Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przepyszne trucizny. Od przypraw do narkotyków - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Przepyszne trucizny. Od przypraw do narkotyków - ebook

Poznaj śmiercionośne tajemnice, które kryją się w twojej domowej apteczce i w kuchennych szafkach…

Wiemy, że za ostry smak papryczki odpowiada kapsaicyna, kawa pobudza nas dzięki kofeinie kryjącej się w ziarnach kawowca, a zażycie penicyliny pozwala zwalczyć niejedną infekcję bakteryjną. Jednak substancje, które tak chętnie wykorzystujemy do własnych celów, nie powstały z myślą o nas. Rośliny, grzyby, drobnoustroje i zwierzęta produkują toksyny na masową skalę, aby się bronić. Ponadto podczas gdy jedne gatunki wznoszą swoje trujące fortece, inne w wyniku ewolucji uczą się je forsować, a ten ukryty wyścig zbrojeń trwa od wieków tuż przed naszym nosem. Jaką rolę odgrywamy w nim my sami? Jak to się stało, że zaczęliśmy używać… oraz nadużywać rozmaitych substancji? Jakie jest ich prawdziwe przeznaczenie?

Przeczytaj tę książkę, a już nigdy nie spojrzysz tak jak wcześniej na rośliny doniczkowe, grzyby, owoce, warzywa i… historię ludzkości.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68262-12-4
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wstęp

Głębie naszych lodó­wek, spi­żarni, apte­czek i ogro­dów skry­wają śmier­cio­no­śny sekret. Wystar­czy z bli­ska przyj­rzeć się ziarnku kawy, płat­kowi chili, makówce, strzęp­kom ple­śni _Peni­cil­lium_, liściowi naparst­nicy, grzyb­kowi halu­cy­no­gen­nemu, szczy­towi konopi indyj­skiej, nasionu gałki musz­ka­to­ło­wej czy komórce droż­dży piw­nych, aby odna­leźć w nich dawkę tru­ci­zny.

Sub­stan­cje che­miczne zawarte w tych wytwo­rach natury nie stoją z boku, ale uczest­ni­czą w roz­gry­wa­ją­cej się w przy­ro­dzie woj­nie, a my zaprzę­gli­śmy je do wła­snych celów, nic o tej woj­nie nie wie­dząc. Korzy­stamy z tok­sycz­nych związ­ków, aby dobrze zacząć dzień (kofe­ina), pobu­dzić kubki sma­kowe (kap­sa­icyna), dojść do sie­bie po ope­ra­cji (mor­fina), zwal­czyć infek­cję (peni­cy­lina), wyle­czyć aryt­mię (digok­syna), otwo­rzyć umysł (psy­lo­cy­bina), uspo­koić sko­ła­tane nerwy (kan­na­bi­nol), pod­krę­cić smak potraw i napo­jów (miry­sty­cyna) i uatrak­cyj­nić swoje życie towa­rzy­skie (eta­nol).

Można by pomy­śleć, że nazy­wa­nie tych sub­stan­cji tru­ci­znami czy tok­sy­nami to prze­sada. Prze­cież w zwy­kle sto­so­wa­nych daw­kach – szczyp­tach, piguł­kach, szklan­kach – wręcz popra­wiają zdro­wie i samo­po­czu­cie. Ale w więk­szych ilo­ściach mogą nam pośred­nio lub bezpośred­nio zaszko­dzić, co potwier­dzi każdy, kto kie­dy­kol­wiek miał kaca. Jak napi­sał szes­na­sto­wieczny szwaj­car­ski lekarz Para­cel­sus, tylko dawka czyni tru­ci­znę¹.

Mak­syma Para­cel­susa jest raczej zbyt ogólna, żeby dało się ją wyko­rzy­stać w prak­tyce – ale może wła­śnie o ogól­ność mu cho­dziło. Tru­ci­znę czy tok­synę trudno zde­fi­nio­wać, a owa nie­jed­no­znacz­ność będzie sta­no­wiła część tej opo­wie­ści. (W książce posłu­guję się poję­ciami tru­ci­zny i tok­syny wymien­nie, ponie­waż ich zna­cze­nia w dużej mie­rze się pokry­wają). W nie­wła­ści­wej dawce nawet tlen może oka­zać się tok­syczny². Nie nazy­wamy go jed­nak tok­syną i mamy ku temu powody: rośliny i inne orga­ni­zmy wypo­sa­żone w chlo­ro­pla­sty nie wytwa­rzają tlenu w celu wyrzą­dze­nia szkody jakim­kol­wiek stwo­rze­niom. Gaz ten jest po pro­stu pro­duk­tem ubocz­nym foto­syn­tezy, czyli pro­cesu zamiany dwu­tlenku węgla i wody w cukier.

Związki che­miczne, które nazy­wam tok­sy­nami czy tru­ci­znami, są nato­miast bro­nią uży­waną przez wszyst­kie orga­ni­zmy w zma­ga­niach o prze­trwa­nie i repro­duk­cję pod­czas pro­cesu, który Karol Dar­win okre­ślił mia­nem „walki w przy­ro­dzie”³. Walka ta odbywa się mię­dzy innymi za pośred­nic­twem inte­rak­cji zacho­dzą­cych wśród orga­ni­zmów, na przy­kład mię­dzy dra­pież­ni­kiem a ofiarą czy rośliną a owa­dem zapy­la­ją­cym. Dar­win zasta­na­wiał się, jak w toku koewo­lu­cji docho­dziło do tych inte­rak­cji: „Jak zaj­mu­jące jest spo­glą­dać na gęsto zaro­śnięte wybrzeże pokryte rośli­nami nale­żą­cymi do róż­nych gatun­ków, ze śpie­wa­ją­cym ptac­twem w gąsz­czach, z krą­żą­cymi w powie­trzu owa­dami, z drą­żą­cymi mokrą glebę roba­kami i patrząc na te wszyst­kie tak dziw­nie zbu­do­wane formy, tak różne i w tak zło­żony spo­sób od sie­bie zależne, pomy­śleć, że powstały one wsku­tek praw wciąż jesz­cze wokół nas dzia­ła­ją­cych”⁴.

Jedno z praw przy­rody sfor­mu­ło­wa­nych przez Dar­wina doty­czy ewo­lu­cji gatun­ków drogą doboru natu­ral­nego. Mecha­nizm ten polega na two­rze­niu się dzie­dzicz­nych róż­nic pomię­dzy osob­ni­kami, co z cza­sem zwięk­sza ich szanse prze­trwa­nia bądź zdol­no­ści roz­rod­cze. Dzięki temu typowi ewo­lu­cji powstają nowe przy­sto­so­wa­nia. Sam Dar­win kon­cen­tro­wał się na cechach widocz­nych gołym okiem, takich jak różne kształty dzio­bów zięb żyją­cych na wyspach Gala­pa­gos, nazwa­nych potem zię­bami Dar­wina. Dziś wiemy, że w toku ewo­lu­cji, zwłasz­cza wsku­tek koewo­lu­cji róż­nych gatun­ków, w orga­ni­zmach żywych poja­wiły się roz­ma­ite sub­stan­cje tok­syczne, peł­niące funk­cję taj­nej broni. Orga­ni­zmy wyko­rzy­stują je dla zdo­by­cia prze­wagi – bro­niąc się i ata­ku­jąc – w dar­wi­now­skiej walce o prze­trwa­nie, która trwa, odkąd powstało życie.

Ta książka poka­zuje, w jakich fascy­nu­ją­cych, a cza­sem zaska­ku­ją­cych pro­ce­sach tok­syny zaist­niały w przy­ro­dzie, jak korzy­stali z nich ludzie i inne zwie­rzęta i jak wsku­tek tego zmie­niał się świat. Podą­żamy kil­koma krzy­żu­ją­cymi się ścież­kami, przy­pa­tru­jąc się, jak te związki che­miczne wpły­wają na ewo­lu­cję i prze­ni­kają życie każ­dego czło­wieka na dobre i na złe.

Jeden z poru­szo­nych tu wąt­ków doty­czy pocho­dze­nia tok­syn natu­ral­nie wystę­pu­ją­cych w wielu orga­ni­zmach żywych. Para­dok­sal­nie tru­ci­zny poma­gają wyja­śnić, dla­czego nasza pla­neta tak kipi życiem. Oka­zuje się, że walka w przy­ro­dzie – w któ­rej te sub­stan­cje peł­nią funk­cję potęż­nego oręża – napę­dza powsta­wa­nie nowych cech i gatun­ków w cyklach defen­sywy i kontrdefen­sywy zacho­dzą­cych pomię­dzy gatun­kami, które współ­wy­stę­pują w danym eko­sys­te­mie.

Prze­śle­dzimy istotne podo­bień­stwa pomię­dzy tym, jak ludzie i inne zwie­rzęta wyko­rzy­stują okre­ślone tok­syny czer­pane z innych orga­ni­zmów do zwięk­sze­nia wła­snych szans na prze­trwa­nie i repro­duk­cję. Zbież­no­ści te poka­zują, że czło­wiek – choć pod wie­loma wzglę­dami wyjąt­kowy – jest tylko jed­nym z wielu gatun­ków się­ga­ją­cych do far­ma­ko­pei natury, a z jej skarbca tok­syn w taki czy inny spo­sób czer­pią wszyst­kie stwo­rze­nia.

Ta książka ujaw­nia, że liczne rośliny i grzyby, a nawet nie­wiel­kie zwie­rzęta, wytwa­rzają znaczne ilo­ści tok­syn do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cych ludz­kie hor­mony i neu­ro­prze­kaź­niki bądź blo­ku­ją­cych ich dzia­ła­nie. Jed­no­cze­śnie może cię zasko­czyć, że te same związki che­miczne o dziw­nie brzmią­cych nazwach, peł­niące u roślin funk­cje obronne, powstają rów­nież w nie­wiel­kich ilo­ściach w naszych cia­łach. Zali­czają się do nich na przy­kład czą­steczki podobne do aspi­ryny i mor­finy. Wyja­śnię, w jaki spo­sób pro­ces ten zacho­dzi w orga­ni­zmie czło­wieka, i pokażę, jak pomaga on zro­zu­mieć podat­ność na uza­leż­nie­nia. Rów­no­cze­śnie oka­zuje się, że naj­bar­dziej obie­cu­jące nowe leki na zabu­rze­nia zwią­zane z nad­uży­wa­niem sub­stan­cji uza­leż­nia­ją­cych wywo­dzą się z apteki przy­rody, a są nimi psy­cho­de­liki. Przyj­rzaw­szy się im bli­żej, uświa­do­mimy sobie, że czło­wiek wyko­rzy­stuje je nie od dzi­siaj, a przy­kłady tego znaj­du­jemy zarówno w pra­sta­rych, jak i współ­cze­śnie sto­so­wa­nych prak­ty­kach rdzen­nych ludów całej pla­nety.

Inny wątek doty­czy panu­ją­cej w śre­dnio­wiecz­nej i nowo­żyt­nej Euro­pie obse­sji na punk­cie natu­ral­nych tok­syn w postaci azja­tyc­kich przy­praw. Żądza ich zdo­by­cia zapo­cząt­ko­wała epokę wiel­kich odkryć geo­gra­ficz­nych. Poszu­ki­wa­nie nowych źró­deł tych towa­rów i chęć kon­tro­lo­wa­nia ich prze­pływu dopro­wa­dziły do geo­po­li­tycz­nego kata­kli­zmu, który kształ­to­wał ostat­nie pięć­set lat histo­rii czło­wieka i robi to do tej pory. Jed­nym z jego następstw, przy­naj­mniej czę­ściowo, jest kry­zys glo­bal­nej bio­róż­no­rod­no­ści i kli­matu, z któ­rym obec­nie się bory­kamy.

Mimo że eks­cy­to­wała mnie sama myśl o snu­ciu opo­wie­ści na temat natu­ral­nych tok­syn z uwzględ­nie­niem tych wąt­ków, to nie ona zmo­ty­wo­wała mnie do napi­sa­nia tej książki. Pod koniec 2017 roku wsku­tek nad­uży­wa­nia szko­dli­wych sub­stan­cji w tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach zmarł nagle mój ojciec. Wła­śnie jego śmierć popchnęła mnie do pod­ję­cia się tego zada­nia.

Jego długa walka z natu­ral­nymi tok­sy­nami dobie­gła końca aku­rat wtedy, kiedy wraz ze współ­pra­cow­ni­kami odkry­łem, w jaki spo­sób gąsie­nica motyla dana­ida wędrow­nego zacho­wuje odpor­ność na śmier­cio­no­śne tru­ci­zny zawarte w liściach tro­je­ści będą­cych pod­stawą jej diety. Wspo­mniane motyle chro­nią się za pomocą tych tok­syn przed pta­kami, które na nie polują, gdy motyle migrują tysiąc kilo­me­trów ze wschod­nich pre­rii Kanady i Sta­nów Zjed­no­czo­nych do pod­zwrot­ni­ko­wych lasów Mek­syku. Mój ojciec, tak jak dana­idy wędrowne, do poko­na­nia swo­ich wro­gów, psy­chicz­nych i fizycz­nych, wyko­rzy­sty­wał tok­syny pozy­skane z innych orga­ni­zmów – tyle że nie były to te same sub­stan­cje. W książce wie­lo­krot­nie powra­cam do jego dłu­giej walki i tra­gicz­nej, śmier­tel­nej spi­rali, w którą wpadł. Opi­suję też, jak to wpły­nęło na mnie.

Usi­łu­jąc zro­zu­mieć, dla­czego zmarł, roz­po­zna­łem i zebra­łem w jed­nym miej­scu wiele spo­so­bów oddzia­ły­wa­nia natu­ral­nych tok­syn na świat. Potrzeba mojego ojca, by spo­ży­wać ogromne ilo­ści nie­któ­rych tru­cizn, sta­nowi więc tak naprawdę odrębny i naj­bar­dziej oso­bi­sty wątek tej książki, który się tu i ówdzie prze­wija. Może na wła­snej skó­rze doświad­czy­łeś podob­nej walki, a może bli­ska ci osoba nad­używa sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych. Jeśli tak, mam nadzieję, że w ten wątek wple­ciesz swo­jej prze­ży­cia.

To mój ojciec, przy­rod­nik, jako pierw­szy wpro­wa­dzał mnie w arkana natu­ral­nych tok­syn. Ukształ­to­wała mnie nie tylko jego wie­dza, lecz także dora­sta­nie w pół­noc­now­schod­niej Min­ne­so­cie oraz moja skłon­ność do ucie­czek na łono przy­rody.

Cho­ro­bliwe zacie­ka­wie­nie dziecka gatun­kami zwie­rząt potra­fią­cymi kąsać, kłuć, dra­pać, truć i oka­le­czać jest zmorą nie­jed­nego rodzica. W oko­licy zawsze znaj­dzie się cho­ciaż jeden taki dzie­ciak – niby cicha woda, ale kusi los. I ja wła­śnie taki byłem. Kąsa­jące węże, tok­syczne traszki, kła­piące szczę­kami żół­wie skor­pu­chy, śmier­dzące motyle kra­śniki, parzące pokrzywy, któ­rych nie mogłem prze­stać doty­kać (to było sil­niej­sze ode mnie), kolce jeżo­zwie­rzy, raniące nasze psy – fascy­no­wały mnie wszyst­kie wojow­ni­cze stwo­rze­nia. Dobrze pamię­tam zakło­po­ta­nie malu­jące się w oczach matki, gdy jako przed­szko­lak dałem jej w pre­zen­cie puszkę po kawie wypeł­nioną ponad setką psz­czół miod­nych, schwy­ta­nych na pobli­skiej łące bia­łej koni­czyny w naszym mie­ście Duluth.

Choć psz­czoły już przed­tem parę razy mnie użą­dliły, wie­dzia­łem, że dzia­łały w obro­nie wła­snej. To był dopiero począ­tek mojej sil­nej fascy­na­cji przy­rodą. Zda­rzało mi się owi­jać wokół szyi węże poń­czosz­niki, które wypusz­czały z klo­aki obrzy­dliwą wydzie­linę. W Tek­sa­sie łapa­łem w dło­nie jasz­czurki fry­no­somy rogate, ocza­ro­wany tym, że potra­fią try­skać krwią z gałek ocznych. W Neva­dzie pako­wa­łem czarne wdowy do pojem­nicz­ków po sal­sie, żeby je zawieźć do domu. Tej miło­ści do przy­rody i nie­bez­piecz­nych stwo­rzeń nie odzie­dzi­czy­łem po mamie. Zawdzię­czam ją naj­praw­do­po­dob­niej tacie. Ojciec sprze­da­wał uży­wane samo­chody, potem meble, ale w sercu pozo­stał przy­rod­ni­kiem.

Gdy mia­łem dzie­sięć lat, prze­pro­wa­dzi­li­śmy się z Duluth na mokra­dła Sax-Zim, nie­da­leko osad Toivola (nazwa ta ozna­cza po fiń­sku nadzieję), Elmer i Meadow­lands w Min­ne­so­cie. Nie wie­dzia­łem wów­czas, że mokra­dła te są rajem dla orni­to­lo­gów. Zimą gosz­czą wię­cej pusz­czy­ków mszar­nych (_Strix nebu­losa_)⁵ niż jaki­kol­wiek inny obszar kon­ty­nen­tal­nych Sta­nów Zjed­no­czo­nych – ale mało kto zamiesz­kuje te tereny. Prze­nie­śli­śmy się tam, z dala od rodziny mamy w Duluth, żeby ojciec mógł objąć lepiej płatne sta­no­wi­sko kie­row­nika (nie­ist­nie­ją­cego już dziś) sklepu meblar­skiego – perły regionu. Sklep zaspo­ka­jał potrzeby kur­czą­cej się spo­łecz­no­ści rol­ni­czej, która osu­szała bagna, by pozy­ski­wać z łąk siano dla krów mlecz­nych. Przez jakiś czas na pod­mo­kłych łąkach na skraju trzę­sa­wisk rol­ni­kom dobrze się gospo­da­ro­wało. Kiedy jed­nak my tam przy­je­cha­li­śmy, popu­la­cja oko­licz­nych mia­ste­czek zdą­żyła się już zesta­rzeć i stale malała. Więk­szość miej­sco­wych dzieci wypro­wa­dziła się, osią­gnąw­szy wiek doro­sły.

Do miej­sco­wej szkoły – w któ­rej uczono zarówno przed­szko­la­ków, jak i lice­ali­stów – zapi­sa­nych było w sumie sto pięć­dzie­się­cioro dzieci. W czwar­tej kla­sie liceum w 1994 roku mia­łem czter­na­ścioro kole­gów i kole­ża­nek. Kilka lat póź­niej szkoła zatrza­snęła drzwi⁶. Była jedną z dzie­cię­ciu w okręgu szkol­nym wiel­ko­ści stanu Con­nec­ti­cut⁷, roz­cią­ga­ją­cym się przez sto trzy­dzie­ści kilo­me­trów od Parku Naro­do­wego Voy­ageurs na gra­nicy z kana­dyj­skim Onta­rio aż po mokra­dła Sax-Zim na połu­dniu.

Jako nasto­letni, nie­wy­au­to­wany gej sku­pia­łem swoją uwagę na pięk­nie mokra­deł, nie­licz­nych przy­ja­cio­łach i marze­niach o wyjeź­dzie. Przy­roda dawała mi schro­nie­nie i dostar­czała ducho­wych prze­żyć. Do dziś pozo­staje dla mnie źró­dłem natchnie­nia, pry­wat­nie i zawo­dowo.

W książce dzielę się też infor­ma­cjami na temat pracy i podej­ścia badaw­czego bio­lo­gów ewo­lu­cyj­nych takich jak ja. W związku z tym chcę pod­kre­ślić, że jestem tylko bio­lo­giem, nie antro­po­lo­giem, che­mi­kiem, etno­bo­ta­ni­kiem, histo­ry­kiem czy socjo­lo­giem. Tym nie­mniej, zakres tej książki jest bar­dzo sze­roki, a napi­sa­nie jej wyma­gało ode mnie wyj­ścia poza główne obszary moich zain­te­re­so­wań. Jej korze­nie wyra­stają z mojego życia pry­wat­nego, następ­nie zagłę­biają się w nie­od­le­głą prze­szłość naszego gatunku, aż w końcu się­gają do zda­rzeń zagrze­ba­nych głę­boko w pia­skach czasu, w odle­głej histo­rii ewo­lu­cji.2. FEERIA FENOLI I FLAWONOIDÓW

2.

Feeria fenoli i fla­wo­no­idów

W lesie żadna droga nie była wyraźna, żadne świa­tło nie padało pro­sto. W blask sło­neczny, blask gwiazd, wiatr, wodę, zawsze wsu­wał się jakiś liść i gałąź, pień i korzeń, to co cie­ni­ste, zło­żone.

– Ursula K. Le Guin,
_Słowo las zna­czy świat_²¹

Historia tanin, część pierwsza: białe wino, czarna woda, fioletowy lód, zielona herbata

Z bra­tem porów­ny­wa­li­śmy wody rzeki Lester do tak zwa­nego piwa korzen­nego. Byli­śmy bli­scy prawdy. Sub­stan­cje sączące się z obmy­wa­nych rzeką tajg i mokra­deł miały te same wła­ści­wo­ści bar­wiące i spie­nia­jące, co wyciąg zawarty w napoju tra­dy­cyj­nie warzo­nym z korzeni sar­sa­pa­rilli²².

Choć darzę szcze­gól­nym uczu­ciem czarne rzeki wpły­wa­jące do Jeziora Gór­nego, inne, znacz­nie bar­dziej impo­nu­jące oraz istot­niej­sze eko­lo­gicz­nie i gospo­dar­czo cieki wodne znaj­dują się w tro­pi­kach. Do najbar­dziej zna­nych należą Rio Negro, czyli jeden z naj­więk­szych dopły­wów Ama­zonki, oraz Kongo. Czarne rzeki, czy to pły­nące przez tajgę, czy tro­pi­kalny las desz­czowy, odpro­wa­dzają wodę z poro­śnię­tych gęstą roślin­no­ścią tere­nów, na któ­rych powstają ogromne ilo­ści tanin oraz innych związ­ków feno­lo­wych i fla­wo­no­ido­wych odpo­wia­da­ją­cych za her­ba­ciany kolor wody.

Rzeki i moja obrączka ślubna to nie jedyne źró­dła tanin obecne w moim życiu. Bar­dzo lubię scenę z filmu _Klatka dla pta­ków_, w któ­rej Albert (w tej roli Nathan Lane) ma wyjść na estradę jako drag queen o imie­niu Sta­rina. Albert oskarża wów­czas Armanda, gra­nego przez Robina Wil­liamsa, że ten ma romans.

Albert zna­lazł bowiem w lodówce butelkę bia­łego wina, a Armand pija tylko czer­wone. Armand zaczyna się tłu­ma­czyć: prze­rzu­cił się na białe, bo czer­wone zawiera garb­niki. Alibi chyba działa, czer­wone wina rze­czy­wi­ście mają wię­cej tanin od bia­łych, choć nie­które białe, na przy­kład char­don­nay, cha­rak­te­ry­zują się wysoką tanicz­no­ścią – dębowe beczki, w któ­rych char­don­nay doj­rzewa, uwal­niają do wina garb­niki.

Uni­kam win leża­ko­wa­nych w becz­kach, bo jestem wraż­liwy na taniny dębu. Wina musu­jące tak nie doj­rze­wają, więc kiedy jest oka­zja, się­gam zwy­kle po nie. Ale pomimo mojej nie­chęci do smaku dębo­wych win, fascy­nuje mnie piękno che­micz­nej budowy tanin.

W kwa­sie tani­no­wym poszcze­gólne czą­steczki kwasu galu­so­wego wiążą się z cen­tralną czą­steczką glu­kozy, two­rząc dosko­nały kształt wia­traczka. Taka budowa jest przy­jemna dla oka, ale by wytwo­rzyć każde z che­micz­nych wią­zań łączą­cych atomy węgla, wodoru i tlenu, roślina poświęca cenną ener­gię – którą mogłaby wyko­rzy­stać na wzrost i roz­mna­ża­nie²³. W gospo­darce natury taniny są kosz­tow­nym dobrem.

Poszu­ki­wa­nie źró­deł tanin dopro­wa­dzi nas do dość zaska­ku­ją­cego wnio­sku, powią­za­nego ści­śle z ewo­lu­cją roślin lądo­wych, rewo­lu­cją prze­my­słową, powsta­niem Sta­nów Zjed­no­czo­nych, a nawet top­nie­niem lądo­lodu gren­landz­kiego. Chcąc dojść do celu, będziemy musieli zanu­rzyć się w gąsz­czu che­micz­nych szcze­gó­łów, ale tylko na chwilkę.

Taniny mogą skła­dać się albo z czą­ste­czek feno­lo­wych, albo fla­wo­no­ido­wych, ale wszyst­kie defi­niuje zdol­ność wią­za­nia się z biał­kami. Ponie­waż taniny tak dosko­nale łączą się z pro­te­inami, od dawna wyko­rzy­stuje się je do gar­bo­wa­nia zwie­rzę­cych skór. Zawar­tość tanin w rośli­nach, cenna dla ludzi w prze­szło­ści, zna­la­zła odzwier­cie­dle­nie w ich nazwach. Przy­kła­dem jest _tan oak_ (_Notho­li­tho­car­pus den­si­flo­rus_), podobny do dębu przed­sta­wi­ciel buko­wa­tych z pacy­ficz­nego wybrzeża Ame­ryki Pół­noc­nej, z któ­rego kory pozy­ski­wano garb­niki.

Być może znasz nazwy fenoli i fla­wo­no­idów czy też poli­fe­noli, to zna­czy czą­ste­czek zło­żo­nych z kilku połą­czo­nych mole­kuł feno­lo­wych czy fla­wo­no­ido­wych. Te związki che­miczne czę­sto zwie się prze­ciw­u­tle­nia­czami albo anty­ok­sy­dan­tami, gdyż neu­tra­li­zują one wolne rod­niki tlenu, pro­dukty uboczne zwy­czaj­nej prze­miany mate­rii w naszym orga­ni­zmie. Wolne rod­niki, czyli che­micz­nie nie­sta­bilne formy tlenu, potra­fią szybko wią­zać się z innymi sub­stan­cjami i uszka­dzać zdrowe komórki.

Na razie ogra­ni­czę to omó­wie­nie do dwóch głów­nych klas tanin wytwa­rza­nych przez rośliny: hydro­li­zu­ją­cych i skon­den­so­wa­nych. Taniny hydro­li­zu­jące pocho­dzą od feno­lo­wych czą­ste­czek wytwa­rza­nych na pra­sta­rym szlaku meta­bo­licz­nym wystę­pu­ją­cym u bak­te­rii, roślin (w tym u glo­nów) i grzy­bów, ale nie u zwie­rząt. Taniny skon­den­so­wane to fla­wo­no­idy powsta­jące na ścieżce zare­zer­wo­wa­nej dla roślin naczy­nio­wych, now­szej ewo­lu­cyj­nie.

Taniny hydro­li­zu­jące można następ­nie podzie­lić na dwa typy: galo­ta­niny i ela­go­ta­niny. Co cie­kawe, galo­ta­niny i inne taniny hydro­li­zu­jące odkryto także u naj­bliż­szych żyją­cych krew­nia­ków roślin, zie­lo­nych glo­nów z klasy sprzęż­nic, któ­rej przed­sta­wi­ciele wystę­pują zarówno w wodach słod­kich, jak i na lądzie. Mię­dzy innymi wła­śnie dzięki galo­ta­ni­nom algi te mogą żyć na powierzch­niach lodow­ców i na szczy­tach gór.

Świa­tło ultra­fio­le­towe B (UVB) uszka­dza DNA i inne ważne dla życia czą­steczki²⁴. Pro­mie­nio­wa­nie UVB szybko roz­pra­sza się pod wodą, tak że nie zagraża ono żyją­cym tam glo­nom²⁵, ale te lądowe muszą samo­dziel­nie wytwa­rzać ochronę prze­ciw­sło­neczną. Wspar­ciem dla nich jest war­stwa ozo­nowa pla­nety, która jed­nak chroni je w nie­wy­star­cza­ją­cym stop­niu.

Żyjące na lądzie sprzęż­nice wysta­wione na dzia­ła­nie świa­tła sło­necz­nego przy­bie­rają kolor fio­le­towy. Fio­le­towe pig­menty to czą­steczki kwasu galu­so­wego, two­rzące zwią­zek kom­plek­sowy z żela­zem. Pig­ment ten pochła­nia pro­mie­nio­wa­nie UVB ze słońca i odbija fio­le­towe świa­tło do śro­do­wi­ska. Galo­ta­niny poma­gają w ten spo­sób zapo­bie­gać uszko­dze­niom DNA spo­wo­do­wa­nym pro­mie­nio­wa­niem sło­necz­nym typu B.

W przy­padku glo­nów wystę­pu­ją­cych w śro­do­wi­sku ark­tycz­nym wytwa­rzana bariera prze­ciw­sło­neczna zabar­wia lód na szaro albo fio­le­towo. Na Gren­lan­dii, gdzie sprzęż­nice sko­lo­ni­zo­wały roz­le­głą pokrywę lodową, taniny hydro­li­zu­jące są ciemne; pochła­niają one cie­pło pro­mieni sło­necz­nych i przy­spie­szają top­nie­nie. Dzia­ła­nie tanin z glo­nów spra­wia więc, że jesz­cze nasila się pod­no­sze­nie poziomu mórz wsku­tek glo­bal­nego ocie­ple­nia, wywo­ła­nego nagro­ma­dze­niem gazów cie­plar­nia­nych.

Taniny hydro­li­zu­jące wyewo­lu­owały więc zapewne przede wszyst­kim jako ochrona prze­ciw­sło­neczna. W toku dal­szej ewo­lu­cji roślin lądo­wych te związki che­miczne zaczęły peł­nić inne funk­cje, na przy­kład znie­chę­cać poten­cjal­nych kon­su­men­tów.

Taniny skon­den­so­wane wyewo­lu­owały póź­niej niż taniny hydro­li­zu­jące²⁶ i wystę­pują tylko w rośli­nach naczy­nio­wych, nie w zie­lo­nych glo­nach. Skła­dają się z dwóch lub wię­cej czą­ste­czek kate­chiny i w dużych ilo­ściach znaj­du­jemy je w her­ba­cie, jago­dach acai, cyna­mo­nie, kakao, wino­gro­nach i dębi­nie.

W ilo­ściach umiar­ko­wa­nych taniny skon­den­so­wane mogą korzyst­nie oddzia­ły­wać na nasze zdro­wie i samo­po­czu­cie, ale spo­ży­wane w dużych ilo­ściach poważ­nie uszka­dzają wątrobę. Około 10 pro­cent wyciągu z zie­lo­nej her­baty składa się z tanin skon­den­so­wa­nych. Naj­ob­fi­ciej tam wystę­pu­jący 3-galu­san epi­gal­lo­ka­te­chiny (EGCG) w małych daw­kach zdaje się wyka­zy­wać poten­cjał ochronny przed róż­nymi cho­ro­bami, od cukrzycy po demen­cję. Wyciągi z zie­lo­nej her­baty roz­pusz­czone w gorą­cej wodzie lub żyw­no­ści, na przy­kład dese­rach z mat­chą, moim ulu­bio­nym her­ba­cia­nym prosz­kiem, naj­czę­ściej są bez­pieczne.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Phi­lip­pus The­oph­ra­stus Aure­olus Bom­ba­stus von Hohen­heim (1493–1541), znany póź­niej jako Para­cel­sus, był ojcem tok­sy­ko­lo­gii. Sen­ten­cja „dawka czyni tru­ci­znę” to para­fraza jego słów zapi­sa­nych w języku nie­miec­kim: Alle Dinge sind Gift, und nichts ist ohne Gift; allein die dosis machts, daß ein Ding kein Gift sei (Wszystko jest tru­ci­zną i nic nie jest tru­ci­zną. Tylko dawka czyni daną sub­stan­cję tru­ci­zną).

2.

Tlen w atmos­fe­rze może stać się tok­syczny przy ciśnie­niu czą­stecz­ko­wym wyż­szym od ciśnie­nia na pozio­mie morza. Znaczne ilo­ści reak­tyw­nych form tlenu, takich jak rod­niki ponad­tlen­kowe, mogą wziąć górę nad mecha­ni­zmami anty­ok­sy­da­cyj­nymi i uszko­dzić bio­czą­steczki podatne na utle­nia­nie, na przy­kład lipidy.

3.

K. Dar­win, O powsta­wa­niu gatun­ków drogą doboru natu­ral­nego, czyli o utrzy­ma­niu się dosko­nal­szych ras w walce o byt, przeł. Szy­mon Dick­stein i Józef Nus­baum, tegoż, Dzieła wybrane, t. II, Pań­stwowe Wydaw­nic­two Rol­ni­cze i Leśne, War­szawa 1959, wyd. II, s. 514 (przyp. tłum.).

4.

Tamże, s. 515 (przyp. tłum.).

5.

Mokra­dła Sax-Zim są schro­nie­niem dla wielu takich pusz­czy­ków w latach wędró­wek żero­wi­sko­wych, gdy na obsza­rach poło­żo­nych bar­dziej na pół­noc spada popu­la­cja gry­zoni z pod­ro­dziny kar­czow­ni­ków (nor­ni­ko­wa­tych).

6.

Dzia­łal­ność Toivola-Meadow­lands School została począt­kowo zawie­szona przez Nie­za­leżny Okręg Szkolny nr 710 w 1992 roku z powodu male­ją­cej fre­kwen­cji. Następ­nie przez krótki czas szkoła dzia­łała jako pla­cówka auto­no­miczna, dopóki w 1998 roku nie zamknęła się na stałe. Świa­dec­two ukoń­cze­nia liceum ode­bra­łem ze szkoły auto­no­micz­nej w 1994 roku.

7.

Albo – w przy­bli­że­niu – woje­wódz­twa mało­pol­skiego (przyp. tłum. – przy­pisy dolne pocho­dzą od tłu­maczki). {: .Przy­pis}

8.

Cytat pocho­dzi z aktu II, sceny III Romea i Julii. Zakon­nik Ojciec Lau­renty nosi koszyk z lecz­ni­czymi i tru­ją­cymi zio­łami. (W. Sha­ke­spe­are, Romeo i Julia, tegoż, Ham­let, Romeo i Julia, Mak­bet, przeł. S. Barań­czak, Wydaw­nic­two Znak, Kra­ków 2021, s. 69 (przyp. tłum.).

9.

Matry­cyna to seskwi­ter­pen lak­to­nowy wytwa­rzany przez rośliny astro­wate. W kwa­so­wym śro­do­wi­sku ludz­kiego żołądka matry­cyna zostaje prze­kształ­cona w cha­ma­zu­le­nowy kwas kar­bok­sy­lowy, który następ­nie dekar­bok­sy­luje do cha­ma­zu­lenu. Według czę­ści hipo­tez cha­ma­zu­le­nowy kwas kar­bok­sy­lowy oraz cha­ma­zu­len dają efekty prze­ciw­za­palne, a dzia­łają podob­nie do syn­te­tycz­nych, nie­ste­ro­ido­wych leków prze­ciw­za­pal­nych (SNLPZ) takich jak ibu­pro­fen i naprok­sen. Wynika to najprawdopodob­niej z podo­bień­stwa budowy pomię­dzy cha­ma­zu­le­nowym kwa­sem kar­bok­sy­lowym i cha­ma­zu­lenem a SNLPZ, które hamują enzymy wywo­łu­jące stany zapalne. Cha­ma­zu­len był też ter­pe­no­idem naj­ob­fi­ciej wydzie­la­nym przez krwaw­nik pagór­kowy (Achil­lea col­lina) po inwa­zji mszyc, co wska­zuje na jego funk­cję jako narzę­dzia obrony przed rośli­no­żer­cami.

10.

Pipe­ry­dyna (zob. Doda­tek) to amina hete­ro­cy­kliczna natu­ral­nie wytwa­rzana przez rośliny nale­żące do tego samego rodzaju co pieprz (Piper). Pipe­ry­dynę odkryto w XIX wieku wsku­tek pod­da­nia pipe­ryny dzia­ła­niu kwasu azo­to­wego w warun­kach labo­ra­to­ryj­nych. Pipe­ryna oraz jej izo­mer pod nazwą cha­wi­cyny to główne czą­steczki odpo­wia­da­jące za ostry smak pie­przu czar­nego (Piper nigrum). Pier­ścień pipe­ry­dyny wyko­rzy­stuje się też jako pod­stawę leków syn­te­tycz­nych, w tym fen­ta­nylu. Alka­lo­idy pipe­ry­dy­nowe wystę­pują u wielu gatun­ków jodły, świerku i sosny, w tym wej­mutki (Pinus stro­bus), która pro­du­kuje pini­dynę. Te związki che­miczne powstają też u ich odle­głych krew­nia­ków, takich jak szczwół pla­mi­sty (Conium macu­la­tum), wytwa­rza­jący wysoce tok­syczny alka­loid pipe­ry­dy­nowy koniinę, a także rośliny z rodzaj kap­tur­nic (Sar­ra­ce­nia), podobno para­li­żu­jące owady, które wpadną do ich kie­li­chów. Moż­liwe, że to koniina i pokrewne alka­loidy szczwołu pla­mi­stego zabiły Sokra­tesa. Owady rów­nież syn­te­ty­zują alka­loidy pipe­ry­dy­nowe: na przy­kład ogni­ste mrówki z rodzaju Sole­nop­sis wytwa­rzają sole­nop­syny jako skład­nik jadu, a chrząsz­cze bie­dron­ko­wate wydzie­lają inne pipe­ry­dyny z gru­czo­łów obron­nych albo pod­czas krwa­wie­nia odru­cho­wego. Alka­lo­idy pipe­ry­dy­nowe odgry­wają więc rolę obronną prze­ciwko natu­ral­nym wro­gom zarówno roślin, jak i zwie­rząt je syn­te­ty­zujących.

11.

Dziu­ra­wiec zwy­czajny wydziela pochodną antra­chi­nonu hiper­y­cynę, która ma roz­bu­do­waną struk­turę chro­mo­fo­rową, pochła­nia­jącą świa­tło widzialne w zakre­sie 590 nano­me­trów. Po spo­ży­ciu hiper­y­cyna poprzez krwio­bieg tra­fia do skóry i może stać się tok­syczna wsku­tek pro­duk­cji tlenu sin­gle­to­wego, bar­dzo reak­tyw­nego z bio­czą­stecz­kami. Hiper­y­cyna jest też tok­syczna dla owa­dów rośli­no­żer­nych, a bydło i inne zwie­rzęta domowe mogą po zje­dze­niu dziu­rawca doznać ura­zów wsku­tek wraż­li­wo­ści na świa­tło. Ziele to powszech­nie sto­suje się w lecz­nic­twie.

12.

Miko­ła­jek nad­mor­ski (Eryn­gium mari­ti­mum), przed­sta­wi­ciel rodziny sele­ro­wa­tych, wytwa­rza alde­hyd eryn­gial, zwany też trans-2-dode­ke­na­lem. Ten zwią­zek che­miczny pro­du­kują rów­nież inni człon­ko­wie tej rodziny, na przy­kład kolen­dra (Corian­drum sati­vum), imbir (Zin­gi­ber offi­ci­nale) czy cytrusy (skórka poma­rań­czy Citrus sinen­sis), a także nie­które kro­cio­nogi z rodzaju Rhi­no­cri­cus. Miko­łajka używa się jako rośliny lecz­ni­czej na różne scho­rze­nia.

13.

Cho­dzi o tak zwaną czarną wodę, zob. pod­roz­dział „Histo­ria tanin”, część pierw­sza.

14.

H.W. Long­fel­low, Pieśń o Haja­wa­cie, przeł. Roman Jac­kow, Zakład Naro­dowy Imie­nia Osso­liń­skich, Wro­cław–Kra­ków 1960, s. 27.

15.

Juglon (5-hydroksy-1,4-naf­to­chi­non) wytwa­rzają drzewa orze­cha wło­skiego. Gdy prze­są­czy się do gleby, może hamo­wać wzrost innych roślin. Juglon jest izo­me­rem law­sonu (2-hydroksy-1,4-naf­to­chi­nonu), czer­wo­nego barw­nika w hen­nie.

16.

W pew­nym bada­niu, doty­czą­cym co prawda szczu­rów, naukowcy zamie­nili ami­no­kwas w jed­nym z bram­ko­wa­nych napię­ciem kana­łów sodo­wych u bada­nych osob­ni­ków, tak aby uzy­skać wer­sję bar­dziej przy­po­mi­na­jącą owa­dzią. Odkryli, że ta jedna zmiana może wyja­śnić wysoką podat­ność sta­wo­no­gów, w tym owa­dów, na tru­jące dzia­ła­nie pyre­tryny.

17.

K. Dar­win, Podróż na okrę­cie „Beagle”, przeł. K.W. Szar­ski, Wydaw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2019, s. 453 (przyp. tłum.).

18.

Opie­ram się tu przede wszyst­kim na sza­cun­ko­wej war­to­ści 40 pro­cent poda­nej przez Świa­tową Orga­ni­za­cję Zdro­wia (przyp. bibl. 67). Nie jest jasne, jak obli­czono ten odse­tek. Udało mi się jed­nak samemu uzy­skać bar­dzo podobny wynik z uwzględ­nie­niem dwóch czyn­ni­ków. Czyn­nik pierw­szy to pro­por­cja nowo­cze­snych leków w sen­sie ści­słym (np. spo­rzą­dzo­nych w labo­ra­to­riach far­ma­ceu­tycz­nych i/lub warun­kach kli­nicz­nych) pocho­dzą­cych od pro­duk­tów natu­ral­nych lub nimi inspi­ro­wa­nych (np. naśla­du­ją­cych je bądź wyko­rzy­stu­ją­cych jako główny skład­nik), a drugi to pro­por­cja leków wywo­dzą­cych się z wie­dzy rdzen­nych ludów czy tra­dy­cyj­nych prak­tyk lecz­ni­czych w jak naj­szer­szym sen­sie (np. medy­cyny ludo­wej, i tak będę to poni­żej okre­ślał). Poni­żej przed­sta­wiam dane doty­czące każ­dego z dwóch czyn­ni­ków, które utwier­dzają mnie w prze­ko­na­niu, że stwier­dze­nie o pocho­dze­niu z medy­cyny ludo­wej „pra­wie 50 pro­cent wszyst­kich nowo­cze­snych leków” jest upraw­nione.
Odse­tek nowo­cze­snych leków natu­ral­nych bądź inspi­ro­wa­nych naturą: Ten cytat z ilo­ścio­wego prze­glądu lite­ra­tury mówi sam za sie­bie (przyp. bibl. 68): „W 1990 roku ponad 80 pro­cent leków było albo wyro­bami natu­ral­nymi, albo odpo­wied­ni­kami na nich wzo­ro­wa­nymi. Anty­bio­tyki (np. peni­cy­lina, tetra­cy­klina, ery­tro­my­cyna), leki prze­ciw­pa­so­żyt­ni­cze (np. awer­mek­tyna), prze­ciw­ma­la­ryczne (np. chi­nina, arte­mi­zy­nina), prze­ciw­cho­le­ste­ro­lowe (np. lowa­sta­tyna i jej ana­logi), leki immu­no­su­pre­syjne do prze­szcze­pów (np. cyklo­spo­ryna, rapa­my­cyny) i leki prze­ciw­no­wo­two­rowe (np. pakli­tak­sel, dokso­ru­bi­cyna) zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wały medy­cynę”. Nieco niż­szy odse­tek leków z pro­duk­tów natu­ral­nych podano dla roku 1993, kiedy to ponad 50 pro­cent leków wyko­rzy­sty­wa­nych w warun­kach kli­nicz­nych wciąż pocho­dziło z przy­rody lub było na niej wzo­ro­wa­nych (przyp. bibl. 69). Podobne sza­cunki przed­sta­wili inni (por. np. przyp. bibl. 70). Odse­tek około 50 pro­cent utrzy­mał się na tym samym pozio­mie (przyp. bibl. 71) w przy­padku leków nowych: z sumy 1881 pre­pa­ra­tów dopusz­czo­nych do obrotu przez ame­ry­kań­ską Agen­cję ds. Żyw­no­ści i Leków (Food and Drug Admi­ni­stra­tion, FDA) i podobne insty­tu­cje (w latach 1981–2019) przy­naj­mniej 921 (49,44 pro­cent) pocho­dziło z pro­duk­tów natu­ral­nych bądź było na nich wzo­ro­wa­nych – „przy­naj­mniej”, ponie­waż liczba ta nie obej­muje rów­nież zatwier­dzo­nych do obrotu „makro­czą­ste­czek bio­lo­gicz­nych”, w tym bia­łek czy pep­ty­dów z natu­ral­nych źró­deł (np. skład­ni­ków jadu śli­ma­ków stoż­ków, jadu węży, śliny pija­wek itp.) W samym tylko przy­padku pre­pa­ra­tów prze­ciw­no­wo­two­ro­wych spo­śród 185 nowych czą­ste­czek zatwier­dzo­nych od 1981 roku do lecze­nia raka 120, czyli 64,9 pro­cent, pocho­dziło z pro­duk­tów natu­ral­nych lub było efek­tem wzo­ro­wa­nia się na nich (przyp. bibl. 71).
W skró­cie, dla nowych leków (z lat 1981–2019) sza­co­wany odse­tek tych pocho­dzą­cych z natury lub na niej wzo­ro­wa­nych naj­praw­do­po­dob­niej wynosi co naj­mniej 50 pro­cent, zakła­da­jąc, że nie­które „makro­czą­steczki bio­lo­giczne” mają pocho­dze­nie natu­ralne, ale powstały przy uży­ciu tech­no­lo­gii rekom­bi­na­cyj­nych. W połą­cze­niu ze star­szymi sza­cun­kami (por. np. przyp. bibl. 69), odse­tek 50 pro­cent dla nowo­cze­snych leków wydaje się raczej roz­sądny i zacho­waw­czy.
Odse­tek leków z pro­duk­tów natu­ral­nych bądź na nich wzo­ro­wa­nych, które poja­wiły się w medy­cy­nie ludo­wej sensu lato: Fabri­cant i Farn­sworth (zob. przyp. bibl. 72; ist­nieje wiele innych podob­nych badań) spryt­nie posta­no­wili okre­ślić, jaki odse­tek leków wyko­rzy­sty­wa­nych w nowo­cze­snej medy­cy­nie wystę­puje rów­nież w rośli­nach lecz­ni­czych (tj. bez uwzględ­nie­nia grzy­bów, zwie­rząt, bak­te­rii itd.) wyko­rzy­sty­wa­nych w medy­cy­nie tra­dy­cyj­nej.
„Kilka lat temu Pro­gram Medy­cyny Tra­dy­cyj­nej WHO zwró­cił się do nas z prośbą o spraw­dze­nie, czy wie­dza etno­me­dyczna rze­czy­wi­ście dopro­wa­dziła do odkry­cia uży­tecz­nych leków. Wysła­li­śmy listy do ośrod­ków PMT WHO na całym świe­cie, pro­sząc o pomoc w roz­po­zna­niu wszyst­kich czy­stych roślin­nych związ­ków che­micz­nych wyko­rzy­sty­wa­nych w lekach w ich kra­jach. Następ­nie zro­bi­li­śmy prze­gląd lite­ra­tury nauko­wej w poszu­ki­wa­niu ory­gi­nal­nych arty­ku­łów rela­cjo­nu­ją­cych wyizo­lo­wa­nie tych związ­ków z odpo­wied­nich roślin. Chcie­li­śmy w ten spo­sób stwier­dzić, czy prze­ko­na­nia etno­me­dyczne stały się przy­czyn­kiem do podej­mo­wa­nia przez che­mi­ków okre­ślo­nych sta­rań, oraz powią­zać dzi­siej­sze wyko­rzy­sta­nie tych związ­ków che­micz­nych z tego typu wie­dzą etno­me­dyczną” (Tamże).
Innymi słowy, pyta­nie brzmiało, czy nowo­cze­sne leki pocho­dzące od roślin ist­niały już w far­ma­ko­pe­ach uzdro­wi­cieli ludo­wych. Stoi za nim prze­słanka, że zwią­zek pomię­dzy uży­ciem rośliny w medy­cy­nie ludo­wej a ist­nie­niem nowo­cze­snego leku pocho­dzącego od tej samej rośliny bądź wzo­ro­wa­nego na znaj­du­ją­cych się w niej czą­stecz­kach jest wysoce nie­lo­sowy, a praw­do­po­dob­nie wynika on wła­śnie z uży­wa­nia tej rośliny przez ludo­wych uzdro­wi­cieli. Fabri­cant i Farn­sworth stwier­dzili, że ze 122 czy­stych związ­ków roślin­nych, które wyróż­nili oni jako ordy­no­wane przez medy­ków w postaci pro­duk­tów lecz­ni­czych na całym świe­cie, 80 pro­cent znaj­do­wało się rów­nież w rośli­nach sto­so­wa­nych przez uzdro­wi­cieli ludo­wych. Stąd możemy wywnio­sko­wać, że skoro około 50 pro­cent nowo­cze­snych leków powstało na bazie wyro­bów natu­ral­nych albo się na nich wzo­ruje i jest to fak­tem zna­nym od dekad, to znaczna więk­szość leków pocho­dzi od roślin i innych orga­ni­zmów sto­so­wa­nych rów­nież przez uzdro­wi­cieli. Naj­istot­niej­sze zało­że­nie jest tu takie, że nowo­cze­sna medy­cyna zain­te­re­so­wała się badaw­czo tymi rośli­nami i innymi orga­ni­zmami wła­śnie za sprawą wie­dzy zie­lar­skiej, prze­ka­za­nej prak­ty­kom nauk ści­słych, a następ­nie włą­czo­nej do far­ma­ko­pei prze­my­sło­wej. Nie chcę przez to powie­dzieć, że wystę­puje wyraźna zgod­ność pomię­dzy tym, jakie scho­rze­nia uzdro­wi­ciele leczyli kon­kretną rośliną (innym orga­ni­zmem, mik­sturą itp.), a tym, do jakiego leku o jakim zasto­so­wa­niu osta­tecz­nie doszła branża far­ma­ceu­tyczna. Mimo wszystko, jeśli jed­nak uznamy, że odse­tek około 50 pro­cent nowo­cze­snych leków pocho­dzą­cych ze źró­deł natu­ral­nych bądź na nich wzo­ro­wa­nych to sza­cu­nek ostrożny, a znaczna więk­szość tych leków już wystę­puje w medy­cy­nie tra­dy­cyj­nej, stwier­dze­nie WHO, że ponad 40 pro­cent nowo­cze­snych leków pocho­dzi od tra­dy­cyj­nych, wydaje się roz­sądne. Stąd stwier­dze­nie, że „pra­wie 50 pro­cent nowo­cze­snych leków” zostało odkry­tych dzięki mądro­ści ludo­wej rów­nież jest uza­sad­nione.

19.

Hasło Chamæmelum, sati­vum, sylve­stre, N. Cul­pe­per, Cul­pe­per’s Com­plete Her­bal: A Book of Natu­ral Reme­dies of Ancient Ills (The Word­sworth Col­lec­tion Refe­rence Library), NTC/Con­tem­po­rary Publi­shing Com­pany, 1995.

20.

Cytat z abs­traktu przyp. bibl. 107: „W Kali­man­ta­nie Cen­tral­nym miej­scowi wyko­rzy­stują ten sam gatu­nek jako lek do użytku zewnętrz­nego do uspraw­nia­nia rąk po uda­rze, uśmie­rza­nia bólu mię­śni czy kości i na opu­chli­znę”.

21.

U.K. Le Guin, Słowo las zna­czy świat, przeł. A. Syl­wa­no­wicz, Wydaw­nic­two Amber, War­szawa 1991, s. 25 (przyp. tłum.).

22.

Mowa o bar­wią­cych tani­nach i spie­nia­ją­cych sapo­ni­nach, wytwa­rza­nych przez wiele roślin. „Piwo korzenne” z sar­sa­pa­rilli to jeden z toni­zu­ją­cych napo­jów przy­rzą­dza­nych przez rdzen­nych miesz­kań­ców i lokalną lud­ność (ze Smi­lax ornata, rośliny pocho­dzą­cej z Mek­syku i Ame­ryki Połu­dnio­wej). Moż­liwe, że sapo­niny z tej rośliny odpo­wia­dają ze efekt spie­nie­nia, ale zob. przyp. bibl. 119, gdzie auto­rzy pod­cho­dzą do tego scep­tycz­nie ze względu na stę­że­nia, o któ­rych mowa. Inne „piwo korzenne” robiono z sasa­frasu lekar­skiego (Sas­sa­fras albi­dum), pier­wot­nie u rdzen­nych Ame­ry­ka­nów, dopóki nie oka­zało się, że safrol jest kar­cy­no­ge­nem. Choć nie­któ­rzy pro­du­cenci (np. Bun­da­berg) do dziś sto­sują sar­sa­pa­rillę, w sprze­daży są raczej napoje z sapo­ni­nami z innych gatun­ków roślin, na przy­kład mydło­drzewu wła­ści­wego (Quil­laja sapo­na­ria), uży­tymi dla uzy­ska­nia takiego samego efektu piany w napo­jach bez­al­ko­ho­lo­wych. Słowo sar­sa­pa­rilla ozna­cza zarówno napój, jak i roślinę, nato­miast piwo korzenne nie musi zawie­rać sar­sa­pa­rilli. Dow­cipne omó­wie­nie tego pro­blemu znaj­duje się pod przyp. bibl. 118. Sapo­niny sta­no­wią jeden, ale nie jedyny mecha­nizm wytwa­rza­nia się piany w czar­nych rze­kach. Taniny w sen­sie ści­słym oraz fenole w sen­sie jak naj­szer­szym rów­nież znacz­nie przy­czy­niają się do zabar­wie­nia wód rzek na ciemny kolor.

23.

Ogólna teza jest taka, że pro­duk­cja tok­syn sensu lato jako obron­nych bądź odstra­sza­ją­cych związ­ków che­micz­nych kon­sty­tu­tyw­nych (zawsze obec­nych w tkan­kach rośliny) lub indu­ko­wa­nych przez atak jest kosz­towna dla przy­sto­so­wa­nia rośliny (szans prze­ży­cia i wydaj­no­ści repro­duk­cji) pod nie­obec­ność wro­gów. Nato­miast w obec­no­ści wro­gów przy­sto­so­wa­nie rośliny wytwa­rza­ją­cej che­miczną obronę/repe­lent jest więk­sze, niż gdyby roslina ta wytwa­rzała je w mniej­szych ilo­ściach albo wcale. Bez­po­śred­nim powo­dem zwięk­szenia przy­sto­so­wa­nia jest kon­ku­ren­cja geno­ty­pów roślin (czyli gatun­ków) o zasoby (zob. cytat z Augu­sta Pyra­musa de Can­dolle’a będący mot­tem następ­nego roz­działu). W takiej sytu­acji rośliny dys­po­nu­jące lep­szą obroną w śro­do­wi­sku, w któ­rym atak wro­gów takich jak rośli­no­żercy i pato­genne drob­no­ustroje jest na porządku dzien­nym, mają więk­sze szanse na prze­trwa­nie i roz­mno­że­nie się. Są na to mocne dowody eks­pe­ry­men­talne, mecha­ni­styczne. Kilka przy­kła­dów podaję w biblio­gra­fii. W nie­któ­rych doświad­cze­niach korzy­stano z mutan­tów, które nie miały głów­nych szla­ków obrony, albo dopro­wa­dzano do wyklu­cze­nia rośli­no­żer­ców w wyniku zasto­so­wa­nia pesty­cy­dów, co w zasa­dzie eli­mi­nuje czyn­nik rośli­no­żer­no­ści w przy­sto­so­wa­niu roślin. Wnio­sek jest taki, że z per­spek­tywy przy­sto­so­wa­nia che­miczna obrona jest kosz­towna w sytu­acji braku rośli­no­żer­ców, a w wypadku ich obec­no­ści przy­nosi korzyść, która raczej prze­waża nad kosz­tem i pozwala rośli­nom wypo­sa­żo­nym w tę zdol­ność zdo­być prze­wagę nad innymi geno­ty­pami. Che­miczne szlaki pro­duk­cji tych sub­stan­cji oraz same sub­stan­cje mogą jed­nak oddzia­ły­wać na bio­lo­gię rośliny w inny spo­sób, nie­zwią­zany z funk­cją obronną samą w sobie. Innymi słowy, ple­jo­tro­pia – wpływ jed­nego genu na wię­cej niż jedną cechę orga­ni­zmu – jest powszechna.

24.

Pro­mie­nio­wa­nie UVB powo­duje powsta­wa­nie dime­rów pomię­dzy sekwen­cjami nukle­oty­dów, czę­sto na tym samym łań­cu­chu DNA w podwój­nej heli­sie. Powszech­nie wystę­pu­ją­cymi dime­rami są na przy­kład dimery cyklo­bu­tanu piry­mi­dyny. Unie­moż­li­wiają one trans­kryp­cję DNA na RNA albo repli­ka­cję DNA. Cie­kawy przy­kład real­nego wpływu sil­nego pro­mie­nio­wa­nia UVB na orga­ni­zmy lądowe (rośliny) podaję w biblio­gra­fii. Ma on zwią­zek z „dziurą ozo­nową” nad Antark­tydą, spo­wo­do­waną dzia­ła­niem antro­po­gen­nych chlo­ro­flu­oro­wę­glo­wo­do­rów, a kon­kret­nie jej prze­miesz­cze­niem nad połu­dnie Ame­ryki Połu­dnio­wej w 1997 roku (przyp. bibl. 134).

25.

A) Więk­szość pro­mie­nio­wa­nia UVB w słu­pie wody zostaje pochło­nięta przez: zawie­szone w niej osady (powo­du­jące męt­ność), napig­men­to­wany fito­plank­ton (glony), który absor­buje nie­które dłu­go­ści fali świa­tła, oraz roz­pusz­czony węgiel orga­niczny (dis­so­lved orga­nic car­bon, DOC). Poszcze­gólne zbior­niki wody słod­kiej i sło­nej znacz­nie się jed­nak róż­nią stop­niem roz­pra­sza­nia pro­mie­nio­wa­nia UVB. Ponadto choć tuż pod powierzch­nią prze­ni­ka­nie UVB jest duże, a wraz ze wzro­stem głę­bo­ko­ści się zmniej­sza, to sto­pień prze­ni­ka­nia zależy od wielu róż­nych czyn­ni­ków. Mimo wszystko glony żyjące pod wodą są lepiej chro­nione przed kumu­la­tyw­nym wpły­wem pro­mie­nio­wa­nia UVB na uszko­dze­nia DNA niż algi czy rośliny rosnące na lądzie. B) Glony rosnące bli­sko powierzchni wody oczy­wi­ście wytwa­rzają całą ple­jadę związ­ków che­micz­nych, by chro­nić się przed UVB. Pro­mie­nio­wa­nie UVB zagraża na przy­kład bruzd­ni­com, żyją­cym jako sym­bionty kora­low­ców: powo­duje uszko­dze­nia DNA, więc rośliny te w toku ewo­lu­cji wykształ­ciły wiele ochron­nych związ­ków che­micz­nych. Mówiąc bar­dziej ogól­nie, naukowcy nie mają cał­ko­wi­tej jasno­ści, jak dużą prze­szkodą w kolo­ni­za­cji obsza­rów lądo­wych przez wcze­sne formy życia była znaczna inten­syw­ność pro­mie­nio­wa­nia UVB.

26.

W biblio­gra­fii online podaję źró­dła opi­su­jące powsta­nie szlaku feny­lo­pro­pa­no­ido­wego u roślin oraz poten­cjal­nych poprzed­ni­ków tego szlaku u nie­któ­rych ich naj­bliż­szych żyją­cych krew­nych wśród glo­nów. (Zob. przyp. bibl. 161–165).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: