Przed arką Noego. - ebook
Przed arką Noego. - ebook
Odczytanie tekstu napisanego pismem klinowym na babilońskiej tabliczce rozpoczyna przełomowe śledztwo w sprawie jednej z najsłynniejszych opowieści na świecie - historii o potopie.
Od czasów wiktoriańskich wiedziano, że historia Noego, opisana w Księdze Rodzaju i stanowiąca główny motyw w judaizmie, chrześcijaństwie i islamie, wywodzi się ze znacznie starszej opowieści pochodzącej ze starożytnego Babilonu. Ale przez wieki prawda pozostawała nieznana. W 2009 r. Irving Finkel, kurator Muzeum Brytyjskiego i światowy autorytet assyrologii, dokonał sensacyjnego odkrycia. Odczytał tekst spisany pismem klinowym na glinianej tabliczce jakieś 3600 lat temu. Okazało się, że 60 wersów zawiera nowe szczegóły mitu o potopie. To prawdopodobnie pierwszy starożytny dokument opisujący kształt arki oraz szczegółowe dane dotyczące budowy łodzi, w której babiloński Noe – Atrachasis, król miasta Szurupak, ratuje się z wezbranych wód.
W książce Przed arką Noego Finkel zabiera nas w pełną przygód podróż badawczą, otwierając drzwi do fascynującego świata starożytności.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-393-4 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czas, jak Garncarza koło, czasem zawróci lub stanie
Garncarz i glina pozostaną
Robert Browning
W 1872 roku nikomu nieznany George Smith (1840–1876), asystent w British Museum, a wcześniej rytownik w mennicy, zadziwił świat odkryciem historii potopu (bardzo podobnej do tej opisanej w Księdze Rodzaju), która została wyryta na glinianych tabliczkach odnalezionych w dalekiej Niniwie. W świetle tego nowego odkrycia bogowie Babilonu postanowili unicestwić występny rodzaj ludzki za pomocą wody i tak samo jak w Biblii wszelkie istoty żywe zdołały przetrwać dzięki jednemu człowiekowi. Zbudował on arkę, która do czasu opadnięcia wód i powrotu do normalnego życia dała schronienie po jednej parze każdego gatunku stworzeń.
Dla Smitha odkrycie to wiązało się z całkowitą zmianą dotychczasowej kariery. Ten siedzący gdzieś na zapleczu specjalista od pisma klinowego stał się nagle osobą sławną. Trzeba jednak podkreślić, że jego niezwykły sukces poprzedziły lata mozolnej pracy. Zanim go wreszcie zauważono i około roku 1863 powierzono mu w British Museum stanowisko konserwatora, całymi miesiącami wpatrywał się w inskrypcje w szklanych gablotach galerii. Młody George wykazał się niezwykłą intuicją przy łączeniu fragmentów połamanych tabliczek i potrafił wręcz genialnie odczytywać klinowe inskrypcje. Niewątpliwie był jednym z najzdolniejszych asyriologów. W uznaniu dla jego umiejętności zaoferowano mu asystenturę u sławnego Henry’ego Creswicke’a Rawlinsona (1810–1895). Otrzymał wtedy zadanie porządkowania tysięcy glinianych tabliczek i ich fragmentów, które w tamtym czasie docierały do British Museum. Sir Henry odegrał u zarania asyriologii ważną i nieco awanturniczą rolę, natomiast w owym czasie sprawował pieczę nad publikacjami dotyczącymi pisma klinowego wydawanymi przez Radę Powierniczą British Museum. Jedną z dziedzin swojej pracy Smith nazwał roboczo tabliczkami mitologicznymi, a w miarę jak rosła góra zidentyfikowanego materiału, był w stanie łączyć ze sobą poszczególne fragmenty, co z czasem pozwoliło mu uchwycić ich literackie przesłanie. Opowieść o potopie, na którą dzięki temu się natknął, była jedynie częścią większej całości, mówiącej o życiu i czasach herosa Gilgamesza. Smith — nie bez oporów — zaproponował, by nazywać go Izdubarem.
W taki oto sposób George Smith zaczął rozwiązywanie łamigłówki klinowej. Jego zadanie kontynuują z odwagą współcześni badacze kolekcji tabliczek zgromadzonych w British Museum. W swojej pracy Smith zetknął się z tym samym problemem, z którym musi się mierzyć wielu dzisiejszych asyriologów: odczytanie niektórych tabliczek uniemożliwia obecny na ich powierzchni twardy nalot. Dotyczyło to także pewnej tabliczki, o której Smith wiedział, że ma ona kluczowe znaczenie dla opowieści o Izdubarze; była pokryta grubą, jakby wapienną warstwą, możliwą do usunięcia tylko przez fachowca. British Museum korzystało w takich sytuacjach z pomocy Roberta Ready’ego, pioniera konserwacji archeologicznej. Potrafił on dokonywać cudów, ale akurat wyjechał na kilka tygodni. Jego nieobecność miała zaskakujący wpływ na Smitha, co tak opisał późniejszy kustosz oddziału jego imienia, Ernest Alfred Wallis Budge:
Smith był z natury człowiekiem bardzo nerwowym i wrażliwym, więc nieobecność Ready’ego stała się źródłem jego bezgranicznej irytacji. Ponieważ sądził, że tabliczka zawiera bardzo ważną część legendy, niecierpliwość wywołała u niego niesamowite i narastające w miarę upływu dni podniecenie psychiczne. Wreszcie Ready powrócił i dostał tabliczkę do oczyszczenia. Zobaczywszy wielkość nalotu, stwierdził, że oczywiście dołoży wszelkich starań, ale nie ręczy za wynik. Po kilku dniach przyniósł tabliczkę, którą udało mu się doprowadzić do stanu, jaki znamy dzisiaj, i wręczył ją Smithowi pracującemu w tym momencie z Rawlinsonem w pomieszczeniu nad gabinetem sekretarza muzeum. Smith zaczął odczytywać odsłonięte przez Ready’ego wersy, a zobaczywszy, że zawierają ten fragment legendy, który spodziewał się na nich znaleźć, powiedział: „Jestem pierwszą osobą czytającą ten tekst po ponad dwóch tysiącach lat zapomnienia”.
Umieściwszy tabliczkę na stole, zaczął biegać jak szalony i skakać po pokoju, a następnie, ku zdumieniu obecnych, zdjął ubranie!
George Smith w 1876 roku z egzemplarzem swojej książki The Chaldean Account of Genesis
Gwałtowna reakcja Smitha obrosła już legendą, a współcześni asyriolodzy prawdopodobnie trzymają jego taktykę w odwodzie, w razie gdyby dokonali jakiegoś spektakularnego odkrycia. Zastanawiałem się nieraz, czy jego reakcja nie była objawem wywołanego wielkim wzruszeniem ataku epilepsji.
Do ogłoszenia swojego odkrycia Smith wybrał szczególne publiczne forum: zebranie londyńskiego Towarzystwa Archeologii Biblijnej, odbywające się 3 grudnia 1872 roku. Uczestniczyli w nim znamienici goście, jak arcybiskup Canterbury — temat mógł przecież poważnie nadwerężyć autorytet Kościoła — czy zainteresowany antykiem premier William Ewart Gladstone. Spotkanie zakończyło się późno, a entuzjazm był powszechny.
Słuchacze, podobnie jak wcześniej sam Smith, byli tym odkryciem wręcz zelektryzowani. Dla wszystkich, którzy sądzili, że znają Biblię na pamięć, informacja o ikonicznej opowieści o arce Noego i potopie, zapisanej na prymitywnych tabliczkach glinianych ze zbiorów British Museum, była wtedy trudna do zaakceptowania. Z dnia na dzień całe wydarzenie stało się własnością publiczną, a pasażerowie omnibusu do Clapham pytali się nawzajem: Słyszał pan o nadzwyczajnym odkryciu w British Museum?
W 1873 roku gazeta „The Daily Telegraph” wyłożyła pieniądze na wyjazd Smitha do Niniwy, badacz chciał bowiem odszukać więcej fragmentów tej historii. Udało mu się to szybciej, niż można było oczekiwać, a gdy wysłał depeszę z wiadomością o odnalezieniu kolejnego brakującego fragmentu opowieści o potopie, jego sponsorzy równie szybko zakończyli wyprawę. Warto zacytować, co pisał na ten temat sam uczony:
Zadepeszowałem do właścicieli „The Daily Telegraph” o swoim sukcesie w poszukiwaniach brakującego fragmentu tabliczki o potopie. Depeszę opublikowano w gazecie 21 maja 1873 roku, ale z nieznanych mi powodów jej treść różni się znacząco od treści depeszy, którą ja wysłałem. W szczególności wersja wydrukowana zawiera słowa „ponieważ sezon dobiega końca”, co nasuwa wniosek, że to ja uznałem, iż czas odpowiedni do prowadzenia wykopalisk dobiega końca. Moje odczucie było całkowicie inne i niczego takiego nie wysyłałem…
Tabliczka DT 42 odnaleziona przez Smitha w Niniwie zreprodukowana z „The Daily Telegraph”
Z lekcji Smitha skorzystał zapewne niejeden archeolog. A płynie z niej następujący wniosek: jeśli dokonasz jakiegoś spektakularnego odkrycia na samym początku prac w terenie, nie opowiadaj o tym nikomu aż do ostatniego tygodnia finansowania — a już w żadnym razie sponsorowi.
Smith nigdy się nie dowiedział, że nowy fragment, który precyzyjnie opisał jako odnoszący się do nakazu zbudowania i zapełnienia arki, wypełniający najznaczniejszą lukę w tej historii , nie był częścią Gilgamesza, ale wcześniejszego utworu mitologicznego dotyczącego potopu, zatytułowanego od imienia głównego bohatera (badacz nazwał go Atar-pi) Eposem o Atrahasisie.
Sława Smitha znalazła wyraz w pochodzącym z tamtego okresu uroczym czasopiśmie „The Philatelist”. Wydanie z 1874 roku oddało specyficzny hołd odkrywcy w notce zatytułowanej The Latest Post-Office Puzzle („Najnowsza łamigłówka pocztowa”):
W związku z rosnącą liczbą cudzoziemców mieszkających w Londynie przychodzi dużo listów z zagranicy, a forma, w jakiej na kopertach zapisano takie nazwy jak Leicester Square czy Soho, doprowadziłaby do desperacji samego George’a Smitha z British Museum — tego, który przetłumaczył asyryjskie tabliczki. Najciekawszy jednak przypadek trudności odczytania adresu dotyczy listu, jaki ostatnio został nadany na Pocztę Główną z Indii. Urzędnicy i eksperci w żaden sposób nie mogli odszyfrować kleksów, zawijasów i zamaszystych kresek na kopercie, wyglądających jak zrobione pod mikroskopem zdjęcie jakichś dziwnych owadów. Na nic się także zdała pomoc znamienitych lingwistów z British Museum. Równie bezradni okazali się urzędnicy z India Office. Uczeni badający języki pali, kannada czy malgaski oraz najwięksi lingwiści z metropolii byli tak samo zadziwieni jak orientaliści na widok tajemniczego pisma na ścianie pałacu Senacheryba. Ostatecznie ten splot liter dostał się w ręce dwóch wykształconych dżentelmenów mieszkających w Bayswater, którzy stwierdzili, że adres napisano w języku telugu, a treść jest przeznaczona dla Ranee, co miało oznaczać Jej Wysokość Królową Brytyjską.
Jak przystało na romantyka, George Smith odszedł młodo i trzeba podkreślić, że całkiem niepotrzebnie. Zmarł w Aleppo na szigelozę (dyzenterię). Jego śmierć przypisuje się charakterystycznemu dlań uporowi, choć zapewne były też jakieś zaniedbania ze strony innych osób. Mary, jego od dawna chora, a teraz owdowiała żona, została sama z piątką dzieci i musiała dokładać wielu starań, by się utrzymać ze skromnej państwowej renty. Wieść niesie, że w godzinie śmierci duch jej męża przemówił głośno do niemieckiego asyriologa Friedricha Delitzscha, gdy ten przechodził ulicą, przy której mieszkali Smithowie. Choć Mary nie mogła nawet przypuścić, że nazwisko jej męża pozostanie wiecznie żywe, tak właśnie się stało. W pełni zasłużenie jest ono trwale związane z babilońską opowieścią o potopie.
Odkrycie Smitha wywołało u wielu konsternację. Było wręcz zadziwiające, że tekst tak bliski Pismu Świętemu pochodzi z barbarzyńskiego, prymitywnego świata i za pomocą tak niezwykłego medium wkradł się bezceremonialnie do powszechnej świadomości. Jak to możliwe, że o Noem i jego arce słyszeli już Asyryjczycy dostojnego Aszurbanipala, a także Babilończycy w czasach szalonego, budzącego grozę Nabuchodonozora? Odpowiedzi na to ważne pytanie oczekiwali zakłopotani ludzie przy płotach swoich domów lub w kościelnych ławkach. Nie uchylał się od tego zadania sam Smith, który rzeczowo pisał o owych sprawach w 1875 roku. Pytania, które się wtedy pojawiły, pobrzmiewają do dziś:
Która opowieść o potopie jest starsza? Kiedy i w jaki sposób doszło do jej transmisji?
Odpowiedź na pierwsze pytanie znamy już od dawna: utrwalona na glinianej tabliczce opowieść o potopie powstała tysiąc lat wcześniej niż tekst biblijny, abstrahując od faktu, że datacja tego ostatniego nadal budzi wątpliwości. Próbą odpowiedzi na pytanie drugie jest niniejsza publikacja.
Sto trzynaście lat po przełomowym odkryciu Smitha autorowi tej książki też przydarzyło się coś z gatunku kustosz British Museum rozpoznaje niezwykłą opowieść o potopie zapisaną klinami, choć bez tamtego ładunku dramatyzmu. W 1985 roku ktoś przyniósł do naszego muzeum tabliczkę z prośbą o jej identyfikację i objaśnienia. Nie było w tym nic niezwykłego, skoro odpowiadanie na pytania zwykłych obywateli zwyczajowo wchodzi w zakres obowiązków kustosza. Ich wypełnianie może być pasjonujące, ponieważ nigdy nie wiadomo, co przyniesie człowiek z ulicy (zwłaszcza gdy w grę wchodzą tabliczki z pismem klinowym).
Tym razem człowiek z ulicy był mi znany, jako że już kilkakrotnie odwiedzał nasze muzeum z przedmiotami babilońskiej proweniencji. Był to Douglas Simmonds, właściciel kolekcji różnorodnych staroci, którą odziedziczył po ojcu Leonardzie. Leonard Simmonds przez całe życie poszukiwał osobliwości. Pod koniec II wojny światowej służył w RAF-ie. Stacjonował wtedy na Bliskim Wschodzie, gdzie mógł kupować interesujące go drobne zabytki i ich fragmenty. W jego zbiorach znalazły się przedmioty z Egiptu, Chin i starożytnej Mezopotamii. Z tej ostatniej pochodziły ukochane przez Douglasa pieczęcie cylindryczne oraz pewna liczba glinianych tabliczek. Owego popołudnia przyniósł kilka takich właśnie artefaktów. Byłem niezwykle zaskoczony, gdy odkryłem, że jedna z tabliczek zawiera babilońską opowieść o potopie.
Stwierdzenie tego faktu nie było niczym nadzwyczajnym, ponieważ początkowe wersy (Ściano, ściano! Trzcinowa ściano, trzcinowa ściano! Atrahasisie…!) były już dobrze znane badaczom. Od czasów Smitha znaleziono inne klinowe kopie opowieści o potopie i nawet student pierwszego roku asyriologii od razu by je rozpoznał. Problem polegał na tym, że w miarę studiów nad kolejnymi wersami niewypalonej tabliczki coraz trudniej było je odczytać, a pierwszy rzut oka na odwrotną stronę artefaktu mógł doprowadzić do rozpaczy. Wyjaśniłem, że identyfikacja uszkodzonych znaków i treści tekstu to praca na wiele godzin, ale Douglas ani myślał o tym, by powierzyć mi tabliczkę. Nie zrobiła na nim większego wrażenia opinia, że to dokument najwyższej wagi, i nawet nie zauważył, jak jestem podekscytowany myślą o jego odcyfrowaniu. Niezbyt starannie zapakował tabliczkę z tekstem o potopie i jeszcze kilka owalnych tabliczek szkolnych, po czym chyba mi życzył miłego dnia…
Douglas Simmonds był postacią niezwykłą: mało komunikatywny, szorstki w obejściu, dla mnie dość tajemniczy, z rzucającą się w oczy dużą głową, w której mieściła się ogromna inteligencja. Dopiero później się dowiedziałem, że w dzieciństwie okrył się sławą dzięki udziałowi w emitowanym przez telewizję brytyjską serialu Here Come the Double Deckers, ponadto okazał się wielce utalentowanym matematykiem i w ogóle człowiekiem wszechstronnym. O serialu wcześniej nie słyszałem, wychowałem się bowiem w domu bez telewizora, ale warto wspomnieć, że gdy napomknąłem o nim podczas swojego pierwszego wykładu na temat związanego ze wspomnianą tabliczką odkrycia, pewna kobieta aż podskoczyła na krześle, jednak bardziej niż tabliczka interesowało ją wszystko o Douglasie. Wiele osób z pierwszej obsady zdobyło później popularność, a treść wszystkich odcinków ukazała się drukiem.
Wtedy jednak wiedziałem tylko tyle, że nowa i nieodczytana jeszcze tabliczka o potopie właśnie opuszcza mury muzeum, a ponowny z nią kontakt będzie wymagał ode mnie jakiegoś mistrzowskiego posunięcia. Douglas przychodził jeszcze do naszego oddziału z woreczkami zawierającymi inne przedmioty, jednak nie miałem już okazji się z nim spotkać. Zawsze chciał rozmawiać z moją ówczesną koleżanką Dominique Collon, która wie prawie wszystko o pieczęciach cylindrycznych i której w 1996 roku udało się nabyć dla muzeum kilka interesujących obiektów z kolekcji Simmondsa. W sprawie mojej tabliczki nic się nie działo aż do pewnego dnia w 2009 roku, kiedy to dostrzegłem Douglasa wpatrującego się w inskrypcje z czasów Nabuchodonozora II udostępnione przez East India House na zorganizowaną przez British Museum wystawę Babylon, Myth and Reality („Babilon, mity i rzeczywistość”). Ostrożnie przecisnąłem się do niego przez tłum podekscytowanych zwiedzających i zapytałem o tabliczkę prosto z mostu. Widok tak wielu zabytków z pismem klinowym zapewne go nieco rozbroił, obiecał bowiem, że ponownie przyniesie mi swoją tabliczkę do zbadania. I słowa dotrzymał.
A ja się przekonałem, że od czasu poprzedniej wizyty Douglas zlecił jakiemuś specjaliście wypalenie tabliczki, którą teraz przechowywał w specjalnie do tego celu wykonanym pudełku — innymi słowy, zdawał sobie sprawę z jej wartości. Zgodził się zdeponować w British Museum tabliczkę wraz z owym pudełkiem na tak długo, jak będzie trzeba.
Wreszcie uzbrojony w lampę, szkło powiększające i świeżo zaostrzony ołówek zacząłem ją odczytywać. Radziłem sobie z tym raz lepiej, raz gorzej, towarzyszyły temu westchnienia i nie zawsze cenzuralne okrzyki. Byłem coraz bardziej podniecony, lecz wciąż kompletnie ubrany. Jednak parę tygodni później wpadłem w osłupienie…
*
Odkryłem, że artefakt Simmondsa (który w dalszej części książki będę nazywał Tabliczką o arce) jest w istocie szczegółową instrukcją budowy arki. Pracowałem bardzo pilnie, znak po znaku, nad utrwalonym na nim tekstem i informowałem Douglasa o postępach. Co ważne, ten z entuzjazmem odniósł się do pomysłu, bym w ramach współpracy z wytwórnią Blink Films wykorzystał tabliczkę przy znajdującym się w produkcji dużym filmie dokumentalnym pod tytułem Rebuilding Noah’s Ark („Rekonstrukcja arki Noego”), a także w pracy nad niniejszą publikacją. Niestety, Douglas zmarł w marcu 2011 roku.
Pisząc tę książkę, korzystałem ze zdobyczy filologii, archeologii, psychologii, etnografii, szkutnictwa, matematyki, teologii, egzegetyki i historii sztuki. Dzięki tej kombinacji zabiorę Czytelnika w pełną przygód podróż. Opowiem, czym jest starożytne pismo klinowe i jakie nam daje wyobrażenie o Babilończykach, którzy go używali. Wyjaśnię dokładnie, co zawiera tabliczka Simmondsa, i porównam jej treść ze znanymi już tekstami o potopie, a następnie pokażę, w jaki sposób historia o tym wydarzeniu przedostała się z babilońskiego pisma klinowego do posługującego się alfabetem języka hebrajskiego i została włączona do Księgi Rodzaju.
Podstawą tej publikacji są przede wszystkim starożytne inskrypcje i to, co one nam przekazują. Większość z nich powstała przy użyciu klinów — najstarszego i najbardziej interesującego rodzaju pisma. Istotne było dla mnie nie tylko zrelacjonowanie tego, co wiemy, ale także objaśnienie, skąd o tym wiemy. Przy czym wyraźnie zaznaczałem miejsca, gdy pewne słowa lub wersy pozostają niezrozumiałe lub można je interpretować na kilka sposobów. Starałem się ograniczyć elementy filologii asyryjskiej, bo jej obecności nie dało się całkiem wykluczyć. Mam nadzieję, że nie przekroczyłem punktu, w którym prawdziwy detektyw badający opowieść o potopie mógłby się zniechęcić.
Kiedy zacząłem odczytywać Tabliczkę o arce, a potem pisać książkę, nie miałem jeszcze pojęcia, dokąd mnie to wszystko doprowadzi, ale z pewnością była to wielka przygoda. Pojawiło się wiele pytań, których się nie spodziewałem. Nawet jeśli jakiś badacz pisma klinowego nie uzna Tabliczki o arce za coś niewyobrażalnie pięknego, nadal pozostanie ona godna najwyższego podziwu. Mam nadzieję, że każdy, kto przeczyta tę książkę, dojdzie do tego samego wniosku.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki