Przeprowadzka - ebook
Przeprowadzka - ebook
Pewnego sobotniego wieczoru spokojne życie starszego małżeństwa z Nowego Jorku nabiera gwałtownego przyśpieszenia: właśnie podjęli decyzję o sprzedaży mieszkania, następnego dnia czeka ich tzw. „dzień otwarty”, a tymczasem ich stara jamniczka Dorothy doznaje poważnego urazu kręgosłupa. Kiedy Alex i Ruth transportują sparaliżowaną suczkę do szpitala, okazuje się, że w pobliskim tunelu nastąpiła awaria cysterny z benzyną – i być może jest to próba zamachu terrorystycznego. Telewizja nadaje coraz bardziej alarmujące wiadomości, co nie pozostaje bez wpływu nie tylko na ceny nieruchomości, ale także na postawy moralne małżonków.
Na podstawie powieści powstał film w reżyserii Richarda Loncraine’a, w rolach głównych wystąpili Diane Keaton, Morgan Freeman i Cynthia Nixon.
Genialna satyra na media i rynek nieruchomości, świetny obraz miasta, jego zagonionych mieszkańców i międzyludzkich więzi.
„The Oprah Magazine”
Ta krótka powieść ma wszystkie cechy bestsellera. Jest błyskotliwa, zabawna i zaskakująca. Kupiłam już po egzemplarzu najbliższym przyjaciołom i radzę Wam zrobić to samo. Każda strona to czysta przyjemność z lektury.
Ann Patchett
Odważna, wartościowa, niemal idealna powieść.
„Los Angeles Times”
Jill Ciment urodzona w Montrealu, w Kanadzie. Jest autorką trzech powieści: The Tattoo Artist, Teeth of the Dog i The Law of Falling Bodies; opowiadań Small Claims; i książki wspomnieniowej Half a Life. Laureatka National Endowment for the Arts, a NEA Japan Fellowship Prize, Janet Heidinger Kafka Prize i Guggenheim Fellowship. Ciment wykłada na Uniwersytecie na Florydy. Mieszka w Gainesville na Florydzie.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8069-817-8 |
Rozmiar pliku: | 407 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest taki moment pod wieczór, gdy zainstalowana nad zlewozmywakiem jarzeniówka przechwytuje blask zachodzącego słońca, a kuchenne okno zmienia się w lustro. Ruth uświadamia sobie wtedy, że jej postanowienia są warte funta kłaków, Alex zaś odczuwa swój wiek jako przelotny chłód.
Opis ich „skąpanej w słońcu kuchni z kącikiem jadalnym” figuruje na wyeksponowanym miejscu listy „dni otwartych”, która dzięki Lily, agentce nieruchomości, znajdzie się w jutrzejszym wydaniu „New York Timesa”. Kiedy Lily oszacowała ich spółdzielcze mieszkanie na czwartym piętrze bez windy w East Village i zasugerowała cenę wyjściową dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy, Ruth poczuła się, jakby ktoś jej nagle wstrzyknął narkotyk. Dla niej, dziecka Wielkiego Kryzysu, słowo „milionerka” wciąż miało w sobie coś magicznego, a kojarzyło się z Fredem Astaire’em w cylindrze i fraku. Ale gdy tylko podpisali z Lily umowę, czar prysnął. Co też strzeliło im do głowy, żeby po czterdziestu pięciu latach sprzedawać swoje miejsce na ziemi? Nie zamierzała opuszczać miasta. Nigdy przedtem nie zależało im na pieniądzach. Dokąd pójdą? Przecież i ona, i Alex, mniejsza już o Dorothy, wszędzie poza Nowym Jorkiem kompletnie się zagubią.
Ruth patrzy na siedzącego naprzeciwko Aleksa – siedemdziesięcioośmioletniego, o gęstej jak owcze runo siwej czuprynie, siwych brwiach i sztywnej niczym drut brodzie; ma przed oczami jego obraz, kiedy z błyskiem determinacji w przepastnych oczach pokonuje cztery kondygnacje schodów po dwa stopnie naraz – traktuje to jako swój cotygodniowy test sprawności. Ale jak długo jeszcze da radę? Zresztą nie tylko on, ona także... A mając do dyspozycji dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy, z pewnością będą sobie mogli pozwolić na apartament z windą gdzieś na Manhattanie.
Kiedy Alex po raz pierwszy usłyszał, jaka cena wchodzi w grę, także omal nie zemdlał, porażony zawrotną sumą. Jego ojciec imigrant, sprzedawca butów, darzył milionerów taką samą nabożną czcią jak rabinów w starym kraju, uważając ich za bliskich Bogu. Ruth właściwie zadzwoniła do Lily tylko po to, żeby sprawdzić, jaki będą mieć wybór, kiedy już nie poradzą sobie ze schodami. Ale odrzucić milion dolarów? On, Alex, mógłby coś takiego zrobić? Co zostawiłby po sobie Ruth, przecież nie ma nic oprócz swoich obrazów, która to spuścizna często wydawała mu się bardziej ciężarem niż trwałym majątkiem. Cóż dałyby Ruth te dzieła, plon pięćdziesięciu lat pracy, produkt uboczny nieodpartego przymusu malowania bez względu na wszystko? A jeśli nie uda się jej nic sprzedać? Ani obrazów, ani mieszkania, gdy przyjdzie pora? Skończy się na tym, że jego twórczość stanie się jej grobem.
Z powodu nawału pracy przed jutrzejszym dniem otwartym Ruth ledwie napoczęła swojego kurczaka, Alex zjadł prawie całą porcję, po prostu machinalnie, bez przyjemności. Mimo to oboje pamiętają, aby odłożyć kilka najlepszych kąsków dla Dorothy.
Jamniczka od progu śledzi każdy ruch pani: Ruth bierze talerz Aleksa, zeskrobuje jego trybut do miski, dodaje kilka kawałeczków od siebie, po czym stawia naczynie na kafelkach posadzki między krzesłami. W dwunastym roku życia jedzenie to ostatnia przyjemność, jaka pozostała Dorothy. Długi pysk zupełnie jej posiwiał, jest jeszcze bielszy niż zarost pana, poza tym straciła już dwa kły i trzy zęby trzonowe. Mierzy teraz w kłębie około dwudziestu centymetrów, przy wadze niewiele ponad pięć kilogramów. Próbuje wstać, ale daremnie: tylne łapy zmieniły się w sople lodu... piekącego lodu. Bezwiednie opróżnia pęcherz na posadzkę. Tylko po zapachu – kwaśnym i mdlącym – poznaje, co się stało. Wydaje z siebie rozpaczliwy pisk.
Ruth spogląda w tamtą stronę, mruga przez chwilę oczami, jakby suczka wyrwała ją z transu.
– Dorothy! Czyżbyś się zmoczyła? – Przechodzi przez kuchnię i pochyla się nad jamniczką troskliwie.
Dorothy zagląda Ruth w oczy – szare, otoczone siateczką zmarszczek i powiększone do granic możliwości przez grube szkła. Szuka jakichś wskazówek. Ma zostać na miejscu czy starać się podnieść? Co Ruth myśli? Jeśli z jej tylną połową dzieje się coś niedobrego, zobaczy to we wzroku pani, wyczuje na jej skórze?
Ruth cuchnie strachem.
– Nie szkodzi, Dottie, wiemy, że nie chciałaś – szepcze. – Alex, coś się stało Dorothy!
Alex podchodzi do nich, wsuwa jedną dłoń pod brzuszek, drugą pod pierś suczki.
– Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy – mówi łagodnie, przenosząc Dorothy w suche miejsce. Próbuje postawić jamniczkę, lecz ona znów osuwa się na podłogę, jakby jej lodowate łapy roztopiły się w ogniu, i żałośnie piszczy.
– Sprawiasz jej ból.
– Tylko sprawdzam, co się dzieje. Może coś utkwiło w łapie. – Pochyla się niżej, bada ostrożnie tylne łapy, ale suczka cały czas czuje tylko odrętwienie. – Odsuń się, Ruth. Udawaj, że wychodzisz. Otwórz drzwi i ją zawołaj.
– Myślisz, że to coś z łapą? Dot, jeśli zechce, potrafi być niezłą aktorką, prawie jak Sarah Bernhardt. – Ruth otwiera drzwi, bierze z wieszaka smycz i obrożę, macha nimi zachęcająco. – Spacer, Dottie! Chodź, pójdziemy na falafela!
Dorothy wychwytuje znajome słowa, ale może najwyżej poczołgać się do przodu centymetr po centymetrze.
– Dzwonię do weta.
Z obrożą i smyczą w ręku śpiesznie wraca do kuchni. Dorothy boi się, że zaraz jej tę smycz założy, ale Ruth przez nią przestępuje i sięga po telefon.
– Jest po szóstej, nikogo nie zastaniesz – zauważa Alex. – Lepiej od razu jechać do szpitala dla zwierząt.
Ruth odkłada telefon.
– To może nic takiego poważnego. Pamiętasz, co było w zeszłym roku? Zachowywała się, jakby miała umrzeć. Siedemset dolarów później okazało się, że miała tylko gazy.
– Zaczekać do rana? Może się jej poprawi...
– Ja bym nie ryzykował.
– To bezpieczne, jeśli ruszymy ją z miejsca? Przyniosę poduszkę.
– Jest za miękka. Trzeba czegoś stabilnego.
– Chyba kręgosłup, prawda?
Alex rozgląda się po kuchni, wybiera deskę do krojenia. Ruth tymczasem znika w sypialni, po chwili wraca z kraciastym kocykiem Dorothy i dwoma płaszczami. Owija suczkę ciepłą wełną, Alex układa ją ostrożnie na desce. Dorothy uderza nagle w nozdrza zapach sera, krowiej i kurzej krwi, bekonu, pietruszki, masła orzechowego i czosnku, ale tym razem nie sprawia jej to żadnej przyjemności.
Alex i Ruth wsuwają palce pod deskę, unoszą ją i transportują przez korytarz. Na krawędzi schodów Dorothy zaczyna się trząść. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, gdy podróżuje bezpiecznie w wielkiej torbie Ruth albo pod zapiętym szczelnie płaszczem Aleksa, czuje lęk przed otchłanią spiralnych schodów.
– Jak my to zrobimy? – martwi się Ruth. – Nie cierpię tych schodów.
– Przytrzymuj psa, a ja będę podpierał deskę.
Ruth aż dławi w gardle ze współczucia, gdy przyciska jamniczkę do deski. Powoli ruszają w dół – Alex idzie tyłem, pierwszy. W Dorothy krew się przelewa za każdym stopniem, chociaż Alex ze wszystkich sił stara się utrzymywać deskę w poziomie. Na pierwszym podeście Ruth wzmacnia delikatnie ucisk pośrodku psiego grzbietu i uśpiony chwilowo ból znów budzi się do życia. Dorothy po raz pierwszy uświadamia sobie jego kolor (pomarańczowy) oraz kształt (kulisty). Pomarańczowa kula nagle eksploduje i ogień nie jest już pod spodem – Dorothy tkwi w samym środku pożogi, tak wszechogarniającej, że staje się światem samym w sobie. Nic z poprzedniej egzystencji nie ma już znaczenia. Lęk przed schodami? Zniknął w mgnieniu oka. Nieuleczalne łakomstwo? Stłumione. Nie obchodzi jej nawet to uwięzienie w klatce płonącego ciała. Teraz liczy się tylko pęcherzyk świadomości i zawarty w nim skarb: twarda jak stal bryłka zaufania, że Alex i Ruth będą umieli Dorothy pomóc.2
Westybul spółdzielczego budynku nie przysporzy jutro Lily punktów u potencjalnych nabywców. Wąska, pozbawiona ozdób przestrzeń, w zasadzie korytarz, wygląda tak samo jak sto sześć lat temu, kiedy czynszówkę zbudowano dla świeżo wypuszczonych ze statku imigrantów, a jedyną różnicę stanowi nowy system ochrony z kamerą nad głównym wejściem. Ruth i Alex głosowali przeciwko tej inwigilacji we wspólnym lobby bynajmniej nie z powodu podwyżki miesięcznych opłat. Po prostu nie życzyli sobie, aby każde ich wejście i wyjście było znowu gdzieś rejestrowane, nawet w imię bezpieczeństwa, chociaż ostatnio ruszali się z domu tylko, aby wyprowadzić Dorothy. A jednak jest tu coś, na co Lily nie omieszka zwrócić uwagi każdego potencjalnego klienta: oryginalna brama z kutego żelaza za szklanymi drzwiami wejściowymi.
Otwierają drzwi na ulicę. Hałas – syreny, klaksony, silniki, hamulce autobusowe, gwizdki, krzyki – jest tak przeraźliwy, że przynajmniej Ruth ma wrażenie, jakby nagle doszło do głosu całe jej napięcie. Aleksowi, który nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że w ferworze ratowania Dorothy zapomniał założyć aparat słuchowy, zgiełk miasta bez wysokich i niskich tonów nie wydaje się dokuczliwy, raczej ożywczy. Ruch w obu kierunkach zamarł, nad dachami krąży policyjny helikopter. Konwój błyskających na czerwono wozów straży pożarnej blokuje skrzyżowanie St Mark’s Place i alei A, ale Ruth i Alex nie widzą żadnego ognia ani nie czują dymu. Dymu nie wyczuwa zresztą nawet Dorothy, toteż bez wahania zatrzaskują za sobą drzwi, przyjmując, że to kolejny fałszywy alarm. Ostatnio gdy tylko któryś z sąsiadów przypali grzankę, inni od razu panikują i dzwonią na dziewięć-zero-dziewięć.
Niosą Dorothy w stronę Pierwszej Alei w nadziei, że korek wkrótce się rozładuje i uda się złapać taksówkę do szpitala, ale po zmianie świateł, mimo ogłuszającego ryku silników i klaksonów, tylko jeden samochód wyrywa się do przodu. Właściciel budki z falafelami, pan Rahim, który zawsze ma dla Dorothy jakiś smaczny kąsek, stoi w drzwiach swojej knajpki i wyciąga w stronę zamarłego sznura reflektorów tablicę:
Sahara zaprasza jak zawsze!!!!
Dwa kebaby w cenie jednego!!!
Napój gazowany gratis!!
United we stand!
Nagle dostrzega suczkę pod kocem.
– Co się stało pannie Dottie?
– Chyba coś z kręgosłupem – odpowiada Ruth.
– Och, biedactwo!
– Pali się gdzieś? – pyta Alex.
Nie odrywając wzroku od Dorothy, pan Rahim wzdycha i wzrusza ramionami. Tym gestem osobistego smutku i obywatelskiego sceptycyzmu wyraźnie daje do zrozumienia, że choćby nawet płomienie lizały mu mankiety spodni, on i tak już nie wie, co jest, a co nie jest realne.
– Żona dzwoniła, że nad naszym dachem lata helikopter i mam uciekać do domu. Ale policjant po służbie mówi, że to tylko fałszywy alarm. A teraz chłopak, rozwoziciel zamówień, słyszy w telewizji, że w Midtown Tunnel utknęła cysterna z benzyną!
– Tak powiedział? Użył słowa „utknęła”? – upewnia się Alex.
– Po prostu usiadła i już nie mogła się podnieść – tłumaczy Ruth. – Zabieramy ją do szpitala. Marznie nam tutaj, musimy iść, panie Rahim.
Oblodzonym trotuarem ruszają w stronę pierwszej wolnej taksówki.
Ze swojego posterunku na chodniku obserwuje ich pan Rahim; krok za krokiem kluczą wśród warczących aut – stary Żyd w czarnym płaszczu i czerwonej bejsbolówce, jego też stara żona o smutnych, załzawionych oczach oraz ich chory piesek. Pan Rahim rozumie, że małżonkowie kochają sunię jak własne dziecko, ale uważa, że zbyt wielka miłość do bądź co bądź zwierzęcia jest czymś smutnym i żałosnym, chociaż on także lubi tego psiaka. Pan Rahim ma siedmioro dzieci. Obdarzać zwierzę takim samym uczuciem jak synów i córki – toż to graniczy z bluźnierstwem! Starsi państwo wreszcie docierają do taksówki. Pana Rahima przekonuje sposób, w jaki chronią biedne stworzenie przy wsiadaniu, że ta czułość jest prawdziwa, wręcz głęboka, i przez chwilę jego ściśle zhierarchizowane przepisy – które zwierzęta są godne miłości, a które tylko sympatii – idą w zapomnienie.
– Powodzenia! – woła do nich z daleka.
W taksówce Alex podaje kierowcy – Hindusowi, który na tylnym lusterku ma zawieszony krzyż wielkości scyzoryka – adres szpitala (pięćdziesiąt cztery kwartały na północ), podczas gdy Ruth patrzy przez okno na morze unieruchomionych pojazdów. Między nimi na tylnym siedzeniu leży na desce zawinięta w koc Dorothy i cicho skomli. Dźwięk jest zbyt słaby, żeby mógł dotrzeć do pozbawionego aparatu Aleksa, ale Ruth go słyszy. Tylko ten jeden dźwięk dociera do niej mimo trąbiących wokół klaksonów. Razem z Aleksem są za to życie odpowiedzialni od chwili, gdy liczyło sobie tylko osiem tygodni. Alex przyniósł Dorothy do domu, kiedy Ruth po trzydziestu latach nauczania angielskiego w szkole publicznej przeszła na emeryturę. Tych kilka pierwszych nocy doglądania tajemniczych potrzeb i ustawicznych wymagań suczki przypominało Ruth wiktoriańską powieść, w której mąż sprowadza swojej starzejącej się, bezdzietnej żonie sierotkę na wychowanie. W ciągu kolejnych lat jednak życie ich trójki uległo zmianie. Przez jakiś czas Ruth i Alex przypominali zrozpaczonych rodziców zbuntowanego dwulatka. Potem, kiedy minął okres szczenięctwa i zaborczość Dorothy wobec Ruth zmieniła się w zauroczenie, stały się dla siebie najlepszymi przyjaciółkami, nad którymi czuwał stateczny ojciec. Gdy Dorothy wkroczyła w wiek średni, posiwiała, nabrała godności, ale także uporu i skłonności do hipochondrii, Alex zwykł żartować, że on i Ruth są jak potajemni kochankowie, w jednym łóżku z niezamężną ciotką. Ostatnio, kiedy Ruth, budząc się w nocy, widziała przy sobie dwa znajome kształty – jeden z siwą brodą, na wznak, a drugi malutki z siwym pyszczkiem – ich układ (Alex w środku, one po bokach) zaczął się jej kojarzyć z dwiema starymi żonami równie starego, zmęczonego poligamisty. A teraz, w tym korku, miała wrażenie, że wraz z Aleksem wiozą na desce do krojenia istotę swojego małżeństwa.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI