Przewodnik łowcy i zbieracza po XXI wieku. Ewolucja i wyzwania współczesnego życia - ebook
Przewodnik łowcy i zbieracza po XXI wieku. Ewolucja i wyzwania współczesnego życia - ebook
Odważna, prowokacyjna historia naszego gatunku ukazująca źródła problemów, które trawią współczesny świat.
Żyjemy w najwspanialszych czasach w całej historii ludzkości, a mimo to ludzie są bardziejobojętni, podzieleni i nieszczęśliwi niż kiedykolwiek. Jak wyjaśnić ten paradoks i co możemy zrobić, by go przezwyciężyć?
Biolodzy ewolucyjni Heather Heying i Bret Weinstein upatrują przyczynę naszych nieszczęść w tym, że współczesny świat nie jest zsynchronizowany z naszymi pradawnymi mózgami i ciałami.
Od zawsze żyliśmy w klanach, a dzisiaj większość ludzi nie zna nawet swoich sąsiadów.
Przetrwanie w najwcześniejszych społeczeństwach zależało od wykorzystania zalet płynących z różnic między płciami, a dziś koncepcja płci biologicznej jest coraz częściej odrzucana jako obraźliwa.
Heying i Weinstein omawiają z perspektywy biologicznej rozmaite strony naszego życia, takie jak seks, płeć, dieta, rodzicielstwo, sen, edukacja i inne, aby znaleźć wskazówki, które pozwolą prowadzić lepsze i mądrzejsze życie.
Heather Heying i Bret Weinstein wykorzystują swoją rozległą wiedzę z zakresu biologii ewolucyjnej, aby rozwiązać nasze problemy. Ich książka prezentuje intrygujący i gruntowny pogląd na ludzką naturę.
Jordan B. Peterson
To historia ludzkości opowiedziana za pomocą poruszających metafor. Heying i Weinstein są profesorami w najlepszym znaczeniu tego słowa: stanowią przykład intelektualnej pokory, zniuansowanego myślenia i zamiłowania do nauki. Każdy, kto wychowuje lub uczy dzieci, kto chce zmienić nasze społeczeństwo, powinien przeczytać tę książkę.
Jonathan Haidt
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-093-6 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwsze wakacje w czasie studiów magisterskich w 1994 roku spędziliśmy na niewielkiej stacji terenowej w kostarykańskim regionie Sarapiquí. Heather zajmowała się drzewołazowatymi, Bret skupił się na namiotnikach żółtousznych. Codziennie rano pracowaliśmy w tropikalnym lesie, zielonym, bujnym i mrocznym.
Szczególnie zapadło nam w pamięć pewne lipcowe popołudnie. Na tle nieba zarysowały się sylwetki dwóch przelatujących ar, rzeka była chłodna i przeźroczysta, a jej brzegi porastał gąszcz drzew i orchidei. Doskonałe antidotum na parny upał dnia. W tak piękne popołudnie przeszliśmy przez utwardzaną drogę, która prowadziła aż do stolicy, weszliśmy na mniejszą drogę gruntową, by stalowym mostem nad Río Sarapiquí przejść na plażę i się wykąpać.
Przystanęliśmy na moście, aby popatrzeć na wspaniały widok: rzekę wijącą się między ścianami lasu, tukana latającego wśród drzew, gdy z oddali dochodziły nawoływania wyjców. Zagadnął nas nieznajomy tubylec.
– Zamierzacie pływać? – zapytał, wskazując piaszczysty brzeg, do którego zmierzaliśmy.
– Tak.
– Dzisiaj w górach padało. – Pokazał na południe. Rzeka miała swoje źródło w górach Kordyliery. Pokiwaliśmy głowami. Wcześniej ze stacji widzieliśmy burzowe chmury nad szczytami. – Dzisiaj w górach padało – powtórzył.
– Ale tu nie. – Jedno z nas się zaśmiało, nie umiejąc rozmawiać o pogodzie w nieopanowanym zbyt dobrze języku, a mając ochotę na kąpiel.
– Dzisiaj w górach padało – powiedział po raz trzeci, już z większym naciskiem. Spojrzeliśmy po sobie. Być może pora się pożegnać, zejść nad rzekę i wskoczyć do wody. Słońce stało bezpośrednio nad nami i niemiłosiernie piekło.
– Dobra, to do zobaczenia – powiedzieliśmy, machając i idąc w swoją stronę. Od wody dzieliło nas zaledwie piętnaście metrów.
– Ale rzeka – odezwał się mężczyzna, jakby koniecznie chciał nam coś przekazać.
– Tak? – zapytaliśmy, nic nie rozumiejąc.
– Patrzcie na rzekę. – Popatrzyliśmy. Wyglądała jak zawsze. Szybka i czysta, gładka i…
– Zaraz – odezwał się Bret. – Czy to wir? Wcześniej go tu nie było. – Znów spojrzeliśmy na mężczyznę z pytaniami w oczach. Raz jeszcze wskazał na południe.
– Dzisiaj w górach dużo padało. – Wrócił spojrzeniem na rzekę. – Patrzcie teraz na wodę.
Kiedy staliśmy odwróceni, poziom wody wyraźnie się podniósł. Przemieszczała się chaotycznie, zmącona. Zmieniła także barwę – przedtem spokojna i ciemna, stała się blada i pełna iłu. Wkrótce wypełniła się nie tylko tym.
Staliśmy jak wmurowani, gdy rzeka wezbrała spektakularnie w ciągu zaledwie kilku minut. Plażę zalała rozpędzona woda, która porwałaby każdego, kto by się na niej znalazł. Niosła gruzy, między innymi parę sporych kłód. Cokolwiek wpadło w ten nowy wir, znikało, żeby wynurzyć się za mostem.
Mężczyzna odwrócił się i zaczął iść w stronę, z której przyszedł. Był to campesino, rolnik, ale nie wiedzieliśmy, skąd pochodził ani skąd wiedział, że mamy zamiar zejść nad rzekę na spotkanie pewnej śmierci.
– Zaczekaj! – zawołał Bret, zdając sobie jednak sprawę, że nie ma do zaoferowania nic poza wdzięcznością. Mieliśmy dosłownie tylko ubrania na sobie. – Dziękujemy. Bardzo dziękujemy. – Bret zdjął koszulę i oddał mężczyźnie.
– Naprawdę? – zapytał mężczyzna.
– Naprawdę – potwierdził Bret.
– Dziękuję. – Przyjął koszulę. – Powodzenia. I nie zapominajcie o deszczu w górach. – Po tych słowach odszedł.
Mieszkaliśmy nad tą rzeką przez miesiąc, niemal codziennie się w niej kąpaliśmy, czasami razem z miejscowymi. Nagle poczuliśmy się jak obcy. Wzięliśmy nasze ubogie doświadczenie pływania w rzece za rzeczywistą jej znajomość. Jak mogliśmy się tak pomylić?
Nigdy wcześniej w dziejach nie można było uważać się za tubylca przy całkowitym braku głębokiej wiedzy, która chroni w rzadkich wypadkach. My, współcześni, mamy z wielu powodów kłopoty z uświadomieniem sobie tej luki w swojej wiedzy. Przede wszystkim nie polegamy już na zwartych społecznościach ani na dogłębnym zrozumieniu okolicy, na czym do niedawna opierali się ludzie. Dzięki względnej łatwości przemieszczania się wielu nie zatrzymuje się na dłużej w jednym miejscu. Indywidualistyczny tryb życia i tymczasowość rzadko nas dziwią dlatego, że nigdy nie widzieliśmy i nie umiemy sobie wyobrazić alternatywy wobec świata, w jakim teraz żyjemy: świata wszechobecnej obfitości i możliwości wyboru; świata zależności od globalnych systemów, które są zbyt skomplikowane, by je zrozumieć; świata, gdzie każdy czuje się bezpieczny.
Do czasu.
Rzecz w tym, że bezpieczeństwo aż nazbyt często jest powierzchowne: artykuły na sklepowych półkach okazują się niebezpieczne, straszna diagnoza ujawnia słabości w służbie zdrowia nadto skoncentrowanej na objawach i zyskach, zastój gospodarczy obnaża rwącą się sieć bezpieczeństwa socjalnego, uzasadniony niepokój z powodu niesprawiedliwości staje się pretekstem do przemocy i anarchii, a przywódcy oferują nam puste słowa zamiast rozwiązań.
Problemy, jakie dzisiaj mamy, są zarazem bardziej złożone i prostsze, niż mówią nam eksperci. Od jednych można dowiedzieć się, że żyjemy w epoce największego dobrobytu w dziejach ludzkości. Od drugich, że żyjemy w czasach najgorszych i najbardziej niebezpiecznych. Trudno się zdecydować, po której stanąć stronie. Wiadomo tylko tyle, że ciężko za tym wszystkim nadążyć.
W ciągu kilku ostatnich stuleci rozwój techniki, medycyny, edukacji i wielu innych dziedzin zwiększył częstotliwość zmian w naszym otoczeniu, rozumianym geograficznie, społecznie czy w kontekście relacji międzyludzkich. Część tych zmian wypada zdecydowanie na plus, inne wydają się pozytywne, ale mają skutki tak fatalne, że po ich odkryciu mamy kłopoty nawet z ich określeniem. Z tego wszystkiego wyrasta nasza współczesna, postindustrialna, technologicznie zaawansowana i zorientowana na postęp kultura. Według nas kultura ta wyjaśnia częściowo nasze aktualne zbiorowe problemy, od niepokojów politycznych po powszechne choroby i wadliwe systemy społeczne.
Najlepszym i najbardziej wszechstronnym sposobem na opisanie naszego świata jest hipernowość. Przez całą książkę pokazujemy, że ludzie są nadzwyczaj dobrze wyposażeni i przystosowani do zmian. Lecz tempo tych zmian stało się dziś tak szybkie, że nasze mózgi, ciała i systemy społeczne są cały czas z nimi niezsynchronizowane. Miliony lat żyliśmy pośród znajomych i krewnych, a teraz wielu ludzi nie wie nawet, jak nazywają się ich sąsiedzi. Część podstawowych prawd – na przykład istnienie dwóch płci – coraz częściej odsyła się do lamusa kłamstw historii. Dysonans poznawczy wynikający z życia w społeczeństwie, które przekształca się szybciej, niż jesteśmy w stanie się dostosować, zmienia nas w ludzi, którzy nie potrafią dać sobie sami rady.
To nas po prostu zabija.
Książka ta po części uogólnia przesłanie obecne we wszystkich aspektach naszego życia: gdy w górach pada, trzymaj się z dala do rzeki.
Było wiele prób wyjaśnienia rozpadu kultury, z jakim się borykamy. Większości z nich zabrakło jednak całościowego ujęcia, które obejmowałoby nie tylko teraźniejszość, lecz także całą naszą przeszłość i przyszłość. Jako biologowie ewolucyjni prowadziliśmy badania empiryczne nad doborem płciowym i ewolucją instynktu społecznego oraz teoretyczne nad ewolucją kompromisów, starzenia się i moralności. Jesteśmy też małżeństwem, mamy rodzinę i wspólnie przemierzyliśmy wiele zakątków kuli ziemskiej. Kilkanaście lat temu, gdy jeszcze uczyliśmy w college’u, zaczęliśmy formułować koncepcję tej książki. Staliśmy na barkach olbrzymów – mentorów i starszych kolegów po fachu, jak również intelektualnych poprzedników, których nigdy osobiście nie poznaliśmy – tworząc jednocześnie program niepodobny do niczego, co powstało wcześniej. Przecieraliśmy nowe ścieżki i proponowaliśmy nowe sposoby tłumaczenia pewnych schematów, zarówno dawnych, jak i nowych. Poznawaliśmy studentów, którzy, realizując nasze programy, zadawali pytania z różnych dziedzin: Jak należy się odżywiać? Dlaczego randkowanie jest takie trudne? Jak zbudować bardziej sprawiedliwe i wolne społeczeństwo? Wątkami wspólnymi dla wszystkich tych rozmów – na zajęciach teoretycznych i laboratoryjnych, w dżungli i przy ognisku – były logika, ewolucja i nauka.
Nauka jest metodą wykorzystującą na przemian indukcję i dedukcję – obserwujemy schematy, proponujemy wyjaśnienia i sprawdzamy, w jakim stopniu przewidują rzeczy, o których jeszcze nie wiemy. W ten sposób tworzymy modele świata, które – pod warunkiem poprawności metody naukowej – osiągają trzy cele: przewidują więcej niż wcześniejsze, zakładają mniej i pasują do siebie, łącząc się w jednolitą całość.
W ostatecznym rozrachunku, w tej książce i przy użyciu tych modeli, poszukujemy jednego, spójnego wyjaśnienia widzialnego wszechświata, które pozbawione byłoby luk, nie przyjmowałoby niczego na wiarę i rygorystycznie opisywałoby dowolny schemat w każdej skali. Celu tego niemal na pewno nie da się zrealizować, ale wszystko wskazuje na to, że można się do niego zbliżyć. Co prawda z naszego współczesnego punktu widzenia możemy czasem dostrzec ten punkt docelowy, jednak daleko nam do dotarcia do granic poznania.
Trzeba przy tym powiedzieć, że pewne dziedziny są bliżej tego celu niż inne. Fizyka znalazła się kusząco blisko „teorii wszystkiego”1, która w gruncie rzeczy oznacza pełny model najmniej złożonej, najbardziej podstawowej warstwy objaśnienia. Wraz ze wzrostem złożoności wszystko staje się coraz mniej przewidywalne. Blisko szczytu tej złożoności znajduje się biologia, w której nawet procesy w najprostszych żywych komórkach pozostają dość mało zrozumiałe. Dalej nie jest bynajmniej łatwiej. W miarę jak komórki zaczynają funkcjonować w sposób skoordynowany, tworząc organizmy złożone z odrębnych tkanek, tajemnica jeszcze się pogłębia. Nieprzewidywalność osiąga nowy poziom u zwierząt, które za pomocą wymyślnych neurologicznych sprzężeń zwrotnych same poznają i przewidują świat, i wspina się na jeszcze wyższy, gdy zaczynamy mieć do czynienia ze zwierzętami społecznymi, które dzielą się swoim rozumieniem świata i pracą. Najgorzej zawsze jest w przypadku prób zrozumienia nas samych. My, Homo sapiens, jesteśmy pełni głębokich tajemnic – otoczeni przez paradoksy wynikające dokładnie z tego, co odróżnia nas od całej reszty biotyi.
Dlaczego śmiejemy się, płaczemy i śnimy? Czemu opłakujemy zmarłych? Dlaczego wymyślamy opowieści o ludziach, którzy nigdy nie istnieli? Czemu śpiewamy, zakochujemy się, prowadzimy wojny? Jeśli w naszym istnieniu chodzi tylko o rozmnażanie, to dlaczego zabieramy się do tego tak ślamazarnie? Dlaczego jesteśmy tak wybredni, jeśli chodzi o wybór osoby, z którą będziemy to robić? Czemu fascynują nas zachowania reprodukcyjne innych? Czemu czasem świadomie osłabiamy albo zakłócamy nasze procesy poznawcze? Lista ludzkich tajemnic nie ma końca.
W książce zajmiemy się wieloma z tych pytań. Niektóre z nich pominiemy. Naszym celem nie jest po prostu udzielanie odpowiedzi, tylko zapoznanie czytelnika z solidnymi ramami naukowymi umożliwiającymi zrozumienie samego siebie, które budowaliśmy przez lata nauki i wykładania na ten temat. Ram takich nie znajdzie się gdzie indziej; w miarę możliwości opieraliśmy je na zasadach pierwszych.
Zasady pierwsze to założenia, których nie można wyprowadzić z żadnych innych. Są fundamentalne (jak aksjomaty w matematyce), dlatego myślenie oparte na nich jest skutecznym sposobem dedukowania prawdy i wartym zachodu celem każdego, kto woli fakty od fikcji.
Do licznych zalet takiego myślenia należy unikanie błędu naturalistycznego2, zgodnie z którym „to, co jest” w naturze, jest tym, co „powinno być”. Ramy, które tu przedstawiamy, mają nas uwolnić od tego rodzaju pułapek. Mają umożliwić nam, ludziom, zrozumienie siebie samych na tyle, byśmy mogli przynajmniej uchronić się przed robieniem sobie krzywdy. Zidentyfikujemy tutaj największe problemy naszych czasów, posługując się nie ograniczającą i dzielącą perspektywą polityczną, tylko neutralną perspektywą naszej ewolucji. Mamy nadzieję, że to pomoże czytelnikowi przebrnąć przez zgiełk naszego współczesnego świata i nauczyć się lepiej rozwiązywać problemy.
Współczesny Homo sapiens powstał mniej więcej dwieście tysięcy lat temu po trzech i pół miliardach lat ewolucji adaptacyjnej. Jesteśmy w dużej mierze gatunkiem pospolitym. Nasze morfologia i fizjologia, choć same w sobie zdumiewające, nie są niczym szczególnym w porównaniu z istotami najbliżej spokrewnionymi. Lecz tylko my odmieniliśmy kulę ziemską i staliśmy się zagrożeniem dla planety, od której cały czas całkowicie zależymy.
Książkę tę mogliśmy zatytułować Przewodnik postindustrialisty po XXI wieku. Albo przewodnik rolnika. Albo małpy, ssaka bądź ryby. Każde z nich odpowiada pewnemu etapowi ewolucyjnej historii, do którego się przystosowaliśmy i z którego wynieśliśmy ewolucyjny bagaż: środowisko ewolucyjnych przystosowań. W tej książce mówimy o środowiskach ewolucyjnych przystosowań – nie tylko o takich jak afrykańskie równiny, wybrzeża i lasy, w których tak długo zbierali i polowali nasi przodkowie, ale i wielu innych środowiskach, do których się przystosowaliśmy. Wyszliśmy na ląd jako wczesne czworonogi, staliśmy się wytwarzającymi mleko, owłosionymi ssakami, jako małpy wykształcaliśmy sprawne ręce i ostry wzrok, uprawialiśmy i zbieraliśmy pożywienie, będąc rolnikami, a w erze postindustrialnej żyjemy wśród milionów innych, anonimowych ludzi.
W tytule zdecydowaliśmy się na „łowcę i zbieracza”, bo nasi przodkowie miliony lat przystosowywali się do tej niszy. Właśnie dlatego tylu ludzi ma romantyczne wyobrażenia o tej akurat fazie naszej ewolucji. Ale nie istniał tylko jeden łowiecko-zbieracki sposób życia, tak samo jak nie ma jednego sposobu na życie ssaka czy uprawę roli. A jesteśmy przystosowani nie tylko do bycia łowcami i zbieraczami – dawno temu przystosowaliśmy się też do bycia rybami, dużo później do bycia naczelnymi, a ostatnio do życia w erze postindustrialnej. Są to wszystko odcinki naszych ewolucyjnych dziejów.
Taka szeroka perspektywa jest niezbędna, jeśli chcemy zrozumieć największy problem naszych czasów: tempo zmian przekraczające nasze zdolności przystosowawcze. Tworzymy nowe problemy z coraz większą szybkością i wywołuje to w nas choroby – fizyczne, psychologiczne, społeczne i środowiskowe. Jeśli nie nauczymy się radzić sobie z tym przyśpieszeniem, ludzkość zginie, padając ofiarą własnego sukcesu.
Nasza książka nie dotyczy jedynie groźby zniszczenia świata przez nasz gatunek. Piszemy w niej także o pięknie odkrywanym i tworzonym przez ludzi i o tym, jak można je ocalić. U źródeł tej książki leży niezbita ewolucyjna prawda, że ludzie świetnie reagują na zmianę i przystosowują się do nieznanego. Jesteśmy odkrywcami i innowatorami, a te same impulsy, które odpowiadają za nasz uciążliwy obecny stan, są jedyną nadzieją na ratunek.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
i Biota – rośliny i zwierzęta występujące łącznie na określonym obszarze lub w określonym środowisku (przypisy dolne pochodzą od redakcji).
------------------------------------------------------------------------
1 Zob. Weinstein E., 2021. A Portal Special Presentation–Geometric Unity: A First Look. Film na YouTubie, 2 IV 2021. https://youtu.be/Z7rd04KzLcg.
2 Istnieją w sumie trzy bardzo podobne błędy logiczne, których nieprecyzyjne użycie wytykają filozofowie: błąd naturalistyczny, odwołanie do natury i błąd co jest-co powinno być.Rozdział 1
NISZA CZŁOWIECZA
Była to najlepsza i najgorsza z epok, wiek rozumu i wiek szaleństwa, czas wiary i czas zwątpienia, okres światła i okres mroków, wiosna pięknych nadziei i zima rozpaczy. Wszystko było przed nami i nic nie mieliśmy przed sobą.
Charles Dickens, pierwsze słowa Opowieści o dwóch miastach (która wyszła w roku 1859, tym samym, co O pochodzeniu gatunków Charlesa Darwina), przeł. T.J. Dehnel
Beringia była ziemią szans. Rozległą, otwartą równiną. Lądem czterokrotnie większym od Kalifornii, który łączył Alaskę z Rosją, nie jakimś tymczasowym pomostem pomiędzy Azją a Amerykami. Ludzie nie przemykali tamtędy wśród zalewających ich wód, nie była też pozbawionym życia pustkowiem. Życie w niej było z pewnością ciężkie, jednak przez tysiące lat Beringię zamieszkiwali ludzie1.
Byli oni współcześni zarówno pod względem genetycznym, jak i fizycznym. Przywędrowali tu z Azji. Wschodnią krawędź Beringii długi czas wyznaczała lodowa bariera. Jednak po wielu pokoleniach świat się ocieplił, lód zaczął topnieć, poziom morza się podniósł i Beringia zaczęła zanikać. Woda napierała na ludzkie osiedla. Co mieli robić ich mieszkańcy?
Część Beringian z pewnością wróciła na zachód, do Azji, skąd wywodzili się wszyscy przodkowie, a ląd ten trwał być może w mitach i zbiorowej pamięci. Możliwe, że tymczasem dotarli stamtąd nowsi przybysze z bardziej aktualnymi opowieściami o dawnym domu.
Wobec wzrastającego poziomu wody niektórzy Beringianie skierowali się na wschód, ku ziemi, na której nie stanęła jeszcze ludzka stopa. Byli to pierwsi Amerykanie. Prawdopodobnie płynęli wzdłuż północnej części zachodniego wybrzeża łódkami2. Ląd ciągle pokrywał lód, ale na brzegu raz po raz pojawiały się wolne od niego refugia, w których skupiały się zwierzęta i gdzie owi pierwsi Amerykanie mogli się zatrzymywać3.
Według najnowszych szacunków wszystko to działo się co najmniej piętnaście tysięcy lat temu4, a być może jeszcze o wiele dawniej. W zależności od tego, jak wyglądała lodowa powłoka, być może zejście na ląd było możliwe dopiero w okolicach dzisiejszej Olympii w stanie Waszyngton. Tam kończyła się strefa lodowców. Na południe i wschód od Olympii człowiek miał po raz pierwszy zapuścić się na ziemie o niewyobrażalnej skali i różnorodności, bujne, zielone krajobrazy zamieszkałe przez zachwycające i wspaniałe zwierzęta, ale do tej pory wolne od ludzi.
Był to krok ryzykowny. Wszystko niosło za sobą niewiarygodne ryzyko. Żaden z wyborów nie wyglądał na dobry. Wracać do Azji, na ziemie zamieszkałe przez ludzi, którzy z pewnością mają swoje zdanie na temat obcych? Iść dalej na wschód, ku terenom, o których nikt nie ma pojęcia? Czy zostać i patrzeć, jak Beringia znika pod wodą? Żaden z ocalałych nie wybrał trzeciej możliwości. Wrócić do miejsca niegdyś znanego, porzuconego przez przodków, a teraz pełnego konkurentów… czy poznać coś zupełnie nowego? Oba wybory są uzasadnione, towarzyszą im różne zagrożenia, zalety i wady. Takie same możliwości stają przed nami we współczesnym świecie.
Potomkowie Beringian zaludnią Ameryki w całkowitej izolacji od ludzi mieszkających w Starym Świecie. Przybyli, nim na Ziemi wynaleziono język i rolnictwo; niezależnie od krewnych w Starym Świecie wymyślali te rzeczy od zera. Odkryją setki nowych sposobów na bycie człowiekiem, a wiele tysięcy lat później, gdy hiszpańscy konkwistadorzy gwałtownie przywrócą związki między Nowym i Starym Światem, liczba ich sięgnie od pięćdziesięciu do stu milionów.
Nie mamy pewności co do tego, jak wyglądała wyprawa do Nowego Świata. Możliwe, że pierwsi Amerykanie wcale nie mieszkali w Beringii w stałych osiedlach, tylko pływali łodziami po Oceanie Spokojnym zgodnie z ruchem wskazówek zegara5. Wiemy natomiast, że Nowy Świat niósł wyzwanie nieznane pierwszym Amerykanom. Opowieść o Beringii, nawet jeśli jest prawdziwa tylko metaforycznie, pokazuje, co znaczy być człowiekiem. Stanowi trafną, choć niekompletną metaforę dzisiejszego stanu ludzkości. My też znajdujemy się na lądzie, który zanika. Także musimy szukać nowych szans ocalenia. Również nie wiemy jeszcze, co przyniosą te poszukiwania.
Pierwotni Amerykanie znaleźli się w ogromnej przestrzeni pełnej nieznanych zagrożeń i szans. Wiedza przodków w coraz mniejszym stopniu pomagała w orientacji w tym nowym świecie. Mimo to spisali się znakomicie. Pytanie najmocniej związane z naszą współczesną sytuacją brzmi: „Jak?”. Odpowiedź na nie zależy w dużym stopniu od zrozumienia, na czym polega bycie człowiekiem.
Kilka pokoleń później, kiedy siedzieli nocą przy ognisku, trochę głodni, bo kończył się sezon na jagody, a zwierzyny płowej było jakoś mało, jeden z owych Amerykanów, nazwijmy go Bem, stwierdził na przykład, że skoro niedźwiedzie żywią się rybami, to oni też mogliby to robić6. Ale Bem nie znał się na rybach, w odróżnieniu od Suu, która całymi dniami przesiadywała na brzegu rzeki, obserwując ryby, i wiedziała co nieco o ich zachowaniu. Suu jak dotąd nie dzieliła się z nikim tą wiedzą i nie przypuszczała, że może się ona przydać jej ludowi. Z kolei nie posiadała być może zdolności technicznych takich jak Gol, który nie miał jak Lok smykałki do eksperymentów z wyrabianiem sznurka. Kiedy tak wiele osób o rozmaitych zdolnościach i wiedzy zgromadzi się wokół ogniska dla omówienia jakiegoś problemu, iskra innowacji potrafi rozbłysnąć szybko.
Większość najlepszych i najważniejszych pomysłów naszego gatunku pochodziła od grupy ludzi o różnych, lecz uzupełniających się talentach i wizjach, odmiennych słabościach i strukturze politycznej, która umożliwiała innowacje. Wielu wnikliwych obserwatorów i inżynierów, budowniczych narzędzi i osób mających umiejętność syntetyzowania informacji zebrało się przy ognisku na progu dwóch kontynentów i nauczyło się lub przypomniało sobie, jak łowi się łososie w rzekach, jakie bulwy można bezpiecznie jeść i jak je rozpoznać, wreszcie jak zmienić drzewa w schronienia. Mieli oni swoich strażników ognia: stróżów tradycji, którzy mieli przekazać wiedzę przyszłym pokoleniom, kiedy trzeba było znów się przenosić, bo w okolicy na przykład skończyły się łososie, a wszyscy pierwotni innowatorzy już nie żyli.
Co takiego robili Bem, Suu, Gol czy Lok? Tworzyli innowacje na rzecz swojego ludu. Sprawdzali hipotezy, budowali narracje, tradycje materialne i kulinarne. Byli ludźmi.
------------------------------------------------------------------------
1 Tamm E. i in., 2007. Beringian standstill and spread of Native American founders. „PloS One”, 2(9): e829.
2 Jest to ciągle twierdzenie dość kontrowersyjne, ale w tym artykule znaleźć można dobrze wyłożone dowody: Wade L., 2017. On the trail of ancient mariners. „Science”, 357(6351): 542–545.
3 Carrara P.E., Ager T.A. i Baichtal J.F., 2007. Possible refugia in the Alexander Archipelago of southeastern Alaska during the late Wisconsin glaciation. „Canadian Journal of Earth Sciences”, 44(2): 229–244.
4 O chwili pojawienia się w Amerykach pierwszych ludzi opowiadają legendy. Oto trzy artykuły naukowe podające różne dowody na poparcie przybycia mieszkańców Beringii do Nowego Świata co najmniej szesnaście tysięcy lat temu:
Dillehay T.D. i in., 2015. New archaeological evidence for an early human presence at Monte Verde, Chile. „PloS One”, 10(11): e0141923; Llamas B. i in., 2016. Ancient mitochondrial DNA provides high-resolution time scale of the peopling of the Americas. „Science Advances”, 2(4): e1501385; Davis L.G. i in., 2019. Late Upper Paleolithic occupation at Cooper’s Ferry, Idaho, USA, ~16,000 years ago. „Science”, 365(6456): 891–897.
5 Dowody na jeszcze wcześniejsze zaludnienie Ameryk znajdywano w jaskiniach położonych wysoko w meksykańskich górach: Ardelean C.F. i in., 2020. Evidence of human occupation in Mexico around the Last Glacial Maximum. „Nature”, 584(7819): 87-92; Becerra-Valdivia L. i Higham T., 2020. The timing and effect of the earliest human arrivals in North America. „Nature”, 584(7819): 93–97.
6 W drodze na południe z Beringii ci pierwsi Amerykanie z pewnością łowili ryby w zimnych wodach oceanu, za to teraz zaczęli żyć na lądzie, opracowując nowe umiejętności i technologie. Być może wędrowali, rozchodząc się po wybrzeżu, a potem w głąb lądu, nim osiedlili się gdzieś na stałe. Możliwe, że jakiś czas przeczekiwali w jednym miejscu, by ruszyć, gdy warunki stawały się korzystniejsze – pożywienie obfitsze, klimat mniej niebezpieczny. Ograniczał ich dostęp do wody pitnej, tak jak teraz niezbędnej do życia, więc prawdopodobnie skupiali się przy jeziorach i strumieniach. Natrafiali na rzeki, które co roku napełniały się łososiami. Beringianie łowili je chyba jeszcze u siebie i technika opracowana na równinach północy umożliwiała może zaopatrzenie w ryby w czasie żeglugi wzdłuż zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Możliwe, że populacje łososia wracały do rzek wpadających do morza pod miejscami cienką pokrywą lodu i właśnie łosoś, a nie wiara, wiodły Beringian na południe: dopóki są ryby, trwa życie. Ewentualnie technika rybołówstwa zmieniała się w miarę posuwania się na południe, a geologia i rzeki zmieniały się z szerokością geograficzną i niektórzy zapomnieli na jakiś czas, jak łapie się łososie. Być może kulturowa pamięć o łowieniu łososi pozostawała ukryta tuż pod powierzchnią.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki