- promocja
Przewodnik lesbijki po katolickiej szkole - ebook
Przewodnik lesbijki po katolickiej szkole - ebook
Niezwykle zabawna i poruszająca powieść o queerowej dziewczynie, która uczy się jak być prawdziwą sobą! Czy uda jej się ogarnąć swoje życie i przetrwać w katolickiej szkole, która nie akceptuje dyskusji o aborcji i seksualności?
Szesnastoletnia Yamilet Flores woli być znana ze swojego zabójczego eyelinera niż z tego, że jest jedną z niewielu meksykańskich dzieciaków w nowej, w większości białej, bardzo majętnej katolickiej szkole. Na szczęście nikt nie wie, że jest lesbijką i Yami woli, żeby tak pozostało.
Po tym, jak została odrzucona przez najlepszą przyjaciółkę, Yami ma nowe priorytety przed przejściem do Slayton Catholic: uchronić swojego brata od kłopotów, sprawić, by jej mama była dumna i, co najważniejsze, nie zakochiwać się. To prawda, że nigdy nie była świetna w żadnej z tych rzeczy, ale to już jest problem dla Przyszłej Yami, prawda?
Rzecz w tym, że trudno udawać, że jest się hetero, kiedy Bo, jedyna otwarcie queerowa osoba w całej szkole, jest tak denerwująco perfekcyjna! I mądra. I utalentowana. I słodka. Tak czy inaczej, Yami nie popełni ponownie tego samego błędu, oj nie. Jeśli wiadomość o jej orientacji dotrze do jej mamy, Yami może stawić czoła czemuś o wiele gorszemu niż odrzucenie. Zatem często będzie musiała pytać: CBZHD? Co By Zrobiła Heteroseksualna Dziewczyna?
"Przewodnik lesbijki po katolickiej szkole" napisany w zniewalający sposób, na przemian wrażliwy i piekielnie szczery, bada radości i smutki życia pełnego prawdy i radości!
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67054-71-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W dupie mam te siedem lat nieszczęść.
Już od dawna w nic nie przywaliłam, a lustro mojej toaletki samo się prosiło o cios między ramki. Kretyńskie lustro. Kretyńska Yami.
Poza tym niby dlaczego nie powinno się rozbijać luster? Zwłaszcza kiedy – tak jak ja – nie przepada się za swoim odbiciem. Nie żeby nie było na czym oka zawiesić – bo jest, obiektywnie patrząc. Ale nawet nie o to chodzi, nowe odbicie po prostu podoba mi się zdecydowanie bardziej. Pęknięcia sprawiają, że trudno mi rozpoznać siebie samą, a w dodatku zasłaniają wszystko, czego wolę nie widzieć. I pomyśleć, że zrobiłam to własną pięścią. Że niby nie jestem twardzielką?
Potrafię przywalić, ale powstrzymuję się, kiedy mój cel też ma pięści i może ich użyć. Stan lustra może sugerować, że nie uderzyłam w nie zbyt mocno, ale nieustępujące mrowienie w dłoni zdaje się temu zaprzeczać. Patrzę na swoje dzieło i puchnę z dumy. Dosłownie.
Cholera. Sporo tej krwi.
No dobra, może i nie powinnam była rozbijać tego lustra. W niczym mi to nie pomogło. Straciłam trochę krwi i zadałam sobie ból, tylko tyle. W dalszym ciągu nie mogę przestać myśleć o Biance… i o czymś, czego naprawdę nie powinnam była robić.
Bo kto odchodzi z pracy tylko po to, by przypadkiem nie wpaść na swoją eks? Żeby nie było – nie taką znowu zwyczajną eks. Mówię o eks-tremalnie dwulicowej suce. Eksprzyjaciółce, której nigdy nie powinnam była obdarzyć żadnymi uczuciami.
Bianca nigdy nie radziła sobie za dobrze w roli powierniczki sekretów. Tym bardziej się dziwię, jak mogłam być tak naiwna, by przypuszczać, że akurat ten zatrzyma tylko dla siebie. Sama jestem sobie winna. Nie widziałam jej już nigdy więcej po tym, jak wyoutowała mnie w drugiej klasie liceum. Byłam szczęśliwa, myśląc, że zniknęła z mojego życia na zawsze. Dopóki nie postanowiła wparować do kawiarni, w której pracuję. A raczej pracowałam.
Ta to dopiero musi mieć tupet, żeby konfrontować mnie przed wszystkimi w pracy. Chociaż, w sumie, miejsce nie ma tu żadnego znaczenia, bo nawet w bardziej intymnych okolicznościach nie dałabym rady się przed nią obronić. Zawsze byłam wobec niej zupełnie bezbronna. Przez nią nie udało mi się nawet utrzymać pracy wakacyjnej, chociażby na kilka tygodni.
Szkoła katolicka? Serio? Zrobisz wszystko, żeby tylko się na mnie nie natknąć?
Jej słowa odbijają się echem w mojej głowie.
Wszystko. Dosłownie. Pracę też zmienię. Zrobię, co będzie trzeba, byle nie zobaczyć jej już nigdy więcej.
– Yami, wszystko okej? – pyta Cesar, pukając do drzwi mojego pokoju. Nie czekając na odpowiedź, zagląda do środka. – Oddzwonię do ciebie – mówi do osoby, z którą rozmawia przez telefon. Pewnie zwabił go odgłos tłuczonego lustra. Na widok mojej pięści otwiera szerzej oczy, więc postanawiam zbić go z tropu.
– Czyżby to była twoja dziewczyna?
– Powiedzmy. – Wzrusza ramionami.
– Co za bajerant – komentuję, kręcąc głową.
– Nieważne, wszystko okej? – Brat wpatruje się w moją pokaleczoną dłoń i zrujnowaną toaletkę, licząc na jakieś wyjaśnienie. Ode mnie go nie usłyszy. Na dobrą sprawę to ja powinnam martwić się o niego. Strupy na jego rękach wyglądają zdecydowanie bardziej niepokojąco niż moje zadraśnięcia. Do tego znowu ma podbite oko. Może i kombinacja odniesionych obrażeń jest trochę inna niż ostatnio, ale wpisuje się w normę.
– To ja powinnam zadać to pytanie – rzucam.
Cesar zerka na pęknięte lustro, przenosi wzrok na mnie, po czym ładuje się do środka. Omija stertę brudnych ubrań leżących na podłodze i z szerokim uśmiechem rzuca się na moje łóżko.
– Moje oceny to jakiś absolutny sztos! – Szybko zmienił problematyczny dla nas dwojga temat. Mamy niepisaną zasadę, która mówi, że każde z nas może zadać osobiste pytanie tylko raz. Jeśli odpowiedź nie padnie natychmiast, nie drążymy. Dzięki temu udaje nam się żyć w zgodzie. Niepokaleczoną dłonią zbijam piątkę z bratem i idę do łazienki zmyć krew. Drzwi zostawiam otwarte, żebyśmy mogli dalej rozmawiać.
– Nic dziwnego, że dostałeś stypendium do Slayton.
Z naszej dwójki Cesar jest zdecydowanie lepszym uczniem. Przeskoczył jedną klasę i od nowego roku razem idziemy do trzeciej. Większość ludzi myśli, że jesteśmy bliźniakami, ale mnie to w ogóle nie przeszkadza. Dzięki temu czuję się trochę mniej zażenowana, że mój młodszy brat jest dużo mądrzejszy ode mnie. Może i nie dostaję wyróżnień jak on, ale i tak radzę sobie całkiem nieźle.
Jeśli nie przyznają mi stypendium, będę musiała jak najszybciej znaleźć nową pracę, żeby opłacić połowę swojego czesnego. Tylko w ten sposób mama będzie w stanie wysłać nas oboje do Slayton Catholic. Chętnie wspomogę ją finansowo, bylebym tylko nie musiała wracać do Rover High. Umarłabym ze wstydu po tym, co zrobiła Bianca. Szkoła katolicka i nowa praca to mała cena, którą muszę zapłacić, by już nigdy więcej nie zobaczyć pięknej, aczkolwiek zdradzieckiej twarzy swojej eks. Żegnaj, Rover! Nie będę tęsknić.
Zanim wrócę do pokoju, bardzo dokładnie zmywam krew z dłoni i nakładam na rany cienką warstwę maści Cesara, która rzekomo działa cuda. Teraz praktycznie nie widać, że kilka chwil wcześniej mocno się pokaleczyłam. Dobrze, że chociaż z utrzymywaniem pozorów radzę sobie wyśmienicie.
Brat rozwalił się na moim łóżku i wpatrzony w sufit, bawi się zawieszonym na szyi krzyżykiem.
– Serio chcesz iść do Slayton? – dopytuje.
Wzruszam ramionami i kładę się obok niego.
Bianca nie jest jedynym powodem, dla którego zmieniam szkołę, ale Cesar nie może się o tym dowiedzieć. Na razie uważa, że mama uparła się na Slayton z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że chce zapewnić nam edukację najwyższych lotów – w prestiżowej szkole, z najlepszą kadrą i dostępem do różnych zajęć dodatkowych. I po drugie, bo tylko w taki sposób zrekompensuje nam brak wspólnych wyjść do kościoła, na które nie ma już czasu.
Nie możemy mu przecież powiedzieć, że ja i on idziemy do nowej szkoły między innymi z powodu problemów, w które wpakował się w Rover, ani że według mamy w Slayton będzie bezpieczniejszy (ze względu na panujące tam wysokie poszanowanie wartości katolickich). Nie wie też, że nalegałam, by przenieść się razem z nim, bo chcę mieć na niego oko. Choć jest to katolicka szkoła pełna snobistycznych lamusów, pozwoli nam ona zacząć wszystko od nowa. Tylko tym razem muszę pamiętać, żeby trzymać swoje crushówy w tajemnicy. Moja orientacja wraca do szafy, i to najlepiej pancernej. Innymi słowy, będę żyć jak Kristen Stewart.
Cesar obraca się przodem do mnie.
– Tam podobno są sami biali.
– Być może. – Uczniowie Rover to w dużej mierze imigranci z Meksyku i czarnoskórzy. Natomiast Slayton znajduje się w północnej części Scottsdale, czterdzieści minut autem od nas, gdzie – ujmę to w ten sposób – mieszkają ludzie mniej szczodrze obdarzeni melaniną. Prawdopodobnie mogłabym uzbierać na czesne, sprzedając kremy z filtrem na przerwach.
– I mają dramatycznie beznadziejną drużynę futbolową – dodaje Cesar.
– Przecież ty nawet nie grasz w futbol.
– I już na pewno nie zacznę! – odpowiada ze smutkiem w oczach, jak gdyby dowiedział się, że jego odwieczne marzenie nigdy się nie spełni. Przysięgam, w kręceniu dramy nie ma sobie równych.
– Och, pobrecito. – Próbuję powyciągać go za policzki, jak to zawsze robią ciocie, ale szybko powstrzymuje moje natarcie. Co prawda jest tylko dziesięć miesięcy młodszy, lecz dla mnie już zawsze będzie dzieciuchem. Nie pozwolę mu o tym zapomnieć.
– Z tego, co słyszałem, zadają tam tyle pracy domowej, że ślęczy się nad nią po dziesięć godzin dziennie – zaczyna lamentować. – To podchodzi pod znęcanie. Kiedy będziemy spać? Nie mówiąc o jedzeniu. Padniemy z wycieńczenia! – wykrzykuje, machając ramionami.
Wymierzam mu uspokajający cios poduszką.
– Damy radę! – Postanawiam przemilczeć fakt, że tylko on będzie miał tyle pracy domowej przez te wszystkie zajęcia dodatkowe i warsztaty na uczelni. – Poza tym alternatywa jest chyba jeszcze mniej kusząca, co?
– Jaka alternatywa?
– No wiesz… – wskazuję na jego podbite oko – regularny łomot? – Widzę, jak zaciska szczękę, i od razu żałuję, że zaczęłam ten temat. – Lub spleśniałe nuggetsy podawane na obiad – odwracam jego uwagę. – To jest dopiero znęcanie. W Slayton przynajmniej nie serwują odpadów.
– Może masz rację. – Nie brzmi na rozbawionego. Cesarowi brakuje instynktu samozachowawczego. Odnoszę nieodparte wrażenie, że on wręcz lubi, jak go oklepują.
Obejmuję go ramieniem.
– Luzik, jak zatęsknisz za jedzeniem z Rover, to wystarczy, że poliżesz swoją podeszwę. Poczujesz się, jakbyś nigdy się stamtąd nie wyniósł.
Lekko prycha i podstawia mi stopę pod nos.
– No chyba ty… Moje buty są tak czyściutkie, że ekskluzywne restauracje mogłyby podawać w nich egzotyczne zupy.
– Mówię o podeszwie, tonto. – Zbliżam się do niego z zamiarem pstryknięcia go w ucho, ale wyczuł, co się święci, i pierwszy wyprowadził atak. – Aua! – Łapię się za ucho. Niech to szlag, muszę popracować nad swoim refleksem.
Chociaż może i lepiej wyszło. Gdyby to Cesar oberwał, musiałabym znosić jego dąsy.
Mój telefon zaczyna wibrować, a na ekranie wyświetla się zdjęcie mamy. Nie wiem, dlaczego dzwoni, zamiast po prostu mnie zawołać. Nasz dom nie jest na tyle duży, żebym nie usłyszała. Odbieram, bo co mam zrobić…
– Hejka, mami.
– Ven pa’ acá, Yami.
– Już idę. – Rozłączam się. Zanim wyjdę z pokoju, na szybko próbuję ogarnąć jakieś wytłumaczenie dla rozbitego lustra.
– Powiedz mamie, że ja je zbiłem. – Cesar przejrzał moje myśli, chociaż nawet na mnie nie patrzył. Jest w tym dobry.
– Czemu?
– Ty unikniesz kłopotów, a mnie mama nic nie zrobi. – Ma rację. Jest pupilkiem mamusi. Kiedy on stłucze lustro, mama martwi się, czy nic mu się nie stało. Kiedy ja to zrobię, w najlepszym wypadku dostaję szlaban. Ciągle się sobie dziwię, że nie wepchnęłam go jeszcze pod koła pędzącego autobusu.
Przewracam oczami i bez pośpiechu ruszam do pokoju mamy. Idąc korytarzem, staram się ignorować jej kolekcję krzyży i portretów Jezusa, którymi obwiesiła całą ścianę. Jak gdyby jeden Jezus był niewystarczająco święty, aby wypędzić ze mnie lesbijstwo. Nie żeby mama wiedziała, że jest co wypędzać. Szkoda, że Cesar też dał się omamić obietnicami życia wiecznego, bo nawet jemu nie mogę się pożalić, że mama robi z domu kaplicę. Największy z portretów wywołuje we mnie niepokój. Odnoszę wrażenie, że ten z Jezusów nie tylko śledzi każdy mój ruch, lecz także przejrzał mnie na wylot. Ma smutne spojrzenie. Pewnie wie, że Belzebub już rozgrzewa dla mnie kocioł. W żadnej szafie się przed nim nie ukryję. Jeszcze do tego mama ciągle męczy, że „Jezus widzi wszystko”. Na tym etapie mam wrażenie, jakby wnętrzności płonęły mi żywym ogniem. To chyba te krzyże usiłują przeprowadzić na mnie lesborcyzm. Nie podnosząc wzroku z podłogi, w pośpiechu pokonuję tę Galerię Upokorzenia i wchodzę do pokoju mamy.
Prawie wbiłam sobie w nogę niedokończony kolczyk z koralików walający się przy wejściu. Nie wiem, czy taka była intencja, ale jego trójwymiarowy design sprawia, że przypomina gailardię (taki czerwono-pomarańczowy kwiat). Podłoga w pokoju mamy, jak zwykle, pokryta jest grubą warstwą koralików, sznurków, żyłek i innych dupereli składających się na wyposażenie tego typu warsztatu pracy chałupniczej. Mama tworzy inspirowaną Meksykiem biżuterię i ozdoby, które sprzedaje w wolnym czasie. Trzeba przyznać, że wie, co robi. I zdecydowanie nie może narzekać na brak zajęć, ponieważ łączy to z pracą w telefonicznym centrum obsługi klienta i wychowywaniem dwójki dzieci. Zerkam na nią i próbuję wybadać, czy zauważyła, że prawie rozdeptałam jeden z kolczyków, ale jest pochłonięta pracą do tego stopnia, że kompletnie nie zwraca na mnie uwagi.
Klepnięciem dłoni wskazuje mi wolne miejsce obok siebie na łóżku. Włosy ma zebrane w niechlujny kucyk, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Te same, które nosi zawsze w celu ukrycia zapuchniętych od płaczu oczu. Nie wiem, co się wydarzyło tym razem, ale mam przeczucie, że wcale nie chodzi o lustro. Zawsze kiedy ukrywa się przed światem za ciemnymi szkłami, chce rozmawiać ze mną. Cesara woli nie obarczać swoimi zmartwieniami.
Przechodząc przez pokój, uważnie stawiam stopy, szukając wolnych od koralików przestrzeni na podłodze. Wskakuję na łóżko i wtulam się w mamę. Przyjmujemy naszą rytualną pozycję. Jej łóżko jest znacznie wygodniejsze od mojego i niezależnie od tego, ile aktualnie mam lat, zawsze czuję się w nim dużo bezpieczniej. Przytula mnie mocniej i gładzi po włosach. Zamykam oczy i przez chwilę leżymy w ciszy.
Nie mówi nic na temat lustra. Musiała w takim razie nie słyszeć, że je potłukłam. Wiem, że to ja powinnam teraz wspierać ją i pozwolić jej się wygadać, ale czuję się na maksa winna. Muszę się jej najpierw przyznać.
– Rzuciłam pracę – wypalam. Zrywam przysłowiowy plaster za jednym pociągnięciem. Przecież i tak by w końcu zauważyła. – Ale znajdę inną, obiecuję.
– Ay Dios mío… – Przeżegnała się, wzdychając. – Tylko mi nie mów, że Bianca cię do tego namówiła. Ona ma na ciebie zły wpływ.
Na samo wspomnienie jej imienia cała sztywnieję.
– Nie, mami. To moja decyzja. My już nawet ze sobą nie rozmawiamy. – Próbuję się nie skupiać na tym, że przecież powinna była to zauważyć. Z drugiej strony minęło jedynie kilka tygodni, od kiedy Bianca mnie wyoutowała, a mama ma zbyt wiele na głowie i na pewno dlatego jeszcze nie wie.
– Aj, aj, aj… W takim razie porozmawiamy o tym później. – Z jakiegoś powodu nie wydaje się zła. Nie takiej reakcji się spodziewałam. – No dobrze… – Nieśpiesznie przechodzi do tematu, dla którego mnie tutaj zawołała. – Muszę cię prosić o przysługę, skarbie – mówi zachrypniętym głosem.
– O co konkretnie, mami?
– Wiesz, że chcę dla was jak najlepiej…
– No pewnie, że wiem.
– Nie mam pojęcia, co mam zrobić z tym chłopaczyskiem. – Obraca się na plecy. – Wasz ojciec nadawał z nim na tych samych falach, a ja zupełnie nie potrafię znaleźć z nim wspólnego języka.
Milczę. Tatę deportowano do Meksyku, jak miałam dziesięć lat. Czasami rozmawiamy przez telefon i czat wideo, ale na żywo nie widzieliśmy się od lat. Od kiedy wyjechał, mama przeszła istne piekło, próbując sprowadzić go z powrotem tutaj, a do tego wydała wszystkie swoje oszczędności na pomoc prawną oraz sprawy sądowe. Wszystko na marne, bo system nas zawiódł i tata już nigdy do nas nie wróci.
Tata i Cesar to jedyni ludzie, którzy naprawdę mnie rozumieją. Szkoda, że jednego z nich widzę tylko raz na jakiś czas przez kilka minut na ekranie telefonu.
– Rozmawiałam z nim dzisiaj. Tęskni za tobą i Cesarem. – Wyciera łzę wypływającą spod okularów. – Cesar słuchał taty zdecydowanie bardziej niż mnie.
Trochę mi lżej, gdy wiem, że zły nastrój mamy spowodowany jest Cesarem, a nie rozbitym lustrem czy moim odejściem z pracy. Ale jestem pewna, że i tak ostatecznie to mnie się oberwie. Zawsze tak jest.
– Cesar da sobie radę, mami.
Ściskam jej dłoń. Cesar zawsze zgrywa twardziela i nigdy się nie skarży. Sam fakt, że potrafi się obronić, nie oznacza, że możemy tolerować te jego bójki. Razem z mamą próbowałyśmy się dowiedzieć, dlaczego ciągle się z kimś tłucze, ale gdy tylko poczuje się przesłuchiwany, od razu na nas naskakuje i zamyka się w sobie. W związku z tym najlepsze, co mogę dla niego zrobić, to mieć na niego oko, ale najwyraźniej nawet z tym nie daję sobie rady. Wygląda na to, że za każdym razem kiedy odwrócę wzrok, on albo prowokuje rozróbę, albo dostaje łomot. Nic chyba dziwnego, że czuję się zupełnie bezradna. Nie mam pojęcia, co jeszcze mogłabym zrobić, żeby rzadziej wyglądał jak posiniaczony bandzior.
– On ciebie słucha. – Mamie drżą wargi, a ja nie wiem, jak powinnam zareagować. Chowam pokaleczoną pięść w kieszeni bluzy. Jeśli zauważy moje rany, pomyśli, że Cesar bije się z mojego powodu. Jeden fałszywy ruch i cała wina spadnie na mnie. Żyję pod olbrzymią presją, próbując świecić dobrym przykładem dla mojego brata, podczas gdy sama ledwo daję sobie radę.
Po wyjeździe taty powstała niepisana zasada, że to ja zajmę jego miejsce i zatroszczę się o młodszego brata. Dlatego też mama obwinia mnie za każdą tragedię, która wydarza się w życiu Cesara.
Jestem tym zmęczona.
– Co mam zrobić?
– Daj mu dobry przykład. Przekonaj go, że to jest świetna szansa dla was obojga – zaczyna. – Pilnuj go. W nowej szkole będzie mniej uczniów, to może pomóc. – Do złudzenia przypomina to sugestię, że do tej pory słabo radziłam sobie z opieką nad nim. A przecież właśnie po to poszłam do pracy, żeby móc mieć go na oku w szkole pod wezwaniem Jezusa. Mam ochotę jej wygarnąć, że to, co przytrafia się Cesarowi, wcale nie jest moją winą, ale ona tego w życiu nie skuma.
– Dobrze, mami.
– Jeszcze jedno. Masz szlaban.
– Że co? – Podnoszę się. Jak śmie prosić mnie o przysługę, jednocześnie dając mi szlaban? W dodatku nadal mnie przytulając. Tak szybko wyrwałam się z jej uścisku, że prawie skręciłam sobie kark.
– Szlaban minie, jak znajdziesz nową pracę. Wiesz, że nie stać mnie na twoje czesne.
– Znajdę ją – zapewniłam. Przecież taki miałam zamiar. A szlaban i tak niezbyt mnie rusza, bo nie widuję się z nikim poza Cesarem.
– I zatroszczysz się o brata.
– Tak będzie, mami – odpowiadam, wytaczając się z łóżka.
Cesarowi powiem, że rozmawiałyśmy o lustrze.
Pobrecito (hiszp.) – biedactwo (wszystkie przypisy w książce pochodzą od tłumacza).
Tonto (hiszp.) – głupku.
Ven pa’ acá (hiszp.) – Przyjdź do mojego pokoju.
Ay Dios mío… (hiszp.) – Mój Boże…