- W empik go
Przemytnicy - ebook
Przemytnicy - ebook
Na przemycie zbudowano niejedną fortunę. Tajemnicą poliszynela jest, że nawet bardzo szanowani przedsiębiorcy pierwsze większe pieniądze zarabiali dzięki nieszczelności systemu. Jak się przemyca, co się przemyca, kogo łatwiej chwycić za rękę: płotki, które przenoszą prze granicę kilka butelek alkoholu, trochę paliwa, papierosy – czy przemytniczych hurtowników, wyposażonych w najnowsze technologie, zdeterminowanych i ryzykujących wszystkim dla brudnego zysku? O tym w książce reporterki Anity Bilniewicz.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66630-24-6 |
Rozmiar pliku: | 6,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Przez Polskę płynie morze nielegalnych papierosów, narkotyków i pieniędzy. Hurtowe ilości kokainy docierają do nas w kontenerach na statkach z Ameryki Południowej, wymieszane z pulpą ananasową albo kredą. Mniejsze ilości towaru są wszywane w dywany, ukrywane w figurkach Matki Boskiej lub żołądkach czy narządach rodnych „mułów”. W naszym kraju krzyżują się szlaki szmuglerów i producentów nielegalnych papierosów. Parają się tym zarówno międzynarodowe gangi, jak i „mrówki”.
Pogranicznicy mówią, że na wschodniej granicy o „fajki” toczy się prawdziwa wojna.
„Jaszczyki” jadą tirami, zapakowane w tafle szkła, zatopione w smole albo zbiorniku na fekalia. Płyną przerzucane pontonami przez Bug. Są zrzucane z radzieckich antonowów i dronów. Drobni szmuglerzy przyklejają pakiety do ciała, chowają w chlebie, torcie albo motkach wełny.
Nielegalni imigranci – określani pogardliwie „walizkami” albo „kurczakami” – wysiadają z tirów w Krośnie, Jaśle lub we Wrocławiu, przekonani, że właśnie dotarli do Niemiec.
Z lotnisk odlatują setki milionów dolarów w gotówce poupychane w torbach podróżnych lub pasach, którymi oplata się kurierów.
Z samochodowych skrytek są wyciągane żółwie zaklejone taśmą, by nie chrobotały, albo papugi wciśnięte w plastikowe butelki.
W przemycie wszystkie chwyty są dozwolone
Narkotykowy rynek detaliczny w UE „wycenia się” na 30 mld euro. Zdaniem analityków z Europolu i Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii (EMCDDA), tworzących raport _EU Drug Markets Report_, produkcja kokainy w Ameryce Południowej i heroiny w Afganistanie plasuje się na historycznie wysokim poziomie. Towar, który trafia do nas w hurcie, jest coraz czystszy, a ceny utrzymują się na stabilnym poziomie.
W przypadku konopi indyjskich i narkotyków syntetycznych Europa dokłada wszelkich starań, by zaspokoić swój popyt. Jest także globalnym dostawcą ecstasy (MDMA) i amfetaminy. Na mapie europejskich liczących się producentów związków syntetycznych figuruje także Polska, gdzie rocznie likwiduje się ponad 20 laboratoriów. W 2019 roku było ich aż 28, a rok później 31. Towar trzeba jakoś sprzedać. Polskie gangi odgrywają ważną rolę w handlu syntetycznymi narkotykami i ich dystrybucją m.in. w krajach skandynawskich.
Z danych EMCDDA wynika też, że polskie grupy, które wcześniej zajmowały się produkcją amfetaminy i w latach 90. podbijały europejskie rynki, teraz przerzucają się na chemikalia potrzebne do wytwarzania narkotyków, które przemycają m.in. do Holandii i Belgii.
Głównym dostawcą kokainy do Europy i Polski jest Kolumbia, a podstawowe bramy wwozowe tego narkotyku na Stary Kontynent prowadzą przez Półwysep Iberyjski (przede wszystkim Hiszpanię) oraz Holandię. Tu kluczową rolę odgrywa transport morski i lotniczy. Coraz częściej zdarza się też przemyt narkotyków zawartych w innych materiałach, takich jak tworzywa sztuczne. Aby go odzyskać, trzeba przeprowadzić ekstrakcję chemiczną w laboratorium. Według EMCDDA_,_ Polska zajmuje dziewiąte miejsce wśród odbiorców koksu w Europie. Jest postrzegana jako największy rynek konsumencki tego narkotyku w Europie Wschodniej.
Przez nasz kraj wiodą dwa główne szlaki przemytnicze – bałkański i jedwabny. Chętnie są wykorzystywane przez przemytników heroiny.
Szlak bałkański prowadzi z Afganistanu przez Pakistan, Iran i Turcję, gdzie rozdziela się na trasy: południową – przez Albanię, Włochy, Serbię, Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę, i północną – przez Bułgarię, Rumunię, Węgry i Austrię, Czechy, Polskę do Niemiec. W przeciwną stronę, z Europy do producentów heroiny w Azji, idzie bezwodnik octowy, prekursor służący do produkcji narkotyków. W 2018 roku w Pakistanie skonfiskowano ponad 15 ton tej substancji, która – zdaniem służb – pochodziła z Polski.
Natomiast szlak jedwabny wiedzie przez państwa Azji Centralnej, Rosję, Ukrainę do Polski i dalej na Zachód. Na polskim odcinku jest zdominowany przez szmuglerów tego, co przez nasz kraj przerzuca się najwięcej, czyli papierosów. Jadą także drogą północną z Litwy i Białorusi.
Tylko w 2019 roku Krajowa Administracja Skarbowa (KAS) skonfiskowała 253 637 155 sztuk nielegalnych papierosów, a w pierwszym półroczu 2020 roku – 89 311 560 sztuk. „Fajki” są do nas przemycane głównie wielkimi transportami w samochodach dostawczych, najczęściej pomiędzy legalnym towarem lub w specjalnie zbudowanych skrytkach konstrukcyjnych. To najchętniej wykorzystywana przez gangi metoda przemytu pod przykrywką legalnej działalności transportowej. Podobnie działają także grupy przerzucające narkotyki. Na drugim miejscu, jeśli chodzi o sposób przerzutu nielegalnych papierosów, plasują się samochody osobowe. Tu liczą się: kreatywność, znajomość budowy pojazdu i zdolności manualne potrzebne do precyzyjnego załadowania osobówki. Na przemytniczym podium tytoniowym znalazły się także pociągi.
Instytut Prognoz i Analiz Gospodarczych w swoim raporcie na temat szarej strefy szacuje, że w 2020 roku przemycono do Polski papierosy warte 2,2 mld złotych. Ekonomista Jacek Fundowicz, wiceprezes IPAG, wylicza, że Skarb Państwa mógł na tym stracić około 1,7 mld złotych. Podkreśla jednocześnie, że na takie wyniki wpływ miał w dużej mierze efekt pandemii, który przyczynił się do zmniejszenia skali zjawiska, bo handel nielegalnymi papierosami był znacząco utrudniony. Podatki stanowią obecnie w Polsce około 81 proc. ceny paczki papierosów. – Ale przemyt generuje także większe obroty, wpływając tym samym na wartość PKB – mówi Jacek Fundowicz. Prawie jedna szósta polskiego PKB jest wytwarzana w szarej strefie gospodarki. Gotówka pochodząca z przestępczej działalności oddziałuje na legalną gospodarkę – służy do nabywania firm i aktywów; to jeden ze sposobów prania pieniędzy.
Ze sprawozdania Komisji Europejskiej z 2017 roku wynika, że gdyby wszystkie papierosy trafiające na czarny rynek były sprzedane legalnie, to do budżetu unijnego i państw członkowskich trafiałoby ponad 10 mld euro rocznie. Warto dodać, że część z tych pieniędzy zasila środowiska finansujące terroryzm.
Europejski raport narkotykowy pokazuje, że zorganizowane grupy przestępcze szybko dostosowały się do nowej sytuacji. Postawiły na darknet, usługi kurierskie, a narkotykowi kurierzy przebrali się za dostawców paczek czy pizzy. Na poziomie hurtowym stracił przemyt lotniczy, ale szmugiel drogą morską kwitnie jak przed pandemią. Nie ucierpiała też produkcja dragów syntetycznych i uprawy konopi indyjskich w Europie.
Utartymi szlakami chętnie podążają również przemytnicy ludzi. Rocznie Straż Graniczna zatrzymuje nawet 5 tys. uciekinierów z państw trzecich – osoby te nielegalnie przekroczyły naszą granicę lub usiłowały to zrobić. Wśród nich są także ofiary handlu ludźmi. Raport MSWiA z 2019 roku pokazuje też zmianę przestępczych trendów w sposobie wyzyskiwania ofiar. Przez lata mieliśmy do czynienia głównie z wykorzystaniem kobiet w seksbiznesie. Teraz to się zmienia i coraz więcej ofiar trafia do pracy przymusowej. Polska jako atrakcyjny rynek pracy, gwarantujący dobrą jakość życia, przyciąga obcokrajowców pragnących poprawić swój los. Nierzadko jednak wpadają w ręce gangów, które zamieniają ich życie w koszmar. Odbierane są im dokumenty tożsamości, nie otrzymują wynagrodzenia, podlegają systemowi kar za błahe przewinienia, np. za palenie papierosów, i w ten sposób wpadają w fikcyjną „spiralę długu”. Wobec nich stosuje się także przemoc. Dane pokazują, że na takie traktowanie szczególnie są narażeni obywatele państw zza wschodniej granicy, głównie z Ukrainy, oraz osoby pochodzące z Azji, np. Wietnamczycy.
Co roku ofiarami handlu ludźmi padają miliony osób na świecie. Skala ta nie jest doszacowana, bowiem wiele osób nie zgłasza się do organów ścigania, obawiając się konsekwencji, zemsty oprawców albo nie chcąc uchodzić za niezaradne życiowo. Z danych Prokuratury Krajowej wynika, że w ostatnich latach w Polsce najwięcej osób pokrzywdzonych w związku z handlem ludźmi zarejestrowano w 2017 roku – ponad 450. W kolejnych latach notowano po około 200 osób.
Książka, którą oddaję w ręce Czytelników, traktuje przede wszystkim o tym, jak w Polsce wielkie gangi, hurtownicy i drobni szmuglerzy dwoją się i troją, by wywieść służby w pole. A także o tym, jak rodzime i międzynarodowe organizacje pilnujące porządku zwierają szyki, by rozgryźć przestępcze _modus operandi_.ROZDZIAŁ 1. PODNIEBNA KONTRABANDA
Rozdział 1
Podniebna kontrabanda
Lotnisko Chopina w Warszawie. Hala przylotów. Właśnie wylądował samolot rejsowy z Santiago de Chile przez Paryż. Pasażerowie wysypują się na salę. Jedni idą szybko, inni rozglądają się. Czekając na bagaż, siadają pod lustrzanymi ścianami, włączają telefony. Zatapiają się w swoich sprawach. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że przez cały czas są czujnie obserwowani nie tylko przez kamery, którymi naszpikowano cały port, lecz także przez funkcjonariuszy Krajowej Administracji Skarbowej, ukrytych za weneckimi lustrami zainstalowanymi wokół hali. Zwracają oni uwagę szczególnie na dziwnie zachowujące się osoby, które nerwowo się rozglądają, szukają wyjścia lub toalety. Ale ewentualnych przemytników służby typują przede wszystkim na podstawie analizy ryzyka: szybki lot, tanie linie, krótki pobyt, miejsce startu i port docelowy, bilet kupiony za gotówkę, niewielki bagaż. Z Ameryki Południowej transportuje się do Europy kokainę, a z Azji i Afryki – heroinę. Metod na przemyt jest sporo, wciąż jednak pojawiają się nowe, bo kreatywność przemytników jest przeogromna.
Muły na połyku
Bardzo popularną metodą przerzutu narkotyków, głównie kokainy, jest przemyt wewnątrzustrojowy. „Połykaczy” zwykle werbuje się z ubogich środowisk. Za jeden, bardzo ryzykowny przerzut – wszak na szali kładą własne życie – zarabiają 1-2 tys. dolarów, a w żołądku mają narkotyki warte pół miliona złotych! Połykają kapsułki wypełnione narkotykiem, najczęściej jednym rodzajem – heroiną lub kokainą. Ale zdarza się, że w ten sposób przemycają pakiety z różnymi substancjami. Dawniej proszek wielokrotnie owijano w prezerwatywy, stearynę czy folię, tworząc pojedynczy pakiet. Obecnie stawia się na żelowe kapsułki – są pewniejsze, istnieje też mniejsze ryzyko przerwania lub przedziurawienia i zazwyczaj są trudniejsze do wykrycia na zdjęciu rentgenowskim. Aby „połykaczowi” udowodnić przemyt, trzeba go przewieźć do szpitala, gdzie – po zbadaniu przez lekarza – zostaje poddawany tomografii komputerowej, a wtedy wszystko widać jak na dłoni.
„Muły” połykają np. po kilkanaście pakietów, które ważą nawet po 40 g każdy. Przełknięcia grudki takiej wielkości uczą się, używając np. dużych winogron. Jednorazowo mogą przewieźć ponad kilogram nielegalnego towaru. Rekordzista próbował przemycić aż 2,7 kg.
Funkcjonariusze z Lotniska Chopina wspominają drobną kobietę z Urugwaju, która połknęła 180 pakietów. Towar ważył 1,8 kg. Po wykonaniu zdjęcia rentgenowskiego okazało się, że kobieta jest w trzecim miesiącu ciąży, o czym podobno nie wiedziała. Miała już kilkoro dzieci. – Była naprawdę bardzo mała, filigranowa. Mówiła, że zrobiła to dla swoich dzieci, dla rodziny, która żyje w biedzie – opowiada jeden z funkcjonariuszy.
Nie ma sposobu na przemyt doskonały – podkreślają śledczy. Jeśli komuś się uda, to tylko dlatego, że służby nie są w stanie skontrolować każdego podróżnego.
Lotnisko Chopina, największy port lotniczy w Polsce, tylko w 2019 roku obsłużył 18,86 mln pasażerów. Przetransportowano ponad 16 tys. ton poczty i niemal 100 tys. ton różnych ładunków. W takiej masie towarów niezwykle łatwo coś przeoczyć – transport mebli z Dubaju z dodatkową zawartością czy podejrzanego pasażera.
– W ciągu niespełna trzech lat, od 2017 do 2019 roku, funkcjonariusze Służby Celno-Skarbowej ujawnili w bagażach podróżnych prawie 35 kg heroiny i 4,65 kg kokainy. To efekt zdobytych doświadczeń i coraz lepszej analizy ryzyka, prowadzonych przez funkcjonariuszy Służby Celno-Skarbowej – wyjaśnia Justyna Pasieczyńska, rzeczniczka prasowa mazowieckiej Izby Administracji Skarbowej.
Kiedy celnicy namierzą podejrzaną osobę, rewidują jej bagaż – najczęściej jest niewielki, bo „połykacze” zwykle lecą tam i z powrotem. U celu muszą spędzić kilkadziesiąt godzin potrzebnych na wydalenie kapsułek. Nie mają ani czasu, ani pieniędzy na wycieczki i zwiedzanie. Jeśli funkcjonariusze natkną się w torbie na leki przeczyszczające lub hamujące pracę jelit, zyskują kolejną wskazówkę, że mogą mieć do czynienia z „połykaczem”. Wtedy kierują na rewizję osobistą. Funkcjonariuszka, która wielokrotnie wykonywała ten rodzaj obszukania, rozwiewa mity.
– To trudne zadanie i nie zawsze przynosi rezultaty. Nie mam prawa dotknąć rewidowanej kobiety. Mogę jedynie instruować, by np. podniosła piersi, pod którymi coś może być ukryte. Prosimy o kilkukrotne ukucnięcie, licząc, że jeśli coś jest w odbycie, to się wysunie.
Kontrole osobiste mogą być też niebezpieczne.
– Mam prawo dotknąć jedynie włosów przeszukiwanej, bo mogą być w nie wplecione np. narkotyki. Ostrzegano mnie jednak, by robić to bardzo ostrożnie, bo można natrafić na ostre narzędzia. Zdarzały się przypadki, że kobiety ukrywały we fryzurach żyletki – opowiada celniczka.
Następnie jest wykonywany test narkotykowy. Jeśli potwierdzi obecność substancji w organizmie lub da niejednoznaczny wynik, delikwent musi zostać przetransportowany do szpitala na badanie i prześwietlenie tomografem. W zdecydowanej większości przypadków takie osoby mają w swoim organizmie narkotykowe pakiety. Rzadko się zdarza, by funkcjonariusze się pomylili. Zwłaszcza że przemytników zdradza też zachowanie – najczęściej są nad wyraz spokojni, zarówno czekając na transport do szpitala, podczas przejazdu, jak i tuż przed prześwietleniem.
– Nie zdradzają żadnych oznak zdenerwowania, jakby do końca wierzyli, że się uda. Nawet wchodząc na salę z tomografem, wciąż twierdzą, że nic w sobie nie mają – mówi jeden z funkcjonariuszy.
Po badaniu wszystko się zmienia. A to dopiero początek procesu odzyskiwania zawartości.
„Połykacz” razem z czterema uzbrojonymi funkcjonariuszami KAS trafia do specjalnej jednoosobowej sali z łazienką. Spędza tu kilka dni – zwykle pięć, ale zdarza się, że i tydzień. Funkcjonariusze zmieniają się co kilka godzin i nie spuszczają przemytnika z oczu. Chodzą z nim do toalety, gdzie przy otwartych drzwiach wypróżnia się na specjalną plastikową nakładkę na sedes. Jedna z funkcjonariuszek, która wielokrotnie pełniła taką straż, opowiada, że nie wszyscy są w stanie podjąć się tego zadania.
– Przed pierwszym takim dyżurem zostałam uprzedzona przez starszą koleżankę, że muszę być przygotowana na bardzo specyficzny i nieprzyjemny zapach, który towarzyszy wypróżnianiu się „połykacza”. Miała rację. Trudno to z czymś porównać. I zawsze jest tak samo. Mieszanina ludzkich odchodów, przetrawionych narkotyków i strachu – wyznaje.
Po wypróżnieniu delikwent musi wyjąć pakiety w obecności celników, umyć je i włożyć do specjalnej foliowej torby. Przez tych kilka dni przemytnik dużo pije, je lekkostrawne potrawy, kleiki i… czeka. Gdy wszystkie kapsułki zostaną wydalone, trafia w ręce policji. I tu rola KAS się kończy.
– Zdarza się, że przemytnik jest agresywny, wtedy trzeba go przykuć kajdankami do łóżka – opowiada jedna z funkcjonariuszek.
Najczęściej jednak płaczą, mówią, dlaczego zdecydowali się na tak drastyczny i ryzykowny krok. Opowiadają o dzieciach, których teraz długo nie zobaczą, i zaczynają żałować. Boją się tego, co ich czeka. Na tym etapie podają także dokładną liczbę pakietów, które połknęli.
– Z obawy, że coś może pójść nie tak i opakowanie pęknie, wolą wyznać prawdę – wspomina funkcjonariuszka operacyjna.
Funkcjonariusze KAS mają dwie podstawowe metody działania. Pierwsza to analiza ryzyka, nad którą pracują całe działy – sprawdzają kierunek podróży, długość jej trwania, przesiadki, liczbę lotów, a nawet sposób płatności za bilet. Wymieniają także informacje z innymi służbami. Do tego dochodzi wspomniana już obserwacja zachowań podróżnych. Jest też wyrywkowe działanie, które często odbywa się na chybił trafił – pracownik lotniska prosi wtedy podróżnego o przejście do specjalnego pomieszczenia z aparatem prześwietlającym. Tam duży bagaż odebrany z luku samolotowego trafia na taśmę, a na monitorze widać jego zawartość. Turyści często są także proszeni o otwarcie walizek. Jeśli kontrola przebiegnie bez zarzutu, mogą iść dalej.
Trafienia pojedyncze i podwójne
W lutym 2016 roku na Lotnisku Chopina wpadła 29-latka z Wenezueli. Wytropili ją policjanci zajmujący się zwalczaniem przestępczości narkotykowej w Komendzie Stołecznej Policji. Robert Opas z biura prasowego KSP w rozmowie z dziennikarzami wyjaśniał wówczas, że funkcjonariusze mieli informacje, że kobieta leci z Brazylii przez Dubaj do Warszawy. Kiedy samolot wylądował, natychmiast wkroczyli do akcji.
Podeszli do kobiety, gdy zbliżała się do przejścia „nic do zgłoszenia” (tzw. zielona linia). Czekała przy stanowisku odprawy paszportowej. Zachowywała się nerwowo.
– Przemytnicy okazują zaniepokojenie, gdy myślą, że nikt na nich nie patrzy – mówi doświadczony funkcjonariusz.
W jej walizce odkryto dwie oryginalnie zapakowane butelki z szamponem, które zostały wypełnione 14 walcowatymi zawiniątkami. Była też torebka strunowa z białym proszkiem. Prześwietlenie i szczegółowa kontrola obnażyły kolejne skrytki przemytniczki. Kokainę ukryła też w swoich miejscach intymnych, a 15 pakietów z narkotykiem miała w żołądku. W sumie próbowała przeszmuglować około kilograma kokainy. Przyznała, że zrobiła to dla pieniędzy. Obiecano jej 2 tys. złotych. Pieniądze miała otrzymać od kuriera, z którym była umówiona w Warszawie. To 35-letni obywatel Nigerii – został zatrzymany w jednym z hoteli w Wilanowie.
Funkcjonariusze podkreślają, że kwota, którą „muły” otrzymują za swoją pracę, jest niewspółmiernie mała w stosunku do ryzyka, jakie ponoszą.
Niespełna rok później, w styczniu 2017 roku, również na lotnisku w Warszawie wpadła jej krajanka, 28-letnia obywatelka Wenezueli. Przyleciała do Warszawy z Săo Paulo przez Zurych. Kiedy wyszła na halę przylotów, natychmiast skierowała się do przejścia „nic do zgłoszenia”. Jednak mazowieccy funkcjonariusze KAS mieli już kobietę na oku. Przeanalizowali trasę jej podróży i od razu zwrócili uwagę na krótki czas trwania, a przede wszystkim kierunek.
Kobietę poddano wstępnym testom na obecność narkotyków w ślinie, a następnie w moczu. Mimo niejednoznacznego wyniku narkotestów podjęto decyzję o przewiezieniu Wenezuelki do szpitala, by tam wykonać tomografię komputerową. W przewodzie pokarmowym kobiety dostrzeżono podejrzaną zawartość. W żołądku miała kokainę zapakowaną w 80 kapsułek o łącznej wadze 0,75 kg. W każdej znajdowało się około 9 gramów narkotyku. Czarnorynkowa wartość przemycanego przez nią towaru to prawie 700 tys. złotych. Z takiej ilości narkotyków – przy założeniu 100-procentowej czystości – w detalu można by wyprodukować nawet 4 tys. działek.
Z kolei w październiku 2017 roku na Lotnisku Chopina zainteresowanie mazowieckich funkcjonariuszy celno-skarbowych wzbudziło dwóch Ukraińców, 31- i 32-latek, którzy przylecieli z Brazylii. Najpierw prześwietlono ich bagaże, ale kontrola nic nie wykazała. Celnicy nie dawali jednak za wygraną. Podróżnych poddano więc rewizji osobistej, która także zakończyła się negatywnie. Szukano dalej. Pozytywny wynik dały dopiero testy na obecność narkotyków w moczu. W szpitalu potwierdzono, że narkotyki są przemycane wewnątrz organizmu. Po ich wydaleniu okazało się, że kokainę zapakowano w 45 gumowych woreczków, każdym po około 40 gramów, o łącznej wadze ponad 1,8 kg. Czarnorynkowa wartość towaru to prawie 600 tys. złotych i 15 tys. działek w detalu.
Choć „muły” przemycają najczęściej jeden rodzaj narkotyku, to zdarzają się przypadki, gdy stawiają na zróżnicowany towar. Tak było w czerwcu 2016 roku na Okęciu. 36-letni Nigeryjczyk leciał z Zambii przez Zjednoczone Emiraty Arabskie. Kierunek podróży i krótki czas pobytu wzbudziły podejrzenia celników. Został zawrócony z przejścia „nic do zgłoszenia”. Skontrolowano jego bagaż. Poddano go testom na obecność narkotyków w ślinie, a następnie w moczu. Ten drugi dał jednoznacznie pozytywny wynik. Mężczyzna trafił do szpitala, gdzie wydalił ponad 1,5 kg kokainy i heroiny. Towar był zapakowany w 90 kapsułek. Każda ważyła około 17 gramów. Celnicy ocenili, że po rozcieńczeniu wypełniaczami wyszłoby z tego około 10 tys. działek. Śledztwo wykazało, że narkotyki miały trafić na polski rynek.
„Połykacze” czy „muły” zdarzają się także wśród Polaków. W lipcu 2012 roku na Lotnisku Chopina zatrzymano 22-letnią kobietę i jej 35-letniego kompana, którzy przylecieli z Amsterdamu. Już wstępne testy śliny i moczu wykazały, że oboje mieli do czynienia z narkotykami. Ale mogli je po prostu zażywać. Funkcjonariusze drążyli jednak dalej. Bagaże pary zbadano detektorem mikrośladów, który wychwytuje nawet śladowe ilości narkotyków. Wynik też był pozytywny. W szpitalu, tuż przed prześwietleniem jamy brzusznej, pękli. Oboje przyznali, że połknęli narkotyki. Dziewczyna miała w sobie 40 kapsułek, chłopak – aż 91. Były wypełnione zarówno kokainą, jak i heroiną, które wyceniono na ponad 324 tys. złotych.
Na lotniskach w Polsce wpadają zazwyczaj pojedynczy kurierzy, czasem, jak w tym przypadku, w parach, natomiast na przykład przez holenderskie granice płynie rwąca rzeka przemytników. Tamtejsze służby na pokładzie jednego samolotu potrafią zidentyfikować nawet kilku „połykaczy”.
Zdarza się, że nie są w stanie wszystkich od razu wyłapać, pozwalają im więc kontynuować podróż do kolejnego portu, gdzie czekają na nich służby innego państwa.
Śledczy podkreślają, że przemyt wewnątrzustrojowy, na którym można zarobić nawet 10 tys. dolarów, to zachęta nie tylko dla biednych. Stawka zależy oczywiście od wielu czynników, m.in od kraju i miejsca, w którym pozyskuje się kuriera. „Połykacze” często są werbowani z patologicznych środowisk czy spod budki z piwem. Ale był też przypadek, gdy procederu podjął się Australijczyk polskiego pochodzenia, który był już na emeryturze. – Przyleciał na połyku z Ameryki Południowej do Polski – mówi funkcjonariusz. Powiedział, że planuje odwiedzić w Polsce matkę. Jak się później okazało, dawno już nie żyła.
Współpraca z mafią narkotykową ma jednak zwykle katastrofalne konsekwencje. Gang uzależnia kuriera od siebie. Przestępcy pożyczają mu pieniądze, obiecują pomoc w różnych sprawach, a w zamian żądają przysługi. Mówią: „To nic takiego. Darmowe wczasy, a przy okazji kuszący zarobek”. Zapewniają, że wszystko jest bezpieczne i przygotowane tak, by zminimalizować ryzyko wpadki. Zdarza się też, że zwykli podróżni są proszeni o przysługę i przewiezienie paczki dla rodziny czy znajomych. Ten argument stanowi najczęściej linię obrony, gdy akcja kończy się niepowodzeniem.
Podczas gdy z Afryki, Azji czy Ameryki Południowej przerzuca się do Polski kokainę i heroinę, nasi rodzimi przestępcy wyspecjalizowali się w produkcji narkotyków syntetycznych, w tym amfetaminy. Chociaż nie ryzykują wpadki na granicy, to i tak cały czas uciekają przed policją. Polskie fabryki amfetaminy są słynne na całym świecie, a biały proszek made in Poland cieszy się dużym zainteresowaniem grup przestępczych m.in. w Skandynawii. Wyjeżdża tam głównie samochodami osobowymi, lepiej lub gorzej ukryty.
Kilka lat temu szwedzkie służby zaalarmowały naszych śledczych, że coraz częściej zatrzymują polskich „połykaczy” z amfetaminą w żołądku. Dochodzenie wykazało, że „mułami” stawały się osoby, które jeździły tam do pracy, np. na budowach. Miał to być dla nich dodatkowy zarobek. W wyniku śledztwa zatrzymano kilku kurierów, głównie mężczyzn w wieku produkcyjnym. Amfetamina była przemycana także w bagażu zasadniczym. W ręce celników wpadały nawet kilogramowe paczki. Natomiast rzadko ukrywa się towar w bagażu podręcznym – za duże ryzyko, w strefie security trudno cokolwiek ukryć.
Jednak połykanie pakietów z narkotykami niesie ze sobą wielkie ryzyko. W 2016 roku rozbito grupę, która na tej zasadzie z Aruby przemycała kokainę. Przed wejściem na pokład samolotów „muły” połykały od kilku do kilkunastu pakietów. Podczas śledztwa jeden z członków zdecydował się na współpracę z organami ścigania. W jej efekcie doszło do ekshumacji jednego z kurierów, którego śmierć w 2012 roku po powrocie z wyspy archipelagu Małych Antyli nie wzbudziła podejrzeń. Uznano, że doszło do niej z przyczyn naturalnych. Po latach w jego wnętrznościach odkryto 12 pakietów zawierających 740 g kokainy.
Kolumbijskie wakacje życia
Polska rodzina wpadła w Kolumbii z 5 kg kokainy. Tam młoda dziewczyna zabrała swoich rodziców na wakacje. Miała to być podróż ich życia. Dla dwójki starszych osób skończyła się jednak koszmarem. Wylądowali w tamtejszym więzieniu. Okazało się, że córka – licząc na pobieżną kontrolę bagażu starszych osób – włożyła narkotyki do walizki rodziców. Oni wpadli, ona wróciła do Polski, gdzie została zatrzymana przez nasze służby. Sprawa stała się głośna po tym, jak do prezydenta Kolumbii wpłynęła prośba o ułaskawienie. Rodzice przekonywali, że nie wiedzieli o dodatkowym bagażu.
– Liczyli na beztroskie wakacje, które miały być prezentem od córki, tymczasem był to chytrze przygotowany plan zarobku – oceniają funkcjonariusze.
Dziewczyna wyparła się wszystkiego. Także po przylocie do Polski przekonywała, że nie wiedziała o przemycie. Dzięki takiej linii obrony udało jej się wyjechać z Kolumbii, lecz rodzice zostali tam w więzieniu na lata. Nie otrzymali ułaskawienia. Śledczy twierdzą, że i tak mieli szczęście, bo są kraje, gdzie za przemyt narkotyków płaci się życiem.
Karty ecstasy
Funkcjonariusze KAS przytaczają też zatrzymanie na sali przylotów młodego chłopaka. Opakowanie z kartami do gry przerobił tak, że po otwarciu z obu stron widać było karty, ale w środku ukryto ecstasy. W sumie 280 sztuk. Kiedy funkcjonariusz oglądał karty, zauważył, że są dziwnie nieruchome. I zdecydował się rozerwać opakowanie. – Powiedziałem mu, że gdyby wpadł w Singapurze, skąd przyleciał, groziłaby mu za to kara śmierci – mówi celnik. „To chyba jedyny plus”, odrzekł.
Kokainowy ludek
Do rangi symbolu kreatywności urasta inny przemyt wykryty w stołecznym porcie lotniczym. Funkcjonariusze często wskazują go jako przykład dużej pracy i skrupulatności przestępców. Chodzi o transport zabawkowych robotów na baterie. W środku każdego R-20, akumulator sporych rozmiarów. Po włączeniu ludek poruszał się, jak należy. Jednak bardzo wnikliwa kontrola ujawniła, że każda bateria zawierała kokainę. Obudowę otwarto od dołu, wyciągnięto zawartość, do środka wciśnięto narkotyki oraz baterię paluszek i połączono przewodami. Zabawka działała.
Bezcenne bagaże
Najczęściej jednak skrytki wkomponowuje się w elementy konstrukcyjne walizek i toreb. W połowie 2018 roku, na podstawie analizy ryzyka, skontrolowano 23-letniego obywatela Łotwy, który wracał z Mozambiku. Podejrzany wydawał się m.in. krótki czas jego pobytu za granicą. Funkcjonariusze podeszli do podróżnego, gdy odebrał już bagaż i zmierzał do wyjścia. Zapadła decyzja o prześwietleniu toreb. Obraz rentgenowski był niejednoznaczny. To skłoniło służby do szczegółowego przeszukania. Gdy torba została opróżniona, dostrzeżono nienaturalne wzmocnienia w bocznych ścianach oraz dnie plecaka, który znajdował się w walizce. W środku był beżowy proszek – heroina. W sumie 3,5 kg o wartości ponad 700 tys. złotych. Z takiej ilości można by wyprodukować nawet 25 tys. działek wartych znacznie więcej niż szacunkowa wartość hurtowa. Mężczyzna przekonywał, że nie wiedział, co znajduje się w środku. Mimo to w więzieniu może spędzić nawet 15 lat.
Nie mniej finezyjne wydaje się odkrycie z grudnia 2014 roku. Na warszawskim lotnisku znaleziono ponad 2,6 kg kokainy o szacunkowej wartości 2,5 mln złotych. Narkotyki usiłowali przemycić dwaj obywatele Litwy. Towar w pięciu pakietach ukryli w bocznych ściankach i pokrywie walizki oraz w puszkach… po pędach bambusa.
Dla pewności prześwietlono także samych przemytników, ale w ich ciałach nic nie wykryto. Mężczyźni wyjaśnili, że kokaina miała trafić na Litwę, a oni działali na zlecenie jednego z miejscowych dilerów.
Z kolei nerwowym zachowaniem zwrócił na siebie uwagę pewien Grek, który w 2019 roku przyleciał do Warszawy z Johannesburga. Podczas rozmowy był niespokojny i niecierpliwie odpowiadał na rutynowe pytania. Po rozpakowaniu jego walizki i demontażu nienaturalnej grubości jej ścianek odkryto dwie paczki z heroiną, w sumie 6 kg. Śledczy uważają, że towar miał trafić na polski rynek.
Podobnie zdradziła się także Hiszpanka, która przyleciała w 2019 roku do Warszawy z Madagaskaru. Kobieta nie umiała logicznie wyjaśnić swojego pobytu w Afryce. Dla funkcjonariuszy było to impulsem do przeprowadzenia szczegółowej rewizji. W podwójnych ściankach i na dnie jej walizki odkryto trzy pakiety heroiny. Paczki ważyły ponad 5 kg.
W 2017 roku rekord należał do 33-letniego Bułgara wracającego z Brazylii. Znaleziono przy nim 3,5 kg kokainy. Ukrył kontrabandę w ściankach i paskach plecaka oraz torby podręcznej. Wcześniej pakiety owinięto w folię i gąbkę. Całość sprawiała wrażenie zwyczajnego bagażu. Dopiero po wyjęciu ubrań z torby na ekranie urządzenia rentgenowskiego można było zauważyć, że nie wszystko wygląda właściwie. Funkcjonariusze rozpruli materiał i wyjęli siedem pakunków. Zarządzono rutynową w takich sytuacjach kontrolę osobistą. Mężczyzna trafił także do szpitala na prześwietlenie jamy brzusznej. Ale nic więcej nie znaleziono. Towar oszacowano na 700 tys. złotych. Można by z niego sporządzić nawet 30 tys. działek. Badanie laboratoryjne wykazało, że kokaina była wysokiej czystości.
Akcje na rympał
Szmuglerzy nie zawsze trudzą się żmudnym ukrywaniem kontrabandy. Bywa, że – licząc na łut szczęścia – działają na rympał, czyli bez zbytniego wysiłku. I właśnie tak było w listopadzie 2012 roku, gdy na Okęciu przejęto jeden z rekordowych przemytów kokainy. Dwóch chłopaków i dziewczyna, w wieku od 21 do 25 lat, pochodzący z okolic Mławy, wracali z Dominikany. W ich walizkach znaleziono odpowiednio 18,5 kg, 17 kg i 12 kg narkotyków. Razem przewozili towar o wartości około 9,5 mln złotych.
O szczegółowej kontroli zdecydowano po prześwietleniu rentgenowskim ich bagażu. Funkcjonariusze początkowo myśleli, że to paczki z kawą lub herbatą, którą często przywozi się z Dominikany. Kiedy jednak otworzyli walizki, dosłownie wysypały się z nich plastikowe pakiety owinięte taśmą. W środku była kokaina, z której można by wykonać 400 tys. działek. Według ekspertów taka ilość kokainy odkryta w pasażerskim ruchu lotniczym jest największym sukcesem w historii polskiego celnictwa. Przeciętny przemyt lotniskowy waha się bowiem od kilku gramów do kilku kilogramów.
W listopadzie 2019 roku na Lotnisku Chopina próbowała też akcji na rympał Brazylijka. Zwróciła na siebie uwagę funkcjonariuszy, bo zachowywała się nerwowo. Poczekali aż, w strefie przylotów podejdzie do przejścia „nic do zgłoszenia”. W bagażu rejestrowanym nie znaleźli nic podejrzanego. Kobieta miała ze sobą jeszcze foliową reklamówkę z zakupami w strefie bezcłowej i właśnie tam ukryła hermetycznie zamkniętą paczkę z cukierkami zawiniętymi w papierki, które tylko z wyglądu przypominały cukierki. Kobieta wpadła z kokainą. W paczce były 53 fałszywe cukierki ważące w sumie prawie kilogram.
– To jeden z najbardziej błyskotliwych pomysłów – ocenia młody stażem celnik. – Wciąż jednak najbardziej zaskakuje mnie beztroska podróżnych wracających np. z Holandii, którzy mają przy sobie 2-3 g marihuany i robią wielkie oczy, gdy je znajdziemy. Tłumaczą wtedy, że o tym zapomnieli. Tyle że to już przestępstwo – dodaje.
Złote walizki i brylantowe buty
Celnicy najczęściej wyłapują podejrzanych podróżnych, gdy ci podchodzą do zielonego przejścia z napisem „nic do zgłoszenia”. Tak też było w przypadku Polaka, który przyleciał z Singapuru przez Dubaj. Pod podszewką walizki ukrył trzy luksusowe szwajcarskie zegarki na rękę o łącznej wartości prawie 260 tys. złotych. Oryginalne opakowania i certyfikaty tych ekskluzywnych cacek z limitowanej serii znaleziono w bagażu rejestrowanym. Uszczuplenie Skarbu Państwa z tytułu nieodprowadzonego cła oraz podatku od towarów i usług wyliczono na około 60 tys. złotych.
Z kolei pewien Turek sam ściągnął na siebie uwagę służb. Działo się to na warszawskim lotnisku w 2019 roku. Wypytywał funkcjonariuszy celno-skarbowych o przepisy dotyczące obrotu dewizowego, ale gdy zapytali go o towar do oclenia, stanowczo stwierdził, że nic nie ma. Przeszukano wtedy jego walizkę, w której ukrył prawdziwy skarb – 25 kg biżuterii o wartości 2 mln złotych. Miał też przy sobie fakturę, z której wynikało, że towar jechał do białostockiej firmy. Za taki czyn grozi kara grzywny, kara pozbawienia wolności albo obie te kary łącznie.
Wpadła także pomysłowa szmuglerka, gdy po przejściu przez bramkę kontrolną poproszono ją, by zdjęła buty. Funkcjonariusze wspominają, że kobieta była młoda i bardzo ładna. Właśnie urodą najpierw ściągnęła na siebie ich uwagę. Ale coś nie tak było z jej butami. Zaczęli je oglądać z każdej strony. W jednym z obcasów znaleźli brylanty o wartości 50 tys. euro.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki