Przesłanie Indii - ebook
Przesłanie Indii - ebook
Najnowsza książka Waldemara Wnuka "Przesłanie Indii", którą w tym roku oddaje w ręce czytelników, to paralelny romans o kosmologicznym wymiarze. Jest to refleksja nad sytuacją egzystencjalną ludzi z Europy Wschodniej, uwikłanych w niezwykle skomplikowaną rzeczywistość XXI wieku. Mówi o „niebezpiecznych związkach” osób pochodzących z Rosji, Ukrainy i z Polski w kontekście wojny domowej na Rusi. Jest to próba znalezienia jakiejś odskoczni dla samoidentyfikacji ludzi, którzy wybrali emigrację, kierując się – by posłużyć się słowami Konstytucji Stanów Zjednoczonych – „dążeniem do szczęścia” (purches to happiness).
Czy Indie ze swoją antyczną i głęboką kulturą mogą pomoc im w znalezieniu alternatywy w poszukiwaniu wartości dla pogrążonej w wojnie rzeczywistości Europy Wschodniej? Odpowiedź na to pytanie autor pozostawia czytelnikowi, zachęcając tylko do refleksji nad sytuacją egzystencjalną współczesnego człowieka Słowiańszczyzny.
Waldemar Wnuk - poeta, prozaik. Urodzony w Polsce, w Tarnobrzegu, a piszący głównie na emigracji w brytyjskim Birmingham.
Autor książek wydanych w Polsce przez Poligraf ("Księga drugiej młodości") oraz przez Manufakturę Słów ("Kaszalot" i "Juliet"). W języku angielskim piszący dla amerykańskiego AuthorHouse ("Athenais", "Dhayana and Anyonyasaraya", "Notalp Hyperanthropos", "The flowers in the morning", "Obsession"). Inspiracje czerpie z własnego biosu, z literatury światowej, z ikon kultury powszechnej oraz z podróży. W poezji zainspirowany utworami E.E. Cummingsa i Edwarda Stachury. Swą prozę chciałby porównywać do twórczości Marka
Hłaski czy Ernesta Hemingwaya.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8308-302-5 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Musiała jakoś to uprawomocnić. Znaleźć drogę, by przekonać samą siebie, że to naprawdę możliwe. Długo. Całymi nocami szukała kogoś, na kim mogłaby oprzeć swoje optymistyczne założenie, że poradzi sobie w tym nowym świecie.
Czuła się trochę nie w porządku wobec niego, który dowodził, że jest w niej zakochany i uczyni wszystko, co w jego mocy, by pomóc jej na samym początku. Mimo to jakiś demon racjonalizmu ukryty w jej umyśle kazał jej znaleźć jakąś podporę. Nie chciała być całkiem bezbronna. Chciała mieć Plan B.
Jednocześnie nienawidziła siebie za ten brak wiary w Adama. W każdym liście, a pisała je seriami, zapewniała go o swojej bezdennej miłości i przywiązaniu, a on zamiast być zasadniczy i wyniosły, zapewniał ją również, że darzy ją ogromnym szacunkiem i nie oczekuje od niej nic więcej jak tylko partnerstwa i życzliwej postawy.
– O! Gdybym był aż tak obojętny, by nie pożądać jej ciała. – Ale, ale, ale… Obiecała mu przecież małżeństwo i chyba nie jest tak naiwny, by nie wyciągnąć z tego konkluzji, że jej młode jeszcze, trzydziestotrzyletnie ciało może należeć do niego, kiedy tylko zechce.
Całymi wieczorami chichotały z Leną, zastanawiając się nad pierwszym spotkaniem. Nad ich przyszłym życiem.
Teraz jednak odkrycie Wiery było tym, co elektryzowało jej wyobraźnię. Przed Adamem udawała ignorancję. Mówiła, że korzysta z internetu tylko w pracy. Uskarżała się, że nie stać jej na smartfona, a tylko wtedy mogłaby być na bieżąco i w dobrej z nim komunikacji. Mówiła, że nie ma jak korzystać z social mediów, że nigdy nie podróżowała i że Borino, małe, dwudziestotysięczne miasteczko na środku Syberii jest jej jedyną rzeczywistością.
Taka pozycja była dla niego wygodna. On musiał czuć się panem sytuacji. A ona wiedziała, nie była pierwszą naiwną, że mężczyzna lubi czuć się dyrektorem i władcą. To dawało jej psychologiczną przewagę, którą mogła wykorzystać w dowolnym momencie.
Teraz właśnie taki moment nadszedł. W istocie nie kłamała zbyt wiele. Tylko że mogła korzystać z internetu u Lenoczki. Tam właśnie całymi nocami analizowały sytuację.
Na początku miała to być forma biznesu. Kłamała także o podróżach. Oswoiła się z samolotami, podróżując od czasu do czasu do Moskwy i Pitera.
Z jego punktu widzenia były to nieistotne szczegóły. Dla niej, jej ukryta siła.II
Gdy Wiera pojawiła się w końcu na ekranie (z Adamem rozmawiała tylko przy pomocy e-maila i wysyłanych od czasu do czasu fotografii), na pierwszy rzut oka nie wydawała się jej nadzwyczaj piękna. Wprawdzie młodsza od niej o jakieś dziesięć lat, studentka Wydziału Ekonomii na Uniwersytecie w Birmingham, była wyraźnie zaspana.
– Dobra, Maryja! Co chcesz wiedzieć? – Zaczęła szybko, posługując się jakimś dziwnym dialektem języka rosyjskiego, który zrozumieć mogła, koncentrując się z całej siły na ruchu jej warg.
– Chcę cię poznać. Rozumiesz? Żeby mieć w razie czego jakiś kontakt. Rozumiesz? – powtórzyła Maryja, ale na twarzy Wiery ujrzeć mogła tylko nutę pogardy. Ziewnęła ostentacyjnie.
– To dla mnie nie za dobry interes. Mogę mieć przez to kłopoty. Jak nie masz tu nikogo pewnego, to nie przyjeżdżaj. Nie sądzisz, że będę cię utrzymywać, chyba żartujesz?
Maryja wzdrygnęła ramionami z nonszalancją.
– Nie o to chodzi. Chciałabym mieć kogoś, do kogo mogłabym się odezwać i zapytać o poradę.
Pogarda nie schodziła z twarzy Wiery.
– To też kosztuje. Nie jestem agencją konsultingową. Mieszkam tu i studiuję. Jak dobrze pójdzie, to w przyszłym roku skończę uczelnię i znajdę pracę dla osób wykwalifikowanych.
Maryja udała, że się nie obraża.
– Rozumiem cię. Jeśliby się tak złożyło, że muszę u ciebie zamieszkać na trochę, to zaraz po podjęciu pracy zapłacę ci za mieszkanie. Ja nie jestem z tych, co nie chcą pracować, a poza tym on obiecał, że przez pierwszych parę miesięcy mogę u niego mieszkać i się uczyć…
Wiera przerwała jej w połowie zdania.
– Jaki znowu on?
Wyjęła z barku duży kieliszek czerwonego wina i opróżniła go do dna. Jej twarz zalała się czerwonym rumieńcem, a oczy poczęły błyszczeć szelmowsko.
– Powiedz mi jeszcze, że znasz go tylko z internetu? Co to za jeden? Anglik chociaż, czy może jakaś kurwa?
Maryja zmieszała się wyraźnie i straciła ochotę do konwersacji.
– Polak, ale mówi, że ma także brytyjskie obywatelstwo. Bardzo miły i pisze piękne wiersze.
– Mówiłam, że kurwa – skwitowała ponuro Wiera. – Nie bierz tego. Ja ci nie pomogę. Sama mam duże problemy z utrzymaniem. Wynajmuję mały pokój u jednego smeratego, ale za rok powinno być w porządku. No, ale jestem studentką i mam wizę studencką. A ty co? Dwa zdjęcia w internecie.
Maryja zamilkła na dłuższą chwilę, naburmuszona, po czym przemogła się, by przerwać tę ponurą ciszę.
– Jak jesteś taka niemiła, to żałuję, że się do ciebie odezwałam.
Studentka wyprężyła się dumnie i dopiero teraz dostrzegła, że pod jej czerwoną bluzeczką z dekoltem nie ma biustonosza.
– _Sorry_, stara. Myślę, że się trochę spóźniłaś. Trzeba się zmobilizować na wizę studencką, a nie tylko na dupę dla bogatego frajera. Polacy to bieda. Zapieprzają i tyle. Pogardzają też naszymi lufami. Ja ci radzę, nie bierz tego. Mam znajome, które miały różne jazdy, aż się nie da opowiedzieć. Były i w londyńskich burdelach, i u wiecznie pijanych sportowców z Europy Wschodniej. To syf, mówię ci. – Zauważyła, że w oczach Maryi pojawiły się łzy. – Nie pękaj! Może przesadzam. Sama też miałam niezłe piekiełko. Teraz ten Mahmud, u którego mieszkam, jest w porządku, ale Timur, na przykład, nieźle pajacował.
Przerwała, by wypić następny kieliszek czerwonego wina. Maryja w międzyczasie doszła do siebie. Odgarnęła na boki kędziory swych długich, czarnych włosów. Spoważniała i przypomniała sobie, że jest dużo starsza.
– A ja myślę, mała, że to ty nieźle pajacujesz. Mieszkasz ze smeratymi, pijesz, a kto wie, czy nie palisz haszu. Widzę po oczach. A jak ktoś chce normalnie żyć z kimś, kto mu się podoba, to robisz z niego ścierwo! Czemu tak źle o nim mówisz? Znasz go? Mnie się wydaje całkiem zabawny i opiekuńczy. Nie musi mi dawać wszystkiego, tylko pomóc trochę na początku. Tak się umówiliśmy. Ja też skończyłam studia. Instytut w Irkucku. Wielka mi rzecz! Dzisiaj wszyscy mają jakieś studia.
Wiera rozczuliła się po winie i zamiast napaść na nią, zrobiła się malutka jak dziewczynka, alkohol zaczął już działać.
– Dobra. Niech będzie. Może rzeczywiście ten twój Polak jest zakochany. Już się nie czepiam. Jestem młoda i lubię się bawić. Czasem ktoś mnie pierdoli, ale to chyba normalne. Nie myśl sobie, nie jestem z tych, co za kasę.
– Nie powiedziałam nic takiego! – przerwała jej. – Naskoczyłaś na mnie, a ja tylko chciałam mieć jakiś kontakt, jakby coś nie wyszło. Cóż. Nie powinno tak być, ale człowiek zawsze chce się zabezpieczyć. To w końcu siedem tysięcy mil od domu.
Mała po drugiej stronie przetarła czoło chusteczką.
– Kurwa czy nie, to nie twoja sprawa. Dobra. Rozumiem. Fiedia mówił, że każda jest kurwą, tylko na swój sposób. – Znowu parsknęła śmiechem. – Fiedia to mój _boyfriend_. Też studiuje, ale zaocznie – wyjaśniła, po czym spojrzała na złoty zegarek. – Nie mam już czasu. Muszę lecieć. Okej, frajerko, masz ten kontakt, ale nie oczekuj cudów! Mogę ci coś doradzić, ale kasy nie dam i dupy też nie będę za ciebie nadstawiać!
Maryi o nic więcej nie chodziło. Niczego więcej nie oczekiwała.
– Dziękuję ci pięknie, mała! Trzymaj się i uważaj na smeratych. Czytałam w gazecie…
Wiera nie wytrzymała i przerwała jej agresywnie:
– Pierdol się, frajerko! Jak będzie coś bardzo ważnego, to zadzwoń, pomyślimy, co da się zrobić.
Po chwili obraz na ekranie zgasł i Maryja została na parę minut sama ze swoimi myślami. Szybko otworzyła myszką zdjęcie Adama.
– Ty nie możesz być potworem – powiedziała do samej siebie.III
Nie zawsze tak było.
W istocie to nie ona, ale Lenoczka wpadła na ten pomysł. Ona była piękniejsza. Nosiła efektowną, czarną mini i, mówiąc szczerze, opinię dziwki w czasach studenckich w Irkucku.
Teraz wszystko się zmieniło. Obie pracowały w sklepie z odzieżą damską w Borino. Kombinat ROZAMET, w którym powinny pracować po ukończeniu Instytutu, a który specjalizował się w produkcji sprzętu drogowego, zredukował swych umysłowych do niezbędnej pięćdziesiątki i wszystkie nadzieje na znalezienie pracy w jego biurowcu pękły jak mydlana bańka.
Owczarnikow, właściciel sklepu z odzieżą damską, na początku obiecywał złote góry i szybki awans. Później musiał przyznać, że czasy są ciężkie i płacił swojemu personelowi minimum krajowe. Nie to było jednak najgorsze. Najgorsza była wszechogarniająca, powszechna nuda. Parę klientek przez cały dzień. Zwykle przebierały tylko w ciuchach i nic nie kupowały.
Na początku zachęcały z Lenoczką, jak mogły. Lena, efektowna blondyneczka o niebieskich oczach, zakładała na swe kształtne ciało co piękniejsze sukienki. Wyglądało to bosko. Jedwab rozpięty na jej krągłych, jędrnych piersiach, biodrach i pośladkach. Niesamowita talia, szczupły brzuch i przede wszystkim długie nogi w pończochach i szpilkach.
Tak. Owczarnikow zatrudnił je obie ze względu na Lenę, która niemal zmusiła go do przyjęcia również jej najlepszej koleżanki Maryi.
Cóż, kiedy nikt nie miał pieniędzy, by kupować drogie ubrania sprowadzane nawet z Astrachania i Paryża. Zrozpaczona Maryja zrugała nawet kilka razy klientki, które stroiły się godzinami, a potem nic nie chciały kupić.
– To nie salon mody, tylko sklep z odzieżą, kobieto! – wyrwało jej się jednego dnia.
Średnio co trzy miesiące Owczarnikow narzekał. Uskarżał się, że jest już właściwie po sklepie. Dowodził, że zbankrutowali, tylko nie ma sumienia zamknąć biznes ze względu na pracowniczki, które są dla niego bardzo ważne. Żalił się zawsze wtedy, gdy próbowały prosić go o podwyżkę. Zostało więc na tym, że na razie nie zamyka, w nadziei na przyszły rozwój, ale zarobki muszą pozostać na poziomie minimum krajowego.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wszystkie zamówienia dokonywane były online. Sklep musiał zatem mieć stały dostęp do internetu. Dziewczęta całymi dniami przeglądały strony internetowe. Klienci nierzadko słyszeli wybuchy ich śmiechu i domyślali się, że dziewczyny oglądają filmy erotyczne.
– A nich patrzą, może się czegoś nauczą. Obie panny jeszcze – skomentowała pewnego dnia staruszka, która zabłądziła do salonu z odzieżą.
W zeszłym roku Lena wpadła na pomysł, by zrobić sobie parę efektownych zdjęć i spróbować na polskim portalu Sympatia. Maryja, spokojniejsza i bardziej dostojna, miała poważne wątpliwości.
– Ty jesteś taka, że na pewno kogoś znajdziesz, ale ja się chyba aż tak nie podobam. Poza tym, kobieto, jak chcesz jechać do Polski czy do USA? Masz taką kasę?
– Jak kocha, to zapłaci. – Lenoczka parsknęła śmiechem i przeciągnęła się jak struna w swych ciasnych dżinsach, eksponując goły brzuch i opięte na niebieskiej bluzeczce piersi.
– Teraz wszyscy robią biznes, nawet sam Putin w programie _Nowocześni przedsiębiorcy_ zachęcał do tego. W Ameryce ludzie robią na tym miliardy, a my co? Siedzimy jak śnięte ryby w akwarium. Nie wkurwiaj mnie, dziewczyno! Masz piękną buzię, zielone, lśniące oczy, duże piersi i czarne, baszkirskie włosy. Czego jeszcze chcesz? Wiesz, co ci powiem? Mamy już po trzydzieści trzy lata i jeśli jest jeszcze coś do zrobienia, to już najwyższy czas.
Nieprzekonana do końca Maryja uległa ostatecznie namowom koleżanki i obie zapisały się do portalu.
Pewnego wieczoru zrobiły jedna drugiej po serii zdjęć. Maryja z trudem wcisnęła się w studenckie ubrania, a Lenoczka narzekała, że po dziecku to już nie to samo. Jej brzuszek, kiedyś tak perfekcyjny, na zdjęciu wyglądał żałośnie, a piersi wydały się nazbyt obwisłe.
Od początku Lena, matka dwójki dzieci, Borysa i Maszy, nie ukrywała, że chce tylko blefować. To, że nie żyła już z Iwanem, było zgodne ze stanem faktycznym, ale zostawić dzieci na pastwę losu, byłoby dla niej czynem ohydnym.
Maryja pisała, że jest zainteresowana znalezieniem wielkiej miłości na Zachodzie. Igor opuścił ją dla Swietłany cztery lata temu. Była to dla niej tragedia. Przygotowania do ślubu zakończyły się i matka miała łzy w oczach, gdy okazało się, że nie dojdzie do niego.
Teraz była to już stara historia.
Maryja też nie wierzyła, że może się udać. Wyśmiewała w czambuł wszystkich kandydatów. Razem z Leną opracowały receptę na miłość – jak kusić swym ciałem. Zawsze prosiły o pomoc finansową zalotników z Zachodu. Podawały im numery konta (oczywiście nie swoje, tylko znajomych) oraz dane dla Western Union.
Potrwało chwilę, nim Maryja uświadomiła sobie, że to proceder przestępczy. Prosić kogoś o pomoc, a potem nie pojawiać się na umówionym spotkaniu.
– A pies ich trącał! – podsumowała Lenoczka jej zafrasowanie. – Myślą, że mogą mieć każdą naszą za pieniądze. Nawet bardzo młode i piękne! A co? Tam nie ma kobiet? Sami są do dupy, a chcieliby się dobrać do młodego zboża. Nie ma tak dobrze w życiu!
Maryja nie do końca podzielała zdanie swej uroczej koleżanki.
– Ja to bym i może spróbowała. Tylko kto wyśle pieniądze – zadeklarowała, a Lenoczka skwitowała to szelmowskim śmiechem.
– Frajerka jesteś, wiesz? A co, jak ktoś cię oszuka? Nie masz kasy. Nie masz żadnych papierów na pobyt. Mogą cię zamknąć w burdelu. Mogą cię okraść, zgwałcić czy pobić. Myślałaś o tym? Chcesz zaufać jakiemuś kochasiowi? Uwierzyć, że zapałał do ciebie miłością przez internet? Wierzysz, że będzie cię utrzymywał? Wierzysz, że będzie ci pomagał z językiem? Wierzysz, że jest w tobie zakochany, bo zobaczył parę fotek?
Obrażona Maryja wzruszyła tylko ramionami.
– A gdzie jest twój Iwan? Gdzie jest mój Igor? Oni też się zakochali. Może ktoś rzeczywiście czuje się samotny? A może chce mieć młodszą kobietę? I będzie dzięki temu szczęśliwy.
Lena posmutniała na chwilę.
– Może, ale myślę, że mu aż tak nie stanie, żebyś się nie nudziła – skonkludowała i obie parsknęły śmiechem.
Niedługo trwały teoretyczne rozważania obu partnerek. Fotosy Leny były tak spektakularne, że już w pierwszym miesiącu ich działalności znalazła czterech kandydatów z Polski, Niemiec, UK i ze Stanów Zjednoczonych. Zaproponowała im wieczną miłość, małżeństwo, dzieci i szczęśliwą rodzinkę. Jedyne, czego od nich oczekiwała w zamian, to skromna suma na bilet i drobne wydatki. Niektórzy przesyłali jej piękne zdjęcia. Inni nawet poezję i muzykę.
Już w ciągu pierwszego miesiąca zarobiła w ten sposób dwa tysiące pięćset dolarów, co stanowiło równowartość jej dwunastomiesięcznych zarobków.
Oczywiście nie ruszyła się nigdzie z Borino, a kontakt zrywała zaraz po wpłynięciu sumy.
Maryja troskała się o nią. Jej, jak dotąd, nikt nie zaoferował pieniędzy.
– A co będzie, jak ktoś zgłosi to na policję? – pytała.
Ona tłumaczyła, że podała im fałszywy adres, imię, nazwisko i numer konta kolegi.
– A poza tym, to mogłam się jeszcze nie zdecydować. Myślę nad tym albo zdecydowałam się na innego. A czy ładnie to tak zabierać dziewczynę z domu rodzinnego za pieniądze?
– Jak przedsiębiorczość, to przedsiębiorczość! – żartowały.IV
IGOR
To było czyste szaleństwo. Nie mogła o tym myśleć, mimo iż wszystko skończyło się cztery lata temu. Zostało jej po nim tylko parę zdjęć i dziura w sercu. Ogromna i ziejąca rozpadlina pomiędzy tym, co się wydarzyło a jej gorącym pragnieniem.
Nie było dnia, by nie spoglądała na jego zdjęcie, głęboko wzdychając. Przebrana w różowy szlafrok, tuż przed snem, albo tuląca do piersi dużego misia jak mała dziewczynka, użalała się nad swym nieszczęściem. Czasem, po lampce czerwonego wina, wylewała łzy. Długo celebrując swe cierpienie, nim siły opuściły ją i odpłynęła w krainę snu.
To był długi i płomienny związek. Oboje w dwa tysiące siódmym ukończyli Instytut w Irkucku. Poznali się w akademiku dwa lata wcześniej. Byli więc razem przez dziesięć lat. I gdyby wtedy ktoś jej powiedział, że on nie jest partnerem jej życia…
Wtedy gdy wszyscy postrzegali ich jako organicznie zrośniętych. Jak papużki nierozłączki, zamieszkujące na piętrowym łóżku akademickiej bursy.
Igor, wysoki blondyn, wyższy od niej o głowę. Musiał naginać kark, by nie uderzyć głową w metalową ramę łóżka. Podobnie, gdy próbował ją pocałować, musiał klękać. Byli jedną z tych par, co do których nikt nie miał wątpliwości, że będą razem. Tak jakby się urodzili pod wspólną gwiazdą.
Jeszcze teraz, gdy zamknęła powieki, widziała, jak jego dłonie wspinają się po wieży jej długiej szyi. Zaczerwienienie policzków. Czuła, niemal fizycznie, jego gorące usta na aksamicie swych warg. Łaknienie jego pieszczot i wilgoć namiętności.
Ich stosunki miały w sobie coś mistycznego. Na zawsze zapamiętała ten moment tuż po zaspokojeniu, kiedy dzierżył w swych silnych ramionach jej biodra i delikatnie całował wypukłości jej pośladków. Powtarzał ten rytuał wiele razy. Tak że oczekiwała tego. Tak że patrzyła na niego załzawionymi oczyma, a on czasem bawił się jej uległością, udając, że nie wie, o co jej chodzi. Zawsze jednak powtarzał swój rytuał. Tak jakby chciał powiedzieć: „Należysz do mnie. Kocham twoje ciało. Nie ma skrawka twojej skóry, którego nie chciałbym pieścić”.
A ona przeciągała się przed nim jak kotka. Jej lekkie, na poły azjatyckie ciało tańczyło przed nim swój dziki i atawistycznie piękny taniec miłości.
Nigdy nie nadużywał wobec niej siły. Nie było takiej konieczności. Czyniła w łóżku wszystko, czego pragnął, a jego jedynym pragnieniem było uczynić jej wiotkie ciało szczęśliwym. Tonęła w jego potężnym uchwycie. Tak jakby był siłą natury, a nie mężczyzną. Pozwalała, by swobodnie penetrował jej ciało. Aż do bólu i do wystąpienia potu na skórze przyległej do jego muskularnych kończyn.
Po studiach Igor służył w wojsku. Był oficerem wojsk powietrzno-desantowych w Pskowie. Pisał desperackie listy i przysięgał dozgonną miłość. Na przepustkach odwiedzał ją w Borino, a ona dwukrotnie wybrała się w długą podróż do samego Pskowa.
Maryja na studiach trenowała gimnastykę artystyczną, znajdując miejsce w szerokiej kadrze olimpijskiej Federacji Rosyjskiej. Była zatem sprawna jak kocica i elastyczna jak jaszczurka. Ruchliwa, wesoła, pełna energii i życia. On na studiach trenował kick-boxing. Potem, w jednostce, był reprezentantem w boksie, w wadze półciężkiej. Wśród chłopaków cieszył się dużym autorytetem. Był poważny i profesjonalny. Wróżono mu karierę zawodowego oficera.
Do Borino przyjeżdżał, ku zachwytowi dziatwy, w oficerskim mundurze spadochroniarza. Ona czekała na niego na łóżku, w swej najpiękniejszej, błękitnej haleczce. Czasem nie zdążył nawet zdjąć butów, a był już wewnątrz jej rozpalonej kobiecości. Wtedy nie mogła myśleć o niczym innym, jak tylko o ich następnym spotkaniu.
Dziesięć lat. Dziesięć lat, które przeminęły tak szybko, jakby były krótką chwilą. Wtedy wydawało się to stanem permanentnym, wiecznym, uświęconym przez miłość dwojga doskonale do siebie dopasowanych istnień.
Lubił, gdy jej czarne włosy spięte z tyłu głowy podkreślały jasną cerę i smukłość szyi. Potrafił całować jej kark i ramiona, tak jakby nie dbał o to, że to tylko gra wstępna. Tak jakby sam jej widok, dotyk jej skóry i czuły oddech były tym, czego oczekiwał.
Po latach myślała, że to się już nigdy nie może powtórzyć. Uwielbiała piosenkę Sewery, którą nuciła bez końca:
„Gdyby miłość była tak lekka jak oddech i czysta jak woda, zobaczyłbyś mnie inną i nigdy nie opuścił”.
Nie chciała myśleć, jak do tego doszło. To nie miało znaczenia. A gdy już się wydarzyło, było jak grom z jasnego nieba. Po prostu. Jak grom z jasnego nieba, który niespodziewanie, pozbawia życia niewinne jagnię.
Jeszcze dwadzieścia dni. Tylko i aż dwadzieścia dni dzieliło ją od najważniejszego wydarzenia w jej życiu. Miała wtedy dwadzieścia dziewięć lat i nie było dnia, by matka nie poganiała jej do ślubu i macierzyństwa. Nie chciała dzieci przed ślubem, a on nie chciał ślubu, który uważał za rzecz konwencjonalną. Nalegał, by zamieszkała z nim w Pskowie, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Ona i matka chciały, by dzieci miały stabilną pozycję, a społeczeństwo rosyjskie ciągle i mimo wszystko do liberalnych nie należało.
Było zatem coś ułomnego w tym płomiennym uczuciu. Coś, co kazało obojgu upajać się raczej spazmatyczną, heroiczną chemią, zamiast szukać stabilizacji i rodzinnego życia. Może podświadomie oboje wiedzieli, że codzienność musi zniszczyć to, co piękne. To, co wyjątkowe i wyśnione. Może mózg targany przypływem orgazmu i uniesienia nie chciał rezygnować z przywileju kochanków na rzecz dobrego, ciepłego, ale i rutynowego życia.
Każdy jego przyjazd. O jak dumna była, że ma tego człowieka na własność! Każde jej spojrzenie. Tak bardzo pragnął oglądać jej twarz. Penetrować swoimi oczyma jej zielone, wilgotne oczy. Chciał zachować ją w pamięci, całą skąpaną w promieniach słońca. Wiotkość jej ciała. Tak jak wtedy, gdy całował jej ciepłe i gładkie pośladki, dzierżąc w ramionach jej krągłe biodra.
Można pomyśleć, że to musiało się skończyć, bo było czymś nazbyt doskonałym. Można pomyśleć, że oboje nie potrafili znaleźć recepty na życie. Na spokój i ciszę, które trzeba zaakceptować, by przetrwać i być, i starzeć się, i spokojnie umierać we dwoje.
Swietłana znalazła receptę na życie. W dwa tysiące osiemnastym roku urodziła bliźnięta. Dwóch chłopców o blond włosach.
Wstyd było się jej do tego przyznać, ale aż do tej chwili w skrytości wierzyła, że to, co nieodwracalne, może stać się odwracalne, i znowu pewnego wiosennego dnia poczuje jego silne dłonie na swych biodrach, a pocałunek jego warg na swym zaspokojonym w tańcu miłości ciele.
To życie, które wybuchło na wiosnę, tak jak wybucha wulkan, przecięło jej udrękę, tak jak ręka akuszerki przecina pępowinę i coś się rodzi. Nie miała już siły na rozpacz. Pobladła na twarzy. W ciągu roku stała się kobietą wieku średniego. Już nie chciała czekać na cud. Nic się już nie mogło zmienić. Ze złością zniszczyła błękitną halkę. Ukradkiem raczyła się alkoholem.
Lenoczka… Cóż ona mogła o tym wiedzieć. Dla niej była starszą koleżanką i tylko przez uprzejmość nie chciała przyznać, że jest dla niej nudną partnerką w sklepie Owczarnikowa.V
OLGA
W oczach Maryi Olga była jak zakonnica. Wszyscy w Borino wiedzieli, że jest wdową po oficerze, który zginął w Afganistanie. Olga miała blond włosy, a Maryja kruczoczarne po ojcu Baszkirze, Muracie. Gdy szły razem ulicą, sprawiały z daleka wrażenie rówieśniczek. Posłuszna Maryja, często pomagała jej w zakupach i obowiązkach domowych.
Olga straciła Murata bardzo wcześnie. Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata, gdy dotarł do niej list powiadamiający o jego bohaterskiej śmierci na polu chwały. Był tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty ósmy rok. Maryja miała dwa lata i nie mogła tego zrozumieć. Dopiero później matka nauczyła ją żałować, płakać i tęsknić. Wtedy gdy do tego doszło, nie zrozumiała przyczyn smutku matki. Ta zalewała się łzami, tuląc w ramionach maleńką Maryję, jedyną przyczynę, dla której chciała jeszcze żyć.
I tak pozostało. Została sama z małą i trwały tak razem przez kolejnych trzydzieści jeden lat.
Mama. Kiedyś szczupła i zgrabna, stała się monumentem pozostawionym na pamiątkę po zaginionym oficerze. Nigdy nie zdecydowała się wyjść ponownie za mąż. Nie miała więcej dzieci.
Bardzo przeżywała jej związek z Igorem. Była przekonana, że powinni się pobrać i mieć dzieci. Tym bardziej była zdruzgotana, gdy dowiedziała się od swej ukochanej Marylki, że Igor zostawił ją dla Swietłany. Do tego stopnia, że w pierwszym odruchu chciała wziąć sprawy w swoje ręce, ale Maryja kategorycznie sprzeciwiała się jej interwencji i po długiej perswazji ostatecznie zrezygnowała.
Maryja miała już dość mieszkania z matką. W domu, gdzie wszystko kojarzyło się jej ze zmarłym tragicznie oficerem Armii Czerwonej Muratem Szakirowem.
To była akcja jakich wiele. Sto czterdziesta czwarta brygada, w której służył Murat, miała za zadanie patrol odcinka w rejonie Kandaharu. Niewielka kolumna złożona z dwudziestu ośmiu pojazdów posuwała się powoli, w kurzu drogi, zatopiona w letnim, lipcowym słońcu. Z prędkością około dziesięciu kilometrów na godzinę. Tak aby saperzy zdążyli spenetrować wykrywaczami min pikę kolumny. Transportery opancerzone, cztery ciężkie czołgi T-72, ciężarówki i dwa łaziki sztabowe. Wszyscy uzbrojeni i gotowi do odparcia wroga. Komunikaty sztabu mówiły o wzmożonej w tym rejonie aktywności fundamentalistów. Snajperzy ze swych stanowisk ulokowanych na samochodach sztabowych, nieustannie wpatrywali się w przestrzeń, by nie umknęła im żadna postać, by nie przemknęła się nawet mysz. Podobnie ci na Mi-24, które osłaniały ich z powietrza i informowały o wszystkim, co mogły dostrzec w polu widzenia.
Murat obsługiwał karabin maszynowy umieszczony na dachu jednego z T-72. Miał sprzęt optyczny i obserwował lewą stronę drogi, by w razie konieczności pokryć ogniem karabinu maszynowego atakującego wroga. Pietia z drugiego T-72 miał obserwować prawą stronę drogi. Teoretycznie wszystko było perfekcyjnie zabezpieczone. Z powietrza, przeciw minom i na wszystkie możliwe sposoby świata.
To był tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty ósmy rok. Problemy były już bardzo poważne. Terroryści uzbrojeni po zęby przez amerykańskie służby specjalne. Codziennie w zasadzkach ginęli ludzie. Nikt nie chciał być następny. Strzelano zatem na oślep, prewencyjnie i do wszystkiego, co się poruszy.
Gdy Organizacja MEMORIAL ogłosiła w prasie długą listę piętnastu tysięcy pięciuset zaginionych w boju, opinia publiczna była wstrząśnięta. To był prawdziwy gwóźdź do trumny ZSRR. Nikt nie myślał o dwóch milionach poległych Afgańczyków, ofiarach dywanowych nalotów i zaporowego ognia.
Murat nie mógł tego dostrzec. Motor nadjechał z prawej strony, którą miał pokrywać ogniem Pietia. Dlaczego nie zneutralizowali motoru chłopaki z Mi-24?
W późniejszym śledztwie wyszło na jaw, że dostrzegli smugę kurzu zbyt późno. Mówili, że oddali serię strzałów z poczwórnej dwudziestki czwórki umieszczonej na dziobie Mi-24. Nie zdążyli zamknąć celu w rewirze ognia. Nie zdążyli wycelować i odpalić rakiety. Może było zbyt dużo światła w kontekście białych kamieni. Dwaj napastnicy w białych turbanach z amerykańskimi bazukami gotowymi do strzału zdołali podjechać na odległość dwustu metrów do kolumny i oddać strzał w kierunku wlokącego się T-72. Strzał z tej odległości nie mógł być groźny dla olbrzymiej maszyny. Mógł być groźny i był dla siedzącego nad wieżyczką czołgu Murata.
Pocisk bazuki szybujący parabolicznym lotem w stronę wieżyczki odbił się od owalnej skorupy pancerza i uderzył rykoszetem wprost w przybraną w hełm głowę Murata, co spowodowało jego natychmiastową śmierć.
Poniewczasie kolumna otworzyła ogień w kierunku motocykla. Śmigłowiec odpalił dwie rakiety niekierowane, z których jedna uderzyła parę centymetrów od motocykla i zabiła obu fundamentalistów, rozrywając ich ciała na strzępy.
Oficer łącznikowy, który przybył do Borino, by złożyć kondolencje Oldze, zrelacjonował z detalami, co zaszło. Potem zapytał, czy wdowa chciałaby porozmawiać ze świadkami całego incydentu. Ta potrząsnęła głową. Nie było już nic do dodania. Zginął… zginął… zginął… i to tylko się liczyło.
– Muszę się nią opiekować. – Spojrzała na małą Maryję. – Muszę się nią opiekować.
To wszystko zaszło tak dawno temu. Potem były studia Maryi i praca Olgi w kombinacie. Codzienny mozół, by utrzymać siebie i małą. Była z niej tak dumna, kiedy otrzymała stypendium na Wydziale Ekonomii w Irkucku. Potem duży zawód. Kombinat zostawił ją bez pracy. Tylko ze skromną rentą po mężu kombatancie. Borino nie mogło też nic zaoferować Maryi. To były już inne czasy i inna rzeczywistość. Przedsiębiorcza Lenoczka zdołała wkręcić Maryję do sklepu Owczarnikowa. I znów, jak dawniej, wiele czasu spędzały wspólnie. Martwiła się o matkę i nie chciała zostawić jej samej w pustym mieszkaniu. Zwłaszcza po odejściu Igora uświadomiła sobie, jak bardzo są sobie teraz potrzebne.
Tylko Lenoczka była jej łącznikiem z młodością. Zawsze roześmiana i skora do żartów, przedsiębiorcza, uwodzicielska, urocza. W jednej chwili potrafiła odmienić nastrój Maryi. Wyrwać ją z ponurego zamyślenia i wprawić w dobry humor. Ta sprawa z Sympatią to też był głupi żart. Obie śmiały się całymi wieczorami. Improwizowały swą wieczną miłość do paru zdjęć, które zobaczyły na ekranie komputera.
W głębi duszy czuła, że to coś złego. Tak wyśmiewać czyjeś uczucia. Lenoczka nie miała takich wątpliwości. Ich propozycje uważała za szowinistyczne i agresywne, a drobna suma, to była w jej opinii, zasłużona dla nich kara.
Maryja śniła, by odmienić swoje życie. Strachem napawała ją tylko myśl, że musiałaby zostawić swą matkę Olgę, której tyle zawdzięczała.