Prosto i uważnie - ebook
Prosto i uważnie - ebook
Prosto i uważnie na co dzień. Wybierz najlepsze z reszty zrezygnuj.
Osiągnij harmonię, żyj po swojemu, na własnych zasadach. To nie jest książka o tym, jak odnaleźć spokój, sprzątając szafę. Nie znajdziesz tu prostej recepty na szczęście ani gotowych ćwiczeń do wykonania.
To książka o tym, jak w nadmiarze spraw i możliwości odnaleźć to, co dla nas naprawdę ważne. Jak zaplanować czas na celebrowanie codziennych rytuałów, bez poczucia winy. Jak budować prawdziwe relacje i odrzucić toksyczne. Jak ograniczyć to, co zabiera naszą energię i pochłania uwagę, by skupić się na tym, co daje nam najwięcej satysfakcji i radości.
Agnieszka Krzyżanowska – prowadzi bloga Agnes on the cloud, gdzie dzieli się swoim doświadczeniem w odkrywaniu życia w zgodzie ze sobą. Pokazuje, jak żyć prosto i uważnie na co dzień, bez pośpiechu i na własnych zasadach. Woli słuchać, niż mówić. Skończyła filologię polską we Wrocławiu, ma doktorat z filozofii. Pracuje jako doradca zawodowy.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-359-6 |
Rozmiar pliku: | 10 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Próbowałem tłumaczyć rodzicom, że życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć.
Éric-Emmanuel Schmitt, Oskar i pani Róża
Pozostało mi jedno, najtrwalsze wspomnienie z dzieciństwa, reszta umknęła niepielęgnowana. Mam może pięć lat. Polskie Wybrzeże, chyba gdzieś koło Pustkowa. Wieje lekki wiatr. Na plaży nie ma nikogo oprócz nas – mnie i moich rodziców. Oboje siedzą na pniu i czytają książki. Ja rysuję palcem jakieś kształty na piasku. Pamiętam wiatr, który zawijał mi chustkę na głowie i rytmiczne uderzenia fal. Ciszę i błękitną szarość Bałtyku. Jedno długie wspomnienie uważności.
Esencjonalność chwili. Kiedy ostatni raz zanurzyłeś się w niej, drogi Czytelniku? Kiedy, bez zastanawiania się, co jeszcze musisz zrobić, bez przeglądania Facebooka, bez reagowania na powiadomienia w smartfonie, piłeś kawę, czując jej wyborny smak? Kiedy ze skupieniem słuchałeś swojego dziecka albo serdecznie się śmiałeś? Kiedy zachwycił cię wschód słońca? Kiedy zaskoczyła cię kompletna cisza i zatrzymałeś się w niej? Kiedy ostatnio zapytałeś samego siebie, bez czego nie wyobrażasz sobie życia?DAR UWAŻNOŚCI
Zawsze kiedy obserwuję swoje dzieci, na nowo przekonuję się, że przychodzimy na świat z wrodzoną uważnością. Z entuzjazmem, ciekawością świata i naturalnym zdumieniem zdarzeniami i zjawiskami, które wokół nas zachodzą.
Suchy piasek uciekający między palcami. Woda, w której widać nasze odbicie, znikające przy najmniejszym poruszeniu tafli. Sok wyciekający z jagody ściskanej palcami. Odgłosy lasu o świcie. Zapach prania wieszanego latem na świeżym powietrzu. A jednak powoli, z dnia na dzień, wszystko to przestaje nas zadziwiać. Zmiany pór roku są oczywiste, podobnie jak jagody w lipcu, a coroczny urlop nad morzem staje się czymś zwykłym.
Dzieci nie potrafią robić kilku rzeczy naraz. Skupienie na budowie wieży z klocków albo ubieraniu pierwszej lalki jest skupieniem kompletnym. Trwałym. Niespiesznym. Niepopsutym porównywaniem swojej pracy z wysiłkami innych. Pozbawionym oceny.
Kiedy dziecko po raz pierwszy przekracza próg szkoły, jego uważność zaczyna zanikać. Nie ma tam na nią miejsca. Ginie gdzieś wrodzony entuzjazm, rozmywa się indywidualność, a w ich miejsce pojawiają się system ze swoimi etykietami, rywalizacja i pędzący gdzieś świat, w którym nie ma przestrzeni na skupienie i bycie (po)wolnym. Zaczynają zachwycać nowe rzeczy. Inni ludzie, a nie my sami. Miejsca, w których nas nie ma. Dobra, których pragniemy.PROGNOZY NA PRZYSZŁOŚĆ
Żyjemy w świecie, który oferuje nam wiele możliwości do wyboru, i do tego w zawrotnym tempie. Moje dzieci to pierwsze pokolenie, które nie zna świata bez internetu. Kiedy się urodziły, Google i Facebook istniały już od dawna. Nie wiem, jakimi będą dorosłymi. Nie wiem, jaki wpływ w perspektywie kilkunastu lat wywrze na nich wszechobecna edukacja z komputera i smartfona. Już dziś mówi się o generacji, której wszystko przychodzi za łatwo i za szybko, która nie potrafi nawiązywać głębokich relacji. Której obce jest pojęcie kreatywności i która nie zna stanu bezczynności zwanego nudą. Przyjaciół zastępują znajomi na Facebooku albo grupa rywalizujących ze sobą w sieci graczy. Wzorów idealnego stylu życia dostarcza Instagram. Zdobywanie wiedzy zastępuje posiadanie wszechwiedzącego telefonu.
Na szczęście moje dzieci są jeszcze w takim wieku, że słuchają opowieści o świecie i o wartościach. Jeszcze nie przegrywam w batalii ze światem zewnętrznym, w którym dominuje kultura ciągłego braku. Rozmawiam z nimi o tym, jak wiele mamy, uczę porannego ścielenia łóżka i wprowadzam leniwe soboty, które spędzamy bez żadnego planu. Mimo to wciąż czuję na plecach oddech i siłę opinii ich idoli, młodych youtuberów.UCIECZKI Z WIELKIEGO MIASTA
Mieszkam w wielkim mieście. Na jego północnych przedmieściach. Kiedy wprowadzaliśmy się tu dziesięć lat temu, do położonego nieopodal przystanku dojeżdżał tylko jeden autobus. Było cicho. Z daleka, wieczorami, dobiegał nas tylko dyskretny szum autostrady. Po dekadzie mamy w pobliżu stację metra, tramwaj, który wjeżdża w naszą małą ulicę, i wielkie centra handlowe za rogiem. Urok przedmieścia niemal zniknął, czuć niespokojną zachłanność miasta, ale ciągle jeszcze jesteśmy na obrzeżach tego szybkiego świata, który nie zna słowa „powoli” i bez skrupułów pochłania wolne przestrzenie.
Za każdym razem, kiedy późną wiosną świat nagle wybucha zielenią, a temperatura wzrasta, dzieci zadają mi pytanie, czy pojedziemy nad rzekę. Kiedy w końcu tam docieramy, ja marznę, a do wody nie włożyłabym nawet czubka palca, widzę jednak ich uśmiechnięte twarze, gdy dziesiątki razy wskakują do rzeki i wychodzą na brzeg. W końcu zmęczone, z sinymi ustami, ale szczęśliwe, otulają się ręcznikami.
Patrzę w ich jasne oczy, które mrużą, chroniąc je przed słońcem, i wiem, że życie to właśnie takie chwile. Czuję ich esencjonalność. W przestrzeni, z ludźmi, którzy są dla mnie najważniejsi. Bez hałasu i pośpiechu. Skupiając się na przeżywanej właśnie radości. Nie potrzeba wtedy drogich rzeczy, określonego odcienia wody, odpowiedniego piasku i wi-fi. Zdaje się, że czas zwalnia. Umysł staje się jasny, wolny.POGOŃ ZA POWOLNOŚCIĄ
Mam za sobą długą drogę powrotu do stanu spokoju i odrzucenia pośpiechu. Zanim na nią trafiłam, wychowywałam dwójkę dzieci w wieku przedszkolno-szkolnym, pracowałam, prawie codziennie wyrabiając nadgodziny, w weekendy uczyłam się, zdobywałam kolejne dyplomy i usiłowałam ogarnąć chaos w domu i w sobie, głęboko przekonana, że tak właśnie wygląda dorosłe, normalne życie. We wszystkie swoje role bardzo chciałam angażować się na sto procent. Jeść wszystkie ciastka i cały czas je mieć.
Moje zaangażowanie z pewnością zasługiwało na tytuł pracownika roku, choć praca wyczerpywała mnie emocjonalnie, a kilka razy w tygodniu zostawałam w biurze dłużej ze względu na nieustanne szkolenia i spotkania. I nawet jeśli za nadgodziny mogłam wziąć wolne, to ze zdziwieniem odkrywałam, że ze zmęczenia po prostu nie mam ochoty na nic.
Dzisiaj jestem przekonana, że wspaniale brzmiące hasło work-life balance to piękna teoria, która nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Wymysł współczesnej kultury, mający jak najdłużej utrzymać nas w iluzji bezkonfliktowego godzenia życia zawodowego i rodzinnego i zachęcić do brania na siebie coraz większej liczby obowiązków. Niestety, nie można być świetnym we wszystkim. Nie da się funkcjonować bezkolizyjnie i sprawdzać się w każdej roli.
Żyjemy coraz szybciej i pracujemy coraz więcej, aby coraz więcej posiadać. Jeszcze nigdy nie było nam tak trudno sprostać kulturowym i społecznym wymaganiom, z którymi codziennie musimy się konfrontować. Kilka lat temu, wracając w pewien upalny, lipcowy dzień z pracy, zdałam sobie sprawę, że poddając się temu tempu, łapiąc każdą okazję i możliwość, którą mi się oferuje, pogubiłam gdzieś wszystko to, co kiedyś było moją siłą i integralną częścią mnie: wewnętrzny spokój, umiejętność cieszenia się z drobiazgów i wreszcie szacunek do chwili, która właśnie trwa.ŻYCIOWA LEKCJA
Tamtego lata nie wyjechaliśmy nigdzie. Podczas urlopu chodziłam z dziećmi nad rzekę, jeździliśmy nad pobliskie jezioro, popołudniami sprzątałam szafy, a wieczorami, po wielu latach, wróciłam do czytania o zen i uważności.
„Nic nie odchodzi, dopóki nie nauczy nas tego, co mamy zrozumieć.
Pema Cziedryn, Kiedy życie nas przerasta.
Psychologia buddyjska w życiu codziennym
To mądre, choć trudne do zastosowania w praktyce słowa. Tamten czas był jednym z najlepiej spędzonych urlopów w moim życiu, był czasem świadomym i wypełnionym pytaniami. Spędzałam go w domu, leniwie, bez pośpiechu. Zaczęłam porządkować nie tylko przestrzeń fizyczną, ale również tę we własnej głowie. Przemyślałam na nowo, co jest dla mnie istotne. Po wielu latach przerwy wróciłam do pisania. Pozbierałam notatniki i kartki, na których zapisywałam ważne z mojej perspektywy rozmowy z dziećmi, myśli, pojedyncze słowa warte zapamiętania.
Od tamtej pory, czyli od kilku lat, uczę się na nowo nigdzie nie spieszyć. Zamykać drzwi przed tym, co nieistotne, uczę się mówić „nie” i czerpać z tego satysfakcję. Pielęgnować codzienność. Moja osobista historia naznaczona jest świadomością straty i wiem, że życie naprawdę może radykalnie się zmienić w ciągu jednego dnia. Dlatego codziennie szukam miłych drobiazgów i dobrych myśli.
Nie przywiązuję się do rzeczy. Coraz mniej kupuję. Od kilku lat w każdą podróż zabieram tę samą małą torbę. Nie jestem pępkiem świata, nie koncentruję się już na tym, co inni o mnie myślą. Mniej mówię, więcej słucham. Wolę ciszę niż tętniące życiem miasto. Zauważam, jak wiele jest powodów do wdzięczności.KSIĄŻKA O PROSTSZYM ŻYCIU
Tamtego lata czułam wewnętrzną potrzebę wysprzątania przestrzeni wokół siebie i w ten sposób odkryłam minimalizm. Ale obok sprzątania szaf i pakowania worków z nieużywanymi ubraniami i dawno przeczytanymi książkami pojawiła się też potrzeba zrobienia porządków w głowie i zadania sobie najważniejszego pytania: kim jestem i co stanowi dla mnie wartość? W ten sposób, zupełnie intuicyjnie i jeszcze o tym nie wiedząc, weszłam na drogę esencjalizmu.
Dwa lata później przypadkiem trafiłam na wydanie magazynu „Kinfolk” (kwartalnik propagujący ideę slow life) w całości poświęcone esencjalizmowi. Okazało się, że to, co praktykuję od jakiegoś czasu, to właśnie esencjalizm. W 2015 roku pojawiło się też na polskim rynku wydanie bestsellerowego Esencjalisty Grega McKeowna − książki opisującej przede wszystkim esencjalizm w zarządzaniu, ale dobrze przybliżającej główne idee tej filozofii w codziennym życiu.
O czym jest zatem książka, którą trzymasz w dłoniach? Choć pozostaję ostrożna wobec „-izmów” i zamykania się w definicjach (bliżej mi do przestrzeni i otwartości pojęć), jest to opowieść o uważnej codzienności w duchu esencjalizmu. O walce o wewnętrzną wolność od konsumenckiego systemu i nadmiaru. O przystankach na przyjemności i stanowczym mówieniu „nie” rzeczom i możliwościom, które zabierają nam ważne dla nas teraźniejszość i czas.
„Bądź zawsze początkującym, nigdy nie mów, że wiesz.
Shunryu Suzuki, Umysł zen, umysł początkującego
Idąc za radą wielkiego nauczyciela zen, nie mam odwagi nazywać siebie esencjalistką. Uczę się tej uważnej praktyki codziennie. Codziennie wiem o tym trochę więcej, ale i tak kolejny dzień wciąż potrafi mnie zaskoczyć. Nie jest to łatwe. We współczesnym świecie łatwo się pogubić. Chcąc naprawdę pozostać wiernym sobie i swoim wartościom, trzeba cały czas zachowywać dyscyplinę.Wypada dziś przecież być otwartym na wszystko, krzyczeć radośnie „Tak!” i zmieniać się, by zostać najlepszą wersją siebie. Mnie też ciągle zdarzają się dni, kiedy życie mnie przerasta, w lustrze widzę tylko wady i cień wrodzonej melancholii. Ale kiedy wieczorem słyszę równe oddechy moich dzieci, mam z kim potem porozmawiać w ciszy usypiającego miasta, to wiem, co jest ważne i o co mam dbać. Dni, w których się nie spieszę, jest coraz więcej i cieszy mnie zwykłe wtorkowe popołudnie ze swoim niespektakularnym urokiem. To książka o prostym, uważnym życiu w wielkim mieście. O powracającej refleksji, co jest dla nas ważne. O życiu po swojemu, na własnych zasadach.
Życie jest proste. Jest chwilą, która właśnie trwa. Najcenniejszą.
„− Jack narzeka, że kiedy je się poziomki pełną garścią, nie smakują już tak dobrze, jak spożywane jedna po drugiej.
– Zgadzam się z tobą, synu. Ja też na to wpadłem. To jedna ze wspaniałych tajemnic życia.
Walt Whitman, Opowieści z Moulin de BruitZAŁOŻENIA ESENCJALIZMU
Proste życie, praktyka uważności, brak pośpiechu, sztuka umiaru, slow life czy wreszcie zrównoważony minimalizm. Wszystkie te sformułowania dobrze oddają ducha esencjalizmu, który jest niczym innym, jak nową nazwą znanej od dawna filozofii, być może stosowaną przez wielu z nas od lat. Zapewne, podobnie jak ja, nieświadomie broniąc się przed dyktaturą nadmiaru i przed zbyt szybkim tempem życia.
W esencjalizmie nie chodzi o zmniejszanie budżetu, kontemplację w ciszy ani o radykalne pozbywanie się ulubionych rzeczy. To styl życia skupiający się na wartościach i usuwaniu tego, co zajmuje nam przestrzeń do codziennego przeżywania życia albo od tych wartości odciąga.
Chodzi o zrobienie miejsca albo raczej ponowne odkrycie naszych potrzeb, przysłoniętych nadmiarem kupowanych rzeczy i listą zadań do wykonania. Esencjalizm jest codzienną praktyką radości życia. To filozofia wyłuskiwania tego, co dla nas ważne, i usuwania tego, co nie pozwala się w pełni skupić na istocie życia. To zdyscyplinowana sztuka redukcji. Esencjalizm w swej idei eliminacji niepotrzebnego uczy skutecznego mówienia „nie” wszystkiemu, co nas rozprasza i zabiera nam czas.ESENCJALIZM VERSUS MINIMALIZM
Esencjalizm jest bardzo bliski założeniom minimalizmu. Ale jeśli ten drugi zajmuje się redukcją posiadanych przez nas rzeczy, to esencjalizm wchodzi na poziom wartości i wewnętrznych potrzeb. Minimalizm dyskretnie towarzyszy mi od kilku lat. Z powodów światopoglądowych (nie jest mi obojętna kondycja naszej planety), czysto praktycznych (kto ma dużo w szafach i małe dzieci, ten ma w domu dużo pracy) i z powodu różnych doświadczeń życiowych kilka lat temu pojawiła się w mojej głowie głębsza refleksja na temat posiadania.
Z nieprzytomnej z zachwytu bywalczyni pchlich targów stałam się uważną koneserką użytkowych staroci. Porzuciłam zakupy w ulubionej sieciówce, której długi czas byłam oddaną fanką. Oczyściłam szafy i szuflady, znalazłam różnice między potrzebami a zachciankami, i to te niuanse są dziś dla mnie głównym kryterium podczas zakupów. Westchnęłam nad szpilkami, które miałam na sobie raz, bo od lat przegrywały z trampkami i kaloszami. Najdłużej rozstawałam się z książkami, ale w końcu się pozbyłam sporej ich części.
Minimalistyczne nawyki towarzyszą mi codziennie. Cieszy mnie brak przymusu kupowania nowych rzeczy i nieuleganie trendom. Wobec faktu, że mogę każdego ranka napić się ciepłej kawy i mam komu zrobić śniadanie, nie są aż tak istotne nowe formy i kolory modne tej wiosny, pomijając już fakt, że jest to akurat żółty, w którym zupełnie siebie nie widzę. Galerie handlowe odwiedzam wtedy, kiedy naprawdę muszę, wybieram sklepy na przedmieściach albo robię zakupy przez internet, żeby uniknąć tłumów.
Świadomość, że ktoś na mnie czeka i jestem dla niego ważna, skutecznie leczy mnie też z pojawiającego się czasem żalu, że w tym momencie nie stać mnie na coś, o czym marzę. Spoglądanie za siebie i uświadamianie sobie, że jednak ciągle, małymi krokami, udaje mi się coś osiągać, zwalniają zaś z podpatrywania wielkich sukcesów innych.
Hasło „mniej znaczy więcej” jest dla mnie ważne i mam do minimalizmu stosunek bardzo serdeczny, bo zmienia wiele w moim podejściu do materii. Doceniam i pielęgnuję wolność od systemu i kultury nadmiaru, te dwa wyjątkowe dary minimalistycznej praktyki.FILOZOFIA UMIARU I CODZIENNEJ RADOŚCI
Zawsze jednak intuicyjnie bliżej było mi do filozofii spod znaku umiaru i prostoty niż (w przypadkach skrajnych) do absolutnej redukcji rzeczy. Mam dystans wobec skrajności, a takimi są i rozdęty konsumpcjonizm, i redukowanie przedmiotów w domu do stu rzeczy. Jedno i drugie to nadmierna uległość pewnej idei.
W życiu podświadomie szukam równowagi, w której jest miejsce na przyjemność z użytkowania rzeczy. Lubię wysłużone filiżanki i małe łyżeczki ze starego srebra. Mój ojciec zawsze sklejał rozbitą porcelanę, pęknięte ramki na zdjęcia. Lubię tak jak on pochylać się nad nimi i dawać jeszcze jedno życie nadgryzionym zębem czasu talerzykom i zamkniętym w fotografiach czułym wspomnieniom.
Nie mogę też się oprzeć pokusie, gdy jestem w pewnym brytyjskim sklepie i trzymam w rękach kolejną porcelanową miseczkę. Nie traktuję zakupów jako formy odstresowania, ale jeśli już na nich jestem, poświęcam dużo czasu na wybór tego, co chcę kupić.Lubię prostą radość płynącą z podziwiania otaczających mnie ładnych rzeczy. Nie jest mi obojętne, na czym jem. Lubię biel obrusów. Nie trzymam cennych rzeczy na wyjątkowe okazje. Każda chwila spędzona z bliskimi zasługuje na małą celebrację przy stole.
Bliżej mi do codziennej, radosnej duchowości niż ascetycznej przestrzeni wypełnionej nowo kupionymi meblami. Zresztą minimalizm, filozofia w założeniu przecież szlachetna, skupiona na redukcji nadmiaru, sam wpadł we własną pułapkę, stając się modnym trendem, co spowodowało wysyp sklepów oferujących wszystko, co minimalistyczne.
Minimalizm koncentruje się na tym, czego mamy zbyt wiele, a co nie jest istotne, i proponuje usuwanie tego. Mnie bliżej jest do skupiania się na tym, co dla mnie ważne, nie chcę poświęcać czasu rzeczom i sytuacjom pozorującym wartości.
„Myślę, że wszystko w życiu jest sztuką. To, co robisz. Jak się ubierasz. Sposób, w jaki kogoś kochasz i mówisz. Twój uśmiech i twoja osobowość. To, w co wierzysz. I wszystkie twoje marzenia. Sposób, w jaki pijesz herbatę. Dekorujesz mieszkanie. Albo urządzasz przyjęcie. Twoja lista zakupów. Jedzenie, które przyrządzasz. Twój charakter pisma. To, jak się czujesz... Życie jest sztuką.
Helena Bohnam CarterKONCENTRACJA NA WARTOŚCIACH
Taką perspektywę roztacza przed nami esencjalizm, który można by uznać za uaktualnioną wersję minimalizmu. Zamiast pozbywać się tego, co mamy w nadmiarze, trzeba najpierw odnaleźć to, co dla nas najważniejsze, i na tym się koncentrować. Esencjalizm przesuwa punkt ciężkości z rzeczy, którymi się otaczamy, na wartości. To one stanowią istotę dobrego, świadomego życia. Ktoś, kto podąża za wskazówkami tej filozofii, codziennie zadaje sobie pytania: co jest dla mnie ważne? Czy jestem blisko tego, co jest dla mnie istotne? Czy dbam o to i poświęcam temu czas?
Kilka lat temu usłyszałam zdanie, które zmieniło moje podejście do siebie i własnych starań: „Jeśli ty nie podejmiesz decyzji za siebie, ktoś będzie je podejmował za ciebie”. Podobnie traktuje sprawę esencjalizm − to odwaga dokonywania własnych wyborów, które stanowią o jakości naszego życia. Jeśli nie potrafisz ustalić swoich priorytetów, inni ustalą je za ciebie. Jeśli nie potrafisz wybrać, a najprawdopodobniej często się gubisz, ponieważ możliwości wyboru jest tak wiele, zrobią to za ciebie inni.
Esencjalizm to odwaga mówienia „nie”. Jest w tym szacunek do samego siebie. Dbałość o sprawy ważne z naszego punktu widzenia. Z taką perspektywą łatwiej podejmować dobre dla nas decyzje. I w tym widać różnicę w porównaniu z minimalizmem – punktem ciężkości jesteśmy my, docieranie do siebie, a nie tylko redukcja przedmiotów, które nas otaczają.
W esencjalizmie nie ma miejsca na zadaniowość. McKeown w wywiadzie we wspomnianym magazynie „Kinfolk”1 zauważa, że słowo „priorytet” przez całe wieki funkcjonowało w języku angielskim tylko w liczbie pojedynczej, dopiero około roku 1900 zaczęło się pojawiać w liczbie mnogiej. Ta drobna, ale jakże istotna zmiana językowa stała się dla autora jednym z impulsów do namysłu nad kondycją współczesnego człowieka i napisania swojej książki.
------------------------------------------------------------------------
1 „Kinfolk” 2015, nr 16, s. 100.
Nawet język dostraja się do potrzeb czasów, w których jest używany. Mnogość zakłada wydajność, ale czy na pewno jakość? Czy można mieć wiele priorytetów i jednocześnie dbać o jakość życia?CODZIENNA DYSCYPLINA
Esencjalizm nie jest prostą receptą na długie, szczęśliwe życie, ponieważ los pisze swoje scenariusze, które nie zawsze są radosne. Smutki i troski nie będą nas omijać tylko dlatego, że będziemy się starać żyć uważnie i na przekór wszystkiemu nie będziemy się spieszyć.
Codzienne kłopoty to jednak nie powód do nieustannego zamartwiania się, wszystko jest tymczasowe, przychodzi i odchodzi. Można nauczyć się akceptacji i spokoju, by, mimo wszystko, częściej się cieszyć, niż martwić. Nasz smutek albo gniew niczego nie zmienią, za to spokój ducha może zmienić wiele. Można się też nauczyć codziennej dyscypliny, która pomaga w osiąganiu celów, nawet jeśli nie są one wielkie i dalekosiężne.
Życie zgodnie z ideami esencjalizmu to odważna decyzja. Rezygnacja z wielu zadań, z niekończącej się liczby możliwości, skupienie na mówieniu „nie”, zamiast bezrefleksyjnego „tak”, nauka uważności, odporność na nadmiar. Wbrew pozorom nie jest to sposób na leniwe życie, choć jest w nim dużo przestrzeni na dolce far niente, zabawę i na nowo odkrywaną… nudę. Esencjalizm angażuje nas i mocno dyscyplinuje, żeby robić mniej, ale lepiej i skuteczniej.W pewnym momencie zamiast minimalistycznego pytania o to, czego mogę się pozbyć, pojawi się więc esencjonalne: bez czego nie mogę żyć?
Esencjalizm to nie restrykcyjne działanie i jednorazowa decyzja, która natychmiast zmieni nasze życie. To codzienna praca nad zmianą nawyków. To stan umysłu i styl życia polegający na uważnym zaglądaniu w głąb siebie i rezygnacji z tego, co nas rozprasza. Esencjalizm podkreśla wartość skupienia i decydowania o tym, co jest ważne, oraz pozbywania się wszystkiego, co pochłania nasz czas.
Jeśli minimalizm zachęca do posiadania mniejszej liczby rzeczy, esencjalizm namawia, abyśmy dzięki pobyciu się tego, co zbędne, odkrywali to, co sprawia nam prawdziwą radość.
„Żyjemy dłużej,
ale mniej dokładnie
i krótszymi zdaniami.
Podróżujemy szybciej, częściej, dalej,
choć zamiast wspomnień
przywozimy slajdy.
Wisława Szymborska, NieczytaniePOTRÓJNA ZASADA ESENCJALIZMU
Esencjalizm uczy życia bez pośpiechu − jednego z większych luksusów naszych czasów. „Nie mam czasu” i „Spieszę się” to jedne z najczęściej słyszanych i wypowiadanych przez nas komunikatów. Często nie zdajemy sobie sprawy, że nie da się odpowiedzialnie podejmować decyzji, będąc w nieustannym biegu, z niekończącą się liczbą możliwości.
Nie zdarzyło mi się nigdy, żebym, działając pod presją czasu, podjęła słuszną decyzję. Każde na szybko kupione buty, fotel czy kurs online przynosiły rozczarowanie. Pod presją czasu jesteśmy też w stanie wydać więcej, bo wtedy podświadomie wyżej oceniamy produkty. Doskonale wiedzą o tym sprzedawcy. Jeśli o ofercie czytamy, że jest limitowana i kończy się za dwie godziny, propozycja wydaje nam się bardziej atrakcyjna, a szybsze uderzenia serca pomagają w podjęciu decyzji o natychmiastowym zakupie. W stresie, wśród nieskończonej liczby produktów, tracimy pewność siebie i przekonanie, że naprawdę wiemy, co jest nam niezbędne.
„Przyroda się nie spieszy, a jednak za wszystkim nadąża.
Laozi
Dzieci brak pośpiechu mają w naturze. Na nowo uczę się tego od nich. Uczę też siebie i swoje pociechy częstego zadawania sobie pytania, czy coś, co właśnie trzymamy w ręku i bardzo chcemy mieć, jest nam naprawdę potrzebne. Czy wzięcie udziału w spotkaniu, na które dostałam zaproszenie, jest warte mojego czasu? Czy dzięki niemu moje życie wzbogaci się o coś cennego? I − wbrew pozorom − nie są to pytania egoistyczne. Nie chodzi o zaspokojenie ego, ale o jakość naszego życia. O staranną selekcję i dbanie o wartości w kulturze powszechnej zgody na wszystko, co się wokół nas pojawia.
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej.