Przebłyski - ebook
Przebłyski - ebook
Intymne zapiski czasu lockdownu
Pierwsze miesiące nowej dekady przyniosły zupełnie nową rzeczywistość. Zadie Smith w "Przebłyskach", niezwykle intymnych zapiskach o doświadczeniach czasu lockdownu, podejmuje temat postępującego kryzysu tożsamości. Próbuje znaleźć odpowiedzi na pytania: kim w naszej izolacji są dla nas inni ludzie? Jak o nich myślimy? I jak traktujemy siebie samych? Autorka niepokoi się o Bena, właściciela salonu kosmetycznego, niecierpliwie oczekującego powrotu klientów. O własną matkę, która z zaangażowaniem śledzi statystyki katastrof. Zastanawia się, co jeszcze nas czeka.
Zadie Smith to jedna z najważniejszych komentatorek współczesnego świata. Jej Przebłyski, w przekładzie Jacka Dehnela, Magdy Heydel, Katarzyny Janusik, Michała Kłobukowskiego, Jerzego Kozłowskiego, Michała Rusinka, Anny Sak, Anny Skucińskiej i Piotra Tarczyńskiego, to zapis myśli, które dziś kiełkują w głowie każdego z nas. To manifest solidarności, miłości i zrozumienia tak potrzebny we współczesnym świecie.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6136-5 |
Rozmiar pliku: | 649 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O roku 2020 powstanie wiele książek, prac historycznych, analitycznych, politycznych i syntetycznych. Ten zbiór nie jest żadną z nich – nie minęła jeszcze połowa tego roku. W tych rzadkich wolnych chwilach, na jakie mogłam sobie pozwolić, próbowałam uporządkować pewne uczucia i myśli, które dotychczasowe wydarzenia we mnie wywołały. Eseje te mają przede wszystkim charakter osobisty – są z definicji drobne i z konieczności krótkie.
W początkowej fazie tegorocznego kryzysu sięgnęłam po _Rozmyślania_ Marka Aureliusza i przeczytałam je po raz pierwszy w życiu – nie z pobudek czysto akademickich, nie dla przyjemności, lecz z takim samym nastawieniem, z jakim podchodzę do instrukcji składania mebli – potrzebowałam praktycznych wskazówek. (I choć wskazówki Aureliusza dotyczą ducha, w moim przekonaniu nie stają się przez to mniej praktyczne). Od tamtej pory na jeden kryzys nałożył się drugi, a ja nie jestem stoiczką bardziej niż w chwili, gdy otwierałam tę starożytną księgę. Wyciągnęłam jednak z tej lektury dwie cenne nauki: Mówienie do siebie może być pożyteczne. A pisanie oznacza, że cię podsłuchują.
_31 maja 2020
Londyn_
_tłum. Jerzy Kozłowski_Tuż przed wyjazdem z Nowego Jorku znalazłam się w nieoczekiwanej sytuacji: wklejona w pręty ogrodzenia wpatrywałam się w Jefferson Market Garden. Dosłownie chwilkę wcześniej, jak zawsze w biegu, planowałam, jak wykorzystam dwie minuty, które udało mi się wykroić z czterdziestopięciominutowej jednostki, na jakie wówczas dzieliłam sobie dzień. Każdy taki blok czasu ciasno wypełniałam i starannie wyrównywałam, jak dziecko budujące zamek z piasku. Dwie „wolne” minuty znaczyły macchiato. (W idealnym, bezgotówkowym świecie, jeśli nikt nic nie będzie do mnie mówić). W tym okresie ostrzem swojej łopatki mierzyłam w stronę gadatliwych baristów, towarzyskich matek, ubogich studentów, ciekawskich czytelników – w każdego, kto, jak uważałam, stanowi zagrożenie dla mojego programu. O, umiałam się znakomicie bronić. Ale ten podstępny atak przypuściło na mnie… ogrodnictwo. Tulipany. Wystrzeliły z miejskiego skwerku, z niewielkiego trójkąta ziemi u zbiegu trzech dróg. Kwiaty niezbyt wyrafinowane – każde dziecko umie takie narysować – i na dodatek jarmarczne: różowe z pomarańczowymi akcentami. Patrząc na nie, od razu chciałam, żeby to były piwonie.
Jako dziecię miasta nie miałam nigdy wrażenia, żeby kwiaty szczególnie mnie interesowały – w każdym razie nie do tego stopnia, aby rezygnować dla nich z kawy. A jednak palce zacisnęły mi się wokół prętów. I nie puszczały. I nie byłam w tym sama. Po dwu stronach Jefferson stały dwie inne kobiety, obie mniej więcej w moim wieku, tak samo wpatrzone w skwer. Dzień był zimny, jasny, błękitny. Między World Trade a szyldem ze starym, siedmiocyfrowym numerem telefonu do baru Bigelow’s ani jednej chmurki. Wszystkie trzy dokądś szłyśmy. Ale przyciągnął nas tu jakiś potężny instynkt, a drapieżczy wzrok, który wbiłyśmy w tulipany, skojarzył mi się z Nabokovowskim opisem rzekomej genezy _Lolity_: „Jeśli mnie pamięć nie myli, wstępny dreszcz inspiracji w ten czy inny sposób wywołała gazetowa wzmianka o małpie człekokształtnej z Jardin des Plantes, która to małpa po wielomiesięcznych namowach pewnego uczonego narysowała pierwszy na świecie szkic węglem sporządzony przez zwierzę: przedstawiał on kraty klatki nieszczęsnego stworzenia”*. Ten cytat zawsze mnie ciekawił – choć nie wierzę w ani jedno jego słowo. (Coś było inspiracją _Lolity_. Ale na pewno nie miały z nią nic wspólnego naczelne). Badacz wręcza małpie kawałek węgla w oczekiwaniu czy nadziei na transcendentalne objawienie, a tu, proszę, objawia się przypadkowość, zbieg okoliczności – akurat taki, a nie inny układ rzeczy. Małpa jest uwięziona przez naturę, przez instynkt i przez okoliczności. (Które z tych trzech odgrywa rolę prymarną – to temat dla zoologów). Tak to już jest. Nie potrzebowałam freudysty, żeby pojąć, że trzy kobiety w średnim wieku, na progu perimenopauzy, w samym środku jałowej, betonowej metropolii, przyciągnął tandetny symbol płodności i odrodzenia… zresztą, kiedyśmy się wzajemnie zauważyły, wszystkie trzy uśmiechnęłyśmy się z zażenowaniem. U mnie było to zażenowanie odmienne od tego, jakie ogarnęłoby mnie kiedyś, przed laty – gdy jako młoda kobieta po raz pierwszy czytałam _Lolitę_. Wtedy byłam przekonana, że klatką okoliczności, która mnie więzi, jest płeć. Nie w sensie dosłownym – całkiem lubiłam swoje ciało. Nie lubiłam natomiast tego, co wtedy dla mnie oznaczało: że ze swoją „naturą”, z animalnym ciałem – z całą tą małpią domeną instynktu – jestem związana w sposób znacznie bardziej elementarny niż, dajmy na to, moi bracia. Ja miałam „cykle”. Oni nie. Ja musiałam pilnować „zegara”. Oni nie. Na mnie gdzieś tam za horyzontem czyhały specjalne słowa, odpowiednio skonfekcjonowane, żeby obsłużyć potencjalne przyszłe stadia mojej egzystencji. Mogłam zostać starą panną. Mogłam zostać starą babą. Mogłam zostać cizią, słodką mamuśką albo „bezdzietną”. Moi bracia, bez względu na to, co by się im przytrafiło, pozostaliby mężczyznami. A na
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.