Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przed zwierciadłem prawdy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przed zwierciadłem prawdy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 313 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BE­NE­DYKT SPI­NO­ZA.

CZŁO­WIEK I DZIE­ŁO.

I.

PO­CHO­DZE­NIE I ŻY­CIE SPI­NO­ZY.

Mało jest fi­lo­zo­fów, któ­rych­by ży­cie w rów­nej jak u Spi­no­zy mie­rze było stwier­dze­niem ich prze­ko­nań fi­lo­zo­ficz­nych. Za­sad­ni­czy cha­rak­ter du­cha Spi­no­zy, któ­ry mu ka­zał tak a nie in­a­czej my­śleć, ka­zał mu rów­nież tak a nie in­a­czej żyć. Ta zgod­ność teo­re­tycz­nych za­sad z prak­tycz­nem ży­ciem jest do­wo­dem naj­lep­szym, że te pierw­sze nie były, jak się to czę­sto zda­rza, sztucz­nie wznie­sio­ną bu­do­wą my­ślo­wą, rze­czą szu­ka­ną i wy­na­le­zio­ną, ale wy­pły­wa­ły z naj­istot­niej­szej głę­bi du­cha tego wiel­kie­go my­śli­cie­la, z tą od­wiecz­ną ko­niecz­no­ścią, któ­rej on sam w swych pi­smach naj­lep­szym był rzecz­ni­kiem.

Ba­ruch Spi­no­za, uro­dzo­ny w Am­ster­da­mie 24. li­sto­pa­da 1632. r., po­cho­dził z fa­mil­ji ży­dow­skiej, prze­sie­dlo­ny tu­taj z Por­tu­gal­ji z koń­cem

XV. wie­ku. Pa­no­wa­nie ul­tra­ka­to­lic­kich wład­ców, Iza­be­li i Fer­dy­nan­da w Hisz­pan­ji, a Ema­nu­ela w Por­tu­gal­ji, spo­wo­do­wa­ło tłum­ną wę­drów­kę Ży­dów ną pół­noc i wschód. Część ich, chcąc i na ze­wnątrz po­zo­stać wier­ną wie­rze przod­ków, opusz­cza­ła nie­go­ścin­ny kraj, chro­niąc się przed przy­mu­so­wym chrztem w ra­zie po­zo­sta­nia; inna część, oku­piw­szy na ra­zie po­zor­nem przy­ję­ciem ka­to­li­cy­zmu pra­wo po­by­tu w Hisz­pan­ji, rów­nież wkrót­ce ucie­kać mu­sia­ła przed po­dejrz­li­wą i okrut­ną, a wzglę­dem prze­chrzczeń­ców oso­bli­wie nie­uf­ną in­kwi­zy­cją. To cha­rak­te­ry­stycz­ne, że Ży­dzi, w owym cza­sie wy­gna­ni z Hisz­pan­ji, zy­ska­li w ca­łej Eu­ro­pie sła­wę mą­drych a uczci­wych prze­my­słow­ców. Pań­stwa prze­ści­ga­ły się nie­omal w sta­ra­niach o po­zy­ska­nie po­ży­tecz­nych dla swe­go roz­wo­ju wy­gnań­ców. W Ho­lan­dji, któ­ra ich naj­mniej po­trze­bo­wa­ła, bę­dąc sama już kra­jem wy­so­ce prze­my­sło­wym i han­dlo­wym, naj­póź­niej się sto­sun­ko­wo osie­dli­li, mimo że po zrzu­ce­niu jarz­ma hisz­pań­skie­go naj­więk­szą osad­ni­kom za­pew­nia­ła swo­bo­dę. Gmi­ny ży­dow­skie w Ho­lan­dji, po­dob­nie jak w Pol­sce, zu­peł­ną pra­wie mia­ły au­to­nom­ję. Przy­czy­nia­ło się to do ich roz­wo­ju we­wnętrz­ne­go, ale po­wo­do­wa­ło rów­nież wzrost ra­so­wej i re­li­gij­nej wy­łącz­no­ści.

Ro­dzi­ce Spi­no­zy zaj­mo­wa­li się w Am­ster­da­mie han­dlem. Są­dząc ze spad­ku, któ­ry po­zo­sta­wi­li, nie byli bar­dzo bo­ga­ci, w każ­dym ra­zie jed­nak byli na tyle za­moż­ni, aby dać swe­mu sy­no­wi jak naj­lep­sze, we­dle swych po­jęć, wy­kształ­ce­nie.

Przy sy­na­go­dze w Am­ster­da­mie znaj­do­wa­ła się sław­na w owych cza­sach wy­zna­nio­wa szko­ła ży­dow­ska, gdzie pod prze­wod­nic­twem naj­star­sze­go ra­bi­na osob­ni na­uczy­cie­le w sze­ściu kla­sach wy­kła­da­li uczniom bi­bl­ję, tal­mud i nie­któ­re ła­twiej­sze pi­sma ka­ba­li­stów i fi­lo­zo­fów ży­dow­skich. Prze­ło­żo­nym szko­ły, w cza­sie gdy mło­dy Ba­ruch Spi­no­za do niej uczęsz­czał, był zna­ny z pism swo­ich rabi Mor­te­ira. Nie­zmier­nie dba­ły o roz­wój szko­ły i pod­nie­sie­nie po­zio­mu na­uki, otwo­rzył Mor­te­ira poza obo­wią­zu­ją­cy­mi sze­ścio­ma kla­sa­mi, kla­sę siód­mą, w któ­rej sam zdol­niej­szym uczniom na­uki udzie­lał. Spi­no­za, któ­ry, we­dług współ­cze­snych świa­dectw, na­le­żał do naj­lep­szych uczniów, był z po­cząt­ku po­dob­no jego ulu­bień­cem. Bi­bl­ja ato­li i tal­mu­dy­ści nie mo­gli za­do­wo­lić by­stre­go i ba­daw­cze­go umy­słu chłop­ca, w któ­re­go du­szy tez wcze­śnie za­czę­ły się bu­dzić wąt­pli­wo­ści i od­zy­wać py­ta­nia, zna­mio­nu­ją­ce już póź­niej­sze­go my­śli­cie­la i no­wa­to­ra. Po­cząt­ko­wo zwra­cał się on do swych na­uczy­cie­li z ca­łem za­ufa­niem, w prze­ko­na­niu, że znaj­dzie u nich wy­ja­śnie­nie i od­po­wiedź, gdy jed­nak z cza­sem spo­strzegł, że py­ta­nia jego w kło­pot na­uczy­cie­li wpra­wia­ją, a co gor­sza on nie znaj­du­je u nich do­sta­tecz­nej od­po­wie­dzi, za­prze­stał próż­ne­go py­ta­nia, uda­jąc, że jest za­do­wo­lo­ny z wy­ja­śnień, któ­re mu dali. Z tym więk­szym jed­nak za­pa­łem rzu­cił się do sa­mo­dziel­ne­go stu­djo­wa­nia pism i tem czę­ściej i po­waż­niej sam się nad tem na­my­ślał, co w nich znaj­do­wał. Do­staw­szy się do do­dat­ko­wej siód­mej kla­sy, miał już, jak z za­cho­wa­nia jego wno­sić moż­na, go­to­we swo­je wła­sne po­glą­dy, któ­re aż nad­to róż­ni­ły się od tego, co weń na­uczy­cie­le wpa­ja­li. Sta­no­wi­sko jego w szko­le sta­wa­ło się co­raz przy­krzej­szem. Ko­le­dzy jego z za­zdro­ścią nań spo­glą­da­li i chłod­no po­dzi­wia­li jego by­strość i wie­dzę, nie ma­jąc jed­nak ocho­ty ni od­wa­gi prze­ła­mać na­rzu­co­nych so­bie for­muł i za nim my­ślą po­dą­żyć. Na­uczy­cie­le po­glą­da­li nań za­wist­nie i nie­chęt­nem okiem w oba­wie, że wzrost jego po­wa­gi wśród uczniów im może za­szko­dzić, a przy­tem po­dej­rze­wa­li go już otwar­cie o nie­pra­wo­wier­ność i ka­cer­stwo. Opo­wia­da­ją, że w tym cza­sie raz dwaj współ­ucz­nio­wie zwró ciii się z pod­stęp­nem za­py­ta­niem, co my­śli o nie-ma­ter­jal­no­ści Boga, ist­nie­niu du­szy i anio­łów. Ostroż­ny kil­ku­na­sto­let­ni fi­lo­zof nie od­po­wia­dał zra­zu; po dłuż­szem jed­nak na­le­ga­niu py­ta­ją­cych, dał od­po­wiedź dość wpraw­dzie oględ­ną, za­wsze jed­nak sto­ją­cą w ra­żą­cej sprzecz­no­ści z tem, co ko­men­ta­to­rzy pi­sma i na­uczy­cie­le szko­ły twier­dzi­li. Ku­si­cie­le po­wia­do­mi­li ko­le­gjum ra­bi­nac­kie o tre­ści od­po­wie­dzi i w gmi­nie wy­bu­chła otwar­cie pierw­sza bu­rza prze­ciw zu­chwa­łe­mu ka­ce­rzo­wi. Za­że­gnał ją tym ra­zem sam Mor­te­ira. Skoń­czy­ło się na­tem, że Spi­no­zie za­gro­żo­no ka­ra­mi, w osta­tecz­no­ści zaś wy­klu­cze­niem z sy­na­go­gi. Spi­no­za nie sta­rał się o od­zy­ska­nie łask swo­ich re­li­gij­nych prze­ło­żo­nych; nie oczysz­czał się z za­rzu­tów, ani uspra­wie­dli­wiał, ale czu­jąc, że wę­zły, któ­re go z pół­wy­znaw­ca­mi łą­czy­ły, za­czy­na­ją się roz­luź­niać, po­czął się sam zwol­na od­su­wać od gmi­ny. Uczo­ne księ­gi ży­dow­skie nie za­da­wal­nia­ły już od­daw­na jego go­rą­cej żą­dzy wie­dzy, za­czął więc szu­kać in­nych źró­deł. Wa­run­kiem wy­kształ­ce­nia ów­cze­sne­go, gdzie pra­wie wszyst­ko zcze po ła­ci­nie się pi­sa­ło i czy­ta­ło, była zna­jon tego ję­zy­ka. Spi­no­za tedy za­czy­na się uczyć po ła­ci­nie. Pierw­szym jego na­uczy­cie­lem był pe­wien stu­dent nie­miec­ki, dru­gim, któ­ry za­ra­zem dał mu po­znać pierw­sze po­cząt­ki fi­lo­zo­fji kar­te­zjań­skiej, był le­karz Van der Ende. Ob­da­rzo­ny nie­po­spo­li­te­mi zdol­no­ścia­mi, szyb­kie ro­bił po­stę­py i wkrót­ce znał już tak ję­zyk ła­ciń­ski, że mógł bez tru­du ko­rzy­stać ze skarb­ni­cy ów­cze­snej wie­dzy. Pierw­szym przed­mio­tem jego stu­djów były teo­lo­gicz­ne dzie­ła scho­la­sty­ków, wkrót­ce jed­nak, nie znaj­du­jąc w nich ści­sło­ści, któ­rej jego by­stry umysł przedew­szyst­kiem się do­ma­gał, zwró­cił się do fi­lo­zo­fji, rów­nież scho­la­stycz­nej, a na­stęp­nie do nauk przy­rod­ni­czych, a przedew­szyst­kiem do ma­te­ma­ty­ki i fi­zy­ki. Od­osob­nie­nie jego po­więk­sza­ło się tym­cza­sem cią­gle. Ze­rwał nici, łą­czą­ce go z daw­ny­mi to­wa­rzy­sza­mi, któ­rzy go już te­raz nie­ro-zu­mie­li i uni­ka­li, jak do­mnie­ma­ne­go ka­ce­rza; zaś w kole no­wych zna­jo­mych chrze­ści­jan czuł się ob­cym, wi­dząc, że pa­trzą na nie­go z nie­uf­no­ścią, jako na żyda, a ce­nią tyl­ko za to, że się od łącz­no­ści ze swy­mi współ­wy­znaw­ca­mi usu­nął. Fał­szy­we jego sta­no­wi­sko pod­no­si­ło jesz­cze i to, że nowi to­wa­rzy­sze jego wi­dzie­li w nim ka­te­chu­me­na, pod­czas gdy on by­najm­niej nie miał ocho­ty przyj­mo­wać chrztu, ma­jąc już wła­sne, mniej wię­cej usta­lo­ne, a od chrze­ści­jań­skich róż­ne po­ję­cia. Gmi­na ży­dow­ska tym­cza­sem od­czu­ła głę­bo­ko znie­wa­gę, jaką jej wy­rzą­dził Spi­no­za, do­bro­wol­nie się od niej usu­wa­jąc – i prze­stra­szy­ła się złe­go przy­kła­du, któ­ry, gdy­by zna­lazł na­śla­dow­ni­ków, mógł się stać przy­czy­ną roz­luź­nie­nia i jej upad­ku. Wszak­że to była nie­by­wa­ła rzecz, aby się od niej ktoś do­bro­wol­nie odłą­czał. Do­tąd na­wet po­tę­pie­ni ka­ce­rze usil­nie bro­ni­li się od wy­klu­cze­nia. Nie za­po­zna­wa­no też przy­tem nad­zwy­czaj­nych zdol­no­ści Spi­no­zy i tem wię­cej się jego od­stęp­stwa oba­wia­no.

I sta­ła się rzecz nie­sły­cha­na, świad­czą­ca tyl­ko, jak niz­ko upa­dli prze­ło­że­ni gmi­ny i jak dla ze­wnętrz­nych po­zo­rów go­to­wi byli istot­ne ka­cer­stwo prze­oczyć. Za­ofia­ro­wa­no dwu­dzie­sto­let­nie­mu Spi­no­zie dość wy­so­ką rocz­ną pen­sję, żą­da­jąc tyl­ko w za­mian, aby w dnie świą­tecz­ne dla po­zo­ru do sy­na­go­gi uczęsz­czał i nic sprzecz­ne­go z na­uką Moj­że­sza nie ogła­szał. Spi­no­za ze wzgar­dą od­rzu­cił tę pro­po­zy­cję, któ­ra ten je­den tyl­ko sku­tek od­nio­sła, że wsz­cze­pi­ła weń na całe ży­cie głę­bo­ki wstręt do urzę­do­wych prze-wód­ców wszyst­kich wy­znań. Od tej chwi­li roz­łam był już rze­czą do­ko­na­ną, a daw­ni jego współ­wy­znaw­cy prze­ści­ga­li się te­raz w ob­ja­wach nie­na­wi­ści wzglę­dem nie­go. Mię­dzy fa­na­ty­ka­mi ży­dow­ski­mi obu­rze­nie było tak wiel­kie, że usi­ło­wa­no go na­wet za­mor­do­wać. Pew­ne­go dnia wie­czo­rem na­padł go ja­kiś żyd, chcąc szty­le­tem po­mścić się za znie­wa­gę, rze­ko­mo przez fi­lo­zo­fa ca­łe­mu spo­łe­czeń­stwu wy­rzą­dzo­ną, a Spi­no­za tyl­ko dzię­ki swej przy­tom­no­ści umy­słu śmier­ci unik­nął. Nie chcąc się jed­nak na dru­gi po­dob­ny na­pad na­ra­żać, opu­ścił Am­ster­dam. Ko­le­gjum ra­bi­nów za­gro­zi­ło mu te­raz wiel­ką klą­twą, a gdy mimo we­zwa­nia nie sta­wił się w sy­na­go­dze dla oczysz­cze­nia, klą­twę nań istot­nie w roku 1656. rzu­co­no. Strasz­li­wą for­mu­łę, prze­kli­na­ją­cą jego i wszyst­kie jego dzie­ła i wszyst­kich, któ­rzy­by się z nim ze­tknę­li i dom, w któ­rym­by się znaj­do­wał, for­mu­łę, jaką tyl­ko fa­na­tyzm mści­wej rasy ży­dow­skiej mógł wy­two­rzyć, prze­czy­tał nad swym nie­gdyś uko­cha­nym uczniem sam Mor­te­ira. Nie­na­wiść ra­bi­nów po­su­nę­ła się do tego stop­nia, że zwró­ci­li się na­wet do miej­sco­we­go rzą­du, sta­ra­jąc się o ba­ni­cję dla Spi­no­zy. Spi­no­za przy­jął klą­twę spo­koj­nie, od­po­wie­dziaw­szy na nią tyl­ko pi­smem, któ­re za­gi­nę­ło.

Przez czte­ry na­stęp­ne lata miesz­kał Spi­no­za po ko­lei u róż­nych zna­jo­mych i przy­ja­ciół chrze­ści­jan w oko­li­cach Am­ster­da­mu. Róż­nie ko­men­to­wa­no sam jego wy­jazd z ro­dzin­ne­go mia­sta; nie­któ­rzy przy­pusz­cza­li, że spo­wo­do­wał go bez po­śred­ni na­kaz władz, bę­dą­cy skut­kiem wspo­mnia­nej wy­żej proś­by ra­bi­nac­kie­go ko­le­gjum. To jed­nak trud­no przy­pu­ścić. Ho­lan­dja była w owym cza­sie kra­jem zbyt wol­no­myśl­nym, a urzą­dze­nie pań­stwo­we ochra­nia­ło na tyle swo­bo­dę oby­wa­te­la, aby go nie było moż­na, bez udo­wod­nie­nia mu winy, na żą­da­nie li tyl­ko za­go­rza­łych fa­na­ty­ków, z mia­sta wy­da­lić. Praw­do­po­dob­niej­sze jest przy­pu­ścić, że Spi­no­za, opusz­cza­jąc Am­ster­dam, ucho­dził przedew­szyst­kiem do­bro­wol­nie przed nie­na­wi­ścią swych daw­nych współ­wy­znaw­ców, któ­rej znak skry­to­bój­czy szty­let po­zo­sta­wił na jego odzie­niu. Dość miał wal­ki i bu­rzy oko­ło sie­bie. Umysł jego, skłon­ny do kon­tem­pla­cji, za­pra­gnął sa­mot­no­ści i spo­ko­ju, w któ­rym­by się mógł od­dać zda­la od gwa­ru co­dzien­ne­go ży­cia za­głę­bia­niu w naj­więk­sze taj­ni­ki świa­ta.

Już pod­czas po­by­tu w Am­ster­da­mie zy­skał so­bie Spi­no­za ą ilość przy­chyl­nych przy – ia­ciół; nie trud­no mu więc było zna­leść wśród nich go­ści­nę. I zeby jego nad­zwy­czaj były skrom­ne i by­le­czem je opę­dzał. Mimo to jed­nak.ie chciał być cię­ża­rem dla swo­ich zna­jo­mych i po­sta­no­wił sam na swe utrzy­ma­nie za­ra­biać. Wy­uczył się w tym celu sztu­ki szli­fo­wa­nia szkieł optycz­nych i wkrót­ce do­szedł w tym kie­run­ku do wy­so­kiej do­sko­na­ło­ści, do cze­go nie­ma­ło przy­czy­ni­ła się jego grun­tow­na zna­jo­mość za­sad ma­te­ma­ty­ki i opty­ki. Poza tem wol­ny czas spę­dzał na stu­djach i roz­my­śla­niach. W pierw­szym rzę­dzie zaj­mo­wał się da­lej fi­lo­zo­fją kar­te­zjań­ską, co­raz wię­cej jed­nak stu­djo­wa­nie dzieł in­nych fi­lo­zo­fów ustę­po­wa­ło sa­mo­dziel­nej pra­cy umy­sło­wej. Duch jego, nie znaj­du­jąc do­sta­tecz­nej od­po­wie­dzi u ni­ko­go na swe za­gad­nie­nia – po­czął jej sam w so­bie szu­kać. Sys­tem jego fi­lo­zo­ficz­ny, któ­re­go pierw­szy brzask już w Am­ster­da­mie w umy­śle jego świ­tać po­czął, roz­sze­rzał się te­raz co­raz wię­cej i po­głę­biał tak, że w roku 1660. był już w za­sa­dzie usta­lo­ny. Póź­niej­szą pra­cą uzu­peł­niał Spi­no­za tyl­ko swe za­sa­dy, sto­so­wał je do szcze­gó­łów i roz­wi­jał, mo­dy­fi­ku­jąc za­le­d­wie nie­znacz­nie ogól­ną ich ca­łość. W r. 1661. prze­no­si się Spi­no­za, któ­ry te­raz swe ro­dzin­ne imię Ba­ruch zmie­nił na Be­ne­dykt, do Rhyns­bur-ga, mia­stecz­ka po­ło­żo­ne­go w po­bli­żu Ley­dy i osie­dla się tu­taj na prze­ciąg czte­rech lat. Być może, że wy­bór Rhyns­bur­ga na miej­sce sta­łe­go po­by­tu był w związ­ku z sym­pa­tja­mi jego dla sek­ty Kol­le­gjan­tów, któ­ra tam mia­ła swo­je głów­ne sie­dli­sko. Sym­pa­tje Spi­no­zy, któ­ry, ma­jąc głę­bo­ko za­ko­rze­nio­ne uczu­cia re­li­gij­ne, nie­na­wi­dził jed­nak wszel­kie­go do­gma­ty­zmu i du­cho­wień­stwa, mu­sia­ły się z na­tu­ry rze­czy zwró­cić ku Kol­le-gjan­tom, pod­no­szą­cym na­de­wszyst­ko etycz­ną treść ży­cia, a zo­sta­wia­ją­cym do­gma­ty do swo­bod­ne­go roz­trzą­sa­nia każ­de­mu z człon­ków swej gmi­ny. To pew­na, że sto­su­nek jego z Kol­le-gjan­ta­mi był na­der bliz­ki i żywy, śla­dy tego znaj­du­je­my w księ­gach gmi­ny. Na­ów­czas przy­pa­da wzrost sła­wy Spi­no­zy jako uczo­ne­go i fi­lo­zo­fa. Wieść o wy­klę­tym ży­dzie-fi­lo­zo­wie, któ­ry nie uzna­je pa­nu­ją­ce­go wów­czas nad umy­sła­mi Kar­te­zju­sza i na swój spo­sób sta­ra się za­gad­ki bytu tłu­ma­czyć, po­czy­na się co­raz sze­rzej roz­cho­dzić. Ucze­ni, jak Ol­den­burg, se­kre­tarz Kró­lew­skiej Aka­dem­ji Umie­jęt­no­ści w Lon­dy­nie, le­karz Lu­dwik Mey­er, zna­jo­my jego jesz­cze z Am­ster­da­mu, mło­dy pod­ów­czas Szy­mon de Vries, od­wie­dza­li go w tem ci­chem ustro­niu, wie­dli z nim dłu­gie roz­mo­wy, słu­cha­li jego nauk i roz­no­si­li je na­stęp­nie po świe­cie. Na proś­bę wzra­sta­ją­ce­go wciąż koła uczni i przy­ja­ciół spi­sał­Spi­no­za swe me­ta­fi­zycz­ne po­gią­dy, a rę­ko­pis ten, krą­żąc na­stęp­nie w licz­nych od­pi­sach mię­dzy za­ufa­ny­mi z rąk do rąk, był punk­tem wyj­ścia roz­my­ślań i roz­mów dla zwo­len­ni­ków mło­de­go i sa­mot­ne­go mę­dr­ca.

Wzra­sta­ją­ca jego sła­wa ścią­ga­ła doń co­raz wię­cej mło­dych i żąd­nych wie­dzy lu­dzi, pra­gną­cych już to do­wie­dzieć się jego wła­snych my­śli, już to wy­słu­chać z ust jego zda­nia o czczo­nych pod­ów­czas Kar­te­zju­szu. Byli i tacy, któ­rzy go wprost za zwo­len­ni­ka Kar­te­zju­sza mie­li i szu­ka­li u nie­go zna­jo­mo­ści za­sad fran­cu­skie­go my­śli­cie­la. Do tych ostat­nich na­le­żał pe­wien mło­dy nie­miec­ki pro­te­stant, Alb. Burgh, któ­ry się doń wprost udał z proś­bą, aby go za za­pła­tą kar­te­zjań­skiej fi­lo­zo­fji na­uczył. Spi­no­za pod­jął się za­da­nia i speł­nił je, wy­kła­da­jąc swe­mu ucznio­wi istot­nie tyl­ko za­sa­dy Kar­te­zju­sza, a prze­mil­cza­jąc o ile moż­no­ści swo­je wła­sne. Czę­sto­kroć ro­bio­no z tego Spi­no­zie za­rzut nie­szcze­ro­ści; trud­no się jed­nak nań zgo­dzić, zwa­żyw­szy, że żą­da­no odeń wła­śnie kar­te­zjań­skiej fi­lo­zo­fji, a nie in­nej. Przy­tem Burgh nie bu­dził w fi­lo­zo­fie uf­no­ści, któ­ry smut­nem na­uczo­ny do­świad­cze­niem z pew­ną ostroż­no­ścią i re­zer­wą wo­bec nie­go za­cho­wać się mu­siał. Jak da­le­ce uspra­wie­dli­wio­na w tym wy­pad­ku była nie­uf­ność Spi­no­zy–czas oka­zał. Burgh, udaw­szy się póź­niej do Rzy­mu, przy­jął ka­to­li­cyzm i stał się za­ja­dłym prze­ciw­ni­kiem swe­go daw­ne­go mi­strza.

W r. 1664. prze­no­si się Spi­no­za w po­bli­że Hagi do Vo­or­bur­ga. Spę­dza tu­taj sześć lat w spo­ko­ju i ci­szy, od­da­ny swej ręcz­nej pra­cy oko­ło szli­fo­wa­nia szkieł i naj­głęb­szym do­cie­ka­niom fi­lo­zo­ficz­nym, prze­ry­wa­nym tyl­ko nie­kie­dy przez od­wie­dzi­ny sta­rych i no­wych przy­ja­ciół i zwo­len­ni­ków. Bi­jo­gra­fo­wie jego po­da­ją, że na tych za­ufa­nych proś­by prze­niósł się w r. 1670. do po­bliz­kiej Hagi, gdzie jako w więk­szym mie­ście ła­twiej się z nimi mógł wi­dy­wać. W tym­że roku wy­da­je Spi­no­za swój „Trak­tat teo­lo­gicz­no-po­li­tycz­ny”, owoc kil­ko­let­niej pra­cy. Trak­tat, za­wie­ra­ją­cy pierw­szą nie­za­wi­słą kry­ty­kę Pi­sma świę­te­go, wy­da­ny zo­stał bez­i­mien­nie. Mimo to do­wie­dzia­no się wkrót­ce, kto jest au­to­rem tej „nie­sły­cha­nie bez­boż­nej” książ­ki i na­no­wo roz­sza­la­ła się bu­rza nad gło­wą mę­dr­ca, tak na­de­wszyst­ko lu­bią­ce­go spo­kój. Na­wet przy­ja­cie­le jego i ucznio­wie obu­rze­ni byli i zgor­sze­ni, a nie­któ­rzy wprost mu w li­stach za­rzu­ca­li, że za da­le­ko swą śmia­łość po­su­nął. Spi­no­za, do­syć obo­jęt­ny na gło­sy ogól­ne­go obu­rze­nia, od­czu­wał głę­bo­ką bo­leść wi­dząc, że jest nie­zro­zu­mia­ny na­wet przez tych, któ­rych miał pra­wo zwać swy­mi ucznia­mi.

Przez pierw­szy rok swe­go po­by­tu w Ha­dze zaj­mo­wał Spi­no­za miesz­ka­nie u wdo­wy

Van Vel­den, w któ­rym póź­niej prze­miesz­ki­wał pod­czas po­by­tu w tem mie­ście bi­jo­graf jego, Co­le­rus. Wkrót­ce jed­nak, po­dob­no dla ogra­ni­cze­nia swych wy­dat­ków, prze­niósł się do ro­dzi­ny ma­la­rza Van der Spyck'a, gdzie już do śmier­ci miesz­kał. Nie­zwy­kle skrom­ny w wy­dat­kach, zaj­mo­wał tu małą iz­deb­kę na pod­da­szu, gdzie po­że­ra­ny roz­wi­ja­ją­ce­mi się już wte­dy su­cho­ta­mi, szli­fo­wał swo­je szkła i koń­czył „Ety­kę”, naj­wspa­nial­sze dzie­ło swo­je­go ży­cia. O spo­so­bie jego ży­cia z tego cza­su do­syć mamy wia­do­mo­ści. Z domu wy­cho­dził bar­dzo rzad­ko, ubie­rał się skrom­nie, lecz na­der czy­sto, i dość li­cho się od­ży­wiał, co bez wąt­pie­nia ujem­nie na jego zdro­wie wpły­nę­ło. Mimo nu­żą­cą pra­cę i cho­ro­bę, mimo wszyst­kie przej­ścia i du­cho­we osa­mot­nie­nie w swem ży­ciu, w sto­sun­kach z ludź­mi za­cho­wy­wał sło­dycz i po­go­dę. Bu­rza, wy­wo­ła­na uka­za­niem się Teo­lo­gicz­no-po­li­tycz­ne­go Trak­ta­tu, przy­ci­chła zwol­na i koło mę­dr­ca jęli się gro­ma­dzić na nowo wy­bit­ni lu­dzie, sła­wą jego zwa­bie­ni i uję­ci cha­rak­te­rem. Wiel­ki Pen-sjo­nar­jusz de Witt, któ­re­go póź­niej cze­kał tak tra­gicz­ny zgon z rąk roz­żar­te­go po­spól­stwa, żył z nim w bliz­kich sto­sun­kach i wie­lo­krot­nie rad jego za­się­gał. Le­ib­niz, prze­jeż­dża­jąc przez Ho lan­dję, nie­omiesz­kał rów­nież po­mi­nąć spo­sob­no­ści po­zna­nia wiel­kie­go fi­lo­zo­fa i spę­dze­nia z nim kil­ku go­dzin na roz­mo­wie. Sła­wa jego da­le­ko te­raz wy­bie­gła poza gra­ni­ce Ho­lan­dji; miał wie­lu zwo­len­ni­ków w An­gl­ji i Niem­czech, a gdy w r. 1672. woj­ska fran­cu­skie pod wo­dzą Kon­de­usza i Tu­re­niu­sza wkro­czy­ły do Ho­lan­dji, ksią­żę Kon­de­usz za­pra­gnął po­znać sław­ne­go i osła­wio­ne­go za­ra­zem fi­lo­zo­fa i we­zwał go w tym celu do Utrech­tu. Spi­no­za po­spie­szył na we­zwa­nie, ale zda­je się roz­mo­wa do skut­ku nie przy­szła, gdyż ksią­żę tym­cza­sem był już z Utrech­tu wy­je­chał. Spi­no­zę po­dróż ta na­ra­zi­ła na nie­ma­łe nie­bez­pie­czeń­stwa. Lud­ność ho­len­der­ska, nie­na­wi­dząc Fran­cu­zów, a po­dej­rze­wa­jąc ra­dy­kal­ną par­tje re­pu­bli­kań­ską, do któ­rej się i Spi­no­za przy­zna­wał, o po­ta­jem­ne im sprzy­ja­nie, o mało że nie zgo­to­wa­ła po­wra­ca­ją­ce­mu Spi­no­zie śmier­ci de Wit­ta, w mnie­ma­niu, że w ce­lach zdra­dy do Utrech­tu się udał. W tym­że sa­mym roku otrzy­mał Spi­no­za dru­gie jesz­cze za­szczyt­niej­sze we­zwa­nie. Elek­tor Pa­la­ty­na­tu nad­reń­skie­go, Ka­rol Lu­dwik, po­le­cił uczo­ne­mu Fa­bry­cju­szo­wi za­pro­sić go na ka­te­drę fi­lo­zo­fji w uni­wer­sy­te­cie he­idel­ber­skim. Ale Spi­no­za, mimo za­pew­nio­ną mu swo­bo­dę sło­wa, za­nad­to wie­le prze­był już do­świad­czeń, aby się na­ra­żać na pu­blicz­ne na­ucza­nie, zwłasz­cza że zdro­wie mu już istot­nie nie do­pi­sy­wa­ło. Od­rzu­cił tedy za­ofia­ro­wa­ną mu za­szczyt­ną po­sa­dę, tłu­ma­cząc się, że pra­gnie czas swój po­świę­cić swo­bod­nej pra­cy fi­lo­zo­ficz­nej, w któ­rej­by mu pu­blicz­ne na­ucza­nie mu­sia­ło być prze­szko­dą, a przy­tem wy­ra­ża­jąc oba­wę, czy wol­ność sło­wa, któ­rą mu ksią­żę przy­obie­cał pod wa­run­kiem, że nie bę­dzie jej uży­wał w celu po­ni­że­nia pa­nu­ją­cej re­li­gji, po­go­dzi­ła­by się z jego prze­ko­na­niem.

Do śmier­ci, któ­ra na­stą­pi­ła w czte­ry lata póź­niej, nie usta­wał w pra­cy, do­sko­na­ląc i uzu­peł­nia­jąc swo­ją Ety­kę, dzie­ło nie­wiel­kie roz­mia­ra­mi, ale ol­brzy­mie tre­ścią. Umarł w Ha­dze w miesz­ka­niu ma­la­rza Van der Spyck, dnia 22. lu­te­go 1667. roku, ma­jąc lat za­le­d­wie 45.

Pier­sio­wa cho­ro­ba, któ­ra go o śmierć przy­pra­wi­ła, za­czę­ła się u nie­go oko­ło 25. roku ży­cia. Do roz­wo­ju jej, obok sła­bej kom­plek­sji, przy­czy­nił się nie mało spo­sób jego ży­cia i pra­cy. W ostat­nich zwłasz­cza la­tach Spi­no­za, po­grą­żo­ny cały w pi­sa­niu Ety­ki, nad­zwy­czaj mało uży­wał ru­chu i nie­raz ca­ły­mi ty­go­dnia­mi nie opusz­czał po­ko­ju, gdzie so­bie ka­zał przy­no­sić swój skrom­ny po­si­łek. Roz­po­rzą­dza­jąc na­der nie­znacz­ny­mi fun­du­sza­mi, nie mógł się od­ży­wiać tak, jak­by tego jego nad­wą­tlo­ny or­ga­nizm wy­ma­gał; wie­my z jego no­ta­tek i opo­wia­dań jego go­spo­dy­ni, spi­sa­nych przez Co­le­ru­sa, że wy­dat­ki jego w tym wzglę­dzie były wię­cej niż skrom­ne.

Do oko­licz­no­ści, któ­re śmierć przy­spie­szy­ły, na­le­ży za­li­czyć jesz­cze i to, że pra­cu­jąc usta­wicz­nie nad szli­fo­wa­niem szkieł optycz­nych, na­ra­żał się na wdy­cha­nie za­bój­cze­go dla sie­bie szkla­ne­go pyłu. Mimo tak dłu­gi czas trwa­nia cho­ro­by, Spi­no­za zda­wał się nie prze­czu­wać zbli­ża­ją­ce­go się koń­ca. Je­dy­ny raz tyl­ko w li­ście na pół­to­ra roku przed śmier­cią do jed­ne­go ze swych przy­ja­ciół pi­sa­nym, wy­ra­ża wąt­pli­wość, czy ma przed sobą tyle ży­cia jesz­cze, aby roz­wią­zać nie­któ­re z nie­roz­wią­za­nych jesz­cze a drę­czą­cych go za­gad­nień.

W sto lat po śmier­ci wiel­kie­go fi­lo­zo­fa za­czę­ły się roz­cho­dzić mię­dzy wro­ga­mi jego pism róż­ne, ubli­ża­ją­ce jego cha­rak­te­ro­wi po­gło­ski o oko­licz­no­ściach, to­wa­rzy­szą­cych jego zgo­no­wi. Opo­wia­da­no, że sam za­żył tru­ci­znę, że w ostat­niej chwi­li od­wo­ły­wał wszyst­ko, co w ży­ciu swem na­pi­sał, ob­wi­nia­jąc się, że py­cha i bez­boż­ność do tego go po­pchnę­ły,–że wzy­wał Boga i pro­sił go zmi­ło­wa­nie dla swo­ich grze­chów. Wie­my z au­ten­tycz­nych źró­deł, że w opo­wia­da­niach tych nie­ma ani sło­wa praw­dy. Jest to zresz­tą dość zwy­kłe zja­wi­sko, że ciem­ni, za­śle­pie­ni i fa­na­tycz­ni prze­ciw­ni­cy wiel­kich i świa­tłych umy­słów sta­ra­ją się ob­ni­żyć war­tość prawd przez nie zdo­by­tych w ten na­iw­ny spo­sób, że opo­wia­da­ją o ich rze­ko­mej skru­sze i przed­śmiert­nym żalu. Opo­wie­ści o śmier­ci Vol­ta­ire'a mogą za dru­gi przy­kład po­słu­żyć.

Wia­do­mo­ści o śmier­ci Spi­no­zy mamy od go­spo­dy­ni jego, żony ma­la­rza Van der Spyck'a, któ­rej opo­wia­da­nia spi­sał miesz­ka­ją­cy u niej póź­niej Co­le­rus. W dniu śmier­ci Spi­no­za, któ­ry od kil­ku dni czu­jąc się go­rzej, z po­ko­ju nie wy­cho­dził, ze­szedł na dół do swo­ich go­spo­da­rzów, a wi­dząc, że wró­ci­li wła­śnie z ko­ścio­ła, roz­ma­wiał z nimi o na­ukach, któ­re tam sły­sze­li. Oko­ło po­łu­dnia wró­cił do sie­bie, a czu­jąc ogar­nia­ją­cą go nie­moc, po­le­cił za­we­zwać swe­go przy­ja­cie­la, le­ka­rza, Lu­dwi­ka Mey­era. Póź­niej zjadł jesz­cze z ape­ty­tem ro­sół, tak że go­spo­da­rze uspo­ko­je­ni co do sta­nu jego zdro­wia, wy­szli zno­wu z domu na po­po­łu­dnio­wą na­ukę do ko­ścio­ła. Gdy po­wró­ci­li–Spi­no­za już nie żył.

Mey­er, wziąw­szy parę drob­nych pa­mią­tek po swo­im uko­cha­nym mi­strzu i przy­ja­cie­lu, od­je­chał jesz­cze tego sa­me­go dnia naj­bliż­szym stat­kiem. Zwło­ki po­grze­ba­no w Ha­dze, w pod­zie­miach sta­re­go ko­ścio­ła. Za skrom­ną trum­ną po­stę­po­wał nie­wiel­ki or­szak zna­jo­mych; z przy­ja­ciół nie przy­był ża­den.

Wszyst­kie rę­ko­pi­sy, któ­re zmar­ły po­zo­sta­wił, Van der Spyck ode­słał na­tych­miast do dru­ka­rza Rieu­wert­za w Am­ster­da­mie, wy­peł­nia­jąc w ten spo­sób ust­ne po­le­ce­nie fi­lo­zo­fa, któ­ry się oba­wiał, by jego ro­dzi­na lub kto z nie­po­wo­ła­nych, obej­mu­jąc spa­dek, nie znisz­czył i nie za­tra­cił ca­łe­go du­cho­we­go do­rob­ku jego ży­cia. Po za­tem nie wie­le po­zo­sta­wił; tro­chę odzie­ży i ksią­żek, szkła i przy­rzą­dy szli­fier­skie. Trzy­sta kil­ka­dzie­siąt gul­de­nów, uzy­ska­nych ze sprze­da­ży tego spad­ku, ode­bra­ła jego sio­stra, jako na­tu­ral­na spad­ko­bier­czy­ni.

Ze śmier­cią Spi­no­zy kół­ko jego zwo­len­ni­ków i przy­ja­ciół roz­pro­szy­ło się zu­peł­nie. Przez lat kil­ka­na­ście mó­wio­no jesz­cze wie­le w Ho­lan­dji o mę­dr­cu, któ­ry po­dob­no miał być bez­boż­nym w swo­ich dzie­łach, a szla­chet­nym i uczci­wym w ży­ciu; tu i owdzie zna­lazł się jesz­cze wy­znaw­ca jego fi­lo­zo­fji, któ­ry znał go za ży­cia lub z dzieł po­śmiert­nych po­znał; kil­ku pa­sto­rów, pod­no­sząc etycz­ną treść jego na­uki, sta­ra­li się ją po­pu­la­ry­zo­wać i z do­gma­ta­mi go­dzić; dłu­żej nie­co od­zy­wa­li się jego prze­ciw­ni­cy, pio­ru­nu­jąc z am­bon, ka­tedr i ksią­żek „bez­boż­ne błę­dy prze­wrot­ne­go żyda”, ale wkrót­ce wszyst­ko uci­chło i nie­pa­mięć po­grze­ba­ła na dwa nie­mal wie­ki my­śli wiel­kie­go pan­te­isty. W XIX. do­pie­ro stu­le­ciu od­grze­ba­no go z po­pio­łów.

II.

CHA­RAK­TER SPI­NO­ZY.

Wszyst­kie wia­do­mo­ści, któ­re mamy o cha­rak­te­rze i spo­so­bie ży­cia Spi­no­zy, na dwie się da­dzą po­dzie­lić ka­te­gor­je. Do pierw­sze] na­le­żą opo­wie­ści współ­cze­snych, któ­rzy go zna­li oso­bi­ście lub też z pierw­szej ręki od jego zna­jo­mych wia­do­mo­ści swe czer­pa­li. Ci wszy­scy, bez wzglę­du na to, czy z tre­ścią na­uki Spi­no­zy się zga­dza­ją, czy też ją po­tę­pia­ją od­da­ją spra­wie­dli­wość cha­rak­te­ro­wi wiel­kie­go mę­dr­ca i przed­sta­wia­ją ży­cie jego w ten spo­sób, że może istot­nie słu­żyć za ide­ał ży­cia fi­lo­zo­fa.

Do dru­giej ka­te­gor­ji za­li­czyć wy­pa­da po­gło­ski znacz­nie póź­niej po­wsta­łe, fi­lo­zo­fo­wi w wy­so­kim stop­niu nie­przy­chyl­ne. Zja­wi­sko to ła­two so­bie wy­tłu­ma­czyć, je­śli się zwa­ży, że póź­niej, gdy być wy­znaw­cą Spi­no­zy zna­czy­ło na­ra­zić się na prze­śla­do­wa­nie za ka­cer­stwo, ci tyl­ko mo­gli się od­wa­żyć o nim pi­sać, któ­rzy wy­stę­po­wa­li jako jego prze­ciw­ni­cy. Sąd po­tę­pie­nia prze­no­szo­no z dzieł na au­to­ra; lu­dziom, któ­rzy tru­ci­znę w jego pi­smach wi­dzie­li i on w po­twor­nych przed­sta­wiał się bar­wach, rzu­ca­no więc na nie­go oszczer­stwa, któ­rym nikt nie śmiał i nie mógł prze­czyć, zwłasz­cza że rze­czy­wi­sta po­stać fi­lo­zo­fa zbla­dła i za­tar­ła się w pa­mię­ci. Wo­bec bez­za­sad­no­ści i sprzecz­no­ści tych póź­niej­szych po­dań mu­si­my szu­kać ob­ra­zu Spi­no­zy przedew­szyst­kiem w źró­dłach współ­cze­snych.

Wspo­mnie­li­śmy już o rzad­ko spo­ty­ka­nej zgod­no­ści ży­cia tego fi­lo­zo­fa z za­sa­da­mi, któ­re w swych dzie­łach gło­sił. Wiel­ki i nie­złom­ny cha­rak­ter, gdzie sil­na wola wspar­ta ro­zu­mem czło­wie­ka nad przy­pa­dło­ści tego ży­cia wzno­si – to był ide­ał Spi­no­zy, któ­ry w książ­kach przed­sta­wiał, a w ży­ciu urze­czy­wist­niał. Nie­sły­cha­ne pa­no­wa­nie nad sa­mym sobą, spo­kój, po­go­da, a przy­tem nie­ugię­tość i na­mięt­na mi­łość praw­dy były za­sad­ni­czy­mi ce­cha­mi jego cha­rak­te­ru. Je­śli do­da­my do tego umiar­ko­wa­nie w ży­ciu, wy­so­ką bez­in­te­re­sow­ność, skrom­ność i wy­la­ną ser­decz­ność dla przy­ja­ciół, to bę­dzie­my mie­li w isto­cie ob­raz czło­wie­ka, ja­kie­go rzad­ko się spo­ty­ka. Pod­da­wał on ży­cie swe całe kie­row­nic­twu ro­zu­mu i umiał trzy­mać na wo­dzy wszyst­kie swe na­mięt­no­ści, umiał prze­ba­czać, z po­błaż­li­wym uśmie­chem wyż­szo­ści pa­trzył na swo­ich wro­gów i prze­ciw­ni­ków, mimo że mało kto w ży­ciu tyle i tak cięż­kich krzywd do­świad­czył jak on. Cha­rak­ter jed­nak jego nie od­ra­zu zdo­był tę rów­no­wa­gę; owszem, wszyst­ko prze­ma­wia za­tem, że czuł on głę­bo­ko i znał po­tę­gę na­mięt­no­ści, lecz na­uczył się je wolą i ro­zu­mem po­skra­miać. Sam wy­gląd jego świad­czy o na­tu­rze go­rą­cej i skłon­nej do unie­sień. We­dle opo­wia­dań współ­cze­snych, wzro­stu był śred­nie­go o twa­rzy ścią­głej, ocie­nio­nej buj­nym, czar­nym i nie­co krę­tym wło­sem. Pod wy­so­kim czo­łem i re­gu­lar­ne­mi rów­nież czar­ne­mi brwia­mi pa­li­ło się dwo­je nie­wiel­kich, prze­ni­kli­wych czar­nych oczu, prze­dzie­lo­nych ścią­głym i du­żym no­sem, pod któ­rym wy­gi­na­ły się w luk na­mięt­ne i peł­ne wschod­nie usta. To nie była twarz czło­wie­ka, któ­ry dla tego był w ży­ciu spo­koj­ny: że na­mięt­no­ści nie znał. Rysy te ogni­ste i ner­wo­we nie­raz krzy­wić mu­siał skurcz bólu, nie­raz roz­pło­mie­nił gniew i na­mięt­ność, nim je wy­gła­dzi­ła i uspo­ko­iła że­la­zna wola. W pi­smach jego znaj­du­je­my tu i owdzie śla­dy wro­dzo­ne­go go­rą­ce­go uspo­so­bie­nia; nie­raz pod po­wło­ką ro­zum­nych i spo­koj­nych słów drży tam grom gnie­wu, szy­der­stwo i obu­rze­nie, nie­raz z ży­dow­ską ja­kąś za­cię­to­ścią sma­ga swych prze­ciw­ni­ków i wali znie­na­wi­dzo­ne przez sie­bie bał­wa­ny. Ale śla­dy te istot­nie tyl­ko do wy­jąt­ków na­le­żą, są to jak­by mi­mo­wol­ne zgrzy­ty, któ­re się wy­ry­wa­ją z jed­nej, wiel­kiej, po­tęż­nej i do­stro­jo­nej har­mon­ji du­cha.

Obok tej za­sad­ni­czej a zdo­by­tej z cza­sem cno­ty ży­cio­wej, miał cha­rak­ter jego wie­le wro­dzo­nych wznio­słych cech, któ­re mu po­zwo­li­ły tak się roz­wi­nąć. Do tych przedew­szyst­kiem za­li­czyć trze­ba ogrom­ną mi­łość praw­dy, wo­bec któ­rej wszyst­kie po­stron­ne wzglę­dy z przed oczu mu ni­kły. Ta mi­łość wio­dła go przez całe ży­cie, otwie­ra­ła przed nim taj­ni­ki za­gad­nień bytu i uczy­ła ży­cie do nich sto­so­wać. Tą mi­ło­ścią praw­dy wie­dzio­ny, na­ra­ził się ha gorz­kie prze­śla­do­wa­nie swych współ­wy­znaw­ców; dla niej opu­ścił swą ro­dzi­nę, ska­zał się na od­osob­nie­nie i wszyst­kie nie­do­stat­ki ży­cia; ona spra­wi­ła, że z obu­rze­niem i po­gar­dą od­rzu­cił ofia­ro­wa­ne so­bie przez ra­bi­nów pie­nią­dze, któ­re mia­ły być za­pła­tą hi­po­kry­zji i opor­tu­ni­zmu. Całe ży­cie spę­dził na cięż­kiej pra­cy ręcz­nej, aby tyl­ko nie utra­cić nie­za­leż­no­ści i swo­bo­dy sło­wa, po­trzeb­nej dla szu­ka­nia praw­dy. Coż mo­gło być za-szczyt­niej­szem i wię­cej po­trzeb­nem dla bied­ne­go mę­dr­ca, niż po­sa­da pro­fe­so­ra fi­lo­zo­fji, ofia­ro­wa­na mu przez elek­to­ra przy he­idel­ber­skim uni­wer­sy­te­cie? A jed­nak od­rzu­cił ją z lek­kiem ser­cem, po­wo­do­wa­ny do tego, obok za­mi­ło­wa­nia ci­szy i spo­ko­ju – je­dy­nie oba­wą, że za­ję­cie to może mu prze­szka­dzać w zdo­by­wa­niu wie­dzy i praw­dy. W ogól­no­ści oka­zu­je Spi­no­za w ży­ciu swo­im nie­zmier­ną bez­in­te­re­sow­ność w spra­wach pie­nięż­nych. Gdy przy­ja­ciel jego wiel­ki pen­sjo­nar­jusz Jan de Witt, ofia­ro­wał mu rocz­ną pen­sję, nie chciał jej zra­zu przy­jąć, a przy­jął ją do­pie­ro po dłu­gich na­le­ga­niach i zre­du­ko­wa­niu jej do mniej­szej kwo­ty.

Po śmier­ci de Witt'a spad­ko­bier­cy jego od­mó­wi­li mu dal­sze­go wy­pła­ca­nia pen­sji; Spi­no­za zrzekł się jej na­tych­miast do­bro­wol­nie. Dru­gim przy­kła­dem wy­so­kiej bez­in­te­re­sow­no­ści jego jest sto­su­nek do Szy­mo­na de Vries. Mło­dy ten en­tu­zja­stycz­ny wiel­bi­ciel mi­strza, wi­dząc w ja­kim żyje nie­do­stat­ku, a za­ra­zem czu­jąc słab­ną­ce zdro­wie, po­sta­no­wił uczy­nić Spi­no­zę swym uni­wer­sal­nym spad­ko­bier­cą. Spi­no­za na pierw­szą wieść o tem po­spie­szył oso­bi­ście do przy­ja­cie­la i nie spo­czął pier­wej, aż go na­kło­nił do prze­ka­za­nia mie­nia na­tu­ral­ne­mu spad­ko­bier­cy, jego bra­tu. De Vries chciał za przy­kła­dem Witt'a przy­najm­niej pen­sję ofia­ro­wać Spi­no­zie; ale i temu Spi­no­za się oparł, a zmu­szo­ny wresz­cie do przy­ję­cia ofia­ry, wy­mógł zni­że­nie jej z 500 do 300 gul­de­nów rocz­nie. Po­trze­by jego istot­nie były nie­wiel­kie. Żył nad­zwy­czaj skrom­nie i wstrze­mięź­li­wie, szu­ka­jąc ca­łej roz­ko­szy ży­cia ra­czej w świe­cie my­śli i ra­do­snem za­chwy­ca­niu się pięk­nem przy­ro­dy. Nic fał­szyw­sze­go jed­nak, jak wy­cią­ga­nie stąd wnio­sku, że Spi­no­za był asce­tą i nie umiał ce­nić ma­ter­jal­nych przy­jem­no­ści, lub z na­tu­ry nie czuł żad­ne­go po­pę­du do szu­ka­nia ich. Prze­ciw temu ostat­nie­mu przy­pusz­cze­niu prze­ma­wia jego wro­dzo­na go­rą­cość cha­rak­te­ru, a dzie­ła jego do­wo­dzą, że nie był wro­giem żad­nych przy­jem­no­ści, na­wet ta­kich, ja­kie spra­wia ja­dło i na­pój, byle tyl­ko mia­ra była w nich za­cho­wa­na. Nie po­tę­piał on nig­dy ni­ko­go, kto obok mo­ral­nych ce­nił i ma­ter­jal­ne do­bra i przy­jem­no­ści ży­cia, a że sam ich nie szu­kał, po­cho­dzi­ło li tyl­ko stąd, że na­uczył się znaj­do­wać bez po­rów­na­nia więk­szą i czyst­szą roz­kosz w świe­cie swej my­śli.

Jest pew­na oko­licz­ność w ży­ciu Spi­no­zy, z któ­rej wbrew po­wyż­szym przy­kła­dom, chcie­li prze­ciw­ni­cy wy­snuć do­wód jego chci­wo­ści. Cho­dzi­ło mia­no­wi­cie o spa­dek po jego ro­dzi­cach, do któ­re­go sio­stry jego za­prze­cza­ły mu pra­wa, jako wy­klę­te­mu przez gmi­nę ży­dow­ską. Spi­no­za udał się na dro­gę są­do­wą, gdzie uzy­skał po­twier­dze­nie swych praw spad­ko­bier­cy. Jed­nak pod­no­szą­cy tę oko­licz­ność jako za­rzut prze­ciw cha­rak­te­ro­wi Spi­no­zy, za­po­mnie­li, że uzy­skaw­szy pra­wo­moc­ny wy­rok, zrzekł się spad­ku do­bro­wol­nie i całe mie­nie sio­strze po­zo­sta­wił. W świe­tle tego czy­nu opór jego praw­ny na­bie­ra in­ne­go zna­cze­nia. Spi­no­zie nie cho­dzi­ło o ma­ją­tek, lecz na­przód o prze­ko­na­nie sióstr, że nie mają słusz­no­ści, po­wtó­re zaś o wy­ka­za­nie swym nie­przy­ja­cio­łom ży­dow­skim, że wy­klu­cze­nie z gmi­ny wy­zna­nio­wej nie po­cią­ga za sobą utra­ty praw oby­wa­tel­skich.

Przy ca­łym swym spo­ko­ju i dum­nem od­osob­nie­niu, w któ­rem żył, miał Spi­no­za go­rą­ce ser­ce, któ­re tem wię­cej gra­gnę­ło mi­ło­ści i praw­dzi­wej przy­jaź­ni, że jej tak mało w ży­ciu znaj­do­wa­ło. Żo­na­ty nig­dy nie był i nie mamy na­wet do­wo­dów, czy się kie­dy ko­chał; opo­wia­da­nie bo­wiem o mi­ło­ści jego do cór­ki le­ka­rza Van der Ende na­le­ży za­li­czyć do po­gło­sek bez za­sad­nych, zwa­żyw­szy, że w cza­sie, gdy Spi­no­za tam by­wał, mia­ła ona lat za­le­d­wie dwa­na­ście. Brak po­zy­tyw­nych da­nych w tym wzglę­dzie nie sta­no­wi jed­nak jesz­cze do­wo­du, owszem, są­dząc z pism fi­lo­zo­fa, w któ­rych wy­ka­zu­je głę­bo­ką zna­jo­mość ser­ca ludz­kie­go i wszyst­kich jego na­mięt­no­ści, przy­pusz­czać na­le­ży, iż znał z do­świad­cze­nia na­mięt­ne uczu­cie mi­ło­ści. Wie­le na­to­miast wie­my o jego wy­la­nej ser­decz­no­ści dla przy­ja­ciół. Na wieść o okrop­nej śmier­ci bra­ci de Witt, za­lał się łza­mi i tyl­ko usi­ło­wa­niom obec­nych uda­ło się po­wstrzy­mać go od do­raź­ne­go wy­stą­pie­nia prze­ciw roz­wście­czo­nym tłu­mom.

Dla przy­ja­ciół, z któ­rych więk­sza część nie­do­ro­sła była do wiel­ko­ści jego umy­słu, był bar­dzo wy­ro­zu­mia­ły. Wszę­dzie, gdzie się za­trzy­my­wał po opusz­cze­niu Am­ster­da­mu, po­zo­sta­wiał po so­bie jak naj­lep­szą pa­mięć. Na­wet dla lu­dzi pro­stych, ja­ki­mi była bez­wąt­pie­nia więk­szość jego zna­jo­mych z Rhyns­bur­ga i mał­żeń­stwo Van der Spyck, umiał zna­leść wie­le życz­li­wo­ści i sło­dy­czy. Lu­dzie, któ­rzy raz się z nim prze­lot­nie spo­tka­li, uno­si­li ze sobą wspo­mnie­nie nie­tyl­ko wiel­kie­go gen­ju­szu mę­dr­ca, lecz tak­że uj­mu­ją­ce­go a peł­ne­go god­no­ści cha­rak­te­ru czło­wie­ka. Rów­no­wa­ga umy­słu, któ­rą przez po­tęż­ną woię osią­gnął, na­uczy­ła go rów­nież spo­ko­ju i po­błaż­li­wo­ści wzglę­dem wro­gów. Bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­nym w tym wzglę­dzie przy­kła­dem jest jego sto­su­nek do wspo­mnia­ne­go już Alb. Bur­gha. Mło­dzie­niec ów, jak się rze­kło, przy­jąw­szy po opusz­cze­niu Spi­no­zy w Rzy­mie ka­to­li­cyzm, na­pi­sał do swe­go daw­ne­go mi­strza za­ro­zu­mia­ły i obe­lży­wy list, w któ­rym usi­łu­je po­skro­mić jego rze­ko­mą py­chę ro­zu­mu i przy­wieść go na łono je­dy­nie zba­wia­ją­ce­go, rzym­skie­go ko­ścio­ła.

List Spi­no­zy, któ­rym na proś­by kil­ku wspól­nych zna­jo­mych Bur­gho­wi od­po­wie­dział, jest istot­nie ar­cy­dzie­łem w swo­im ro­dza­ju, a za­ra­zem naj­lep­szym po­mni­kiem iście fi­lo­zo­ficz­ne­go spo­ko­ju. Z wiel­ką pro­sto­tą, w któ­rej jed­nak w każ­dym sło­wie brzmi pew­na sie­bie, choć skro – mna i po­błaż­li­wa wyż­szość, od­po­wia­da na za – rzu­ty czy­nio­ne mu przez fa­na­tycz­ne­go i za­ro­zu­mia­łe­go neo­fi­tę. „Py­tasz–pi­sze mię­dzy in­ne­mi – skąd ja wiem, że moja fi­lo­zo­fja jest naj­lep­sza ze wszyst­kich, któ­rych w świe­cie nie­gdyś na­ucza­no, któ­rych te­raz na­ucza­ją i któ­re kie­dyś

I będą na­ucza­ne? Lecz tem sa­mem pra­wem ja bym cię mógł o to za­py­tać. Gdyż ja się nie

I cheł­pię ja­ko­bym naj­lep­szą fi­lo­zo­fię wy­na­lazł, lecz wiem tyl­ko, że znam praw­dzi­wą. A je­śli się za py­tasz, skąd wiem o tem, to po­wiem, że z tego sa­me­go po­wo­du, z któ­re­go ty wiesz, że trzy kąty trój­ką­ta rów­na­ją się dwom pro­stym… Po­nie­waż praw­da jest ka­mie­niem pro­bier­czym sa­mej sie­bie i fał­szu za­ra­zem. Ale ty, ty, któ­ry twier­dzisz, żeś naj­lep­szą re­li­gję zna­lazł, skąd ty wiesz, że jest ona naj­lep­sza ze wszyst­kich, któ­re ist­nia­ły, ist­nie­ją i kie­dyś jesz­cze ist­nieć będą?…" W sło­wach tych, jak i w wie­lu in­nych miej­scach z pism póź­niej­szych, w któ­rych prze­ciw swo­im prze­ciw­ni­kom wy­stę­pu­je, wid­no nie za­ro­zu­mia-J łość mę­dr­ka, lecz spo­koj­ne prze­świad­cze­nie fi­lo­zo­fa, pew­ne­go, że po­stę­pu­je dro­gą je­dy­ną, jaka do praw­dy wie­dzie… i

Aże­by uzu­peł­nić ob­raz du­szy tego wiel­kiei go czło­wie­ka, na­le­ży wspo­mnieć jesz­cze o je­gol wy­kształ­ce­niu. Spi­no­za uczył się i umiał bar­dzo! wie­le, a przedew­szyst­kiem po­tra­fił oce­niać i pol rząd­ko­wać za­sób swej wie­dzy. Pierw­sze je­gol wy­kształ­ce­nie naj­mniej może było od­po­wied­nie! dla stwo­rze­nia w nim tej ja­sno­ści sądu i my­śliJ któ­rą w dzie­łach jego spo­ty­ka­my. W szko­le przyj sy­na­go­dze w Am­ster­da­mie stra­wą jego du­cho­wa! były obok Pi­sma świę­te­go i jego ko­men­ta­to­ro­wi za­wi­łe dzie­ła tal­mu­dy­stów i mi­stycz­na Ka­ba­ła! Wkrót­ce wpraw­dzie otrzą­snął się z wpły­wu doi gma­tycz­nej tre­ści tych pism, zda­je się jed­nak, że lek­tu­ra ich po­zo­sta­wi­ła pe­wien for­mal­ny ślad w jego umy­śle, ob­ja­wia­ją­cy się głę­bo­kim choć mi­mo­wol­nym może i ra­cjo­na­li­stycz­nie za­bar­wio­nym mi­sty­cy­zmem w ostat­nich czę­ściach jego Ety­ki. Przy­czy­nić się zresz­tą mo­gły do tego rów­nież i nie­któ­re scho­la­stycz­ne pi­sma chrze­ści­jań­skich teo­lo­gów, któ­re dość wcze­śnie po­znał. Poza tem, jak już wie­my, znał dzie­ła współ­cze­snych fi­lo­zo­fów, Kar­te­zju­sza więc przedew­szyst­kiem, a na­stęp­nie an­giel­skich in­duk­cjo­ni­stów: Ba­ko­na i Hob­be­sa. W ka­ta­lo­gu po­zo­sta­łej po nim nie­wiel­kiej bi­blio­te­ki spo­ty­ka­my rów­nież znacz­ny sze­reg dzieł sta­ro­żyt­nych fi­lo­zo­fów i hi­sto­ry­ków, oraz dzie­ła Gro­tiu­sa i Ma­chia­wel­la. Nie­któ­rzy ucze­ni, chcąc go po­sta­wić w za­leż­ność od – wło­skich re­ne­san-si­stów, przedew­szyst­kiem od Gior­da­na Bru­na, usi­ło­wa­li do­wieść, że mu­siał znać ich dzie­ła. To jed­nak jest dość wąt­pli­we, zwłasz­cza w od­nie­sie­niu do Bru­na, któ­re­go dzie­ła, jako wy­klę­te, były ogrom­ną rzad­ko­ścią.

Poza spe­cjal­nem fi­lo­zo­ficz­nem wy­kształ­ce­niem po­sia­dał Spi­no­za grun­tow­ną zna­jo­mość ów­cze­snej wie­dzy przy­rod­ni­czej, a przedew­szyst­kiem ma­te­ma­ty­ki, któ­ra wła­śnie naj­więk­sze swe try­um­fy świę­ci­ła. Jaki wpływ na Spi­no­zę wy­war­ła treść dok­tryn, któ­re po­znał, bę­dzie­my póź­niej mó­wi­li. Te­raz zaj­mie­my się w paru sło­wach ich for­mal­nym wpły­wem na spo­sób my­śle­nia na­sze­go fi­lo­zo­fa. Scho­la­sty­ka cała na­uczy­ła go za­pusz­cza­nia się w sub­tel­no­ści my­ślo­we, dała mu po czę­ści swą fi­lo­zo­ficz­ną no­men­kla­tu­rę, swój ję­zyk i nie­któ­re okre­śle­nia. Fi­lo­zo­fja De­scar­tes'a dzia­ła nań prze­waż­nie przez swą treść, na­uczy­ła go jed­nak poza tem ści­słej me­to­dy de­duk­cyj­nej, któ­rą się przedew­szyst­kiem od­zna­cza. An­giel­scy fi­lo­zo­fo­wie zwró­ci­li umysł jego w pierw­szym rzę­dzie ku prak­tycz­nym za­gad­nie­niom ży­cia. Wresz­cie na­uki przy­rod­ni­cze zmu­si­ły go do uwzględ­nie­nia me­cha­nicz­nej stro­ny ustro­ju świa­ta i spra­wi­ły, że w naj­wyż­szych na­wet swych abs­trak­cjach nie za­po­mi­nał o rze­czy­wi­sto­ści zmy­słom do­stęp­nej i sta­rał się je zwią­zać i po­go­dzić. Ści­słość my­śle­nia zaś i do­kład­ność w pro­wa­dze­niu do­wo­dów, były owo­cem jego stu­djów ma­te­ma­tycz­nych. Ma­ter­nas tycz­ny spo­sób pro­wa­dze­nia do­wo­dów wpły­nął rów­nież na ze­wnętrz­ną stro­nę jego me­to­dy; tem jed­nak zaj­mie­my się ob­szer­niej, mó­wiąc o jego sys­te­mie… i

Poza tem wszyst­kiem od­zna­czał się Spi­no­za w swych fi­lo­zo­ficz­nych do­cie­ka­niach ogrom­nym zmy­słem prak­tycz­nym. Trud­no z do­kład­no­ścią po­wie­dzieć, gdzie na­le­ży szu­kać źró­dła owe­go zmy­słu, czy w cha­rak­te­rze jego in­dy­wi­du­al­nym, czy we wpły­wach po­stron­nych; dość jed­nak, że zmysł ten całą jego dzia­łal­no­ścią fi­lo­zo­ficz­ną kie­ru­je: naj­wię­cej abs­trak­cyj­ne i me­ta­fi­zycz­ne do­cie­ka­nia zmie­rza­ją do jed­ne­go wiel- * kie­go celu, któ­rym jest szczę­ście czło­wie­ka i ludz­ko­ści.

III.

DZIE­ŁA SPI­NO­ZY.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: