Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przewodniczki. Jak na gruzach komunizmu budowałyśmy równy świat - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Przewodniczki. Jak na gruzach komunizmu budowałyśmy równy świat - ebook

Nigdy nie szłyśmy same!

Pełne obaw z powodu nadciągającej wojny w Jugosławii albo nieustraszone jak Polki zahartowane stanem wojennym – ponad siedemdziesiąt kobiet z Europy Środkowo-Wschodniej i z Zachodu spotkało się w czerwcu 1991 roku w Dubrowniku. Nie chciały przekładać na później zajmowania się problemami kobiet. Kto inny miałby zadbać o ich prawa?

Udało się im wówczas zawiązać sieć kobiecej solidarności, w ramach której Amerykanki wspierały Europejki, Czeszki Chorwatki, Słowaczki Polki… Zakładały biblioteki, organizowały kursy komputerowe i wspólnie dzieliły się doświadczeniem w walce o własne miejsce w polityce i życiu publicznym. Dzięki otwartości i wrażliwości przełamywały stereotypy, przekonując się, że drogą do niezależności kobiet może być nie tylko antykoncepcja, lecz także posiadanie pralki. Były razem w momentach kryzysów i zwątpień. Dziś możemy docenić, jak wiele zawdzięczamy odwadze, determinacji i zawiązanym przez nie długoletnim przyjaźniom.

Tę energetyczną, mądrą i zabawną historię swoich podróży do Europy Środkowo-Wschodniej opowiada Ann Snitow, legendarna działaczka społeczna, profesorka z New School for Social Research w Nowym Jorku. Ann setki razy latała nad Atlantykiem, by z Polkami i koleżankami z innych krajów regionu na gruzach komunizmu budować świat, w którym kobiety mają swoje prawa.

Historia przemian wreszcie opowiedziana przez kobiety!

Bogate w informacje, skupione na emocjach, pięknie napisane. „Przewodniczki” będą czytane przez osoby pragnące wnikliwiej zrozumieć czasy, w których żyjemy.

Vivian Gornick, autorka „Przywiązań”

Ta książka to rozkosz – porywająca opowieść o podróżach, polityce i przyjaźni, osobisty i intelektualny esej i feministyczna powieść przygodowa.

Agnieszka Graff

Ann Snitow (1943–2019) – amerykańska feministka, profesorka literatury i twórczyni gender studies w prestiżowej New School for Social Research w Nowym Jorku. Kluczowa postać przebudzenia feministycznego na początku lat 70. Łączyła role wykładowczyni i zaangażowanej obywatelki, przechodząc bez skrępowania z uniwersyteckiej sali na uliczny Marsz Szmat. Jej loft w SoHo służył nowojorskim feministkom za miejsce niezliczonych dyskusji i centrum operacyjne z wiecznie dzwoniącym telefonem. Snitow wyróżniała się delikatnością i otwartością, dzięki którym potrafiła znaleźć wspólny język zarówno z akademickimi teoretykami, jak i pospolitymi przestępcami. W sporach ideologicznych była „głosem rozsądku”, wybrzmiewającym ponad utartymi podziałami.

Do Polski i Europy Środkowej przyleciała po raz pierwszy na początku lat 90., zakochując się w tym regionie i jego mieszkańcach. Powracając tu wielokrotnie na długie letnie miesiące, stała się jedną z centralnych postaci lokalnych ruchów feministycznych. Jej warsztaty gromadziły ogromną liczbę studentów i studentek, dla których była jednocześnie mentorką, przyjaciółką i siostrą. Opublikowała . „Feminizm niepewności. Dziennik rodzaju” (wyd. pol. 2019).

Powyższy opis pochodzi od wydawcy

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-4440-5
Rozmiar pliku: 822 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z miłością – dla niezwykłych feministek,
które spotkałam w czasie naszej wspólnej walki
o sprawiedliwość i przyjemność, na Wschodzie i na Zachodzie

WSTĘP

W listopadzie 1969 roku moja przyjaciółka Celestine Ware zabrała mnie na spotkanie, które – jak się miało później okazać – było zebraniem założycielskim New York Radical Feminists (Nowojorskich Radykalnych Feministek). Celestine dręczyła mnie, odkąd wróciłam z trzyletnich studiów doktoranckich na Uniwersytecie Londyńskim: „Dzieje się coś niezwykłego, ekscytującego”. Jak zwykle byłam zajęta. Najpierw zaprosiła mnie na spotkanie działającej już od jakiegoś czasu grupy Redstockings (Czerwone Pończochy). Nadal byłam zajęta. Potem zaprosiła mnie na spotkanie chyba pierwszej, jak mi się wydaje, grupy The Feminist (Feministki). W dalszym ciągu byłam zajęta. W końcu nastał listopad i wreszcie się zgodziłam. Po prostu ślepy traf.

Na podłodze w mieszkaniu Anne Koedt przy ulicy Carmine 10 w Greenwich Village siedziały: sama Anne, już wówczas autorka książki _The Myth of Vaginal Orgasm_ (Mit orgazmu waginalnego), cicha, dystyngowana blondynka, i Shulamith Firestone, która wkrótce miała stworzyć dla świata, jaki na to czekał, zaskakujący, utopijny tekst _The Dialectic of Sex: The Case for Feminist Revolution_ (Dialektyka seksu. Przypadek rewolucji feministycznej). Shulie miała oczy jak dwa czarne rozżarzone węgle. Nie spotkałam dotychczas takiej intensywności. Błyskotliwość towarzystwa sprawiła, że zaiskrzyło w elektryzującym momencie. Niestety, nie pamiętam już, kto co powiedział tego pierwszego wieczoru, ale to nie ma nic do rzeczy. Każde słowo było wyryte w blasku i oświetlało drogę, którą – skręcając to tu, to tam – podążałam całe swoje życie.

Nie mając pojęcia, na co się piszę, wskoczyłam w głąb krateru wulkanu, którym był nowy feminizm. Zachowywałyśmy się typowo, jak sądzę, biorąc pod uwagę to, co się wówczas działo w całym kraju. Celly była jedyną kolorową kobietą w tamtym pokoju. Byłyśmy niewiele starsze od pozostałych; urodziłam się w 1943 roku, a Shulie i inne osoby były dziećmi wyżu demograficznego, urodzonymi po 1945 roku – ten powojenny czas, gdy otwierało się tyle nowych możliwości, stanowił nasze wspólne doświadczenie. Rozwój państwa opiekuńczego w latach powojennych sprzyjał rosnącym oczekiwaniom. Blask i śmiałość ruchu na rzecz praw obywatelskich były drogowskazem, zaś inne ruchy przyłączyły się do niego, szerząc nadzieję.

Odrodzenie feminizmu w Stanach Zjednoczonych wyzwoliło inwencję. Kiedy zaczynałyśmy, książki, które musiałyśmy przeczytać, były niedostępne – a i tak większość z nich należało dopiero napisać, i wciąż wiele z nich jest do napisania. W społecznej pamięci nie przechowały się żadne świadectwa historyczne dawnego oporu kobiet przeciwko uprzedzeniom, zniewagom i niewidzialności. Cierpienia kobiet – z powodu przemocy, upokorzeń – nie dostrzegano i nie traktowano jak coś istotnego. Aspiracje ambitnych jednostek zbywano śmiechem. Kongres był w całości dosłownie męską przestrzenią, podobnie jak redakcje gazet, gabinety lekarskie, związki zawodowe i lewica, która zawsze była moim domem; przywódcy prawie zawsze – zgodnie z oczekiwaniami – byli mężczyznami, nie wyłączając przywódców ruchów radykalnych. Pierwszym zadaniem było zdenaturalizowanie tej otaczającej rzeczywistości, przywrócenie jej historii i walce.

Wiele osób pamięta do dziś atmosferę tamtych lat. To była przygoda miłosna, objawienie, niczym pstryknięcie migawki w obiektywie, które zmienia zupełnie optykę widzenia. W ten sposób zostałam feministką na całe życie. Ale co to znaczyło?

Począwszy od 1969 roku, stale pracuję jako działaczka feministyczna. Te pierwsze lata, początek lat siedemdziesiątych, stanowią niewyraźną plamę. Będąc pełnoetatową wykładowczynią akademicką na tym czy innym uniwersytecie, uczestniczyłam – dosłownie – w setkach spotkań i nagrałam dla niezależnej nowojorskiej rozgłośni radiowej WBAI ze sto – lekko licząc – audycji _Womankind_, pierwszego programu o amerykańskim feminizmie, którego producentką była Nanette Rainone. (Ta wczesna praca została teraz zdigitalizowana i zarchiwizowana w Sallie Bingham Center for Women’s History and Culture na Uniwersytecie Duke’a). Maszerowałyśmy, żądałyśmy aborcji i stowarzyszeń; chciałyśmy równości i czegoś więcej: fundamentalnej, strukturalnej zmiany. Pisałyśmy, czasami odtwarzając stare gatunki, a czasami wymyślając nowe. Nie zgadzałyśmy się; przetasowywałyśmy sens tego, co robiłyśmy. Pierwsza grupa, New York Radical Feminists, w spotkaniu której uczestniczyłam tamtego zaczarowanego wieczoru w 1969 roku – Shulie nazwała nas Stanton-Anthony Brigade (Brygada im. Stanton i Anthony) – przetrwała zaledwie rok; jasny płomień świecy szybko się wypalił. Ale w 1974 roku dołączyłam do zajmującej się intensywnie budzeniem świadomości kolejnej grupy, która przez piętnaście lat spotykała się raz w tygodniu. Gdzieś tam mamy pochowane nasze notatki, gdzieś tam przechowujemy nagrania ze spotkań. Zastanawiam się, co się w nich znajduje. Kształtowanie wrażliwości, która wywarła równie wielki wpływ na życie codzienne i polityczne, jak każdy inny ruch społeczny w amerykańskiej historii.

Byłyśmy WITCH (Women’s International Terrorist Conspiracy from Hell – Międzynarodowym Terrorystycznym Spiskiem Kobiet z Piekła Rodem). Byłyśmy New York Abortion Project (Nowojorskim Projektem na rzecz Aborcji). Byłyśmy No More Nice Girls (Koniec z Miłymi Dziewczętami), odkąd zaprzestano w 1977 roku finansowania aborcji z programu Medicaid, a podczas jednej z naszych akcji cała ulica zaroiła się od Ronaldów Reaganów w ciąży. Niektóre z nas były uczestniczkami Feminist Anti-Censorship Taskforce (FACT – Feministycznej Grupy przeciwko Cenzurze), zajmując odmienne stanowisko w sprawie pornografii w wojnach seksualnych. (Napisałyśmy tekst _Caught Looking: Feminism, Pornography and Censorship_ ). Stworzyłyśmy wyrafinowane programy studiów kobiecych, które płynnie przekształciły się w _gender studies_ obejmujące coraz więcej zmiennych i problematykę _queer_. W New York Institute for the Humanities (Instytucie Nauk Humanistycznych w Nowym Jorku) przez dwanaście lat (1982–1994) prowadziłam seminarium zatytułowane _Sex, Gender and Consumer Culture_ (Płeć biologiczna, płeć społeczno-kulturowa i kultura konsumpcyjna) i z tego środowiska wykluło się wiele książek. Christine Stansell, Sharon Thompson i ja wydałyśmy antologię _Powers of Desire: The Politics of Sexuality_ (1983, Siły pożądania. Polityka seksualności). Starając się trzymać tej krętej historii, szybkiego rozwoju nowych feminizmów, wspólnie z Rachel Blau DuPlessis wydałyśmy _The Feminist Memoir Project: Voices from Women’s Liberation_ (1998, Projekt feministycznych pamiętników: głosy z ruchu wyzwolenia kobiet), a ja zgromadziłam wybrane eseje ze wszystkich tych lat w publikacji _Feminizm niepewności. Dziennik rodzaju_ (2015). W 2002 roku, w momencie rozpaczy z powodu zbliżającej się wojny w Iraku, niektóre z nas zaangażowały się w ruch Take Back the Future (Odzyskajmy Przyszłość), zarówno biorąc udział w akcjach ulicznych, jak i podnosząc się wzajemnie na duchu w tej długiej walce antywojennej, która nas czekała.

Jestem ogromnie dumna z nas, współczesnych feministek, dziś tworzących już kilka pokoleń. Sprawiłyśmy, że wiele kobiet zyskało w swoim życiu więcej wolności, kobiet, które nie miały ani krzty zamiłowania do tego czegoś, do „feminizmu” – a może nawet do tej przerażającej idei, jaką jest wolność. Czego w ogóle chcą feministki? Kto potrafi podsumować ten pełen sprzeczności, różnorodny zbiór zjawisk, jakim jest „ruch”? Nie ma namaszczonej liderki. Żadna teoria nie wyznacza granic. Żaden strażnik nikogo nie może odepchnąć. Z chwilą gdy feminizm zaproponował namysł nad płcią społeczno-kulturową (_gender_), nie traktując jej jako rzeczy z góry przesądzonej, nie można już było wypchnąć jej z powrotem do królestwa tego, co niewypowiedziane i nieświadome.

Nic dziwnego, że ten kinetyczny feminizm wywołał burzliwy opór. Reakcja na wrzawę, jaką wywołałyśmy w latach siedemdziesiątych, była natychmiastowa, a w latach osiemdziesiątych stało się jasne, że feminizm nie będzie pasmem sukcesów dzięki sile swej logiki czy naszej pasji. I oprócz wszystkich nacisków zewnętrznych feminizm, podobnie jak inne rozwijające się ruchy, rozpadł się wzdłuż wielu linii podziałów. Walcząc wewnątrz i na zewnątrz, przyznaję, że pod koniec lat osiemdziesiątych byłam wyczerpana.

I tak oto nadeszło moje drugie wielkie doświadczenie, szczęśliwe zrządzenie losu. Chyba w 1990 roku przypadkiem zadzwoniły do mnie przyjaciółki: „Coś dziwnego dzieje się w życiu kobiet w Europie Wschodniej po upadku komunizmu”. Dzięki Bogu, tym razem nie powiedziałam, że jestem zbyt zajęta. Przeciwnie, byłam gotowa na to, co okazało się nową przygodą, podróżą z feminizmem. Jak zawsze jednak zastanawiałam się, co by to miało znaczyć. To pytanie i ta przygoda zaprzątały mnie potem przez trzydzieści lat.

Książka _Przewodniczki_ stanowi zapis kolejnego etapu mojego życia feministycznej aktywistki. Jest to opowieść o tym, jak natknęłam się na kruche ruchy feministyczne, które zaczęły kiełkować w Europie Środkowo-Wschodniej po upadku komunizmu. Niewidzialne z początku, ale atakowane, zanim jeszcze zaistniały, ruchy te poszły na ogół pod prąd tego, co się działo po upadku muru berlińskiego w 1989 roku. Nadejście wielu nowych wolności miało dramatyczny przebieg – głos ludu obwieszczał również nostalgiczną tęsknotę za tradycjami represjonowanymi w czasach komunizmu, powrót patriarchalnej rodziny i Kościoła. Nowe możliwości były wszędzie – i kobiety z nich korzystały – ale prądy przeciwne spychały je na dawne pozycje. Jak napisano na transparencie strajkujących robotników: „Kobiety, idźcie do domów. My walczymy o Polskę”. Jedna z pierwszych ustaw uchwalonych przez nowy demokratyczny Sejm zakazywała aborcji, odmawiała kobietom prawa, które miały od 1956 roku.

Europa Środkowo-Wschodnia po 1989 roku była – podobnie jak amerykański feminizm dwadzieścia lat wcześniej – przestrzenią pełną inwencji. Wszystko się zmieniało, każdy aspekt życia. Nowe prawa. Nowe możliwości. W pamięci przetrwała opowieść o tym, z czym wiązała się egzystencja kobiety w czasach komunizmu – kojarzyła się z wyczerpaniem, wyniszczeniem i ograniczeniami. Lecz to, jak miało wyglądać życie kobiety w nowych demokracjach, nieoczekiwanie okazało się tematem tabu, zaś te nieliczne, które miały odwagę wyrazić swoje obawy związane ze zmieniającym się położeniem kobiet, spotykały się z drwinami, mizoginicznymi obelgami i wściekłością groźną ze względu na swą gwałtowność.

To właśnie z tymi kobietami, o których nie można było mówić, złączyłam swój los już po pierwszym spotkaniu – na czym w dużym stopniu zaważył przypadek, kiedy odebrałam telefon w 1990 roku. Otworzyły się drzwi dla nowych działań. Wkroczyłam przez nie do innego świata.ROZDZIAŁ PIERWSZY

PIERWSI GOŚCIE

_W listopadzie 1989 roku skończyła się zimna wojna. Dwubiegunowy porządek świata, który panował przez ponad czterdzieści lat, od końca drugiej wojny światowej, opierający się na podziale Wschód–Zachód, uległ fundamentalnemu przesunięciu._

_Wojny się kończą. Nikt jednak nie spodziewał się tak szybkiego finału militarnej konfrontacji między Wschodem i Zachodem. Rozległe imperium radzieckie, choć nadkruszone przez wyniszczającą wojnę w Afganistanie, przygniecione budżetem na zbrojenia, upadającymi sektorami rolnictwa i produkcji przemysłowej oraz rosnącym w siłę, zwłaszcza wśród elit intelektualnych, ruchem dysydenckim, wydawało się nie do ruszenia. Ilekroć któryś z krajów położonych w bezpośredniej strefie interesów podejmował próbę reform lub stawiał opór radzieckiemu zwierzchnictwu, wjeżdżały czołgi sowieckie lub czołgi Układu Warszawskiego, jak było na Węgrzech w 1956, a później znów w Czechosłowacji w 1968 roku. Wszyscy spodziewali się, że ta groźba reakcji będzie dalej scalała to gargantuiczne imperium._

_W Polsce zaczynał się jednak skomplikowany taniec między komunistycznymi przywódcami a robotnikami budującymi niezależny związek zawodowy „Solidarność”, pierwszy taki za żelazną kurtyną. Choć rząd podpisał porozumienia z robotnikami, zarówno on, jak i doradcy radzieccy uznali rodzącą się „Solidarność” za zbyt groźną. Uliczne protesty zgromadziły w pewnym momencie dziesięć milionów ludzi w ponad trzydziestopięciomilionowym kraju. W 1981 roku rząd wprowadził stan wojenny, internując ponad dziesięć tysięcy związkowców._

_Ale tym razem sankcji nie wprowadzono z pomocą obcych czołgów. Pogrążony w kryzysie Związek Radziecki próbował stanąć na nogi, decydując się na restrukturyzację. W 1985 roku Michaił Gorbaczow, reformator, który miał uratować imperium przed tym, co okazało się – jak wiemy z perspektywy czasu – nieuchronnym upadkiem, został wybrany na pierwszego sekretarza partii. Jego nowe programy – większa otwartość polityczna (_głasnost_) i szereg reform gospodarczych (_pierestrojka_) – obnażyły strukturalną słabość niemożliwą do naprawienia._

_W Polsce, gdzie wprowadzenie stanu wojennego dodatkowo osłabiło gospodarkę i tak już znajdującą się w stanie zapaści, unicestwiając resztki zaufania do istniejącego systemu politycznego, autorytarny reżim zgodził się zasiąść do rozmów ze swymi poddanymi przy Okrągłym Stole. Po sześciu tygodniach negocjacji obywateli z rządzącą partią, którym z zapartym tchem przyglądał się cały naród, komunistyczny rząd zgodził się na przeprowadzenie wyborów, pierwszych prawdziwych wyborów w Polsce i bloku wschodnim po bez mała pół wieku. Stan wojenny upadł_1.

_Niczym klocki domina kolejne kraje Europy Środkowo-Wschodniej odrywały się w 1989 roku od imperium radzieckiego. Niemcy Wschodnie przestały bronić muru dzielącego Berlin Wschodni i Zachodni, który przez dekady był symbolem bezwzględnego podziału. W 1991 roku rozpadł się Związek Radziecki, państwa członkowskie oddzielały się niczym krnąbrne dzieci, z których każde miało swoją własną historię do opowiedzenia przyglądającemu się ze zdumieniem Zachodowi, czego żaden z jego ekspertów nie przewidział._

_W tamtych czasach mój partner i ja nie mieliśmy telewizora, tak więc nie oglądaliśmy upadku muru berlińskiego. Zawsze żałowałam, że nie widziałam na własne oczy tłumu burzącego ten mur, ludzi przedzierających się przez jeszcze niedawno ufortyfikowane granice, by połączyć się z zagubionymi od dawna przyjaciółmi i krewnymi – po to, by zamieszkać w zupełnie nowej rzeczywistości._

Jesienią 1988 roku zadzwoniła znajoma: czy moglibyśmy przenocować dwoje jugosłowiańskich przyjezdnych, parę studentów z Bostonu, którzy chcieli zwiedzić Nowy Jork, ale nie mieli ani grosza przy duszy? Nasze mieszkanie na Manhattanie rzeczywiście często bywało noclegownią dla wędrownych działaczek feministycznych i muzyków specjalizujących się w muzyce eksperymentalnej, co stanowiło mieszankę, która czasem eksplodowała dziwną atmosferą w kuchni przy śniadaniu. Pomyślałam jednak: „Naprawdę, Ann, musisz postawić jakąś granicę. W życiu nie słyszałaś o tych osobach, Sonji Licht i Milanie Nikolicu. Nie masz bladego pojęcia o życiu w Jugosławii”. Czy Jugosławia nie miała specjalnego statusu? Czy jej dyktator Tito nie chronił kraju przed całkowitą kontrolą Stalina? Cieszyli się chyba pewną swobodą gospodarczą? Moja ignorancja skłoniła mnie do odmowy.

Nie potrafię dziś wyjaśnić, jakim cudem sprawiła, że zmieniłam zdanie, ale Myrna Kostash po prostu nie przyjęła do wiadomości mojej odmowy. Było dla niej nie do pomyślenia, że ja – z moim wieloletnim aktywizmem politycznym – miałabym nie pomóc tym dwojgu bohaterom podziemnej opozycji. „Pokochasz ich” – powiedziała. Zadzwoniłam pod numer, który mi podała, żeby się umówić; zachrypnięty głos powiedział, że przekaże słuchawkę żonie, która zajmuje się wszystkimi praktycznymi sprawami. O nie! Nie znoszę, kiedy żony zajmują się „wszystkimi praktycznymi sprawami”. Przewróciłam oczami. Usłyszałam inny zachrypnięty głos mówiący z tym samym twardym akcentem, ustaliłyśmy szczegóły.

Przyjechali kilka dni później. Mój partner Daniel i ja otworzyliśmy drzwi mężczyźnie wielgachnemu jak góra i krągłej kobiecie połowy jego wzrostu. Wypełnili sobą cały przedpokój. Myrna miała rację. Prawie natychmiast pokochaliśmy ich z całego serca. Mieliśmy sobie tyle do powiedzenia, że następne cztery dni mogły być zaledwie początkiem.

Powrót do tamtej chwili wymaga trudnej mentalnej podróży do świata, który zniknął. To byli studenci prawie bez grosza przy duszy. On siedział dwa lata w więzieniu, najpierw jako jeden z przywódców ruchu studenckiego w 1968 roku, a później jako jeden z Belgradzkiej Szóstki, grupy dysydentów, których profesorowie zostali wyrzuceni z państwowego uniwersytetu w 1975 roku i w 1976 założyli wolny uniwersytet. W pokoju przesłuchań, w piwnicy, Milan poczuł, że jego serce zamiera. Kiedy wyszedł na wolność, solidarnie czekała na niego Sonja, jego długoletnia przyjaciółka – od tamtego czasu byli razem, z trudem wiążąc koniec z końcem, imając się zleceń w instytutach badawczych lub ubiegając się o stypendia gdzie popadnie.

W swoich badaniach oboje zajmowali się politycznym patem w Jugosławii. Rozprawa doktorska Milana na temat niestabilnego i niepewnego życia, jakie wszyscy tam wiedli, została wykorzystana przeciwko niemu jako dowód w jego drugim procesie. Kiedy jednak tak siedzieliśmy razem, śmiejąc się, objadając i pijąc, nie mieliśmy bladego pojęcia o skali zmian, jakie nadchodziły.

Ku naszemu zaskoczeniu w rok po tej cudownej wizycie, w 1989, wszystkie kraje znajdujące się dotychczas pod ścisłą kontrolą Związku Radzieckiego miały się wyzwolić. Te dwie tak drogie nam, dotychczas prześladowane, istoty stały się sławnymi działaczami i ekspertami – znanymi w świecie, kontrowersyjnymi, podejmującymi trud walki w nowej, kształtującej się rzeczywistości, co przyniosło im sławę i niesławę w rozpadającej się postkomunistycznej Jugosławii. Teraz, kiedy minęły już czasy, gdy donikąd nie mogli jeździć, podróżowali wszędzie. W prasie i raportach na temat praw człowieka śledziliśmy ich zadziwiającą nową trajektorię. Jednocześnie musieli się zastanowić, jak żyć tym nowym życiem, wypełnionym nieznanymi dotąd codziennymi nawykami i zadaniami. Fundamentalnie zmieniły się uwarunkowania podejmowania nawet najbłahszych działań. Dla Sonji i Milana, a także wszystkich ludzi w połowie Europy oraz w całym dawnym Związku Radzieckim ta wszechobecna odmiana losu, początkowo odczuwana jako coś niezwykłego, choć powszechnego, była wspólnym doświadczeniem. Upadek komunizmu rozproszył wszystkich. Wkrótce jednak talię kart przetasowano, zaś ludzie znaleźli się w zupełnie nowym położeniu w świecie, który każdemu dał do ręki inny los. Choć – o dziwo! – prawie nie doszło do rozlewu krwi, zmieniło się wszystko: jeśli chodzi o sens i horyzont oczekiwań.

W 1989 roku po prostu się przyglądaliśmy. To inne życie, kiedy oglądało się je pod lupą, zawsze wydawało się odległe, dalej patrzyliśmy na nie jak na coś, co się dzieje bardzo daleko stąd. Wraz z moim partnerem, kompozytorem Danielem Goode’em, w zasadzie tylko raz, przelotnie, byliśmy za żelazną kurtyną – w 1984 roku. Jestem wdzięczna za to przypadkowe zdarzenie, za ten mały „ówczesny” ogląd tego, co było przedtem. Daniel został zaproszony z koncertem do Budapesztu przez Grupę 180, undergroundowy kolektyw muzyczny. (Mogli grać najdzikszą, jaką tylko chcieli, muzykę, lecz nie używali słów, ponieważ te skrupulatnie cenzurowano). Po drodze zatrzymaliśmy się w Berlinie i przeszliśmy przez punkt kontroli granicznej Checkpoint Charlie – byliśmy po raz pierwszy na Wschodzie.

Rozbawiło nas, kiedy zostaliśmy przeszukani w autobusie i skonfiskowano nam zachodnie czasopisma. W tamtych czasach nie mieliśmy w ogóle pojęcia o tych codziennych mechanizmach kontroli. Pewnie pomyśleliśmy wtedy, że nie da się uchronić dziewictwa Wschodu przed deprawacją Zachodu za pomocą tak niezdarnych metod. Dziś, patrząc wstecz bez cienia uśmiechu, wiem, że blokada idei i obrazów rzeczywiście odniosła skutek – i to w zdumiewającym stopniu. Jednak to nie zadziałało. Powstała próżnia, którą wszyscy wyczuwali. Zachód to lśnił, to patrzył wilkiem, ale był, być może istniejąc przede wszystkim w rygorystycznie podtrzymywanym dramacie nieobecności. Dysydenci natomiast, których mieliśmy później poznać, wytrwale dziurawili kurtynę ostrym stukotem maszyny do pisania, na której przepisywali podziemne samizdaty, przynosząc Wschodowi zakazane słowa z Zachodu.

Po przybyciu do Budapesztu doświadczyliśmy tych wszystkich, dziś już mitycznych, wrażeń, jakie były udziałem Amerykanów przy pierwszym kontakcie ze Wschodem. Jeden z przyjaciół Daniela, również kompozytor, przyjechał po nas na dworzec trabantem, w którym ledwo zmieścił się nasz zachodni bagaż pokaźnych rozmiarów, w tym luksusowy, podwójny futerał na klarnet Daniela. Kopnął w samochód i roześmiał się. „To plastik”. Faktycznie, wydobył się dźwięk jak po uderzeniu w karton mleka. Potem ujrzeliśmy piękne szare budynki, bez żadnych reklam, pokryte dziurami po kulach z czasów drugiej wojny światowej i powstania 1956 roku. Zamieszkaliśmy w akademiku, w pokoju z nieustannie wypluwającym z siebie ogłoszenia głośnikiem, którego nie umieliśmy wyłączyć; mieliśmy trudności ze znalezieniem ręcznika czy restauracji – i tak dalej, klasyczne wspomnienia Amerykanów stosunkowo rzadko wówczas przyjeżdżających.

Postanowiliśmy pójść na pochód pierwszomajowy, który w fantazji zachodnich działaczy lewicowych jawi się jako dzień ludzi pracy. Maszerowaliśmy w tłumie robotników niosących jaskrawo pomalowane transparenty. Ten nasz sentymentalizm, by świętować razem z „ludem”, wzbudził pogardę zepchniętych na margines i źle usposobionych muzyków, do których poszliśmy z wizytą. Czy nie rozumiemy, jak bardzo zmanipulowane są te masowe manifestacje? Rozumieliśmy. Jak jednak wytłumaczyć życie po drugiej stronie lustra, gdzie ruch związkowy stale topniał? Pierwszy Maja! Święto, które w Ameryce przestało znaczyć cokolwiek, tutaj – choć z innych przyczyn – nie miało nic wspólnego ze swobodą zrzeszania się robotników. Nie zważając – nawzajem – na swoje racje, i my, i nasi gospodarze zderzyliśmy się w próżni, która się między nami wytworzyła.

Krewni rodziców Daniela pochodzili z Debreczyna położonego we wschodniej części Węgier. Uciekając przed komunistycznymi pochodami i pogardą dysydentów, pojechaliśmy tam, żeby odkryć nazwisko Guttman na tablicy upamiętniającej pierwszą wojnę światową, wmurowanej w ścianę zamkniętej synagogi. (Znaleźliśmy to miejsce dzięki księdzu: powiedział, że zna zakonnicę, która wie, gdzie jeszcze mieszkają Żydzi – dwóch, niczym starodawne gnomy, siedziało i strzegło swego spiętrzonego aż pod sufit archiwum). Czterej synowie Guttmana zginęli na froncie w pierwszych tygodniach 1915 roku; piąty – dziadek Daniela – wyemigrował do Ameryki.

Dzięki przyjaciołom przyjaciół zaproszono nas na wieś, gdzie mieliśmy spędzić popołudnie w towarzystwie pewnego małżeństwa i ich nastoletniego syna, pary muzyków będących członkami jednej z wielu finansowanych przez państwo orkiestr, z powodu których Budapeszt stał się przedmiotem zawiści wygłodniałych filharmoników w Nowym Jorku. Małżonkowie nie okazali nam, ignorantom z Ameryki, żadnej pogardy. Zazdrościli jedynie legendarnego amerykańskiego konsumenckiego raju. Ci ludzie nie potrafili chyba odpowiedzieć na żadne z pytań Daniela na temat muzyki; byli technikami uszczęśliwionymi, że mają dość przyzwoitą pracę. Chcieli nam natomiast opowiedzieć o tym, jak musieli się nagimnastykować, żeby zdobyć samochód – nie był to trabant, lecz jakiś luksusowy i zachodni pojazd; mówili też o cudzie, jakim było zdobycie domku letniskowego – daczy; a także o tym, ile czasu minie, zanim będzie ich stać na kupno pralki. Ponieważ im współczuliśmy, czuliśmy się przede wszystkim zażenowani ciasnotą tych obsesyjnych tematów, a poza tym winni, że mamy ten luksus, iż nie musimy tyle czasu poświęcać na myślenie o ich przedmiotach pożądania; stawaliśmy na głowie, byle tylko uprzedzić każdą ich myśl czy życzenie, co skończyło się tym, że poprosili nas, żebyśmy przez cały dzień rozmawiali z ich dziesięcioletnim synem po angielsku, żeby mógł poćwiczyć język, do nauki którego go zmuszali. Może pewnego dnia ucieknie na Zachód. Oszołomieni i wyczerpani mówieniem przez tyle godzin w naszym języku, chwiejnym krokiem wróciliśmy do akademika i zasnęliśmy głębokim snem.

Przed wyjazdem z Węgier udaliśmy się na ostatnie spotkanie towarzyskie: kolację z młodymi muzykami i artystami, których podziwialiśmy. Jeden na dziko mieszkał na poddaszu, które zbudował (abnegat bez daczy, odmawiający udziału w kulturze konsumpcjonizmu), a pozostali, którym tego wieczoru złożyliśmy wizytę, zajmowali okazałe pokoje o wysokich stropach, zamieszkiwane wspólnie przez kilka czteroosobowych rodzin, najwyraźniej jednak było to kiedyś jedno mieszkanie – salon i jadalnia, gdzie unosił się duch burżuazyjnego domostwa.

Spóźniliśmy się i kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, wkroczyliśmy w sam środek pełnej zakłopotania ciszy. Czy to z powodu naszego spóźnienia? Przeprosiliśmy, wytłumaczyliśmy się, błagaliśmy o przebaczenie. Okazało się, że podczas naszej nieobecności ośmioro osób zgromadzonych przy stole rozprawiało o książce, którą podarowałam jednej z członkiń kolektywu, niedawno opublikowanej feministycznej antologii tekstów o seksualności, wydałam ją z dwiema przyjaciółkami – _Powers of Desire: The Politics of Sexuality_ (Siły pożądania. Polityka seksualności). Nie zaprzątając sobie głowy uprzejmością, niezależne i błyskotliwe towarzystwo jasno dało do zrozumienia, że nie ma nic głupszego od feminizmu.

Tym razem była to przynajmniej sytuacja, którą znałam dość dobrze z własnego doświadczenia z początku lat siedemdziesiątych, z rozmów z nieznajomymi, kiedy przekonywałam ich, że może warto poświęcić chwilę feminizmowi, jak również ze współczesnych realiów antyfeministycznej reakcji w moim własnym, rozdartym podziałami kraju. Poniekąd rozumiałam ich sceptycyzm. Był symboliczny rok 1984, my zaś jedliśmy skromną kolację w totalitarnym kraju. Pogarda była tarczą naszych nowych przyjaciół, chroniącą ich przed absurdem, że Amerykanie mieliby na co narzekać. Sączyli jadowitą ironię, ilekroć wspomniało się o życiu politycznym w jakiejkolwiek postaci. Polityka zasługiwała wyłącznie na pogardę, była zajęciem, któremu oddawało się represyjne państwo i jego pachołkowie, podczas gdy oni walczyli o sens i piękno w sferze prywatnej. Tam, przy tamtym stole, rozpościerały się przede mną wszelkie sprzeczności i wątpliwości, które dane mi było później poznać – chociaż nie miałam wówczas pojęcia, że tego rodzaju konfrontacje będą miały dla mnie znaczenie i że przez wiele kolejnych lat będę próbowała zrozumieć istotę doświadczenia kryjącego się w tego rodzaju rozmowach.

Wiedziałam, że nie ma sensu przyjmować postawy obronnej ani wchodzić w spór. Rozmawialiśmy natomiast o naszym odmiennym położeniu. Kobiety przebywały na trzyletnim urlopie wychowawczym, mężczyźni zaś – głusi na obawy swych żon, czy należy poruszać ten temat, i w skrytości ducha krytykujący moją bezdzietność – poradzili, byśmy naprawili alkowę małżeńską dla dobra dziecka. Zrobiłam to, co tyle razy w wielu różnych okolicznościach: słuchałam, pytałam, przyznawałam, że mam swoje prywatne powody, by zgłębiać sens mojego niezadowolenia. Czy coś z tego rozumieli? A może nie? Atmosfera stopniowo się ocieplała – nie wobec groteskowego feminizmu, lecz wobec mnie. Udało nam się chyba w końcu w pełnej szacunku rozmowie wypłynąć na polityczne wody, w których wszyscy swobodnie się poruszaliśmy.

Wieczór zakończył się dobrze. Nie przyszłoby mi jednak do głowy, że – kiedykolwiek – moglibyśmy mieć sobie coś więcej do powiedzenia ani że niebawem tu wrócę. Dlaczego miałabym marzyć o powrocie do tego przeintelektualizowanego, dysydenckiego świata, w którym moje życie, moją pracę, feminizm traktowano z takim szyderstwem? Albo o ponownym przyjeździe do tego zwariowanego świata owładniętego materialną tęsknotą, gdzie nie sposób dyskutować o jakichkolwiek ideach? Świata rozśpiewanych, maszerujących w pochodzie robotników? O czym myśleli? Wydawało się, że to już rzecz bezpowrotnie stracona. Wróciliśmy do domu, artystom, z którymi jedliśmy kolację, wysłaliśmy wszystkie upragnione książki (pamiętam, że na liście był Edgar Allan Poe) i już więcej nie mieliśmy z nimi kontaktu. Te książki chyba nigdy do nich nie dotarły, pewnie wylądowały na regale u jakiegoś aparatczyka. A może nasi przyjaciele z tamtego pamiętnego wieczoru nie mieli na znaczki, żeby nam odpisać. Pomyśleliśmy: _finito_. Patrząc wstecz, sądzę, że patronować temu musiał chichot historii.

1 Ściśle rzecz biorąc, stan wojenny został zniesiony 22 lipca 1983 roku. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.ROZDZIAŁ DRUGI

SAMOLOT

_W 1991 roku stałam się częstą gościnią w Europie Środkowo-Wschodniej, którą odwiedzałam jako działaczka feministyczna. W samolocie lecącym z Nowego Jorku, w którym to mieście urodziłam się i mieszkam, otaczały mnie inne osoby, podobnie jak ja udające się w dziewiczą podróż z Zachodu na Wschód. Podekscytowani, nieśliśmy własne przesłanie do owego, jeszcze do niedawna odizolowanego, świata_.

Hordy ciągną na Wschód: ksiądz siedzący przede mną jest misjonarzem, wylewnym i szczęśliwym, że Kościół może teraz powrócić i uratować ludzi przed bezbożnym komunizmem. Zgadza się ze swoją towarzyszką podróży, kobietą o fundamentalistycznych zapędach, z burzą szarych loków, że dni prawa do aborcji są w całym regionie policzone. Odczuwają radość mimo dzielących ich różnic. Po drugiej stronie przejścia przedstawiciel handlowy Häagen Dazs, uszczęśliwiony, roztacza przede mną perspektywy potencjalnie ogromnego rynku zbytu dla wyśmienitych, zabójczo tłustych lodów, bogatych w smaki, których nikt jeszcze nie skosztował w tych biednych krajach.

Bliżej mnie siedzi politolog. Łączy nas szczególna amerykańska przeszłość; mimo dzielących nas różnic przeżyliśmy lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte i osiemdziesiąte jako ludzie rozczarowani wadami i porażkami postępowych ruchów w naszym kraju. Oboje jesteśmy dziko podekscytowani perspektywami otwierającymi się tutaj dla nowych swobód i nowej polityki. Każda z nas, osób podróżujących tym samolotem, spogląda na nowo otwarty Wschód, choć każda inaczej: jak na pole marzeń, na nieznane, na szansę, na pamięć, na bazar, na którym można handlować nowymi ideami i pragnieniami. Przejście na drugą stronę lustra będzie miało jednak bardziej transformacyjny charakter, niż sądzimy.

Politolog, który we własnym kraju musiał z wymuszonym szacunkiem odnosić się do feminizmu, jakim od lat siedemdziesiątych przesiąkły Stany Zjednoczone, nad oceanem bez zażenowania pozbywa się swego i tak lekkiego feministycznego bagażu. Kiedy docieramy na drugą stronę globu, wolny od obciążeń, rozprawia o prawach człowieka i wartościach oświecenia, ani słowem nie wspominając o niewygodnej krytyce, z jaką tradycje te od dziesięcioleci spotykają się w Stanach Zjednoczonych. Dla niego to nowy początek. Bunt, na Zachodzie podnoszony przez tych, którzy mieli poczucie, że ich obywatelstwo jest drugorzędnej kategorii, zostaje sprowadzony do natrętnego użalania się, co faktycznie tam, dokąd zmierzamy, może nie być od razu zrozumiałe.

I mnie również czekają zmiany. Jestem działaczką feministyczną od 1969 roku, lecz podobnie jak ów profesor nie mogę przywieźć tu swojej aktywistycznej przeszłości w jednym spójnym kawałku. Skoro jednak religia, biznes i liberalne idee mogą podróżować przez ocean, dlaczego nie mogę i ja z moją feministyczną krytyką tych szybko napływających znaczeń z pierwszego świata? Oprócz mojego malkontenctwa i wątpliwości dotyczących idei importowanych przez innych wiozę ciężar, o którym wiem, że nie wolno mi go wyrzucić za burtę: horror (zaś dla wielu moich nowych przyjaciół i przyjaciółek cud) światowej potęgi Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak inni pasażerowie w samolocie owinięta z konieczności tą trójkolorową flagą, nigdy nie pozbyłam się obaw, że jestem jak ten misjonarz czy handlowiec, przynajmniej jednak byłam krytycznie nastawiona, siedziałam po lewej stronie korytarza, byłam kimś, kto zawsze ma mniejsze obroty handlowe z powodu ogarniających go wątpliwości, z powodu lęku przed złym, amerykańskim nawykiem inwazji.

Nasz samolot ląduje i sens wszystkiego się zmienia. Kobiety, które spotykam po drugiej stronie granicy celnej, są mniejszością we własnych krajach. Nie mają własnych autorytetów, zaś ich feministycznym ideom brak w ogóle politycznej legitymizacji. Kontakt z Zachodem, nawet z tak bezsilnym przybyszem jak ja, świadczy o przynależności do elity, choć sama ta więź przypomina również o ich izolacji. W pewnym sensie Zachód zawsze tu był, teraz zaś lądują w tym miejscu jego nowi reprezentanci. Moje podróże zaczynam w towarzystwie innych podróżników, często wykazując się podobną do ich własnej ignorancją, ciekawa krain, gdzie pogrzebano wiele lewicowych marzeń, żądna zwiedzenia zakazanej onegdaj Arabii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: