Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Proboszcz z Tours - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Proboszcz z Tours - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 212 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z po­cząt­kiem je­sie­ni r. 1826 księ­dza Bi­rot­te­au, głów­ną oso­bę tego opo­wia­da­nia, za­sko­czy­ła ule­wa w chwi­li, gdy wra­cał z wie­czor­nej wi­zy­ty. Prze­biegł tedy tak szyb­ko, jak mu po­zwa­la­ła jego tu­sza, pu­sty pla­cyk, zwa­ny le Clo­itre (Klasz­tor), znaj­du­ją­cy się za chó­rem ko­ścio­ła Świę­te­go Gra­cja­na w To­urs.

Ksiądz Bi­rot­te­au, mały i krót­ki, o apo­plek­tycz­nej bu­do­wie, li­czą­cy oko­ło sześć­dzie­się­ciu lat, prze­był już kil­ka ata­ków po­da­gry. Otóż ze wszyst­kich drob­nych nie­do­li ludz­kie­go ży­cia wy­pad­kiem, do któ­re­go do­bry ksiądz miał naj­więk­szy wstręt, było na­głe skro­pie­nie trze­wi­ków z sze­ro­ki­mi srebr­ny­mi klam­ra­mi oraz prze­mok­nię­cie po­de­szew. W isto­cie, mimo fla­ne­lo­wych szma­tek, w któ­re sta­le za­wi­jał nogi z iście księ­żą dba­ło­ścią o swo­ją oso­bę, za­wsze wraż­li­wy był na wil­goć: na­za­jutrz po­da­gra da­wa­ła mu nie­chyb­ne do­wo­dy swej pa­mię­ci. Mimo to, po­nie­waż bruk na pla­cy­ku jest za­wsze su­chy, po­nie­waż ksiądz Bi­rot­te­au wy­grał pół­czwar­ta fran­ka u pani de Li­sto­me­re, zniósł z re­zy­gna­cją deszcz od po­ło­wy pla­cu ar­cy­bi­sku­pie­go, gdzie za­czę­ło pa­dać ob­fi­cie.

W tej chwi­li pie­ścił zresz­tą swo­je ma­rze­nie, pra­gnie­nie ho­do­wa­ne od dwu­na­stu lat, kla­sycz­ne ma­rze­nie księ­dza! Pra­gnie­nie to, któ­re na­wie­dza­ło go co wie­czór, zda­wa­ło się bli­skie zisz­cze­nia: sło­wem, zbyt szczel­nie za­wi­jał się w pe­le­ryn­kę ka­no­ni­ka, aby czuć wil­goć. Tego wie­czo­ra oso­by zbie­ra­ją­ce się sta­le u pani de Li­sto­me­re nie­mal za­rę­czy­ły mu, że otrzy­ma ka­no­nię – wła­śnie w ka­pi­tu­le ka­te­dral­nej Św. Gra­cja­na – do­wo­dząc mu, że nikt nie za­słu­gu­je na tę po­sa­dę tyle, co on, i że jego dłu­go po­mi­ja­ne pra­wa są tym ra­zem nie­za­prze­czo­ne. Gdy­by był prze­grał w kar­ty, gdy­by się był do­wie­dział, że ksiądz Po­irel, jego ry­wal, ma zo­stać ka­no­ni­kiem, deszcz wy­dał­by się po­czci­wi­nie o wie­le chłod­niej­szy. Może był­by zło­rze­czył ist­nie­niu. Ale znaj­do­wał się w jed­nym z owych rzad­kich mo­men­tów, kie­dy ró­żo­we my­śli po­zwa­la­ją o wszyst­kim za­po­mnieć. Je­śli przy­śpie­szył kro­ku, to je­dy­nie ma­chi­nal­nie.

Praw­da, owa praw­da tak nie­odzow­na w hi­sto­rii oby­cza­jów, każe wy­znać, że nie my­ślał ani o ule­wie, ani o po­da­grze.

Nie­gdyś ist­nia­ły w Klasz­to­rze od stro­ny uli­cy Wiel­kiej licz­ne domy za­mknię­te wspól­nym ogro­dze­niem, na­le­żą­ce do ka­te­dry i miesz­czą­ce kil­ku dy­gni­ta­rzy ka­pi­tu­ły. Od cza­su za­gar­nię­cia ma­jąt­ków kle­ru mia­sto uczy­ni­ło z przej­ścia, któ­re dzie­li te domy, uli­cę na­zwa­ną Psa­let­te, któ­ra pro­wa­dzi od

Klasz­to­ru do uli­cy Wiel­kiej. Na­zwa ta wska­zu­je do­sta­tecz­nie, że tam mie­ścił się nie­gdyś wiel­ki kan­tor, jego szko­ły i cały jego dwór. Lewą stro­nę tej uli­cy wy­peł­nia je­den dom, przez któ­re­go mury prze­cho­dzą że­bra wspie­ra­ją­ce ko­ściół.

Że­bra te tkwią w ogród­ku koło domu, tak iż trud­no by roz­strzy­gnąć, czy ka­te­drę zbu­do­wa­no daw­niej, czy po tej sta­ro­daw­nej sie­dzi­bie. Ale ba­da­jąc ara­be­ski i kształt okien, łuk drzwi i sczer­nia­łą od sta­ro­ści fa­sa­dę ar­che­olog po­zna, że za­wsze sta­no­wi­ła ona część wspa­nia­łej bu­dow­li, z któ­rą jest ze­spo­lo­na.

An­ty­kwa­riusz (gdy­by taki ist­niał w To­urs, jed­nym z naj­mniej oświe­co­nych miast we Fran­cji) mógł­by na­wet roz­po­znać u wnij­ścia pa­sa­żu do Klasz­to­ru śla­dy ar­ka­dy, któ­ra two­rzy­ła nie­gdyś por­tyk owych księ­żych miesz­kań i któ­ra mu­sia­ła har­mo­ni­zo­wać z ogól­nym cha­rak­te­rem bu­dow­li. Po­ło­żo­ny na pół­noc od Św. Gra­cja­na dom znaj­du­je się sta­le w cie­niu rzu­ca­nym przez tę wiel­ką ka­te­drę. Czas ob­lekł ją czar­nym płasz­czem, wy­ci­snął na niej swe zmarszcz­ki, po­siał swój wil­got­ny chłód, swo­je mchy i wy­so­kie zio­ła. To­też miesz­ka­nie to jest za­wsze spo­wi­te w głę­bo­ką ci­szę, prze­ry­wa­ną je­dy­nie dźwię­kiem dzwo­nów, śpie­wa­mi ko­ściel­ny­mi, prze­ni­ka­ją­cy­mi mury ko­ścio­ła, lub kra­ka­niem ka­wek gnież­dżą­cych się w dzwon­ni­cy. Za­ką­tek ten to pu­sty­nia ka­mien­na, sa­mot­na, peł­na wy­ra­zu, gdzie miesz­kać mogą je­dy­nie isto­ty spro­wa­dzo­ne do zu­peł­nej ni­co­ści lub ob­da­rzo­ne ol­brzy­mią siłą du­cha.

W domu, o któ­rym mowa, miesz­ka­li za­wsze księ­ża, a na­le­żał on do sta­rej pan­ny na­zwi­skiem Ga­mard. Po­sia­dłość tę na­był od na­ro­du w cza­sie Ter­ro­ru oj­ciec pan­ny Ga­mard; ale po­nie­waż od dwu­dzie­stu lat sta­ra pan­na wy­naj­mo­wa­ła ją księ­żom, ni­ko­mu nie przy­szło na myśl gor­szyć się za Re­stau­ra­cji, że de­wot­ka po­sia­da re­al­ność po­cho­dzą­cą z tego źró­dła. Może du­chow­ni przy­pusz­cza­li, że pan­na Ga­mard ma za­miar za­pi­sać dom ka­pi­tu­le, świec­cy zaś nie wi­dzie­li zmia­ny w jego prze­zna­cze­niu.

Ksiądz Bi­rot­te­au kie­ro­wał się tedy ku temu do­mo­wi, gdzie miesz­kał od dwóch lat. Miesz­ka­nie to było nie­gdyś – jak obec­nie pe­le­ryn­ka – przed­mio­tem jego pra­gnień i jego hoc erat in vo­tis przez ja­kich dwa­na­ście lat. Być pen­sjo­na­rzem pan­ny Ga­mard i zo­stał ka­no­ni­kiem, to były dwie wiel­kie spra­wy jego ży­cia; w isto­cie okre­śla­ją one dość ści­śle am­bi­cję księ­dza, któ­ry czu­jąc się nie­ja­ko piel­grzy­mem w dro­dze ku wiecz­no­ści, może pra­gnąć na tym świe­cie je­dy­nie do­bre­go le­go­wi­ska, do­brej kuch­ni, schlud­nej odzie­ży, trze­wi­ków ze srebr­ny­mi klam­ra­mi, rze­czy wy­star­cza­ją­cych dla po­trzeb zwie­rzę­cych; ka­no­nii zaś dla za­do­wo­le­nia mi­ło­ści wła­snej, tego szcze­gól­ne­go uczu­cia, któ­re za­nie­sie­my z sobą pono aż przed ob­li­cze Boga, sko­ro ist­nie­ją stop­nie po­mię­dzy świę­ty­mi. Ale po­żą­da­nie miesz­ka­nia, obec­nie zaj­mo­wa­ne­go przez księ­dza Bi­rot­te­au, owo uczu­cie tak bla­de w oczach świa­ta, było dlań całą na­mięt­no­ścią, na­mięt­no­ścią peł­ną prze­szkód i - jak naj­bar­dziej zbrod­ni­cze na­mięt­no­ści – peł­ną na­dziei, upo­jeń i wy­rzu­tów.

Roz­kład i cha­rak­ter domu nie po­zwa­la­ły pan­nie Ga­mard mieć wię­cej niż dwóch pen­sjo­na­rzy. Otóż mniej wię­cej na dwa­na­ście lat przed dniem, w któ­rym

Bi­rot­te­au roz­go­ścił się u sta­rej pan­ny, pod­ję­ła się ona ho­do­wać w zdro­wiu i we­se­lu księ­dza Tro­ubert i księ­dza Cha­pe­lo­ud. Ksiądz Tro­ubert żył, ksiądz Cha­pe­lo­ud umarł, a Bi­rot­te­au za­jął na­tych­miast jego miej­sce.

Nie­bosz­czyk ksiądz Cha­pe­lo­ud, za ży­cia ka­no­nik u Św. Gra­cja­na, był ser­decz­nym przy­ja­cie­lem księ­dza Bi­rot­te­au. Za każ­dym ra­zem, kie­dy wi­ka­ry za­szedł do ka­no­ni­ka, sta­le po­dzi­wiał miesz­ka­nie, me­ble i bi­blio­te­kę. Z tego po­dzi­wu zro­dzi­ła się pew­ne­go dnia żą­dza po­sia­da­nia tych pięk­nych rze­czy. Nie­po­do­bień­stwem było księ­dzu Bi­rot­te­au zdła­wić to pra­gnie­nie, któ­re czę­sto za­da­wa­ło mu strasz­ny ból, sko­ro po­my­ślał, że je­dy­nie śmierć naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la może za­spo­ko­ić to ukry­te, ale wciąż ro­sną­ce po­żą­da­nie. Ksiądz

Cha­pe­lo­ud i jego przy­ja­ciel Bi­rot­te­au nie byli bo­ga­ci. Obaj sy­no­wie chłop­scy, nie mie­li nic poza ską­pą księ­żą pła­cą, szczu­płe zaś oszczęd­no­ści po­szły na prze­trwa­nie nie­szczę­snej doby re­wo­lu­cji. Kie­dy Na­po­le­on przy­wró­cił ob­rzą­dek ka­to­lic­ki, za­mia­no­wa­no księ­dza Cha­pe­lo­ud ka­no­ni­kiem Św. Gra­cja­na, a księ­dza Bi­rot­te­au wi­ka­riu­szem ka­te­dral­nym. Wów­czas Cha­pe­lo­ud wpro­wa­dził się do pan­ny Ga­mard. Kie­dy Bi­rot­te­au od­wie­dził ka­no­ni­ka na no­wej sie­dzi­bie, uj­rzał miesz­ka­nie bar­dzo wy­god­nie urzą­dzo­ne; ale nie wi­dział w nim nic wię­cej.

Po­czą­tek tej żą­dzy po­dob­ny był do szcze­re­go uczu­cia, za­czy­na­ją­ce­go się nie­kie­dy u mło­de­go czło­wie­ka chłod­nym po­dzi­wem dla ko­bie­ty, któ­rą póź­niej po­ko­chał na za­wsze.

Miesz­ka­nie to, do któ­re­go wio­dły ka­mien­ne scho­dy, znaj­do­wa­ło się w czę­ści domu po­ło­żo­nej od po­łu­dnia. Ksiądz Tro­ubert zaj­mo­wał par­ter, a pan­na

Ga­mard pierw­sze pię­tro od fron­tu.

Kie­dy Cha­pe­lo­ud ob­jął swo­je miesz­ka­nie, po­ko­je były na­gie, a su­fi­ty czar­ne od dymu. Ka­mien­ny i dość gru­bo rzeź­bio­ny ko­mi­nek nig­dy nie był ma­lo­wa­ny.

Za całe urzą­dze­nie bied­ny ka­no­nik usta­wił łóż­ko, stół, kil­ka krze­seł i tych nie­wie­le ksią­żek, któ­re po­sia­dał. Miesz­ka­nie po­dob­ne było do ład­nej ko­bie­ty w łach­ma­nach. Ale kie­dy w parę lat póź­niej pew­na sta­ra dama za­pi­sa­ła księ­dzu Cha­pe­lo­ud dwa ty­sią­ce fran­ków, ob­ró­cił tę sumę na za­kup du­żej dę­bo­wej bi­blio­te­ki, po­cho­dzą­cej z zam­ku roz­szar­pa­ne­go przez Czar­ną Ban­dę, a ude­rza­ją­cej rzeź­ba­mi god­ny­mi po­dzi­wu ar­ty­stów. Ksiądz na­był tę sza­fę sku­szo­ny nie tyle ni­ską ceną, ile zu­peł­ną zgod­no­ścią jej wy­mia­rów z wy­mia­ra­mi sie­ni. Oszczęd­no­ści jego po­zwo­li­ły mu wów­czas od­no­wić sa­lo­nik, do­tąd bied­ny i za­nie­dba­ny. Wy­wo­sko­wa­no sta­ran­nie po­sadz­kę, wy­bie­lo­no su­fit, po­ma­lo­wa­no bo­aze­rię tak, aby imi­to­wa­ła sło­je i sęki dę­bo­we. Mar­mu­ro­wy ko­mi­nek za­jął miej­sce daw­ne­go. Ka­no­nik miał na tyle gu­stu, aby wy­szu­kać sta­re, rzeź­bio­ne orze­cho­we fo­te­le. Wresz­cie dłu­gi he­ba­no­wy stół i dwa me­ble Bo­ul­le'a dały tej izbie fi­zjo­no­mię peł­ną cha­rak­te­ru. W cią­gu dwóch lat hoj­ność po­boż­nych osób oraz le­ga­ty pe­ni­ten­tek, mimo że skrom­ne, wy­peł­ni­ły książ­ka­mi pu­ste zra­zu pół­ki bi­blio­tecz­ne. Wresz­cie wuj księ­dza Cha­pe­lo­ud, były ora­to­ria­nin, za­pi­sał mu swo­ją ko­lek­cję in fo­lio Oj­ców Ko­ścio­ła i wie­le in­nych dzieł, cen­nych dla du­chow­ne­go. Bi­rot­te­au, co­raz bar­dziej zdu­mio­ny prze­obra­że­nia­mi tej go­łej nie­gdyś izby, do­szedł stop­nio­wo do mi­mo­wol­nej po­żą­dli­wo­ści.

Za­pra­gnął po­sia­dać ten ga­bi­net, tak ze­stro­jo­ny z po­wa­gą sta­nu du­chow­ne­go.

Na­mięt­ność ta ro­sła z dnia na dzień. Pra­cu­jąc całe dni w tym ustro­niu wi­ka­riusz mógł oce­nić ci­szę i spo­kój miesz­ka­nia, któ­re zra­zu za­chwy­ci­ło go swo­im wy­god­nym roz­kła­dem. W cią­gu na­stęp­nych lat Cha­pe­lo­ud uczy­nił ze swej celi mo­dli­tew­nię, któ­rą jego na­boż­ne przy­ja­ciół­ki skwa­pli­wie upięk­sza­ły. Jesz­cze póź­niej dama ja­kaś ofia­ro­wa­ła ka­no­ni­ko­wi ha­fto­wa­ny fo­tel, któ­ry sama dłu­gi czas ro­bi­ła pod okiem tego sym­pa­tycz­ne­go czło­wie­ka, nie do­my­śla­ją­ce­go się jego prze­zna­cze­nia. Wów­czas z sy­pial­nią sta­ło się to, co z ga­bi­ne­tem: olśni­ła wi­ka­re­go. Wresz­cie na trzy lata przed śmier­cią ksiądz

Cha­pe­lo­ud do­peł­nił upięk­szeń w swo­im miesz­ka­niu stro­jąc sa­lon. Me­ble, mimo iż po pro­stu obi­te czer­wo­nym wel­we­tem, ocza­ro­wa­ły księ­dza Bi­rot­te­au.

Od dnia, w któ­rym uj­rzał fi­ran­ki w czer­wo­ne pasy, ma­ho­nio­we me­ble, dy­wan i cały ten ob­szer­ny, nowo po­ma­lo­wa­ny po­kój, miesz­ka­nie księ­dza Cha­pe­lo­ud sta­ło się dlań przed­mio­tem ta­jem­nej mo­no­ma­nii. Miesz­kać tam, po­ło­żyć się w łóż­ku o su­tych je­dwab­nych fi­ran­kach, gdzie sy­piał ka­no­nik, mieć koło sie­bie wszyst­kie te wy­go­dy – to był dla księ­dza Bi­rot­te­au szczyt szczę­ścia: nie wi­dział nic po­nad to. Wszyst­kie pra­gnie­nia i am­bi­cje lę­gną­ce się w ser­cu lu­dzi sku­pi­ły się u księ­dza Bi­rot­te­au w ta­jem­nym i głę­bo­kim uczu­ciu, z ja­kim pra­gnął miesz­ka­nia po­dob­ne­go do gniazd­ka księ­dza Cha­pe­lo­ud. Ile­kroć przy­ja­ciel za­cho­ro­wał, Bi­rot­te­au przy­bie­gał wie­dzio­ny nie­wąt­pli­wie szcze­rym przy­wią­za­niem; ale kie­dy się do­wia­dy­wał o jego nie­mo­cy lub kie­dy mu do­trzy­my­wał to­wa­rzy­stwa, ro­dzi­ło się mimo woli w jego du­szy ty­siąc my­śli, któ­rym naj­prost­szym wy­ra­zem było za­wsze: "Gdy­by Cha­pe­lo­ud umarł, może odzie­dzi­czył­bym jego miesz­ka­nie".

Że jed­nak Bi­rot­te­au miał za­cne ser­ce, cia­sny umysł i ogra­ni­czo­ną in­te­li­gen­cję, nie przy­cho­dzi­ło mu na myśl uczy­nić coś­kol­wiek w tym celu, aby mu przy­ja­ciel za­pi­sał bi­blio­te­kę i me­ble.

Ksiądz Cha­pe­lo­ud, miły i po­błaż­li­wy ego­ista od­gadł na­mięt­ność przy­ja­cie­la, co nie było trud­ne, i prze­ba­czył mu ją, co może się wy­dać mniej ła­twe u księ­dza. Ale też wi­ka­ry, któ­re­go przy­jaźń była wciąż nie­zmien­na, prze­cha­dzał się co dzień z przy­ja­cie­lem w jed­nej i tej sa­mej alei, nie ma­jąc doń ani przez chwi­lę żalu o czas, któ­ry od dwu­dzie­stu lat po­świę­cał na tę prze­chadz­kę. Bi­rot­te­au, któ­ry uwa­żał swo­je mi­mo­wol­ne pra­gnie­nie za grzech, był­by zdol­ny za po­ku­tę do naj­głęb­szych po­świę­ceń. Ka­no­nik spła­cił dług wo­bec tak na­iw­nie szcze­re­go bra­ter­stwa, mó­wiąc na kil­ka dni przed śmier­cią do wi­ka­re­go, któ­ry mu czy­tał "Qu­oti­dien­ne":

– Tym ra­zem do­sta­niesz miesz­ka­nie. Czu­ję, że już ko­niec ze mną.

W isto­cie ksiądz Cha­pe­lo­ud za­pi­sał księ­dzu Bi­rot­te­au bi­blio­te­kę i me­ble.

Po­sia­da­nie tych rze­czy tak żywo upra­gnio­nych oraz na­dzie­ja zo­sta­nia pen­sjo­na­rzem pan­ny Ga­mard zła­go­dzi­ły bo­leść, jaką za­da­ła księ­dzu Bi­rot­te­au stra­ta przy­ja­cie­la: nie był­by go może wskrze­sił, ale pła­kał po nim. Przez kil­ka dni był jak Gar­gan­tua, gdy mu żona umar­ła da­jąc ży­cie Pan­ta­gru­elo­wi: nie wie­dział, czy ma się cie­szyć z na­ro­dzin syna, czy też mar­twić się, że po­cho­wał po­czci­wą Ba­de­bek; wciąż my­lił się cie­sząc się ze śmier­ci żony, a opła­ku­jąc uro­dze­nie Pan­ta­gru­ela. Bi­rot­te­au spę­dził pierw­sze dni ża­ło­by na spraw­dza­niu to­mów s w o j e j bi­blio­te­ki, na po­słu­gi­wa­niu się s w o i m i me­bla­mi, na oglą­da­niu ich; przy czym to­nem, któ­re­go na nie­szczę­ście nikt nie mógł utrwa­lić, mó­wił: "Bied­ny Cha­pe­lo­ud!" Ra­dość jego i ból tak go po­chło­nę­ły, że nie czuł żad­nej przy­kro­ści wi­dząc, że kto inny otrzy­mał ka­no­nię, któ­rej suk­ce­sji nie­bosz­czyk

Cha­pe­lo­ud spo­dzie­wał się dla przy­ja­cie­la. Pan­na Ga­mard z przy­jem­no­ścią wzię­ła wi­ka­riu­sza na pen­sję; ja­koż od­tąd do­stą­pił wszyst­kich ma­te­rial­nych szczę­śli­wo­ści ży­cia, któ­re mu wy­chwa­lał zmar­ły. Nie­obli­czal­ne ko­rzy­ści!

We­dle tego, co mó­wił nie­bosz­czyk Cha­pe­lo­ud, ża­den z księ­ży miesz­ka­ją­cych w To­urs, nie wyj­mu­jąc ar­cy­bi­sku­pa, nie był z pew­no­ścią przed­mio­tem rów­nie de­li­kat­nych, rów­nie dro­bia­zgo­wych sta­rań jak te, któ­ry­mi pan­na

Ga­mard ota­cza­ła swo­ich dwóch pen­sjo­na­rzy.

Pierw­sze sło­wa ka­no­ni­ka, kie­dy się spo­tkał z przy­ja­cie­lem na prze­chadz­ce, ty­czy­ły pra­wie za­wsze smacz­ne­go obiad­ku, któ­ry wła­śnie spo­żył. Rzad­ko się zda­rza­ło, aby w cią­gu sied­miu spa­ce­rów w ty­go­dniu nie po­wie­dział przy­najm­niej czter­na­ście razy:

– Ta za­cna pa­nien­ka ma wy­raź­ne po­wo­ła­nie do służ­by du­chow­nej.

– Po­myśl – mó­wił ka­no­nik Cha­pe­lo­ud do księ­dza Bi­rot­te­au – przez dwa­na­ście lat z rzę­du bie­li­zna, alby, kom­że, ra­ba­ty, nig­dy nie bra­ko­wa­ło. Za­wsze znaj­du­ję każ­da rzecz na miej­scu, w do­sta­tecz­nej ilo­ści, pach­ną­cą iry­sem.

Me­ble czysz­czo­ne i wy­tar­te tak, że od daw­na nie wiem po pro­stu, co to kurz.

Czy wi­dzia­łeś kie­dy u mnie bo­daj źdźbło ku­rzu? Nig­dy! Drze­wo na opał pięk­ne, su­che, każ­da rzecz wy­bo­ro­wa; zda­wa­ło­by się, że pan­na Ga­mard prze­by­wa usta­wicz­nie w moim po­ko­ju. Nie przy­po­mi­nam so­bie, abym w cią­gu dzie­się­ciu lat za­dzwo­nił dwa razy, by pro­sić o co­kol­wiek. To się na­zy­wa żyć! Nie mu­sieć ni­cze­go szu­kać, na­wet pan­to­fli! Mieć za­wsze do­bry ogień, do­bry stół!

Na przy­kład mie­szek mój mnie nie­cier­pli­wił, źle cią­gnął. Nie po­skar­ży­łem się ani dwóch razy: już na dru­gi dzień pan­na Ga­mard dała mi bar­dzo ład­ny mie­szek i te szczyp­czy­ki, któ­ry­mi, jak wi­dzia­łeś, grze­bię so­bie w ogniu.

Bi­rot­te­au za całą od­po­wiedź szep­nął tyl­ko:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: