Przerwane milczenie - ebook
Przerwane milczenie - ebook
Dopiero po 10 latach od tragicznych zamachów na World Trade Center w Nowym Jorku pojawił się w Strefie Zero po raz pierwszy. Po 20 latach zdecydował się przerwać milczenie. Jan Szumański kierował pracami porządkującymi niebezpieczne zgliszcza i z bliska widział przerażające sceny, które już na zawsze wryły się w jego pamięć.
Książka Kamila Tureckiego to pełna zwrotów podróż przez barwne życie Jana i jego najbliższych, którzy tuż przed stanem wojennym zatrwożeni opuścili Polskę, by spełnić amerykański sen. Nowy Jork pokazał im jednak swoje mroczne oblicze. Najpierw straszna bieda zaglądała w oczy, później pojawił się paraliżujący strach przed bezlitosnymi gangami. Kiedy wydawało się, że najgorsze już za nimi, nadszedł 11 września 2001 roku.
Autor rozmawia też z Polakami, którzy przeżyli atak na WTC i krewnymi ofiar. Koszmar tamtego słonecznego wtorku do dziś odciska na nich bolesne piętno, a apokaliptyczne obrazy wciąż mają przed oczami. Tak, jakby to było wczoraj...
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8250-092-9 |
Rozmiar pliku: | 7,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nowojorska inspiracja
To było w październiku 2019 roku. Nowy Jork przywitał mnie powiewem chłodnego powietrza, złotymi gdzieniegdzie liśćmi oraz bezchmurnym, krystalicznie czystym niebem, dokładnie takim jak 11 września osiemnaście lat wcześniej. Tylko krajobraz jawił się zgoła inaczej. Nie było już dwóch dumnie pnących się niemal do nieba wież. Wtedy, w miejscu, w którym stały, zobaczyłem dwa wyłożone ciemnymi płytami otwory. Po ich ścianach woda spływała do jeszcze mniejszych dziur. Wydawało się, że parowała, niknąc w ciemnościach bez żadnej nadziei na odwrócenie swego losu. Dokładnie tak, jak losów kilku tysięcy osób, których ciał po zamachach na wieże World Trade Center nigdy nie odnaleziono. One też nie miały żadnych szans na przeżycie, gdy waliły się bliźniacze wieże. One też nie miały wyboru. Na poziomie zero wypisano kilka tysięcy nazwisk tych, których oficjalnie uznano za ofiary ataków. Obok ustawiono skromne kwiaty symbolizujące pamięć o dziadku, mężu, ojcu, bracie, babci, żonie, matce, siostrze, partnerze i partnerce. Rzucały się jednak w oczy blaskiem czerwieni skąpanej w jesiennym słońcu, którego promienie przedzierały się ochoczo między drzewami. Obok stali rodzice z nastoletnim chłopcem, który nie miał prawa pamiętać tamtych wydarzeń. Przyszedł tu i stał niemal nieruchomo, patrząc w zadumie. Ojciec objął go ramieniem. On pamiętał, co tu się wydarzyło. Nikt o nic nie pytał. Wszyscy wiedzieli. Razem stali w ciszy.
To właśnie wtedy, widząc dziesiątki zmierzających w stronę dawnych wież, milknących z każdym kolejnym krokiem ludzi, pomyślałem sobie, że choć o zamachach na World Trade Center w Nowym Jorku napisano i powiedziano już wszystko, to nie ma jednak opowieści o tamtych tragicznych wydarzeniach widzianych oczami amerykańskiej Polonii i Polaków przebywających w USA tymczasowo.
Gdy przekroczyłem progi 9/11 Memorial Museum (National September 11 Memorial & Museum), czyli muzeum pamięci o tym, co wydarzyło się w Nowym Jorku, Waszyngtonie i Shanksville w Pensylwanii, wróciły obrazy sprzed lat. Byłem wówczas kilkunastoletnim chłopakiem. Kiedy o godzinie ósmej czterdzieści sześć pierwszy samolot uderzył w wieżę północną, w Polsce zegar pokazywał czternastą czterdzieści sześć. Był wtorek. Końcówka ostatniej lekcji. Wszyscy z utęsknieniem, zmęczeni, odliczali czas do dzwonka. Internet w Polsce wtedy raczkował, a o mediach społecznościowych i smartfonach nikt jeszcze nie myślał. O wydarzeniach z Nowego Jorku dowiedzieliśmy się od nauczycieli, a ci od dyrekcji. Włączyliśmy stare szkolne telewizory. Relację przerywały usterki techniczne, ale już pierwsze obrazki z Nowego Jorku przerażały. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, co się stało. Nieszczęśliwy wypadek awionetki − taka informacja pojawiała się najczęściej. W drodze do domu usłyszałem o drugim samolocie, który tym razem uderzył w wieżę południową. Wtedy zrozumiałem, że to nie może być przypadek. Następnego dnia zaplanowany był sprawdzian z matematyki, ale nikt nie myślał o szkole. W domu przez cały wieczór słuchaliśmy i oglądaliśmy relacje z USA. U kolegów i koleżanek z klasy było podobnie. Nikt nie był przygotowany. Klasówka została przełożona, ale powodów do zadowolenia za wiele nie było. Dzieliliśmy się swoimi wrażeniami, tym, co przeczytaliśmy, zobaczyliśmy, usłyszeliśmy. Szukaliśmy odpowiedzi na najbardziej nurtujące nas pytanie: „Czy to wojna?”. Baliśmy się, i nie ma w tym ani krzty przesady. Pokolenie dziadków żyło z traumą II wojny światowej, rodzice mierzyli się z komunizmem, więc może tak zaczyna się wojna mojej generacji? Ale czy to nasza wojna? Z kim? Kto jest naszym wrogiem? Pytań było wiele. Odpowiedzi brak.
Amerykańskie muzeum nie tylko opowiada historię tego, co wydarzyło się 11 września 2001 roku w USA. Owszem, możemy tu zobaczyć wiele pamiątek związanych z atakiem na World Trade Center w Nowym Jorku, na Pentagon w Waszyngtonie oraz z rozbiciem porwanego przez terrorystów samolotu w Shanksville w Pensylwanii. Przede wszystkim to jednak uczczenie pamięci wszystkich ofiar tamtego tragicznego dnia. Na specjalnie przygotowanych interaktywnych ekranach można bowiem przeczytać informacje o każdej z niemal trzech tysięcy ofiar ataków terrorystycznych, do których przyznała się organizacja Al-Kaida.
Wśród tych, którzy zginęli, byli również Polacy − zarówno ci mieszkający w USA od wielu lat, jak i ci, którzy przyjechali do Nowego Jorku na chwilę. Kilka tygodni przed śmiercią Maria Jakubiak omal nie zginęła w spadającej bez żadnej kontroli windzie w wieży północnej WTC. Norbert Szurkowski, syn słynnego kolarza szosowego Ryszarda Szurkowskiego, miał tego dnia skończyć pracę w wieży jeszcze przed otwarciem biur. Nie zdążył. Dla Łukasza Milewskiego praca w restauracji na sto pierwszym piętrze wieży północnej WTC stanowiła tylko wakacyjną przygodę, pozwalającą przy okazji zarobić. Planował wrócić do Polski, dokończyć studia w Białymstoku. Jan Maciejewski pracował w najbardziej dochodowej restauracji w Nowym Jorku kilka pięter wyżej, czyli nad strefą uderzenia samolotu. Na ewakuację nie miał szans. Doroty Kopiczko tego dnia miało nie być w ogóle w pracy. Samolot, który wbił się w wieżę, odciął jej drogę ucieczki. Podobnie jak Annie DeBin, asystentce w dziale prawnym firmy Cantor Fitzgerald.
To jednak nie wszystkie polskie ofiary ataków z 11 września. Rzadko kiedy w mediach wspomina się o dwóch kolejnych osobach, które wyjechały z Polski jako dzieci. Jedną z nich jest stolarz Józef Piskadło. W czasie ataku znajdował się powyżej setnego piętra jednej z wież. Nie miał zatem szans na pomoc. Z kolei rodzina Giny Sztejnberg uciekła do Rosji przed Holokaustem, by po wojnie wrócić do Polski. Do Stanów Zjednoczonych wyemigrowała w latach sześćdziesiątych, gdy Gina była nastolatką. W wieży północnej WTC pracowała na dziewięćdziesiątym szóstym piętrze, w strefie uderzenia samolotu.
Przeglądając w nowojorskim muzeum multimedialne biografie polskich ofiar, tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że na dwudziestą rocznicę ataków warto je przybliżyć polskiemu czytelnikowi, ale także spisać opowieści tych, którzy przeżyli. Zaprosiłem więc do współpracy Leokadię Głogowską uciekającą z osiemdziesiątego drugiego piętra, zakleszczonego w windzie Jana Demczura, który uratował nie tylko siebie, lecz także kilka innych osób, Stanleya Trojanowskiego − biorącego udział w akcji ratunkowej i Irenę, choć woli ona pozostać anonimowa. Uciekała przed kurzem i pyłem walących się wież. Jej historia pokazuje, jak wielki wpływ na ludzką psychikę miały wydarzenia z 11 września. Dwa lata później myślała bowiem, że historia się powtarza, a obrazy, o których chciałaby zapomnieć, wróciły ze zdwojoną siłą.
W ciągu ostatnich trzech lat opublikowałem w Onecie serię artykułów na temat olbrzymich odszkodowań, jakie mogą uzyskać Polacy pracujący przy oczyszczaniu terenów, na których znajdował się kompleks World Trade Center. Amerykańskie władze federalne zaprzeczały, jakoby w rejonie Strefy Zero powietrze było toksyczne i mogło mieć później wpływ na kondycję zdrowotną przebywających na tym terenie ludzi. To stanowi do dziś podstawę do ubiegania się o rekompensatę finansową za poniesione straty zdrowotne. Już po pierwszych publikacjach zgłosiło się do mnie kilkadziesiąt osób pracujących kiedyś na zgliszczach wież WTC. Do tej chwili skontaktowało się ze mną ponad stu pracowników twierdzących, że mają dowody na to, iż w wymaganym zakresie czasowym (od 11 września 2001 do 30 maja 2002 roku) byli obecni w Strefie Zero. Dzięki nagłośnieniu sprawy w Onecie wnioski piętnastu z nich zostały zakwalifikowane do rozpatrzenia przez amerykański Fundusz Odszkodowań dla Ofiar Wydarzeń z 11 września (The September 11th Victim Compensation Fund, czyli VCF). W chwili, gdy piszę te słowa, pięć osób otrzymało pieniądze, kolejne cztery czekają już tylko na przelew, wnioski sześciu innych − na ostateczną weryfikację. Łącznie Polacy otrzymali do tej pory ponad milion dolarów odszkodowania (niemal cztery miliony złotych). Zajmujący się tego typu przypadkami mecenas Andrzej Kaminski, amerykański prawnik polskiego pochodzenia, powiedział mi, że szacuje się, iż Polaków, którzy wciąż mogą starać się o odszkodowania, może być nawet cztery do pięciu tysięcy. To uświadomiło mi, że polskich historii związanych z World Trade Center jest mnóstwo i wciąż są nieopowiedziane.
Dzięki uprzejmości mecenasa Kaminskiego i jego żony Bożeny Kaminskiej, dyrektor Centrum Polsko-Słowiańskiego (Polish Slavic Center), swój pomysł na książkę przedstawiłem szerszemu gronu amerykańskiej Polonii mieszkającej na co dzień w Nowym Jorku i okolicach. Wtedy też poznałem bliskich Jana Szumańskiego, którzy opowiedzieli mi pokrótce jego historię i zachęcili mnie do kontaktu. Jan i jego żona Wiesława są przedstawicielami polskiej emigracji do Stanów Zjednoczonych na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, która najpierw trafiała do austriackich obozów specjalnie przygotowanych dla azylantów politycznych, by liczyć na łut szczęścia i podróż w nieznane z nadzieją na rozpoczęcie nowego, szczęśliwszego i bardziej dostatniego życia w USA. Podobnych historii jest z pewnością znacznie więcej, ale losy Jana Szumańskiego zasługują na szczególną uwagę, bo był on kierownikiem załogi oczyszczającej znaczną części terenu z pozostałości po wieżach World Trade Center − pełnił tę funkcję od tragicznego września 2001 roku. Pokazał mi niepublikowane dotąd zdjęcia z miejsca, które kojarzyło mi się ze światem po apokalipsie − pokazujemy je w książce po raz pierwszy. Z Janem planowałem zobaczyć się wiele razy, jednak pandemia koronawirusa uniemożliwiła loty do Nowego Jorku. Musieliśmy wykorzystać dostępną nam technologię, by móc się komunikować. Z każdym kolejnym wirtualnym spotkaniem przekazywane przez Jana opowieści upewniały mnie w poczuciu, że obok tego człowieka i jego rodziny nie można przejść obojętnie. Na początku ich amerykańskiej przygody Nowy Jork pokazał im swoje ciemne oblicze, a kiedy wydawało się, że najgorsze za nimi, nadszedł 11 września 2001 roku.
Książka jest zatem podzielona na dwie części. Pierwsza z nich to historia Jana Szumańskiego, jego rodziny, ówczesnych przyjaciół i znajomych, napisana na podstawie pamiętników głównego bohatera i rozmów z nim. Druga zawiera rozmowy z Polakami, którzy w trakcie ataku znajdowali się w wieżach, brali udział w akcji ratunkowej lub byli w pobliżu i podobnie jak tysiące osób uciekali w popłochu, nie wiedząc, co tak naprawdę się stało. Przedstawiam też ośmioro Polek i Polaków, którzy zginęli wskutek zamachów z 11 września − ich losy nakreśliłem na podstawie rozmów z ich najbliższymi. Jednak nie wszyscy chcieli wracać do tych wspomnień. Rozumiem to i szanuję tę decyzję. W tym przypadku trudno bowiem mówić o tym, że czas leczy rany. Podczas spotkań ponownie je otwieraliśmy. Mimo upływu tylu lat wciąż nie chcą się zabliźniać… Nieraz rozmowę trzeba było na moment przerywać, by kontynuować ją po chwili. Opisując nasze rodaczki i naszych rodaków, którzy zginęli, bardzo przeżywałem ich historie. Trudno mi było opanować żal i smutek. Nie zapomnę też widoku mojej dziewczyny Moniki, wyraźnie wzruszonej, która jako pierwsza recenzentka czytała książkę i musiała robić sobie przerwy w lekturze. Celem kilkumiesięcznej pracy było to, aby ofiary zamachów, a także naznaczeni wydarzeniami z 11 września, stali się nam wszystkim w Polsce bliscy. Głęboko wierzę, że zapamiętamy te nazwiska. Po rozdziale poświęconym odszkodowaniom historię zamyka pełen refleksji i podsumowań list Jana do Życia.
Jan długo nie był gotowy na rozmowę o tym, jak 11 września 2001 roku zmienił życie całej jego rodziny. Z tego miejsca bardzo dziękuję mu za zaufanie, za inspirujące rozmowy i udostępnienie mi wspomnień i dokumentów, zamkniętych dotąd w szufladzie.
Dziękuję rodzinom polskich ofiar tragicznych wydarzeń sprzed dwudziestu lat. Mimo wielu trudnych pytań i wspomnień zgodzili się przede mną otworzyć i opowiedzieć historię swoich najbliższych, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
Dziękuję Leokadii Głogowskiej, Irenie, Janowi Demczurowi i Stanleyowi Trojanowskiemu za ich świadectwa, bohaterstwo i wiarę w ostateczne zwycięstwo dobra nad złem.
Dziękuję Bożenie Kaminskiej i Andrzejowi Kaminskiemu za wszelką pomoc, życzliwość, dobre serce, a także gościnność podczas pobytu w Nowym Jorku.
Dziękuję Rodzinie za wsparcie, dobre słowo i trzymanie kciuków.
Dziękuję mojej miłości Monice za pomoc, zrozumienie, cierpliwość, poświęcenie i wiarę w powodzenie projektu. Każdego kolejnego dnia motywowała mnie do dalszego działania. Bez jej wsparcia byłoby dużo trudniej.PROLOG
Wokół nastała cisza. Słychać tylko delikatne pukanie w ścianę z widniejącą na niej liczbą 50. To numer piętra, na którym zatrzymała się winda. W ciągu zaledwie kilku sekund spadła o co najmniej kilkanaście kondygnacji. Drzwi są otwarte. Wyczuwając rękami płytę kartonowo-gipsową oddzielającą pasażerów od zbawczego korytarza, Jan Demczur spogląda za siebie.
− Chyba będę próbował rozbić ją gumową ściągaczką do okien − odzywa się, spoglądając na pięciu współpasażerów. Nie oczekuje aprobaty. Wie, co ma robić. Dziś zajmuje się myciem okien w budynkach World Trade Center, wcześniej pracował na budowach. Ściąga przeszkadzającą gumę, pozostawiając sam metal. Ściana delikatnie się kruszy, ale efekt jest mizerny w zestawieniu z włożonym wysiłkiem. Na czole Jana pojawiają się krople potu. Po kilku minutach ręce drżą coraz bardziej. Ścierpnięte upuszczają narzędzie − spada między ścianę a windę. Z nerwów łza pojawia się w oku. „Czy tak właśnie ma wyglądać mój koniec?” − przemyka mu przez głowę. Przed oczami pojawiają się obrazy żony i dzieci. Duszący dym wgryza się w nozdrza. Wracający ze śniadania współpasażerowie mieli przy sobie zamoczone w kawie i mleku serwetki, które poprzytykali do nosa. Jan zagląda z nadzieją do wiadra. Na jego dnie leży krótki metalowy trzonek ściągaczki.
− Panowie, ostrymi końcami możemy próbować przebijać ścianę. Ta ma maksymalnie dwa i pół centymetra grubości. Damy radę…
− Uciekać! Natychmiast uciekać! − grzmi kolega Leokadii Głogowskiej z osiemdziesiątego drugiego piętra. W życiu by nie podejrzewała, że potrafi on wydać z siebie taki ryk… Zawsze grzeczny, bardzo spokojny, opanowany i delikatny. Gdyby głos podniósł ktoś inny, pewnie nikt nie zwróciłby uwagi, ale to był on. Przeżył atak na World Trade Center w 1993 roku. Pamięta doskonale tamte wydarzenia. Wie, co należy robić. Leokadia biegnie w stronę wyjścia przy ścianie wschodniej. Do tego od strony północnej kierują się ci z jej piętra, którzy są najbliżej. Oprócz niej sześć do ośmiu osób. Hol, przez który przechodzi się do wind, wypełniony jest gęstym, czarnym dymem.
− Panie Boże, jeśli to jest moment mojej śmierci, błagam, daj mi tylko pokój w sercu. Przyjmij mnie do siebie − mówi cicho sama do siebie.
Przed oczami przelatują jej wydarzenia z ostatniego półrocza, szczególnie to z 15 sierpnia. Omal wtedy nie zginęła. Nie ma jednak wyjścia. Nie wie, co kryje się za dymem, ale z wiarą w ocalenie wskakuje w ciemność. Po chwili z tumanów wyłania się przeciwpożarowa klatka schodowa. Pusta. Nikogo nie ma. Leokadia bardzo szybko pokonuje około dwudziestu pięter w dół. To dzięki sandałom, które włożyła w ostatniej chwili przed wyjściem do pracy, choć zastanawiała się nad szpilkami. Nikt nie wychodzi z biur. Chyba wszyscy czekają na komunikat. Tak przecież uczą podczas szkoleń…
Tym razem Jan Szumański nie zwraca uwagi na Manhattan za oknem. W akompaniamencie płynącej z radia muzyki ustala w głowie plan dnia. Spokój zostaje przerwany przez przerażony głos brygadzisty.
− Wiesiek, nie rozumiem, o czym mówisz. Nie krzycz tak, uspokój się, proszę. W czym problem? − Jan próbuje pojąć, o co chodzi koledze.
− Janek, powtarzam. Coś uderzyło w wieże. Na ulice spadają fragmenty budynku. Nie jedź tam.
− Co ty wygadujesz?
− Janek, zrozumiałeś?
− Tak − odpowiada, dostrzegłszy w tym momencie przez okno samochodu dym unoszący się z jednej z wież. Wiesiek jeszcze coś mówi, ale kotłujące się w głowie myśli zagłuszają jego słowa. Jan patrzy na zegarek. Jest tuż przed dziewiątą.
− Muszę szybko dojechać na budowę i zobaczyć, co się dzieje − mówi sam do siebie, jednak w tej samej chwili zdaje sobie sprawę, że nakreślonego naprędce planu nie uda się zrealizować. Policja już blokuje ulice, wszędzie tworzą się gigantyczne korki. Kiedy jest w drodze do głównego biura firmy, dziennikarze radiowi przekazują koszmarną wiadomość − nastąpiła druga eksplozja, tym razem w wieży południowej World Trade Center. Z najnowszych informacji wynika, że ogień w pierwszej z „bliźniaczych wież” to prawdopodobnie efekt błędu pilota i wypadku sportowej awionetki.
− Cóż to się dzieje? − pyta Jan właściciela firmy, którego spotyka w biurze.
− To jest nieprawdopodobne. Sam spójrz. Przed chwilą powiedzieli, że drugi samolot uderzył, tym razem w drugą wieżę.
− Jak to: drugi samolot? Przecież mówiono o jakiejś eksplozji, wcześniej o wypadku.
− Tak, ale zobacz to.
W telewizji właśnie pokazują w zwolnionym tempie, jak samolot pasażerski wbija się w wieżę południową.
− Janek, to nie może być przypadek. Ktoś nas właśnie zaatakował…