- W empik go
Przesądy w wychowaniu - ebook
Przesądy w wychowaniu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 335 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pisząc kilka myśli o niektórych spornych punktach pedagogicznych, nie miałam bynajmniej zamiaru kreślić systematycznej pedagogiki, ani nawet dotykać wszystkich kwestyi, jakie ona budzi.
Zamiarem moim było tylko: zwrócić uwagę ludzi niespecyalnych, zajmujących się kształceniem własnej, czy obcej dziatwy, na ważność i trudność tego zadania, oraz na najbardziej rozpowszechnione błędy, popełniane tak ogólnie, że najczęściej razić przestają.
Z tego powodu właśnie nie poruszyłam różnych kwestyi, jakie przedmiot mógł nasunąć pod pióro, bo nie wszystkie podpadały pod nazwę przesądów, którymi się jedynie zająć chciałam.
Dla pedagogów z powołania książka ta zapewnie mieć nie będzie znaczenia, gdyż zawiera rzeczy przez nich znane.
Poświęcam ją więc nie ludziom nauki, gdyż do tej nie ma ona najmniejszej pretensyi, ale ludziom dobrej woli, którzy pragną w szczupłym, czy większym zakresie, przyczynić się do zniszczenia błędów, a jeśli uda mi się choć jedno przekonanie zdobyć, choć jeden umysł naprowadzić na krytyczną drogę, cel mój będzie zupełnie osiągnięty.I. WSTĘP.
Herbert Spencer we wstępie do Socyologii poświęca szereg podziałów rozmaitym przesądom, a pomiędzy nimi kładzie na pierwszem miejscu przesądy wychowania, nadmieniając z wielką słusznością, że niemal wszystkie te, które później rozwijają się w społeczeństwach, tam biorą swój początek.
Zdanie to możnaby jeszcze rozszerzyć wiele więcej i twierdzić, że wady i usterki całych społeczeństw są owocem błędów pedagogicznych i że gdyby można ustrzedz od nich wychowawców, większa część istniejących przesądów zniknęłaby zaraz w następnem pokoleniu.
Rzecz to jednak zupełnie niemożliwa; wyzwalamy się tylko z wielką trudnością z pod panowania idei chwili, a z pomiędzy nich niezmiernie wiele zasługuje na nazwę przesądu; ale chociaż te ostatnie niczem umotywować się nie dają, trwają na mocy nawyknienia, chociażby z powodu, że fakta, które ciągle podpadają pod oczy, najmniej zwracają uwagi i trzeba niezmiernej pracy myśli, ażeby się nad nimi gruntownie zastanowić.
Praca ta jest tem trudniejsza, iż nawyknienie wpływa na zmysł porównawczy, stępia jego bystrość i wyrabia intelektualne nałogi, które nieraz zaciemniają poglądy.
Korzeni bardzo wielu przesądów, panujących swobodnie w naszych czasach, trzebaby szukać w głębokiej starożytności, tak dalece są one żywotne, iż opierają się nieraz nie tylko działaniu wieków, ale radykalnym przewrotom, sprawionym zasadniczemi zmianami pojęć religijnych i społecznych i utrzymują się na kształt ścian, które stoją prosto i niewzruszone, chociaż sklepienie, jakie podpierały, runęło w gruzy od dawna.
Przesąd podobnym jest do tych ścian, albo też da się porównać do monety obiegowej, która straciła swoją wartość realną i przechodzi z rąk do rąk na mocy praw, przysługujących jej dawniej, w imię dobrej wiary publicznej, i przyprawia o bankructwo tych, co ją przyjmują.
W wychowaniu stanowi on bankructwo przyszłości, dając wzrastającym pokoleniom fałszywe zasady i nauki nie odpowiednie potrzebie. W wielu razach jednak, przesąd otoczony jest rodzajem czci, stoi pod strażą przeszłości, a wówczas targnienie się na niego przejmuje bezkrytyczne umysły trwogą i zgrozą. Tym sposobem tuli się on pod skrzydła tradycyi i nieraz z nią solidaryzuje ku wielkiej szkodzie tej ostatniej, która posiada swoją racyę bytu i z przesądem nie powinna mieć nic wspólnego.
Siedzenie historyi przesądów, stanowiłoby ciekawe studyum obłędów rozmaitych, przez jakie ludzkość przechodziła, byłoby to jednak studyum rozległe, obejmujące wszystkie przejawy myśli ludzkiej, którego tykać nie myślę, ograniczając się ściśle temi z pomiędzy nich, co ściągają się do pedagogiki i podpadają nam pod oczy. Te, co dawniej rządziły wychowaniem, musiały nosić cechę każdej po szczególe epoki, każdej cywilizacyi i każdego narodu, na teraz zaś nie mają znaczenia. Było zresztą rzeczą naturalną, że poglądy wychowawcze znajdowały się pod władzą idei panujących i rozpowszechnionych ogólnie, a jeśli poglądy te pod wielu względami wydają nam się dzisiaj dziwaczne, są one usprawiedliwione poniekąd stanem ówczesnej wiedzy i brakiem zasadniczych nauk, na których wspiera się obecnie nauka wychowawcza. Nie chodzi nam zresztą o to, co było, ale o to, co jest teraz, gdyż krytyka przeszłości i sprzeczka z nią o zasady ma tylko dla nas o tyle znaczenia, o ile poglądy jej wkraczają jeszcze w obecną chwilę. Krytyczne i niepospolite umysły we wszystkich czasach rozumiały ogromną, ważność kwestyi wychowania. Erazm z Rotterdamu, Bacon, Locke, Komeniusz i wielu innych zastanawiali się nad umuysłem dziecka i sposobami kształcenia go, ale tak w samejże pedagogice ówczesnej, jak w warunkach społecznych przeszłości, leżały warunki nieprzyjazne, które sprawiały, że głosy podobne musiały przebrzmieć bez echa. Ludzie, którzy poruszali to ważne żądanie, nadto wybiegali po nad poziom ogólny i wyprzedzali swój wiek, ażeby mogli być zrozumiani ogólnie. Wykształcenie umysłu było udziałem tylko bardzo wyjątkowych jednostek, a na podobnych jednostkach ograniczał się z konieczności wpływ wielkich ludzi, którzy genijalnym rzutem myśli wyswobodzić się zdołali z pod jarzma panujących w ich wieku idei i śmiało torowali nowe drogi przyszłości.
Jakkolwiek jednak podziwiać ich musimy, jakkolwiek znajdujemy w ich dziełach wiele trafnych poglądów, to przecież nie było w mocy najgenijalniejszej nawet jednostki: nadać im stałą podstawę, która dowodzenie każde tylko w naukowym gruncie znaleźć może, a dopóki nie rozwinęły się nauki przyrodnicze, a zwłaszcza te ich gałęzie, które zajmują się samymże człowiekiem, jego układem fizycznym, temperamentem, wpływami dziedzicznymi i t… p., wszelkie zasady wychowawcze musiały nosić charakter indywidualnych marzeń lub desideratów. Każda umiejętność stosować się musi do zasobu ogólnej wiedzy, gdyż ten stanowi umysłowy poziom, który wprawdzie pojedyńczy człowiek przekroczyć może genijalnym rzutem inteligencyi, przecież rzuty podobne nie przynoszą zwykle istotnych korzyści społeczeństwom, gdyż nie są związane z pniem ogólnej wiedzy, a zatem, jako oderwane, owocu właściwego wydać nie mogą.
To też nauki rozwijają się w stosunku do różnych pomocniczych gałęzi wiedzy i wspierają na ich odkryciach i doświadczeniu. Tak, bez chemii, fizyki, fizyologii i t… p… nie było medycyny i ta z dniem każdym postępuje naprzód za ich sprawą, tak pedagogika, mająca na celu kształcenie człowieka, korzysta ze wszystkich nauk, które istotę jego wyświetlają, i bez nich istnieć nie mogła.
Ztąd nie tylko uczyniła ona w naszym wieku krok olbrzymi, ale zajęła zupełnie odmienne stanowisko, niż to dotąd miało miejsce. Z luźnych poglądów, opartych mniej więcej na trafnych przeczuciach i spostrzeżeniach, stała się rzeczywistą nauką, i jak każda nauka – posiada swoje zasadnicze pewniki i sporne punkta.
Filozofowie i pedagogowie przeszłości mieli więc przeciwko sobie trudności, pochodzące z braku stałych podstaw, na którychby się oprzeć mogli, oprócz tego były jeszcze trudności inne społecznej natury, stojące na wspak rozszerzeniu najracyonalniejszych nawet pod tym względem zasad.
Poszanowanie praw pojedyńczej jednostki jest ideą czysto nowożytną, na niem opierają się dzisiaj społeczeństwa i dążą do coraz większego zagwarantowania tych praw. Indywiduum nabrało znaczenia, zwrócono uwagę na to wszystko, co mogło wpływać na jego rozwój, lub też działać szkodliwie, więc też pedagogika wsparła się z jednej strony na psychofizyologii, z drugiej na naukach społecznych; pierwsza wykazała czynniki, z którymi wychowanie rachować się musi, druga – niebezpieczeństwa i ważność dla ogółu jego rezultatów. Właściwie więc znaczenie pedagogiki, powszechne zajęcie się nią, aczkolwiek z razu niezbyt umiejętne, datuje się od wielkiego ruchu umysłowego osiemnastego stólecia. Kiedy zaczęto zajmować się losem wszystkich słabych i uciśnionych, nie dziw, że zwrócono szczególną uwagę na dziecię i że pokolenie, które miało ogłosić prawa człowieka, zajęło się prawami dziecka. Dla tego to pod wielu względami fantastyczna pedagogika Roussa wywarła wpływ tak olbrzymi na cały swój wiek, a nawet i na wiek dzisiejszy, który dotąd z wielu błędów, przez niego zaszczepionych, otrząsnąć się nie może. Rousseau przecież nie był najpierwszym, ani jedynym piszącym w tym kierunku, ale trafił na porę właściwą, znalazł umysły przygotowane do przyjęcia zasad, przez siebie głoszonych, a wielki talent i miodopłynna wymowa publicysty genewskiego, oraz sława, jakiej używał, dokonały reszty i nadały im sankcyę powszechnego uznania.
Wpływ, wywierany wówczas przez szkołę francuzką na wszystkie inne narody, i przodownictwo umysłowe, jakie jej przypadło w udziale, sprawił, iż zasady jego wychowawcze nie ograniczyły się na jednym kraju, ale rozpowszechniły po za granice Francyi i u nas znalazły silne echo, jakkolwiek stokroć racyonalniej i systematyczniej przemawia w tym kierunku Pestalozzi.
Jeśli jednak ten ostatni miał większe uznanie pomiędzy ludźmi, którzy z powołania uprawiali pedagogikę, to Rousseau bez porównania więcej rozpowszechnił się pomiędzy ogółem, a przy niektórych istotnie zdrowych zasadach, zaszczepił niezmierną liczbę przesądów, do dziś dnia panujących, szczególniej pomiędzy niespecyalistami. Z tego powodu, niejednokrotnie walcząc z przesądami natem polu, trzeba się odnosić do niego, jako do źródła, gdzie biorą swój początek. Chociaż ci, co tym przesądom hołdują, najczęściej nie umieli by wskazać ich początku.
Rousseau tak jak Helwecyusz, Diderot i cała szkoła filozoficzna francuzka, wierzył w nieomylność i doskonałość praw natury, w naturalną skłonność istoty ludzkiej do wszystkiego, co dobre, szlachetne, niewinne, czyli władze wrodzone. Abstrahował on wpływy działające na wyrabianie ludzkiej jednostki, a które dzisiejsza nauka wyświetliła i wszystkie różnice pomiędzy człowiekiem a człowiekiem przypisywał jedynie wychowaniu, którego wszechmocy, zarówno jak starożytność, nie podawał w wątpliwości.
Dopiero poszukiwania naukowe, wykazujące całą ważność kwestyi rasowych i niezaprzeczone wpływy dziedziczności, szereg prac, studyów i przykładów, popierających te twierdzenia niezbitymi dowodami, obaliły systemata, budowane na sypkim piasku doktrynerskich przywidzeń, i pokazały wychowawcom: z jakimi czynnikami rachować im się należy.
Fakta, które tym sposobem postawione zostały w pełnem świetle, były wymówne i musiały przeinaczyć poglądy na wszystkie psychologiczne, a więc i pedagogiczne kwestye, a nawet zachwiały zrazu wiarę w skuteczność nauki wychowawczej, skoro bowiem istniały uzdolnienia i popędy tak silne, że panowały w całych rodach i odzywały się nawet w dalekich pokoleniach, czyli można było z nimi walczyć za pomocą wychowania? czy walka podobna nie była zupełnie daremną?
Jak apodyktycznie zbyt wiele rachowano na wpływ wychowania, kiedy nie uwzględniano innych czynników, tak znowu zbytecznie o niem zwątpiono i zawołano, że pedagogika jest nauką złudzeń, a kierowanie człowieka mrzonką; bo wszakże on sam w spadku, przekazanym przez cały łańcuch pokoleń, w ustroju, jaki po nich odziedziczył, nosi złożone pierwiastki, które koniecznie prawidłowo rozwinąć się muszą.
Była to znowu wiara w nieubłagany fatalizm rodowy, w skutkach swoich, jak każda podobna wiara, szkodliwa, a tem szkodliwsza, że niby opierająca się na wiedzy; pojęcia podobne były przecież jednostronne, a zatem niekompletne i brały w rachunek tylko niektóre czynniki, rządzące człowiekiem i jego uzdolnieniami, z pominięciem innych równie ważnych.
Zdrowa nauka, uzbrojona doświadczeniem, otrząsa się zarówno z doktrynerskich systematów i ze zniechęcenia, jakie ich rozproszenie spowodowało i na racyonalnych fundamentach buduje na nowo gmach istotnej pedagogiki.
Nie dziw jednak, że nauka tak swieża w rzeczywistości, a która pomimo to przechodziła tyle błędnych faz rozmaitego rodzaju, – nauka, którą każden niemal, chcąc czy nie chcąc, uprawia, mając własne dzieci; daje obszerne pole do przesądów stokroć więcej tutaj, niż gdzieindziej, szkodliwych, bo świeże wyniki nauki nie mogą być wszystkim rodzicom dostępne, a zanim dostępnymi zostaną i wejdą niejako w krew i życie całego pokolenia, przesądy w wychowaniu grasują spokojnie ku niezmiernej szkodzie przyszłości, gdyż łatwo zrozumieć, że nigdzie nie wywierają one tyle złego, ile natem polu. Błąd bowiem, drobny jak dziecię, względem którego jest popełniony, wzrasta wraz z niemi nabiera tem większej doniosłości, że znowu przez niego zagraża następnemu pokoleniu.
Dla tego też słusznie Herbert Spencer twierdzi, iż przyczyny niezmiernie wielu wad, usterek i grzechów, rozpowszechnionych ogólnie, zawdzięcza chwila obecna złym wpływom wychowania. Chcąc je usunąć, trzeba się zwrócić do przesądów pedagogicznych.
Uznano dzisiaj, że rasa, dziedziczność i wychowanie, są to trzy pierwiastki, wpływające na wyrobienie indywidualności ludzkiej. Czy pierwiastki te są współrzędne, czy też jedne mają nad drugimi przewagę? to byłoby zbytecznem rozbierać; bo gdybyśmy nawet zdołali roztrzygnąć tę kwestyę, to nie pociągnęłoby za sobą żadnych praktycznych rezultatów. Pierwiastki podobne nie mogą mieć stosownego probierza, a pedagogika z natury swojej nigdy nawet za normę usiłowań służyć nie może, gdyż nie należy do nauk ścisłych – a co więcej, jest nauką najtrudniejszą do zastosowania, więc tem samem doświadczenie każde niezmiernie ostrożnie przyjmowiać należy, ażeby uznać jego rezultat, trzebaby je poprzeć niezmierną liczbą doświadczeń, któreby jednako wypadły.
I tak naprzykład, jeśli pomimo całej pracy wychowawcy, znamiona rasowe lub dziedziczność, która jest bliższym bardziej indywidualnym rezultatem tejże samej siły, biorą górę nad kierunkiem, jaki dziecku nadać usiłowano, ten zawód może być zarówno spowodowany przewagą pierwiastków wrodzonych, jak źle prowadzonego wychowania, czyli omyłki ludzkiej, dla której nie należy przesądzać nauki.
Zresztą, ponieważ z czynników, urabiających indywidualność człowieka, wrodzone są najzupełniej od nas niezależne i wychowanie jedynie leży w naszem ręku, tutaj naturalnie powinny skupić się usiłowania, bo tutaj są jedynie możliwe.
Musimy jednak z góry przygotować się na to… że jeśli wychowanie znaczy, a raczej znaczyć może wiele, nie znaczy jednak wszystkiego. Możemy spotkać się z popędami, trudnymi do zwalczenia, z własnościami, które daremnie sililibyśmy się przeinaczyć. A co ważniejsze, o ile, przy pojęciu zupełnej bezbarwności materyi wychowawczej, pedagogika mogła być uważaną za naukę prostą, dającą się ująć w formuły, to przeciwnie, skoro różnolitość i indywidualna siła tej materyi stwierdzoną została, skala i sposoby zastosowania środków musiały także zwiększyć się w nieskończoność, bo na każden charakter, na każde usposobienie inaczej działać należy; ztąd pedagogika musi przybierać tyle form, ile indywidualnych przemian spotyka, a tem samem stać się najtrudniejszą i najzawilszą z nauk.
Wiemy już dzisiaj, że nie posiada ona władzy laski czarnoksięzkiej… że nie zdoła przemienić dyni w złocistą karetę, łachmanów w kosztowne szaty, ani szczura w wąsatego woźnicę, ale wiemy także, iż, wsparta na gruntownej znajomości praw, rządzących rozwojem tak fizycznej, jak moralnej strony człowieka, za pomocą oględnego i racyonalnego postępowania, można uzdolnieniom nadać stosowny kierunek, wyrobić siły, skłonności przeinaczyć, a przynajmniej uskutecznić to wszystko do pewnego stopnia, pod warunkiem jednak, by wychowawcy stanęli na wysokości swego zadania.II. WYCHOWAWCY.
Pedagogika, jak medycyna, z którą ma nie jedno podobieństwo, opiera się niemal zupełnie na tych, co ją stosują: rozporządza wprawdzie pewną summą środków, ale gdzie, jak, kiedy, – tych środków użyć trzeba, to już zależy od trafności i umiejętności pedagoga.
Pomiędzy lekarzem jednak a pedagogiem zachodzi i ta kardynalna różnica, iż lekarz długiemi studyami sposobi się do praktyki, uczy się dalej samem nieustannem doświadczeniem, gdy przeciwnie pedagogika znajduje się jeszcze w stadium pierwotnem, czysto eksperymentalnem, a co gorzej każden sądzi się do niej powołanym i to podobno jest jednym z najszkodliwszych i podstawowych przesądów, z którymi spotykamy się natem polu.
Tak jak niegdyś Stańczyk dowodził, iż najwięcej jest na świecie doktorów, bo gdy zawiązał twarz, udając ból zębów, każden radził mu jakieś lekarstwo, tak dzisiaj każden niemal wyobraża sobie, że trudne i zawiłe dzieło wychowania uskutecznić potrafi. Pedagogika stoi dzisiaj na szczeblu, na jakim stała medycyna przed kilku wiekami, jest tak dalece nauką w kolebce, że mało kto zdaje sobie sprawę z jej istoty, z jej ogromnej ważności, z szczebla umysłowego, z jakim do niej przystępować należy.
Nic tak łatwo nie przylega do umysłu, jak fałsz, a nic tak trudno wyrugować się zeń nie daje. Tysiąc takich fałszów, ostemplowanych niejako powagą i uznaniem powszechnem, które ich od kontroli uwalnia, obiega swobodnie po świecie, wywołując nieskończony szereg złych następstw.
Śledząc ich genezę, doszlibyśmy niemal zawsze do tego arcy-sofizmatu Roussa i szkoły francuzkiej o wszechmądrości dzieł natury i o przewrotności dzieł ludzkich.
Jeden z tych utartych komunałowych przesądów jest zdanie, iż matka jest najlepszą wychowawczynią dziecka. Rozumowanie, prowadzące do tego aksiomatu, jest bardzo proste. Ponieważ natura sama dała matkę, jako pierwszą karmicielkę i opiekunkę dziecku, matka więc musi posiadać właściwy instynkt, czy wiedzę, do zaspokojenia jego wszystkich potrzeb. Aksiomat ten jest po prostu wynikiem systematu natury.
Opierając się na nim, matki nabierają przekonania, że posiadają, przynajmniej względnie do swoich dzieci, zupełną nieomylność, a tem samem uwolnione są od wszelkiej w tym kierunku pracy i nauki, a totem bardziej, że nauka, jako wymysł ludzki, może popsuć dzieło natury.
Być może, iż podobne zdania w wielu razach nie formułują się tak dobitnie, dzieje się to jednak głównie z powodu, iż mało kto nawykł zdawać sobie sprawy dokładnej z czynów i zasad, że wiele więcej rzeczy dzieje się u nas na ślepo, niż racyonalnie.
W praktyce jednak nieomylność matki cieszy się powszechnem uznaniem tak dalece, że każden w kole znajomych swoich znajdzie przykłady matek, poświęconych i pełnych najlepszych chęci, które powodowane przekonaniem, że matka jest najlepszą nauczycielką dziecka, czuły się w prawie i możności, same nic nie umiejąc, nauczać swoje dzieci, a co gorsza, które nie pojmując żadnej nawet najelementarniejszej fizyologicznej i psychologicznej zasady, podejmowały skomplikowane dzieło wychowania.
Historya niemal wszystkich chorób moralnych, niedoborów, wad, a szczególniej niedołęztwa dzisiejszego pokolenia, jest historyą nieudolności wychowawców, a szczególniej i przedewszystkiem matek, które same, często nie dorosłszy godności człowieka, nie są też w stanie dzieci wychować na ludzi. A przecież całe pierwiastkowe wychowanie dwóch płci i całkowite wychowanie córek, niemal jedynie w ich rękach pozostaje. Łatwo zrozumieć ogrom złych następstw, tym sposobem zrządzonych.
Przypatrzmy się pospolitym dziejom wychowania przeciętnego dziecięcia, a prawdziwie dziwić się przyjdzie jeszcze rezultatom otrzymanym; bo jakkolwiek te są słabe nieraz, środki wychowawcze jeszcze słabszymi były i nawet podobnego rezultatu rokować nie mogły.
Od pierwszych zaraz chwil swego istnienia, dziecię powierzone jest opiece mamki lub niańki, istot zupełnie ciemnych, których pierwsze nauki dążą do zaszczepienia mu samych fałszywych idei, a często i wad charakteru, jakkolwiek dzieje się to w sposób pozornie niewinny, jakkolwiek te pierwsze dozorczynie dziecka nie czynią tego świadomie.
Ale niestety, w następstwach swoich, błąd, omyłka lub wina nie różnią się wcale i pociągają jednakie skutki.
Mamka lub niańka zazwyczaj odbiera od matki pewien regulamin postępowania, mniej więcej racyonalny, stosownie do jej pojęć i stopnia wykształcenia, regulamin ten obejmuje to, co wolno jest, i to, co nie wolno dziecku, pod względem pokarmu, zachowania się, miejsca i sposobu zabawy.
W ogóle jednak regulaminu podobnego mamki i niańki trzymać się nie lubią, przekraczają go więc, skoro tylko zdarzy się ku temu sposobność, często z wielką fizyczną szkodą dziecka, które z ich powodu nabawia się nieraz choroby lub wiecznego kalectwa. Przy tem, ponieważ dziecko jest koniecznym świadkiem, a później i wspólnikiem tych przekroczeń, pierwszą więc i najszkodliwszą nauką, jaką otrzymuje, jest praktyczna nauka oszukiwania i kłamstwa. Obok tak wielkiego złego pominąć już można to, że dziecię nie słyszy z ich ust żadnego zdrowego rozwijającego słowa, a natomiast – wiele bardzo niewłaściwych i zdrożnych.
Od matki zaś odbiera ono najczęściej inne, równie szkodliwe nauki. W wielu razach matka uważa je za rodzaj ba – widełka, stroi w sposób dziwaczny i niehygieniczny, byle zadość uczynić modzie, dorównać lub przewyższyć inne matki. Głośno odzywa się przy dziecku, że mu w jakim stroju do twarzy, że strój ten jest kosztowny, że wzbudzi zazdrość rywalizujących z nią kobiet i t… p. Uczy się więc ono sądzie wedle powierzchownych danych, wyróżniać ludzi wedle sukni, – odbiera praktyczne lekcye próżności, aż nadto przystające do pierwszego stadium rozwoju, gdyż próżność jest główną właściwością, zarówno dzieci, jak pierwotnych społeczeństw. Oprócz stroju, matki uczą je pełno rzeczy na popis, nie z zamiłowania, lub poczucia potrzeby nauki rzeczywistej, ale z powodu, że tak wypada. Na ten niedobór wychowania macierzystego zwracano już niejednokrotnie uwagę, przecież był to zawsze głos wołającego na puszczy, bo i jakżeż może być inaczej, skoro potrzebaby naprzód zreformować matki, a dopiero potem żądać od nich innego kierunku; bo przecież nikt nie może dać drugim tego, czego sam nie posiada, a rozsądek, obrachowanie, panowanie nad sobą, są właśnie najrzadszymi pomiędzy niemi przymiotami.
Często też dziecię jest przedmiotem nadmiernej czułości, która u zdenerwowanych kobiet zastępuje prawdziwą i rozumną miłość. Zamiast stałego kierunku, spotyka u matki fantastyczną, co chwila zmienną, wolę i wolę tę uczy się przezwyciężać łzami albo pieszczotą, pochlebstwem albo dąsem; bo z właściwą sobie bystrością zrozumi łatwo, że ta wola nie opiera się na żadnej stałej podstawie.
Dzieje się tak nie dla tego, by matki nie dbały o dzieci, lub lekceważyły swoje obowiązki, ale wprost, że spełnić ich nie umieją, że nie mają po większej części, a przy tem nie mają one jasnego pojęcia o ważności pierwszych spostrzeżeń i nawyknień i są zupełnie nie uzdolnione do obowiązków wychowawczyń.
W wielu razach matka, nawet pozornie świetnie wykształcona, przecież pod względem istotnych wiadomości, a szczególniej wiadomości psychologicznych, tyczących się rozwoju pojęć dziecinnych, stoi zupełnie na równi z prostemi kobietami.
W innych znowu, matka, rozumiejąc lepiej ważność swego zadania, bierze do pomocy piastunkę, lub mamkę, aby ta podejmowała jedynie pod jej dozorem fizyczny trud około dziecka. Matka jednak zazwyczaj, przy najlepszych nawet chęciach, ma rozliczne zatrudnienia, nie pozwalające jej wyłącznie oddać się jednym obowiązkom. Jeśli ma dzieci kilkoro, jedno nie może absorbować jej wyłącznie, dom, gospodarstwo, mąż, rodzina, istotna potrzeba, albo też świat i zabawa, wywołują ją z domu, a przynajmniej z dziecinnego pokoju i zmuszają spuszczać się na niańki, mamki lub bony.
Wybór więc tych pomocnic powinien być jaknajstaranniejszy, a wykształcenie przynajmniej elementarne piastunek jest pierwszym postulatem pedagogicznym.
Drugim, ważniejszym jeszcze, byłaby jedność w poglądach i działalności, tak u obojga rodziców, jak nauczycieli i wszystkich współuczestników wychowania, a niestety pod tym także względem bardzo wiele pozostaje do życzenia.
Rodziny, oparte na wzajemnej zgodzie i miłości, należą w ogóle do wyjątkowych, a porozumienie, istniejące między ojcem a matką, częściej bywa pozorne, niż rzeczywiste. Przyczyn ku temu jest bardzo wiele, głównie jednak winić o to trzeba burzliwą chwilę obecną, w której wszystkie stosunki są zakwestyonowane, oraz głęboką różnicę wykształcenia, a zatem i poglądów dwóch płci. Małżeństwa, skojarzone najczęściej na mocy konwenansowych względów różnej natury, są powodem, że rodzice myślą, jeśli nie sercem, dążą każde w swoją stronę. Zgoda więc utrzymuje się pomiędzy nimi na wielu punktach, jedynie dzięki wzajemnym ustępstwom. Ale w kwestyach wychowania ustępstw być nie może, potrzeba koniecznie stałych i konsekwentnych zasad, połowiczne działania nie mogą wydać dobrych owoców. A jeśli ojciec będzie przeprowadzał swoje zasady, a matka znowu inne z niemi niezgodne, dziecię straci zaufanie do jednych i drugich, do osoby rodziców i do tego wszystkiego, co wpoić w nie usiłowali.
Tym czasem, najczęściej fakt ten ma miejsce. Wprawdzie, zwykle wpływ rodziców na dziecię nie jest jednaki, – matka zajmuje się niem bezporównania więcej od ojca, którego obowiązki lub zabawy są więcej zadomowe. Jeśli jednak ma on inne zasady, niż matka, to często jednem słowem, lub spojrzeniem, przeczy temu wszystkiemu, czego uczy ona, a takie słowo, lub spojrzenie, właśnie dla tego, że ojciec rzadziej z dzieckiem przebywa, nabiera doniosłości, równoważy i niweczy pracę matki, budząc w młodym umyśle rzecz najwięcej dla niego wstrętną i szkodliwą – niedowierzanie.