- W empik go
Przemytniczki złotych kości - ebook
Przemytniczki złotych kości - ebook
Kinga Maria Dunin - publicystka, pisarka, krytyczka literacka tak pisze o książce
„Czy wiecie, jak przemycić przez granicę pięć kilogramów złota? Nie
wiecie, to dobrze, bo nieładnie jest przemycać. Ale pewno - nie bądźmy
hipokrytami - chcecie się dowiedzieć.
Przemytniczki złotych kości to jedna z ciekawszych powieści przygodowych, jakie czytałam.
A poważniej - fascynujący i wciągający reportaż o polskich grupach przemytniczych w
Indiach, Nepalu, Bangladeszu i Singapurze.
Poznajemy ten świat z innej, mniej znanej strony: z relacji kobiet które przez wiele lat regularnie latały do Indii, za każdym razem wynosząc przez granicę po kilka kilogramów złota. Jak również z autentycznych listów jednej z dziewczyn pisanych z indyjskiego więzienia.
Widać, że autor zna i kocha Indie, w końcu zaczynał jako Han Solo,
przemytnik i bohater swojej poprzedniej książki. To, że tym razem
bohaterkami są sprawcze i odważne kobiety, bardzo mnie cieszy!
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-955515-7-4 |
Rozmiar pliku: | 9,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wydarzenia z Dhaki, gdzie wraz Szymonem udało im się uciec przed agresywnym recepcjonistą i jego kumplem, były przykre, ale po trzech tygodniach, gdy Kriszna wróciła z długiego kółka przez Pakistan, przyblakły. Tym bardziej że podczas tej podróży wynegocjowała sobie z Marco Polo, że dwa dni poświęci na zwiedzanie Amritsaru. Spędziła kilka godzin w złotej świątyni sikhów. Wtedy też pierwszy raz od lokalnego przewodnika usłyszała o masakrze z 1919 roku, gdy brytyjscy żołnierze otworzyli ogień z karabinów maszynowych do bezbronnego tłumu na festiwalu, zabijając kilka tysięcy cywilów.
Ponieważ grupa z założenia robiła kółka tylko przez Pakistan i Bangladesz, Marco Polo poinformował Krisznę, że najbliższy lot ma z Rosemarią do Dhaki i dalej na bagna. „Z kim?” Wcześniej słyszała, że jej partnerem będzie chłopak. Szef wyjaśnił ze śmiechem, że Rosemaria to przezwisko studenta z Olsztyna, które przykleiło się do niego po tym, jak cały Singapur się dowiedział, że kupił sobie paszport dziewczyny ze Szwajcarii i kazał wkleić swoje zdjęcie. „No bo nie było innych” – tak to tłumaczył. Owszem, słusznie zakładał, że Azjaci słabo orientują się w europejskich imionach, jednak w każdym paszporcie jest opisana płeć, _man_ lub _woman_. Nikt nie chciał zatrudnić przewalacza z tak trefnym dokumentem. Poleciał raz czy dwa razy dla siebie z elektroniką i szczęśliwie nie miał kłopotów na granicy, ale w końcu musiał zmienić tożsamość. Przezwisko jednak zostało.
Każde z nich, Kriszna i Rosemaria, miało zabrać ze sobą zestaw podstawowy, czyli kamerę z trzema zapasowymi bateriami, a w każdej po sześć kości, no i trochę drobnicy.
W dniu wylotu pojawił się problem, bo nigdzie nie można było znaleźć partnera Kriszny. Jak się potem okazało, odsypiał mocno zakrapianą imprezę w którymś z mieszkań zajmowanych przez Polaków w Singapurze. Zamiast niego w ostatniej chwili dokooptowany został Filet, chłopak z lubelskiego. Dobrze ułożony, zawsze zapięty na ostatni guzik, spokojny i opanowany, wręcz flegmatyczny. Zupełne przeciwieństwo Rosemarii.
– Ucieszyła mnie ta zmiana – wspomina dziś Kriszna. – Filet sprawiał solidne wrażenie, a ja przed tym lotem miałam jednak trochę obaw. Co prawda tłumaczyłam sobie, że trzy tygodnie to sporo czasu, miejscowi na pewno mnie zapomnieli. Byli wtedy skupieni na dyskusjach i szarpaninie z Szymonem. Będzie dobrze. Ale momentami gdzieś w dole brzucha ściskał mnie niepokój. Przekonywałam samą siebie: „Pieczątki mam zmyte. Wygląda tak, jakbym w Bangladeszu nigdy nie była”. To mogło pomóc, gdyby przyczepił się jakiś natręt i policja na mieście nas legitymowała. Niepokoiła mnie tylko jaśniejsza plama na jednej stronie po zmywaniu.
Dziewczyna zwróciła na to uwagę szefowi.
– Kriszna! Nie utrudniaj – odpowiedział wtedy Marco Polo.
– A poprzednia przygoda? – zapytała.
– Przecież zatrzymacie się gdzie indziej.
„Pewnie mają rację” – pomyślała. Poza tym uspokajało ją to, że Filet naprawdę jechał po raz pierwszy do Bangladeszu. A ona – inny strój, nowa fryzura. „Wyglądam jak nie ja, będzie git” – dodawała sobie otuchy. W samolocie trochę drzemała. Lot był poranny, a noc krótka. Przebudziła się i znowu wróciły do niej wspomnienia i strach. „Nie, to niemożliwe, nie będzie żadnych upierdliwych lokalsów i zatrzymamy się w innym hotelu” – tak się wzmacniała w myślach, gdy zbliżali się do lądowania w Dhace. Po wylądowaniu podeszli do celników, zadeklarowali kamery. Zostały wpisane do paszportów, wszystko potwierdzone stemplem i podpisem.
Po wyjściu z chłodnego budynku uderzyło ją rozgrzane powietrze i widok gęstego tłumu Bengalczyków. Krzyki, nawoływania, kierowcy taksówek nachalnie zabiegający o klienta. Wreszcie ustalili cenę z rikszarzem i zamówili kurs. Ani przed lotniskiem, ani po drodze Kriszna nie zauważyła nic podejrzanego.
– Po chwili byliśmy przed hotelem. I wtedy – opowiada Kriszna, biorąc łyk kawy – zobaczyłam tamtego chłopaka z recepcji. Jego twarz mignęła mi gdzieś w tłumie. „O cholera” – pomyślałam. „A może to wyobraźnia płata mi figle?” – szybko się pocieszyłam. Zachowałam to dla siebie, nie mówiąc Filetowi ani słowa. Obawiałam się, że on też powie, że utrudniam. Po mojej reakcji na przygodę z Szymonem i recepcjonistą miałam opinię panikary. Ale moje uwagi nie wynikały ze strachu. Zawsze starałam się wyobrazić sobie możliwe kłopoty, żeby im zapobiec albo się na nie przygotować.
Nikt z przewalaczy jednak tak na to nie patrzył. Panikara, kropka. Milczała więc. Do chwili, gdy ponownie zobaczyła znajomego recepcjonistę. Stał przed hotelem razem z kolegą i tylko gapił się na nich. Wtedy była już pewna, że to ten sam chłopak, który trzy tygodnie wcześniej szarpał się z Szymonem. Serce zaczęło jej walić – aż dziw, że Filet nie usłyszał. „Musieli nas zauważyć na lotnisku i teraz nas śledzą” – pomyślała. „Powiedzieć Filetowi? Pewnie stwierdzi, że mam zwidy”. W pokoju jednak nie wytrzymała.
– Wiesz, wydaje mi się, że widziałam tego gnojka – zaczęła nieśmiało.
– Oj tam, oj tam, wydaje ci się.
_„No comments”_ – skwitowała w myślach.
Ogarnęli się, kamery, drobnica i faszerowane złotem baterie poszły do dużego plecaka i do depozytu hotelowego. Po bilety na lokalny lot pojechali razem. Potem mieli w planach pochodzić trochę po mieście. Przed hotelem zatrzymali rikszę. Wchodząc do niej, Kriszna znów zauważyła tych dwóch. Stali w wyzywających pozach i bezczelnie im się przyglądali. Dwóch młodych bangladeskich biznesmenów z ulicy. Riksza ruszyła, a oni wsiedli do drugiej.
– Jadą za nami – powiedziała zdecydowanie Kriszna do Fileta.
– Kto?
– Facet, z którym były kłopoty trzy tygodnie temu. Mówiłam ci o tym. Jedzie z kumplem.
Byli kilka metrów za nimi. W pewnym momencie riksze się zrównały, a Krisznie serce chciało wyskoczyć z piersi. Filet zrobił się blady, ale jakimś cudem jeszcze bardziej wyciszony i flegmatyczny, co trochę uspokajało dziewczynę. W pewnym momencie z równolegle jadącego pojazdu wychyliły się dwie głowy.
– _Stop, driver!_ Zatrzymaj rikszę! – zaczęli krzyczeć lokalsi.
– _Go! Babu, go!_ – rzucił Filet do naszego kierowcy.
Zaczął się pościg riksz ulicami Dhaki. Lokalsi cały czas starali się nawiązać kontakt z uciekającymi przewalaczami. Przekrzykiwali hałas ulicy.
– Znam was! Widziałem ją trzy tygodnie temu. Robicie u nas biznesy, chcemy je robić z wami!
– Nie będziemy robić z wami żadnych biznesów, bo my biznesów nie robimy. _We are tourists!_ – odkrzykiwał Filet.
– Akurat! Przewalacie elektronikę, musicie robić to z nami. – Bengalczycy byli coraz bardziej agresywni.
– _No _– odpowiadał zdecydowanym głosem Filet.
– Jeśli _no_, to jedziemy na policję.
I tak w kółko, to ścigając się po ulicach Dhaki, to stojąc w korkach. Miejscowi krzyczeli coraz głośniej, wręcz wrogo. Odmowa wyzwalała w nich złość.
W pewnym momencie „biznesmeni” widowiskowo zajechali drogę Krisznie i Filetowi. Kierowca gwałtownie się zatrzymał. Próbowali wedrzeć się do środka, ale Filet ich powstrzymywał, barkiem blokując wejście. I ta sama gadka co poprzednio.
– Ty jesteś pierwszy raz, ale ona nie. Była tutaj wcześniej. Wiemy, co robicie. Porozmawiajmy, chcemy z wami handlować. Będziemy dobrze płacić.
I tak dalej w tym stylu.
– _No_ – powtórzył Filet. – Nie jesteśmy przemytnikami, jesteśmy w tym kraju turystycznie.
– _No_? W takim razie jedziemy na policję i zaraz będzie za późno na współpracę. Lepiej zastanówcie się dobrze.
Chyba nie liczyli się z tym, że tych dwoje cudzoziemców podejmie taką decyzję.
– _Babu, go to the police station_ – powiedział Filet do kierowcy.
W czasie pościgu Kriszna z Filetem przegadali, co tak naprawdę mogą im zrobić policjanci. Według pieczątek w paszportach byli w Dhace pierwszy raz, na wizie turystycznej. Ich kamery zostały zadeklarowane na granicy, wpisane do paska. To, że mają po trzy baterie, to przecież normalne, zamierzają dużo filmować. Policjanci nie będą ich chyba rozwalać, tym bardziej że baterie włożone do kamery działają. „Oficjalnie jesteśmy czyści” – pocieszali się.
Po chwili obie riksze zatrzymały się przed posterunkiem policji. Kriszna i Filet skierowali się w stronę budynku. Dwójka miejscowych nie odstępowała ich na krok. Bali się chyba, że uciekną. Cały czas pokrzykiwali, a nawet popychali podróżnych w kierunku drzwi.
– Spokojnie, przecież idziemy! – wołała Kriszna, ale serce jej drżało.
Na komendzie, gdy tylko przekroczyli drzwi wejściowe i zbliżyli się do pomalowanego szarą farbą kontuaru, za którym siedział dyżurny, lokalsi zaczęli swoją opowieść. Wskazując na Krisznę i Fileta, krzyczeli i gestykulowali. Wiedzieli już, że nic nie zarobią, to przynajmniej chcieli narobić tej parze kłopotów. „Niech ci zarozumiali cudzoziemcy zobaczą, jak jest w naszych więzieniach” – po ich gestykulacji widać było, że właśnie to chodzi im po głowie. Ich relacja była na tyle interesująca, że po chwili obok pojawili się chyba wszyscy obecni w budynku policjanci i cywilny personel.
Czuć było, że sympatia zgromadzonych jest po stronie recepcjonisty i jego kumpla.
Trudno powiedzieć, żeby Krisznę i Fileta zaproszono do środka, raczej po kilku zdaniach wstępu i wykonaniu telefonu przez dyżurnego gestem wskazano im drogę do ciemnych czeluści komisariatu. Szczęknęły otwierane żelazne kraty. Przekroczyli z lękiem wejście i wzdrygnęli się na odgłos zamykającego się za nimi żelastwa. Nie było drogi odwrotu.
Dwóch policjantów poprowadziło ich długim na kilkanaście metrów korytarzem, gdzie petenci w brudnych łachmanach cierpliwie czekali w kucki pod ścianą na swoją kolej. Cały komisariat sprawiał wrażenie wyposażonego tylko w podstawowe meble. Brudne ściany, resztki lamperii. Zwisające kontakty, gołe żarówki na suficie, z którego odchodziły płaty farby. Idący przodem policjant otworzył jedne z szarych, odrapanych drzwi.
Weszli, wskazano im krzesła przy biurku pamiętającym chyba czasy Anglików. W rogu pokoju stała szara, zakurzona szafa. Poprzewracane segregatory na półkach potęgowały i tak wyraźne w całym budynku wrażenie nieładu. Po jednej stronie biurka siedziało dwóch policjantów, po drugiej Kriszna, Filet i obaj „oskarżyciele”.
Najpierw padły pytania formalne, o nazwisko, imię, zawód. Policjant zapisywał mozolnie, literka po literce, widać było, że alfabet łaciński to nie jest jego mocna strona. Potem zaczęło się przesłuchanie.
„Skąd? Dlaczego? Co macie? Który raz?” – padały szybko pytania. Policjanci nie robili notatek, zostawiali niewiele czasu na wyjaśnienia, jakby nie byli nimi zainteresowani. Przesłuchiwali, ale tak naprawdę mieli już wyrobione zdanie. Uwierzyli swoim rodakom, dla nich Kriszna z Filetem byli przestępcami. Nie wiedzieli tylko, o co ich oskarżyć. Liczyli, że w krzyżowym ogniu pytań przyłapią ich na jakiejś nieścisłości.
Recepcjonista z kolegą, gdy zobaczyli nastawienie policji, zrobili się jeszcze bardziej agresywni.
– Chyba nigdy nie widziałam tyle złości w czyimś zachowaniu – opowiada dziś Kriszna. – Przesłuchujący odnosili się do nas tak samo. Nie, nie bili nas, ale bałam się, że zaraz zaczną.
Po wstępnym przesłuchaniu przyszła kolejna zmiana policjantów i pojawił się ktoś wyższy w hierarchii. Oficer kazał „młodym gniewnym” powtórzyć ich historię od początku. Po wysłuchaniu zaczął krzyczeć na Krisznę i Fileta, podobnie jak poprzednicy.
– Jego zachowanie nie dawało nam nadziei – wspomina Kriszna. – „Nazwisko?” „Imię?” I tak dalej. Pytania rzucane ostrym tonem. Byłam Greczynką, nauczycielką. Przyjechałam do Azji turystycznie, żeby zrobić film o Bangladeszu, o mieszkańcach, kulturze, krajobrazach. Chciałam potem pokazywać go dzieciom na lekcjach geografii. Filet był młodym malarzem z Niemiec. W podróży po Azji połączyła nas pasja filmowa. Oboje byliśmy tam wyłącznie turystycznie. Nie, nie robiliśmy żadnych biznesów, nie rozumiemy, o co chodzi tym dwóm. Oczywiście, mieliśmy po kamerze, jak inaczej mielibyśmy filmować? Kamery po przylocie zostały zgłoszone i zadeklarowane. Wpis w paszporcie potwierdzony pieczątką i podpisem celnika. Poza tym nieprawda, że byliśmy tu wcześniej. – Kriszna milknie na moment, przypomina sobie tamtą sytuację, a po chwili dodaje: – To się szybko opowiada, ale trwało ponad cztery godziny. Czuliśmy, że jesteśmy o włos od aresztowania, tylko powodu nie mogą znaleźć. Czuli, że coś jest z nami nie tak, ale nie wiedzieli co i chyba to ich najbardziej wkurzało. A ten wściekły recepcjonista pewnym głosem powiedział do oficera: „Pierwszy raz może jest on, _sir_, ale ona była tu trzy tygodnie temu z innym towarzyszem. Mieszkała w hotelu Pan Pacific”.
– Jak to usłyszałam, zrobiło mi się słabo – opowiada Kriszna. – „A jeśli sprawdzą meldunki? No nie, spokojnie”, myślałam. Przecież w paszporcie nie mam żadnych obciążających pieczątek. Wprawdzie po wymywaniu pozostała jaśniejsza plama, ale czy tak od razu widać, z jakiego powodu powstała? W duchu prosiłam wszystkie moce, żeby policjanci przeglądający paszporty jej nie zauważyli. A hotel? Jako kobieta stałam w cieniu Szymona. Takie tam były zwyczaje, facet ma być na pierwszej linii, nawet jeśli jest kilkanaście lat młodszy. To on się meldował i to jego dane figurowały w księdze gości. Ta konstatacja na moment mnie wtedy pokrzepiła. Ale za chwilę znów dopadła mnie czarna wizja więzienia w najbiedniejszym kraju świata, przy którym Indie wydają się zamożne, praworządne i świetnie zorganizowane. Przypomniałam sobie te opowieści, że jak w Bangladeszu wsadzają za kratki, to zapominają o więźniu. Giną gdzieś papiery i człowiek siedzi latami bez sądu, bez wyroku. Więzienia na „bagnach” bali się wszyscy przewalacze.
Przesłuchanie się skończyło, jednak nie było żadnych rozstrzygnięć. Oficer oznajmił, że ponieważ są cudzoziemcami, muszą ich przewieźć na komendę główną w Dhace. Brzmiało to tak, jakby decyzja już zapadła, tylko musiała ją klepnąć „góra”. Nogi się pod nimi ugięły. „Jak będzie w tym więzieniu? Ile dni minie, zanim odnajdzie nas Marco Polo? Czy tam nie rządzi jakaś mafia, czy czasem fizycznie nie wyżywają się na białasach? Czy biją, gwałcą? A jedzenie?” – takie czarne myśli tłukły im się po głowach, gdy jechali dwiema rikszami z obstawą. Przekroczyli próg komendy razem z prześladowcami. Tam znali już ich sprawę. Weszli do ogromnego holu, pod ścianą stał rząd krzeseł. To odróżniało komendę główną od wcześniejszego komisariatu, w którym petenci czekali, siedząc w kucki. Policjant powiedział, żeby usiedli. Recepcjonista z tym drugim dosłownie rzucili się na krzesła.
– _Not you!_ – wrzasnął policjant. Skulili uszy i pokornie stanęli w kącie. A w przemytnikach zabłysła iskierka nadziei…
Czekali bardzo długo, zanim poproszono ich do biura. Po raz trzeci policjant zadawał te same pytania. Tym razem jednak pozwolono im swobodnie mówić. Wtedy Kriszna ucieszyła się, że w Singu Rosemaria tak zapił, że zamiast niego był z nią Filet. Emanował spokojem, dobrze wyglądał, zachowywał się elegancko. Budził zaufanie, no i mówił płynnie po angielsku. W sumie nie powiedzieli nic nowego, ale zostali uważnie wysłuchani. Gdy przesłuchujący poznał w szczegółach wersję tych sympatycznych, wystraszonych cudzoziemców, był coraz bardziej oburzony sytuacją i zachowaniem swoich rodaków.
Zaczął na nich krzyczeć, nakręcał się, coraz bardziej pluł złością i jadem. Nawet bił ich po twarzy:
– Jak śmiecie traktować naszych gości w taki sposób! Jak śmiecie przeszkadzać im w podróży! Przyjechali z tak daleka do naszego kraju, żeby zwiedzać, filmować! Szanowana nauczycielka z Grecji, obiecujący malarz z Niemiec. A wy śmiecie ich szkalować, oskarżać o przemyt, napastować. To nieprawdopodobne. Na kolana i błagać o przebaczenie, już! Teraz wysyłam was do więzienia, takie oszczerstwa muszą być ukarane. To oczywiste, że _madame_ jest tutaj pierwszy raz. Spójrzcie tylko na paszport, na pieczątki, wpis!
Recepcjonista patrzył skulony, nic nie rozumiał. Kriszna widziała w jego oczach pytanie: „Przecież ją widziałem, była tego dnia w moim hotelu, potem w Pan Pacific, a nie ma żadnych pieczątek. O co chodzi?”.
Obydwaj wyglądali teraz, jakby ktoś spuścił z nich powietrze: mali, pokorni, wystraszeni. Nawet nie próbowali się już bronić, trochę chlipali. Bo gdy tylko otwierali usta, dostawali po gębie. Siedzieli w kucki na podłodze, a policjant tłukł ich po łbach.
– Przepraszam was w imieniu własnym i kraju. – Gdy oficer zaczął podsumowanie, z przewalaczy zaczęło schodzić napięcie. – Bo my szanujemy gości, szanujemy kobiety. Zawsze będziecie mile widziani. Jeszcze raz przepraszam i życzymy przyjemnego dalszego pobytu. Zapraszamy na przyszłość. Proszę chwilę zaczekać, muszę zawiadomić głównego szefa, żeby was przeprosił oficjalnie – ciągnął w tym stylu dłuższą chwilę.
Kriszna znów się zaniepokoiła. Po co te przeprosiny? Lepiej niech ich wypuszczą jak najszybciej. Kto wie, co takiemu szefowi przyjdzie do głowy.
Trwało dłuższą chwilę, zanim pojawił się główny szef. Znał sprawę, ale chciał przejrzeć dokumenty, porozmawiać. Kriszna rozpaczliwie zastanawiała się nad jaśniejszą plamą i odbiegającym od rzeczywistości wzrostem zapisanym w paszporcie. Co zrobić, żeby szef nie zwrócił na to uwagi? A on przerzucał kartki paszportu i przyjaźnie pytał o podróż, wrażenia, plany.
– Bardzo was przepraszam za to, co was spotkało w naszym kraju – powiedział.
Dalej ciągnął o szacunku dla młodych, ambitnych malarzy, dla kobiet. Na koniec dodał:
– Proszę nam podać swoje adresy w waszych krajach. Musimy wysłać do waszych domów oficjalne przeprosiny na piśmie.
Tego już było za wiele.
– Nie ma takiej potrzeby – odpowiedziała Kriszna.
– Jest.
„Niech nas już wreszcie wypuszczą” – pomyśla wtedy. _You may go_, tak bardzo chciała to usłyszeć. Perspektywa więzienia dla tych ludzi też wcale jej nie cieszyła, „tam musi być strasznie”. Napisała adres na karteczce i przekazała oficerowi. Uśmiechnęła się przy tym, wyobrażając sobie, jaką minę zrobi ta Greczynka, gdy za dwa czy trzy tygodnie dostanie list z komendy w Bangladeszu, w którym pewnie nigdy nie była.
Wreszcie policjanci wstali zza biurek i wszyscy razem wyszli z pokoju. Wtedy Kriszna zobaczyła skulone, przestraszone sylwetki prześladowców i malujące się na ich twarzach zdziwienie.
– _I saw you_ – bezgłośnie ruszał ustami recepcjonista, patrząc na nią.
Zdawał się mówić: „Dobrze o tym wiesz, potwierdź”. Jakby chciał samego siebie zapewnić, że przecież nie zwariował. Kriszna szybko odwróciła wzrok.SPIS TREŚCI
Okładka
Strona przedtytułowa
Strona tytułowa
Motto
Dedykacja
Prolog
Czas decyzji
Wojna o złoto (część I)
MATA HARI
Kapusta
Bajzel
Marginalia
Złoty Ptak – Sone ki Chidiya
MATA HARI
Przygoda życia
Ucieczka z Indii
Trzydzieści lat później
Długa nocna rozmowa gdzieś w Wielkopolsce
Trzydzieści lat później
Pomysł na biwak
BASIA OBSERWATOR
Eldorado, gorączka złota
Samica alfa
CHUDY
Poszukiwacze kamienia filozoficznego
Najlepsza grupa w Azji
Marginalia
Historia jak z Baśni 1001 nocy
CHUDY
Narada w kontenerze
Marginalia
Złoto Bombaju
MATA HARI
Torebki w dłoń
Beztroski sen
CHUDY
Tlen
Marginalia
Wojna o złoto II
BASIA OBSERWATOR
Jail party
Żyletka
Tajemniczy list
Marginalia
Największe rondo świata
BASIA OBSERWATOR
Łazienka
MATA HARI
Biała myszka
Marginalia
Udział w rynku
FRANCUZKA
Puka ktoś do drzwi
A Konicę chcesz?
CHUDY
Błoto w złoto
Marginalia
Murzynki, Murzyni
CHUDY
Krwawy autobus
Trzydzieści lat później
Przeznaczenie
Marginalia
Tam, gdzie diamenty zamieniają się w brylanty
FRANCUZKA
Nocny kowboj
Blask złota
Marginalia
Niebezpieczne pamiątki
EWA OKULISTKA
Kto ukradł moje życie?
Kasta przemytników
CHUDY
Czerwona linia
Trzydzieści lat później
Joker
KRISZNA
Szaleńcy?
Drugie spotkanie z szaleńcami
CHUDY
Człowiek renesansu
Marginalia
Połącz kropki
MATA HARI
Trening siłowy
Marginalia
Buddyzm – psychologia poznawcza
KRISZNA
Elektrolity
Na ratunek Pan Pacific
Marginalia
Polski łącznik
CHUDY
Bariera
Marginalia
Posągi Buddy są nudne
EWA OKULISTKA
Krokodyle
Złoty zamek
Nieoczekiwana zmiana miejsc
Marginalia
Hiszpańskie srebro – cz. I
CHUDY
Ziemia Obiecana
Marginalia
Hiszpańskie srebro – cz. II
KRISZNA
Przecież nie zwariowałem
CHUDY
Temat w zawieszeniu
Marginalia
Biblioteka Liści Palmowych
EWA OKULISTKA
Polowanie na pachnidła
Marginalia
Perfumy z deszczu, kwiatów i ziół
Trzydzieści lat później
India calling – Indie wzywają
Marginalia
Przedmiot z duszą
Marginalia
Kadźal
MATA HARI
Zdradził mnie pajączek,
taki niepozorny pajączek
Denga – gorączka delijska
Marginalia
Trzecia droga
Marginalia
Płynne złoto
Trzydzieści lat później
Ewakuacja z Indii
Marginalia
Drewno bogów
MATA HARI
Spełnione drobne marzenie,
spódnica za 750 dolarów
PECHOWA MARLENA
Drukowanie książek
Marginalia
Perfumy droższe niż złoto
FRANCUZKA
Urwany sandał
Trzydzieści lat później
Blask w oczach
Marginalia
Ćarpaj – cztery stopy
Marginalia
My jesteśmy Tym
Marginalia
Boża gra
Marginalia
Kosmiczny tancerz
KRISZNA
Lot nr TG-311
Trzydzieści lat później
Gang emerytów
Marginalia
Sansara, piekło, niebo i nirwana – rozmowy na krakowskim rynku
Marginalia
Wszystkie rzeki wpadają
do jednego oceanu
MATA HARI
Miss mokrego prześcieradła
Trzydzieści lat później
Doktor Bateria
Marginalia
Wisznu – ten który przenika
Marginalia
Abraham i dziesiąty awatar Wisznu
MATA HARI
Kinderbal
Marginalia
Aqua regia – woda królewska
CHUDY
Towar kontrolowany
Kluczowy eksperyment
Trzydzieści lat później
Pytania przy śniadaniu
ANIA LOTÓWKA
Zapach mężczyzny
Marginalia
Seks tantryczny
ANIA LOTÓWKA
Tęcza
Marginalia
Kamasutra
PECHOWA MARLENA
Zaginione złoto polskich przemytników
Marginalia
Indyjski prezent dla świata
ANIA LOTÓWKA
Strefa komfortu
Marginalia
Czarna bogini pożerająca
męskie ego
Trzydzieści lat później
Tylko dla wtajemniczonych
Trzydzieści lat później
Czy mam w domu butelkę whisky?
Epilog
Marginalia
Prawo karmy
Bibliografia
Strona redakcyjna
Okładka tył