- W empik go
Przebudzenie - ebook
Przebudzenie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 262 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przebudzenie
Sobota rano. Iskrzył się dzień, biały i senny z gorąca. Idąc do szkoły, widział nauczyciel po drodze żołnierzy i konie. Ma galicyjskie manewry zjechało się wojsko w całej Austryi i pułk dragonów stał w miasteczku. Już pachnęły pączki, tak słodko, jakby właśnie się zbudziły I otwarły wilgotne usta, żeby napić się słońca. Dzień się iskrzył. W oczach dzieci i kobiet śmiała się wiosna.
Niespodzianka czekała nauczyciela na rynku. Spotkał pannę Halinę w jasnej letniej sukni. Pozdrowił ją radośnie i zaczął mówić o żołnierzach i koniach. Tak jakby o niczem innem dotychczas nie myślał. Nie wiedział sam, czy cieszy się wojskiem, czy tem, że już wczesnym rankiem mówi z Haliną. Zresztą dzisiaj pierwszy piękny dzień wiosenny. Dzisiaj miałoby się ochotę być żołnierzem. Śmiejąc się, spojrzała mu w oczy… Żołnierzem? A cóż szkoła? – dzieci?
Właśnie przejeżdżał oddział konnicy. Srebrem i złotem lśniły się grzywy końskie w słońcu, błyszczały hełmy i szable… Dzieci… szkoła… Hm… zapewne…
Dzisiaj mają zadanfe szkolne. Na myśl o tej godzinie cieszy się serdecznie. W klasie cicho; słychać tylko, jak skrzypią pióra. On siedzi spokojnie i myśli o różnych rzeczach. Trzeba uważać, żeby nie zasnąć.
Pogroziła mu palcem. Była zdania, że on i tak myśli za dużo o „różnych rzeczach.” Bronił się, ale był szczęśliwy, że go tak obserwują i znają. Nie, tak źle nie jest. W szkole nie można marzyć. Musi się być ciągle przy dzieciach, nawet w myślach. A dzieci także muszą zawsze czuć i wiedzieć, że się jest przy nich.
Zapytała go o temat dzisiejszego zadania. Potem o tysiąc innych rzeczy,. Ale nagle stanęła, jakby sobie coś przypomniała i śpiesznie poczęła się żegnać. Odprowadziłaby go chętnie kilka kroków, ale niestety… Musi się śpieszyć, bo czeka na nią któś w parku… Spuściła oczy… Czeka na nią przyjaciółka.
– Tak, przyjaciółka – powtórzyła prędko – Wanda. Pan przecież zna Wandę?
Nauczyciel podał jej rękę. Uderzyło go, że miała dziś ciemne, całkiem ciemne oczy.
– Niech się pan nie spóźni na obiad! – zawołała za nim, kiedy się rozstali.
Przez jakiś czas słyszał jeszcze jej głos, te ostatnie wymówione przez nią słowa…
Uśmiechał się. Jak ona się wypytuje! O wszystko. Jakie macie zadanie? Co nowego w szkole? Pyta się o każde głupstwo. Nie ma większej przyjemności, jak jej odpowiadać, a potem słuchać znowu, jak pyta… Dzisiaj będzie jej mógł opowiadać więcej, niż zwykle… Będzie dużo do opowiadania, bo w szkole odbędzie się śledztwo w bardzo ważnej sprawie…! Ach, nie ulega wątpliwości, że nikt inny nie podarł mapy, tylko Janek…
A jeżeli nie on, to rudy Szymek… A jeżeli ani jeden, ani drugi, to najpewniej Franek… Bądź co bądż, jeden z nich przyzna się z pewnością do winy. To ciekawe, że ostatecznie zawsze któś się przyzna.
Nauczyciel przechodzi właśnie koło kościoła; widzi zdaleka Szymka, który z powagą prowadzi swego brata z niższej klasy.
– Chodź tul – woła do chłopca.
Szymek zdejmuje czapkę, rumieni się i przystępuje do nauczyciela…
– Jak się masz? Chciałbym cię o coś spytać.
– Proszę… proszę… ja tego nie zrobiłem.
– Czego nie zrobiłeś? Hm… Nie podarłeś mapy.
– Nie…
– Dobrze… Więc któż podarł? Chłopak milczy i spuszcza głowę…
Może… Jasiek? Nie wiem.
– Nie wiesz?
– Nie.
– Hm. Idź do szkoły!
Dzieci poszły. Nauczyciel patrzał jakiś czas za niemi, a kiedy wszedł do chłodnych sieni szkoły, uśmiechnął się nieznacznie, bo nagle nie wiedzieć zkąd nabrał przekonania, że nikt inny nie podarł owej nieszczęsnej mapy, tylko Szymek.
Otworzył drzwi do klasy. Głośne chrząkanie i suwanie nogami. Siadać! Słychać było szelest zeszytów i znowu chrząkanie.
– Proszę pana profesora… Czego?
– Zapomniałem kałamarza.
– Ty zawsze zapominasz. Kto ma dwa kałamarze?
– Ja nie mam pióra – skarżył się inny.
To trwało kilka minut. Potem nauczyciel powstał i powiedział.
– Słuchajcie, Szymek mówi, ze nie podarł mapy. Cóż wy na to?
śledzi wzrokiem miny i ruchy wszystkich dzieci. Niektórzy byli zdziwieni, czy zastraszeni; inni patrzali z pod oka na Szymka i na siebie i uśmiechali się znacząco…
– Nikt się nie przyzna?
Chłopcy milczeli. Jedni spoglądali ciągle na Szymka, drudzy trącali łokciami i chychotali cicho.
– Nikt?… Hm… Poźniej o tem pomówimy. Teraz zadanie. Tytuł brzmi: „Kochaj bliźniego.” Bednarczyk, wezmę ci scyzoryk, jeżeli nie przestaniesz się nim bawić. Powiem wam najpierw w kilku słowach.
Opowiedział im w kilku słowach, dlaczego ma się kochać bliźniego. Podał im zwłaszcza cztery punkty i napisał te cztery najważniejsze punkty na tablicy, żeby wszyscy zrozumieli i spamiętali. A po chwili wziął Bednarczykowi scyzoryk.
Potem usiadł na swojem miejscu i zaczął czytać ostatni numer Świata. Zaczął czytać ciekawy artykuł o telefonie. Pszczoła brzęczała mu nad uchem.
Naraz podniół oczy, żeby się przekonać, czy wszyscy piszą… Spostrzegł, że i jego obserwują, więc wziął znowu gazete do ręki, ukradkiem patrzał jednak na klasę.
Szymek gryzł pióro, drapał się w głowę i był czerwony, jak burak. Widocznie nie napisał dotychczas ani jednego słowa. W kilku miejscach dzieci szeptały se sobą; zdaje się… że radziły się, jak i co pisać… Gdzieniegdzie ktoś odpisywał od sąsiada.
Dlaczego właściwie dzieci kłamią? – zastanawiał się Jung ze smutkiem. Przed chwilą okłamał mnie Szymek wobec wszystkich. A teraz wszyscy kłamią oczami… Oszukują mnie, kłamią… Kłamią bezwiednie, z jasnym uśmiechem na ustach…
Patrzał na szepczące dzieci i myślał:
Kłamstwo jest grzechem. A przecież nie można właściwie mówić o tych dzieciach, że grzeszą. Może dlatego, że wszystkie są takie jasne i mają takie wielkie, czyste oczy. Ot, tam siedzi ten mały, rudy Szymek; wygląda, jak nastroszona wiewiórka… Drży i dręczy się, przeświadczony o okropności popełnionego przez siebie czynu… Czuje się zbrodniarzem dlatego, że ze swawoli podarł szkolną mapę. Może mi się uda uwolnić go od tego ciężaru, który go tak gniecie i męczy…
Szymku, dlaczego nie piszesz?
– Piszę, proszę pana profesora, cały czas. naprawdę…
Ani słowa dotychczas nie napisał. A przecież mówi: „Piszę, naprawdę piszę…”
– Chodź do mnie.
Szymek zbliża się nieśmiało do katedry. Nauczyciel schyla się ku niemu i pyta cicho.
– Prawda, że nie piszesz? Chłopiec nie patrzy na niego i milczy.
– Czy zadanie dla ciebie za trudne?
– Nie.
– Przecież zawsze jesteś pitny, a dzisiaj… Chłopak wykrzywia usta.
– A więc dlaczego nie możesz pisać? Nie powiesz mi: dlaczego?
Szymek… płacze-, kapie mu z oczu i nosa. Nie może sobie dać rady. Nauczyciel bierze go za rękę. W klasie czują, że się coś dzieje; słychać, jak szepczą.
– Cicho, pisać!– upomina profesor. Robi się całkiem cicho.
– Prawda, że ty podarłeś?… Chłopak zanosi się od płaczu.
– … Ty podarłeś mapę?
Szymek podnosi twarz, zalaną łzami, a oczy jego błyszczą prawie radośnie.
– Tak, ja.
– Dobrze, że się przyznałeś… A na drugi raz…
Chłopak wraca do ławki i zabiera się do pisania. Kiedy po chwili nauczyciel robi mały spacer po klasie i przechodzi koło Szymka, widzi, że ten pisze z zapałem o „miłości bliźniego;” pisze z takiem zajęciem, że mu aż błyszczą oczy…
Nauczyciel uśmiecha się. Potem Idzie znowu do katedry. Patrzy przez okno na ulicę, tonącą w białem świetle… Wzrok jego sięga daleko, aż do rynku, gdzie spotkał dziś rano pannę Halinę. Ona jest teraz pewnie w sklepie i rozmawia z gośćmi. Ludzie kupują tam dlatego, że Lina tak wesoło z nimi mówi, tak pięknie się uśmiecha. Czy myśli czasem o nim? Jeszcze dwie godziny… a zobaczy się znowu… Życie właściwie jest piękne – czuje nauczyciel, bo co kilka godzin można rozmawiać z panną Haliną. Będzie jej opowiadał o tem, jak Szymek przyznał się z płaczem do winy. Chciałby już teraz ją widzieć, teraz z nią mówić… Szkoła trwa bardzo długo; w ostatnich dniach trwa jakoś dłużej, niż dawniej… Chciałby jeszcze coś powiedzieć Linie, jeszcze coś… Może to, że jest szczęśliwy, kiedy z nią mówi…
Przejeżdża znowu oddział wojska. Przy samej szkole trąbią. W tej chwili słychać szmer w klasie. Podnosi się kilkanaście główek…
– Dzieci, pisać – upomina nauczyciel. Tra-ra… tra-ra… tra-ra-ra…
– Nia wiedziałem, że jesteście tak dziecinni. Wstydźcie się. Czy nie widzieliście nigdy żołnierzy?
Mimo to niepokój trwa dalej.
– Ja skończyłem zadanie – woła któś z ostatniej ławki chciałbym popatrzeć na wojsko.
– Proszę… proszę… czy moge pójść na chwileczkę do okna? – prosi drugi.
Kilku chłopców stanęło na ławce. Teraz trąbią najgłośniej… Może właśnie mijają szkołę.
Nauczyciel zapomina się i patrzy sam przez okno… Widzi znowu słońce i konie i hełmy i słonce…
Tra-ra… tra-ra…
Nauczyciel patrzy tęsknie… Zdaje mu się że widzi na ulicy jasną, letnią suknię, jasny kapelusz… W tem słyszy wyraźnie, jak któś woła ze śmiechem: Patrzcie, patrzcie… pan profesor nie widział jeszcze nigdy żołnierzy!
Około południa żołnierze wracali z ćwiczeń. Zmęczeni, białym kurzem okryci, konie i ludzie poruszali się tak dziwnie, I jak drewniane lalki, które się nakręca. Słonce muskało i pieściło znowu końskie grzywy, ślizgało się po hełmach i po szablach, ale to wszystko nie błyszczało tak jasno, jak rano. Nie, to świeciło tak blado, jak smutny, zmęczony uśmiech, jak szkło spocone. Tylko przez chwilę nagle zadrgało życie, kiedy zagrały trąby.
Pani Elżbieta stała w sklepie za ladą, patrzała zamyślona przed siebie mechanicznie bębniła palcami do taktu. Nagle wszedł Jurek.
– Matko.
– Hm?….,
– Lina znowu płakała.
Pani Elżbieta nic nie odpowiedziała.
– Wiem nawet, dlaczego.
– – Cóż wiesz? – spytała obojętnie.
Widziałem ją o dziesiątej w parku…
– Cóż… więcej?
– A doktora widziałem także.
– Byli razem? Zaśmiał się.
– Naturalnie… Matka skrzywiła się.
– No i cóż?… Dlaczego się tak głupio śmiejesz?
Jurek patrzał przez okno.
– Co za konie!… fiu… fiu… Ten porucznik nie umie nawet porządnie siedzieć. Nazywa się… zapomniałem. Mieszka u aptekarza… To źle, że Lina wdaje się z doktorem… Gdyby to wiedział nauczyciel,..
– Kto? Jeński? Co ty pleciesz o Jeńskim?
– Przecież on zakochany jak…
– Co?… co?… Jeński w Linie?
– Niby nie wiesz I Zaśmiała się gniewnie.
– Ani mi się śniło! Czy myślisz, że wychowałam córki dla biednych nauczycieli?
– Ja nic nie myślę… Ale on sobie wyobraża, że Lina… – To się myli… To się bardzo, bardzo myli.
Zrobiła twarz surową.
– Ale… jeśli raz nie zapłaci mi czynszu, to go wyrzucę bez pardonu… Wyrzucę go razem z książkami. Razem z jego staremi szpargałami.
– Ale on płaci regularnie.
– Na razie płaci… Ale on goły jak…
– Ma przecież aż… pięćset… reńskich.
– Ha… ha… prawda… pięćset reńskich… Wszyscy o tem wiedzą. Ta wielka puścizna po starym Jeńskim!…
– Tak, wszyscy wiedzą… Ni mniej ni więcej… Równo..- pięćset.
– Oprócz tego ma swą olbrzymią pensye profesorską – ha… ha… o tem zapomniałeś….
– Hm… rzeczywiście…
– Bogacz!… co?… ha… ha… Jurek uśmiechał się filuternie.
– Doktór ma więcej… długów.
– Cóż to? – co cię to… – ofuknęła go matka – dlczego mówisz zawsze o doktorze?
– Ja? Cóż mnie to obchodził Ty sama wiesz najlepiej… – Co wiem?
– Naprzykład to, że doktór nigdy nie ożeni się z Liną. Pani Elżbieta spojrzała na syna z podełba.
– Zresztą mruczał syn – zresztą, może masz słuszność, udając że nic nie widzisz..
– Jurek!…
Skrzywiła płaczliwie usta i zrobiła taki ruch, jakby chciała odpędzić muchę.
– Jurek, nie bądź zuchwały; ty wiesz, że ja tego nie lubię. Jurek uśmiechnął się słodko. Potem zaczął gwizdać…
Po pewnej chwili weszła do sklepu pokojówka.
– Dzień dobry pani, dzień dobry… Proszę pół funta masła…
– Cóż podobają się panience żołnierze? – zapytał Jurek dziewczynę… Pani Elżbieta krajała masło. Dziewczyna zarumieniła się po uszy i rzekła do Jurka;
– Co mi tam żołnierze!
– No, no I –groził jej figlarnie Jurek.
– Widać, ze pan mnie nie zna.
– Wzięła masło i poszła.
– Biedny Jeński – zaczął znowu Jurek. – Una bawi się z nim, jak kot z myszką… Aż kiedyś dowie się o wszystkiem… I będzie bardzo – zdziwiony, bardzo…
– Cóż Lina temu winna, że on…
– Niech z nim tyle nie mówił… Po co? Mówią ze sobą całemi godzinami… A potem ten osieł wyobraża sobie… Bóg wie co!…
– O czem mówią?
– Albo ja wiem… Filozofia… i tym podobne rzeczy… Jeński mówi… a ona niby słucha i udaje, że rozumie… Zdaje się, że jej to robi przyjemność… Bo pocóż grałaby zresztą komedyę! Ona umie go brać. Wypytuje go o głupstwa, które jej nic nie obchodzą… Pyta: Co było dzisiaj w szkole? Tak, jakby jej natem co zależało. A ten bałwan opowiada jej wszystko… Opowiada jej… że jeden z uczniów nie umiał lekcyi, a drugi podarł…
W tej chwili otworzyły się drzwi i do sklepu wszedł doktór. Jurek zmienił się natychmiast w grzeczne, zastraszone dziecko… Pani Elżbieta powitała wchodzącego trochę niepewnym, zakłopotanym uśmiechem.
Doktór był wysoki i korpulentny; nosił ciemnozielony surdut z rogowe-mi guzikami. Miał oczka ruchliwe i małe, ale dziwnie przenikliwe i ostre. Robił wrażenie alkoholika, bo nos i policzki jego były czerwone. Wyglądał jednak jak alkoholik, który wiele znosi. Miał ruchy młodego człowieka, choć zapewne przekroczył już czterdziestkę. Ładna, jasna, starannie pielęgnowana broda, ocieniała mu twarz.
– Matko, matko – zawołał głośno – ay nie znudziło wam się to wieczne trąbienie?… Gdzie się spojrzy… dragoni I dragoni… Która godzina?
– Zbliża się dwunasta.
– Już? Czy na górze posprzątane?
– W pokoju ordynacyjnym? Ależ rozumię się… naturalnie. „
– Hm… tak jak wczoraj?… Co?
– Cóż było wczoraj?
– Poprostu… świństwo… Kurz… brud…
– Co pan mówi… co doktór wygaduje!… Przecież sama Lina sprząta…
– Co mi tam… Lina… nie Lina… byle pokój wyglądał porządnie… Niczego nie chcę więcej.
– Przecież zawsze…
– Dosyć, dosyć… Koniec, finis, basta!… Cóż… piękny młodzieńcze, jakże szacowne zdrowie?
– Dziękuję, dobrze.
– To mnie nieskończenie cieszy,.. A gdzież jest Schopenhauer?
– Kto?
– No, ten wasz bakałarz – ten…
– Jeński?
– No tak, do stu…
– W szkole. Wraca aż po dwunastej…
– Biedne stworzenie… Aż się serce kraje, kiedy się widzi takiego pana!… Powiedzcie ml matko, dlaczego ten cymbał ma zawsze taką minę, jak nieszczęście?… Tracę apetyt przy stole…
– Czyż ja wiem…
– A potem – poradźcie mu, matko, żeby spał w nocy. Dlaczego on nie sypia po nocach?
Pani Elżbieta i synek zaczęli się śmiać…
U
– Słyszę zawsze, jak spaceruje po pokoju, zamiast leżeć spokojnie w łóżku… Czy on tyle myśli, że spać nie może?…
– Z pewnością jest… – zaczął nieśmiało Jurek,
– Co jest?
– Z pewnością jest zakochany – dokończył Jurek, rumieniąc się wstydliwie.
Doktór spojrzał na niego długo, badawczo. Potem spojrzał na panią Elżbietę.
– Słyszycie, matko!… Cóż ten młodzieniec pozwala sobie w waszej obecności?… A więc zakochany, powiadasz?…
– Myślę – bąknął Jurek nieśmiało.
– Hm… Czy chciałeś powiedzieć dowcip, czy myślisz tak naprawdę?
– Naprawdę…
Doktór spojrzał na niego z ciekawością.
– W kim. zakochany?
Pani Elżbieta zmierzyła syna groźnym, ostrzegającym wzrokiem. W tej chwili Halina wsunęła głowę do sklepu.
– Panie doktorze…
– A, dzień dobry – cóż tam?