Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Przekroczyłem zakazaną granicę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przekroczyłem zakazaną granicę - ebook

„Przekroczyłem zakazaną granicę” to pamiętnik autora prowadzony od stycznia do lipca 2024 roku. Opisuje w nim przeżycia związane z podróżami po Rumunii, Turcji, Polsce i obwodzie królewieckim w Rosji.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-282-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Spisałem swoje myśli, wspomnienia i przeżycia od stycznia do lipca 2024 roku. Moje życie jest pełne przygód i sukcesów, ale także niepowodzeń i niepewności jutra. Głębsza refleksja nad tym wszystkim zaczęła się w Rumunii, gdzie byłem wolontariuszem. Na początku grudnia 2023 roku poznałem wyjątkową osobę, która przywróciła mi siły, gdy znalazłem się w dole i nie wiedziałem co ze mną będzie w przyszłości. Bałem się, że z wiekiem zatracę swój optymizm, siły i wiarę w to, że życie jest wspaniałe.

Od sierpnia 2015 roku prowadzę bloga, w którym opisuję moją codzienność, publikuję moje fotografie, ale także piszę pewne przemyślenia odnośnie społeczeństwa i polityki. Większość rzeczy napisanych w książce, opublikowałem również na nim, aczkolwiek niektóre z nich z mniejszą ilością szczegółów. W Internecie jest mnie pełno. Można rzec, że jestem z cyfrowego pokolenia, które jest uzależnione od mediów społecznościowych, co poniekąd, w moim przypadku, jest prawdą.

Uwielbiam podróżować, poznawać nowe kultury, dyskutować z ludźmi, lecz przede wszystkim pisać i robić zdjęcia. Kocham Ziemię i chciałbym poznać jej każdy zakątek. Bacznie obserwuję co dookoła mnie się dzieje. Chciałbym uwiecznić jak najwięcej ważnych momentów i miejsc. Dlatego też postanowiłem zrobić to w tradycyjny sposób.

„Przekroczyłem zakazaną granicę” to książka pokazująca nie tylko moje życie, ale także opisująca otaczający nas świat. Z bólem serca dowiadywałem się między innymi o tym jak traktowane są osoby spod queerowego parasola w Rosji, do której jechałem z delikatnymi wyrzutami sumienia, ponieważ sam jestem gejem, który wyszedł z szafy tuż przed pełnoletnością. Mój wyjazd do Królewca wiązał się z wieloma obawami, które tkwiły w mojej głowie. Nie była to typowa zagraniczna podróż jakich przeżyłem wiele w moim życiu (przed Rosją odwiedziłem 19 państw, nie licząc oczywiście Polski).

Czułem się w tym czasie jak robot, który bez zadania, bądź nadzoru nie wiedział co ze sobą zrobić. Gubiłem się w swoich własnych myślach. Przeważnie neutralne, bądź nieszkodliwe, aczkolwiek mieszały się z tymi negatywnymi i często nie umiałem tego bałaganu ogarnąć. Ludzie musieli wiedzieć, że coś wiem. Musiałem jak najczęściej pokazywać, że jestem dobrą osobą. Musiałem wierzyć, że inni widzą moje życie jako zbiór ciekawych wydarzeń. Jednocześnie żyłem nie na pokaz; zachowywałem się tak jak chciałem, wierząc, że nie jestem w niczyich oczach irytujący, bądź samolubny. Rozpraszały mnie przeróżne rzeczy, często musiałem skupić się na tym, aby się skupić. Chaos był dla mnie codziennością, lecz mimo wszystko starałem się być tą odpowiedzialną, dorosłą i uporządkowaną osobą, która od czasu do czasu pozwalała sobie na infantylizm i bujanie w obłokach, myśląc o nowych miejscach do odwiedzenia, nowych tatuażach, ciekawych ubraniach, czy gadżetach.

Wszystko co w tej książce jest opisane dedykuję wielu ważnym osobom w moim życiu. Mojemu partnerowi Dimie za to, że pomógł mi uwierzyć w siebie; mojemu przyjacielowi Tomkowi za to, że dzięki niemu udało mi się usamodzielnić i wyjść na prostą; mojej mamie Annie i mojemu śp. tacie Robertowi za to, że postawili fundamenty mojej osobowości, dzięki czemu jestem taką osobą jaką jestem; mojej kuzynce Patrycji za to, że wierzyła i motywowała mnie, żeby ta książka powstała; mojemu bratu Jasiowi za to, że pokazał mi wiele rzeczy związanych ze współczesną kulturą, dzięki czemu pokochałem wiele zespołów oraz chodzenie do muzeów, teatrów i innych podobnych instytucji, zwłaszcza w naszym ukochanym Lublinie; mojej najlepszej przyjaciółce Klaudii, która była ze mną na dobre i na złe i zawsze cieszyła się z moich sukcesów; oraz mojej cioci Eli za to, że jest dla mnie jak druga mama, która pomagała nam wszystkim w ciężkiej sytuacji życiowej.Rozdział I — Stambuł

Ostatnia sobota stycznia. Gdy na dworze szalały mrozy, ja melancholijnie spoglądałem za okno i widziałem śnieg, który błyszczał w zimowym słońcu. Starałem się zająć czymś co pozwoli mi na odrobinę relaksu dzień przed kilkunastogodzinną drogą pociągami i autobusem. Mój mąż, mocno skupiał się na przygotowaniach do podróży. Mieliśmy się spotkać w innym kraju, z daleka od naszych domów, choć ja już od dłuższego czasu byłem z dala od swojego. Od września przebywałem w Rumunii jako wolontariusz ucząc dzieci języka angielskiego w okolicy Miercurea-Ciuc — stolicy okręgu Harghita — w Transylwanii i na Seklerszczyźnie, gdzie większość mieszkańców to ludność węgierskojęzyczna.

Dokładnie rok wcześniej odkryłem Europejski Korpus Solidarności, który oferował wolontariaty do odbycia w całej Europie mające na celu nieść pomoc lokalnym społecznościom. Takim sposobem trafiłem w tamto miejsce. Uważałem, że nauka w szkole wcale nie musiała być nudna. Uważałem też, że zdolności nauczycielskie mam we krwi, jak wiele osób w mojej rodzinie. Wkładaliśmy dużo pracy, by wymyślić coś ciekawego i kształcącego, a jednocześnie mogliśmy w zamian odkrywać wszystko co nas otacza i było dla nas nowe. Zyskiwaliśmy na tym wszyscy. Pracowaliśmy dla innych, ale także nad sobą. Rozwijaliśmy się.

Wcieliłem między innymi w życie pomysł, by pokazać młodym obywatelom, czym jest demokracja w prosty i przystępny sposób. Stworzyłem karty do głosowania, urnę wyborczą, a nawet plakaty do kolorowania. Dzieci miały do wyboru, czy lubią bardziej psy, czy też koty. Wygrały psy, jednak najlepsze w tym wszystkim była gromadka ciekawskich uczniów, którzy byli zwolennikami obu opcji i patrzyli jak przeliczam głosy, by mieć pewność, że nie oszukuję.

Poprzedniego dnia służyłem maluchom za żywy manekin, na którego przyklejały fiszki z nazwami części ciała i musiały odnaleźć miejsce, do którego każda karteczka pasuje. Prawie cały mijający tydzień spędziłem w Bukareszcie na szkoleniu dotyczącym samorozwoju, które wolontariusze pracujący w całej Rumunii musieli przebyć. Przez trzy dni mieliśmy zajęcia, które miały na celu podsumować nasze cele, możliwości, umiejętności, sposób myślenia, talenty. Z początku myślałem o tym jak o obowiązku, ale wraz ze startem tychże warsztatów, poczułem, że to było znacznie inne. I podobało mi się to. Spałem przez trzy noce w przytulnym hotelowym pokoju, co było dla mnie relaksujące i dające trochę spokoju i prywatności, których ostatnio trochę bardziej potrzebowałem. Na miejscu poznałem nowych ludzi z aż czterech różnych kontynentów i kilkunastu państw. Łącznie wszyscy mówiliśmy około dwudziestoma językami, a łączył nas jeden — angielski. Kolejne doznanie poszerzające horyzonty. Mieliśmy także okazję na integrację. Poznawaliśmy najchętniej odwiedzane kluby, spotykaliśmy się w pokojach, graliśmy w karty. Z jedną poznaną dziewczyną próbowaliśmy dla żartów dogadać się w swoich językach — polskim i bułgarskim.

Tydzień był mocno intensywny. Po wielu miesiącach ciągłej pracy nie mogłem doczekać się urlopu. Turcja była jedną z nielicznych opcji, które pozwoliłyby mi i mojemu partnerowi na spotkanie się twarzą w twarz.. Wszystko to ze względu na jego rosyjskie obywatelstwo. Nie mógł wjechać na teren Unii Europejskiej, ot tak.

Minęły ponad dwa miesiące odkąd pojawił się w moim życiu, choć jeszcze nie mieliśmy okazji by zobaczyć się na żywo, co miało się niedługo zmienić. Odkrył we mnie wiele rzeczy, które przeciętnego mężczyznę by wystraszyły, a on nie tylko ode mnie nie uciekł, a był wręcz ogromnym wsparciem, bym gnał do przodu i robił więcej w kierunku lepszego samopoczucia i przyszłości. Zresztą ja byłem taki sam wobec niego. Ciągnęliśmy się nawzajem ku górze.

W oczekiwaniu na wieczór, by móc w końcu oddać się naszej tradycyjnej, codziennej rozmowie, podczas której obaj leżymy w swoich łóżkach i marzymy o swojej obecności, postanowiłem napisać list. Pierwszy list.

_Mój najukochańszy,_

_dotychczas w Twoją stronę kierowałem uczucia zamknięte tylko w poezji, ale moja prozatorska dusza też musi się w końcu wtrącić._

_Nie mogę przestać myśleć o Tobie i o tym jak w najbliższych godzinach czeka nas spotkanie w Stambule. Nasza pierwsza wspólna wyprawa. Jako zaawansowany podróżnik, który poza swoją ojczyzną — Polską, odwiedził osiemnaście innych krajów i setki miast i miasteczek, czuję, że nadchodząca podróż w Twojej obecności otworzy moje horyzonty szerzej i pomoże mi spojrzeć na otaczające mnie piękno i dziedzictwo historii tak jak dotychczas nie miałem okazji spojrzeć._

_Wiesz doskonale jak bolą mnie ostatnio myśli i chwile rozłąki, które nie są wieczne, a jednak sprawiają, że nie mogę się skupić na niczym innym niż na tym jak bardzo Cię pragnę i potrzebuję. Pomaga mi pisanie i myślenie o naszej wspólnej przyszłości, która nas czeka tam gdzie na miłość dwóch mężczyzn nie patrzy się ze zgorszeniem. Bo przecież miłość taka właśnie jest. Piękna w każdym wydaniu. Dlatego bardziej mnie boli, gdy dzieli nas granica, której przekroczenie nie jest czymś niemożliwym, aczkolwiek sprawia to wiele trudności. Jesteśmy z dwóch światów, podobnych, lecz z trudną, okrutną przeszłością, która stworzyła obustronną nienawiść. A jednak my jesteśmy inni i nie przejmujemy się naszym pochodzeniem. Uczucie zakiełkowało i przezwyciężyło uprzedzenie._

_Dlatego też czekam na moment, gdy granica nie będzie miała dla nas znaczenia. Moje serce raduje się gdy wiem, że jutro nadchodzi dzień podróży dla nas obu, po to by spotkać się poza zasięgiem murów, które tak bardzo mocno pragną nas rozdzielić. To jest początek naszej historii, którą pragnę uwiecznić czymś innym niż poezją ze skomplikowanymi metaforami. Nawet nie wiesz jaki jest to balsam na rany mojej duszy, gdy wiem, że stały mieszkaniec moich myśli stanie przy mnie w całej swojej okazałości i będzie tylko dla mnie przez cały tydzień. Pierwsze spotkanie, pierwszy dotyk, pierwszy pocałunek, pierwszy uścisk. Moment próby przed tym, co nas czeka po moim powrocie z odległej od mojego domu Rumunii. Każdy ból rozłąki do tego czasu będę kajał w listach i będę pisał ich dla Ciebie całe pergaminy, bo jestem fontanną eksplodujących uczuć i wolę spisywać te najszczersze i najszczęśliwsze niż trzymać je w sobie zamknięte na klucz._

_Nie mogę doczekać się tej chwili, aż obaj będziemy leżeć w pierzu i dotykać się z czułością zapominając o całym świecie dookoła, by tuż po wszystkim znowu się w nim odnaleźć._

_Czekam na Ciebie z utęsknieniem_

Liczyłem godziny do naszego spotkania. W piątkowy wieczór było ich prawie 60. W sobotnie południe już tylko nieco ponad 40, a w momencie gdy poszedł spać — 30. Gdy zasnął, ja musiałem ujarzmić moje emocje. Nie mogłem przestać myśleć o tej magicznej chwili, która miała mnie czekać. Gdyby to był zwykły wojaż, których przeżyłem wiele, ekscytowałbym się, ale nie aż tak jak na myśl o tym, że dla mnie nie będzie to tylko wyprawa, ale spokój dla wiercącego się we mnie serca. Ja to bym najlepiej chciał wszystko dostać na już, a życie, robiąc mi i przysługę i na złość, daje mi najlepsze rzeczy, gdy na nie poczekam. Czasami nie wiedziałem, czy mam mu dziękować, czy obrazić się na amen. Nagle znikąd pojawił się mój ukochany. Tysiąc kilometrów ode mnie. Zacząłem myśleć, że to jakieś drwiny, że kolejny cudowny element mojego życia jest wyzwaniem od losu. Zupełnie tak jakby ten powiedział mi prosto w twarz: „nie lubię cię, ale szanuję, dlatego dostaniesz dużo szczęścia w zamian za nadludzko ciężką pracę i wytrzymałość”.

Wstałem o dziesiątej. Późno, ale wolałem upewnić się, że będę porządnie wyspany. Wziąłem gorący prysznic, pisałem z ukochanym o przygotowaniach do wyjazdu. Z domu wyszedłem tuż przed dwunastą, gdy w międzyczasie on był już na lotnisku. Zabawne, że obaj wyruszyliśmy w podróż o tej samej porze, ale zupełnie innymi środkami transportu i w zupełnie innych krajach. Wsiadłem w pociąg w moim miasteczku wpół do pierwszej. Przecisnąłem się przez tłum, usadowiłem się na moim siedzeniu, wyjąłem zeszyt i długopis. W ten sposób narodził się drugi list.

_Najdroższy,_

_wyruszyłem w pierwszą część drogi do Ciebie. Czeka mnie kwadrans postoju w drodze do Bukaresztu w Braszowie, a z Bukaresztu wyruszam od razu do Stambułu. Liczę w głowie już nie dni, a godziny do momentu, w którym znajdę się w twoich ramionach. Ty jesteś teraz w niebie, lecisz jak ptak, w samolocie. I choć ja jestem w pociągu, tu na ziemi, to także lecę. Lecę w marzeniach, bo nie chcę by dosięgła mnie przyziemność. Te kilometry do celu, w kosmosie są tak mikroskopijne, że aż nie myślę o tym, że jestem daleko od Ciebie. Bo jestem blisko, a tak naprawdę jedyne co nas dzieli to bezlitosny czas. Mijamy rzekę płynącą wśród śniegów, drzewa na wzgórzach, miasteczko uzdrowiskowe z ludźmi, którzy po prostu żyją chwilą. I spoglądam przez okno na to wszystko co widziałem niejednokrotnie, ale nie mogę przestać patrzeć, bo to ułatwia mi drogę. Tych drzew jest tak wiele. Zdają się być takie ciche, każde wydaje się być takie same, tak samo jak tłumy ludzi na mieście. Jesteśmy tacy sami jak te drzewa. W tłumie nas nikt nie rozróżni. Ale to nie ma znaczenia, bo to my potrafimy się nawzajem odnaleźć._

_Znowu tęsknię._

Podróż w samotności to coś do czego jestem przyzwyczajony, ale tym razem czułem się inaczej. Pociąg z serca Transylwanii wydawał się być taki powolny, mimo że poruszał się tak samo jak zwykle. Za każdym razem gdy na coś tak bardzo czekam, widzę jak czas robi mi na złość i zwalnia. Zupełnie jakby stał za nim zły duch, który manipuluje wskazówkami zegara. Z Miercurea-Ciuc do Braszowa było tylko półtorej godziny drogi. Tyle co nic. Z Braszowa droga do Bukaresztu zajmowała niecałe trzy. A potem czekała mnie dziewięciogodzinna trasa przez Bułgarię i europejską część Turcji. Czułem w kościach, że będę wykończony, bo w pociągach ciężko jest mi zasnąć. Jednak wiedziałem, że jego obecność mi to wynagrodzi.

Gdy tylko wysiadłem w Braszowie, poczułem, że jestem coraz bliżej. Nawet jeśli wciąż czekało mnie 16 godzin do celu. Niemniej jednak taki sposób myślenia zawsze był ważny dla mojego optymistycznego ja.

Na kilka chwil przed wjazdem do rumuńskiej stolicy mój mężczyzna wylądował w miejscu swojej przesiadki. Docelowo w Stambule miał być przed północą czasu lokalnego. Ja dojechać miałem pięć godzin później.

Kilka minut po siedemnastej wysiadłem z pociągu. Miałem zaledwie dwie godziny na rozprostowanie nóg. Gdy tylko mam okazję, wychodzę podczas postojów, ale te dwa pociągi nie miały żadnych dłuższych. Zastanawiałem się, czy podczas przekraczania granicy będę mógł choć na chwilę wyjść z autobusu. Na szczęście odprawa graniczna w Bułgarii trwała jakieś 40 minut, więc była to pierwsza okazja, by chwilkę się przejść. Nawet jeśli miało to być tylko chodzenie w kółko wokół pojazdu. Trasa przez ten kraj wlokła się przez pięć godzin. Ciężko było mi pokonać nudę, wiedząc, że moja druga połówka wciąż jest wysoko w niebie. Liczyłem czas do jego lądowania. Dzwoniłem do mamy, czytałem różne artykuły, oddawałem się wyobraźni, myśląc o końcu tej żmudnej drogi. W końcu udało się. Wylądował bezpiecznie prawie godzinę przed czasem. Ja byłem dopiero w połowie drogi przez samą Bułgarię. On już był na miejscu, a ja wciąż daleko od niego. Nie mogłem usiedzieć. Musiałem uspokoić myśli. Wziąłem ponownie papier w dłoń i z myślą o nim zacząłem znowu pisać.

_Kochanie,_

_wiem już, że wylądowałeś w Stambule, gdy przede mną jeszcze kilka godzin tułaczki. Uspokoiło mnie to, że jesteś już bezpieczny. Moja ekscytacja sięga zenitu. Wyobraź sobie. Ty i ja, stąpamy po starej ziemi, która była świadkiem wielu niesamowitych zdarzeń, o których pokolenia uczą się na lekcjach historii. I będzie świadkiem również naszej miłości — niepohamowanej. Jestem zmęczony, pragnę zasnąć, ale jest to dla mnie bardzo ciężkie. Wciąż jestem w Bułgarii. Czekam na to by czas szybciej minął, lecz wiem, że jest to pewien paradoks. Im mocniej chcę, by coś nastąpiło, tym bardziej czas zwalnia. Jak mogę ujarzmić niecierpliwość, doradź mi. Jestem tylko człowiekiem pragnącym miłości, którą tylko Ty mi możesz dać. Żadnej innej miłości nie chcę._

_Gdy tylko pojawię się w progu naszego pokoju, zobaczę Cię śpiącego w łóżku, ostrożnie zamknę za sobą drzwi, rozbiorę każde najmniejsze odzienie na mym ciele i poczuję nas takimi jacy zostaliśmy stworzeni. Czasami mam po prostu ochotę porzucić ten pompatyczny ton, ale ty tak bardzo mieszasz mi w głowie._

_To już tylko kwestia godzin, nim Cię zobaczę._

Gdy tylko mogłem ponownie złapać z nim kontakt, minuty do naszego momentu zaczęły płynąć jak mistrz olimpijski. Jedynym momentem, który był dla mnie dość nieprzyjemnym był wjazd na terytorium Turcji. Byłem mocno zestresowany i zastanawiałem się, czy wszystko mi się uda. Czy aby na pewno uda mi się zobaczyć ukochanego w innym świecie? Pamiętam jak kupowałem bilet do Stambułu. Spontaniczna decyzja, na której realizację wyczekiwałem dniami i nocami. Tęskniąc. Myśląc o tym jak w końcu będzie lepiej, gdy tylko go ujrzę. Miłość. Gdy tylko ogarnie twój umysł, nie możesz przestać myśleć o osobie wobec której te uczucia kierujesz. I to czasami boli, ale ten ból jest najprzyjemniejszym z bólów. Lepszy niż chwile euforii, których nie masz z kim dzielić. Wiedziałem, że wolałbym cierpieć z nim obok mnie, niż smakować radości samotnie. I nie wiem jak to się stało. Jak to możliwe, że to był już ten moment? Udało się, mogłem już jechać bezpośrednio do największego miasta Europy. Bez żadnych przeszkód. Nie jeden kamień z serca, ale tysiące ciężkich. Miałem ochotę rozpłakać się, czując tę ulgę.

W chwili wjazdu do miasta zastałem gigantyczną ulewę. Przemokłem do suchej nitki stojąc zaledwie dwie sekundy pod gołym niebem. Biegłem, wpierw do metra, z którego przejechałem większą część trasy do mojego hostelu, potem biegłem ponownie, pod górkę, przez niecałe piętnaście minut, aż w końcu zastałem miejsce mojego noclegu. A w drzwiach stał on. Niższy ode mnie, prawie o długość linijki, szczerze uśmiechnięty, łysy mężczyzna z brązowo-rudawą brodą, okrągłymi okularami dodającymi mu uroku, w marynarskiej koszulce i samej bieliźnie i klapkach. Nie wiedziałem jak zareagować. Oczy mi błyszczały, serce dudniło niczym bęben. Jednak zmęczenie dało o sobie znać, bo moja głowa nie funkcjonowała jak należy. Zaprowadził mnie do naszego pokoju, na pierwsze piętro. Mogłem w końcu położyć się na łóżku, zdjąć wszystkie ubrania i zasnąć. Ale zanim do tego doszło, w końcu go przytuliłem. Na żywo. Prawie płacząc. On też prawie płakał. Dwaj dorośli mężczyźni, którzy z trudnością powstrzymywali łzy, tylko dlatego, że mogli w końcu poczuć siebie nawzajem w sposób fizyczny. Spektakularną chwila. Powiedział mi, że ciężko mu uwierzyć, że jestem prawdziwy. Czułem to samo. On istnieje naprawdę. Nie jest wytworem mojej wyobraźni. Oto ja, ściskam w końcu moją miłość. I z wycieńczonego podróżą człowieka zamieniłem się w takiego pełnego energii. Nie mogliśmy obaj zasnąć przez dłuższy czas. Zbyt wiele emocji.

Cały następny dzień był po prostu boski. Moja dusza odkrywcy miała przy sobie inną duszę. Wspólnie obserwowaliśmy co się dookoła nas dzieje. Ludzie pomimo tego, że ciężko pracowali, znajdowali czas w trakcie na odrobinę rozrywki, czy to w postaci radia, czy meczu lecącego w telewizorze, czy też zwykłej rozmowy między sobą. Czasem nawet takich bardziej żywiołowych. Zwracało to naszą uwagę wszędzie. Od targowisk, po sklepy odzieżowe. Ludzie skromni, aczkolwiek cieszący się życiem, na tych wąskich uliczkach starego miasta, które tętnią życiem praktycznie całą dobę. Pełno na nich także bezdomnych kotów, które często są dokarmiane przez właścicieli bazarków i sklepików. Czworonogi zachowują się poniekąd jak ochroniarze, bo często przesiadują w pobliżu stoisk z pomarańczami, czy mango. Mój towarzysz często zwracał uwagę na te zwierzęta i próbował je fotografować i głaskać. Ja się uśmiechałem na ich widok i nierzadko robiłem to samo. Zobaczyliśmy słynną Hagię Sophię, wokół której stało mnóstwo policyjnych radiowozów. Wszyscy wokół fotografowali świątynię, w tym my obaj. Był to z pewnością pokaźny budynek, w stylu bizantyńskim. Spotkaliśmy rodzinę, która zjechała się z całej Turcji, by zobaczyć to cudo z bliska. Poprosili mnie o zdjęcie, na co chętnie przystałem. Rozmawialiśmy przez chwilę i na wieść o tym, że jestem z Polski, byli zachwyceni. Mówili, że Polacy i Turcy to przyjaciele i zawsze będziemy mile widziani w ich kraju. Szczerze się uśmiechnąłem i odpowiedziałem, że w moim kraju również będą mile widziani.

Niedaleko tamtego miejsca znajdował się Błękitny Meczet, który powstał w XVII wieku, ponieważ sułtan Ahmed I miał ambicję, by przyćmić wspaniałością pobliską Hagię Sophię. Na dziedzińcu przez przypadek spotkałem małą grupkę pań, które rozmawiały ze sobą po polsku. Włączyłem się na chwilę do rozmowy, bo tak bardzo tęskniłem za konwersacjami w moim języku, takimi nie na odległość. Jedna z nich okazała się być z mojego ukochanego Lublina.

Drugiego dnia płynęliśmy promem do azjatyckiej części Stambułu. Dla mojego serca magiczne przeżycie. I nie była to tylko zasługa mojego mężczyzny. Przepłynąć cieśninę Bosfor, wraz ze Złotym Rogiem, które wcześniej obserwować mogłem tylko na mapach i w moich atlasach? Po prostu oniemiałem widząc kolor wody, budynki nad brzegiem, statki płynące co chwila, które było widać z kabiny, gdzie siedzieliśmy na skraju, by wszystko podziwiać z okna. Nauczyć się mapy świata to jedno, ale widzieć w końcu na własne oczy te miejsca, które zna się na pamięć w teorii, ale nie w praktyce, to drugie. Takie samo wrażenie miałem, gdy znalazłem się na bezkresie piasków Sahary, podczas mojej podróży do Tunezji. Fascynowała mnie Ziemia. Jej przeróżne miejsca, które pragnąłem odwiedzić. Gdy tylko obserwowałem mapy, które mieliśmy ze sobą, kierowałem nas ku przygodzie. Szliśmy tam, gdzie nogi mogły nas ponieść. Gdy tylko usłyszałem, że w jego oczach jestem żywą nawigacją, a na mapach znam się jak mało kto, poczułem takie wewnętrzne ciepło. On cały czas we mnie widział same pozytywne rzeczy i dawał mi o tym znać. Dla mnie było to coś nowego. Zastanawiałem się, zanim jeszcze wyruszyłem w tę eskapadę, czym tak naprawdę zasłużyłem na takie traktowanie. Miałem strumienie złych myśli i czułem się czasami jako ktoś gorszy, niegodny. Gdy tylko byłem z nim w pobliżu, to wszystko zniknęło. Prysnęło jak bańka mydlana. Mój mózg stał się fortecą, przez którą nawet najsilniejsze siły wroga nie potrafiły się przebić. I to było coś, co chciałem osiągnąć na stałe.

Nie zapomnę nigdy momentu, w którym rozleciał mi się but. Pierwszy dzień pobytu w mieście. Na zewnątrz byłem spokojny, lecz w środku płynęło we mnie morze frustracji. Mój mąż postanowił po prostu pójść ze mną do sklepu z obuwiem i kupić mi nowe. Powiedział mi tylko, że chce bym czuł się przy nim komfortowo.

W końcu komuś na mnie naprawdę zależało. Zresztą z wzajemnością. Sam starałem się być jak najlepszym wsparciem. Uczyłem go wielu rzeczy, których on sam nie rozumiał. W ten sposób poczułem na własnej skórze, że miłość to nie tylko czułe słowa, gesty, przytulanie, czy seks. Owszem, te rzeczy są ważne, jednakże bez głębszego zaangażowania w życie drugiego człowieka, będą tylko czynami bez większego znaczenia, a sama relacja by w końcu uschła, zostawiając za sobą tylko proch ze wspomnieniami i gdybaniem, co można byłoby zrobić lepiej. A ja tego nie chciałem. Obaj uczyliśmy się siebie wzajemnie. Nie tylko tego co umiemy, ale także naszych uczuć, nawyków, wspomnień i traum.

Cały ten tydzień był dla mnie wyjątkowy. Czymś czego nie mógłbym przeżyć samemu. Spacery po dwóch kontynentach, dziesiątki kilometrów pokonywanych dziennie na nogach, dwa razy tyle przepłynięte, bądź przejechane. Gęste labirynty uliczek i tłumy ludzi, gdziekolwiek się zjawiło. Fotografowaliśmy co tylko mogliśmy. Bezdomne kotki, kolorowe domy w dystrykcie Balat, meczety, Bosfor i Złoty Róg. Najbardziej spodobały mi się moje zdjęcia Wieży Galaty z okolicznymi budynkami uchwycone w artystycznej symetrii. Mój facet od razu podłapał mój pomysł i zrobił podobne ujęcia. W sąsiedztwie znajdowała się mała galeria sztuki połączona ze sklepem z pamiątkami. Za ladą stał mężczyzna, który posługiwał się perfekcyjną wręcz angielszczyzną i opowiadał nam o obrazach, które namalował on, bądź jego koledzy i wisiały na ścianie czekając na chętnych kupców. Zachwycaliśmy się detalami, które na tych obrazach widniały. Gdyby odejść wystarczająco daleko, można byłoby pomyśleć, że to fotografie. Nie kupiliśmy jednak dzieł sztuki, a łączące się ze sobą dwie chamsy, jako symbol naszego związania.

Spacer pośród historycznych miejsc napawał zachwytem i jednocześnie sprawiał, że w mojej głowie zrodziły się refleksje o przemijaniu i o tym ile rzeczy przed nami się działo, a my jedynie możemy to odkrywać poprzez wyobraźnię, a nie realne doświadczenie. Dlatego też uważam, że o pamięć historyczną trzeba należycie dbać, ale jednocześnie nie przestawać dokumentować tego co się dzieje wokół nas obecnie, gdyż nas też kiedyś zabraknie i o tym czego zaznawaliśmy będą się uczyć następne pokolenia. Sami jesteśmy świadkami wielu ważnych wydarzeń i przełomów, czego nie zawsze jesteśmy świadomi, ponieważ żyjemy w natłoku pojawiających się co chwilę nowych informacji. Podróżowanie kształci i zachęca do myślenia. Czytanie o tych wszystkich wydarzeniach mających miejsce tu, w Stambule, wciągało mnie doszczętnie i umieszczało na moment w samym sercu tych scen.

Codziennie chodziliśmy do rożnych restauracji, których w pobliżu było na pęczki i jedliśmy syto nie martwiąc się o ceny, bo te były naprawdę zachwycająco niskie. Poznawanie lokalnej kultury od kuchni w dosłownym tego słowa znaczeniu. A po całych dniach kolejnych emocjonujących przygód następowały momenty spokoju i rozmów łóżkowych, które wcześniej prowadziliśmy na odległość. Na żywo, bardziej onieśmielały, ale tworzyły takie poczucie bliskości i intymności większej niż tylko nagość i fizyczna miłość. Z nim w pobliżu czułem się wolny od zła codziennego, które mnie męczyło, a z którym walczyć zacząłem dość niedawno. Obaj byliśmy dumni z tego jak trudną walkę podjąłem. Ja także byłem dumny z niego, bo opowiadał mi o naprawdę wielu trudnych wspomnieniach, a jednak przezwyciężył całe to zło. Wiedziałem, że mnie to też czeka, a praktycznie już to spotkało. W jego osobie i nie tylko.

Przedostatniego dnia pojechaliśmy do portu i przeszliśmy się nabrzeżem, na którego końcu można było się wspiąć na nasyp z ogromnych kamieni i fotografować Morze Marmara z panoramą Stambułu. Gdy zacząłem po niej wchodzić, mój mężczyzna powiedział, że nie chce bym tam był, bo się o mnie boi. W mojej głowie narodziły się dwie myśli. Zignorować to co mówił i dać się ponieść przygodzie, co było dla mnie zwyczajem, albo uszanować jego prośbę, co też zrobiłem po chwili namysłu. Przez moment myślałem, że jestem zły o to, że nie mogłem zrobić fenomenalnych zdjęć, które już widziałem oczami mojej wyobraźni. Ale nie byłem. Po prostu tak bardzo go kocham, że nie chcę go krzywdzić, poprzez głupie i nic nieznaczące czyny. W ten sposób także pokazałem, że jestem dla niego w stanie odpuścić coś, co mnie naprawdę bardzo ekscytowało, tylko żeby nie musiał się przesadnie o mnie martwić. Gdy wróciliśmy w okolice naszej ulicy, przechadzając się kolejnym targiem dostrzegłem czapkę z pandą, która mi się spodobała i nie była droga. Kolekcjonowałem pandy od dziecka i nic z wizerunkiem tego zwierzęcia nie mogło pozostać przeze mnie niezauważone. W moim pokoju miałem ich ponad 150, od pluszaków, po poduszki, ubrania, figurki, czy plakaty. Miałem nawet solniczkę i pieprzniczkę, skarbonkę, odważnik, czy matrioszkę. Oczywiście musiał mi ją kupić. Nie czułem się jednak jak materialista, bo ja też dawałem mu wiele od siebie, tylko według moich, niestety mniejszych, możliwości. Wróciliśmy z nowym nabytkiem do naszego pokoju i nie spaliśmy aż do rana, bo wiedzieliśmy, że to nasza ostatnia noc i chcieliśmy ją wykorzystać jak najlepiej.

W sobotę — ostatni dzień, popłynęliśmy do Azji jeszcze jeden raz. Chcieliśmy po raz ostatni obejrzeć Europę z perspektywy sąsiadującego kontynentu. Było bardzo ciepło. Na chwilę stanąłem przy barierce i zdjąłem kurtkę do zdjęcia. Ubrany byłem w jego koszulkę, którą podarował mi przed snem. Chciałem przez kilka sekund poczuć na mojej skórze słońce. Spróbowaliśmy świeżo złowionych ryb w pobliskiej restauracji, spacerowaliśmy bulwarem i ponownie spotykaliśmy bezdomne koty.. Jeszcze przed zachodem wróciliśmy do naszej dzielnicy płynąc promem, siedząc na samym tyle, pod gołym niebem, obserwując bryzgającą za nami wodę i zaznając tego niesamowitego, rześkiego wiatru.

Aż w końcu nastąpił wieczór. Na kolację udaliśmy się, bodajże po raz piąty, do pewnej restauracji kilkaset metrów od naszej noclegowni. Uwielbialiśmy tamtejszą obsługę. Byli niesamowitymi ludźmi, pełnymi uśmiechów. Chętnie z nimi rozmawialiśmy i zachwalaliśmy ich zdolności kulinarne. By uczcić nasz ostatni wspólny posiłek przed powrotem do domu zamówiliśmy ogromne talerze z różnymi rodzajami mięsa. Po obfitym jedzeniu, wróciliśmy do hotelu, by spakować ostatnie rzeczy do naszych plecaków. Świadomość, że jedziemy prosto na lotnisko i będziemy lecieć dwoma różnymi samolotami do dwóch różnych i odległych miejsc napawał mnie goryczą i ponowną nienawiścią do przebiegłego czasu, który biegł jak szalony widząc mnie w stanie wręcz euforycznym. Jeszcze większą wewnętrzną rozpacz powodował fakt, że mój ukochany odlatuje na godzinę przede mną i musiałem z bólem patrzeć jak odchodzi i znika z tłumem w odmętach korytarza prowadzącego do samolotu. Uśmiechnął się do mnie po raz ostatni i pomachał. Ja też się uśmiechnąłem, choć w środku czułem podwójnie nieprzyjemne uczucie. Przekonanie, że zostałem sam, nawet jeśli to miało być tylko chwilowe, oraz mój niepokonany jeszcze lęk przed lataniem. Przypomniałem sobie o drobnych prezentach, które mi podarował. Na początku roku wyruszył ze swoimi przyjaciółmi do nadmorskiego kurortu, by przespacerować się nad Bałtykiem. W tym samym czasie ja eksplorowałem Sfântu Gheorghe — stolicę Covasny i Băile Tușnad — najmniejsze miasto w Rumunii, oddalone o około pół godziny od Miercurea-Ciuc. Testowałem fotograficzne możliwości mojego nowego telefonu, ponieważ jego poprzednik tydzień wcześniej upadł mi na ziemię w Ruse, w Bułgarii i w ten sposób dokonał swojego żywota.

Wysyłał mi zdjęcia z różnych stoisk i na jednym z nich śliczny kotek wykonany własnoręcznie przez sprzedawczynię przykuł moją uwagę. Powiedziałem po prostu, że mi się podoba, ale on był już daleko od tego punktu i nie wiedział, gdzie dokładnie go szukać. Powiedział, że wróci tam specjalnie następnego dnia, by mi go kupić, lecz ja go od tego odwiodłem. On jednak był uparty i postanowił w swoim mieście zrobić tzw. „kocią wyprawę” i znalazł dwa śliczne kotki, które również były wykonane ręcznie. Powiedziałem, że są jeszcze piękniejsze niż ten wczorajszy i nie wiedziałem, na którego się zdecydować, więc bez zastanowienia kupił oba. Popłakałem się. Może to były tylko dwa, malutkie pluszowe kotki w śmiesznych kubraczkach, ale dla mnie to był bardzo ważny gest, ponieważ kosztował mojego lubego trochę wysiłku, co tylko jeszcze bardziej roztopiło moje serce. Innym prezentem, który od niego dostałem była bransoletka, którą spontanicznie mi wręczył pierwszego dnia w Stambule, mówiąc że nie zdejmował jej nigdy przez ostatnie cztery lata i nadeszła pora, bym to ja ją w końcu założył. Chwytał mnie wielokrotnie za nadgarstek i mówił, że ta bransoletka przetrwała z nim kilka lotów samolotem, więc ze mną także będzie bezpieczna. Nie mogłem też zapomnieć o przypince z misiem i ogromnym napisem „Kaliningrad”, ani o porcelanowych miniaturach poniemieckich kamienic znajdujących się w mieście. Lubię takie drobne gesty. On w zamian dostał ode mnie fartuch z wizerunkiem niedźwiedzia — jednego z symboli Transylwanii.

Port lotniczy w Stambule był gargantuiczny. W ciągu ośmiu godzin oczekiwania przeszedłem kilkanaście kilometrów nie opuszczając budynku nawet na sekundę. Gdy w końcu przyszła pora na wejście na pokład, poczułem że nogi się pode mną uginają, ale jakoś doczłapałem się do mojego siedzenia, usiadłem, zapiąłem pas najmocniej jak mogłem i czekałem na start mając z tyłu głowy słowa mojego męża o tym jak latanie jest bezpieczne i jak często pocieszał mnie, gdy dostawałem lekkich ataków paniki. To mi bardzo pomogło. Nie wspominając o rozpraszaczach na pokładzie, takich jak filmy i gry, śniadanie, czy możliwość obserwacji widoków z kamer umiejscowionych na zewnątrz maszyny. Z początku bałem się je otworzyć, ale ciekawość wygrała i było to całkiem przyjemne. Mój piąty lot w życiu był moim najkrótszym i jednocześnie najprzyjemniejszym i najmniej stresującym. Parokrotnie odczuwałem lekki strach przy wstrząsach, ale byłem zapewniany przez personel, że jest to całkowicie normalne. Zacząłem zmieniać moje nastawienie i myślałem, że może z czasem nabiorę doświadczenia w lataniu i będę w przyszłości na to wszystko patrzeć ze śmiechem i z perspektywy osoby, która przeleciała Atlantyk. Czemu nie? Wszak mój partner zapewnił, że będzie to mój ostatni lot bez niego obok. Trzymałem go za słowo. Gdy już bezpiecznie wylądowałem na ziemi i odczułem ulgę, tęsknota znowu zaczęła dawać się we znaki.

_Siedem dni temu o tej porze wstawałem z myślą o tym jak wybiorę się w podróż życia z Tobą jako jedynym towarzyszem. Teraz znowu jestem sam, chociaż nie ukrywam, że ta rozłąka jest tylko chwilowa, a czas jej trwania jest drobną cząsteczką w tym wielkim świecie. Jeszcze w nocy z czwartku na piątek miałem poczucie melancholii, gdy wstałem w środku nocy i tęskniłem za Tobą, mimo że leżałeś obok mnie._

_Gdy miejskie światła szeleściły bez przyczyny, a głosy mew z Bosforu zakłócały nocną ciszę, gdy z targowisk krzyki kupców zamierały i nawet pod ziemią zatrzymało się metro, ja stanąłem na dachu i obserwowałem miejską panoramę i pozwalałem deszczowi lać się na mą głowę bym mógł w swój nietypowy sposób odczuwać ostatnie momenty wojażu. Stambuł pogrążony był w półśnie, bo tak naprawdę nigdy nie zasypia. Tak samo jak ja w tamtym momencie._

_Wiedziałem, że chcę wrócić, lecz nie wiedziałem, czy nad Złoty Róg, czy do Ciebie. Nie zapomnę o tym, jak było nam dobrze, jak spotkaliśmy się w deszczowy poniedziałek i po męczącej nocy zasnąłem u Twego boku i myślałem o początku, tego co już się skończyło. Moment pożegnania na tym wielkim lotnisku, bez odrobiny snu, po wielogodzinnym oczekiwaniu doprowadziły mnie do wewnętrznego płaczu, choć z zewnątrz wydawałem się być twardy. Gdy tylko zniknąłeś z moich oczu i przestałem widzieć Twój uśmiech rozjaśniający szare, poranne niebo za oknami większymi niż nasz pokój w hostelu miałem ochotę złamać wszelkie procedury bezpieczeństwa i ryzykować wolnością, byle tylko spędzić odrobinę więcej czasu w twoim towarzystwie. Ale ten moment nastąpił, a ja byłem spokojny i prawie pogodzony. Myślałem tylko o tym jak będę się złościć na Ciebie, gdy samemu wyląduję, wszak doskonale wiedziałeś, że mam obawy przed lataniem, lecz kupiłeś mi bilet, bym nie męczył się długą i żmudną trasą. A jednak po wylądowaniu nie złościłem się. Czułem się bezpiecznie, jakby mnie uleczono z głębokiej traumy. Miałem oczywiście trochę obaw, podczas startu i latania powyżej chmur. Ale to jak mnie zapewniałeś, że wszystko będzie bezpieczne i że tylko praktycznie tygodnie dzielą nas od bycia razem na zawsze, uspakajało mnie. Dla mnie jesteś jak cudotwórca. Dziękuję za najwspanialszy tydzień. Wiem, że tak będzie wyglądało moje życie z Tobą jak tylko będziemy mogli w końcu razem mieszkać._

Przed siedemnastą znalazłem się z powrotem w Miercurea-Ciuc. Wszedłem do mojego pokoju i już na samym początku uderzyła mnie pustka. Po tylu godzinach męczarni, braku snu i z bolącymi stopami położyłem się na łóżku i patrzyłem w sufit. Czułem się jakbym miał serce w gardle. Oto znowu powracamy do momentu, gdy dzieli nas tysiąc kilometrów, a jeszcze dokładnie dobę wcześniej jedliśmy obiad nad azjatycką przystanią.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: