Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przesądy w wychowaniu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przesądy w wychowaniu - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 335 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁÓW­KO WSTĘP­NE.

Pi­sząc kil­ka my­śli o nie­któ­rych spor­nych punk­tach pe­da­go­gicz­nych, nie mia­łam by­najm­niej za­mia­ru kre­ślić sys­te­ma­tycz­nej pe­da­go­gi­ki, ani na­wet do­ty­kać wszyst­kich kwe­styi, ja­kie ona bu­dzi.

Za­mia­rem moim było tyl­ko: zwró­cić uwa­gę lu­dzi nie­spe­cy­al­nych, zaj­mu­ją­cych się kształ­ce­niem wła­snej, czy ob­cej dzia­twy, na waż­ność i trud­ność tego za­da­nia, oraz na naj­bar­dziej roz­po­wszech­nio­ne błę­dy, po­peł­nia­ne tak ogól­nie, że naj­czę­ściej ra­zić prze­sta­ją.

Z tego po­wo­du wła­śnie nie po­ru­szy­łam róż­nych kwe­styi, ja­kie przed­miot mógł na­su­nąć pod pió­ro, bo nie wszyst­kie pod­pa­da­ły pod na­zwę prze­są­dów, któ­ry­mi się je­dy­nie za­jąć chcia­łam.

Dla pe­da­go­gów z po­wo­ła­nia książ­ka ta za­pew­nie mieć nie bę­dzie zna­cze­nia, gdyż za­wie­ra rze­czy przez nich zna­ne.

Po­świę­cam ją więc nie lu­dziom na­uki, gdyż do tej nie ma ona naj­mniej­szej pre­ten­syi, ale lu­dziom do­brej woli, któ­rzy pra­gną w szczu­płym, czy więk­szym za­kre­sie, przy­czy­nić się do znisz­cze­nia błę­dów, a je­śli uda mi się choć jed­no prze­ko­na­nie zdo­być, choć je­den umysł na­pro­wa­dzić na kry­tycz­ną dro­gę, cel mój bę­dzie zu­peł­nie osią­gnię­ty.I. WSTĘP.

Her­bert Spen­cer we wstę­pie do So­cy­olo­gii po­świę­ca sze­reg po­dzia­łów roz­ma­itym prze­są­dom, a po­mię­dzy nimi kła­dzie na pierw­szem miej­scu prze­są­dy wy­cho­wa­nia, nad­mie­nia­jąc z wiel­ką słusz­no­ścią, że nie­mal wszyst­kie te, któ­re póź­niej roz­wi­ja­ją się w spo­łe­czeń­stwach, tam bio­rą swój po­czą­tek.

Zda­nie to moż­na­by jesz­cze roz­sze­rzyć wie­le wię­cej i twier­dzić, że wady i uster­ki ca­łych spo­łe­czeństw są owo­cem błę­dów pe­da­go­gicz­nych i że gdy­by moż­na ustrzedz od nich wy­cho­waw­ców, więk­sza część ist­nie­ją­cych prze­są­dów znik­nę­ła­by za­raz w na­stęp­nem po­ko­le­niu.

Rzecz to jed­nak zu­peł­nie nie­moż­li­wa; wy­zwa­la­my się tyl­ko z wiel­ką trud­no­ścią z pod pa­no­wa­nia idei chwi­li, a z po­mię­dzy nich nie­zmier­nie wie­le za­słu­gu­je na na­zwę prze­są­du; ale cho­ciaż te ostat­nie ni­czem umo­ty­wo­wać się nie dają, trwa­ją na mocy na­wyk­nie­nia, cho­ciaż­by z po­wo­du, że fak­ta, któ­re cią­gle pod­pa­da­ją pod oczy, naj­mniej zwra­ca­ją uwa­gi i trze­ba nie­zmier­nej pra­cy my­śli, aże­by się nad nimi grun­tow­nie za­sta­no­wić.

Pra­ca ta jest tem trud­niej­sza, iż na­wyk­nie­nie wpły­wa na zmysł po­rów­naw­czy, stę­pia jego by­strość i wy­ra­bia in­te­lek­tu­al­ne na­ło­gi, któ­re nie­raz za­ciem­nia­ją po­glą­dy.

Ko­rze­ni bar­dzo wie­lu prze­są­dów, pa­nu­ją­cych swo­bod­nie w na­szych cza­sach, trze­ba­by szu­kać w głę­bo­kiej sta­ro­żyt­no­ści, tak da­le­ce są one ży­wot­ne, iż opie­ra­ją się nie­raz nie tyl­ko dzia­ła­niu wie­ków, ale ra­dy­kal­nym prze­wro­tom, spra­wio­nym za­sad­ni­cze­mi zmia­na­mi po­jęć re­li­gij­nych i spo­łecz­nych i utrzy­mu­ją się na kształt ścian, któ­re sto­ją pro­sto i nie­wzru­szo­ne, cho­ciaż skle­pie­nie, ja­kie pod­pie­ra­ły, ru­nę­ło w gru­zy od daw­na.

Prze­sąd po­dob­nym jest do tych ścian, albo też da się po­rów­nać do mo­ne­ty obie­go­wej, któ­ra stra­ci­ła swo­ją war­tość re­al­ną i prze­cho­dzi z rąk do rąk na mocy praw, przy­słu­gu­ją­cych jej daw­niej, w imię do­brej wia­ry pu­blicz­nej, i przy­pra­wia o ban­kruc­two tych, co ją przyj­mu­ją.

W wy­cho­wa­niu sta­no­wi on ban­kruc­two przy­szło­ści, da­jąc wzra­sta­ją­cym po­ko­le­niom fał­szy­we za­sa­dy i na­uki nie od­po­wied­nie po­trze­bie. W wie­lu ra­zach jed­nak, prze­sąd oto­czo­ny jest ro­dza­jem czci, stoi pod stra­żą prze­szło­ści, a wów­czas tar­gnie­nie się na nie­go przej­mu­je bez­kry­tycz­ne umy­sły trwo­gą i zgro­zą. Tym spo­so­bem tuli się on pod skrzy­dła tra­dy­cyi i nie­raz z nią so­li­da­ry­zu­je ku wiel­kiej szko­dzie tej ostat­niej, któ­ra po­sia­da swo­ją ra­cyę bytu i z prze­są­dem nie po­win­na mieć nic wspól­ne­go.

Sie­dze­nie hi­sto­ryi prze­są­dów, sta­no­wi­ło­by cie­ka­we stu­dy­um obłę­dów roz­ma­itych, przez ja­kie ludz­kość prze­cho­dzi­ła, by­ło­by to jed­nak stu­dy­um roz­le­głe, obej­mu­ją­ce wszyst­kie prze­ja­wy my­śli ludz­kiej, któ­re­go ty­kać nie my­ślę, ogra­ni­cza­jąc się ści­śle temi z po­mię­dzy nich, co ścią­ga­ją się do pe­da­go­gi­ki i pod­pa­da­ją nam pod oczy. Te, co daw­niej rzą­dzi­ły wy­cho­wa­niem, mu­sia­ły no­sić ce­chę każ­dej po szcze­gó­le epo­ki, każ­dej cy­wi­li­za­cyi i każ­de­go na­ro­du, na te­raz zaś nie mają zna­cze­nia. Było zresz­tą rze­czą na­tu­ral­ną, że po­glą­dy wy­cho­waw­cze znaj­do­wa­ły się pod wła­dzą idei pa­nu­ją­cych i roz­po­wszech­nio­nych ogól­nie, a je­śli po­glą­dy te pod wie­lu wzglę­da­mi wy­da­ją nam się dzi­siaj dzi­wacz­ne, są one uspra­wie­dli­wio­ne po­nie­kąd sta­nem ów­cze­snej wie­dzy i bra­kiem za­sad­ni­czych nauk, na któ­rych wspie­ra się obec­nie na­uka wy­cho­waw­cza. Nie cho­dzi nam zresz­tą o to, co było, ale o to, co jest te­raz, gdyż kry­ty­ka prze­szło­ści i sprzecz­ka z nią o za­sa­dy ma tyl­ko dla nas o tyle zna­cze­nia, o ile po­glą­dy jej wkra­cza­ją jesz­cze w obec­ną chwi­lę. Kry­tycz­ne i nie­po­spo­li­te umy­sły we wszyst­kich cza­sach ro­zu­mia­ły ogrom­ną, waż­ność kwe­styi wy­cho­wa­nia. Erazm z Rot­ter­da­mu, Ba­con, Loc­ke, Ko­me­niusz i wie­lu in­nych za­sta­na­wia­li się nad umuy­słem dziec­ka i spo­so­ba­mi kształ­ce­nia go, ale tak w sa­mej­że pe­da­go­gi­ce ów­cze­snej, jak w wa­run­kach spo­łecz­nych prze­szło­ści, le­ża­ły wa­run­ki nie­przy­ja­zne, któ­re spra­wia­ły, że gło­sy po­dob­ne mu­sia­ły prze­brzmieć bez echa. Lu­dzie, któ­rzy po­ru­sza­li to waż­ne żą­da­nie, nad­to wy­bie­ga­li po nad po­ziom ogól­ny i wy­prze­dza­li swój wiek, aże­by mo­gli być zro­zu­mia­ni ogól­nie. Wy­kształ­ce­nie umy­słu było udzia­łem tyl­ko bar­dzo wy­jąt­ko­wych jed­no­stek, a na po­dob­nych jed­nost­kach ogra­ni­czał się z ko­niecz­no­ści wpływ wiel­kich lu­dzi, któ­rzy ge­ni­jal­nym rzu­tem my­śli wy­swo­bo­dzić się zdo­ła­li z pod jarz­ma pa­nu­ją­cych w ich wie­ku idei i śmia­ło to­ro­wa­li nowe dro­gi przy­szło­ści.

Jak­kol­wiek jed­nak po­dzi­wiać ich mu­si­my, jak­kol­wiek znaj­du­je­my w ich dzie­łach wie­le traf­nych po­glą­dów, to prze­cież nie było w mocy naj­ge­ni­jal­niej­szej na­wet jed­nost­ki: nadać im sta­łą pod­sta­wę, któ­ra do­wo­dze­nie każ­de tyl­ko w na­uko­wym grun­cie zna­leźć może, a do­pó­ki nie roz­wi­nę­ły się na­uki przy­rod­ni­cze, a zwłasz­cza te ich ga­łę­zie, któ­re zaj­mu­ją się sa­mym­że czło­wie­kiem, jego ukła­dem fi­zycz­nym, tem­pe­ra­men­tem, wpły­wa­mi dzie­dzicz­ny­mi i t… p., wszel­kie za­sa­dy wy­cho­waw­cze mu­sia­ły no­sić cha­rak­ter in­dy­wi­du­al­nych ma­rzeń lub de­si­de­ra­tów. Każ­da umie­jęt­ność sto­so­wać się musi do za­so­bu ogól­nej wie­dzy, gdyż ten sta­no­wi umy­sło­wy po­ziom, któ­ry wpraw­dzie po­je­dyń­czy czło­wiek prze­kro­czyć może ge­ni­jal­nym rzu­tem in­te­li­gen­cyi, prze­cież rzu­ty po­dob­ne nie przy­no­szą zwy­kle istot­nych ko­rzy­ści spo­łe­czeń­stwom, gdyż nie są zwią­za­ne z pniem ogól­nej wie­dzy, a za­tem, jako ode­rwa­ne, owo­cu wła­ści­we­go wy­dać nie mogą.

To też na­uki roz­wi­ja­ją się w sto­sun­ku do róż­nych po­moc­ni­czych ga­łę­zi wie­dzy i wspie­ra­ją na ich od­kry­ciach i do­świad­cze­niu. Tak, bez che­mii, fi­zy­ki, fi­zy­olo­gii i t… p… nie było me­dy­cy­ny i ta z dniem każ­dym po­stę­pu­je na­przód za ich spra­wą, tak pe­da­go­gi­ka, ma­ją­ca na celu kształ­ce­nie czło­wie­ka, ko­rzy­sta ze wszyst­kich nauk, któ­re isto­tę jego wy­świe­tla­ją, i bez nich ist­nieć nie mo­gła.

Ztąd nie tyl­ko uczy­ni­ła ona w na­szym wie­ku krok ol­brzy­mi, ale za­ję­ła zu­peł­nie od­mien­ne sta­no­wi­sko, niż to do­tąd mia­ło miej­sce. Z luź­nych po­glą­dów, opar­tych mniej wię­cej na traf­nych prze­czu­ciach i spo­strze­że­niach, sta­ła się rze­czy­wi­stą na­uką, i jak każ­da na­uka – po­sia­da swo­je za­sad­ni­cze pew­ni­ki i spor­ne punk­ta.

Fi­lo­zo­fo­wie i pe­da­go­go­wie prze­szło­ści mie­li więc prze­ciw­ko so­bie trud­no­ści, po­cho­dzą­ce z bra­ku sta­łych pod­staw, na któ­rych­by się oprzeć mo­gli, oprócz tego były jesz­cze trud­no­ści inne spo­łecz­nej na­tu­ry, sto­ją­ce na wspak roz­sze­rze­niu naj­ra­cy­onal­niej­szych na­wet pod tym wzglę­dem za­sad.

Po­sza­no­wa­nie praw po­je­dyń­czej jed­nost­ki jest ideą czy­sto no­wo­żyt­ną, na niem opie­ra­ją się dzi­siaj spo­łe­czeń­stwa i dążą do co­raz więk­sze­go za­gwa­ran­to­wa­nia tych praw. In­dy­wi­du­um na­bra­ło zna­cze­nia, zwró­co­no uwa­gę na to wszyst­ko, co mo­gło wpły­wać na jego roz­wój, lub też dzia­łać szko­dli­wie, więc też pe­da­go­gi­ka wspar­ła się z jed­nej stro­ny na psy­cho­fi­zy­olo­gii, z dru­giej na na­ukach spo­łecz­nych; pierw­sza wy­ka­za­ła czyn­ni­ki, z któ­ry­mi wy­cho­wa­nie ra­cho­wać się musi, dru­ga – nie­bez­pie­czeń­stwa i waż­ność dla ogó­łu jego re­zul­ta­tów. Wła­ści­wie więc zna­cze­nie pe­da­go­gi­ki, po­wszech­ne za­ję­cie się nią, acz­kol­wiek z razu nie­zbyt umie­jęt­ne, da­tu­je się od wiel­kie­go ru­chu umy­sło­we­go osiem­na­ste­go stó­le­cia. Kie­dy za­czę­to zaj­mo­wać się lo­sem wszyst­kich sła­bych i uci­śnio­nych, nie dziw, że zwró­co­no szcze­gól­ną uwa­gę na dzie­cię i że po­ko­le­nie, któ­re mia­ło ogło­sić pra­wa czło­wie­ka, za­ję­ło się pra­wa­mi dziec­ka. Dla tego to pod wie­lu wzglę­da­mi fan­ta­stycz­na pe­da­go­gi­ka Ro­us­sa wy­war­ła wpływ tak ol­brzy­mi na cały swój wiek, a na­wet i na wiek dzi­siej­szy, któ­ry do­tąd z wie­lu błę­dów, przez nie­go za­szcze­pio­nych, otrzą­snąć się nie może. Ro­us­se­au prze­cież nie był naj­pierw­szym, ani je­dy­nym pi­szą­cym w tym kie­run­ku, ale tra­fił na porę wła­ści­wą, zna­lazł umy­sły przy­go­to­wa­ne do przy­ję­cia za­sad, przez sie­bie gło­szo­nych, a wiel­ki ta­lent i mio­do­płyn­na wy­mo­wa pu­bli­cy­sty ge­new­skie­go, oraz sła­wa, ja­kiej uży­wał, do­ko­na­ły resz­ty i nada­ły im sank­cyę po­wszech­ne­go uzna­nia.

Wpływ, wy­wie­ra­ny wów­czas przez szko­łę fran­cuz­ką na wszyst­kie inne na­ro­dy, i przo­dow­nic­two umy­sło­we, ja­kie jej przy­pa­dło w udzia­le, spra­wił, iż za­sa­dy jego wy­cho­waw­cze nie ogra­ni­czy­ły się na jed­nym kra­ju, ale roz­po­wszech­ni­ły po za gra­ni­ce Fran­cyi i u nas zna­la­zły sil­ne echo, jak­kol­wiek sto­kroć ra­cy­onal­niej i sys­te­ma­tycz­niej prze­ma­wia w tym kie­run­ku Pe­sta­loz­zi.

Je­śli jed­nak ten ostat­ni miał więk­sze uzna­nie po­mię­dzy ludź­mi, któ­rzy z po­wo­ła­nia upra­wia­li pe­da­go­gi­kę, to Ro­us­se­au bez po­rów­na­nia wię­cej roz­po­wszech­nił się po­mię­dzy ogó­łem, a przy nie­któ­rych istot­nie zdro­wych za­sa­dach, za­szcze­pił nie­zmier­ną licz­bę prze­są­dów, do dziś dnia pa­nu­ją­cych, szcze­gól­niej po­mię­dzy nie­spe­cy­ali­sta­mi. Z tego po­wo­du, nie­jed­no­krot­nie wal­cząc z prze­są­da­mi na­tem polu, trze­ba się od­no­sić do nie­go, jako do źró­dła, gdzie bio­rą swój po­czą­tek. Cho­ciaż ci, co tym prze­są­dom hoł­du­ją, naj­czę­ściej nie umie­li by wska­zać ich po­cząt­ku.

Ro­us­se­au tak jak Hel­we­cy­usz, Di­de­rot i cała szko­ła fi­lo­zo­ficz­na fran­cuz­ka, wie­rzył w nie­omyl­ność i do­sko­na­łość praw na­tu­ry, w na­tu­ral­ną skłon­ność isto­ty ludz­kiej do wszyst­kie­go, co do­bre, szla­chet­ne, nie­win­ne, czy­li wła­dze wro­dzo­ne. Abs­tra­ho­wał on wpły­wy dzia­ła­ją­ce na wy­ra­bia­nie ludz­kiej jed­nost­ki, a któ­re dzi­siej­sza na­uka wy­świe­tli­ła i wszyst­kie róż­ni­ce po­mię­dzy czło­wie­kiem a czło­wie­kiem przy­pi­sy­wał je­dy­nie wy­cho­wa­niu, któ­re­go wszech­mo­cy, za­rów­no jak sta­ro­żyt­ność, nie po­da­wał w wąt­pli­wo­ści.

Do­pie­ro po­szu­ki­wa­nia na­uko­we, wy­ka­zu­ją­ce całą waż­ność kwe­styi ra­so­wych i nie­za­prze­czo­ne wpły­wy dzie­dzicz­no­ści, sze­reg prac, stu­dy­ów i przy­kła­dów, po­pie­ra­ją­cych te twier­dze­nia nie­zbi­ty­mi do­wo­da­mi, oba­li­ły sys­te­ma­ta, bu­do­wa­ne na syp­kim pia­sku dok­try­ner­skich przy­wi­dzeń, i po­ka­za­ły wy­cho­waw­com: z ja­ki­mi czyn­ni­ka­mi ra­cho­wać im się na­le­ży.

Fak­ta, któ­re tym spo­so­bem po­sta­wio­ne zo­sta­ły w peł­nem świe­tle, były wy­mów­ne i mu­sia­ły prze­ina­czyć po­glą­dy na wszyst­kie psy­cho­lo­gicz­ne, a więc i pe­da­go­gicz­ne kwe­stye, a na­wet za­chwia­ły zra­zu wia­rę w sku­tecz­ność na­uki wy­cho­waw­czej, sko­ro bo­wiem ist­nia­ły uzdol­nie­nia i po­pę­dy tak sil­ne, że pa­no­wa­ły w ca­łych ro­dach i od­zy­wa­ły się na­wet w da­le­kich po­ko­le­niach, czy­li moż­na było z nimi wal­czyć za po­mo­cą wy­cho­wa­nia? czy wal­ka po­dob­na nie była zu­peł­nie da­rem­ną?

Jak apo­dyk­tycz­nie zbyt wie­le ra­cho­wa­no na wpływ wy­cho­wa­nia, kie­dy nie uwzględ­nia­no in­nych czyn­ni­ków, tak zno­wu zby­tecz­nie o niem zwąt­pio­no i za­wo­ła­no, że pe­da­go­gi­ka jest na­uką złu­dzeń, a kie­ro­wa­nie czło­wie­ka mrzon­ką; bo wszak­że on sam w spad­ku, prze­ka­za­nym przez cały łań­cuch po­ko­leń, w ustro­ju, jaki po nich odzie­dzi­czył, nosi zło­żo­ne pier­wiast­ki, któ­re ko­niecz­nie pra­wi­dło­wo roz­wi­nąć się mu­szą.

Była to zno­wu wia­ra w nie­ubła­ga­ny fa­ta­lizm ro­do­wy, w skut­kach swo­ich, jak każ­da po­dob­na wia­ra, szko­dli­wa, a tem szko­dliw­sza, że niby opie­ra­ją­ca się na wie­dzy; po­ję­cia po­dob­ne były prze­cież jed­no­stron­ne, a za­tem nie­kom­plet­ne i bra­ły w ra­chu­nek tyl­ko nie­któ­re czyn­ni­ki, rzą­dzą­ce czło­wie­kiem i jego uzdol­nie­nia­mi, z po­mi­nię­ciem in­nych rów­nie waż­nych.

Zdro­wa na­uka, uzbro­jo­na do­świad­cze­niem, otrzą­sa się za­rów­no z dok­try­ner­skich sys­te­ma­tów i ze znie­chę­ce­nia, ja­kie ich roz­pro­sze­nie spo­wo­do­wa­ło i na ra­cy­onal­nych fun­da­men­tach bu­du­je na nowo gmach istot­nej pe­da­go­gi­ki.

Nie dziw jed­nak, że na­uka tak swie­ża w rze­czy­wi­sto­ści, a któ­ra po­mi­mo to prze­cho­dzi­ła tyle błęd­nych faz roz­ma­ite­go ro­dza­ju, – na­uka, któ­rą każ­den nie­mal, chcąc czy nie chcąc, upra­wia, ma­jąc wła­sne dzie­ci; daje ob­szer­ne pole do prze­są­dów sto­kroć wię­cej tu­taj, niż gdzie­in­dziej, szko­dli­wych, bo świe­że wy­ni­ki na­uki nie mogą być wszyst­kim ro­dzi­com do­stęp­ne, a za­nim do­stęp­ny­mi zo­sta­ną i wej­dą nie­ja­ko w krew i ży­cie ca­łe­go po­ko­le­nia, prze­są­dy w wy­cho­wa­niu gra­su­ją spo­koj­nie ku nie­zmier­nej szko­dzie przy­szło­ści, gdyż ła­two zro­zu­mieć, że nig­dzie nie wy­wie­ra­ją one tyle złe­go, ile na­tem polu. Błąd bo­wiem, drob­ny jak dzie­cię, wzglę­dem któ­re­go jest po­peł­nio­ny, wzra­sta wraz z nie­mi na­bie­ra tem więk­szej do­nio­sło­ści, że zno­wu przez nie­go za­gra­ża na­stęp­ne­mu po­ko­le­niu.

Dla tego też słusz­nie Her­bert Spen­cer twier­dzi, iż przy­czy­ny nie­zmier­nie wie­lu wad, uste­rek i grze­chów, roz­po­wszech­nio­nych ogól­nie, za­wdzię­cza chwi­la obec­na złym wpły­wom wy­cho­wa­nia. Chcąc je usu­nąć, trze­ba się zwró­cić do prze­są­dów pe­da­go­gicz­nych.

Uzna­no dzi­siaj, że rasa, dzie­dzicz­ność i wy­cho­wa­nie, są to trzy pier­wiast­ki, wpły­wa­ją­ce na wy­ro­bie­nie in­dy­wi­du­al­no­ści ludz­kiej. Czy pier­wiast­ki te są współ­rzęd­ne, czy też jed­ne mają nad dru­gi­mi prze­wa­gę? to by­ło­by zby­tecz­nem roz­bie­rać; bo gdy­by­śmy na­wet zdo­ła­li roz­trzy­gnąć tę kwe­styę, to nie po­cią­gnę­ło­by za sobą żad­nych prak­tycz­nych re­zul­ta­tów. Pier­wiast­ki po­dob­ne nie mogą mieć sto­sow­ne­go pro­bie­rza, a pe­da­go­gi­ka z na­tu­ry swo­jej nig­dy na­wet za nor­mę usi­ło­wań słu­żyć nie może, gdyż nie na­le­ży do nauk ści­słych – a co wię­cej, jest na­uką naj­trud­niej­szą do za­sto­so­wa­nia, więc tem sa­mem do­świad­cze­nie każ­de nie­zmier­nie ostroż­nie przyj­mo­wiać na­le­ży, aże­by uznać jego re­zul­tat, trze­ba­by je po­przeć nie­zmier­ną licz­bą do­świad­czeń, któ­re­by jed­na­ko wy­pa­dły.

I tak na­przy­kład, je­śli po­mi­mo ca­łej pra­cy wy­cho­waw­cy, zna­mio­na ra­so­we lub dzie­dzicz­ność, któ­ra jest bliż­szym bar­dziej in­dy­wi­du­al­nym re­zul­ta­tem tej­że sa­mej siły, bio­rą górę nad kie­run­kiem, jaki dziec­ku nadać usi­ło­wa­no, ten za­wód może być za­rów­no spo­wo­do­wa­ny prze­wa­gą pier­wiast­ków wro­dzo­nych, jak źle pro­wa­dzo­ne­go wy­cho­wa­nia, czy­li omył­ki ludz­kiej, dla któ­rej nie na­le­ży prze­są­dzać na­uki.

Zresz­tą, po­nie­waż z czyn­ni­ków, ura­bia­ją­cych in­dy­wi­du­al­ność czło­wie­ka, wro­dzo­ne są naj­zu­peł­niej od nas nie­za­leż­ne i wy­cho­wa­nie je­dy­nie leży w na­szem ręku, tu­taj na­tu­ral­nie po­win­ny sku­pić się usi­ło­wa­nia, bo tu­taj są je­dy­nie moż­li­we.

Mu­si­my jed­nak z góry przy­go­to­wać się na to… że je­śli wy­cho­wa­nie zna­czy, a ra­czej zna­czyć może wie­le, nie zna­czy jed­nak wszyst­kie­go. Mo­że­my spo­tkać się z po­pę­da­mi, trud­ny­mi do zwal­cze­nia, z wła­sno­ścia­mi, któ­re da­rem­nie si­li­li­by­śmy się prze­ina­czyć. A co waż­niej­sze, o ile, przy po­ję­ciu zu­peł­nej bez­barw­no­ści ma­te­ryi wy­cho­waw­czej, pe­da­go­gi­ka mo­gła być uwa­ża­ną za na­ukę pro­stą, da­ją­cą się ująć w for­mu­ły, to prze­ciw­nie, sko­ro róż­no­li­tość i in­dy­wi­du­al­na siła tej ma­te­ryi stwier­dzo­ną zo­sta­ła, ska­la i spo­so­by za­sto­so­wa­nia środ­ków mu­sia­ły tak­że zwięk­szyć się w nie­skoń­czo­ność, bo na każ­den cha­rak­ter, na każ­de uspo­so­bie­nie in­a­czej dzia­łać na­le­ży; ztąd pe­da­go­gi­ka musi przy­bie­rać tyle form, ile in­dy­wi­du­al­nych prze­mian spo­ty­ka, a tem sa­mem stać się naj­trud­niej­szą i naj­za­wil­szą z nauk.

Wie­my już dzi­siaj, że nie po­sia­da ona wła­dzy la­ski czar­no­księz­kiej… że nie zdo­ła prze­mie­nić dyni w zło­ci­stą ka­re­tę, łach­ma­nów w kosz­tow­ne sza­ty, ani szczu­ra w wą­sa­te­go woź­ni­cę, ale wie­my tak­że, iż, wspar­ta na grun­tow­nej zna­jo­mo­ści praw, rzą­dzą­cych roz­wo­jem tak fi­zycz­nej, jak mo­ral­nej stro­ny czło­wie­ka, za po­mo­cą oględ­ne­go i ra­cy­onal­ne­go po­stę­po­wa­nia, moż­na uzdol­nie­niom nadać sto­sow­ny kie­ru­nek, wy­ro­bić siły, skłon­no­ści prze­ina­czyć, a przy­najm­niej usku­tecz­nić to wszyst­ko do pew­ne­go stop­nia, pod wa­run­kiem jed­nak, by wy­cho­waw­cy sta­nę­li na wy­so­ko­ści swe­go za­da­nia.II. WY­CHO­WAW­CY.

Pe­da­go­gi­ka, jak me­dy­cy­na, z któ­rą ma nie jed­no po­do­bień­stwo, opie­ra się nie­mal zu­peł­nie na tych, co ją sto­su­ją: roz­po­rzą­dza wpraw­dzie pew­ną sum­mą środ­ków, ale gdzie, jak, kie­dy, – tych środ­ków użyć trze­ba, to już za­le­ży od traf­no­ści i umie­jęt­no­ści pe­da­go­ga.

Po­mię­dzy le­ka­rzem jed­nak a pe­da­go­giem za­cho­dzi i ta kar­dy­nal­na róż­ni­ca, iż le­karz dłu­gie­mi stu­dy­ami spo­so­bi się do prak­ty­ki, uczy się da­lej sa­mem nie­ustan­nem do­świad­cze­niem, gdy prze­ciw­nie pe­da­go­gi­ka znaj­du­je się jesz­cze w sta­dium pier­wot­nem, czy­sto eks­pe­ry­men­tal­nem, a co go­rzej każ­den są­dzi się do niej po­wo­ła­nym i to po­dob­no jest jed­nym z naj­szko­dliw­szych i pod­sta­wo­wych prze­są­dów, z któ­ry­mi spo­ty­ka­my się na­tem polu.

Tak jak nie­gdyś Stań­czyk do­wo­dził, iż naj­wię­cej jest na świe­cie dok­to­rów, bo gdy za­wią­zał twarz, uda­jąc ból zę­bów, każ­den ra­dził mu ja­kieś le­kar­stwo, tak dzi­siaj każ­den nie­mal wy­obra­ża so­bie, że trud­ne i za­wi­łe dzie­ło wy­cho­wa­nia usku­tecz­nić po­tra­fi. Pe­da­go­gi­ka stoi dzi­siaj na szcze­blu, na ja­kim sta­ła me­dy­cy­na przed kil­ku wie­ka­mi, jest tak da­le­ce na­uką w ko­leb­ce, że mało kto zda­je so­bie spra­wę z jej isto­ty, z jej ogrom­nej waż­no­ści, z szcze­bla umy­sło­we­go, z ja­kim do niej przy­stę­po­wać na­le­ży.

Nic tak ła­two nie przy­le­ga do umy­słu, jak fałsz, a nic tak trud­no wy­ru­go­wać się zeń nie daje. Ty­siąc ta­kich fał­szów, ostem­plo­wa­nych nie­ja­ko po­wa­gą i uzna­niem po­wszech­nem, któ­re ich od kon­tro­li uwal­nia, obie­ga swo­bod­nie po świe­cie, wy­wo­łu­jąc nie­skoń­czo­ny sze­reg złych na­stępstw.

Śle­dząc ich ge­ne­zę, do­szli­by­śmy nie­mal za­wsze do tego arcy-so­fi­zma­tu Ro­us­sa i szko­ły fran­cuz­kiej o wszech­mą­dro­ści dzieł na­tu­ry i o prze­wrot­no­ści dzieł ludz­kich.

Je­den z tych utar­tych ko­mu­na­ło­wych prze­są­dów jest zda­nie, iż mat­ka jest naj­lep­szą wy­cho­waw­czy­nią dziec­ka. Ro­zu­mo­wa­nie, pro­wa­dzą­ce do tego ak­sio­ma­tu, jest bar­dzo pro­ste. Po­nie­waż na­tu­ra sama dała mat­kę, jako pierw­szą kar­mi­ciel­kę i opie­kun­kę dziec­ku, mat­ka więc musi po­sia­dać wła­ści­wy in­stynkt, czy wie­dzę, do za­spo­ko­je­nia jego wszyst­kich po­trzeb. Ak­sio­mat ten jest po pro­stu wy­ni­kiem sys­te­ma­tu na­tu­ry.

Opie­ra­jąc się na nim, mat­ki na­bie­ra­ją prze­ko­na­nia, że po­sia­da­ją, przy­najm­niej względ­nie do swo­ich dzie­ci, zu­peł­ną nie­omyl­ność, a tem sa­mem uwol­nio­ne są od wszel­kiej w tym kie­run­ku pra­cy i na­uki, a to­tem bar­dziej, że na­uka, jako wy­mysł ludz­ki, może po­psuć dzie­ło na­tu­ry.

Być może, iż po­dob­ne zda­nia w wie­lu ra­zach nie for­mu­łu­ją się tak do­bit­nie, dzie­je się to jed­nak głów­nie z po­wo­du, iż mało kto na­wykł zda­wać so­bie spra­wy do­kład­nej z czy­nów i za­sad, że wie­le wię­cej rze­czy dzie­je się u nas na śle­po, niż ra­cy­onal­nie.

W prak­ty­ce jed­nak nie­omyl­ność mat­ki cie­szy się po­wszech­nem uzna­niem tak da­le­ce, że każ­den w kole zna­jo­mych swo­ich znaj­dzie przy­kła­dy ma­tek, po­świę­co­nych i peł­nych naj­lep­szych chę­ci, któ­re po­wo­do­wa­ne prze­ko­na­niem, że mat­ka jest naj­lep­szą na­uczy­ciel­ką dziec­ka, czu­ły się w pra­wie i moż­no­ści, same nic nie umie­jąc, na­uczać swo­je dzie­ci, a co gor­sza, któ­re nie poj­mu­jąc żad­nej na­wet na­je­le­men­tar­niej­szej fi­zy­olo­gicz­nej i psy­cho­lo­gicz­nej za­sa­dy, po­dej­mo­wa­ły skom­pli­ko­wa­ne dzie­ło wy­cho­wa­nia.

Hi­sto­rya nie­mal wszyst­kich cho­rób mo­ral­nych, nie­do­bo­rów, wad, a szcze­gól­niej nie­do­łęz­twa dzi­siej­sze­go po­ko­le­nia, jest hi­sto­ryą nie­udol­no­ści wy­cho­waw­ców, a szcze­gól­niej i przedew­szyst­kiem ma­tek, któ­re same, czę­sto nie do­ro­sł­szy god­no­ści czło­wie­ka, nie są też w sta­nie dzie­ci wy­cho­wać na lu­dzi. A prze­cież całe pier­wiast­ko­we wy­cho­wa­nie dwóch płci i cał­ko­wi­te wy­cho­wa­nie có­rek, nie­mal je­dy­nie w ich rę­kach po­zo­sta­je. Ła­two zro­zu­mieć ogrom złych na­stępstw, tym spo­so­bem zrzą­dzo­nych.

Przy­pa­trz­my się po­spo­li­tym dzie­jom wy­cho­wa­nia prze­cięt­ne­go dzie­cię­cia, a praw­dzi­wie dzi­wić się przyj­dzie jesz­cze re­zul­ta­tom otrzy­ma­nym; bo jak­kol­wiek te są sła­be nie­raz, środ­ki wy­cho­waw­cze jesz­cze słab­szy­mi były i na­wet po­dob­ne­go re­zul­ta­tu ro­ko­wać nie mo­gły.

Od pierw­szych za­raz chwil swe­go ist­nie­nia, dzie­cię po­wie­rzo­ne jest opie­ce mam­ki lub niań­ki, istot zu­peł­nie ciem­nych, któ­rych pierw­sze na­uki dążą do za­szcze­pie­nia mu sa­mych fał­szy­wych idei, a czę­sto i wad cha­rak­te­ru, jak­kol­wiek dzie­je się to w spo­sób po­zor­nie nie­win­ny, jak­kol­wiek te pierw­sze do­zor­czy­nie dziec­ka nie czy­nią tego świa­do­mie.

Ale nie­ste­ty, w na­stęp­stwach swo­ich, błąd, omył­ka lub wina nie róż­nią się wca­le i po­cią­ga­ją jed­na­kie skut­ki.

Mam­ka lub niań­ka za­zwy­czaj od­bie­ra od mat­ki pe­wien re­gu­la­min po­stę­po­wa­nia, mniej wię­cej ra­cy­onal­ny, sto­sow­nie do jej po­jęć i stop­nia wy­kształ­ce­nia, re­gu­la­min ten obej­mu­je to, co wol­no jest, i to, co nie wol­no dziec­ku, pod wzglę­dem po­kar­mu, za­cho­wa­nia się, miej­sca i spo­so­bu za­ba­wy.

W ogó­le jed­nak re­gu­la­mi­nu po­dob­ne­go mam­ki i niań­ki trzy­mać się nie lu­bią, prze­kra­cza­ją go więc, sko­ro tyl­ko zda­rzy się ku temu spo­sob­ność, czę­sto z wiel­ką fi­zycz­ną szko­dą dziec­ka, któ­re z ich po­wo­du na­ba­wia się nie­raz cho­ro­by lub wiecz­ne­go ka­lec­twa. Przy tem, po­nie­waż dziec­ko jest ko­niecz­nym świad­kiem, a póź­niej i wspól­ni­kiem tych prze­kro­czeń, pierw­szą więc i naj­szko­dliw­szą na­uką, jaką otrzy­mu­je, jest prak­tycz­na na­uka oszu­ki­wa­nia i kłam­stwa. Obok tak wiel­kie­go złe­go po­mi­nąć już moż­na to, że dzie­cię nie sły­szy z ich ust żad­ne­go zdro­we­go roz­wi­ja­ją­ce­go sło­wa, a na­to­miast – wie­le bar­dzo nie­wła­ści­wych i zdroż­nych.

Od mat­ki zaś od­bie­ra ono naj­czę­ściej inne, rów­nie szko­dli­we na­uki. W wie­lu ra­zach mat­ka uwa­ża je za ro­dzaj ba – wi­deł­ka, stroi w spo­sób dzi­wacz­ny i nie­hy­gie­nicz­ny, byle za­dość uczy­nić mo­dzie, do­rów­nać lub prze­wyż­szyć inne mat­ki. Gło­śno od­zy­wa się przy dziec­ku, że mu w ja­kim stro­ju do twa­rzy, że strój ten jest kosz­tow­ny, że wzbu­dzi za­zdrość ry­wa­li­zu­ją­cych z nią ko­biet i t… p. Uczy się więc ono są­dzie we­dle po­wierz­chow­nych da­nych, wy­róż­niać lu­dzi we­dle suk­ni, – od­bie­ra prak­tycz­ne lek­cye próż­no­ści, aż nad­to przy­sta­ją­ce do pierw­sze­go sta­dium roz­wo­ju, gdyż próż­ność jest głów­ną wła­ści­wo­ścią, za­rów­no dzie­ci, jak pier­wot­nych spo­łe­czeństw. Oprócz stro­ju, mat­ki uczą je peł­no rze­czy na po­pis, nie z za­mi­ło­wa­nia, lub po­czu­cia po­trze­by na­uki rze­czy­wi­stej, ale z po­wo­du, że tak wy­pa­da. Na ten nie­do­bór wy­cho­wa­nia ma­cie­rzy­ste­go zwra­ca­no już nie­jed­no­krot­nie uwa­gę, prze­cież był to za­wsze głos wo­ła­ją­ce­go na pusz­czy, bo i jak­żeż może być in­a­czej, sko­ro po­trze­ba­by na­przód zre­for­mo­wać mat­ki, a do­pie­ro po­tem żą­dać od nich in­ne­go kie­run­ku; bo prze­cież nikt nie może dać dru­gim tego, cze­go sam nie po­sia­da, a roz­są­dek, ob­ra­cho­wa­nie, pa­no­wa­nie nad sobą, są wła­śnie naj­rzad­szy­mi po­mię­dzy nie­mi przy­mio­ta­mi.

Czę­sto też dzie­cię jest przed­mio­tem nad­mier­nej czu­ło­ści, któ­ra u zde­ner­wo­wa­nych ko­biet za­stę­pu­je praw­dzi­wą i ro­zum­ną mi­łość. Za­miast sta­łe­go kie­run­ku, spo­ty­ka u mat­ki fan­ta­stycz­ną, co chwi­la zmien­ną, wolę i wolę tę uczy się prze­zwy­cię­żać łza­mi albo piesz­czo­tą, po­chleb­stwem albo dą­sem; bo z wła­ści­wą so­bie by­stro­ścią zro­zu­mi ła­two, że ta wola nie opie­ra się na żad­nej sta­łej pod­sta­wie.

Dzie­je się tak nie dla tego, by mat­ki nie dba­ły o dzie­ci, lub lek­ce­wa­ży­ły swo­je obo­wiąz­ki, ale wprost, że speł­nić ich nie umie­ją, że nie mają po więk­szej czę­ści, a przy tem nie mają one ja­sne­go po­ję­cia o waż­no­ści pierw­szych spo­strze­żeń i na­wyk­nień i są zu­peł­nie nie uzdol­nio­ne do obo­wiąz­ków wy­cho­waw­czyń.

W wie­lu ra­zach mat­ka, na­wet po­zor­nie świet­nie wy­kształ­co­na, prze­cież pod wzglę­dem istot­nych wia­do­mo­ści, a szcze­gól­niej wia­do­mo­ści psy­cho­lo­gicz­nych, ty­czą­cych się roz­wo­ju po­jęć dzie­cin­nych, stoi zu­peł­nie na rów­ni z pro­ste­mi ko­bie­ta­mi.

W in­nych zno­wu, mat­ka, ro­zu­mie­jąc le­piej waż­ność swe­go za­da­nia, bie­rze do po­mo­cy pia­stun­kę, lub mam­kę, aby ta po­dej­mo­wa­ła je­dy­nie pod jej do­zo­rem fi­zycz­ny trud oko­ło dziec­ka. Mat­ka jed­nak za­zwy­czaj, przy naj­lep­szych na­wet chę­ciach, ma roz­licz­ne za­trud­nie­nia, nie po­zwa­la­ją­ce jej wy­łącz­nie od­dać się jed­nym obo­wiąz­kom. Je­śli ma dzie­ci kil­ko­ro, jed­no nie może ab­sor­bo­wać jej wy­łącz­nie, dom, go­spo­dar­stwo, mąż, ro­dzi­na, istot­na po­trze­ba, albo też świat i za­ba­wa, wy­wo­łu­ją ją z domu, a przy­najm­niej z dzie­cin­ne­go po­ko­ju i zmu­sza­ją spusz­czać się na niań­ki, mam­ki lub bony.

Wy­bór więc tych po­moc­nic po­wi­nien być jak­naj­sta­ran­niej­szy, a wy­kształ­ce­nie przy­najm­niej ele­men­tar­ne pia­stu­nek jest pierw­szym po­stu­la­tem pe­da­go­gicz­nym.

Dru­gim, waż­niej­szym jesz­cze, by­ła­by jed­ność w po­glą­dach i dzia­łal­no­ści, tak u oboj­ga ro­dzi­ców, jak na­uczy­cie­li i wszyst­kich współ­uczest­ni­ków wy­cho­wa­nia, a nie­ste­ty pod tym tak­że wzglę­dem bar­dzo wie­le po­zo­sta­je do ży­cze­nia.

Ro­dzi­ny, opar­te na wza­jem­nej zgo­dzie i mi­ło­ści, na­le­żą w ogó­le do wy­jąt­ko­wych, a po­ro­zu­mie­nie, ist­nie­ją­ce mię­dzy oj­cem a mat­ką, czę­ściej bywa po­zor­ne, niż rze­czy­wi­ste. Przy­czyn ku temu jest bar­dzo wie­le, głów­nie jed­nak wi­nić o to trze­ba burz­li­wą chwi­lę obec­ną, w któ­rej wszyst­kie sto­sun­ki są za­kwe­sty­ono­wa­ne, oraz głę­bo­ką róż­ni­cę wy­kształ­ce­nia, a za­tem i po­glą­dów dwóch płci. Mał­żeń­stwa, sko­ja­rzo­ne naj­czę­ściej na mocy kon­we­nan­so­wych wzglę­dów róż­nej na­tu­ry, są po­wo­dem, że ro­dzi­ce my­ślą, je­śli nie ser­cem, dążą każ­de w swo­ją stro­nę. Zgo­da więc utrzy­mu­je się po­mię­dzy nimi na wie­lu punk­tach, je­dy­nie dzię­ki wza­jem­nym ustęp­stwom. Ale w kwe­sty­ach wy­cho­wa­nia ustępstw być nie może, po­trze­ba ko­niecz­nie sta­łych i kon­se­kwent­nych za­sad, po­ło­wicz­ne dzia­ła­nia nie mogą wy­dać do­brych owo­ców. A je­śli oj­ciec bę­dzie prze­pro­wa­dzał swo­je za­sa­dy, a mat­ka zno­wu inne z nie­mi nie­zgod­ne, dzie­cię stra­ci za­ufa­nie do jed­nych i dru­gich, do oso­by ro­dzi­ców i do tego wszyst­kie­go, co wpo­ić w nie usi­ło­wa­li.

Tym cza­sem, naj­czę­ściej fakt ten ma miej­sce. Wpraw­dzie, zwy­kle wpływ ro­dzi­ców na dzie­cię nie jest jed­na­ki, – mat­ka zaj­mu­je się niem bez­po­rów­na­nia wię­cej od ojca, któ­re­go obo­wiąz­ki lub za­ba­wy są wię­cej za­do­mo­we. Je­śli jed­nak ma on inne za­sa­dy, niż mat­ka, to czę­sto jed­nem sło­wem, lub spoj­rze­niem, prze­czy temu wszyst­kie­mu, cze­go uczy ona, a ta­kie sło­wo, lub spoj­rze­nie, wła­śnie dla tego, że oj­ciec rza­dziej z dziec­kiem prze­by­wa, na­bie­ra do­nio­sło­ści, rów­no­wa­ży i ni­we­czy pra­cę mat­ki, bu­dząc w mło­dym umy­śle rzecz naj­wię­cej dla nie­go wstręt­ną i szko­dli­wą – nie­do­wie­rza­nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: