Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy - ebook
Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy - ebook
Prywatyzując Polskę Elizabeth Dunn to książka o tym, jak zmieniał się współczesny kapitalizm.
Autorka zatrudniła w się w fabryce Alima-Gerber, gdzie z bliska obserwowała pracowników sprywatyzowanego przedsiębiorstwa w Rzeszowie. W książce opisuje, jak zmieniały się ich koncepcje własnej tożsamości, wizje miejsca w zmieniającej się rzeczywistości ekonomicznej i społecznej. Dunn pokazuje konsekwencje swoistej „inżynierii dusz” przeprowadzonej na mieszkańcach krajów postkomunistycznych po to, by ich system wartości współgrał z wprowadzanym tam neoliberalnym modelem gospodarki.
W 2005 roku publikacja została wyróżniona nagrodą Orbis za najlepszą książkę o Polsce oraz nagrodą Eda A. Hewetta za najlepszą książkę o ekonomii politycznej postsocjalizmu.
Elizabeth Dunn napisała przełomową książkę. To najbardziej wnikliwe studium zmian w zawodowym życiu Polaków po upadku komunizmu.
David Ost, fragment wstępu
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65369-75-8 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Elizabeth Dunn napisała przełomową książkę. To najbardziej wnikliwe studium zmian w zawodowym życiu Polaków po upadku komunizmu. Nie jest to jednak tylko opowieść o Polsce. Swoim antropologicznym rozmachem, wiedzą o aktualnych debatach toczących się w dziedzinie socjologii pracy i tranzytologii oraz bogactwem danych pochodzących bezpośrednio z badań terenowych powinna zdobyć uznanie bardzo różnych grup czytelników. Jak doszło do tego, że społeczeństwo rynkowe zostało uznane za normę? Dlaczego niektóre stanowiska pracy uznano za zasługujące na wyższą płacę, podczas gdy inne, wymagające większego wysiłku i wiążące się z większą odpowiedzialnością, zdegradowano jako niewymagające kwalifikacji? Dlaczego losy postkomunizmu (czyli Europy Wschodniej po 1989 roku) potoczyły się taką właśnie drogą? Czytelnik znajdzie w książce Dunn odpowiedź na wszystkie te pytania.
Książka ta zasługuje na uwagę nie tylko ze względu na erudycję, z jaką została napisana. Jest to prawdopodobnie pierwsza pozycja, która pozwala nam poczuć, czym była transformacja postkomunistyczna w miejscu pracy. Suche kategorie socjologiczne, takie jak „tranzycja”, „powstawanie klas społecznych” i „prywatyzacja”, ożywają w szczegółowych opisach zmian w ludzkim życiu. Jak różna może być praca? Jak sprawiono, aby ludzie myśleli w różny sposób? Jak posłużono się „demokratyzacją” w tworzeniu nowych typów pracowników i menedżerów? Nikt dotąd nie opisał postkomunizmu w taki sposób.
Podstawą książki jest studium przypadku jednej fabryki. W latach 1995–1997 Elizabeth Dunn spędziła szesnaście miesięcy w rzeszowskich zakładach przetwórstwa spożywczego Alima-Gerber SA. Pracując jako robotnica, pomagała produkować Bobo Frut i Frugo. Poznała robotników zatrudnionych przy taśmie produkcyjnej, jeździła razem z przedstawicielami handlowymi sprzedającymi produkty zakładu, rozmawiała z menedżerami o tym, czym w swoim przekonaniu zajmują się w pracy. Dzięki temu może opowiedzieć, co ludzie myśleli, że robią, a co robili naprawdę. Pokazuje, jak przekształcały się miejsce pracy i sama praca, jak radykalnie zmieniały się wyobrażenia o poszczególnych zajęciach w czasie, gdy gospodarka rynkowa zastępowała socjalizm państwowy.
Cechą wyróżniającą tę książkę na tle innych dyskusji na ten temat – a każdy, kto pracował w obu systemach, mógłby tu dorzucić własną opowieść – jest koncentracja Dunn na sprawczości. Nie jest tak, że miejsca pracy „zmieniły się, dostosowując się” do potrzeb społeczeństwa rynkowego. To konkretni aktorzy ekonomiczni na gruncie określonych ideologicznych założeń decydowali, że coś powinno zostać zmienione w pewien określony sposób. Co więcej, nie wszystkie zmiany mogły być racjonalne tylko dlatego, że podejmowano je z myślą o rynku. Bardzo wiele z nich, zwłaszcza w krótkim okresie, było nieefektywnych i niekorzystnych dla zakładów pracy. Umiejętności wielu pracowników zmarnowano tylko dlatego, że byli zatrudnieni przy produkcji, a więc należeli do grupy zdefiniowanej przez nowy system jako niewykwalifikowana, nieinnowacyjna i niewnosząca niczego nowego.
Wielka wartość książki polega również na obaleniu pojęcia „normalności”. Polscy czytelnicy będą wiedzieli, o co chodzi: przekonanie, że istnieje pewien właściwy sposób postępowania pojawiający się, kiedy władze polityczne zostawią w spokoju społeczeństwo i pozwolą prywatnym decydentom robić to, co przychodzi im „naturalnie”. Wielu obywateli społeczeństw postkomunistycznych, załamujących ręce nad stanem swoich państw, wyrażających niezadowolenie ze zmian, jakie zaszły w ich życiu zawodowym, jest jednocześnie przekonanych, że zmiany były czymś naturalnym, a im samym przyszło żyć w coraz „normalniejszym” świecie. Dunn pokazuje, że świat w obecnym kształcie nie pojawił się tak po prostu. Został stworzony, wykreowany i skonstruowany przez konkretnych aktorów kapitalizmu, którzy poświęcili wiele wysiłku, aby uczynić go właśnie takim. Ich celem było dopasowanie społeczeństwa do modelu ideologicznego. Na początku był model. Nowa elita przyswoiła sobie neoliberalną wizję przyszłości, a następnie próbowała ją narzucić społeczeństwu, określając ją jako „normalność”. Model ten był powszechny na Zachodzie, dlatego trudno było się mu przeciwstawić. Nie było w nim jednak nic „normalnego” ani tym bardziej „naturalnego”.
Pierwsze lata postkomunizmu były okresem, w którym wielu Polaków zdawało się myśleć, że mają niewiele do zaoferowania. Desperacko uczyli się od Zachodu, sądząc, że ten wie lepiej. Pamiętam to osobiście z mojego pobytu w Polsce w tamtym czasie. Spędziłem w niej większość lat 80. i całkiem dobrze mówiłem po polsku. Kiedy jednak wróciłem tam na kilkumiesięczne badania w roku 1990, zobaczyłem, że moja wiedza o Polsce i Polakach była postrzegana raczej jako obciążenie niż zasób. Moi rozmówcy byli rozczarowani, że znam ich kraj tak dobrze. Potrzebowali Amerykanina uczącego ich „normalnego” sposobu życia w Ameryce, nie zaś próbującego dowiedzieć się czegoś ważnego od nich. Znajdziemy to również w relacjach Dunn: pracownicy Alimy-Gerber mieli wątpliwości co do zaprojektowanych dla nich nowych ról zawodowych, ale zaakceptowali je w dużej mierze dlatego, że wprowadzali je nowi amerykańscy właściciele.
Opisując różne grupy pracowników nabywających nowych funkcji i przypisanych do nich wartości, Dunn pokazuje, jak w praktyce formuje się system klasowy. Nadanie nowych ról sprowadzało się głównie do nauczenia pracowników myślenia o sobie w inny sposób niż dotąd. Robotników wyszkolono, aby nie ufali samym sobie, menedżerów – aby wierzyli w swoje możliwości; pracowników produkcyjnych uczono postrzegać siebie jako posiadających ograniczone kwalifikacje, kadrę kierowniczą – jako bardzo kompetentną. Nie miało znaczenia, kto miał najlepsze pomysły. Wartość pracownika zależała od pełnionej przez niego funkcji, a nie od wnoszonej wartości. Dunn nie twierdzi, że system komunistyczny był merytokratyczny. Pokazuje jedynie, że nowy model również nie miał takiego charakteru. Jego prawomocność i „normalność” wynikały z przekonania, że pozwala ludziom awansować w oparciu o ich rzeczywisty wkład w proces produkcji. Dunn pokazuje, że ludzie zostali wycenieni, jeszcze zanim mieli okazję pokazać, ile są warci. W ten sposób pracownicy różnych grup zawodowych dowiedzieli się, że mają inne możliwości i prawa do udziału w zyskach przedsiębiorstwa. Innymi słowy nauczyli się, że należą do różnych klas społecznych.
Jak mogłem się przekonać przy okazji wydania w języku polskim mojej ostatniej książki, mówienie o klasach społecznych nie jest w dzisiejszej Polsce zbyt popularne. Wystarczy użyć samego terminu, aby zostać uznanym za apologetę starego systemu. Przyczyna tego stanu rzeczy nie jest tajemnicą. Wynika on z niezrozumienia, że kategorie klasowe mogą pomóc w zrozumieniu najważniejszych kwestii dotyczących polityki i społeczeństwa po 1989 roku. Jako kategoria analityczna klasa nigdy nie była skutecznym narzędziem opisu społeczeństw komunistycznych. Analiza klasowa ujawnia swoją moc wyjaśniającą tylko w przypadku społeczeństwa kapitalistycznego. Rzeczywiście, kiedy ludzie w Europie Wschodniej po 1989 roku mówili o stawaniu się „normalnym” społeczeństwem, zwykle mieli na myśli pojawienie się zróżnicowania klasowego: właścicieli zarządzających swoimi firmami, inwestorów pożyczających kapitał, profesjonalistów z klasy średniej i robotników – inaczej niż w starym systemie, nieprzypisujących sobie uprzywilejowanych praw do czegokolwiek. Jak wspomniałem, siłą książki Dunn jest pokazanie, jak konstruowane są klasy społeczne. Wyjaśnia ona, jak likwidowany jest stary system i konstruowany nowy, w którym poszczególne grupy pracowników postrzegają siebie jako posiadających odmienne interesy – to oczywiście nic innego jak powstawanie klas społecznych.
Jednym ze sposobów formowania klas społecznych jest dla Dunn kształtowanie menedżerów. Do jej zaskakujących odkryć należy, że proces ten w większym stopniu wymagał konformizmu kulturowego niż przenikliwości i pomysłowości biznesowej. Osoby aspirujące do bycia menedżerami musiały szybko opanować kod zachodniego biznesu i dostosować się do niego. „Aby zademonstrować swą domniemaną transformację z socjalistycznego kierownika w kapitalistycznego menedżera, zmieniali ubiór, posiadane dobra użytkowe, sposób zarządzania przestrzenią osobistą”. Zjawisko to pięknie ilustruje opis grupy młodych ambitnych biznesmenów, którzy przebywając około północy w jednej z warszawskich restauracji, niemal z namaszczeniem demonstrowali swoje telefony komórkowe. Dystynkcja klasowa powstaje nie dlatego, że jedni ludzie wnoszą więcej wartości do produktu niż inni, lecz dlatego że mogą zachowywać się tak, jakby to czynili. Innymi słowy Dunn wychwytuje performatywny aspekt podziału klasowego. Wydaje się to szczególnie istotne w okresie postkomunistycznym, ponieważ wcześniej robotnicy działali jako grupa uprzywilejowana, a nowe pojęcie „normalności” zakładało, że musi to ulec zmianie.
Jak nowi menedżerowie uprawomocniają swój autorytet? Tworząc nową grupę podwładnych, wskazując tych o niższym statusie. Mamy tu do czynienia z kulturowym kreowaniem nowej klasy robotniczej. Zakodowany zostaje stereotyp robotników jako mniej inteligentnych, mniej elastycznych, bardziej osadzonych w starych nawykach. Tak daleko odeszliśmy od etosu „Solidarności”! Jak mówi Dunn: „Obraz bezmyślnych – lub niezdolnych do myślenia – robotników przenikał proces produkcji”. Program szkoleń wymagał wiele od przyszłych menedżerów i niemal niczego od robotników, a w ten sposób „robił z nich ludzi niezdolnych do zapamiętywania faktów i rozumienia najprostszych pojęć”. Nowa elita tak bardzo chciała uwierzyć, że reprezentuje nowoczesność i postęp, że notorycznie przedstawiała robotników jako starszych od reszty pracowników, nawet jeśli w rzeczywistości byli oni młodsi.
W ten sposób załoga komunistycznego przedsiębiorstwa została podzielona na dwie części: „z jednej strony stały osoby kojarzone z produkcją, zacofaniem, brakiem krytycznego czy analitycznego myślenia, kolektywizmem i nieumiejętnością tworzenia innowacji, z drugiej zaś – nieprzeciętnie ruchliwi, aktywni, nowocześni menedżerowie czy przedstawiciele handlowi, którzy dzięki swej samoświadomości wciąż uczyli się czegoś nowego”. Rzadko można napotkać lepszy opis tworzenia klas społecznych.
Równolegle do zmian w procesie pracy Dunn opisuje ich lokalną interpretację, co daje znakomity wgląd w ówczesną polską politykę. Rozważa na przykład rolę dyskursu korupcji w procesie prywatyzacji. To oczywiście ten sam dyskurs, który wyniósł do władzy braci Kaczyńskich. Jednym z pierwszych przypadków, na których opierały się twierdzenia o skorumpowaniu procesu prywatyzacji, była sprzedaż Alimy Gerberowi w 1992 roku. Dunn nie próbuje odpowiadać na pytanie, czy rzeczywiście doszło do korupcji – czy cena wyznaczona przez ministra Lewandowskiego za sprzedaż Alimy była uczciwa. Zamiast tego analizuje ideologię rozliczalności i audytu, pokazując, w jaki sposób generowała ona zarzuty korupcji. Z tego punktu widzenia – przynajmniej dopóki myślimy o zbiorowych odczuciach – jest bez znaczenia, czy korupcja naprawdę miała miejsce. Ważne, że cena stała się jedynym dopuszczalnym sposobem oceny uczciwości transakcji. To dlatego bezosobowa ideologia rozliczalności uciszyła spór.
W ramach oficjalnego dyskursu pracownicy mieli tylko dwie możliwości: mogli zaakceptować sprzedaż, ponieważ dokonała się ona na podstawie „normalnych” procedur księgowych, albo ją odrzucić. Jednak jak mogli ją zanegować, jeśli uwierzytelniały ją „normalne” zasady? Tylko oskarżeniami o korupcję. Nie oznacza to, że ludzie rzeczywiście wierzyli, że wystąpiła korupcja w sensie technicznym. Jednak kiedy logika rynku zyskała sobie wyłączną akceptację, „korupcja” stała się jedynym sloganem zdolnym wyrazić sprzeciw, ponieważ wskazuje, że rynek nie zadziałał w danym przypadku tak, jak powinien. W tym sensie retoryka korupcji stanowi jedyną dostępną członkom nieelity formę artykulacji frustracji wynikającej z realiów nowego systemu klasowego. Dunn ujmuje to w następujący sposób: „Dyskurs korupcji to przykład strategii ludzi uprzedmiotowianych przez audyt, próbujących przekierować zmiany zagrażające ich pozycji. Protestując przeciwko korupcji, pracownicy Alimy domagali się więc – jak kiedyś „Solidarność” – rozliczalności w jej znaczeniu moralnym, a nie ściśle technicznym, wymaganym przez zachodnich audytorów”. Jak wiemy, to właśnie do tego pragnienia „moralnej rozliczalności” odwołali się Kaczyńscy w swojej udanej próbie przemiany polskiej polityki – tak udanej, że językiem tym zaczęła się posługiwać również Platforma Obywatelska. Innymi słowy, studium jednej fabryki przeprowadzone przez Dunn dostarcza najlepszego wyjaśnienia późniejszego sukcesu demagogicznej polityki polskiej prawicy.
„Dlaczego takich książek nie piszą Polacy?” Oczekuję, że książka Elizabeth Dunn, tak jak moja Klęska „Solidarności”, spowoduje w Polsce taką bolesną refleksję. Czy naprawdę trzeba przybywających z daleka obcokrajowców, aby pokazać Polakom, co się naprawdę dzieje w ich fabrykach, wśród polskich robotników? Widzę dwie przyczyny tego zjawiska. Obie mają związek z etosem inteligenckim.
Po pierwsze w Polsce utrwalił się etos inteligenta jako kogoś należącego do wyjątkowej grupy społecznej, realizującej misję narodową. Takiej osobie po prostu nie wypada jechać do prowincjonalnego miasta i pracować ramię w ramię z „miejscowymi”. Doskonale pamiętam reakcje intelektualistów z lewa i z prawa na moje projekty badań w Mielcu. Wszyscy zastanawiali się, co zamierzam tam robić. Mieli własne, bardzo wygodne wyjaśnienia tego, co się dzieje w kraju, a więc i miastach takich jak Mielec, i nigdy nawet przez myśli im nie przeszło pojechać tam i sprawdzić, czy mają one jakikolwiek sens. Podejście to stało się dla mnie jasne, gdy czytałem recenzję mojej książki napisaną przez Rafała Ziemkiewicza (III Rzeczpospolita w ujęciu klasowym, „Rzeczpospolita” 23–24 czerwca 2007). Po oznajmieniu, że „szczególną wartością” mojej książki „jest zwrócenie uwagi na nastroje prowincji” na podstawie własnych badań w terenie, stwierdził, bazując jedynie na własnym przekonaniu, że moja interpretacja jest jednak całkowicie błędna i że upatruję przyczyny upadku „Solidarności” w „czym innym niż to, co było nią naprawdę”. Ziemkiewicz wie, co się stało „naprawdę”, po prostu dlatego, że „wie”! Spodziewam się, że Elizabeth Dunn spotka się z podobną krytyką tych, którzy wiedzą, jak „naprawdę” interpretować zmiany realiów klasowych w Polsce, nie zadając sobie trudu, aby je zbadać.
Ziemkiewicz jest oczywiście publicystą, a nie socjologiem. Jednak nawet socjolodzy, którzy są bardziej przygotowani do badania lokalnych realiów, mają tendencję do polegania w większym stopniu na sondażach niż badaniach terenowych.
Problemem jest prawdopodobnie to, że polscy intelektualiści wciąż cieszą się zbyt wysokim prestiżem społecznym, aby pozwolić sobie na tego rodzaju pracę. Amerykańskiemu socjologowi, któremu nie przysługuje żaden wyjątkowy status i który nie jest głosem narodu, może być łatwiej rozglądać się i wnikać w życie innych. Jedyną znaną mi polską książką opartą na długotrwałych badaniach antropologicznych wśród nieelity są Gry więzienne Marka Kamińskiego (Oficyna Naukowa, 2006). Jednak nawet Kamiński został zmuszony do życia wśród więźniów w wyniku aresztowania za działalność polityczną w latach 80. Nie czynił tego z własnego wyboru.
Mała liczba tego typu książek wynika też ze współczesnej mody intelektualnej. Jakiekolwiek badanie transformacji zakładów przemysłowych prowadzone w Polsce musi nieuchronnie wkroczyć na teren ekonomii, a polska myśl ekonomiczna znajduje się dzisiaj w szponach analizy neoklasycznej i jest sceptyczna nawet wobec instytucjonalizmu. Niedawno zwrócił na to uwagę Jacek Kochanowicz, zauważając, że chociaż instytucjonalizm „wydaje się trafnie opisywać wyzwania, przed którymi stoją społeczeństwa wychodzące z socjalizmu państwowego”, wskazując, jak utrwalone porozumienia i zakorzenione zwyczaje blokują lub umożliwiają zmianę gospodarczą, to i tak przytłaczająca większość polskich analiz ekonomicznych postkomunizmu wykorzystuje „podejście neoklasyczne sensu stricto” (Ekonomiści polscy i nowy instytucjonalizm, Jacek Kochanowicz, Sławomir Mandes, Mirosława Marody (red.), Kulturowe aspekty transformacji ekonomicznej, Instytut Spraw Publicznych, Warszawa 2007, s. 232–233). Kochanowicz – w moim przekonaniu bardzo słusznie – zauważa, że dzieje się tak „zarówno z naukowych, jak i w pewnym stopniu z ideologicznych przyczyn”. Zawsze było dla mnie czymś uderzającym, jak bardzo polska ekonomia i do pewnego stopnia polska socjologia koncentrują się na marksizmie. Oczywiście nie stając się nim, ale bardzo starając się być jego przeciwieństwem, co oznacza przyjmowanie najbardziej prorynkowych podejść zachodniego mainstreamu. Rzeczywiście, neoinstytucjonalizm pojawił się na Zachodzie jako alternatywa neoklasycyzmu, a przez krótką chwilę – z racji skupienia się na tym, co aktorzy ekonomiczni faktycznie robią, w przeciwieństwie do tego, co sądzą, że robią, na tym, jak zachowują się w miejscu pracy, a nie tylko na niewidzialnym rynku – mógł sprawiać wrażenie niebezpiecznie bliskiego marksizmowi. Wielu zachodnich doktorantów zainteresowanych marksizmem, ale odrzucających niektóre z jego kluczowych założeń lub po prostu obawiających się, w trosce o karierę, otwarcie się do niego przyznawać, zwróciło się w kierunku instytucjonalizmu.
Dziś niechęć wobec instytucjonalizmu na Zachodzie to kwestia przeszłości, a zdobywający Nagrody Nobla ekonomiści, tacy jak Douglass North czy Joseph Stiglitz, pokazują, że należy on do głównego nurtu. Jednak wydaje się, że w Polsce piętnowanie instytucjonalizmu za podobieństwo do marksizmu wciąż jest aktualne, co w sytuacji, gdy wielu wciąż próbuje uczynić polską akademię „normalną” – wielofunkcyjne słowo, które sprowadza się do naśladowania Zachodu – powoduje, że unika się tego ujęcia. Nawet Gry więzienne Kamińskiego korzystają z teorii gier i racjonalnego wyboru, podejść socjologicznych najbardziej związanych z ekonomią neoklasyczną. Nie dziwi więc, że w polskich analizach reform systemowych lat 90. „niezbyt interesowano się tym, jak poszczególni aktorzy zachować się mogą pod wpływem takich lub innych zmian bodźców” (Ibidem, s. 244). I właśnie o tym pisze Dunn, wskazując, jak „aktorzy” w miejscu pracy zmieniają swoje myślenie i zachowanie. Moda teoretyczna jest więc kolejnym powodem nieporuszania tego tematu w Polsce.
Wyjaśnienie, dlaczego Polacy nie zajmują się wspomnianą tematyką, nie oznacza, że tak musi pozostać. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że nadszedł odpowiedni moment na zmianę podejścia w polskich naukach społecznych. Jeśli zauważy się, a jestem pewien, że tak będzie, iż Dunn napisała książkę dającą niezwykły wgląd w społeczną, ekonomiczną, a nawet polityczną transformację w ostatnich dekadach, wówczas inni badacze mogą, a nawet powinni pójść jej tropem. Kluczem do stworzenia wielkiej teorii zmiany społecznej jest solidne zrozumienie tego, co dzieje się na poziomie lokalnym. Inaczej mówiąc, potrzebujemy więcej etnografii. Dzięki pojawieniu się nowych pokoleń socjologów, którzy nigdy nie doświadczyli starego systemu, nie musi to być takie trudne. Zadanie to wymaga, aby kolejne generacje przyjęły bardziej krytyczne stanowisko wobec tradycji inteligencji, którą jak dotąd bezdyskusyjnie otaczano szacunkiem. Jednak wraz z opisanym w tej książce pojawieniem się biznesmena jako konkurencyjnego źródła autorytetu może to się stać łatwiejsze, niż można się było spodziewać.
Czytelnik ma w rękach niezwykłą pracę amerykańskiej socjolożki Elizabeth Dunn. Miejmy nadzieję, że następna książka na ten temat będzie polskim dziełem.
2008