Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prozy utajone - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,00

Prozy utajone - ebook

Prozy utajone to Kafka trochę inny od tego, z którym polski czytelnik zżył się przez lata i którego nauczył się czytać. Przygotowany przez Łukasza Musiała (i w jego przekładzie) zbiór stanowi kontynuację Opowieści i przypowieści (PIW 2016), prezentując mniej znane i nieznane polskiemu czytelnikowi opowiadania Kafki. Najobszerniejsza część tomu obejmuje ukazane w nowym kontekście prozatorskie fragmenty Dzienników, krótkie prozy i zapiski z tzw. Konwolutu 1920, opublikowanego tu w całości (w nim m.in. dwanaście opowiadań i miniatur znanych z wcześniejszych przekładów).

Ale nie na tym zasadza się nowatorstwo Próz utajonych. Przekładając Kafkę in extenso z edycji krytycznych jego pism, wraz z fragmentami niedokończonymi, brulionami i notatkami – pośród których czytelnik rozpozna znane już polszczyźnie opowiadania (niegdyś wyodrębnione przez strażnika spuścizny Kafki, Maxa Broda) − nie unikając wprawek, rodników, powtórzeń i fragmentów „słabszych”, tłumacz odsłania specyfikę twórczości autora Procesu. Okazuje się nią życiopisanie. Kafka – w interpretacji Musiała – to nie tyle zawodowy autor powieści i opowiadań, ile artysta, który nie uznaje podziałów gatunkowych, ulega kapryśnemu natchnieniu, a to, co pisze, pisze całym sobą.

Spis treści

 

Opowieści i przypowieści (ciąg dalszy)

Suknie

Wśród moich kolegów szkolnych

Aeroplany w Brescii

[Pierwszy rozdział książki Richard i Samuel autorstwa Maxa Broda i Franza Kafki]

Pierwsza długa podróż pociągiem (Praga–Zurych)

[Młody, ambitny student]

[W naszym domu]

Utrapieniec

[Wczoraj byłem po raz pierwszy]

[Pewnego razu była sobie wspólnota łajdaków]

[Kto raz z pozoru był martwy]

[Było to bardzo niepewne]

Zwierzę synagogowe

[Wpadłem w gęstwinę ciernistych krzewów]

[To przedstawienie piękne]

Sceny z obrony podwórza

Utajone w Dziennikach

z Dzienników 1909−1912

Zeszyt pierwszy

[We śnie prosiłem]

[Rozmyślając nad tym]

[„Długo tu jeszcze zostaniesz?”]

Zeszyt drugi

[Kiedy już się zrobiło nieznośnie]

[Lecz zapomnienie nie jest]

Miejski świat

[Stało się już zwyczajem]

z Dzienników 1912−1914

Zeszyt piąty

 

[Otworzyłem drzwi]

[Uwiódł pewną dziewczynę]

Zeszyt szósty

[Wynalazek diabła]

[Gustav Blenkelt]

Zeszyt siódmy

[W pewien dżdżysty dzień jesienny Ernst Liman]

[Przez szklane drzwi Anna]

[Stangret Józef]

[Biały koń]

[Gospodyni rzuciła spódnice]

[Pewnego razu przyprowadził ze sobą dziewczynę]

[Długo z Pickiem]

[Przychodzi znajomy]

[Zamknąłem sklep]

[Było już po północy]

[Urzędnik magistratu Bruder]

[Kilku urzędników]

[Od wczesnego poranka]

[Przez pewien okres mojego życia]

Zeszyt ósmy

[Pewnego żonatego mężczyznę trafiono]

[„Diabły, ratujcie mnie”]

[„Kimże jestem?”]

[Wilhelm Menz]

[Stary kupiec]

[Krąg mężczyzn]

[W zimowy wieczór]

[Było już grubo po północy]

[Wykopaliśmy jamę]

[W drzwiach ukazała się szpara]

z Dzienników 1914−1923

Zeszyt dziewiąty

[Wychodzę z domu]

[Student Kosel]

[Pewnego razu latem]

[Pewnego wieczora wróciłem]

[Było około północy]

[Józef K.]

[Byłem zupełnie bezradny]

[Szukałem porady]

[Banz]

[Dosiadłem konia]

Zeszyt dziesiąty

[Pewnego kupca bardzo prześladowało nieszczęście]

[Umówiłem się z dwoma przyjaciółmi]

[Okoliczności towarzyszące]

Zeszyt jedenasty

[Zatrzaśnięty w czworoboku]

[Człowiek bezużyteczny]

[Siedzieć w pociągu]

[Ten, którego się szuka]

[Raz jeszcze pełną piersią]

[Od lat siedzę na wielkim skrzyżowaniu]

[Podróżny czuł się zbyt zmęczony]

Zeszyt dwunasty

[Z tylnej części głowy]

[Nie chodzi o sprzeciw]

[W żadnych okolicznościach]

[Znalazł punkt archimedesowy]

[Wszystko, co czyni]

[Na więzienie by przystał]

[Ma poczucie]

[Nie jest ani śmiały, ani lekkomyślny]

[Żyje w rozproszeniu]

[Wszystko, nawet to, co najzwyklejsze]

[Na tej ziemi czuje się więźniem]

[Niektórzy przeczą]

[Ma dwóch przeciwników]

[Ma wielu sędziów]

[Samodręczące, ociężałe]

[Widzi w sposób dwojaki]

[Przywołuje w pamięci obraz]

[Idzie o rzecz następującą]

[Nie żyje przez wzgląd na swoje życie osobiste]

[Grzech pierworodny]

[Przed wystawą Casinellego]

[Nie chce pociechy]

[Broni się przeciwko utrwalonym sądom]

[„Czynisz z konieczności cnotę”]

[Moja cela więzienna]

[Wszystko mu wolno]

[Ograniczoność świadomości]

[Różnica między „tak i nie”]

[Przyczyna, dla której potomni]

[Moc zaprzeczania]

[Nie umiera]

[„W podnoszeniu się przeszkodą jest mu”]

[Prąd, pod który się płynie]

[Chce mu się pić]

[Dwoje dzieci]

[Przerażenie wyrwało mnie z głębokiego snu]

Konwolut 1920

[Było to pierwsze pchnięcie szpadlem]

[Było to zgromadzenie polityczne]

[Jeśli chcę dziś dokonać rozrachunku]

[Znam go już od wczesnej młodości]

[Niektórzy powiadają]

[Zatrzasnął się w drugim pokoju]

[Byłem w odwiedzinach u zmarłych]

[Wszedłem do domu]

[Mieliśmy mały spór]

[Jest bardzo krzepki]

[Kto to taki?]

[Zawsze obchodzisz te drzwi]

[Bawiliśmy się w zatrzymankę]

[Kocham ją]

[Kochałem pewną dziewczynę]

[Dwóch mężczyzn siedziało]

[Były to niezwykle niskie drzwiczki]

[przybyli]

[Stałem blisko drzwi]

[Oto ten rejon]

[Dzikich, o których opowiada się]

[„A więc?”, powiedział ów pan]

[Stałem na balkonie]

[Prawdę mówiąc]

[Deszczowy dzień]

[Wiosłowałem po jeziorze]

[Byłem tak młody]

[Główna słabość człowieka]

[Ludzie zawsze nieufni]

[Czy możesz znać]

[Miałem piętnaście lat]

[Nie trzeba, żebyś wychodził z domu]

[„Wielki pływak!”]

[Przed wejściem do domu]

[Precz stąd]

[Miasto przypomina słońce]

[W tym mieście]

[Zatopiony w nocy]

[Nasze miasteczko]

[Do sławnego trenera Bursona]

[Pewien człowiek siedział]

[Pewien człowiek wtargnął]

W kwestii praw

[Pobory rekruta]

[W jednym z naszych starych pism]

[Stare opowieści]

[Pewien człowiek powątpiewał]

[Przed oblicze sędziego]

[Wątpisz w boskie pochodzenie cesarza?]

[Wstyd powiedzieć]

[Zwrot]

[Jesienny wieczór]

[Po schodach prowadzących do kościoła]

[Młoda, wyglądająca na Cygankę kobieta]

[Na stole leży] [Naostrzyłem kosę]

[Ciąłem przez czarną wodę]

[„To wszystko jest przecież na próżno”]

[Pośrodku lasów bagiennych]

[Górną szczęką przygryzał dolną wargę]

[Stałem przed inżynierem górniczym]

[Walczę]

[Są to obcy ludzie]

[Na nasypie drogi]

[Wszedłem bocznym wejściem]

[Oto las oddycha]

[„Bądź szczery!”]

[Koń potknął się]

[To miasto pośród innych]

[Burmistrz podpisał]

[Młody człowiek nazwiskiem Luisenmoor]

[Podczas nowiu udałem się]

[W cyrku będzie dzisiaj]

[Posejdon siedział przy swoim biurku]

[Przyszło do mnie kilku ludzi]

[Pewien chłop złapał mnie]

[Siedziałem w loży]

[Delikatne zadanie]

[Na zewnętrznych schodach świątyni]

[Jest nas pięciu]

[Podobnie jak czasem można]

[Wiosłując, wpłynąłem łódką]

[Przede mną sunęły łodzie]

[Biegliśmy po gładkiej ziemi]

[Początkowo przy budowie wieży Babel]

[Zaczyna się tym]

[Pod każdym zamiarem]

[To jest upoważnienie]

[Sił człowieka nie pomyślano]

[Czasami wydaje mi się tak]

[Istnieje tylko cel]

[Byłoby do pomyślenia]

[Nigdy nie znajdowałem się]

[Schowane resztki]

[Jakaś rzecz z roztrzaskanego okrętu]

[Ciąg dalszy fragmentu Początkowo przy budowie wieży Babel]

[Czyż nie jestem sternikiem?]

Konsolidacja

[Jestem służącym]

[Był to sęp]

[Ciągle się gubię]

[Był to zwyczajny dzień]

[Przyszedłeś za późno]

[Mówisz, że mam zejść jeszcze niżej]

[Byłem bezbronny wobec tej postaci]

[Jaka to okolica?]

[Najsilniejszym światłem]

[Był to mały staw]

[Tylko jedno słowo]

[Pozbierałem wszystko]

[Skarga jest pozbawiona sensu]

[To nie jest pusty mur]

[Potrafię pływać jak inni]

[Jeszcze tylko jedna drobna ozdoba]

[Jest to zwierzę z dużym ogonem]

[Przewidując to, co miało nadejść]

[Wioską toczył się karawan]

[„W oddali widzę miasto”]

[Siedziałem przy stoliku]

[„Dlaczego nadal nie wprowadziliście”]

[„Nigdy nie czerpiesz wody”]

[Tęsknotą moją]

[życie moje]

[Musisz bić głową w ścianę]

[„Wciąż mówisz o śmierci”]

[Strażniku!]

[Spraw tylko]

[Życie to ciągłe odwracanie uwagi]

[Że też największy konserwatysta]

[Najbardziej nienasyceni są]

[Mówisz, że tego nie rozumiesz]

[Minąłem pierwszego strażnika]

[„Ach”, powiedziała mysz]

[Najęto dwóch młockarzy]

[Zwierzę wyrywa panu bat]

[Człowiek to powierzchnia ogromnego bagna]

[Gdyby tylko jeden człowiek]

[Był to strumień]

[Leśną drogą jechał konno człowiek]

[Carski kurier]

[Ojciec mój zaprowadził mnie]

[Głowę przechylił na bok]

[W łóżku, kolana lekko uniesione]

[W pewnym kraju wznosi się]

[Jak wielki jest krąg życia]

[Przyznanie się i kłamstwo są tym samym]

[Była to szkoła wieczorowa]

[Nie była to cela więzienna]

[Nie odczuwam jakiejś pierwotnej niechęci]

[Ziemia była]

[To nie tak]

[Było tam nieliczne grono]

[„Czy jesteśmy na dobrej drodze?”]

[Mam mocny młotek]

[Wielu obchodzi dookoła górę Synaj]

[Pisanie jako]

[Różnica między Zürau a Pragą]

[Nie być godnym]

[Zrobił, jak sądził, posąg]

[rozpraszała go]

[Duchowa pustynia]

[Nic, tylko obraz]

[W karawanseraju]

[To jest życie]

[Ten nieociosany kawałek drewna]

[„Na tym kawałku”]

[Środkowym strumieniem pędzi ryba]

[Wieczorem zamknął drzwi]

[Wciąż biegniesz naprzód]

[Nie będziecie czynić]

[Było to niewielkie grono]

[Mozół]

[„Niech pan uczy dzieci”]

[Zgromadzili się tam batożnicy]

[Pewien filozof]

Łukasz Musiał. Kafka utajony

Nota edytorska

Przypisy

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66272-41-5
Rozmiar pliku: 654 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZESZYT PIERWSZY

We śnie prosiłem tancerkę Eduardową, żeby mimo wszystko zechciała ponownie zatańczyć czardasza. Na środku twarzy, między dolnym brzegiem czoła a środkiem podbródka, miała szeroką smugę cienia czy też światła. Ktoś podszedł właśnie, wykonując obrzydliwe ruchy bezwiednego intryganta, aby jej powiedzieć o rychłym odjeździe pociągu. Po sposobie, w jaki wysłuchała wiadomości, pojąłem ze straszliwą jasnością, że już więcej nie zatańczy. „Jestem złą, niegodziwą kobietą, nieprawdaż?”, rzekła. „O nie”, powiedziałem, „tak z pewnością nie jest”, i odwróciłem się, chcąc odejść w dowolnym kierunku.

Rozmyślając nad tym, muszę stwierdzić, że moje wychowanie bardzo mi zaszkodziło w niektórych kierunkach. Nie wychowywano mnie gdzieś na odludziu, pośród jakichś ruin w górach, nie podnoszę żadnych wobec tego zarzutów. Byłbym najchętniej – ryzykując, że cały szereg dawnych moich nauczycieli tego nie zrozumie – małym mieszkańcem ruin, spieczonym od słońca, które zewsząd świeciłoby mi pośród gruzowisk na łagodny bluszcz, nawet jeśli zrazu byłbym słaby pod naporem swoich własnych zalet, które bujnie wyrastałyby we mnie z siłą chwastów

Rozmyślając nad tym, muszę stwierdzić, że moje wychowanie bardzo mi zaszkodziło w niektórych kierunkach. Zarzut ów dotyka całą masę ludzi, mianowicie moich rodziców, kilkoro krewnych, niektórych gości w naszym domu, pewną konkretną kucharkę, która przez rok odprowadzała mnie do szkoły, całą kupę nauczycieli (których we wspomnieniach muszę ciasno obok siebie ustawić, w przeciwnym razie ten czy ów mi umknie, ale że tak ich ścisnąłem, całość tu i tam kruszeje), inspektora szkolnego, powoli idących przechodniów, krótko mówiąc, zarzut mój niby sztylet przemyka na wskroś społeczeństwa. Przeciwko temu zarzutowi nie chcę słyszeć żadnego protestu, jako że słyszałem ich już nazbyt wiele, a ponieważ większość z nich zbiła mnie z tropu, włączam je do mojego zarzutu i oświadczam, że moje wychowanie i tenże protest pod niejednym względem bardzo mi zaszkodziły.

Często się nad tym zastanawiam i muszę wtedy stwierdzić, że moje wychowanie pod niejednym względem bardzo mi zaszkodziło. Zarzut ów kieruje się przeciwko całej masie ludzi, wszyscy oni stoją tutaj jednak razem, nie wiedząc, jak na starych portretach grupowych, co ze sobą począć, nie przyjdzie im do głowy spuścić w swym oczekiwaniu wzrok, nie ważą się nawet uśmiechnąć. Są tam moi rodzice, kilkoro krewnych, kilku nauczycieli, pewna konkretna kucharka, kilka dziewcząt z lekcji tańca, niektórzy goście naszego domu z dawniejszych czasów, kilku pisarzy, pewien nauczyciel pływania, bileter, inspektor szkolny, następnie kilku, których raz tylko spotkałem na ulicy, i inni, których już nie potrafię sobie przypomnieć, i tacy, których nigdy już nie będę pamiętał, i wreszcie tacy, których nauk rozkojarzony wówczas jakoś nie dostrzegłem, krótko mówiąc, jest ich tak wielu, że trzeba uważać, aby jednego nie wymienić dwukrotnie. Wobec nich wszystkich podnoszę mój zarzut, tym sposobem zaznajamiając ich ze sobą nawzajem, nie zniosę jednakże żadnego protestu. Zaprawdę, znosiłem ich bowiem już wystarczająco wiele, a ponieważ większość z nich zbiła mnie z tropu, nie mam wyjścia i muszę włączyć je do mego zarzutu i stwierdzić, że poza moim wychowaniem także owe protesty pod niejednym względem bardzo mi zaszkodziły.

Czyżby przypuszczano, że byłem wychowywany gdzieś na odludziu? Nie, wychowano mnie w samym środku miasta. Nie, dajmy na to, w ruinach pośród gór czy nad jeziorem. Moi rodzice i ich własna świta byli do tej pory przykryci moim zarzutem i szarzy; teraz z łatwością odsuwają go na bok i uśmiechają się, ponieważ przełożyłem moje dłonie z nich na swoje własne czoło, myśląc: Powinienem być małym mieszkańcem ruin, wsłuchującym się w pokrzykiwania kawek, pokrytym ich cieniami, stygnącym pod księżycem, spieczonym od słońca, które pośród gruzowisk świeciłoby mi zewsząd na moje leże z bluszczu, nawet jeśli zrazu byłbym nieco słaby pod naporem swoich własnych zalet, które bujnie musiałyby we mnie wyrastać z siłą chwastów.

Często się nad tym zastanawiam, nie mieszając się w swoje własne myśli i pozwalając im na swobodny bieg, i zawsze, od jakiejkolwiek strony bym to rozważał, dochodzę do wniosku, że pod niejednym względem moje wychowanie okropnie mi zaszkodziło. W tym stwierdzeniu tkwi zarzut, który kieruje się przeciwko całej masie ludzi. Są to rodzice, wraz z krewnymi, pewna konkretna kucharka, nauczyciele, kilku pisarzy, zaprzyjaźnione rodziny, pewien nauczyciel pływania, bywalcy letnisk, kilka dam w parku miejskim, których najchętniej w ogóle by się nie oglądało, pewien fryzjer, żebraczka, sternik, lekarz domowy i jeszcze wielu innych, i byłoby ich jeszcze więcej, gdybym chciał i mógł ich wszystkich wymienić z nazwiska, krótko mówiąc, tak jest ich wielu, że trzeba uważać, aby pośród tej gromady jednego nie wymienić dwukrotnie. W tej sytuacji można by mniemać, że z racji samej owej wielkiej liczby zarzut straci na sile, i musiałby stracić zwyczajnie na sile, albowiem zarzut to nie dowódca armii, on kroczy tylko prosto i nie umie sam siebie rozdzielać. A już z pewnością nie w tym przypadku, kiedy kieruje się przeciwko osobom z przeszłości. Zapomniana energia pozwala utrzymywać te osoby w pamięci, wszelako nie będą one miały pod sobą trwałego podłoża i nawet ich nogi będą samym tylko dymem. A ludziom w takim stanie należy dla ogólnego pożytku zarzucać błędy, które niegdyś robili, wychowując chłopca, który teraz jest dla nich tak samo niepojęty co oni nam. Ale nawet nie można skłonić ich do przypomnienia sobie tamtych czasów, nic sobie nie potrafią przypomnieć, a jeśli się na nich naciska, w milczeniu usuwają delikwenta na bok, nikt nie może ich do tego zmusić, lecz oczywiście o przymusie nie ma tutaj mowy, gdyż najwyraźniej nawet nie słyszą żadnych słów. Stoją jak te utrudzone psy, bo całą swą siłę zużywają na to, aby we wspomnieniach utrzymać się prosto. Jeśli jednak naprawdę udałoby się kogoś skłonić do słuchania i mówienia, toby mu wprost huczało w uszach od przeciwzarzutów, albowiem ludzie zabierają ze sobą na tamten świat przeświadczenie o czci otaczającej zmarłych i stamtąd bronią je z siłą dziesięciokrotną. A jeśli ta opinia byłaby być może niesłuszna, zaś zmarli żywiliby dla żywych szczególnie wielką cześć, dopiero wtedy wzięliby sobie do serca swoją żywą przeszłość, która wszak jest im najbliższa, i znów huczałoby nam wszystkim w uszach. A jeśli i ta opinia nie byłaby słuszna i zmarli pozostaliby całkowicie bezstronni, to i tak nie zaakceptowaliby nigdy, że przeszkadza się im niedowiedzionymi zarzutami. Albowiem między ludźmi nie da się takowych dowieść. Nie można dowieść istnienia błędów wychowawczych z przeszłości, a cóż dopiero ustalić odpowiedzialnego. Tak więc wskazuje się na zarzut, który w tej sytuacji nie zmienił się w westchnienie.

Oto zarzut, który podnoszę. Ma on zdrowe wnętrze, wspiera go teoria. To, co we mnie faktycznie zepsute, lecz tymczasem o nim zapominam lub też odpuszczam go i nie robię wokół niego wrzawy. Choć mógłbym w każdej chwili dowieść, że moje wychowanie uczyniłoby ze mnie innego człowieka niż tego, którym się stałem. Toteż przedmiotem zarzutu czynię szkody, które ewentualnie mogliby mi wyrządzić zgodnie ze swoim zamysłem moi wychowawcy, domagam się od nich człowieka, którym teraz jestem, a ponieważ nie mogą mi go dać, biję w nich swym zarzutem i śmiechem jak w bęben, którego odgłos towarzyszy im aż na tamten świat. A przecież to wszystko służy innemu zupełnie celowi. Zarzut, jakoby zepsuli mi oni jakąś cząstkę we mnie, zepsuli cząstkę dobrą, piękną – we śnie jawi mi się ona czasem tak, jak innym objawia się zmarła narzeczona – zarzut ten, zawsze gotów, by stać się westchnieniem, nienaruszony musi nade wszystko przejść na drugą stronę jako szczery zarzut, którym przecież jest. I tak to się toczy, duży zarzut, któremu nic nie może się przytrafić, bierze mały zarzut pod rękę, jeśli duży idzie, to mały podskakuje, jeśli jednak mały już jest po tej drugiej stronie, to i tak jeszcze się wyróżnia, zawsze go oczekiwaliśmy, i gra bębnowi na trąbce.

Często się nad tym zastanawiam, nie mieszając się w swoje własne myśli i pozwalając im na swobodny bieg, mimo to zawsze dochodzę do wniosku, że moje wychowanie bardziej mi zaszkodziło, niż jestem w stanie pojąć. Na zewnątrz jestem człowiekiem takim jak inni, jako że moje wychowanie cielesne było równie zwyczajne, jak zwyczajne jest ciało, i choć pozostaję trochę niski i trochę gruby, to przecież podobam się wielu, także dziewczętom. Nie mogę narzekać. Całkiem niedawno któraś z nich powiedziała mi coś bardzo rozsądnego: „Ach, żebym tylko ujrzeć mogła pana nagiego, musi być pan całkiem ładniutki, nic, tylko go całować”, rzekła. Gdyby mi brakowało górnej wargi albo małżowiny usznej, albo żebra, albo palca, gdybym miał na głowie łyse placki, a twarz pokrywałyby blizny po ospie, wówczas i tak jeszcze nie byłby to właściwy odpowiednik mojej wewnętrznej niedoskonałości. Ta bowiem nie jest wrodzona, toteż tym trudniej ją znieść. Jak każdy od urodzenia noszę w sobie mój własny punkt ciężkości, którego nie zdołałoby przemieścić wychowanie, niechby i najbardziej szalone. Ów punkt ciężkości mam w sobie nadal, jednak przynależnego mu ciała już nie. A punkt ciężkości, który nie ma nic do roboty, zmienia się w ołów i niczym pocisk tkwi w ciele. Lecz ta niedoskonałość nie jest żadną miarą zasłużona, jej powstanie przysporzyło mi wiele niezawinionych boleści. Dlatego też nie mogę znaleźć w sobie żadnej skruchy, choćbym jej szukał nie wiem jak uporczywie. Albowiem skrucha byłaby dla mnie czymś w dalszym ciągu dobrym, wszak wypłakuje się ona zawsze tylko w sobie; na bok odkłada każdy ból i każdą rzecz załatwia samodzielnie jak sprawę honorową; pozostajemy uczciwi, ona tymczasem przynosi nam ulgę.

Moja niedoskonałość nie jest, jak już wspomniałem, wrodzona, nie jest moją zasługą, a jednak znoszę ją łatwiej, i to przy ogromnym wysiłku wyobraźni, wspomaganej wyrafinowanymi środkami pomocniczymi, niż inni, znoszę o wiele mniejsze nieszczęścia, wstrętną małżonkę, dajmy na to, biedę, parszywy zawód, a moja twarz wcale nie jest czarna od zwątpienia, lecz biała i czerwona

Nie byłbym taki, gdyby moje wychowanie wniknęło we mnie tak głęboko, jak tego chciało. Być może moja młodość była zbyt krótka, jeśli tak, to teraz, mając ponad czterdziestkę na karku, pod niebiosa wychwalam jej krótkość. Tylko dzięki niej mam jeszcze w ogóle siłę uświadomić sobie, co w mojej młodości straciłem, ba, przeboleć te straty, ba, na wszelkie sposoby podnosić zarzuty w stosunku do przeszłości i wreszcie zachować jeszcze resztkę sił dla siebie. Ale wszystkie te siły są znowuż jedynie nędzną resztką tamtych, które posiadałem w dzieciństwie i które bardziej niż jakiekolwiek inne wydały mnie na pastwę zwodzicieli młodzieży, tak, dobre auto wyścigowe gna przed wszystkimi pośród wiatru i pyłu, szybszych od niego, przeszkody zaś mkną ku jego kołom chyżo, tak iż niemal chce się wierzyć w miłość.

Siła, z jaką zarzuty chcą się ze mnie wydostać na zewnątrz, najwyraźniej ukazuje mi, kim obecnie jestem. Był czas, kiedy nie miałem w sobie nic innego prócz owych pchanych wściekłością zarzutów, tak iż przy całej swej fizycznej krzepkości na ulicy musiałem się trzymać całkiem obcych ludzi, ponieważ zarzuty przechylały się we mnie to na jedną, to na drugą znów stronę, niczym woda w wiadrze, które się niesie w pośpiechu.

Te czasy minęły. Zarzuty spoczywają we mnie jak obce narzędzia, których nie mam już odwagi chwycić i podnieść. Zepsucie dawnego mojego wychowania wydaje się przy tym zaznaczać ciągle od nowa i coraz silniej, nałóg wspominania, cecha być może wspólna wszystkim kawalerom w moim wieku, otwiera moje serce na ludzi, którzy powinni obalać moje zarzuty, a takie wydarzenie jak wczorajsze, wcześniej równie częste jak jedzenie, ma miejsce tak rzadko, że je odnotowuję.

Ale oprócz tego to ja jestem tym, który właśnie odłożył pióro, żeby otworzyć okno, być może najlepszego sprzymierzeńca mych oskarżycieli. Sam się bowiem nie doceniam, a to już oznacza przecenianie innych, lecz i tak ich przeceniam, a pomijając to, sam sobie jeszcze niewymownie szkodzę. Gdy nachodzi mnie ochota na zarzuty, wyglądam przez okno. Któż zaprzeczy, że siedzą tam w swych łódkach wędkarze, jak uczniowie, których ze szkoły wyniesiono nad rzekę; zgoda, ich milczenie jest często niezrozumiałe, podobnie jak milczenie much na szybie okiennej. A mostem mkną tramwaje, jak zwykle towarzyszy im tęgi świst wiatru i dźwięk zepsutego zegara, nie ma żadnych wątpliwości, że policjant, czarny od dołu do góry, z piersią rozświetloną żółtym medalem, przypomina piekło i, mając myśli podobne do moich, obserwuje wędkarza, który nagle, już to płacząc, już to mając jakąś wizję, a może to tylko korek drży, przechyla się na brzeg łodzi. To wszystko jest słuszne, ale w swoim czasie teraz słuszne są tylko zarzuty.

Kierują się one przeciwko całej masie ludzi, to może przerazić, i nie tylko ja, lecz także każdy inny człowiek wolałby raczej patrzeć na rzekę z otwartego okna. Rodzice i krewni, to, że zaszkodzili mi powodowani miłością, jeszcze zwiększa ich winę, albowiem jak bardzo mogliby mi się przecież tą miłością przysłużyć, następnie zaprzyjaźnione rodziny i ich krzywe spojrzenia, z poczucia winy życie sobie uprzykrzają i nie chcą wydobyć się z niepamięci, dalej całe zastępy opiekunek, nauczycieli i pisarzy, a pośród nich pewna konkretna kucharka, dalej, idąc jeden za drugim po karę, lekarz domowy, fryzjer, sternik, żebraczka, sprzedawca papieru, strażnik w parku, nauczyciel pływania, następnie obce damy w parku miejskim, których najchętniej w ogóle by się nie oglądało, bywalcy letnisk niczym szyderstwo z niewinnej natury i wielu innych; ale byłoby ich więcej jeszcze, jeślibym ich chciał i potrafił przywołać z nazwiska, krótko mówiąc, jest ich tak wielu, że trzeba uważać, aby jednego nie wymienić dwukrotnie.

Często się nad tym zastanawiam, pozwalając swobodnie biec swoim własnym myślom, a jednak zawsze dochodzę do tego samego wniosku, mianowicie że wychowanie bardziej mi zaszkodziło niż wszyscy ludzie, jakich znam, i bardziej, niż jestem w stanie pojąć. Ale mogę o tym wspominać tylko od czasu do czasu, bo zaraz słyszę potem od kogoś pytanie: „Naprawdę? To możliwe? Mam w to uwierzyć”, i z nerwowego przestrachu próbuję to jakoś ograniczyć.

Na zewnątrz wyglądam tak samo jak każdy inny człowiek; mam nogi, tułów i głowę, spodnie, surdut i kapelusz; solidnie mnie ćwiczono, a jeśli mimo to pozostałem dość niski i słaby, to dlatego po prostu, że nie dało się tego uniknąć. W zasadzie podobam się wielu, nawet młodym dziewczętom, a te, którym się nie podobam, i tak uważają mnie za co najmniej znośnego.

„Długo tu jeszcze zostaniesz?”, spytałem. Gdy wypowiadałem te słowa tak nagle, wyleciało mi z ust trochę śliny, zły znak.

„Przeszkadza ci to? Jeżeli to ci przeszkadza lub, kto wie, powstrzymuje od wejścia na górę, natychmiast odejdę, w przeciwnym jednak razie zostanę, bo jestem zmęczony”.

„Ty”, rzekłem i dałem mu małego szturchańca kolanem (gdy wypowiadałem te słowa tak nagle, wyleciało mi z ust trochę śliny, zły znak), „nie zasypiaj”.

„Nie zasypiam”, powiedział i potrząsnął głową, otwierając oczy. „Jeślibym zasnął, jakże mógłbym cię strzec? Czyż nie jestem zmuszony to robić? Czy nie dlatego wówczas uczepiłeś się mnie przed kościołem? Tak, to było dawno temu, wiemy o tym, zostaw no zegarek w kieszeni”.

„Jest już przecież bardzo późno”, rzekłem. Musiałem się przy tym delikatnie uśmiechnąć i aby to ukryć, intensywnie wpatrywałem się w głąb domu.

„Czy to ci odpowiada? A zatem chętnie wejdziesz na górę, bardzo chętnie? Powiedzże to wreszcie, nie ugryzę cię. Spójrz tylko, jeśli sądzisz, że na górze będzie ci lepiej aniżeli tutaj w dole, to po prostu wejdź, w tej chwili, nie myśl o mnie. A że wedle mojej opinii, czyli opinii pierwszego lepszego przechodnia X, wkrótce zejdziesz znów na dół, i że dobrze będzie, jeśli ktoś, na kogo oblicze nawet nie spojrzysz, będzie tu jakimś trafem stał i kto jednak weźmie cię pod ramię, pokrzepi winem w nieopodal położonym lokalu, a potem zaprowadzi do swego pokoju, tak nędznego, który ma wszelako kilka oddzielających go od nocy szyb, na tę opinię tymczasem możesz sobie gwizdać. To prawda, powtórzę to przed kimkolwiek zechcesz, źle nam tu idzie na dole, tu jest jak pod psem, ale nie można mi pomóc, czy to kiedy leżę tak sobie w rynsztoku, chłepcząc deszczówkę, czy też gdy tymi samymi ustami popijam szampana – nie sprawia mi to żadnej różnicy. Zresztą nigdy nawet nie mam wyboru między tymi dwiema rzeczami, nigdy coś takiego mi się nie przydarza, co nakazywałoby ludziom zwracać na mnie uwagę, jakżeby zresztą to mogło się zdarzyć pod konstrukcją wskazanych dla mnie ceremonii, pośród których mogę tylko dalej pełzać niczym pierwszy lepszy robak. Ale ty, któż to wie, co tam w tobie tkwi, odwagę to ty masz, a przynajmniej sądzisz, że ją masz, spróbujże choć, bo i na cóż się ważysz, często człowiek rozpoznaje się, jeśli jest wystarczająco uważny, w twarzy służącego.

Gdybym tylko wiedział na pewno, że jesteś ze mną szczery. Byłbym już dawno na górze. Tylko jakże się mogę dowiedzieć, czy jesteś ze mną szczery. Patrzysz teraz na mnie tak, jak gdybym był małym dzieckiem, w ogóle mi to nie pomaga, pogarsza tylko sytuację. Ale być może chcesz pogarszać sytuację. Nie potrafię już znieść tego ulicznego powietrza, należę przecież do towarzystwa na górze, kiedy uważam, drapie mnie w gardle, o, masz zresztą, kaszlę, masz w takim razie pojęcie, jak będzie mi się wiodło na górze. A stopa, którą wejdę do sali, odmieni się, nim pociągnę za nią drugą”.

„Masz rację, nie jestem z tobą szczery”

„Teraz być może wydaje ci się, że chcę się z tego powodu użalać? Nie, dlaczegóż to miałbym się żalić, ani jedno, ani drugie nie jest dla mnie dozwolone. Muszę tylko odbywać moje spacery, na tym koniec, w zamian jednak nie istnieje takie miejsce na świecie, w którym nie mógłbym odbywać spacerów. Teraz jednak wydaje się, że wbija mnie to w próżność”

„Ty”, rzekłem i dałem mu małego szturchańca kolanem (gdy wypowiadałem te słowa tak nagle, wyleciało mi z ust trochę śliny, zły znak).

„Nie zapomniałem o tobie”, powiedział i potrząsnął głową, otwierając oczy.

„Ależ nie obawiałem się tego”, odparłem. Nie zwróciłem uwagi na jego uśmiech i spojrzałem na bruk. „Chciałem ci tylko powiedzieć, że teraz wejdę z pewnością na górę. Albowiem jak wiesz, zaproszono mnie tam, zrobiło się późno, oczekują mnie. Być może w oczekiwaniu na mnie przesuną nawet kilka występów. Nie chcę tak twierdzić z całą pewnością, lecz jest to bądź co bądź możliwe. Zapytasz mnie teraz, czy nie zrezygnowałbym z owego towarzystwa”.

„O to nie zapytam, gdyż po pierwsze wprost cały się palisz, aby mi to powiedzieć, a po drugie nic mnie to nie obchodzi, ponieważ wszystko mi jedno, czy to góra, czy dół. Czy leżę tak sobie w rynsztoku, chłepcząc deszczówkę, czy też tymi samymi ustami spijam szampana – nie sprawia to mi żadnej różnicy, nawet w smaku”

„Ty”, rzekłem, wycelowałem i dałem mu małego szturchańca kolanem, „ale teraz już idę. Jeśli chcesz sobie na to popatrzeć, otwórz oczy”

„A więc jednak?”, zapytał, patrząc na mnie prosto całkiem otwartymi oczami, spojrzeniem jednakże tak słabym, że mógłbym odgonić je machnięciem ręki. „A więc jednak idziesz. Co mam zrobić? Zatrzymać cię nie mogę. A jeślibym mógł, nie chciałbym. Chcę ci wszelako wyklarować uczucie, z jakim mógłbyś jednak zostać przeze mnie wstrzymany”. I natychmiast przyjął wyraz twarzy, z jakim w państwie o uregulowanych skądinąd stosunkach wewnętrznych wolno niższym posługaczom wymagać od pańskich dzieci posłuszeństwa lub napędzać im strachu

„Ty”, rzekłem, wycelowałem i dałem mu małego szturchańca kolanem, „otwórz oczy, chcę się pożegnać”. Gdy wypowiadałem te słowa tak nagle, wyleciało mi z ust trochę śliny, zły znak.

„A więc jednak”, powiedział, twarz moją kilkakrotnie obiegło jego spojrzenie, które wszelako zdawało się trafiać we mnie tylko przypadkiem, mógłbym je bowiem odgonić machnięciem ręki.ZESZYT DRUGI

Kiedy już się zrobiło nieznośnie, pewnego dnia w listopadzie około wieczora, ja zaś w moim pokoju biegałem po wąskim dywanie jak po torze wyścigowym, przerażony widokiem oświetlonej uliczki, potem znów zmieniałem kierunek, znajdując w głębi lustra jakiś nowy cel, krzycząc, aby krzyk tylko słyszeć, któremu nic nie wtóruje i któremu również nic nie odbiera siły krzyczenia, który zatem wznosi się bez przeciwwagi i nie może przestać, nawet jeśli zmilknie, wtedy właśnie w ścianie otwarły się drzwi, pośpiesznie, bo pośpiech był tu przecież nad wyraz wskazany, i nawet konie u wozów stojące w dole na bruku stawały dęba niczym oszalałe rumaki wystawiające podczas bitwy swe gardziele na ciosy.

Z ciemnego zupełnie korytarza, w którym jeszcze nie zapaliła się lampa, wtargnęło, przyjmując postać ducha, dziecko i jak baletnica zatrzymało się na czubkach palców, na jednej z chwiejących się nieznacznie belek podłogowych. Z nagła oślepione zmierzchającym światłem pomieszczenia, chciało prędko ukryć twarz w dłoniach, wnet jednak uspokoiło się, spojrzawszy w okno, za którego krzyżownicami wzbijające się w górę wyziewy ulicznych latarń legły wreszcie pod ciężarem mroku. Stojąc prosto przed otwartymi drzwiami, dziecko prawym łokciem opierało się o ścianę, pozwalając, aby powiew powietrza płynącego z zewnątrz ocierał się o jego kolana, o szyję, i o skronie też.

Trochę się temu przyglądałem, po czym rzekłem „Bry!”, i wziąłem swoją marynarkę z okapu pieca, ponieważ nie chciałem stać tak na pół obnażony. Przez krótką chwilę miałem otwarte usta, chcąc, aby podniecenie uszło ze mnie ustami. Miałem w sobie niezdrowe plwociny, powieki mi drgały, w lewym rogu czoła wyczuwałem napięcie jak przed bezbolesnym postrzałem fuzją, krótko mówiąc, nie brakowało mi niczego poza tą oczekiwaną skądinąd wizytą.

Dziecko stało jeszcze przy ścianie na tym samym miejscu, przycisnęło prawą dłoń do muru, okryte rumieńcem, nie mogło się wprost nasycić tym, że pokryta białym tynkiem ściana tak była szorstka, że zdzierała skórę z palców, na które ono wciąż spoglądało.

Powiedziałem: „Czy pan rzeczywiście do mnie? To nie pomyłka? W takim wielkim domu o pomyłkę nietrudno. Nazywam się tak i tak, mieszkam na trzecim piętrze w pokoju numer 11. Jestem zatem tym, kogo chce pan odwiedzić?”.

„Spokój, spokój”, dziecko rzuciło przez ramię, „wszystko w najlepszym porządku”.

„A więc proszę wejść dalej, chciałbym zamknąć drzwi”.

„Drzwi właśnie zamknąłem, proszę się nie kłopotać, a tak w ogóle niech się pan uspokoi”.

„Żaden kłopot. Ale w tym korytarzu mieszka cała masa ludzi, wszyscy oczywiście to moi znajomi; większość wraca właśnie z pracy; jeśli w którymś z pokoi usłyszą rozmowę, będą uważali, że mają prawo wejść i sprawdzić, co się dzieje. Nieraz już tak bywało. Ludzie ci mają już pracę za sobą, komuż to mieliby się podporządkować w chwilach prowizorycznej wieczornej swobody. Zresztą pan to także wie. Proszę więc pozwolić mi zamknąć drzwi”.

„Tak, cóż znowu? Cóż panu jest? Jeśli o mnie chodzi, to może tutaj wejść cały dom. A poza tym, powtórzę, drzwi już zatrzasnąłem, czy sądzisz pan, że tylko pan potrafisz zatrzaskiwać drzwi? Przekręciłem nawet klucz”.

„Doskonale. O nic innego mi nie chodzi. Nie musiał pan zresztą przekręcać klucza. A skoro już pan tu jest, proszę się rozgościć. Jest pan moim gościem, proszę mi w pełni zaufać. Niech się pan czuje jak w domu, bez obaw. Nie będę pana zmuszał ani do tego, aby pan tutaj pozostał, ani do tego, aby sobie poszedł. Ale czy w ogóle muszę o tym wspominać? Tak słabo pan mnie zna?”

„Nie, naprawdę nie musiał pan tego mówić. Co więcej, w ogóle nie powinien pan był tego powiedzieć. Jestem dzieckiem, po co ze mną robić tyle ceregieli?”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: