Przed egzekucją - ebook
Przed egzekucją - ebook
– Wytrzyma pani? – pyta. – Jest pani w stanie?
Ma zatroskaną twarz. Widzę, że na jego czole lśnią kropelki potu. Może od jupiterów.
– Obiecałam mu.
Siostra Helen Prejean porzuciła spokojne życie, aby towarzyszyć mordercom prowadzonym na krzesło elektryczne. Jej książka to wstrząsająca opowieść i głośny apel społeczny. Przejmująca historia walki o godne traktowanie skazańców nikogo nie może pozostawić obojętnym.
Książka trafiła na listę bestsellerów „New York Timesa”, była również nominowana do Nagrody Pulitzera. Ekranizacja w reżyserii Tima Robbinsa okazała się sukcesem kinowym, a Susan Sarandon za rolę siostry Helen otrzymała Oscara.
Przed egzekucją ukazuje się trzydzieści lat po wykonaniu ostatniego wyroku śmierci w Polsce. Poruszający reportaż Dawca krwi Mariusza Sepioło (autora Himalaistek, który publikuje w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”) o ostatnim polskim skazańcu stanowi specjalny dodatek do polskiego wydania książki.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-0788-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To istny cud, drogi Czytelniku, że trzymasz teraz w rękach tę książkę. Jest to pierwsza książka, jaką napisałam. Gdyby nie kompetentna pomoc doświadczonych redaktorów oraz pełnego poświęcenia wydawcy, Random House, moja książka nigdy nie ujrzałaby światła dziennego w Stanach Zjednoczonych, a tym bardziej w Polsce. W głębi serca zawsze ciepło myślałam o Polakach. Kocham moich polskich przyjaciół, którzy wnoszą wiele entuzjazmu i werwy w moje życie. Poza tym, z tego co wiem o Waszej historii, Polakom często przychodziło cierpieć z rąk prześladowców, a o swoje podstawowe prawa ludzkie i obywatelskie musieli toczyć ciężkie boje. Za to Was podziwiam. Widzę w Was także pokrewne dusze w walce, którą toczę w moim kraju o prawa obywatelskie. Tutaj urzędnikom państwowym wolno wybierać – w glorii prawa i za moralnym przyzwoleniem – tych obywateli, którzy umrą za swoje zbrodnie. Po wielu latach więzienia w małych celach będzie się ich przywiązywać pasami do krzesła i zabijać. Prawie zawsze ci, których wysyła się na śmierć, to ludzie ubodzy, których nie było stać na godziwą obronę. Prawie zawsze ich ofiarami są biali. Bardzo rzadko występuje się o karę śmierci, jeśli ofiarami byli ludzie o innym kolorze skóry. Ich śmierć wydaje się mniej ważna. Wszystkie amerykańskie instytucje są przesiąknięte rasizmem – polityka, oświata, prawo oraz sądy, służba zdrowia i budownictwo mieszkaniowe – mimo że wybraliśmy czarnego prezydenta, Baracka Obamę. Nigdzie jednak rasizm nie jest tak widoczny jak w naszym systemie karnym, który przez ostatnie trzydzieści lat zapełnił więzienia i areszty ludźmi innej rasy. W moim rodzinnym stanie, Luizjanie, 70 procent więźniów stanowią Afroamerykanie.
Przyznaję uczciwie, że długo trwało, zanim przejrzałam na tyle, by dostrzec rzeczywistość, o której przeczytacie w mojej książce. Mimo że jestem katolicką zakonnicą i ślubowałam ubóstwo, trudno mnie zaliczyć do biedaków. Prawdę mówiąc, jestem kobietą uprzywilejowaną na dwóch frontach: ekonomicznym i kulturowym. Mój ojciec był wziętym adwokatem w Baton Rouge w Luizjanie, co zapewniło mi dostęp do najlepszych szkół oraz pozwoliło podróżować bez ograniczeń po Stanach, Kanadzie i Europie. Wychowywałam się w dużym domu, w którym była służba, i nigdy niczego mi nie brakowało. Muszę to powiedzieć jasno i wyraźnie: w byłym stanie niewolników urodziłam się jako biała dziewczynka. Na głębokim Południu kolor skóry ma bardzo duży wpływ na to, jakie kręgi społeczne stoją przed człowiekiem otworem (przede mną w gruncie rzeczy wszystkie, jakie chciałam) i jakie ma szanse na zrobienie kariery, którą wybierze (ja postanowiłam zostać nauczycielką w zgromadzeniu sióstr św. Józefa). W okresie dojrzewania – jako mieszkanka Południa, gdzie segregacja rasowa jest głęboko zakorzeniona – mieszkałam i obracałam się w środowisku złożonym niemal wyłącznie z ludzi białych, tak jak ja. Nawet zakon, do którego wstąpiłam, składał się wyłącznie z białych kobiet. Zanim się przebudziłam po pobudce wzywającej do sprawiedliwości społecznej, która leży u podstaw Ewangelii Jezusa, zwykłam po prostu modlić się za ludzi biednych i nieszczęśliwych, brałam udział w zbiórkach charytatywnych, na przykład zapełniając kosze żywnością przed Świętem Dziękczynienia albo prezentami dla biednych dzieci przez Bożym Narodzeniem.
Niewątpliwie przebudziła mnie łaska przenajświętsza, która pozwoliła mi usłyszeć głośne wołanie o sprawiedliwość, która mnie wyrwała z bezpiecznego, wygodnego przedmieścia i przeniosła na osiedla mieszkaniowe Afroamerykanów w centrum Nowego Orleanu. Dzielę się paroma wspomnieniami z tej podróży na pierwszych stronach Przed egzekucją, a obecnie kończę ośmioletni okres spisywania wspomnień – Rzekę ognia. Opowiadam tam o duchowej przygodzie mojego życia od dzieciństwa do chwili obecnej, przygodzie, która doprowadziła mnie do celi skazańców oraz do napisania książki Przed egzekucją. Redaktorzy w Random House nazywają moje wspomnienia wstępem do Przed egzekucją, bo faktycznie tak jest. Proszę mi wierzyć, całe moje życie rozwijało się pod wpływem łaski przenajświętszej. Mam nadzieję, że Rzeka ognia ujrzy światło dzienne jesienią 2017 roku. Wydawcą będzie Random House, który wydał też Przed egzekucją (1993) oraz moją drugą książkę Śmierć niewiniątek (2004), w której opisuję swoje osobiste rozmowy z papieżem Janem Pawłem II na temat katolickiej nauki wobec kary śmierci. Namawiałam Papieża, by umacniał moralny sprzeciw wobec tej kary. Amnesty International, moja pierwsza nauczycielka w kwestiach praw człowieka, postawiła sprawę jasno, odmawiając wszystkim, bez wyjątku, rządom prawa do zabijania swoich obywateli za ich niektóre zbrodnie. Opiera ona swoje stanowisko na przekonaniu, że prawo do życia istoty ludzkiej jest niezbywalne po prostu dlatego, że jest istotą ludzką, a niezbywalność oznacza, że nikt, zwłaszcza rząd, który siłą rzeczy bywa pełen uprzedzeń i wad, nie może go człowieka pozbawić.
W 1997 roku, kiedy prowadziłam rozmowy z Papieżem, w naukach Kościoła nadal utrzymywano, że rządy państw mają prawo legalnie i moralnie decydować o tym, czy należy skończyć życie obywateli uznanych za skrajnie niebezpiecznych dla społeczeństwa. Poza tym zauważyłam, że kiedy w katechizmie katolickim jest mowa o ludzkiej godności, zawsze łączy się ją z życiem bez winy. A co z winnymi? – zastanawiałam się. Pisząc list do Papieża, miałam za sobą uczestnictwo w egzekucji trzech osób, niemal zawsze winnych straszliwych zbrodni (poza dwoma mężczyznami w Śmierci niewiniątek). Korzystając z szansy bezpośredniego dostępu do Papieża, napisałam tak:
„Czy nasz Kościół broni tylko godności niewinnych? Kiedy idę ze skazańcem na kaźń, Wasza Świątobliwość, kiedy skuto mu łańcuchami ręce i nogi, kiedy jest całkiem bezbronny i mówi, idąc obok mnie: «Siostro, pomódl się, proszę, by Bóg dał mi ustać na nogach», to myślę, gdzie jest godność w rozmyślnym uśmiercaniu bezbronnego człowieka, zwłaszcza że mamy przecież takie więzienia, które w przyszłości skutecznie ochronią społeczeństwo przed aktami przemocy?”.
Moja rozmowa z Janem Pawłem II została zapisana w Śmierci niewiniątek, która w chwili obecnej jest niestety dostępna tylko po angielsku. Wiedząc jednak, jak głębokim szacunkiem cieszy się wśród was, Polaków, ten papież, który jest jednym z Was, a w dodatku został niedawno ogłoszony Świętym Janem Pawłem, chętnie bym ją Wam udostępniła.
Wracając do Przed egzekucją – wszystko, co działo się wokół tej książki, było zdumiewającym boskim cudem. Na rynek weszła w roku 1993, kiedy 80 procent Amerykanów było za karą śmierci. Musiała stoczyć niemal beznadziejną walkę o to, by ją kupił i przeczytał choćby tuzin czytelników. Jednak dzięki poparciu Random House oraz odważnemu marketingowi książka trafiła na listę bestsellerów „New York Timesa” i utrzymała się na niej przez 31 tygodni. Mało tego, w rekordowo krótkim czasie – już w grudniu 1995 roku – na ekrany wszedł film Tima Robbinsa z Susan Sarandon i Seanem Pennem, uzyskując cztery nominacje do Oscara (przyznano go Susan za rolę, w której grała mnie). Wręczenie Oscarów miało miejsce 25 marca 1996 roku, w święto Zwiastowania. Cóż to było za zwiastowanie – 1,3 miliarda ludzi na całym świecie śledziło tego wieczoru wręczanie nagród Akademii. O Boże. A energia, która została wówczas wyzwolona, nie wygasła, energia samego Ducha Świętego, która, jestem o tym przekonana, przeniosła moją książkę przez próg polskich domów.
Nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Ani bardziej wdzięczna polskiemu Wydawcy i Sławomirowi Magali.
siostra Helen PrejeanWstęp
Słyszałam, że opowiadania bywają ciekawe w dwóch wypadkach: kiedy kogoś niezwykłego spotykają banalne przygody albo kiedy zwyczajny śmiertelnik przeżywa nadzwyczajne tarapaty. Niewątpliwie mnie dotyczy ta druga możliwość. Nic nie podejrzewając, wypadłam z objęć zamożnej rodziny w samo centrum jednego z najbardziej złożonych i kontrowersyjnych zagadnień moralnych naszych czasów, a mianowicie zagadnienia kary śmierci.
Zaczęło się to w roku 1982, kiedy napisałam list do więźnia w celi śmierci w Luizjanie, a on odpisał. Tak zaczęła się moja dziesięcioletnia podróż, która doprowadziła mnie do komory egzekucyjnej w Luizjanie, a także do grup pomagających rodzinom ofiar morderstwa. Pierwsze kroki były naiwne. Trzeba było czasu – i błędów, aż udało mi się wypracować odpowiednią perspektywę moralną, która jest tematem niniejszej książki.
Wiele na jej stronach cierpienia. Nie można także zapominać, że mowa w niej o zbrodniach, które nie są do opisania. O wywołanym przez te zbrodnie gniewie, przerażeniu, żalu i ostrych sprzecznościach. Ale także o odwadze, o niewiarygodnej sile ludzkiego ducha. Przeżycia, które opisałam na kartach niniejszej książki, odmieniły mnie na zawsze.Rozdział pierwszy
Kiedy Chava Colon z Koalicji Więziennej zapytał mnie pewnego dnia w styczniu 1982 roku, czy nie zechciałabym korespondować ze skazańcem z celi śmierci, odpowiedziałam, że chętnie to zrobię. Zaproszenie dawało się pogodzić z moją pracą w parafii św. Tomasza na nowym osiedlu mieszkaniowym dla ubogich obywateli murzyńskich. Do cel śmierci nie było daleko. Śmierć jest tam wszechobecna: od broni palnej, od chorób, od nałogów. Służby zdrowia prawie nie ma.
Przyjechałam do św. Tomasza, by służyć biednym, więc pomyślałam, że skazańca w celi śmierci w Luizjanie też można zaliczyć do tej kategorii. Dowiedziałam się o tym z wykładu Johna Vodicka, jednego z założycieli Koalicji Więziennej w Luizjanie, gdzie pracuje obecnie Chava. Dowiedziałam się także, że karę śmierci zawsze najsurowiej wymierzano w stanach południowych i zazwyczaj tym, którzy zabili białych.
Biura Koalicji Więziennej mieszczą się niedaleko Domu Nadziei, gdzie uczę młodych ludzi, którzy nie ukończyli szkoły średniej, toteż dosyć często spotykam się z Chavą.
Podawszy mi nazwisko skazańca z celi śmierci, Chava dorzuca:
– Może powinienem ci wyznaczyć kogoś innego. To samotny facet i nie pisuje listów. Może wolałabyś kogoś, kto ci odpisze?
Ale już wypisał nazwisko, więc mówię:
– Nie zmieniaj. Niech zostanie.
Jeszcze nie wiem, że nazwisko na wąskim pasku białego papieru będzie moim paszportem do groźnej krainy, o której dotąd tylko czytałam w książkach. Patrzę na nie i na adres: Elmo Patrick Sonnier, numer 95281, cela śmierci, Więzienie Stanowe Luizjany, Angola.
Niemal wszystkie zabójstwa tutaj, w parafii św. Tomasza, to wynik eksplozji wybuchowej mieszanki: sytuacji bez wyjścia, narkotyków oraz broni palnej. Mimo to kiedy Chava opisuje, czego dopuścił się Sonnier, mrozi mi się krew w żyłach. Razem z młodszym bratem, Eddiem, 4 listopada 1977 roku porwali Davida LeBlanca i Lorettę Bourque, parę kochanków parkujących w zaułku schadzek. Zgwałcili dziewczynę, po czym położyli młodych ludzi twarzą do ziemi i zabili ich strzałami w głowę.
Patrzę przerażona na jego nazwisko. Czy naprawdę mam ochotę poznawać kogoś takiego?
– Pochodzi z rodziny francuskich kolonistów z St. Martinville w Luizjanie – mówi Chava.
To sprawia, że morderstwa wydają się jeszcze bardziej odrażające, jako że St. Martinville, położone w samym sercu Acadiany, należy do najprzyjemniejszych, najbardziej gościnnych miejsc na świecie. Mówiący po francusku mieszkańcy podobnych miasteczek, zazwyczaj rolnicy albo rybacy, gotują smaczne posiłki, dzielą się plotkami albo przepisami, tańczą dwukrok albo zydeko. Lubią rozmawiać, nawet z nieznajomymi. Jeśli w ogóle zdarzają się morderstwa, to tutaj najmniej się ich można spodziewać.
Zastanawiam się, co mogę powiedzieć temu człowiekowi. Co on będzie miał do powiedzenia?
– Jeśli chcesz poczytać o tym przypadku – mówi Chava – to w biurze mamy dokumenty.
Zabieram kawałek papieru z nazwiskiem do mieszkania, które dzielę z pięcioma zakonnicami.
Rok wcześniej, w czerwcu 1981 roku, podjechałam małym brązowym furgonem załadowanym moimi osobistymi rzeczami do mieszkania pod numerem 519 na ulicy św. Andrzeja, modląc się w duchu, żeby mnie nie zastrzelono. Właściwie byłyśmy jedynymi białymi – w dodatku kobietami – wśród tysiąca pięciuset mieszkańców sześciu kwadratowych działek z kamienicami z beżowej cegły wepchniętymi między śródmiejską dzielnicę handlową i miejski park. Po spędzeniu w mieszkaniu na tym osiedlu pierwszej nocy napisałam w pamiętniku:
„Niewiele spałam. Hałasy do trzeciej nad ranem. Ludzie stoją na rogu, gadają i piją. Jestem zdenerwowana, nie mogę sobie znaleźć miejsca. Słyszałam strzał. Idąc spać, sprawdziłam, czy łóżko nie sięga do parapetu, na wypadek gdyby kula przebiła szybę. Czy to Nowy Orlean? Mam takie wrażenie, jakbym była za granicą”.
Przyjechałam do parafii św. Tomasza w ramach reformy Kościoła katolickiego, pragnąc dopomóc w rozwiązywaniu problemów sprawiedliwości społecznej dzięki wsparciu, jakie mam w swojej wierze. W roku 1971 biskupi z całego świata ogłosili na synodzie, że sprawiedliwość jest integralną częścią składową przesłania chrześcijan. Wczytując się w nauki Kościoła, widzimy, że nacisk na sprawiedliwość kładziono we wszystkich kolejnych encyklikach społecznych. Nie jest to łatwa lektura. Dokumenty te nazywano czasem dobrze strzeżonymi tajemnicami Kościoła katolickiego. Nie bez powodu. Przekonanie o konieczności walki o sprawiedliwość społeczną jest wywrotowe, ponieważ sojusz z walczącą biedotą zawsze oznacza wyzwanie rzucane bogaczom oraz tym, którzy pilnują ich interesów. Słowa Dorothy Day, katolickiej działaczki społecznej: „Wspomagaj cierpiących, cierpko traktuj możnych”, to samo sedno chrześcijańskiej Ewangelii1.
W 1980 roku moja wspólnota religijna, Zgromadzenie Sióstr Świętego Józefa z Medaille, poprzysięgła „stawać po stronie biednych”, ja zaś dołączyłam do innych mimo pewnych wątpliwości. Nie podobała mi się taka rewizja wiary mojego dzieciństwa, kiedy liczył się osobisty stosunek do Boga, spokój wewnętrzny, łagodność wobec bliźnich, niebo po dokonaniu ziemskiego żywota. Nie chciałam się angażować politycznie ani gospodarczo. W końcu byłyśmy zakonnicami, a nie działaczkami opieki społecznej, poza tym niektóre strony rzeczywistości były dość oczywiste, na przykład przepaść dzieląca bogatych od biednych. Nawet sam Jezus Chrystus powiadał, że „biedacy zawsze będą wam towarzyszyć”. Poza tym wszystko było takie złożone, niejasne – na świecie panował zamęt – i każdy problem społeczny wywoływał następne. Jeśli się próbowało poprawić, powiedzmy, sytuację mieszkaniową biedaków, to wpadało się w bagno biurokracji i marnotrawstwa rządowych programów, rasistowskich reguł handlu nieruchomościami oraz finansowania hipotek, na domiar złego borykając się z bezrobociem.
Olśniło mnie w czerwcu 1980 roku. Pamiętam tę chwilę, gdyż zmieniła moje życie. Wspólnota, do której należałam, zebrała się w Terre Haute w Indianie, aby się zastanowić nad kierunkiem naszej posługi w latach osiemdziesiątych; głównym mówcą była siostra Marie Augusta Neal. Jako socjolog opisała rażące nierówności na świecie: dwie trzecie ludzkości żyje na progu albo poniżej progu przeżycia, podczas gdy jedna trzecia korzysta z obfitości dobrodziejstw. Zapytała, czy wiemy, że Stany Zjednoczone, których ludność stanowi sześć procent ludności świata, spożywają 48 procent dóbr wytwarzanych na świecie? I co mamy zamiar uczynić w obliczu tak rażącej niesprawiedliwości? Znała się na rzeczy, toteż starałam się znaleźć kontrargumenty: że przecież jesteśmy zakonnicami, a nie działaczkami opieki społecznej, nie zajmujemy się polityką. Wiedziała, o co mi chodzi. Stwierdziła, że zachowanie apolityczne albo neutralne wobec takiej niesprawiedliwości oznacza de facto podtrzymywanie status quo, co nie jest politycznie obojętne, gdyż oznacza opowiedzenie się po stronie ciemiężycieli.
Sposób, w jaki przedstawiła przesłanie Jezusa, wywołał radykalną zmianę mojego punktu widzenia. Powiedziała, że według Ewangelii Jezus głosił biedakom Dobrą Nowinę, zaś istotnym jej składnikiem była wiadomość, że już nie będą biedakami. Oznacza to, że nie muszą godzić się pokornie z własną nędzą oraz cierpieniem jako wolą boską, lecz że mają walczyć o wszystko, co jest im niezbędne do życia, a co im się słusznie należy. Wyzwanie rzucone przez Jezusa tym, którzy biedakami nie byli – podkreślała – to zalecenie, by odrzucili własne bogactwo, by się podzielili swoim majątkiem z ubogimi.
Coś się musiało we mnie szykować na tę chwilę, ponieważ w nagłym przebłysku zdałam sobie sprawę, że moje życie duchowe było zbyt ulotne, zbyt abstrakcyjne. Wyszłam z sali i zaczęłam szukać biednych. W rok później przybyłam na osiedle mieszkaniowe w parafii św. Tomasza.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej