- W empik go
Protektorka - ebook
Protektorka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 152 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powodem tego niezwykłego ożywienia było przybycie jakiegoś cyrku wędrownego. Ogromne afisze, porozlepiane po rogach ulic, z kolorowaną panną przeskakującą w powietrzu przez obręcze, zainteresowały nie tylko stałych mieszkańców miasta, ale i z okolicy ściągnęły „wysoką szlachtę” i „dostojnych panów” osiadłych dość gęsto w tych stronach.
Oprócz przedstawienia w cyrku, które miało się odbyć wieczór o siódmej na placu Strzeleckim w wielkiej, płóciennej budzie, oblężonej już od rana przez gromadę ciekawych gapiów i uliczników – było także w ratuszu tego dnia rano posiedzenie Rady Szkolnej Okręgom wej i zebranie miejscowych nauczycieli.
Wprawdzie tego rodzaju zebrania nie były nowością, bo odbywały się kilka razy do roku i tak mało kogo zajmowały, że nawet ci, którzy z obowiązku powinni się byli na nich znajdować, nie zawsze mieli ochotę trudzić się do ratusza i z tego powodu zebrania musiały być nieraz odraczane dla braku kompletu.
Tym razem jednak było to posiedzenie wyjątkowe, bo miał na nim być obecnym we własnej osobie prezes Rady Okręgowej, który od czasu jak został na tę godność wybrany przed trzema laty, nie miał jeszcze sposobności być ani razu na posiedzeniu, głównie dlatego, że większą część roku przepędzał w Wiedniu, gdzie piastował także kilka honorowych urzędów i był członkiem jakiejś rady nadzorczej jakiegoś towarzystwa akcyjnego z grubą pensją.
Teraz dopiero tak się szczęśliwie złożyło, że posiedzenie Rady Szkolnej wypadło właśnie w tym czasie, kiedy pan hrabia bawił chwilowo w swoim majątku w bliskości miasta X. A może też, korzystając z bytności hrabiego, umyślnie w tym czasie zwołano posiedzenie. A że to był pan z panów, figura wiele znacząca i wiele mogąca tak w Wiedniu, jak i we Lwowie, więc choćby dla zobaczenia takiego dygnitarza, otarcia się o niego, choćby dla oddania mu głębokiego ukłonu lub polecenia się jego względom, każdy spieszył do sali ratuszowej a nie tylko wszyscy członkowie Rady Szkolnej stawili się w komplecie, ale nawet tacy, którzy do niej nie należeli ani do grona nauczycielskiego, przybyli w znacznej liczbie jako goście, postrojeni we fraki i białe krawaty, albowiem zaraz po posiedzeniu miał się odbyć bankiet w hotelu Pod Baranem ku uczczeniu zasług położonych przez hrabiego dla oświaty w ogólności, a dla Rady Szkolnej Okręgowej w szczególności.
Odpowiednio do zasług oznaczono wysokość składki po 15 złr. od osoby.
Nie wszyscy, rozumie się, obecni na zgromadzenie byli w możności czcić tak wysoko zasługi pana pezesa i ci zaraz po skończonej sesji wynieśli się cichaczem domu. Pomiędzy tymi był jeden starszy mały , pochylony, w surducie, który kiedyś pawdopodobnie musiał być czarny, a dziś od starości i częstego czyszczenia przybrał barwę rudawozieloną, połyskującą w miejscach więcej wytartych na plecach i łokciach. Na si – wych włosach miał cylinder odwiecznego fasonu, na którym pomimo świeżego odprasowania znać było liczne załamania i ślady palców od częstego kłaniania się. Biała krawatka i białe prane rękawiczki, przypominające mocnym zapachem terpentyny nieboszczyków w trumnie, dopełniały całości tego galowego ubrania, w którym staruszek kroczył z odpowiednią powagą i sztywnością.
Na rogu ulicy zagrodziła mu drogę gromadka ludzi skupiona około afisza. Staruszek zajrzał przez ciekawość, co ludzie tak chciwie czytają, a zobaczywszy, że to cyrkowe ogłoszenie, odwrócił się pogardliwie od panny w dżokejskim, kostiumie, okrążył gromadkę ludzi i poszedł sobie dalej. Co jego mogły obchodzić sztuki linoskoków? Uciekał co prędzej, żeby go kto nie posądził, że zajmują go podobne błazeństwa, jego, profesora, pioniera oświaty, jak nazwał przed chwilą prezes w swej mowie wszystkich nauczycieli. Mowa ta jeszcze szumiała mu w uszach. Słuchając jej, szczególnie w tym miejscu, gdzie prezes mówił o szczytności i ważności powołania nauczycielskiego, staruszek rósł z dumy i radości, że i jemu Pan Bóg pozwolił spełniać tak wielkie posłannictwo, być jednym z tych pionierów oświaty. Na żadne inne tytuły i stanowiska nie mieniałby się teraz z nikim. Pod tym wrażeniem wracał do domu rozpromieniony, uszczęśliwiony, odmłodzony prawie, a wygolona starannie twarz jego rozpaliła się gorączkowym rumieńcem wewnętrznego zadowolenia.
– Jaka to szkoda – odezwał się, jak tylko wszedł do swego mieszkania, małej izby z kuchenką na dole od podwórza, w której panował zmrok szary, choć na ulicy słońce świeciło w całym blasku – jaka to szkoda – mówił – żeś ty, Basiu, nie mogła tam być i słyszeć tego wszystkiego. Żebyś ty wiedziała, Basiu – mówił dalej, rozbierając się prędko ze swego paradnego stroju, żeby go nie uszkodzić w domu – żebyś ty słyszała, jak on mówił, ten nasz prezes, czym to my jesteśmy, jakie my ludzkości oddajemy przysługi, kształcąc coraz to nowe pokolenia – powiadam ci, radość była słuchać, serce rosło z uciechy.
– I dlatego wam każą biedę klepać – mruknęła z westchnieniem żona, nalewając mu z garnka na talerz ziemniaczaną zupę. – Gdyby wam choć tyle płacili – mówiła dalej, siadłszy naprzeciw niego i zabierając się także do jedzenia – żebyś, biedaku, za twoją pracę, za twoje ślęczenie po nocach nad poprawianiem zadań, przy których sobie już oczy wypatrzyłeś, mógł sobie pozwolić choć na kawałek porządnego mięsa zamiast żywić się dzień w dzień ziemniakami i kapustą.