Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku - ebook
Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku - ebook
Niezwykła książka poświęcona procesom czarownic na ziemiach polskich!
Strach przed diabłem i złymi mocami stanowił przez wieki nieodłączny atrybut cywilizacji chrześcijańskiej. Wierzono w zabobony, jak również skuteczność rzucanych czarów. Była to wiara nie tylko prostego i niewykształconego ludu, ale także elit. Lekarz, niepotrafiący uleczyć pacjenta, zwracał się o pomoc do wiedźmy.
W swej kolejnej znakomitej książce „Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku” Bohdan Baranowski przedstawia obraz polowań na czarownice w okresie, kiedy chęć ich unicestwiania zawładnęła społeczeństwem w sposób szczególny. Mówi o czasach, kiedy nawet przez rzuconą mimochodem plotkę można było trafić przed sąd. Opisuje rozprzestrzenianie się fali procesów o czary.
Treść książki wzbogacają liczne ciekawostki obyczajowe. Stanowi ona zasadniczo jedyne tak kompleksowe ujęcie tematu czarów i czarownic w języku polskim. Do dziś przywoływane jest ono przez badaczy z całego świata.
Kategoria: | Inne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66790-19-3 |
Rozmiar pliku: | 6,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Procesy czarownic stanowią jedną z najbardziej ponurych kart historii świata chrześcijańskiego. W następstwie okropnego zabobonu w samej tylko Europie utraciło życie w najstraszniejszych męczarniach około miliona lub nawet kilku milionów ludzi. Z tych więc chociażby przyczyn zjawisko to zasługiwać może na specjalną uwagę.
Wiara w możliwość wyrządzania ludziom zła przy pomocy czynników nadprzyrodzonych była powszechną już u prawie wszystkich ludów świata starożytnego. Zarówno w Egipcie, Palestynie, czy też później w Grecji i w Rzymie stosowane były surowe kary wobec tych czarowników, których działalność uważano za szkodliwą dla całego społeczeństwa czy też dla pewnych tylko jednostek. Nie trzeba zresztą dodawać, że na tym właśnie tle dochodzić musiało do licznych nadużyć. W pierwszych wiekach naszej ery liczni chrześcijanie na podstawie takich właśnie przepisów ponosili męczeńską śmierć.
Z biegiem czasu sytuacja uległa zmianie. Ongi prześladowane chrześcijaństwo doszło wreszcie do władzy. Ustawy, które dawniej służyły do prześladowania chrześcijan, teraz mogły posłużyć do poskromienia ich przeciwników. Pozyskany dla nowej wiary cesarz Konstantyn wydał nadzwyczaj surowe ustawy przeciwko czarom i naukom tajemnym, chcąc z nich ukuć oręż przeciwko wrogom nowej religii. Przedstawicieli kultów pogańskich, tak samo jak i domniemanych czarowników, karano najstraszliwszymi męczarniami i okrutną śmiercią.
Stojący na względnie niskim poziomie rozwoju kulturalnego Germanowie, którzy odegrali tak doniosłą rolę w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, połączyli w swych wierzeniach rodzime boginie nocy i wichru z różnymi zabobonami rzymskimi, czy nawet tajemnymi praktykami pochodzenia wschodniego, i stworzyli ponure pojęcie czarownicy, które w świecie chrześcijańskim przetrwało prawie do czasów ostatnich. W takim też środowisku, a mianowicie we frankońskim państwie Merowingów, rozpoczęły się pierwsze procesy czarownic, którym zarzucano stosunki z największym wrogiem świata chrześcijańskiego — diabłem. Wtedy powstał ten tak później bardzo rozpowszechniony typ procesów czarownic, który pociągnął za sobą męczeńską śmierć około miliona lub nawet kilku milionów niewinnych kobiet.
Wieczna obawa przed diabłem, czyhającym na każdym kroku na duszę ludzką, była zjawiskiem typowym dla świata chrześcijańskiego zarówno w okresie wczesnego średniowiecza, jak nawet i wieków późniejszych. Powszechnie uważano, że dla swych straszliwych celów potrzebował diabeł pomocników, rekrutujących się spośród ludzi, w pierwszym rzędzie mniej odpornych na szatańskie pokusy kobiet. Diabelscy sojusznicy — czarownicy i czarownice — zasłużyli przeto na najsurowsze kary. Mimo wszystko prawie do XIII w. procesy domniemanych wspólników diabelskich należały do rzadkości, dopiero w ostatnich stuleciach średniowiecza straszliwa plaga zabobonu ogarnęła znaczną część Europy.
Rozprzestrzenienie się procesów o czary łączyć należy z ówczesną polityką papieży oraz rozwojem inkwizycji. Straszliwa walka z kacerzami, jaką prowadził Kościół katolicki w XII i XIII w., przemieniła się z czasem w procesy czarowników i czarownic. Chcąc zdyskredytować przeciwnika w oczach całego społeczeństwa chrześcijańskiego, najlepiej było oskarżyć go o stosunki z diabłem. Bulle papieskie, uderzające w kacerzy, głosiły, że oddają oni kult diabłu pod postacią czarnego kota lub ropuchy. Arcybiskup Bremy, prowadząc spór z miejscowym chłopstwem, które sprzeciwiło się płaceniu niesłusznie nałożonych podatków, stawiał jednocześnie chłopom zarzut, że oddają cześć szatanowi. W praktyce nadzwyczaj często łączono wtedy dwa ciężkie występki: „herezję” i czary. Sprawy te dokładnie zostały wyjaśnione jeszcze przez bulle papieskie z początków XIV w., które nakazywały, aby wszystkich ludzi, „zajmujących się rzeczami demonicznymi”, karać jak kacerzy. Wydawane wreszcie były liczne przepisy prawa kościelnego, jak i świeckiego skierowane przeciwko diabelskim wspólnikom.
A tymczasem już od pierwszej połowy XIII w. coraz to częstsze stawać się poczynały procesy domniemanych wspólniczek szatana. Co ciekawsze, miały one przeważnie tam miejsce, gdzie toczyła się jednocześnie walka z przeciwnikami kościoła (południowa Francja, zachodnie Niemcy).
Już w tamtych czasach znajdowali się w szeregach kościoła ludzie, którzy występowali przeciwko straszliwej pladze zabobonu i odważnie głosili takie herezje, jak np., że czary, sabaty czarownic itp. uważać należy tylko za urojenie. Pod naciskiem jednak ówczesnych sfer „naukowych” i kościelnych musieli oni zamilknąć, a domniemane wspólniczki szatana wędrowały w dalszym ciągu na stos.
Procesy o czary najbardziej rozpowszechniły się w XV—XVII w. Chociaż sporo pisano już na ten temat, nie zostało jeszcze dokładnie wyświetlone, dlaczego właśnie wtedy nastąpiła wzmożona działalność ponurego zabobonu. Prawdopodobnie dopiero dokładne powiązanie tego zjawiska z ówczesnym układem stosunków społeczno-gospodarczych dałoby należyte wyjaśnienie. Mimo woli nasuwa się tu pytanie, czy nie była to czasem działalność wstecznych sił feudalizmu, do których w znacznej części należały i sfery kościelne, przeciw coraz to mocniejszym próbom obalenia ustalonego od wieków porządku, czego częściowym wyrazem było chociażby Odrodzenie.
W procesach o czary z XV—XVII w. wyróżnić można kilka podstawowych typów, w zależności od miejscowych warunków społeczno-gospodarczych. Tak więc w południowych krajach katolickich (Hiszpania, Portugalia, południowe Włochy, częściowa Francja i hiszpańskie Niderlandy) w dalszym ciągu sprawy o czary odbywały się tylko jakby na marginesie ustawicznie tam toczonej walki z herezją. Ponieważ główne zainteresowanie inkwizytorów dotyczyło innych zagadnień, procesy o czary nie przybrały nigdy takich rozmiarów jak np. prześladowania „heretyków”. Zresztą obydwa przestępstwa nawzajem się ze sobą w tamtych krajach zazębiały i tamtejsze procesy o czary rozpatrywać można tylko z punktu widzenia ogólnej działalności inkwizycyjnej.
Inny charakter miały procesy o czary w Niemczech. Na tamtym terenie wyraźnie oddzielono przestępstwo czarów od „kacerstwa”. Specjalna atmosfera, która nie sprzyjała działalności inkwizytorskiej w stosunku do kacerzy, spowodowała, że wszystkie siły skoncentrowane tu zostały do walki z czarownicami. Już dawno ukształtowane pojęcie czarownicy-kobiety, świadomie oddającej się we władzę szatana, oraz straszliwych sabatów na Łysej Górze odżyły ze zdwojoną siłą.
Dominikanie niemieccy, w których rękach pozostawała cała akcja inkwizycyjna, wystąpili teraz do energicznej walki z czarownicami. Poważną pomocą była dla nich odpowiednia literatura „naukowa” dotycząca tego tematu, która wtedy właśnie znalazła wspaniałe możliwości rozwoju. Największy rozgłos zyskał osławiony Młot na czarownice (Malleus maleficarum), owa prawdziwa biblia zabobonu i ciemnoty, którą zresztą omawiać będziemy jeszcze dalej w związku z jej polskim tłumaczeniem.
Niemały wpływ na rozszerzenie się ponurego zabobonu miały również i oficjalne władze kościelne. Papież Innocenty VIII swą sławną bullą Summis desiderantes affectibus z 5 grudnia 1484 r. w ostrych słowach potępił czarownice i nakazał jak najsurowiej je karać. Oto słowa z tej ponurej bulli: „Wiele osób męskiego i żeńskiego rodzaju, zapominając o zbawieniu duszy i wierze katolickiej, wdają się z demonami, zarówno inkubami (tzn. męskimi), jak i sukkubami (tzn. żeńskimi), sprowadzając zniszczenie i zbrodnię przy pomocy czarów, zaklęć i innych haniebnych wieszczbiarskich wykroczeń, skutkiem czego niszczeją i giną nowonarodzone dzieci i zwierzęta, płody pól, winnice i owoce w sadach, ponadto zaś złe te istoty bólem i udręczeniami nawiedzają ludzi i zwierzęta, odbierając mężczyznom zdolność płodzenia, a kobietom poczęcia, przeszkadzają mężom i żonom wypełniać wzajemne obowiązki małżeńskie, wreszcie w bluźnierczy sposób wypierają się wiary”. Bulla papieska usankcjonowała ponury zabobon i niemało przyczyniła się do straszliwych prześladowań czarownic, które swój punkt szczytowy osiągnęły w XVI i XVII stuleciu.
Reformacja osłabiła, na bardzo zresztą tylko krótki okres, straszliwe zjawisko. Wkrótce jednak wybuchło ono znów ze wzmocnioną jeszcze siłą. Nie tylko Niemcy, ale i wszystkie prawie okoliczne kraje, związane wtedy politycznie czy kulturalnie z nimi (Czechy, Węgry, Śląsk, północne Włochy, częściowo nawet i Francja), ogarnięte zostały manią walki z czarownicami. Występowała ona zarówno na obszarach zamieszkałych przez ludność katolicką, jak również i protestancką. Nasilenie jej w poszczególnych okresach, czy nawet w poszczególnych okolicach, wzmagało się lub zmniejszało, bez większych jednak zmian przetrwała ona XVI i XVII w. Ofiary zabobonu można było wtedy liczyć śmiało na setki tysięcy lub nawet na miliony. Zdarzało się nieraz, że poszczególne wsie lub miasteczka w następstwie prześladowań zostały prawie doszczętnie wyludnione, gdyż mieszkańcy zginęli na stosie lub w obawie przed dalszymi procesami rozbiegli się po całym kraju. Spotkać było można w Niemczech miasta, gdzie w ciągu jednego roku wydano kilkaset wyroków śmierci na domniemane czarownice, nie brak wreszcie było sędziów, którzy szczycili się tym, że wysłali na stos po kilka tysięcy wspólniczek szatana.
Niepoparte żadnym przekonywającym dowodem oskarżenie mogło już spowodować proces czarownic. Nieszczęśliwe kobiety, wyczerpane straszliwymi torturami lub długim więzieniem, gotowe się były przyznać do wszystkich zarzucanych im przestępstw i „powołać” liczne swe wspólniczki, których los również z góry był już przesądzony. Człowiek, który dostał się przed sąd pod tym straszliwym oskarżeniem, rzadko kiedy zdołał uratować życie. Prymitywne metody ówczesnego sądownictwa, opartego w głównej mierze na torturach, potrafiły wyciągnąć przyznanie się do niepopełnionych nawet win z najbardziej upartego oskarżonego. Procesy o czary stały się wspaniałym polem do różnego rodzaju nadużyć i bezprawia.
Straszliwa fala zabobonu objęła wszystkich prawie mieszkańców tej części Europy. Wszelkie nieszczęścia osobiste, choroby, grady, powodzie, nieurodzaje itd. powszechnie tłumaczono działalnością czarownic. Najwybitniejsze umysły epoki nie były wtedy wolne od tych uprzedzeń. Zresztą jak można było nie wierzyć temu, gdy zarówno oficjalne sfery kościelne, jak i naukowe starały się na każdym kroku uzasadnić słuszność tych poglądów. Nic więc dziwnego, że dzieła tych pisarzy, którzy występowali przeciwko powszechnie przyjętemu zabobonowi, spotykały się z ogólną niechęcią, a autorów ich posądzano powszechnie o współdziałanie z siłami nieczystymi. Człowiek, który nie wierzył w stosunki czarownic z diabłami, uchodził za ateistę.
Mimo wszystko olbrzymie nadużycia, jakich dopuszczali się sędziowie w procesach czarownic, spowodować musiały pewną reakcję ze strony bardziej oświeconej części społeczeństwa. Liczni autorzy zarówno z obozu protestanckiego, jak i katolickiego, nie występując przeciwko niewzruszonej, jak się zdawało, wierze w czarownice, wskazywali jednak na straszliwe nadużycia i bezprawia na tym polu. Pod ich też wpływem zarówno władze świeckie, jak częściowo nawet i kościelne musiały w niektórych wypadkach powstrzymywać zbyt gorliwie działających sędziów, a wreszcie pomyśleć o pewnych reformach w wymiarze sprawiedliwości. Był to już pierwszy krok do zaniechania tych straszliwych widowisk.
Olbrzymie zmiany gospodarcze, a co za tym idzie i kulturalne, jakie nastąpiły w XVIII w., spowodowały, że w poszczególnych państwach położono wreszcie kres prześladowaniom czarownic. Mniej więcej w ciągu XVIII stulecia we wszystkich prawie krajach Europy surowe kary za czary zostały zniesione. Mimo to wypadki samosądów nad mniemanymi czarownicami spotkać można nawet w XX w.
W Polsce procesy czarownic zaczęły się dość późno, główne jednak nasilenie tego zjawiska miało miejsce w końcu XVII i w początkach XVIII w., a więc wtedy, gdy w innych krajach straszliwe widowiska już zanikały.
Wstęp ten został oparty na podstawie prac ogólnych, jak: J. Michelet, La sorcière, Paris 1895; Soldan-Heppe, Geschichte der Hexenprozesse, München 1911; J. Hansen, Quellen und Untersuchungen zur Geschichte des Hexenwahn und die Hexenverfolgung im Mittelalter, Bonn 1901; Tenże, Zauberwahn, Inquisition und Hexenprozess im Mittelalter und die Entstehung der grossen Hexenverfolgung, München—Leipzig 1900; F. Delacroix, Les procès de sorcellerie au XVIIè siècle, Paris 1896; B.E. König, Hexenprozesse, Berlin 1930; T. Cauzons, Histoire de la magie et la sorcellerie en France, Paris 1900; P. Colinet, La magie moderne, Louvain 1912; Maury, Histoire de la magie, Paris 1860; M. Garçon et J. Vinchon, Le diable, étude historique, critique et medicale, Paris 1926; W.E.H. Lecky, Dzieje wolnej myśli w Europie, Łódź 1908; F. Byloff, Hexenglaube und Hexenverfolgung in den Österreichischen Alpenländern, Berlin 1934; R. Horna, Monsterproces s čarodejnicemi v Šamorane koncem XVII stuleti, Bratislava 1934 itd.ROZDZIAŁ I.
POCZĄTKI PONUREGO ZABOBONU W POLSCE
Wtedy, gdy na zachodzie Europy płonęły liczne stosy nieszczęśliwych ofiar zabobonu, w Polsce wciąż jeszcze było o tym głucho. Z pojęciem diabła zetknęła się ludność przy przyjęciu chrześcijaństwa, mimo to władca piekieł brał swój wzór raczej z dawnych wierzeń słowiańskich niż z nauki Kościoła. Zapisywali co prawda średniowieczni kronikarze wiadomości o straszliwych czynach diabelskich, ale walczyć z przedstawicielami piekieł można było tylko modlitwą lub innymi egzorcyzmami. Co prawda ustawodawstwo kościelne już od połowy XIII w. występuje przeciwko czarownicom i czarownikom, nie traktowało ono jednak czarów jako przestępstwa, za które groziłaby poważna kara. Zresztą czary i gusła, z jakimi się spotykamy w XV i w początkach XVI w. nie miały najczęściej nic wspólnego z szatanem.
Zasadniczo w czasach piastowskich i jagiellońskich sprawy o czary toczyły się przed sądami biskupimi. Zajmowanie się czarami, które co prawda nie miały nic wspólnego z kultami satanicznymi, ścigane było z urzędu przez władze duchowne, które uważały to za przestępstwo przeciw religii. Najczęściej zwykłe plotki, rozsiewane przez zawistne sąsiadki, lub opinia plebana wystarczyły, by osoba podejrzana o zajmowanie się czarami zawezwaną została przed sąd biskupi. Względnie rzadkie były wypadki, by domniemaną czarownicę powoływano przed sąd na podstawie skargi prywatnej.
Sprawy o czary rozpatrywane były na podstawie zeznań świadków, nic więc dziwnego, że w większości wypadków oskarżenie okazywało się zupełnie nieuzasadnione i obwinioną zwalniano, domagając się od niej tylko złożenia przysięgi, że się czarami nie zajmowała i nie będzie zajmować. Wtedy nawet, gdy oskarżonym udowodniono zajmowanie się czarami, domagano się od nich tylko publicznego odwołania swoich błędów i złożenia uroczystej przysięgi, że dalej nie będą się zajmować niedozwolonymi praktykami. W pewnych wypadkach nakładano jeszcze na osoby, którym udowodniono tego rodzaju przewinienie, pokutę kościelną, najczęściej niezbyt surową. Zdarzały się jednak wypadki, kiedy sąd biskupi groził oskarżonym o czary karą śmierci.
Procesy o czary odbywały się przeważnie przed sądami biskupimi, a jedynie tylko w wyjątkowych wypadkach przed sądami inkwizytorskimi. Zresztą na tym tle nie dochodziło w Polsce do sporów kompetencyjnych, jak to się zdarzało często na zachodzie Europy. Co prawda już w 1358 r. określiły władze papieskie, w jakich wypadkach inkwizycja ma się zajmować czarami. W praktyce sprawy o czary występowały przed sądami inkwizyjnymi wyjątkowo tylko wtedy, gdy połączone były z herezją.
Z nielicznych spraw czarowskich, jakie pojawiają się w XV i początkach XVI w. w Polsce, wynika, że czarami zajmowano się jakoby w dwojakim celu, a więc dla szkodzenia osobom drugim lub dla uzyskania przy ich pomocy pewnych korzyści dla siebie lub dla innych osób. Najczęściej spotkać się można z czarami, związanymi z próbą otrucia innej osoby (najczęściej niewygodnego małżonka), mającymi na celu wywołanie niesnasek w małżeństwie (spowodowanie impotencji itd.) lub odebranie mleka krowom. Innego rodzaju były czary związane z praktykami lekarskimi lub znachorskimi, mające za zadanie uleczenie chorych, czary miłosne, karczmarskie („aby się im szynk lepiej darzył”), wreszcie związane z wróżbiarstwem (wykrywanie złodziei itd.), były to więc czary niemające na celu szkodzenia komukolwiek.
Zjawiskiem bardzo charakterystycznym dla tych najdawniejszych procesów o czary był brak jakichkolwiek wiadomości o diable i mocach piekielnych. Przecież późniejsze procesy czarownic z XVII i XVIII w. z zasady połączone były z domniemanymi praktykami satanicznymi, a władca piekieł odgrywał w nich niemałą rolę. Przypuszczać jednak można, że ta silna wiara w „diabła, autora czarów wszelkich”, przywędrowała do nas dopiero znacznie później z zachodu. Diabeł chrześcijański, mimo swego pięciowiekowego pobytu w Polsce, zbyt mało jeszcze był spopularyzowany wśród szerokich rzesz ludności, aby można go było łączyć z każdą czarnoksięską praktyką. W tamtych czasach o wiele mocniej występowała jeszcze wiara w różne gusła i czary, najczęściej miejscowego, słowiańskiego pochodzenia, które odbywały się bez pomocy „księcia ciemności”.
Tymczasem na przełomie XV i XVI stulecia pojawił się w Polsce nowy rodzaj procesu o czary, już ściśle według niemieckich wzorów. Tego rodzaju procesy, związane zawsze z osobą diabła, głównego ich „autora”, odbywały się już nie przed sądami kościelnymi, lecz przed władzami świeckimi.
W czasach wcześniejszych zdarzały się wypadki, że władze świeckie, a więc sądy miejskie lub wiejskie, rozpatrywały sprawy o czary, szczególnie wtedy, gdy przez nie ponosiła szkodę jakaś osoba. Niewykluczone nawet, że sądy takie wydawały również wyroki śmierci, które zresztą najczęściej nie były wykonywane. Mimo wszystko były to jeszcze sprawy dość rzadkie.
Pierwsza bodaj kara śmierci, wykonana z wyroku sądu miejskiego, miała miejsce w 1511 r. w Waliszewie koło Poznania. Oskarżonej zarzucano, że swymi niecnymi praktykami czarowniczymi zniszczyła kilka browarów i naraziła właścicieli ich na wielkie szkody materialne. Prawdopodobnie więc z tych przyczyn sprawa ta oddana została do rozpatrzenia sądowi miejskiemu.
Jeszcze jednak w początkach XVI w. sprawy o czary przed sądami miejskimi należały do rzadkości. Formalnie kompetentnym dla tego rodzaju spraw był sąd kościelny, a tylko wtedy, gdy wskutek czarów pokrzywdzone zostały materialnie pewne osoby, oddawano taką sprawę również do rozpatrzenia sądowi świeckiemu (najczęściej miejskiemu).
Tymczasem z zachodu, a ściśle mówiąc z północno-wschodnich Niemiec, przedostawać się poczęła ta straszliwa plaga, która opanowała już wtedy cały ów kraj. Ponure procesy czarownic, którym na torturach kazano przyznawać się do stosunków seksualnych z szatanem, dotychczas nie były znane w Polsce. Zarówno sama treść procesu, jak i jego prawny charakter pod każdym względem były kopiowaniem zachodnich wzorów. Zresztą wszystkie późniejsze polskie procesy czarownic zdradzają bliźniacze podobieństwo do procesów, jakie toczyły się w miastach północno-wschodnich Niemiec.
Zresztą ten nowy rodzaj procesów o czary pojawiać się począł najpierw na północno-zachodnich rubieżach ziem dawnej Rzeczypospolitej (Wielkopolska, Pomorze), i to przeważnie w miastach, posiadających dość znaczną liczbę ludności niemieckiej. Bezsprzecznie było to naśladowanie obcych, nieznanych w Polsce wzorów, z którymi zetknęła się ludność niemiecka w swej ojczyźnie. Do rozpowszechnienia się tego ponurego zabobonu w pewnym stopniu przyczyniło się prawo niemieckie, tak bezkrytycznie przyjmowane przez nasze miasta. Dlatego więc i ta energiczna walka z diabłem, którą prowadziły władze miejskie, znalazła u nas pełne uznanie.
Wygląda to może paradoksalnie, ale również i humanizm, w najgorszym zresztą swym wydaniu, pod pewnymi względami przyczynił się do rozpowszechnienia na ziemiach polskich straszliwego zwyczaju palenia czarownic. Na przełomie XV i XVI w. nastąpił u nas rozwój różnych nauk tajemnych. Naturalnie, niesamowite wiadomości, które o tym rozpowiadano, spowodowały powstanie specjalnej atmosfery sensacji. Nekromancję powszechnie tłumaczono sprawkami diabelskimi. Pseudouczonych, którzy zajmowali się naukami tajemnymi, pomawiano o kumanie się z szatanem. „Książę piekieł” stawał się coraz to groźniejszym i niebezpieczniejszym przeciwnikiem ludzkości. To, co dla warstw wyższych stanowiło przedmiot badań i rozważań pseudonaukowych, dla szerokich rzesz ludności stawało się zabobonem, od którego o krok było do ponurych procesów czarownic.
Anonim, Czarownice sporządzające tajemniczy wywar, Kupferstichkabinet Staatliche Museum Preussischer Kulturbesitz, Berlin
W tak sprzyjającej atmosferze importowane do nas z Niemiec procesy czarownic — wspólniczek szatana — znalazły pewne uznanie. Zrazu były one jeszcze bardzo rzadkie. Po raz pierwszy w 1511 r. spalono w Waliszewie pewną kobietę, później, aż dopiero w 1544 r., zginęła na stosie mieszczka poznańska Dorota Gnieczkowa. Następnie jednak tego rodzaju sprawy stawały się coraz częstsze w miastach Wielkopolski i Pomorza. Uważać można, że już przy końcu tego stulecia procesy o czary były szeroko rozpowszechnione na obszarze całej zachodniej Rzeczypospolitej.
Pozornie niezrozumiałym zjawiskiem dla tamtych czasów jest to, że procesy o czary znikneły prawie zupełnie z sądów kościelnych i przeszły do sądów miejskich. Działo się to formalnie wbrew obowiązującym przepisom prawnym. Jeszcze konstytucja z 1543 r. wyraźnie zaznaczała, że wszelkie procesy o czary należeć powinny do kompetencji władz duchownych, a tymczasem, jakby na przekór, od tego właśnie czasu przestano je przekazywać do rozpatrywania klerowi, natomiast wbrew wspomnianej konstytucji zaczęły się procesy czarownic w sądach miejskich.
Wspomniane zjawisko związać można z toczącymi się wówczas konfliktami społecznymi. Zarówno szlachta, jak i mieszczanie obawiali się, by sądy kościelne, zależne od czynników związanych blisko z możnowładztwem, nie stały się potężną bronią w ręku obozu magnackiego, bronią, służącą nie tylko do zwalczania zwolenników „nowinek” religijnych, ale również i wrogów klasowych. Pewnego rodzaju niebezpiecznym przykładem mógł być proces mieszczki krakowskiej Malcherowej, która za sympatie dla judaizmu oraz za bliżej niesprecyzowane „praktyki czarnoksięskie” spalona została na stosie w 1539 r. W latach następnych inkwizycja próbowała ukarać śmiercią kilku heretyków, ale ci znaleźli poparcie możnych protektorów. Dopiero okrutny wyrok wydany przez władze kościelne w 1556 r. na ubogą szlachciankę Dorotę Łużecką i kilku Żydów oskarżonych jakoby o zbezczeszczenie hostii, wywołał istną burzę. Mimo sprzeciwu króla i szlachty Łużecka została spalona na stosie, Żydzi zmarli na torturach. Dotychczas owe praktyki inkwizycji, których ofiarami padali plebejusze lub Żydzi, opinia szlachecka puszczała płazem, gdy jednak władze kościelne dosięgnąć chciały osób ze stanu szlacheckiego — zawrzało. Sprawa ciągnęła się dość długo, wreszcie jednak sejm postanowił, że starostom nie wolno egzekwować wyroków sądów duchownych. Znajdująca się wtedy w znacznej części w obozie reformacji szlachta stanowczo sprzeciwiła się, by duchowieństwo mogło mieć władzę nad nią lub jej poddanymi.
Również i mieszczanie, mając poważne obawy, by władze kościelne pod pozorem walki z czartem nie starały się wpływać na religijne ich przekonania, uznali, że bardziej odpowiednie do tego mogą być sądy miejskie niż biskupie lub inkwizytorskie. Pierwsze zresztą luterańskie miasta Prus Królewskich stanęły na stanowisku, że jedynie sądy miejskie są powołane do wydawania wyroków we wszelkich sprawach o czary, bluźnierstwo itd. Przykład ten znalazł licznych naśladowców. W bardzo krótkim czasie również wszystkie prawie miasta katolickie stanęły na tym samym stanowisku. W połowie XVI w. definitywnie wszystkie sprawy o czary przeszły z sądów kościelnych do świeckich.
Trzeba tu dodać, że Kościół katolicki, zajęty w tym czasie czym innym i przechodzący pewnego rodzaju kryzys, nie był w stanie temu się sprzeciwić, pozornie zresztą gra nie była warta świeczki. Procesy czarownic w tych czasach, mimo że częstsze niż poprzednio, zdarzały się względnie rzadko. Nie było więc o co kruszyć kopii. Bez żadnego prawie sprzeciwu sprawy o czary przewędrowały z sądów kościelnych do świeckich. Dopiero później, w XVII i XVIII w., niektóre sfery duchowne poczęły podnosić protesty przeciwko takiemu stanowi rzeczy, wtedy jednak było już za późno, gdyż zwyczaj ów mocno się już przyjął, a zresztą sądy te w zupełności ulegały władzom kościelnym. Aż więc do 1776 r. sprawy o czary rozpatrywane były prawie wyłącznie przez sądy świeckie, w zasadzie zresztą najczęściej przez sądy miejskie, które na drodze zwyczajowej, wbrew obowiązującym nadal ustawom, stały się jakby jedyną kompetentną instancją do rozpatrywania tych ponurych procesów.
A. Brückner, Dzieje kultury polskiej, t. II, s. 508. Autor tłumaczy to naszą młodszością cywilizacyjną wobec zachodu.
A. Fischer, Diabeł w wierzeniach ludu polskiego, w: Studja staropolskie. Księga ku czci Aleksandra Brücknera, Kraków 1928, s. 209.
Por. np. Monumenta Poloniae Historica, t. II, s. 843 itd.
J. Długosz, Historia Polonica, Kraków 1873, t. II, s. 248.
K. Koranyi, Czary i gusła przed sądami kościelnymi w Polsce w XV i w pierwszej połowie XVI w., „Lud”, t. XXVIII, s. 3.
K. Koranyi, Łysa Góra, „Lud” 1928, s. 4.
K. Koranyi, Czary i gusła, s. 24.
Tamże, s. 26.
Tamże, s. 23; B. Ulanowski, Acta capitulorum nec non iudiciorum ecclesiasticorum selecta, w: Monumenta medii aevi res gestas Poloniae illustrantia, t. II, zap. 1389 i 1837.
K. Sochaniewicz, O potrzebie systematycznego wydawnictwa materiałów do historii procesów o czary w Polsce, „Lud”, t. XXIV, s. 167.
T. Czacki, Dzieła, t. I, s. 218 i nast.; R. Berwiński, Studia o gusłach, czarach, zabobonach i przesądach ludowych, Poznań 1862, t. II, s. 158 i nast.
K. Koranyi, Czary i gusła, s. 6 i nast.
Tamże, s. 13 i nast.
Por. np. A. Warschauer, Die älteste Spur eines Hexenprozesses in Posen „Zeitschrift der Historischen Gesselschaft für die Provinz Posen”, 1888, s. 213—215).
K. Koranyi, Czary i gusła…, dz. cyt. s. 17.
Np. procesy meklemburskie z XVI w. mają podobny charakter jak i polskie. Por. np. C. Beyer, Kulturgeschichtliche Bilder aus Mecklenburg, Berlin 1903, t. I, s. 48 i nast.
Por. np. J. Kuchta, Nauki tajemne w Polsce w XV i XVI w. odb. z „Ludu” 1928, s. 3 i nast.
J. Łukaszewicz, Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania w dawniejszych czasach, Poznań 1838, t. II, s. 275—276.
Volumina Legum, t. I, s. 283.
M. Bielski, Kronika polska, Sanok 1856, t. II, s. 1081; Ł. Górnicki, Dzieje w Koronie Polskiej, s. 12. Por. też R. Berwiński, Studia o gusłach, t. II, s. 159.
M. Bielski, Kronika polska, t. II, s. 1120—1121; oraz P. Mojecki, Żydowskie okrucieństwa, mordy i zabobony, Kraków 1598.
Volumina Legum, t. I, s. 12.
Nie bez znaczenia mogły być tu przykłady zagraniczne. Tak np. Karol V wyraźnie stanął na stanowisku, że czary podlegają kompetencji władz świeckich, a nie kościelnych. J. Michelet, La sorcière, s. 498.ROZDZIAŁ II.
ROZKWIT ZABOBONU
Jak już wyżej powiedziano, pierwszy prawdopodobnie w Polsce proces czarownicy, zakończony wyrokiem śmierci na stosie, miał miejsce w Waliszewie koło Poznania w 1511 r. Przez cały jednak XVI w. procesy o czary pojawiały się w sądach miejskich bardzo rzadko, i to przeważnie tylko w większych miastach Wielkopolski i Prus Królewskich. Jest to zresztą zjawisko zupełnie zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ów ponury zwyczaj przywędrował do nas z północno-wschodnich Niemiec. Początkowo więc szerzył się w miastach o znacznej liczbie ludności niemieckiej lub w tych, które pozostawały z Niemcami w bliskich stosunkach handlowych. W Poznaniu pierwszy proces czarownic miał miejsce w 1544 r. ; w Kaliszu zaś dopiero w 1580 r.
Cała trudność przy omawianiu procesów czarownic z XVI w. polega na tym, że księgi sądowe miejskie z tego stulecia zachowały się w bardzo niekompletnym stanie i dysponujemy zaledwie tylko pewnymi fragmentami całości. Mimo wszystko można się zorientować, że w XVI w. szesnastym procesy zdarzały się rzadko, i to przeważnie po większych miastach północno-zachodniej Polski. Zresztą większość procesów kończyła się wyrokami uniewinniającymi domniemane czarownice lub ukaraniem ich tylko chłostą, pokutą kościelną lub wypędzeniem z miasta. W wieku Odrodzenia i reformacji ów importowany do nas z zachodu zwyczaj nie przedstawiał się jeszcze groźnie.
Widocznie jednak nasienie rzucone zostało na odpowiedni grunt, skoro w następnym stuleciu wydało ono nieoczekiwane wprost wyniki. Zresztą nie należy zapominać o pożywce, jaką była „odpowiednia” atmosfera kulturalna okresu kontrreformacji oraz związany z tym wzrost fanatyzmu religijnego.
W pierwszej połowie XVII w. procesy czarownic bujnie rozkrzewiły się w całej Wielkopolsce i w Prusach Królewskich. Na polu „walki z diabłem” przodowały teraz małe miasteczka. Również i na wsi rozpoczęto w tej dzielnicy energiczną walkę z czartem. Atmosferę, panującą w Wielkopolsce w drugiej połowie XVII stulecia, doskonale malują słowa autora Czarownicy powołanej — „a iż tymi czasy nasza Wielkopolska niezwyczajnie zagęściła się na kształt pożarów czarownicami lubo prawdziwymi, lubo mniemanymi, tak iż na posiedzeniu i schadzkach zwyczajnych o żadnej materiej nie usłyszysz jako o czarownicach”. Nie należy się też dziwić, że podobna atmosfera sprzyjała energicznej akcji tępienia domniemanych wspólniczek szatana.
W pierwszej połowie XVII wieku procesy o czary rozpoczynają się również w Małopolsce. Co ciekawsze, zjawisko to nie występuje tylko w miastach leżących blisko granicy śląskiej, ale na terenie całej prawie zachodniej Małopolski. Mamy wiadomości z tego czasu o procesach w Krakowie, Wiśniczu, Kozienicach, Słomnikach itd.. W środkowej Małopolsce, w Lubelszczyźnie i na Podlasiu procesy były o wiele rzadsze i później się zaczęły. Pierwsza sprawa o czary w Lublinie, zakończona zresztą łagodnym wyrokiem, miała miejsce dopiero w 1627 r..
Jeśli chodzi o Małopolskę, prawdopodobnie przy bliższym zbadaniu ksiąg sądowych udałoby się wynaleźć większą ilość procesów o czary z tego właśnie okresu. Mimo to twierdzić trzeba, że w pierwszej połowie XVII wieku ów straszliwy zwyczaj dopiero zapuszczał tam swe korzenie i jeszcze nie pociągnął za sobą licznych ofiar.
Na Mazowszu nie słychać jeszcze w tym czasie o procesach czarownic. Nie wiadomo zresztą dokładnie czemu to przypisać, czy „kulturalnemu” zacofaniu szaraczkowej szlachty mazowieckiej, która nie oswoiła się z tymi zachodnioeuropejskimi zwyczajami, czy też jakimikolwiek innymi względami. Niewykluczone jest zresztą, że już w omawianym okresie zdarzały się tam procesy czarownic, a tylko księgi sądowe miejskie z tamtych czasów (spalone w 1944 r.) nie zostały odpowiednio wykorzystane przez historyków.
W drugiej połowie XVII w. procesy czarownic na dobre rozpowszechniały się już na wszystkich etnicznie polskich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Tak szerokie rozkrzewienie się tej straszliwej manii palenia domniemanych czartowskich wspólniczek przypisywać należy zarówno specjalnym warunkom gospodarczym, jak i kulturalnym. Uciążliwe wojny, jakie toczyły się w drugiej połowie XVII w. na ziemiach polskich, doprowadziły cały kraj do ruiny gospodarczej, zarazem jednak stworzyły wspaniałe warunki do wegetacji ponurego zabobonu. Zbiedniali, przymierający często głodem ludzie o wiele łatwiej poddawali się złudzeniom, że wszystkie klęski, jakie na nich spadały, przypisać należy „nieczystym siłom”. Co ważniejsze zaś, wskutek wojen nastąpiło olbrzymie przemieszczanie ludności, co spowodowało, że walka z czartem, nieznana szerzej mieszkańcom licznych okolic, spopularyzowała się na całym terytorium etnicznie polskim, wchodzącym w skład Rzeczypospolitej.
Tu nasunąć się może pytanie, czy wielkie straty wśród ludności nie zmusiły właścicieli ziemskich do oszczędzania życia swych poddanych. Wydaje się jednak, że wprost przeciwnie, w okresie największych zawieruch wojennych wartość życia ludzkiego ulegała jakby dewaluacji. A zresztą w okresie przybierających coraz to na sile konfliktów między klasą feudalną a coraz to mocniej upominającymi się o swoje prawa masami ludowymi wygodnie było pod płaszczykiem procesów o czary pozbyć się najbardziej energicznych i „buntowniczych” ludzi, którzy mogli poderwać liczne rzesze poddanych do walki z dworskim uciskiem.
W ślad za upadkiem gospodarczym szedł w tym samym czasie upadek kulturalny, który w niemałym stopniu sprzyjał rozkrzewieniu się straszliwego zabobonu. Walki z cudzoziemskimi najeźdźcami, których opinia polska stale posądzała o konszachty z czartem, wreszcie wzrost fanatyzmu religijnego stworzyły atmosferę sprzyjającą licznym w omawianym okresie procesom czarownic.
W czasach panowania Jana Kazimierza procesy o czary, mimo że były częstsze niż w latach poprzednich, nie rozpowszechniły się jeszcze tak bardzo. Dopiero w ostatnim ćwierćwieczu XVII stulecia wzmogło się nasilenie ponurego zabobonu. Z roku na rok zwiększała się liczba ofiar ciemnoty.
Na ogół wszystkie dzielnice dawnej Rzeczypospolitej, zamieszkałe przez ludność polską, brały udział w tej straszliwej wojnie z „siłami nieczystymi”. Trudno jest tu ściśle wyróżnić rejony, które na tym polu przodowały. Przypuszczalnie w dalszym ciągu w walce z diabłem celowała Wielkopolska. Dalej dość często, szczególnie przy końcu tego stulecia, występowały procesy o czary na Mazowszu. W dalszym ciągu nie brakowało ich i w Małopolsce. Względnie rzadko występowały one w Lubelszczyźnie.
Straszliwe zjawisko palenia czarownic doszło do punktu szczytowego w pierwszym ćwierćwieczu XVIII stulecia. Nie należy się zresztą temu dziwić. Był to przecież okres największego upadku gospodarczego, a zarazem i kulturalnego Polski, okres ponurej „nocy saskiej”, wszechwładnych rządów ciemnego i fanatycznego duchowieństwa, które w znacznym stopniu przyczyniało się do rozpowszechnienia groźnego zabobonu.
Cząstkowy zaledwie materiał, dotyczący procesów czarownic, jaki zachował się do naszych czasów, spowodować może wyciąganie błędnych wniosków. Mimo woli jednak musimy stwierdzić, że w tamtym okresie najwięcej aktywności w walce z czartem wykazywało północne Mazowsze. Odnosi się wrażenie, że jakaś dziwna mania prześladowcza ogarnęła całą ludność między Wisłą i Narwią. W Wielkopolsce zresztą i na Pomorzu w dalszym ciągu procesy czarownic stawały się coraz częstsze. Zresztą wzrost ilości procesów zaobserwować można również i w Małopolsce, szczególnie na najbardziej zachodnich jej ziemiach.
W drugim ćwierćwieczu tegoż stulecia procesy czarownic były jeszcze nadal częste. Mimo to widzimy jakby pewne ślady poprawy. Szczególnie większe miasta przestały palić czarownice, sędziowie do spraw tego rodzaju podchodzili o wiele krytyczniej. Natomiast po małych miasteczkach i wsiach w dalszym ciągu dymiły stosy, choć nie tak już często jak w latach poprzednich.
Zmniejszenie się liczby procesów o czary w drugim ćwierćwieczu XVIII stulecia było następstwem pewnych przeobrażeń kulturalnych, zachodzących na terytorium Rzeczypospolitej. Oto zbyt jednostronnie przedstawiamy najczęściej dobę saską jako okres ogólnego upadku gospodarczego i kulturalnego. Nie bierzemy natomiast pod uwagę tego, że czasy panowania Augusta III to okres już jednak poważnej przebudowy gospodarczej kraju, zarazem zaś okres, kiedy na gruncie powszechnego jeszcze obskurantyzmu i ciemnoty wyrastały pierwsze pędy zbliżającego się Oświecenia.
Coraz to częstsza krytyka groźnego zabobonu, wychodząca zresztą z różnych kół postępowych, musiała wywołać pewne następstwa. Nic więc dziwnego, że gdy przy końcu XVII w. widać było wyraźny wzrost liczby procesów i gdy w pierwszym ćwierćwieczu XVIII stulecia sytuacja przedstawiała się bez zmian, to w drugim ćwierćwieczu tego stulecia widzimy już pewną poprawę.
Jeśli chodzi o geograficzne rozmieszczenie procesów o czary, to w dalszym ciągu przodowała Wielkopolska. Natomiast na Mazowszu, gdzie dotychczas najintensywniej prowadzona była „walka z szatanem”, może pod wpływem mocniejszych niż gdzie indziej wpływów dość licznych oświeconych sfer stolicy, akcja przeciw czarownicom straciła na sile.
W trzecim ćwierćwieczu XVIII stulecia groźny zabobon powoli dogasał. Coraz to bardziej widoczne przeobrażenia gospodarcze i kulturalne, które następowały na ziemiach Rzeczypospolitej, miały swój wpływ i na tego rodzaju sprawy. W dobie tych wielkich przemian coraz to rzadziej słyszało się o procesach czarownic. Dość energiczna akcja sfer oświeconych wydawać poczęła rezultaty. Sądy większych miast z zasady odmawiały przyjmowania tego rodzaju spraw, jedynie tylko ławnicy różnych małych miasteczek w dalszym ciągu wykazywali na tym polu znaczną aktywność. Mimo więc tego, że procesy tego rodzaju zdarzały się coraz to rzadziej, od czasu do czasu spotykało się jeszcze takie wypadki, jak spalenie 10 domniemanych czarownic w Gorzuchowie w 1761 r. lub 14 w Doruchowie w 1775 r.
Ustawa, która wydana została w 1776 r. pozornie zakończyła procesy czarownic, w dalszym jednak ciągu wciąż było słychać o różnego rodzaju samosądach nad czarownicami. Podobno nawet niektóre miasteczka wielkopolskie jeszcze przy końcu tego stulecia wysyłały na stos służebnice szatana. W każdym razie były to już tylko sporadyczne wypadki. Szczątkowe formy ponurego zabobonu przetrwały zresztą do XX w.
Osobno omówić trzeba procesy o czary na wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Na Żmudzi ze względu na podwójne sąsiedztwo niemieckie (Prusy Książęce, Inflanty) już przy końcu XVI w. rozpoczęto palić czarownice. W XVII czy też w pierwszej połowie XVIII w. dość częste były wypadki wysyłania domniemanych służebnic diabła na stos. Procesy żmudzkie różniły się znacznie od procesów polskich. Zeznania czarownic wykazywały odmienne wierzenia tamtejszej ludności, różny też bywał czasem skład sądu, wydającego wyroki, na ogół jednak przewód sądowy miał taki sam charakter jak i na ziemiach etnicznie polskich.
Na innych ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego procesy o czary spotykano o wiele rzadziej, i to przeważnie w okolicach zamieszkałych w znacznej części przez ludność katolicką. Procesy takie zdarzały się nawet w środowiskach białoruskich, ale przeważnie na obszarach, gdzie element prawosławny był pomieszany z katolickim.
Na ogół zaryzykować można twierdzenie, że wschodnią granicą zasięgu tego ponurego zjawiska, które objęło całą prawie Europę Zachodnią i Środkową, była linia, oddzielająca świat katolicki i protestancki od prawosławnego. Na terenie etnicznie ruskim (rosyjskim, ukraińskim, białoruskim) równie silnie wierzono w czarownice i czarowników, walka jednak z nimi przybrała zupełnie odmienny charakter.
Anonim, Przemiana czarownic w zwierzęta, z De lamiis et phitonicis mulieribus Ulricha Molitora, Paryż, 1489 r.
Mimo to na ziemiach, wchodzących w skład dawnej Rzeczypospolitej, zdarzały się procesy czarownic, zorganizowane na polską modłę. Szlachcic, który zetknął się z podobnym zjawiskiem na ziemiach rdzennej Polski, narzucał miejscowej ludności ukraińskiej lub białoruskiej zupełnie jej obcą metodę walki z diabłem. Dlatego też spotkać się tam można z procesami, które zupełnie nie różnią się od wielkopolskich lub mazowieckich. Na ogół jednak procesy na ziemiach zamieszkałych przez ludność ukraińską należały do rzadkości, natomiast dość charakterystycznym zjawiskiem dla tamtych województw były samosądy miejscowej ludności nad domniemanymi czarownicami lub czarownikami. Trzeba tu wreszcie dodać, że ze względu na zacofanie gospodarcze i kulturalne miejscowej ludności wiara w czary przetrwała tam dłużej niż na ziemiach polskich. Już po oficjalnym zaprzestaniu rozpatrywania spraw o czary (1776 r.) przeważnie na ziemiach ukraińskich wydarzały się różne samowolne pławienia czarownic itp.
Przechodząc teraz do podsumowania całości, trzeba stwierdzić, że wiadomości, które posiadamy o polskich procesach czarownic, nie pozwalają na wyciągnięcie jakichkolwiek statystycznych zestawień. Materiał, którym dysponujemy, odnosi się zaledwie do kilkudziesięciu miast i zebrany został zupełnie przypadkowo. Dlatego więc zestawienia statystyczne w odniesieniu do poszczególnych województw, w jakich odbywały się procesy czarownic, nie dałyby żadnych konkretnych wyników.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
K. Koranyi, Czary i gusła, s. 17.
J. Łukaszewicz, Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania w dawniejszych czasach, t. II, s. 275—276.
Księgi miejskie kaliskie, A. Decr., nr 1, k. 9 i nast.
Czarownica powołana, Poznań 1639, s. 1.
J. Karłowicz, Czary i czarownice w Polsce, „Wisła”, t. I, s. 98; M. Wawrzeniecki, Przyczynek do procesów o czary, „Lud”, t. XXIV; s. 173, K. Kaczmarczyk, Przyczynki do wiary w czary, „Lud”, t. XIII; s. 330; W. Smoleński, Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVIII, s. 22; J. Putek, Mroki średniowiecza, s. 111, 117 itd.
M. Dąbrowska-Zakrzewska, Procesy o czary w Lublinie w XVII i XVIII w., s. 11.
Charakterystyczną może tu być opinia typowego przedstawiciela tamtych czasów J.Ch. Paska, w: Pamiętniki, Lwów 1924, s. 19.
Ks. J. Dydyński, Wiadomości historyczne o mieście Kłecku, Gniezno 1858, s. 101—103; O. Kolberg, W.Ks. Poznańskie, t. VII, s. 246 itd.
„Przyjaciel Ludu” 1835, t. II, nr 16, 17 i 18.
W. Smoleński, Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVIII, s. 342; J. Tuwim, Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie, s. 25; J. Putek, Mroki średniowiecza, s. 125 itd.
Por. np. ks. L. Jucewicz, Wspomnienia Żmudzi, s. 180 i nast.; K. Sochaniewicz, Przyczynek do czarów na Żmudzi w XVII w., „Lud”, t. XX, s. 124 i nast.
Por. np. S. Kryczyński, Tatarzy litewscy, s. 26; J. Jodkowski, O czarowniku Znaku, „Lud”, t. XXX, s. 202; O. Hedemann, Dzisna i Druja, s. 305; Dzieje powiatu brasławskiego, s. 355 itd. O ciekawych materiałach w Archiwum Nieświeskim (Księgi działalności politycznej i gospodarczej Michała Radziwiłła), dziś już nie do odszukania, poinformował mnie prof. W. Kula.
Por. np. J. Kantorowicz, Srednewiekowyje processy o włedmach, Sankt Petersburg 1899, s. 161 i nast.
Por. W. Antonowicz, Kołdowstwo. Trudy etnogr.-stat. eksped. w zap. rus. kraj, Sankt Petersburg 1877.
Por. np. W. Semkowicz, Dwa przyczynki do historii wierzeń ludowych, „Lud”, t. VI, s. 385—390; Antonowicz, Kołdowstwo, s. 393 itd.
W. Smoleński, Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVIII, s. 341.