Proza - ebook
Proza - ebook
Materią jej prozy było życie, a miała co wspominać i opisywać. W niniejszym tomie, który jest pierwszym zbiorczym wydaniem wszystkich utworów prozatorskich Iłłakowiczówny, opowiada o przyjaźni, która łączyła ja z Witkacym i Tuwimem, przywołuje lata pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, związane z tym podróże i rauty, choćby ten pamiętny z Goebbelsem, bycie osobistą sekretarką Marszałka Piłsudskiego, życie w Siedmiogrodzie podczas wojny. A przy tym miała niezwykły talent – potrafiła o wydarzeniach z przeszłości opowiadać językiem godnym liryki.
Kazimierę Iłłakowiczównę, autorkę kilku zbiorów krótkich, prozaicznych form, rzadko obdarza się mianem pisarki, bo zbyt silnie przylgnęło do niej miano poetki. Tymczasem ona sama w jednym z ostatnich wywiadów powiedziała: „Nie lubię wierszy, wolę prozę. Wiersze bywają pretensjonalne...”.
„Naśladując Kazimierę Iłłakowiczównę, należałoby przestrzec czytelników, że jej proza wciągnie ich w świat odmienny od tego, którego doświadczają poza literaturą. Spotkają na przykład ludzi, którzy kierują się w życiu dziwnymi zasadami, bo dbają o to, by w rozmowie z adwersarzem nic nie przekręcić z jego myśli i poglądów, a przede wszystkim, by koniecznie powiedzieć mu jakiś komplement. Znajdą świat, w którym jest wiele mankamentów, jednakże w przedstawianiu ich dominuje dobrotliwy, akceptujący niedoskonałości i odmienności komizm. Dystans poetki wobec słabości własnych i cudzych w połączeniu z akceptacją swojego życia i gotowością do nawiązania przyjaznych relacji ze spotykanymi ludźmi tworzy w jej wspomnieniowej prozie niepowtarzalny klimat, któremu warto dać się na jakiś czas «połknąć», by jednocześnie coś z niego wchłonąć w siebie”.
Z Przedmowy Mirosławy Ołdakowskiej-Kuflowej
Spis treści
Mirosława Ołdakowska-Kuflowa „Ostrzegam państwa przed książkami” – czyli o prozie Kazimiery Iłłakowiczówny
Bajeczna opowieść o królewiczu La-fi-Czaniu, o żołnierzu Soju i dziewczynce Kio
Ścieżka obok drogi
Z rozbitego fotoplastikonu
Niewczesne wynurzenia
Trazymeński zając
Teksty usunięte z Trazymeńskiego zająca przez cenzurę
Nota edytorska
Przypisy
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-06-03553-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kazimiera Iłłakowiczówna urodziła się w Wilnie prawdopodobnie w 1888 roku, a zmarła w Poznaniu w 1983. Pomiędzy tymi datami mieści się niezwykle bogate życie kobiety, która znana jest przede wszystkim jako poetka, autorka wierszy dających się komponować w rozmaite tematycznie wybory, bo też bogata jest pod tym względem jej twórczość. Była wielokrotnie nagradzana jako należąca do kręgu najwybitniejszych poetów dwudziestolecia międzywojennego i znakomitych twórców powojennych. Poświęcone jej hasła słownikowe i encyklopedyczne eksponują przede wszystkim jej twórczość poetycką, pozostawiając w cieniu prozę, ledwie wzmiankują o utworach dramatycznych, wspominają o tłumaczeniach poezji i prozy z różnych języków.
Życiorys tej autorki frapował wielu przede wszystkim dlatego, że od przewrotu majowego w 1926 roku do końca życia Marszałka Józefa Piłsudskiego była jego – jak mówiono potocznie – osobistą sekretarką. We wspomnieniach znajomych pozostała osobą dość ekscentryczną i niezależną. Tymczasem powodów do zainteresowania życiem Kazimiery Iłłakowiczówny jest znacznie więcej, o czym przekonuje także biografia pióra Joanny Kuciel-Frydryszak. Już samo odsłonięcie po śmierci poetki tajemnicy jej pochodzenia, ujawnienie faktu, iż była wnuczką Tomasza Zana – przyjaciela Adama Mickiewicza – jako nieślubna córka jego syna Klemensa, stało się swego rodzaju sensacją w kręgach literaturoznawców.
Dla dzisiejszego czytelnika z pewnością ciekawsze są inne wydarzenia z życia poetki. Warto wspomnieć o nich pokrótce, bo to przede wszystkim życie Iłłakowiczówny stało się materią, która posłużyła jej do tworzenia prozy. Wprawdzie to samo można powiedzieć o poezji, a przynajmniej o znacznej części wierszy tej autorki, jednakże na lirykę doświadczenia życiowe wpłynęły w inny sposób, a stopień przetworzenia biograficznego surowca jest w niej nieporównanie większy. Pozostająca w bliskim związku z życiem proza Iłłakowiczówny ma przede wszystkim charakter wspomnieniowy z jednym tylko wyjątkiem, jakim jest utwór pozornie oderwany od biograficznej materii. Ale też Bajeczna opowieść o królewiczu La-fi-Czaniu, żołnierzu Soju i dziewczynce Kio zrodziła się z inspiracji konkretnymi życiowymi doświadczeniami, jakkolwiek uległy one przetworzeniu w fantastyczną fabułę o baśniowej, wschodniej aurze.
Autorki kilku zbiorów krótkich, prozaicznych form nie darzy się mianem pisarki, bo zbyt silnie przylgnęło do niej miano poetki. Nie trzeba też porzucać tego określenia, gdyż utwory prozatorskie Iłłakowiczówny, które wprost odwołują się do faktów biograficznych, przesycone są żywiołem lirycznym. Ich autorka miała poetycką naturę i potrafiła przedstawiać to, co się zdarzyło, czego była świadkiem, co miało dla niej znaczenie, językiem godnym liryki, w kunsztownie skonstruowanych formach, w cyklach, gdzie kolejność poszczególnych utworów została dobrze przemyślana.
Trzeba zresztą stwierdzić, że Iłłakowiczówna miała co wspominać i opisywać, poczynając od ubogiego dzieciństwa w Wilnie, które dla wielu Polaków żyjących w czasie, kiedy ukazywały się wspomnieniowe cykle poetki, pozostało miastem ich młodości, dla wszystkich, poprzez historię i literaturę, było miejscem szczególnie nacechowanym, ważnym, bo odsyłającym do wartości patriotycznych, literackich, estetycznych, wreszcie religijnych.
Po przedwczesnej śmierci rodziców i przejściowym okresie sierocych losów kilkuletnia Kazia znalazła się w Inflantach, w warunkach egzotycznych z dzisiejszego punktu widzenia. Przygarnięta przez Zofię Buyno z Plater-Zyberków miała kontakt z rozgałęzioną, arystokratyczną rodziną przybranej matki oraz całym ich nobliwym środowiskiem. Mieszkała w majątkach ziemskich, gdzie służba złożona z Bałtów mówiła po niemiecku i bona Bałtka przekazała jej znajomość tego języka. Krótko uczyła się w Warszawie, jako nastolatka przebywała w Petersburgu, gdzie przygotowywała się do matury, a jej pobyt w stolicy Imperium Rosyjskiego przypadł na czas rewolucyjnego wrzenia, lata 1905–1906. Także ją cechowały wówczas lewicowe poglądy, skutkiem tego podczas pobytu z Zofią Buyno w Genewie nie lgnęła do miejscowej młodzieży, ale do anarchistów rosyjskich, to znaczy do lewicujących studentów rozmaitych orientacji, którzy po wydarzeniach 1905 roku musieli opuścić Rosję i kontynuowali studia na wielu uniwersytetach zachodniej Europy.
Po Szwajcarii, której poetka nigdy nie polubiła, przyszedł czas na pobyt w Anglii – w Oksfordzie kształciła się w kolegium dla cudzoziemek. Z kolei przeniosła się do Krakowa, by studiować filologię polską oraz angielską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wtedy poznała przyszłego twórcę Legionów i bywała w mieszkaniu Piłsudskich, spotykając tam ludzi, z którymi przyszło jej potem współpracować już w wolnej Polsce.
Nie zdążyła zwieńczyć swoich studiów pracą dyplomową, bo wybuchła I wojna światowa. Poetka wróciła do domu i jako „poddana carska” – jak się wówczas określało obywatelstwo – zgłosiła się ochotniczo do służby sanitarnej przy armii rosyjskiej, zresztą do oddziału finansowanego przez polskich ziemian, w którym służbę pełnili Polacy. Po krótkim przeszkoleniu stała się członkinią tak zwanej czołówki sanitarnej. Była pielęgniarką w zespole medycznym poruszającym się konnym wozem tuż za frontem, by nieść pomoc rannym, rokujących nadzieję odsyłać do polowych szpitali, ciężej rannym zapewniać ludzkie warunki umierania. Służbę tę pełniła dwa lata, nabawiła się przy tym dyzenterii i z trudem uniknęła śmierci.
Najgorszy czas rewolucyjnego napięcia oraz chaosu, jaki ogarnął Imperium Rosyjskie od 1917 roku, przeżyła w Petersburgu i w jego podmiejskiej okolicy, gdzie jedna z gałęzi rodziny Plater-Zyberków miała swoją willę. Poetka przenosiła siebie i swoje otoczenie w tym czasie w świat fantazji za pomocą tworzonej i głośno odczytywanej co wieczór gronu przyjaciół Baśniowej opowieści o królewiczu La-fi-Czaniu, żołnierzu Soju i dziewczynce Kio, utworu w zamyśle autorki bynajmniej nie adresowanego do dziecięcych czytelników.
Poetce udało się opuścić zrewolucjonizowaną Rosję i w sierpniu 1918 roku znalazła się w Warszawie, wkrótce rozpoczęła pracę urzędniczki państwowej w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Praca kobiety na wysokim stanowisku administracyjnym w ministerstwie była w tym czasie czymś niezwyczajnym, ale jeszcze większym ewenementem było przejście Iłłakowiczówny do Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdy po przewrocie majowym objęła urząd sekretarza ministra spraw wojskowych – tak oficjalnie nazywało się jej stanowisko, a praktycznie jej funkcja sprowadzała się do prowadzenia korespondencji w imieniu Józefa Piłsudskiego. Była wówczas jedyną kobietą w bliskim otoczeniu Marszałka w kierowanym przez niego ministerstwie, gdzie współpracownikami Józefa Piłsudskiego byli głównie oficerowie wysokiej rangi. Po śmierci Marszałka Iłłakowiczówna powróciła do MSZ i pracowała tam do wybuchu wojny, kiedy wraz z rządem polskim została ewakuowana do Rumunii.
Okres międzywojenny był dla poetki także czasem uczestniczenia w różnych oficjalnych spotkaniach i uroczystościach, często z udziałem zagranicznych gości piastujących ważne funkcje polityczne czy dyplomatyczne w swoich krajach. W jeszcze większym stopniu okazję do rozmaitych spotkań z osobistościami różnych narodowości dawały liczne wyjazdy zagraniczne Iłłakowiczówny z odczytami na temat Polski, objaśniające polską rację stanu i broniące jej. Iłłakowiczówna podróżowała wówczas po wielu krajach Europy Zachodniej i Środkowej. Wychowanie w arystokratycznym domu z pewnością pomogło jej odnaleźć się w sytuacjach, w których należało wykazać się znajomością obowiązującej etykiety, a ta wtedy była znacznie rygorystyczniej przestrzegana niż obecnie. Poetka potrafiła sprostać tym wymaganiom i dobrze się zaprezentować w roli eleganckiej damy.
Dwudziestolecie należało do szczęśliwych okresów w jej życiu. Procentowało wówczas zdobyte wykształcenie, biegła znajomość czterech języków obcych – francuskiego, niemieckiego, angielskiego i rosyjskiego – inteligencja, przedsiębiorczość, obycie i zalety towarzyskie, pracowitość, ambicja. Niestety, we wrześniu 1939 roku czas ten skończył się bezpowrotnie.
Kolejny etap życia Iłłakowiczówny to wychodźstwo. Poetka znalazła się w rumuńskim Klużu i tam się zatrzymała na czas wojny, a nawet dwa lata dłużej. Przez osiem lat zarabiała na utrzymanie, nauczając języków obcych. Już po wojnie charakteryzowała tę swoją działalność zarobkową w korespondencji do prasy polskiej, ukazując harmonogram jednego dnia nauczania: „Rosyjski, potem dwie godziny angielskiego i trzy francuskiego, z językiem wykładowym na przemian rumuńskim, węgierskim i niemieckim”. Obu nowych dla niej języków, rumuńskiego i węgierskiego, nauczyła się w czasie wojny w tym stopniu, że mogła tłumaczyć literaturę tych narodów, w tym poezję – najtrudniejszą do przełożenia. Przy okazji nauczania zaszczepiała uczniom zamiłowanie do różnojęzycznej literatury jako jej znawczyni i miłośniczka. Bywało, że lekcje odbywały się w skrajnie niesprzyjających warunkach, co Iłłakowiczówna wspominała: „Jakie to dziwne uczyć Topielca Puszkina w węgierskiej piwnicy, po cichu, żeby nie przeszkadzać modlącym się”.
Sytuacja polityczna w pogranicznym Siedmiogrodzie zmieniała się bardzo dynamicznie. Do rumuńskiego Klużu weszli Węgrzy i miasto zmieniło się w węgierski Kolozsvár. Potem wkroczyli Niemcy, a ich rządy oznaczały przede wszystkim zagładę licznie zamieszkujących miasto i okolicę Żydów. W końcu Niemców wyparli Sowieci, a z nimi do miasta powrócili Rumuni, którzy wcześniej musieli opuścić Kluż. Każdorazowa zmiana władzy oznaczała dezorganizację życia i pogłębienie wojennej biedy. Iłłakowiczównie przyszło kilkakrotnie na nowo organizować swój pobyt w Siedmiogrodzie.
Dopiero w 1947 roku, po rozmaitych perypetiach, poetka wróciła do kraju, a do powrotu szczególnie ją namawiał zaprzyjaźniony z nią Julian Tuwim. Na krótko zamieszkała w Warszawie; miała nadzieję, że znajdzie się dla niej odpowiednia praca w administracji państwowej. Bardzo chciała być przydatna dla kraju, sądziła, że jej kompetencje, które sprawdzały się przez wiele lat przed wojną, będą wykorzystane w nowej rzeczywistości. Dopiero gdy znalazła się w stolicy, zorientowała się w powojennej sytuacji kraju i zrozumiała, że urzędniczka przedwojennego ministerstwa, a w dodatku sekretarz Marszałka Józefa Piłsudskiego, nie ma żadnych szans na stanowisko w administracji nowego rządu. Usunęła się zatem i osiadła „w Poznaniu na wygnaniu”, jak napisała w jednym z wierszy. Zamieszkała w sublokatorskim pokoju, w warunkach, które nie miały nic wspólnego z jej przedwojenną pozycją społeczną. Znowu zarabiała lekcjami języków obcych, ale też tłumaczeniami obcojęzycznej literatury na język polski. Była aktywna, dopóki pozwalały jej na to siły. Doczekała się sędziwej starości, lecz pod koniec życia coraz bardziej zawodziło ją zdrowie, pogarszał się wzrok, który w końcu całkiem utraciła. Potrzebowała pomocy innych i uzyskiwała ją w dużej mierze dzięki Duszpasterstwu Akademickiemu poznańskich dominikanów. Życie poetki obfitowało w wydarzenia, spotkania z ludźmi. Została pochowana na warszawskich Powązkach.
Baśń dla dorosłych – Bajeczna opowieść o królewiczu La-fi-Czaniu, żołnierzu Soju i dziewczynce Kio
Pierwszy utwór prozatorski, wspomniana już Bajeczna opowieść o królewiczu La-fi-Czaniu, żołnierzu Soju i dziewczynce Kio, pierwotnie pełnił funkcję terapeutyczną wobec samej autorki i gromadki jej przyjaciół codziennie wysłuchujących kolejnego „odcinka” baśni. Pisanie oraz słuchanie fantastycznego utworu rozładowywało napięcie tych, którzy znaleźli schronienie w willi Plater-Zyberków pod Petersburgiem. Zimą z 1917 na 1918 rok na skutek rewolucji bolszewickiej mogli się oni spodziewać najdramatyczniejszych wydarzeń i największych nieszczęść. Literacka baśń, zgodnie z poetyką gatunku, ukazuje zmaganie się dobra ze złem, które ostatecznie musi zostać pokonane. Cechą swoistą Bajecznej opowieści… jest to, że ukazany w niej konflikt ma wymiar społeczny, przyjmuje postać przewrotu polityczno-społecznego, powodującego radykalne zmiany w królestwie, we wszystkich dziedzinach jego organizacji, także w płaszczyźnie obowiązujących przekonań oraz wierzeń. Ciekawy i niejako futurystyczny jest pomysł autorki, która rządzącemu uzurpatorowi pozwoliła użyć armii sztucznych ludzi, swego rodzaju żołnierzy robotów. Chociaż liczne ich oddziały pozostają w dyspozycji władcy, okazują się one bezsilne w starciu z ludźmi walczącymi w słusznej sprawie, dążącymi do przywrócenia porządku opartego na sprawiedliwości, do oddania rządów królewiczowi, któremu zależy na dobru mieszkańców jego państwa, nie na samej władzy.
Można z utworu pisanego w czasie rewolucji odczytać poglądy Iłłakowiczówny na sprawę niedoskonałości władzy monarszej, buntu wobec niej, krwawego przewrotu, niesprawiedliwości i pozornych wartości prezentowanych przez uzurpatorów, chaosu, do jakiego został doprowadzony kraj pod ich rządami, w końcu konieczności odzyskania władzy przez prawowitego jej dziedzica, ale po jego gruntownej przemianie i oczyszczającej ofierze.
Okładkę do pierwszego wydania utworu zaprojektował w 1918 roku Stanisław Ignacy Witkiewicz, którego Iłłakowiczówna spotkała w Petersburgu. Także on zakosztował rewolucyjnego chaosu w Rosji, a w swoich utworach ukazał pesymistyczny obraz jego skutków. W związku z funkcją, jaką pierwotnie pełniła Bajeczna opowieść…, Iłłakowiczówna była zdziwiona, gdy po II wojnie światowej Czytelnik postanowił wydać ją ponownie (wyszła w 1958 roku) jako baśń dla dzieci, co dało początek takiemu właśnie funkcjonowaniu kilkakrotnie później wznawianego utworu. Nie protestowała jednak, zresztą wyjaśnianie istoty pomyłki w tamtym czasie nie byłoby zbyt bezpieczne. Bez wiedzy o warunkach, w jakich powstała historia o królewiczu La-fi-Czaniu, bez podpowiedzi Iłłakowiczówny zawartej w jej wspomnieniach, nietrudno utwór o baśniowym, wschodnim kolorycie zaliczyć do działu literatury dziecięcej, tym bardziej że autorka pisała również wiersze dla dzieci. Jednak to, że posługiwała się baśniowymi postaciami i wątkami, że wiele jej utworów dla dorosłych, zwłaszcza z wcześniejszego okresu twórczości, przenikniętych jest atmosferą niezwykłości, fantazji oraz magii, pomaga umieścić Bajeczną opowieść… we właściwym kontekście.
Urok wielkości i dyskrecja – Ścieżka obok drogi
Powstanie kolejnego tomu prozy także wiązało się ściśle z konkretnym okresem życia Iłłakowiczówny – z czasem sekretarzowania Marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu, które rozpoczęło się wkrótce po przewrocie majowym w 1926 roku, a zakończyło wraz ze śmiercią Marszałka w maju 1935. Tekst tomu Ścieżka obok drogi został opatrzony datą: „Warszawa, luty 1936”, co wskazuje, że wspomnienia poetka napisała w niecały rok od śmierci Piłsudskiego. Ukazały się one drukiem w roku wybuchu II wojny światowej i wywołały burzliwą dyskusję. Już sam fakt, że wydanie Ścieżki obok drogi nastąpiło trzy lata po jej ukończeniu, dowodzi, że nie było łatwo znaleźć wydawcę wspomnień. Otoczenie Józefa Piłsudskiego było im niechętne, wielu uważało, że uchybiają one pamięci wielkiego przywódcy wojskowego i politycznego. Po ukazaniu się Ścieżki… środowisko dziennikarskie podzieliło się na zwolenników i przeciwników wspomnień poetki. Maria Jehanne Wielopolska, pisarka i publicystka, w broszurce Pliszka w jaskini lwa zaprotestowała przeciw wizerunkowi Marszałka nakreślonemu przez poetkę – była to najobszerniejsza i najbardziej krytyczna opinia o wspomnieniach Iłłakowiczówny.
Z perspektywy czasu nietrudno zauważyć, że spór zasadzał się na różnym rozumieniu tego, jak powinno się przedstawiać osobistość, którą był Józef Piłsudski. We wspomnieniach poetki pełniącej funkcję sekretarza ministra nie znajdzie czytelnik niczego, co mogłoby w jakikolwiek sposób zdyskredytować osobę Marszałka, zwłaszcza jeśli patrzymy na Ścieżkę… z perspektywy pierwszych dekad XXI wieku. Twierdzenie to jest jednak prawdziwe, o ile nie przyłoży się do czasów i ludzi ukształtowanych w XIX wieku lub na przełomie wieku XIX i XX miary standardów obowiązujących obecnie. W przeciwnym razie niektóre zrelacjonowane przez poetkę sytuacje mogą się wydawać dziwne, a nawet szokujące. Tak na przykład można ocenić scenę, w której Iłłakowiczówna, jako sekretarz ministra spraw wojskowych, całuje swego zwierzchnika w rękę. Zrozumiałe byłoby współcześnie, gdyby Piłsudski, jako mężczyzna, szarmancko cmoknął w rękę kobietę, która odrabia za niego korespondencję, zwłaszcza tę najbardziej uciążliwą, niszczy złośliwe anonimy, a z drugiej strony robi, co może, by pomagać tym, którzy są w najtrudniejszej sytuacji życiowej i znikąd nie mogą spodziewać się pomocy. Należy jednak pamiętać, że opisana przez Iłłakowiczównę scena rozegrała się w czasie, gdy nie tylko mężczyźni składali pocałunki na dłoniach kobiet; także dzieci, również dorosłe, całowały ręce rodziców i było przyjęte wykonywanie takiego gestu wobec osób obu płci, wobec których czuło się szczególny szacunek czy wdzięczność.
Co zatem we wspomnieniach poetki drażniło czytelników, zwłaszcza ludzi podkreślających osobisty, a także społeczny szacunek wobec Marszałka? Problem polega na tym, że zwłaszcza wojskowi i polityczni zwolennicy Józefa Piłsudskiego uważali, iż dla ogólnego dobra powinno się akcentować wielkość oraz historyczne zasługi tego niezwykłego przywódcy. Tymczasem poetka w swojej wypowiedzi nie ukazała wizerunku zwycięskiego wodza ani nie zbudowała piedestału dla hieratycznej figury męża stanu. Piłsudski przedstawiony w Ścieżce… w ogóle nie jest monumentalny, a wyeksponowana zostaje przede wszystkim jego ludzka dobroć. Okazuje się wyrozumiałym zwierzchnikiem, nieraz wykraczającym swym zachowaniem poza reguły urzędniczych konwenansów, człowiekiem godnym zaufania, bardzo zapracowanym, ale chętnym do żartów, niemłodym mężczyzną o aparycji pozostawiającej wiele do życzenia, jak to ukazuje jeden z najpełniejszych jego portretów:
Pracuję sama, samiutka, bez palących i gadających towarzyszy. Za ścianą, u siebie, jest pan Marszałek. Wyjdzie zaraz i coś powie albo tylko życzliwie zamruczy. Spojrzy szaro albo niebiesko ze starej, pięknej twarzy, źle ogolonej, pod źle strzyżonymi, siwiejącymi włosami. Ma wygnieciony, jak psu z gardła wyciągnięty, mundur. Cały jest w poprzeczne fałdy, obsypany popiołem z papierosów, ręce i paznokcie ma szare od tego popiołu. Wyszedł od siebie i stoi – bardzo jasny od dobroci, jaka od niego bije.
Taki wizerunek osobistości, która w radykalny sposób wpłynęła na przebieg historii polskiej oraz europejskiej, nie wszystkim odpowiadał. Całościowy portret Marszałka, a także ujawniony we wspomnieniach stosunek do niego Iłłakowiczówny może prowokować pytanie, czy młodsza od niego o pokolenie sekretarka przynajmniej po części nie żywiła wobec Piłsudskiego uczuć, jakie mogłaby okazywać ojcu, którego nigdy nikt jej nie zastąpił.
Poetka nie tylko ujawnia swój szacunek do Marszałka i fascynację jego osobą, ale też chętnie wymienia z imienia i nazwiska innych podwładnych oraz współpracowników Piłsudskiego, cechujących się wobec niego oddaniem, gotowych z pełnym zaangażowaniem wykonywać zlecane im zadania. Zgodnie ze stanem faktycznym wskazuje również, że jej zwierzchnik miał licznych politycznych oponentów, jednak nigdy nie podaje ich nazwisk, dbając w ten sposób, by kogoś o poglądach opozycyjnych nie narazić na jakiekolwiek nieprzyjemności. Ponadto poetka oddaje sprawiedliwość tym spośród oponentów Piłsudskiego, których przedstawia jako swoich dobrych znajomych, nawet przyjaciół. Decydując się na objęcie funkcji sekretarza ministra spraw wojskowych, była przekonana, że jednocześnie rezygnuje z towarzyskich relacji z nimi. Tymczasem została mile zaskoczona faktem, że nie zmienili oni swojego osobistego stosunku do niej, jedynie w rozmowach z nią czy też w jej obecności nigdy więcej nie pojawiło się nazwisko Józefa Piłsudskiego. Trudno dziś osądzić, czy ludzie tamtej epoki, inteligencja dwudziestolecia międzywojennego, potrafili pięknie się różnić, czy też osobowość Iłłakowiczówny, wówczas damy z wielkiego świata, w ten sposób oddziaływała na „należących do dobrego towarzystwa”.
W okresie późniejszym, w końcowych dekadach XX i na początku XXI wieku, wielokrotnie sięgano do wspomnień Iłłakowiczówny, zastanawiając się nad charakterem relacji łączącej wielkiego polityka i przywódcę ze znakomitą poetką. Pełna dyskrecji postawa autorki wspomnień wobec spraw osobistych Marszałka nie daje podstaw do domysłów o nieoficjalnej stronie jego życia. Jeśli współcześnie stawiano autorce Ścieżki… jakieś zarzuty, nie dotyczyły już one niegodnego sportretowania Marszałka, ale raczej językowego i kompozycyjnego ukształtowania wspomnień, rzekomej ich naiwności, pensjonarskiej postawy poetki. Nie zwracano przy tym dostatecznej uwagi na przyjętą konwencję wypowiedzi ani na adresata, do którego była skierowana.
Ścieżka… jest zbiorem gawęd dotyczących tego, w jakich okolicznościach poetka poznała Józefa Piłsudskiego, jakie były jej kontakty z nim w latach 1911–1926, a przede wszystkim po przewrocie majowym, przez dziewięć lat urzędowania Iłłakowiczówny w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Poetka zadedykowała tom swojej prozy dwóm nastoletnim siostrzenicom. Przed pierwszą ze swych gawęd zwraca się do nich bezpośrednio – a poprzez nie do innych dziewcząt w ich wieku – wyrażając pragnienie, by jej „pamiętnik” stał się lekturą szkolną, by czytelniczki stające u progu dorosłości mogły poznawać osobę „bardzo wielkiego, drogiego całej Polsce człowieka” nie tylko od strony dokonań historycznych, czego miały się uczyć na lekcjach historii, ale też od mniej oficjalnej strony. Tak dookreślony adresat wspomnień tłumaczy strukturę wypowiedzi Iłłakowiczówny, gdyż po każdej z gawęd autorka zamieszcza Uwagi – rodzaj różnorodnych objaśnień oraz pouczeń. Pamiętając o zaprojektowanym odbiorcy, łatwiej zrozumieć pewną pozorną zresztą naiwność wypowiedzi, jej niepoprawny romantyzm oraz dydaktyzm. Zrozumiałe staje się również, że Iłłakowiczówna zdecydowanie dystansuje się w swych wspomnieniach od polityki – pod łatwym do obalenia pretekstem, że się zupełnie na niej nie zna.
Dydaktyzm wspomnień jest jednak zdecydowanie łagodzony przez budowanie atmosfery bliskości – jak przystało na gawędowe opowiadania, w których można zwierzyć się gronu bliskich z tego, co się osobiście przeżyło. W aurze zaufania odsłaniane są przeżycia, chwile wzruszeń, osiągnięcia, jak również ukazywane własne pomyłki, czasem komiczne błędy. Okazuje się, że odsłonięte wzruszenia i słabości nie degradują, a postawa dystansu wobec siebie, zdolność do humorystycznego potraktowania tak otoczenia, jak i własnej osoby, do wyraźnej lub dyskretnej autoironii, paradoksalnie uwiarygodnia przekaz.
Prozatorskie miniatury – Z rozbitego fotoplastikonu
Kolejny zbiór prozy wspomnieniowej powstał po II wojnie światowej, a został wydany, gdy już zakończył się najtwardszy socrealizm, w 1957 roku, kiedy na fali odwilży wydawano utwory, które nie mogły ukazać się wcześniej, bo nie były pisane zgodnie z komunistyczną receptą. Krótkie prozaiczne teksty, składające się na tomik Z rozbitego fotoplastikonu, w stosunku do pozostałej prozy Iłłakowiczówny w największym stopniu są przesiąknięte żywiołem lirycznym. Zbiór liczy czterdzieści jeden tekstów, a chociaż każdy z nich stanowi oddzielną, zwartą kompozycję literacką, nie zostały one obdarzone oddzielnymi tytułami, tylko ponumerowane cyframi rzymskimi. Nie stanowią jednego ciągu tematycznego, przedstawiają ludzi, scenki, krajobrazy, zawsze w jednej tylko odsłonie. Z rzadka tylko to, co ukazane w jednym utworze, wiąże się z sytuacją przedstawioną w poprzednim lub następnym. Rzeczywiście można te miniatury porównać do fotografii, które niegdyś oglądano w urządzeniu zwanym fotoplastykonem; patrzący na nie miał odczucie postrzegania głębi obrazów – ich trzeciego wymiaru – niemniej sceny czy krajobrazy, które oglądał, pozostawały nieruchome, niczym wyjęte z upływającego czasu. Tytuł zbioru sugeruje dodatkowo, iż urządzenie do oglądania fotografii zostało rozbite, a prezentowany zbiór obrazów stanowi tylko część tego, co ocalało. Metafora wyraźnie nawiązuje do sytuacji zaistniałej w rozbitym przez wojenny kataklizm świecie; czy także do ograniczeń swobody pisarskiej w powojennej Polsce, trudno rozstrzygnąć.
Tylko kilka miniatur utrwaliło sceny z okresu sprzed II wojny światowej. Na wstępie czytelnik poznaje zimową przygodę podlotka, który przez zaśnieżone pola wiózł zaprzężonymi w konia sankami zakupy z miasteczka. Nietrudno zidentyfikować tę historię jako wydarzenie z czasów, gdy przyszła poetka zamieszkiwała w majątku przybranej matki w Inflantach. Niedaleka podróż okazuje się wstępem do kolejnych, odbywanych w dwudziestoleciu międzywojennym – to wtedy autorka miała okazję widzieć w Szwecji domy rozkwitłe bukietami w zimowych miesiącach, a w duńskim miasteczku Maribo spotkać dzielnych polskich harcerzy.
Większość utworów rejestruje sytuacje, których obserwatorką lub uczestniczką była Iłłakowiczówna na wychodźstwie, na pograniczu rumuńsko-węgierskim. Kolejność tekstów nie jest uzależniona od chronologicznego porządku. Pośrodku siedmiogrodzkiego cyklu wspomnień zamieszczony został cykl wewnętrzny, dotyczący całkiem innego miejsca i czasu – najwcześniejszych lat życia poetki, nad którymi zaciążyła śmierć jej matki, Barbary. Nieszczęście to jest dominantą wewnętrznego cyklu, niezrozumiałą w czasach, kiedy zbiór Z rozbitego fotoplastikonu został wydany. Nie dość, że cztery tworzące go miniatury (od utworu XXIII do XXVI) zostały zamieszczone bez żadnych objaśnień wśród siedmiogrodzkich obrazków, to jeszcze czytelnik nieznający skomplikowanej historii rodzinnej poetki nie był w stanie zrozumieć sensu zdania dwukrotnie użytego w wyeksponowanym miejscu – na zakończenie dwóch utworów XXIV i XXV: „Barbara, nieślubna synowa promienistego Tomasza, umiera”. W zbiorze poetyckiej prozy dotyczącej przede wszystkim przeżyć z czasów wojennych zamieszczona została skrzętnie ukrywana przez Iłłakowiczównę informacja, że była nieślubnym dzieckiem Barbary Iłłakowiczówny i Klemensa Zana, syna przyjaciela Mickiewicza i założyciela Związku Promienistych. W dzisiejszych czasach trudno już odtworzyć, co znaczyło być nieślubnym dzieckiem w XIX i pierwszej połowie XX wieku. Barbara Iłłakowicz, chcąc swoje dwie córki uchronić przed wiążącymi się z ich pochodzeniem trudnościami, postarała się, by w metrykach obydwu dziewczynek zatrzeć ślady faktu, którego konsekwencje mogły być przykre. Jako rodzice Kazimiery w dokumencie podani zostali brat matki i jego żona, natomiast nazwiska prawdziwych rodziców zostały zapisane jako nazwiska rodziców chrzestnych.
Poetka najwyraźniej czuła potrzebę powiedzenia prawdy o sobie, jednak wypowiedziała ją szyfrem czytelnym tylko dla wtajemniczonych. Nawet w 1957 roku, kiedy po II wojnie światowej zarówno sytuacja prawna, jak i obyczajowa uległa daleko idącym zmianom, Iłłakowiczówna nie zdecydowała się ujawnić, iż to ona była jedną z dwóch małych sierot po zmarłej Barbarze, nieślubnej synowej „promienistego” Tomasza. Przyjęty w całym tomie styl bezosobowego przedstawiania przeżyć sprzyjał zaszyfrowaniu informacji. W dodatku w rozbitym fotoplastykonie utwory dotyczące okoliczności śmierci matki autorka ukryła wśród siedmiogrodzkich obrazków.
Poznając te ostatnie, można dziwić się, że tak mało w nich wojennych realiów. Poświęcone są krajobrazowi, zwierzętom, kwiatom, zwyczajom odmiennym niż polskie, poznanym ludziom różnych narodowości, środowisk, charakterów, w tym dzieciom, służącym, ubogim mieszkańcom miasta i podmiejskiej wsi. Można zadawać pytania, czy autorki takich obrazków nie cechuje naiwne widzenie świata, skoro na przykład wojenną biedę i niedostatek żywności ukazuje, opisując kłopoty właścicieli kanarka, który nie chce jeść niczego prócz konopnego ziarna, a tego brakuje podczas wojny. Może zadziwiać fascynacja pięknem drobnych szczegółów rzeczywistości w czasie, gdy trwają zmagania wojenne albo przez miasto przetacza się front. Niewiele jest też śladów wojennych trudności dotykających samą autorkę wspomnień. Wskazówką interpretacyjną do właściwego rozumienia takiej perspektywy widzenia świata okazują się utwory zamieszczone na wstępie. Pierwszy pokazuje dziecięcą ufność w to, że w trudnościach można zawsze liczyć na czyjąś pomoc. Drugi mówi o konieczności odbycia podróży parowcem z Tallina do Helsinek w lutym, przy niesprzyjającej pogodzie i groźnym wietrze. Z powodu wichury „kandydatów na pasażerów” z poczekalni na statek prowadziło po dwóch silnych marynarzy pomagających przedrzeć się przez niebezpieczny Nord-West i dostać się do zacisznej kabiny, gdzie jednak podróżny niekoniecznie miał szansę odprężyć się ze względu na regulamin, który narzucał się jego uwadze:
Było się nagle w ciszy i samotności, oko w oko z plakatem, który wisiał nad pościelą:
„Towarzystwo okrętowe XYZ w Szczecinie nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności za uszkodzenie zdrowia i bagażu lub utratę życia pasażerów.
1 dzwonek oznacza pożar statku.
2 gwizdki oznaczają rozbicie statku.
Gong oznacza posiłki”.
Komiczne jest zestawienie grozy dwóch pierwszych przypadków przewidzianych przez towarzystwo okrętowe z informacją o prozaicznej organizacji życia pasażerów. Potraktowana z humorem sytuacja oddaje charakter Iłłakowiczówny – zdolność wyostrzonego obserwowania rzeczywistości przy jednoczesnym dystansowaniu się od niej na tyle, by możliwe było dostrzeżenie jej zwyczajnych i komicznych aspektów.
Jednocześnie miniatura ukazująca tę sytuację może być potraktowana jako metafora, w której konieczność odbycia podróży oznacza ludzką sytuację, nieuchronność życiowej drogi, konieczność przebycia jej przez każdego, kto się urodził. W kondycję człowieka wpisane jest stałe zagrożenie życia, przy czym trudno byłoby kogokolwiek obarczyć odpowiedzialnością za ten ogólny brak bezpieczeństwa. Jednak bezsensowne byłoby trwanie w grozie, zresztą konieczność przesądza o tym, że na co dzień trzeba zajmować się wieloma drobnymi i prozaicznymi sprawami, choćby jedzeniem. We wspomnieniach Iłłakowiczówny wydarzenia, w których autorka uczestniczyła, traktowane są zgodnie z takim rozumieniem ludzkiego losu. Te wielkie zazwyczaj są tylko sygnalizowane i pozostają gdzieś w tle, a szczegółowej obserwacji poddane są ich prozaiczne skutki, na przykład bezdomność oraz bieda na wychodźstwie, ale także różnego rodzaju ciekawostki czy dziwności w świecie ludzi i przyrody, a wcale nie ostatnie miejsce zajmują różnego rodzaju miłe doznania, przeżycia estetyczne, radość z poznawania nowych aspektów rzeczywistości.
Tylko raz wyrywa się autorce cyklu Z rozbitego fotoplastikonu krzyk protestu, gdy daje świadectwo temu, czego była świadkiem w maju 1944 roku, a chodzi o wywózkę Żydów skazanych przez niemieckich okupantów na śmierć. Zaplanowana zagłada narodu woła o pomstę do nieba, wzbudza gniew Boży, ściąga plagi podobne do egipskich:
Dotychczas jeszcze huczy boży gniew nad Siedmiogrodem; susza wypala zbocza pagórków, powysychały ruczaje; popękały w zimie kamienie od mrozów; wyginęło bydło po oborach; mór przeszedł i rękę położył na wsiach i miastach.
Ale nawet wizja zagłady Żydów, jak i cały cykl wojennych wspomnień kończy się optymistyczną puentą:
Mocny jest każdy naród mocą swoich dzieci, mądry ich mądrością, twardy ich wytrzymałością, wesoły ich radością. Nie na nie pada klątwa, nie ich się ima kara. Mocny jest naród: patrzy bystro ich piwnymi i niebieskimi oczyma…
A za Magórą – takie samo niebo jak zawsze.
Wspomnieniowe rozmaitości – Trazymeński zając
Obszerniejszy oraz bogatszy tematycznie jest cykl wspomnieniowy Trazymeński zając, wydany po raz pierwszy w 1968 roku. Inaczej niż w poprzednio omówionym, Iłłakowiczówna nie unika w nim wypowiedzi w pierwszej osobie, śmiało też ukazuje siebie w różnych fazach swojego życia, więc w różnych sytuacjach. Ale też zarówno na siebie, jak i na innych spogląda z dystansem, najczęściej z pobłażliwym humorem, z delikatnie zazwyczaj wprowadzaną ironią. Wstępem do takiego klimatu wspomnień jest pierwszy z esejów, zatytułowany Niektórym to nie przechodzi, dotyczący czasu sprzed II wojny światowej. Zostało w nim ukazane towarzyskie spotkanie, w którym wzięło udział wielu polityków, z Gabrielem Narutowiczem na czele, także urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ówczesnych kolegów Iłłakowiczówny. Jak się w rozmowie okazało, niemal każdy z obecnych w młodości pisał, a nawet publikował wiersze. Puentą tego wspomnienia jest wypowiedź i gest dyrektora protokołu dyplomatycznego, hrabiego Stefana Przeździeckiego, który kłaniając się z ironią obecnej w towarzystwie Iłłakowiczównie, stwierdził, że „za lat dziecinnych wszyscy pisują wiersze”, ale „niektórym to nie przechodzi”. Dał do zrozumienia, że uprawianie poezji jest dziecięcą przypadłością i powinno się z niej wyrosnąć, co poetka, w którą wymierzone zostało ostrze ironii, z właściwym sobie humorem czyni wstępem do zbioru esejów. Jego finał przedstawia triumf autorki nagrodzonej za twórczość poetycką w rodzinnym mieście Wilnie zarówno oficjalnie, jak i nieformalnie poprzez entuzjazm miłośników jej utworów.
Być może stosunek Przeździeckiego do twórczości urzędniczki MSZ był reprezentatywny dla środowiska polityków i wysokich urzędników administracji państwowej. Mogłoby to tłumaczyć postawę Iłłakowiczówny, która wielokrotnie podkreślała, że głównym jej zajęciem i absorbującym ją obowiązkiem jest praca zawodowa, natomiast twórczość jest tylko aktywnością uboczną. Tłumacząc się urzędniczymi obowiązkami, nie przyjęła wyboru do Polskiej Akademii Literatury. Wstępny esej wspomnieniowy dobrze wprowadza w atmosferę Trazymeńskiego zająca, w którym tak niewiele miejsca poświęciła autorka swojej aktywności twórczej.
Tematyka zbioru jest dość różnorodna, a eseje w nim zamieszczone podzielone zostały na dziesięć grup tematycznych. Pierwsza ma charakter wprowadzający, dominantą drugiej są motywy „angielskie”, trzecia zawiera szereg obrazków ze służby Iłłakowiczówny w „czołówce sanitarnej”, czwarta jest poświęcona spotkaniom z wybitnymi osobistościami świata literatury oraz kultury itd. Najmniej wyrazista jest część dziewiąta, którą można by zatytułować Varia – poetka zgromadziła w niej eseje, które nie mieściły się w innych grupach tematycznych.
Bogate życie autorki pozwoliło jej na ukazanie w migawkowych zbliżeniach wielu znanych postaci ze świata polityki, literatury, kultury. Można wśród nich wymienić reżysera Leona Schillera, namiestnika Galicji prof. Michała Hieronima Bobrzyńskiego, literaturoznawców prof. Tadeusza Chrzanowskiego oraz Stanisława Windakiewicza, pisarzy i poetów: Jarosława Iwaszkiewicza, Tadeusza Micińskiego, Józefa Łobodowskiego, Stefana Żeromskiego, piosenkarkę i aktorkę Hankę Ordonównę, generała i dyplomatę Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, polityków polskich jak ministrowie Karol Bertoni czy Gabriel Narutowicz (nim ten ostatni został prezydentem) oraz obcych, choćby pierwszego prezydenta niepodległej Czechosłowacji Tomáša Masaryka lub Josepha Goebbelsa (Obiad z Goebbelsem, jak kilka innych dotyczących osoby Piłsudskiego oraz tematyki komunistycznej, nie ukazał się w 1968 roku ze względu na treść niezgodną z linią ideologiczną ówczesnej władzy). Listę nazwisk można by znacznie wydłużyć, zwłaszcza dodając rozmaitych arystokratów, w tym arcybiskupa Edwarda Roppa. Chociaż różne osobistości często są przedstawiane z uchwyceniem jakiegoś ich rysu humorystycznego, nie są pozbawione cech wzbudzających sympatię do nich.
Do wyjątków należy eseistyczny portret Meksykańska poślica (taka forma była wówczas używana na określenie kobiety pełniącej funkcję posła), w którym to utworze autorka ukazuje członkinię meksykańskiego korpusu dyplomatycznego, przedstawicielkę Meksyku rządzonego wówczas przez lewicową Partię Rewolucyjno-Instytucjonalną. Iłłakowiczówna daje wyraz osłupieniu, w jakie wprawiło ją wyznanie kobiety, że nie czuje najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu roli, jaką odgrywała w prowadzonych przez państwo prześladowaniach katolików. Cała rzecz w tym, że bohaterka eseju przedstawiła się jako katoliczka, jednocześnie chlubiąc się, iż jako wierząca łatwo tropiła w wizytowanych szkołach przenikanie katolickich poglądów do nauczania, a praca jej była owocna i przydatna władzy.
Można w zbiorze wskazać wątki, które przewijają się przez eseje zamieszczone w różnych grupach tematycznych. Do takich należy na przykład wątek przyjaźni, a dotyczy ona nie tylko osób z wyższych warstw społecznych, ale też ludzi niewykształconych, niezamożnych, wykonujących najprostsze obowiązki, ludzi, których pracowitość, zaradność, często wierna sympatia jest wielokrotnie podkreślana. Dwa eseje poświęcone są charakterystyce powojennej rzeczywistości w Polsce, a liczne uwagi dotyczące tego tematu rozsiała Iłłakowiczówna w wielu innych utworach. Czytelnik obserwuje, jak z humorem, choć czasem też z nutą goryczy, Iłłakowiczówna przedstawia absurdy świata, w którym znalazła się po powrocie do kraju z rumuńsko-węgierskiego pogranicza. Ze zdumieniem odkrywa, że całkowitemu przewartościowaniu uległo wszystko, z czym się zrosła, że umiejętności oraz kompetencje nie są ważne tam, gdzie najważniejsza jest ideologia, że nie ma już miejsca na potrzeby kulturalne pojedynczego człowieka wobec – pozornej zresztą – dbałości o „masy”, że podejrzliwość wobec interesanta jest pierwszym odruchem człowieka, który podejmuje decyzję choćby w najbłahszej sprawie. Ostatecznie przedwojenna dama musi się zgodzić na życie w ubogim sublokatorskim pokoju, bez żadnych względów dla jej wcześniejszych zasług dla kraju, dla wielkości talentu literackiego i dokonań twórczych. Jednakże zgodnie z postawą, która cechowała ją zawsze, wydobywa także pozytywne aspekty powojennej rzeczywistości. Podoba jej się na przykład znacznie uproszczona etykieta w kontaktach z osobistościami, zwłaszcza w czasie wizyt zagranicznych, a jako osoba praktyczna i wyczulona na czystość zauważa, że powojenny tłum jest odwszony.
Tematem, do którego autorka stale wraca, jest też kwestia jej przekonań religijnych, na tyle przenikających życie, że czuje potrzebę, by wspominać o nich przy ukazywaniu różnych jego momentów. Wiara jej wcale nie była oczywista; spontanicznie przejęta od otoczenia w dzieciństwie, została odrzucona w okresie młodzieńczego ateizmu, który wspomina „jak jakiś pobyt w egzotycznym, pełnym przygód i niezwykłych spotkań kraju, podobny do takiego snu, w którym śni się o tym, o czym się śnić pragnie, wiedząc, że to nie jawa, ale sen”. W wieku dojrzałym Iłłakowiczówna wielokrotnie daje sygnały dojrzałej religijności, będącej podstawą jej przekonań i pomocą w trudnych sytuacjach.
Jeśli złożyć wspomnienia Iłłakowiczówny w całość oraz uświadomić sobie ich zatarty przez kompozycję tomów chronologiczny porządek, pozwolą one na odczytanie niemal całej biografii poetki. Oferuje ona czytelnikowi również bogaty, optymistyczny, z dobrotliwym humorem ukazywany obraz świata, choć wiek XX obfitował w wojny i przewroty, a ich skutków autorka wielokrotnie doświadczała na sobie. Pozwala złapać oddech pomiędzy lekturą dzieł przypominających okrucieństwa czasów minionych a tych oddających chaos współczesnej rzeczywistości. Zdecydowanie nie lubowała się Iłłakowiczówna w eksponowaniu mrocznych aspektów świata, w którym była zanurzona. Dojrzałość poetki sprzyjała dystansowi do wydarzeń, z kolei inteligencja – umiejętności operowania humorem oraz łagodną ironią.
Wspomnienia, odczyty, publicystyka – Niewczesne wynurzenia
Dłuższe i bardziej usystematyzowane chronologicznie wspomnienia zamieściła Iłłakowiczówna w tomie Niewczesne wynurzenia wydanym w 1958 roku, w którym też znalazły się teksty publicystyczne z dwóch powojennych lat, kiedy jeszcze pozostawała w Klużu i wysyłała artykuły do czasopism w kraju. Ujawnił się wówczas jej talent felietonistki i korespondentki prasowej obdarzonej zmysłem obserwacyjnym i zacięciem dziennikarza, który poprzez wyrazistą prezentację faktów oraz subtelne aluzje ma ambicję, by wpływać na postrzeganie i zmianę rzeczywistości, choćby w niewielkim tylko zakresie. W końcu czytelnik może przekonać się, że jako prelegentka zabierająca głos czy to w sprawach społecznych, czy też literackich lub, szerzej, kulturalnych, Iłłakowiczówna nie tylko ma coś do powiedzenia, ale też potrafi zabiegać o uwagę odbiorcy przez odpowiednią kompozycję wypowiedzi, przez przywołanie ciekawostki, w końcu odwołując się do doświadczeń tak własnych, jak i odbiorców.
Czasem do zabrania głosu skłania ją poczucie powinności – jak wówczas, gdy na zebraniu Związku Literatów Polskich w 1955 roku stanęła w obronie wolności twórcy, a konkretnie ujęła się za Adamem Ważykiem atakowanym za jego Poemat dla dorosłych. Broniąc poety, który nigdy nie był jej ideowo bliski, użyła różnych, dobrze przemyślanych argumentów. Przypomniała, że w dwudziestoleciu międzywojennym także stawała w obronie twórców piszących utwory o wymowie opozycyjnej wobec władzy. Oskarżycielom Ważyka musiało być niemiłe zestawienie ich z sanacyjną władzą. Puenta wypowiedzi poetki, mająca formę bezpośredniego zwrotu do adresata, jest przewrotna: „Niebezpiecznie jest być poetą. A może to jest właśnie przyjemnie, koledzy poeci, aż tak serio być traktowanym i móc podnosić aż tyle wrzawy?!”. Komunikat zawarty w tych zdaniach w istocie brzmiał: „Koledzy poeci, nie dajmy się zwariować, nie czyńmy tyle wrzawy o to, co ostatecznie jest wytworem sztuki słowa i wyobraźni”.
***
Ekscentryczna Iłła, jak o niej często mówiono w dwudziestoleciu międzywojennym, lubiła zaskakiwać swoimi wypowiedziami. Jako wielbicielka i tłumaczka różnojęzycznych utworów wystąpiła na jednym z poznańskich Czwartków Literackich w 1955 roku z pogadanką Dlaczego nie lubię książek. Ukazała w niej siebie jako tę, która nie lubi książek, bo nie potrafi oprzeć się urokowi lektury, żyć jednocześnie w świecie dzieła literackiego i rzeczywistym. „Tedy naj-najmocniej i z wielkim naciskiem ostrzegam państwa przed książkami. Im lepsza – tym nas łatwiej połknie”, zwróciła się do swoich słuchaczy. Naśladując Kazimierę Iłłakowiczównę, należałoby przestrzec czytelników, że jej proza wciągnie ich w świat odmienny od tego, którego doświadczają poza literaturą. Spotkają na przykład ludzi, którzy kierują się w życiu dziwnymi zasadami, bo dbają o to, by w rozmowie z adwersarzem nic nie przekręcić z jego myśli i poglądów, a przede wszystkim, by koniecznie powiedzieć mu jakiś komplement. Znajdą świat, w którym jest wiele mankamentów, jednakże w przedstawianiu ich dominuje dobrotliwy, akceptujący niedoskonałości i odmienności komizm. Dystans poetki wobec słabości własnych i cudzych w połączeniu z akceptacją swojego życia i gotowością do nawiązania przyjaznych relacji ze spotykanymi ludźmi tworzy w jej wspomnieniowej prozie niepowtarzalny klimat, któremu warto dać się na jakiś czas „połknąć”, by jednocześnie coś z niego wchłonąć w siebie.