Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przebudzenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przebudzenie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 262 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Äîçâîëåíî Öåíçó­ðîþ. Âàðøàâà, 6 Ìàé 1905 ã.

Prze­bu­dze­nie

So­bo­ta rano. Iskrzył się dzień, bia­ły i sen­ny z go­rą­ca. Idąc do szko­ły, wi­dział na­uczy­ciel po dro­dze żoł­nie­rzy i ko­nie. Ma ga­li­cyj­skie ma­new­ry zje­cha­ło się woj­sko w ca­łej Au­stryi i pułk dra­go­nów stał w mia­stecz­ku. Już pach­nę­ły pącz­ki, tak słod­ko, jak­by wła­śnie się zbu­dzi­ły I otwar­ły wil­got­ne usta, żeby na­pić się słoń­ca. Dzień się iskrzył. W oczach dzie­ci i ko­biet śmia­ła się wio­sna.

Nie­spo­dzian­ka cze­ka­ła na­uczy­cie­la na ryn­ku. Spo­tkał pan­nę Ha­li­nę w ja­snej let­niej suk­ni. Po­zdro­wił ją ra­do­śnie i za­czął mó­wić o żoł­nier­zach i ko­niach. Tak jak­by o ni­czem in­nem do­tych­czas nie my­ślał. Nie wie­dział sam, czy cie­szy się woj­skiem, czy tem, że już wcze­snym ran­kiem mówi z Ha­li­ną. Zresz­tą dzi­siaj pierw­szy pięk­ny dzień wio­sen­ny. Dzi­siaj mia­ło­by się ocho­tę być żoł­nie­rzem. Śmie­jąc się, spoj­rza­ła mu w oczy… Żoł­nie­rzem? A cóż szko­ła? – dzie­ci?

Wła­śnie prze­jeż­dżał od­dział kon­ni­cy. Sre­brem i zło­tem lśni­ły się grzy­wy koń­skie w słoń­cu, błysz­cza­ły heł­my i sza­ble… Dzie­ci… szko­ła… Hm… za­pew­ne…

Dzi­siaj mają za­dan­fe szkol­ne. Na myśl o tej go­dzi­nie cie­szy się ser­decz­nie. W kla­sie ci­cho; sły­chać tyl­ko, jak skrzy­pią pió­ra. On sie­dzi spo­koj­nie i my­śli o róż­nych rze­czach. Trze­ba uwa­żać, żeby nie za­snąć.

Po­gro­zi­ła mu pal­cem. Była zda­nia, że on i tak my­śli za dużo o „róż­nych rze­czach.” Bro­nił się, ale był szczę­śli­wy, że go tak ob­ser­wu­ją i zna­ją. Nie, tak źle nie jest. W szko­le nie moż­na ma­rzyć. Musi się być cią­gle przy dzie­ciach, na­wet w my­ślach. A dzie­ci tak­że mu­szą za­wsze czuć i wie­dzieć, że się jest przy nich.

Za­py­ta­ła go o te­mat dzi­siej­sze­go za­da­nia. Po­tem o ty­siąc in­nych rze­czy,. Ale na­gle sta­nę­ła, jak­by so­bie coś przy­po­mnia­ła i śpiesz­nie po­czę­ła się że­gnać. Od­pro­wa­dzi­ła­by go chęt­nie kil­ka kro­ków, ale nie­ste­ty… Musi się śpie­szyć, bo cze­ka na nią któś w par­ku… Spu­ści­ła oczy… Cze­ka na nią przy­ja­ciół­ka.

– Tak, przy­ja­ciół­ka – po­wtó­rzy­ła pręd­ko – Wan­da. Pan prze­cież zna Wan­dę?

Na­uczy­ciel po­dał jej rękę. Ude­rzy­ło go, że mia­ła dziś ciem­ne, cał­kiem ciem­ne oczy.

– Niech się pan nie spóź­ni na obiad! – za­wo­ła­ła za nim, kie­dy się roz­sta­li.

Przez ja­kiś czas sły­szał jesz­cze jej głos, te ostat­nie wy­mó­wio­ne przez nią sło­wa…

Uśmie­chał się. Jak ona się wy­py­tu­je! O wszyst­ko. Ja­kie ma­cie za­da­nie? Co no­we­go w szko­le? Pyta się o każ­de głup­stwo. Nie ma więk­szej przy­jem­no­ści, jak jej od­po­wia­dać, a po­tem słu­chać zno­wu, jak pyta… Dzi­siaj bę­dzie jej mógł opo­wia­dać wię­cej, niż zwy­kle… Bę­dzie dużo do opo­wia­da­nia, bo w szko­le od­bę­dzie się śledz­two w bar­dzo waż­nej spra­wie…! Ach, nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że nikt inny nie po­darł mapy, tyl­ko Ja­nek…

A je­że­li nie on, to rudy Szy­mek… A je­że­li ani je­den, ani dru­gi, to naj­pew­niej Fra­nek… Bądź co bądż, je­den z nich przy­zna się z pew­no­ścią do winy. To cie­ka­we, że osta­tecz­nie za­wsze któś się przy­zna.

Na­uczy­ciel prze­cho­dzi wła­śnie koło ko­ścio­ła; wi­dzi zda­le­ka Szym­ka, któ­ry z po­wa­gą pro­wa­dzi swe­go bra­ta z niż­szej kla­sy.

– Chodź tul – woła do chłop­ca.

Szy­mek zdej­mu­je czap­kę, ru­mie­ni się i przy­stę­pu­je do na­uczy­cie­la…

– Jak się masz? Chciał­bym cię o coś spy­tać.

– Pro­szę… pro­szę… ja tego nie zro­bi­łem.

– Cze­go nie zro­bi­łeś? Hm… Nie po­dar­łeś mapy.

– Nie…

– Do­brze… Więc któż po­darł? Chło­pak mil­czy i spusz­cza gło­wę…

Może… Ja­siek? Nie wiem.

– Nie wiesz?

– Nie.

– Hm. Idź do szko­ły!

Dzie­ci po­szły. Na­uczy­ciel pa­trzał ja­kiś czas za nie­mi, a kie­dy wszedł do chłod­nych sie­ni szko­ły, uśmiech­nął się nie­znacz­nie, bo na­gle nie wie­dzieć zkąd na­brał prze­ko­na­nia, że nikt inny nie po­darł owej nie­szczę­snej mapy, tyl­ko Szy­mek.

Otwo­rzył drzwi do kla­sy. Gło­śne chrzą­ka­nie i su­wa­nie no­ga­mi. Sia­dać! Sły­chać było sze­lest ze­szy­tów i zno­wu chrzą­ka­nie.

– Pro­szę pana pro­fe­so­ra… Cze­go?

– Za­po­mnia­łem ka­ła­ma­rza.

– Ty za­wsze za­po­mi­nasz. Kto ma dwa ka­ła­ma­rze?

– Ja nie mam pió­ra – skar­żył się inny.

To trwa­ło kil­ka mi­nut. Po­tem na­uczy­ciel po­wstał i po­wie­dział.

– Słu­chaj­cie, Szy­mek mówi, ze nie po­darł mapy. Cóż wy na to?

śle­dzi wzro­kiem miny i ru­chy wszyst­kich dzie­ci. Nie­któ­rzy byli zdzi­wie­ni, czy za­stra­sze­ni; inni pa­trza­li z pod oka na Szym­ka i na sie­bie i uśmie­cha­li się zna­czą­co…

– Nikt się nie przy­zna?

Chłop­cy mil­cze­li. Jed­ni spo­glą­da­li cią­gle na Szym­ka, dru­dzy trą­ca­li łok­cia­mi i chy­cho­ta­li ci­cho.

– Nikt?… Hm… Po­źniej o tem po­mó­wi­my. Te­raz za­da­nie. Ty­tuł brzmi: „Ko­chaj bliź­nie­go.” Bed­nar­czyk, we­zmę ci scy­zo­ryk, je­że­li nie prze­sta­niesz się nim ba­wić. Po­wiem wam naj­pierw w kil­ku sło­wach.

Opo­wie­dział im w kil­ku sło­wach, dla­cze­go ma się ko­chać bliź­nie­go. Po­dał im zwłasz­cza czte­ry punk­ty i na­pi­sał te czte­ry naj­waż­niej­sze punk­ty na ta­bli­cy, żeby wszy­scy zro­zu­mie­li i spa­mię­ta­li. A po chwi­li wziął Bed­nar­czy­ko­wi scy­zo­ryk.

Po­tem usiadł na swo­jem miej­scu i za­czął czy­tać ostat­ni nu­mer Świa­ta. Za­czął czy­tać cie­ka­wy ar­ty­kuł o te­le­fo­nie. Psz­czo­ła brzę­cza­ła mu nad uchem.

Na­raz pod­niół oczy, żeby się prze­ko­nać, czy wszy­scy pi­szą… Spo­strzegł, że i jego ob­ser­wu­ją, więc wziął zno­wu ga­ze­te do ręki, ukrad­kiem pa­trzał jed­nak na kla­sę.

Szy­mek gryzł pió­ro, dra­pał się w gło­wę i był czer­wo­ny, jak bu­rak. Wi­docz­nie nie na­pi­sał do­tych­czas ani jed­ne­go sło­wa. W kil­ku miej­scach dzie­ci szep­ta­ły se sobą; zda­je się… że ra­dzi­ły się, jak i co pi­sać… Gdzie­nieg­dzie ktoś od­pi­sy­wał od są­sia­da.

Dla­cze­go wła­ści­wie dzie­ci kła­mią? – za­sta­na­wiał się Jung ze smut­kiem. Przed chwi­lą okła­mał mnie Szy­mek wo­bec wszyst­kich. A te­raz wszy­scy kła­mią ocza­mi… Oszu­ku­ją mnie, kła­mią… Kła­mią bez­wied­nie, z ja­snym uśmie­chem na ustach…

Pa­trzał na szep­czą­ce dzie­ci i my­ślał:

Kłam­stwo jest grze­chem. A prze­cież nie moż­na wła­ści­wie mó­wić o tych dzie­ciach, że grze­szą. Może dla­te­go, że wszyst­kie są ta­kie ja­sne i mają ta­kie wiel­kie, czy­ste oczy. Ot, tam sie­dzi ten mały, rudy Szy­mek; wy­glą­da, jak na­stro­szo­na wie­wiór­ka… Drży i drę­czy się, prze­świad­czo­ny o okrop­no­ści po­peł­nio­ne­go przez sie­bie czy­nu… Czu­je się zbrod­nia­rzem dla­te­go, że ze swa­wo­li po­darł szkol­ną mapę. Może mi się uda uwol­nić go od tego cię­ża­ru, któ­ry go tak gnie­cie i mę­czy…

Szym­ku, dla­cze­go nie pi­szesz?

– Pi­szę, pro­szę pana pro­fe­so­ra, cały czas. na­praw­dę…

Ani sło­wa do­tych­czas nie na­pi­sał. A prze­cież mówi: „Pi­szę, na­praw­dę pi­szę…”

– Chodź do mnie.

Szy­mek zbli­ża się nie­śmia­ło do ka­te­dry. Na­uczy­ciel schy­la się ku nie­mu i pyta ci­cho.

– Praw­da, że nie pi­szesz? Chło­piec nie pa­trzy na nie­go i mil­czy.

– Czy za­da­nie dla cie­bie za trud­ne?

– Nie.

– Prze­cież za­wsze je­steś pit­ny, a dzi­siaj… Chło­pak wy­krzy­wia usta.

– A więc dla­cze­go nie mo­żesz pi­sać? Nie po­wiesz mi: dla­cze­go?

Szy­mek… pła­cze-, ka­pie mu z oczu i nosa. Nie może so­bie dać rady. Na­uczy­ciel bie­rze go za rękę. W kla­sie czu­ją, że się coś dzie­je; sły­chać, jak szep­czą.

– Ci­cho, pi­sać!– upo­mi­na pro­fe­sor. Robi się cał­kiem ci­cho.

– Praw­da, że ty po­dar­łeś?… Chło­pak za­no­si się od pła­czu.

– … Ty po­dar­łeś mapę?

Szy­mek pod­no­si twarz, za­la­ną łza­mi, a oczy jego błysz­czą pra­wie ra­do­śnie.

– Tak, ja.

– Do­brze, że się przy­zna­łeś… A na dru­gi raz…

Chło­pak wra­ca do ław­ki i za­bie­ra się do pi­sa­nia. Kie­dy po chwi­li na­uczy­ciel robi mały spa­cer po kla­sie i prze­cho­dzi koło Szym­ka, wi­dzi, że ten pi­sze z za­pa­łem o „mi­ło­ści bliź­nie­go;” pi­sze z ta­kiem za­ję­ciem, że mu aż błysz­czą oczy…

Na­uczy­ciel uśmie­cha się. Po­tem Idzie zno­wu do ka­te­dry. Pa­trzy przez okno na uli­cę, to­ną­cą w bia­łem świe­tle… Wzrok jego się­ga da­le­ko, aż do ryn­ku, gdzie spo­tkał dziś rano pan­nę Ha­li­nę. Ona jest te­raz pew­nie w skle­pie i roz­ma­wia z go­ść­mi. Lu­dzie ku­pu­ją tam dla­te­go, że Lina tak we­so­ło z nimi mówi, tak pięk­nie się uśmie­cha. Czy my­śli cza­sem o nim? Jesz­cze dwie go­dzi­ny… a zo­ba­czy się zno­wu… Ży­cie wła­ści­wie jest pięk­ne – czu­je na­uczy­ciel, bo co kil­ka go­dzin moż­na roz­ma­wiać z pan­ną Ha­li­ną. Bę­dzie jej opo­wia­dał o tem, jak Szy­mek przy­znał się z pła­czem do winy. Chciał­by już te­raz ją wi­dzieć, te­raz z nią mó­wić… Szko­ła trwa bar­dzo dłu­go; w ostat­nich dniach trwa ja­koś dłu­żej, niż daw­niej… Chciał­by jesz­cze coś po­wie­dzieć Li­nie, jesz­cze coś… Może to, że jest szczę­śli­wy, kie­dy z nią mówi…

Prze­jeż­dża zno­wu od­dział woj­ska. Przy sa­mej szko­le trą­bią. W tej chwi­li sły­chać szmer w kla­sie. Pod­no­si się kil­ka­na­ście głó­wek…

– Dzie­ci, pi­sać – upo­mi­na na­uczy­ciel. Tra-ra… tra-ra… tra-ra-ra…

– Nia wie­dzia­łem, że je­ste­ście tak dzie­cin­ni. Wstydź­cie się. Czy nie wi­dzie­li­ście nig­dy żoł­nie­rzy?

Mimo to nie­po­kój trwa da­lej.

– Ja skoń­czy­łem za­da­nie – woła któś z ostat­niej ław­ki chciał­bym po­pa­trzeć na woj­sko.

– Pro­szę… pro­szę… czy moge pójść na chwi­lecz­kę do okna? – pro­si dru­gi.

Kil­ku chłop­ców sta­nę­ło na ław­ce. Te­raz trą­bią naj­gło­śniej… Może wła­śnie mi­ja­ją szko­łę.

Na­uczy­ciel za­po­mi­na się i pa­trzy sam przez okno… Wi­dzi zno­wu słoń­ce i ko­nie i heł­my i słon­ce…

Tra-ra… tra-ra…

Na­uczy­ciel pa­trzy tę­sk­nie… Zda­je mu się że wi­dzi na uli­cy ja­sną, let­nią suk­nię, ja­sny ka­pe­lusz… W tem sły­szy wy­raź­nie, jak któś woła ze śmie­chem: Pa­trz­cie, pa­trz­cie… pan pro­fe­sor nie wi­dział jesz­cze nig­dy żoł­nie­rzy!

Oko­ło po­łu­dnia żoł­nie­rze wra­ca­li z ćwi­czeń. Zmę­cze­ni, bia­łym ku­rzem okry­ci, ko­nie i lu­dzie po­ru­sza­li się tak dziw­nie, I jak drew­nia­ne lal­ki, któ­re się na­krę­ca. Słon­ce mu­ska­ło i pie­ści­ło zno­wu koń­skie grzy­wy, śli­zga­ło się po heł­mach i po sza­blach, ale to wszyst­ko nie błysz­cza­ło tak ja­sno, jak rano. Nie, to świe­ci­ło tak bla­do, jak smut­ny, zmę­czo­ny uśmiech, jak szkło spo­co­ne. Tyl­ko przez chwi­lę na­gle za­drga­ło ży­cie, kie­dy za­gra­ły trą­by.

Pani Elż­bie­ta sta­ła w skle­pie za ladą, pa­trza­ła za­my­ślo­na przed sie­bie me­cha­nicz­nie bęb­ni­ła pal­ca­mi do tak­tu. Na­gle wszedł Ju­rek.

– Mat­ko.

– Hm?….,

– Lina zno­wu pła­ka­ła.

Pani Elż­bie­ta nic nie od­po­wie­dzia­ła.

– Wiem na­wet, dla­cze­go.

– – Cóż wiesz? – spy­ta­ła obo­jęt­nie.

Wi­dzia­łem ją o dzie­sią­tej w par­ku…

– Cóż… wię­cej?

– A dok­to­ra wi­dzia­łem tak­że.

– Byli ra­zem? Za­śmiał się.

– Na­tu­ral­nie… Mat­ka skrzy­wi­ła się.

– No i cóż?… Dla­cze­go się tak głu­pio śmie­jesz?

Ju­rek pa­trzał przez okno.

– Co za ko­nie!… fiu… fiu… Ten po­rucz­nik nie umie na­wet po­rząd­nie sie­dzieć. Na­zy­wa się… za­po­mnia­łem. Miesz­ka u ap­te­ka­rza… To źle, że Lina wda­je się z dok­to­rem… Gdy­by to wie­dział na­uczy­ciel,..

– Kto? Jeń­ski? Co ty ple­ciesz o Jeń­skim?

– Prze­cież on za­ko­cha­ny jak…

– Co?… co?… Jeń­ski w Li­nie?

– Niby nie wiesz I Za­śmia­ła się gniew­nie.

– Ani mi się śni­ło! Czy my­ślisz, że wy­cho­wa­łam cór­ki dla bied­nych na­uczy­cie­li?

– Ja nic nie my­ślę… Ale on so­bie wy­obra­ża, że Lina… – To się myli… To się bar­dzo, bar­dzo myli.

Zro­bi­ła twarz su­ro­wą.

– Ale… je­śli raz nie za­pła­ci mi czyn­szu, to go wy­rzu­cę bez par­do­nu… Wy­rzu­cę go ra­zem z książ­ka­mi. Ra­zem z jego sta­re­mi szpar­ga­ła­mi.

– Ale on pła­ci re­gu­lar­nie.

– Na ra­zie pła­ci… Ale on goły jak…

– Ma prze­cież aż… pięć­set… reń­skich.

– Ha… ha… praw­da… pięć­set reń­skich… Wszy­scy o tem wie­dzą. Ta wiel­ka pu­ści­zna po sta­rym Jeń­skim!…

– Tak, wszy­scy wie­dzą… Ni mniej ni wię­cej… Rów­no..- pięć­set.

– Oprócz tego ma swą ol­brzy­mią pen­sye pro­fe­sor­ską – ha… ha… o tem za­po­mnia­łeś….

– Hm… rze­czy­wi­ście…

– Bo­gacz!… co?… ha… ha… Ju­rek uśmie­chał się fi­lu­ter­nie.

– Dok­tór ma wię­cej… dłu­gów.

– Cóż to? – co cię to… – ofuk­nę­ła go mat­ka – dlcze­go mó­wisz za­wsze o dok­to­rze?

– Ja? Cóż mnie to ob­cho­dził Ty sama wiesz naj­le­piej… – Co wiem?

– Na­przy­kład to, że dok­tór nig­dy nie oże­ni się z Liną. Pani Elż­bie­ta spoj­rza­ła na syna z po­de­łba.

– Zresz­tą mru­czał syn – zresz­tą, może masz słusz­ność, uda­jąc że nic nie wi­dzisz..

– Ju­rek!…

Skrzy­wi­ła płacz­li­wie usta i zro­bi­ła taki ruch, jak­by chcia­ła od­pę­dzić mu­chę.

– Ju­rek, nie bądź zu­chwa­ły; ty wiesz, że ja tego nie lu­bię. Ju­rek uśmiech­nął się słod­ko. Po­tem za­czął gwiz­dać…

Po pew­nej chwi­li we­szła do skle­pu po­ko­jów­ka.

– Dzień do­bry pani, dzień do­bry… Pro­szę pół fun­ta ma­sła…

– Cóż po­do­ba­ją się pa­nien­ce żoł­nie­rze? – za­py­tał Ju­rek dziew­czy­nę… Pani Elż­bie­ta kra­ja­ła ma­sło. Dziew­czy­na za­ru­mie­ni­ła się po uszy i rze­kła do Jur­ka;

– Co mi tam żoł­nie­rze!

– No, no I –gro­ził jej fi­glar­nie Ju­rek.

– Wi­dać, ze pan mnie nie zna.

– Wzię­ła ma­sło i po­szła.

– Bied­ny Jeń­ski – za­czął zno­wu Ju­rek. – Una bawi się z nim, jak kot z mysz­ką… Aż kie­dyś do­wie się o wszyst­kiem… I bę­dzie bar­dzo – zdzi­wio­ny, bar­dzo…

– Cóż Lina temu win­na, że on…

– Niech z nim tyle nie mó­wił… Po co? Mó­wią ze sobą ca­łe­mi go­dzi­na­mi… A po­tem ten osieł wy­obra­ża so­bie… Bóg wie co!…

– O czem mó­wią?

– Albo ja wiem… Fi­lo­zo­fia… i tym po­dob­ne rze­czy… Jeń­ski mówi… a ona niby słu­cha i uda­je, że ro­zu­mie… Zda­je się, że jej to robi przy­jem­ność… Bo po­cóż gra­ła­by zresz­tą ko­me­dyę! Ona umie go brać. Wy­py­tu­je go o głup­stwa, któ­re jej nic nie ob­cho­dzą… Pyta: Co było dzi­siaj w szko­le? Tak, jak­by jej na­tem co za­le­ża­ło. A ten bał­wan opo­wia­da jej wszyst­ko… Opo­wia­da jej… że je­den z uczniów nie umiał lek­cyi, a dru­gi po­darł…

W tej chwi­li otwo­rzy­ły się drzwi i do skle­pu wszedł dok­tór. Ju­rek zmie­nił się na­tych­miast w grzecz­ne, za­stra­szo­ne dziec­ko… Pani Elż­bie­ta po­wi­ta­ła wcho­dzą­ce­go tro­chę nie­pew­nym, za­kło­po­ta­nym uśmie­chem.

Dok­tór był wy­so­ki i kor­pu­lent­ny; no­sił ciem­no­zie­lo­ny sur­dut z ro­go­we-mi gu­zi­ka­mi. Miał oczka ru­chli­we i małe, ale dziw­nie prze­ni­kli­we i ostre. Ro­bił wra­że­nie al­ko­ho­li­ka, bo nos i po­licz­ki jego były czer­wo­ne. Wy­glą­dał jed­nak jak al­ko­ho­lik, któ­ry wie­le zno­si. Miał ru­chy mło­de­go czło­wie­ka, choć za­pew­ne prze­kro­czył już czter­dziest­kę. Ład­na, ja­sna, sta­ran­nie pie­lę­gno­wa­na bro­da, ocie­nia­ła mu twarz.

– Mat­ko, mat­ko – za­wo­łał gło­śno – ay nie znu­dzi­ło wam się to wiecz­ne trą­bie­nie?… Gdzie się spoj­rzy… dra­go­ni I dra­go­ni… Któ­ra go­dzi­na?

– Zbli­ża się dwu­na­sta.

– Już? Czy na gó­rze po­sprzą­ta­ne?

– W po­ko­ju or­dy­na­cyj­nym? Ależ ro­zu­mię się… na­tu­ral­nie. „

– Hm… tak jak wczo­raj?… Co?

– Cóż było wczo­raj?

– Po­pro­stu… świń­stwo… Kurz… brud…

– Co pan mówi… co dok­tór wy­ga­du­je!… Prze­cież sama Lina sprzą­ta…

– Co mi tam… Lina… nie Lina… byle po­kój wy­glą­dał po­rząd­nie… Ni­cze­go nie chcę wię­cej.

– Prze­cież za­wsze…

– Do­syć, do­syć… Ko­niec, fi­nis, ba­sta!… Cóż… pięk­ny mło­dzień­cze, jak­że sza­cow­ne zdro­wie?

– Dzię­ku­ję, do­brze.

– To mnie nie­skoń­cze­nie cie­szy,.. A gdzież jest Scho­pen­hau­er?

– Kto?

– No, ten wasz ba­ka­łarz – ten…

– Jeń­ski?

– No tak, do stu…

– W szko­le. Wra­ca aż po dwu­na­stej…

– Bied­ne stwo­rze­nie… Aż się ser­ce kra­je, kie­dy się wi­dzi ta­kie­go pana!… Po­wiedz­cie ml mat­ko, dla­cze­go ten cym­bał ma za­wsze taką minę, jak nie­szczę­ście?… Tra­cę ape­tyt przy sto­le…

– Czyż ja wiem…

– A po­tem – po­radź­cie mu, mat­ko, żeby spał w nocy. Dla­cze­go on nie sy­pia po no­cach?

Pani Elż­bie­ta i sy­nek za­czę­li się śmiać…

U

– Sły­szę za­wsze, jak spa­ce­ru­je po po­ko­ju, za­miast le­żeć spo­koj­nie w łóż­ku… Czy on tyle my­śli, że spać nie może?…

– Z pew­no­ścią jest… – za­czął nie­śmia­ło Ju­rek,

– Co jest?

– Z pew­no­ścią jest za­ko­cha­ny – do­koń­czył Ju­rek, ru­mie­niąc się wsty­dli­wie.

Dok­tór spoj­rzał na nie­go dłu­go, ba­daw­czo. Po­tem spoj­rzał na pa­nią Elż­bie­tę.

– Sły­szy­cie, mat­ko!… Cóż ten mło­dzie­niec po­zwa­la so­bie w wa­szej obec­no­ści?… A więc za­ko­cha­ny, po­wia­dasz?…

– My­ślę – bąk­nął Ju­rek nie­śmia­ło.

– Hm… Czy chcia­łeś po­wie­dzieć dow­cip, czy my­ślisz tak na­praw­dę?

– Na­praw­dę…

Dok­tór spoj­rzał na nie­go z cie­ka­wo­ścią.

– W kim. za­ko­cha­ny?

Pani Elż­bie­ta zmie­rzy­ła syna groź­nym, ostrze­ga­ją­cym wzro­kiem. W tej chwi­li Ha­li­na wsu­nę­ła gło­wę do skle­pu.

– Pa­nie dok­to­rze…

– A, dzień do­bry – cóż tam?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: