- W empik go
Przebudzenie Anny - ebook
Przebudzenie Anny - ebook
Późne lata 90” XX wieku. Nastoletnia Anna wkracza w świat miłosnych relacji jak w krainę czarów. Dotychczasowe zabawy musi odłożyć na strych. Niestety jeszcze nie wie, że jest w spektrum autyzmu, więc nie rozumie zmian wokół niej — świat rówieśników staje się coraz bardziej obcy i chaotyczny. Postanawia jednak nawiązać romantyczną relację z kolegą z klasy, Maciejem, aby być jak koleżanki. Gdy Ania traci nadzieję na spełnienie, to pojawia się niebieskooki Marek. Komu uda się skraść serce Ani?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-176-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cześć, nazywam się Ania. Jestem osobą w spektrum autyzmu.
— Ale jak to? Zupełnie nie wyglądasz jak autystka. Trochę jesteś „dziwna”, ale właściwie, czy ja wiem?
Zazwyczaj takie komentarze słyszę, gdy o tym mówię. Dziwna byłam zawsze. Ta etykieta była od najmłodszych lat wpisana w postrzeganie mnie przez innych i przez samą siebie. Inna, kosmitka, introwertyczka, naukowiec, mol książkowy, nieśmiała czy małomówna. To tylko niektóre z określeń, które złożyły się na moją tożsamość.
Nie zawsze wiedziałam o swoim autyzmie, przez co sporo się wydarzyło sytuacji śmiesznych, kłopotliwych i tragicznych. Dziś patrzę na to z uśmiechem i trochę przez łzy. Bez tego doświadczenia nie byłabym tym, kim dziś jestem, czyli dojrzałą i szczęśliwą kobietą, która zaopiekowała się sobą i pozwala mi na bycie sobą.
Pierwsze moje wspomnienie, które ma znamiona autyzmu, to chyba wizyta u cioci, gdy miałam dwa lub trzy latka. Pamiętam taką scenę:
Mała dziewczynka bawi się poduszkami na korytarzu, a może w pokoju?
Nagle podbiega młodszy chłopiec.
Przytula się i chce się bawić.
Mała dziewczynka wpada w popłoch, przerażenie i płacz.
Natychmiast biegnie do mamy, tuli się i chowa w jej ramionach, szlochając rozpaczliwie.
— Co się stało? — pytają jednocześnie mama i ciocia.
— Ooooo. Przestraszyłaś się kuzyna? On chciał się tylko z tobą pobawić — mówi ciocia.
— Pójdziesz do niego? — pyta mama.
Ale ja jeszcze mocniej wtulam się w jej ramiona. Kręcę nerwowo głową, że nie chcę. Wolę zostać z nią.
Kurtyna.
Koniec.
Bardzo stresujące były dla mnie wszelkie zabawy kontaktowe, z przytulaniem, turlaniem, czy inną formą bliskości — starałam się ich unikać, a gdy ktoś mnie zmusił, to byłam spięta, zdenerwowana, co najmniej jakbym doświadczała przemocy fizycznej. Uczucie pamiętam do dziś, zresztą jako dorosła reaguję nadal tak samo.
Spoglądając wstecz, widzę ludzi bez twarzy, obiekty czasem kształty ludzkie. Dużo lęku, niezrozumienia, poczucia inności świata a w końcu własnej inności. Pojęcie czasu także nie do końca jest takie, jak napisałam — używam słowa „wstecz” w znaczeniu przeszłości. Kiedy przyjrzałam się w nowym świetle również temu obszarowi, to okazało się, że całe moje życie było jakby poza czasem. Tak jakby wszystko działo się teraz. Rozmawiając, umiejscawiałam obrazy na linii czasu, gdyż tego wymaga język komunikacji. We własnym postrzeganiu jednak nie byłam nigdy do tego tak sztywno przywiązana. Jak to niedawno określiłam — podróżowałam poprzez czas swoim wewnętrznym wehikułem albo wszystko miałam zapisane w jednym punkcie na osi czasoprzestrzennej.
Wiele lat nie mogłam zrozumieć skąd u mnie takie postrzeganie świata, takie przetwarzanie informacji, takie wydawałoby się nieadekwatne do sytuacji reakcje (o tym, że tak reaguję, dowiadywałam się od otoczenia, ja tego nie widziałam), stałe zagubienie, wszechobecny lęk i skrajna niechęć do jakiegokolwiek dotyku nieinicjowanego przeze mnie. Te wszystkie głaskania po głowie, twarzy, całusy w policzek, przytulania a w moim odczuciu duszenie mnie, łapanie za rękę, klepanie po nodze, plecach, brzuchu, dotykanie dłoni w uściskach na powitanie, pożegnanie czy gratulacje. Komunikaty płynące ze świata wyraźnie mówiły, że muszę się na to godzić, bo to zwyczaje społeczne. Nie przestrzegając ich, sprawiam innym przykrość, wzbudzam u nich dyskomfort, a ja nigdy nikogo nie chciałam krzywdzić. Nie znalazłam innego uzasadnienia dla moich odczuć poza moimi fanaberiami (określenie również zapożyczone od innej osoby, a użyte przez nią w sytuacji, którą ja oceniłam jako analogiczną). Dlatego godziłam się dzień za dniem na kolejne zachowania innych wobec mnie, które naruszały moje poczucie bezpieczeństwa. W konsekwencji odłączyłam się od swojej cielesności, choć wydawało mi się, że mam z nią dość dobry kontakt. Społecznie akceptowalny dotyk niestety w moim odczuciu zawsze był bezprawnym naruszaniem granic mojej intymności. Nie znalazłam przez lata zrozumienia ani zgody społecznej na utrzymywanie moich granic w takiej odległości, w jakiej potrzebowałam. Dlatego schowałam się w sobie, głęboko. Każda sytuacja społeczna wymagająca kontaktu fizycznego kończy się tym, że na chwilę znikam. Niestety moje rozumienie tego, co się wokół mnie w danym momencie dzieje jest zerowe. Często nie słyszałam i nadal nie słyszę, kto i co do mnie wtedy mówi. To znaczy, słyszę, że ktoś mówi i to w znanym mi języku, ale zupełnie nie rozumiem słów. Jakbym była w jakimś słoiku. Żyjąc wśród osób neurotypowych bez wsparcia i zrozumienia co się ze mną dzieje niestety cały czas byłam atakowana przez chaos relacji społecznych. A ze wszystkich sił starałam się je zrozumieć i nauczyć adekwatnego reagowania. Być jak inni, funkcjonować sprawnie w społeczeństwie, w grupie, w relacjach 1:1 (w tych zawsze czułam się najlepiej). Niestety na każdym kroku się potykałam. Czułam się jak słoń w składzie z porcelaną. Nie rozumiałam, dlaczego, gdy inni coś robią, mówią, jakoś się zachowują, to jest to w porządku, a gdy ja zrobię dokładnie to samo, to ciągle coś jest nie tak. „Dokładnie” — to jest słowo klucz. Już na starcie byłam na przegranej pozycji, gdyż inni robili to swobodnie, naturalnie, płynnie a ja „na kwadratowo”. Naśladowałam, tworzyłam instrukcje, procedury, schematy, które następnie wykorzystywałam w sytuacjach, które wydawały mi się analogiczne. Tylko poza tym, że często błędnie oceniałam analogię, to dodatkowo to było wyuczone, jak do przedstawienia teatralnego. Czułam to. Tak czułam się, jak aktorka w teatrze życie. Bez względu na to, jak doskonale przygotowałam się do roli na poziomie odczuć neurotypowi zawsze zauważali, że nie jest to swobodne, płynne i naturalne. Niestety zamiast zrozumienia i wsparcia otrzymywałam atak i negatywną ocenę, że chcę ich oszukać i wykorzystać, skoro nie jestem naturalna. Wiedziałam, że mam inne oprogramowanie, choć pozwoliłam wmówić sobie na wiele lat, że to błąd systemu, który muszę naprawić. To jest tak, jakby wszyscy działali na Windows a ja na nieznanym i mało popularnym Linux.
Latami czułam się skrzywdzona, nie godziłam się z niesprawiedliwością ze strony innych. Przeszukałam wiele książek naukowych, czasopism medycznych z zakresu psychologii, socjologii czy neurologii, aby zrozumieć kim jestem, co się ze mną dzieje oraz jak sobie pomóc, aby być „normalną”, aby dopasować się do świata. Każde zaburzenie, które trochę pasowało, od razu poddawałam szczegółowej analizie, porównywałam objawy z moim życiem, ostatecznie odrzucając „diagnozę” za „diagnozą”. Utwierdzało mnie to tylko w przekonaniu, że nic mi nie jest, a to, co odczuwam to najpierw dojrzewanie, a potem niska inteligencja emocjonalna lub inne niedopracowane umiejętnościami społeczne. Tak czy inaczej, coś co mogę zmienić. Sama. Wystarczy tylko jeszcze bardziej się starać, codziennie ćwiczyć krok po kroku. Rok za rokiem stawiałam sobie nierealne cele, do których realizacji dążyłam za wszelką cenę. Koszt, jaki ponosiłam, był nie do opisania. Dziwię się, że nie zachorowałam na żadną chorobę śmiertelną lub nie wylądowałam w zakładzie zamkniętym dla osób z chorobami psychicznymi. Pomimo bólu, lęku i cierpienia szłam do przodu, krwawiąc przy każdym kroku coraz bardziej, nie wiedząc, jak sama siebie krzywdzę, jak sama zadaję sobie cios za ciosem. Pchałam ten kamień jak Syzyf. Dziś wiem, co się działo, rozumiem, jak nie było szans na inne zachowanie i komunikaty bez całej dzisiejszej wiedzy i akceptacji siebie. Niestety w społeczeństwie również poziom wiedzy był żaden w kontekście komunikacji i współegzystowania z osobami autystycznymi. Dziś jest lepiej jednak jeszcze długa droga do przejścia.
Wiek dojrzewania wręcz książkowo skomplikował świat relacji. Już nie wystarczyło tylko się bawić w berka, podchody, chowanego czy wspinać po drzewach, aby być w grupie, aby być akceptowanym. Wszystko nagle stało się bardzo skomplikowane.
Wykorzystałam zatem jedną ze swoich mocnych umiejętności, czyli obserwację oraz analizę i syntezę danych. Najważniejsze obserwacje z okresu nastoletniości, to:
— Należy wypracować swoją indywidualność i odróżnić się od innych, ale nie za bardzo, aby jednak nadal być taką samą jak reszta
— Należy prowadzić pamiętnik, w którym należy zapisywać swoje rozterki — to zalecenie głównie dla dziewczyn
— Nie należy za bardzo skupiać się na nauce, gdyż to powoduje, że zaczynasz zachowywać dystans do grupy
— Należy budować relacje społeczne przyjacielskie, miłosne (tylko jak je rozpoznać, jak dojść do ich nawiązania i jak następnie utrzymać a przede wszystkim jak rozróżnić, tego nie umiem zrobić do dziś, choć teoretycznie coś wiem na ten temat)
— Należy zająć się swoim wyglądem swoją cielesnością — tylko co to znaczy być ładnym czy brzydkim (wiedzę czerpałam głównie ze słuchania rówieśników oraz z tygodników czy poradników dla młodych, traktując je jak instrukcje do życia społecznego nastolatki)
— Należy przyjąć pogląd, że szkoła nie jest fajna i zawsze należy się nudzić i na wszystko marudzić
— Należy mieć swój ulubiony zespół i mieć wybranego ulubionego piosenkarza (zapamiętać wszystkie imiona, nazwiska, tytuły piosenek, trasy koncertowe i wszystko, co wokół takiego zespołu — niestety ten temat wyjątkowo mi nie odpowiadał) ogólnie trzeba być na bieżąco w tematach plotkarskich (wtedy chyba było to i tak prostsze niż dziś)
— Trzeba znaleźć trochę dowcipów i tytuły popularnych filmów oraz oczywiście nazwiska aktorów oraz wszystkie szczegóły o nich (kinematografia też nieszczególnie mnie pasjonowała, lubiłam obejrzeć dobry film SF, ale aby zaraz wiedzieć wszystko o twórcach i odtwórcach ról? W jakim celu? Tego nie rozumiem do dziś)
Dość szybko uznałam, że aby nadal móc funkcjonować w grupie rówieśników, aby nie wypaść na margines społeczny, to powinnam spróbować nawiązać związek romantyczny. Wokół mnie hormony zagęszczały powietrze do tego stopnia, że tlen nie docierał do płuc. Oddychało się miłostkami, plotkami, westchnieniami, łzami, złamanymi sercami, pocałunkami, a nawet stosunkami płciowymi (czy naprawdę, czy były to tylko fikcyjne przechwałki, do dziś nie wiem). Oczywiście nie wiedziałam, od czego zacząć. To znaczy, teoretycznie z dnia na dzień wiedziałam coraz więcej, gdyż dużo czytałam powieści, oglądałam filmy, programy, teledyski, czytałam gazety dla nastolatków, poradniki, ale i książki socjologiczne czy psychologiczne. A przede wszystkim OBSERWOWAŁAM świat wokół. Niestety na co dzień nie rozpoznawałam tych ledwie widocznych komunikatów płynących wokół mnie, do mnie, ale i ode mnie. Moje ciało, mimika, zachowanie i słowa także były odbierane przez innych — jakoś. Jak? Nie wiem. Wtedy tego zupełnie nie rejestrowałam. Nadal nie rejestruję, pomimo że już więcej wiem. Stale żyłam w poczuciu braku zrozumienia, dlaczego każda inna dziewczyna doświadcza związku romantycznego, flirtów itp. a ja nie. Porównywałam ich elokwentność, wyniki w nauce, wygląd, obycie towarzyskie z tym, jak widziałam siebie. Zupełne zaskoczenie ogarniało mnie, gdy doszłam do wniosku, że nie ma to znaczenia. Po prostu każda, tylko nie ja. Ja żyłam w wewnętrznym świecie swoich fantazji i marzeń. Tam byłam bezpieczna, szczęśliwa i kochana. Na zewnątrz stale popełniałam jakieś faux pa. Nie raz wystawiłam się na pośmiewisko. Wiele razy żartowano sobie ze mnie, wytykano palcami, obrażano na mnie, czy po prostu odsuwano się ode mnie. Zanim ja to zauważyłam czy zrozumiałam, że „coś tu nie gra”, to mijało sporo czasu. Często dowiadywałam się tego od „przyjaciółek” i analizując minioną sytuację zaczynałam się wstydzić tego, co zrobiłam lub nie zrobiłam. Czasami nagle zauważałam, że ludzie patrzą się na mnie i śmieją, czułam, że ze mnie, ale nie rozumiałam dlaczego. Często widziałam, że ktoś się na mnie patrzy, ale zupełnie nie rozumiałam co jest tego powodem. Od czasu, gdy z zaciętością skupiłam się na „na posiadaniu chłopaka” uważałam, że męskie spojrzenia to zawsze sygnał zainteresowania miłosnego moją osobą. Wiele razy wybierałam sobie obiekt westchnień i rozwijałam wewnętrzne historię na temat mojego związku z danym chłopakiem. W realnym świecie coraz bardziej żądałam, aby ta osoba zrealizowała te fantazje. Wyrażałam to poprzez silną potrzebę kontaktu z tą osobą. Starałam się do niej zbliżyć, poznać, dowiedzieć jak najwięcej i pokazać jej, że istnieję i warto się mną zainteresować. Kiedy jednak dochodziło do nawiązania znajomości czy tylko krótkiego kontaktu zupełnie nie rozpoznawałam wysyłanych do mnie komunikatów ani sama nie wiedziałam, kiedy i co powinnam zrobić czy powiedzieć. Czy to już jest flirt czy jeszcze nie? Kończyło się to moją frustracją i żalem, że kolejny chłopak jednak nie jest mną zainteresowany skoro na wprost nie mówił o swoich uczuciach. Dziś czytając wspomnienia z tamtych lat widzę, że prawie każdy z poznanych chłopaków co najmniej prowadził ze mną flirt, a kilku chciało się zbliżyć. Niestety ja zupełnie tego nie widziałam, nie rozumiałam, a zatem na to nie odpowiadałam. Dodatkowo w danej sytuacji zupełnie nie wiedziałam, w jaki sposób mam zareagować, co jest skuteczną strategią w tym konkretnym przypadku. I do dziś nic w tym zakresie się nie zmieniło, pomimo że jestem już dojrzałą kobietą.
Chciałam podzielić się moją historią o empatii, miłości, relacjach i związkach długoletnich — bo osoby autystyczne również czują, mają seksualność, czują podniecenie, są zmysłowe, chcą dotyku. Czy gdybym wiedziała wcześniej, że jestem osobą autystyczną, to czy doświadczyłabym tego wszystkiego? Możliwe, że nie — albo inni albo ja sama stawiałabym sobie życiową poprzeczkę dużo niżej. Tak mi się wydaje. Moje zapiski, które znalazłam wydają się czasem bardzo nierealne, czasami brakuje ważnych scen dla odzwierciedlenia całości. Czy to dlatego, że byłam wtedy poza znaczeniami świata neurotypowego, czy może część z tych sytuacji rozegrała się w moim wewnętrznym świecie? Nie wiem, dziś już nie pamiętam tak dokładnie każdej chwili — chociaż pewne powiązane z emocjami bodźce są w stanie szybko uruchomić film ze scenami przeszłości. Czuję się wtedy jakbym znów miała kilkanaście lat i na nowo przeżywam swoje życie z taką samą jak wtedy perspektywą.
Opisana historia pokazuje również jakie wzorce kulturowe wpływały na mnie. Dzisiaj bliższe jest mi życie, które trafnie opisała Agnieszka Stein w książce „Nowe wychowanie seksualne”, a które cytuje poniżej:
„Odejście od kultury zakazów, przymusu do kultury wolności i wyboru.
Od podejścia, w którym przygotowanie dzieci do dorosłego życia polega na przekazaniu im odpowiedniej ilości ograniczeń, zasad, informacji o tym, czego nie można robić do podejścia, w którym z zaufaniem w ludzką umiejętność wyboru dajemy dzieciom możliwość uczenia się jak największej liczby strategii po to, żeby mogły z nich wybierać te, które im najbardziej służą.
Od kultury, która skupia się na tym, co na zewnątrz, czyli na zachowaniu, do kultury kontaktu ze sobą, świadomości i wglądu. Czyli od podejścia, które mówi ludziom, co muszą robić, które ich zachowanie jest właściwe lub niewłaściwe, do podejścia, które skupia się na uczeniu ludzi, jak mogą sami sobie odpowiadać na pytania o to, czy to, co robią, im służy, pomaga w budowaniu relacji, wzbogaca ich życie.
Od kultury hierarchii i przemocy do kultury dobrowolności i równości. Od podejścia, w którym to silniejszy albo większość decyduje, co jest dobre, właściwe i normalne do kultury, w której wszyscy razem budujemy świat, który uwzględnia potrzeby i godność wszystkich ludzi.
Od kultury i kultu właściwego działania i pasowania do innych, do kultury przynależności i akceptacji różnorodności. Od podejścia, w którym różnorodność jest widziana jako zagrożenie bezpieczeństwa i porządku, do takiego, w którym widziana jest jako zasób.
Od kultury nieufności do kultury zaufania. Od strachu do akceptacji.
Od kultury winy do kultury odpowiedzialności. Od skupienia się na szukaniu winnych do myślenia o tym, na co mamy wpływ. Od oczekiwań w stosunku do innych do myślenia o procesie rozwoju i osobistej zmianie.” .Rozdział drugi
ŚWIAT BEZ PRZYJAŹNI
30 MARCA 1995
Ostatni tydzień spędziłam w domu z grypą. Mocno mnie atakowała. Byłam słaba i nie mogłam z nikim się spotkać. Od dwóch dni jestem już w lepszej formie. Według lekarza nie zarażam, ale ze względu na moją odporność mam zostać jeszcze w domu. Przekazałam przez siostrę informację do szkoły. Jednak żadna z dziewczyn mnie nie odwiedzała. Nie wiem co u nich, co w szkole, co zastanę, gdy wrócę do klasy. Wczoraj nareszcie była u mnie Marlena. Przyniosła zeszyty, ale nie weszła, aby porozmawiać. Powiedziała stojąc na korytarzu przed drzwiami, że się spieszy i że dziś mamy się spotkać, abym jej oddała zeszyty. Nie zrozumiałam, dlaczego tak się zachowała. Długo się nie widziałyśmy i ja byłam ciekawa co się dzieje wśród naszych znajomych, co w szkole i w ogóle. Z jakiegoś powodu ona nie chciała jednak zostać. Dziś się dowiedziałam, dlaczego i dotąd nie mogę dojść do siebie.
Spotkałyśmy się popołudniu, jak zwykle w naszym sekretnym miejscu w bloku, gdzie sąsiedzi ani rodzina nam nie przeszkadzali, miałyśmy ochronę przed niesprzyjającą pogodą. Lubiłam tę naszą „bazę”. Czułam się tu bezpiecznie. Aż do dziś.
— Cześć.
— Cześć — odpowiedziała Marlena, zbliżając się powoli.
Była jakaś smutna. Nie rozumiałam dlaczego. Przecież w końcu się spotkałyśmy, po długiej rozłące. Ja byłam szczęśliwa. Cieszyłam się na nasze spotkanie. Chciałam jej opowiedzieć co przeżywałam przez czas mojego odosobnienia oraz podzielić się zachwytem nad tym, jakie ciekawe zadania robili w szkole i opowiedzieć o moich wnioskach z przeczytanego materiału z matematyki.
— Dzięki za zeszyty. W końcu miałam co robić. Nudziło mi się już w domu. A wyjść nadal nie mogłam. Dziś mama mi pozwoliła tylko dlatego, że wiedziała, że nie wyjdę z bloku.
— Ania, skończ. To nie może tak dłużej być.
Marlena groźnie warknęła na mnie. Zmarszczyła brwi. Wzdrygnęłam się. To było nieprzyjemne. Moje zaskoczenie było ogromne. O co chodzi? Co się dzieje?
— Siadaj. Musimy pogadać. Słuchaj, dobrze?
Wykonałam polecenie, usiadłam na starej skrzyni. Wpatrywałam się w przestrzeń. Całkowicie sparaliżowana. Całą energię skierowałam na słowa Marleny.
— Ja tak dłużej nie wytrzymam. Potrzebuję prawdziwej relacji. Prawdziwej przyjaciółki. Nie wystarczy mi, że mnie słuchasz i jesteś, gdy potrzebuję. Brakuje mi gestów, przytulenia, gdy jest mi źle, inicjatywy z drugiej strony, reakcji, zanim wskażę o co mi chodzi, zanim powiem czego chcę. Takiego bycia bez słów. Potrzebuję, aby i mnie ktoś wspierał. Ty tylko jesteś na sobie skupiona. Ciągle tobie muszę pomagać. A do tego ty jesteś taka niemiła dla mnie. Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Czy ty nie masz uczuć, nie widzisz innych? Nie wiem co jest, ale ja chcę czegoś innego. Poza tym z Grześkiem to przesadziłaś. Mówiłam tobie jak się czuję, a ty tyle razy mnie zawstydziłaś mówiąc bezpośrednio co on robi, co ja robię, pytając o nasze uczucia. Zero delikatności w sprawie. Jakbyś tasakiem podchodziła do człowieka zamiast z różą. Ty weź się zastanów co robisz. Wiem, że nie do końca orientujesz się w zawiłościach nastoletniości. Jak większość z nas. Ale to już za długo trwa. Zacznij nad tym panować. Ja wiem jedno, że nie mogę ci dłużej w tym pomagać. Mam swoje problemy. Swoje potrzeby. A do tego Maciej.
_Ale co z Maciejem? Co ona mówi? Nic nie rozumiem? Gorąco mi. Słabo. Za chwilę chyba nie wiem sama. Trudno się oddycha. Co…_ Myślałam gorączkowo próbując zapanować nad sytuacją. Jednak wymykała mi się jak woda przelatująca przez palce. Marlena kontynuowała:
— Od początku roku mówię tobie, że Maciej jest fajny, że mi się podoba. Jak dowiedziałam się, że tobie również to wycofałam się choć było to dla mnie trudne. Szczególnie że on… A ty nawet nie podziękowałaś. Coraz częściej on mnie zagaduje. A ja jestem w rozterce wiedząc co ty czujesz do niego. Widzę, że jest dla ciebie miły. Dlatego nie znając jego zamiarów nie robię żadnych ruchów. Czekam. Jednak nie mogę o tym z nikim pogadać. Tobie przecież nie powiem, że on mi się też podoba i są szanse, abyśmy byli razem, bo cię to zaboli. Jednak mnie boli, że nie mogę z nikim porozmawiać o moich uczuciach. Nie znajduję u nikogo zrozumienia ani wsparcia. A ty też nic nie widzisz. I nic nie robisz, aby wyjaśnić sprawę z Maciejem. Wystarczy abyś z nim porozmawiała. Albo odpuść. Nie chcę cię krzywdzić, a obecny układ w związku z Maciejem za bardzo mnie boli. Dlatego nie możemy się dłużej przyjaźnić. To koniec. Muszę się od ciebie odsunąć. Potrzebuję oddechu, przestrzeni. Masz. Oddaję ci ten kamień. Proszę oddaj mi mój wisiorek. Jutro usiądę w innej ławce na tych lekcjach, na których możemy sami wybierać miejsce. Na pozostałych będę obok, ale uszanuj moją decyzję.
Podała mi kamyk z odbitymi na nim muszelkami i morskimi roślinami, który kiedyś jej podarowałam w ramach oficjalnego potwierdzania naszej przyjaźni. Znalazłam go kiedyś na wakacjach nad morzem. Był wyjątkowy. Tamto lato było wyjątkowe — chyba ostatnie tak beztroskie, nim wkroczyłam w nastoletniość.
__