- W empik go
Przelotne wrażenia z podróży do Rzymu - ebook
Przelotne wrażenia z podróży do Rzymu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 262 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Autor tych szkiców podróżnych nie ma najmniejszej pretensyi do głębokości.
Nie jeździł dla studyów, lecz dla rozrywki; opisy jego nie są też natchnione jakimkolwiek celem poważnym, lecz tylko chęcią doznania wrażeń – wrażeń przelotnych.
Po naukę, po dokładne zbadanie krajów przebieganych odsyła on czytelnika do prac specyalnych. Jeżeli go nie znudzi, jeżeli mu pozostawi w imaginacyi ten lub ów obrazek podróżny, żywszemi barwami skreślony – cel jego będzie osiągnięty.
Zastrzega się też co do wniosków; pośpiesznych.
Wycieczka, o której mowa, miała miejsce przed dwudziestu laty; czytelnik więc zauważy z przyjemnością, że wiele z opisywanych stosunków, zwłaszcza w Galicyi, zmieniło się od tej pory na lepsze.
Czy pod każdym względem?
To już do niego nie należy: badać nię miał zamiary – chciał tylko, widzieć,
Pozostało niezmienione tło natury i ludzi, pomników i zabytków, które starał się jak najlepiej uprzytomnić w obrazkach.
Kto tej rozkosznej podróży nie odbywał – niechże ma przynajmniej słabą podobiznę wrażeń, jakichby mógł doznać. Kto zaś zwiedzał Włochy – dla tego, oby kartki niniejsze stały się miłem przypomnieniem.
* * *I.
Na równinach Mazowsza, nad piasczystym brzegiem płowej Wisły i w wonnym cieniu sosnowych lasów, wykołysałem trzy marzenia młodzieńcze:
Po pierwsze: zobaczyć góry!
Ale góry prawdziwe, wielkie, pełne skał i przepaści, z rwącymi potokami u spodu i koroną śnieżystą u szczytu.Życzenie to spełniło się: widziałem Tatry.
Powtóre: zobaczyć morze!
Morze olbrzymie, bezgraniczne, jakie widywałem na obrazkach, szalonemi falami rzucające okrętem, jak łupiną…
I to życzenie zostało spełnione: widziałem ocean.
Pozostawało mi jeszcze jedno: poznać kraj, "w którym cytryna dojrzewa," kraj świątyń i cyprysów, marmurów i alabastrów, wspaniałej natury i wzniosłej sztuki. Zobaczyć niebo, opiewane przez poetów całej ziemi, zobaczyć Włochy.
"Chciałem," jak mówi W. Gomulicki:
"choć raz, choć raz, przy wiosła cichym szmerze,
Senny od kwiecia tchnień w weneckiej płynąc łodzi, "
Płynąć, gdy miasto ciska
Obłokom gwar i śmiechy,
Cyprysów pić oddechy
Gdy w rosie cały las.
Z pod naszej wzlecieć strzechy
Na strome skał urwiska,
I niebo widzieć zblizka
Chciałem choć raz, choć razi"
Nie spodziewałem się wprawdzie zobaczyć "całego lasu cyprysów," bo o cyprysowych lasach zkądinąd nie słyszałem, a wiedziałem owszem, że we Włoszech żadnych lasów nie ma.
Niemniej jednak… mogłem pić oddechy choćby jakiejś alei cyprysowej i toby mi zupełnie wystarczyło.
Mogłem widzieć Wenecyi "gród syrenę" w zwojach srebrnej mgły, mogłem podziwiać galerye Florencyi, starożytności Rzymu, widzieć Watykan i Kapitol, prawdziwą Wenus medycejską i prawdziwego Apollina, a we freskach Rafaela i Michała Anioła, nietylko niebu, ale i piekłu przypatrzeć się zblizka. Mein Liebchen, was willst du noch mehr?
* * *
Dla człowieka, który całe miesiące spędza między czterema ścianami swego pokoju, każda podróż ma w sobie coś niepodobnego do wiary.
To też dopiero, gdym z okna wagonu ujrzał mogiłę Kościuszki i między kościołami Krakowa szczyt Maryackiej wieży, dopiero wtedy uwierzyłem, że jestem już w drodze, że oddycham szerszem, wolnem powietrzem.
– Co słychać w Krakowie? spytałem pierwszego znajomego, spotkanego na rynku.
Pytanie to zdziwiło go.
– Jak to, co słychać? A! chcesz może wiedzieć czy restauracya Sukiennic skończona? Jeszcze nie.
– O tem wiedziałem z góry.
– A! to zapewne jesteś ciekawy, kto pisał ten ostatni paszkwil na…
– Dajże mi pokój z paszkwilami, powiedz raczej, co lobicie?
– Co robimy?… Ja idę do Hawelki, tam będą wszyscy znajomi.
– Dobrze, ale powiedz mi nad czem pracujesz?
– Zostałem radcą miejskim.
– Aaa! winszuję!
Widząc, że mój znajomy, który nawiasem mówiąc, dopóki mieszkał w Warszawie był dzielnym chłopcem, od czasu przeniesienia się do Krakowa przybrał minę zaspanego, pożegnałem go i poszedłem dalej.
Między czterema osobami przechadzającemi się na czterech rogach krakowskiego rynku, znalazł się i drugi znajomy, który już stanowczo wyglądał na lunatyka.
– Stój, gdzie idziesz?
– Na piwo, chodź ze mną, tam będzie cała inteligencya.
– Dziękuję ci, powiedz mi raczej, dlaczego wasz zegar wieżowy z jednej strony pokazuje 5 minut po dziesiątej, a z drugiej 20 na jedenastą? Któraż jest właściwie teraz?
– Właściwie, będzie już wpół do jedenastej, on tylko tak wskazuje, ale bije dobrze.
W samej rzeczy, gdyśmy to mówili, zegar uderzył wpół, a za nim w odstępach kilkominutowych trzy inne zegary powtórzyły to samo.
– Jakże możecie pozwolić, żeby zegar publiczny tak ludzi w błąd wprowadzał…
– E! cóż to znaczy, różnica nie wynosi nigdy więcej nad trzy kwadranse. Ale bądź zdrów, idzie ktoś z moich, widząc mnie z tobą mógłby mnie posądzić o liberalizm. Do widzenia!
– Do widzenia!
Spodziewając się ważnego listu, poszedłem na pocztę. Wskazano mi wejście do jakiejś brudnej dziury, gdzie dwóch panów urzędników rozmyślało głęboko, podparłszy głowę rękami.
Pierwsze moje odezwanie się było bezskuteczne; po drugiem, jeden z panów obejrzał się, z miną człowieka, któremu spać nie dają, lub poety, którego w chwili natchnienia odrywają do pospolitych zajęć.
Za pomocą kilku – silniejszych apostrof udało mi się nareszcie wydobyć z pana "urzędnika," że o niczem nie wie, że więc muszę jeszcze 24 godzin przepędzić w Krakowie.
Dla człowieka, który widział wszystko, co w Krakowie jest do zobaczenia i ktory niema zamiaru szperać po bibliotekach, to rozpacz nielada. Ale cóż było począć?
Paweł ani pisnął
Wrócił do domu i czapkę nacisnął.
Do domu, to jest do Hotelu Krakowskiego. Zadzwoniłem.
W pół godziny potem zjawił się staruszek z jowialną miną, przypominającą dawnych kluczników pańskiego dworu.
– Dlaczego dotychczas nie sprzątnięto? – spytałem hotelowego szambelana, który patrzył na mnie z wyrazem ospałego podziwienia.
– Dlaczego nie sprzątnięto? Aha, pan dobrodziej chce wiedzieć dlaczego nie sprzątnięto? Eee ba! bo to widzi pan dobrodziej, panna, młoda, a młodość to panie tego, ma swoje… eee ba! czy to pan dobrodziej myśli, że nie mówiłem… no, no, mówiłem panie najwyraźniej, że trzeba sprzątnąć.
– To mnie wszystko jedno czyś pan mówił, ale czemuż ta wasza panna nie przychodzi, kiedy dzwonię tyle razy?
– Eee ba! onaby przyszła, tylko widzi pan dobrodziej, zwyczajnie młode, stoi przed domem i rozmawia, bo widzi pan dobrodziej przyszedł do niej ten frajter z przeciwka… no, no, ale to nic, ona powinna przyjść; jeżeli pan dobrodziej pozwoli, to ja dachem pobiegnę i powiem, żeby przyszła.
– Ależ pozwolę, pozwolę!
Starowina chciał jeszcze prawić, gdym mu jednak przypomniał, że miał iść "duchem", wygramolił się pomaleńku z pokoju.
W półtorej godziny potem weszła panna, majestatycznym krokiem lunatyczki i zaczęta udawać, że sprząta pokój. Była widocznie urażoną, że ośmielono się odrywać ją od zwykłych zajęć.
Nie mając nic lepszego do roboty, a zwłaszcza, że dnia tego przedstawienia w teatrze nie było, wybratem się do jednego z "przyzwoitszym" (jak mnie zapewniano) Caffés chantants .
Jakto, Kraków poważny i pobożny, a jeśli wolno dodać: i śpiący Kraków, ma swoje Caffés chantants?
Tak jest, nieinaczej; ma, i to aż cztery odrazu.
Rzecz przed dwoma jeszcze laty niesłychana!
Poczciwi krakowiacy wstydzą się tego wprawdzie, bardzo się wstydzą, bo nawet unikają miejsc naczelnych i siadają gdzie kto może, po kątach, ile możności przodem do ściany, ażeby ich ktoś znajomy, siedzący w drugim kącie nie podpatrzył.
Ale i na to zdobywają się tylko śmielsi i niewiele mający do stracenia w oczach opinii, albo jej całkiem nieznani. Ostrożniejsi, a do tych należy "wyższe" obywatelstwo i inteligencya, przychodzą dopiero około 11-ej w nocy, zawsze jeszcze zajmując miejsca uboczne. Ponieważ jednak w sali są tylko cztery kąty, a pożądających schronienia "liczba ciągle wzrasta, więc pomału cała sala wypełnia się gośćmi, siedzącymi ile możności tyłem do siebie…
Widok prawdziwie oryginalny!
I czegóż ci ludzie słuchają?
Oto najgłupszych w świecie szansonetek, śpiewanych przez niezdarne niemieckie lafiryndy, dymisyonowane z bud jarmarcznych Pragi i Pesztu, a które w Wiedniu śpiewałyby tylko na Praterze, pod gołem niebem.
Niemniej jednak Jestto owoc zakazany, owoc, którego zakosztowanie uczyniło Kraków miastem europejskiem!
Wprawdzie artyści tych przybytków muzy, na gruby kamień wyśmiewają moralność i przyzwoitość, no, ale mniejsza z tem, zawsze to nie żadne farmazony, nie żadne prelegenty, a przecież lepiej, że śpiewają trochę tłuste piosenki, niż żeby prawili wolnomyślne odczyty.
* * *II.
Drugi dzień spędziłem lepiej, bo zwiedziłem między innemi instytut przemysłowo-techniczny, który pomyślnie się rozwija, szczególniej w dziale chemicznym, i który krakowianie radziby przekształcić na akademię techniczną w konkurencyi ze Lwowem. Ale dotychczas Jestto pium desiderium, któremu staje na drodze die finanzielle Lage der Monarchie (wyrażenie chroniczne, urzędowo aprobowane w całej dykasteryi ministerstwa wyznań i oświecenia).
Przy zwiedzaniu pracowni chemicznej okazano mi ciekawy przyrząd, ulepszony przez p… dyrektora Ziębińskiego.
Służy on do oznajmiania pożaru za pomocą automatycznego dzwonienia, a jest tak wrażliwy, że najlżejsze, byle tylko nagłe podniesienie temperatury, np. przez chuchnięcie na przyrząd, wywołuje silne dzwonienie na stacyi, trwające dopóty, dopóki otoczenie nie ochłodnie.
Zasada przyrządu bardzo prosta, polega natem, że słup rtęci (żywego srebra) w wązkiej rurce, za ogrzaniem podnosi się jak w termometrze i dotykając pręcika metalowego, tworzy połączenie galwaniczne, które wprawia w ruch zwykły dzwonek elektryczny.
Ulepszenie zaś leży głównie w prostocie przyrządu, który daje się poruszać bardzo słabą a więc tanią bateryą, a ma przytem i tę zaetę, że oznajmia nietylko o pożarze, ale także i o uszkodzeniu lub niedomknięciu rur gazowych, co może być przyczyną wybuchu. Jeżeli bowiem po pokoju rozejdzie się gaz węglowodorny, służący do oświetlania, wówczas wciska się on przez porowate (gipsowe) denko bańki, zawierającej rtęć, ciśnie na jej powierzchnię, wywołując przejście prądu, które tak samo oznajmia się dzwonieniem.
Rozmyślając nad tem, czyby nie można wynaleźć równie automatycznych przyrządów do zastąpienia panów urzędników pocztowych, zaszedłem powtórnie do tej nietykalnej instytucyi i zastałem obu panów, pogrążonych w, jakiejś pesymistycznej zadumie.