- promocja
Przewodnik średniowiecznego obieżyświata - ebook
Przewodnik średniowiecznego obieżyświata - ebook
Świat w oczach ludzi średniowiecza.
Oszałamiająca wyprawa przez średniowieczny świat widziany oczami ówczesnych podróżników.
Historia ożywa na kartach tego niezwykłego turystycznego przewodnika, który zabiera nas w podróż z uczonymi, szpiegami, pielgrzymami i świętymi od Europy przez Persję i Indie aż po kres Ziemi. Ludzi średniowiecza fascynowały bogactwa i cuda krain rozciągających się poza obszarem, który dobrze znali, dzięki czemu zyskały popularność przewodniki, relacje z wypraw i mapy. Wykorzystując nieznane szerzej relacje, autor stworzył żywy atlas, w którym zaciera się granica między krainami rzeczywistymi a wyimaginowanymi.
Podążamy wraz z podróżnikami od zatłoczonych średniowiecznych bazarów po tajemnicze wyspy, gdzie rosły na drzewach jagnięta roślinne, poznajemy plakietki pielgrzymów, weneckie środki przeczyszczające i latające trumny, stajemy twarzą w twarz z bandytami na gościńcu i idziemy na schadzkę z egzotyczną księżniczką.
Przygoda czeka!
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-915-8 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. Róża wiatrów
2. Globus Behaima
3. Dzieciątko Jezus trzymające kulę ziemską
4. Katedra w Akwizgranie
5. Plakietki pielgrzymów: św. Urszula i jej dziewice, wędrujący srom
6. Kolumny św. Marka i św. Teodora w Wenecji
7. Konstantynopol
8. Zwierzęta Ziemi Świętej
9. Bazylika Grobu Świętego w Jerozolimie
10. Zimne źródło w Etiopii i Skiapod
11. Mały meczet w karawanseraju Sułtańskim
12. Bogini matka Warahi
13. Fontanna z automatem w Karakorum
14. Islamska mapa świata
15. Wędrowcy, którzy okrążyli ZiemięPRZEDMOWA
Badając historię i kulturę średniowiecznych podróży, spędziłem wiele lat w towarzystwie ówczesnych podróżników, ludzi przemieszczających się w pozornie odmiennym od naszego świecie. Czytając ich diariusze i relacje, poznawałem praktyczne aspekty podróży, przyjemności, których dostarczały, i niebezpieczeństwa czyhające po drodze. Przesiadywałem w cichych bibliotekach klasztornych i pałacowych od Oxfordu po Stambuł, oddając się lekturze opisów ich wędrówek. Potem pakowałem torby i podążałem ich tropem przez ulice i kościoły Rzymu i Jerozolimy. Mokłem w deszczu w Akwizgranie i Ulm, a pewnego razu zgubiłem się nocą w Pekinie. W miejscach, które ledwie znałem, walczyłem z zatruciem pokarmowym, spływałem potem z upału i zmęczenia, panikowałem po ukąszeniu kleszcza i zmagałem się z koronawirusem. Gdy spóźniłem się na ostatnią łódź odpływającą z atolu na Malediwach, czułem się opuszczony i przygnębiony. Płaciłem grzywny i mandaty, przypływałem do portów podczas trwających w nich strajków, wielokrotnie musiałem w ostatniej chwili zmieniać plany i kupować różne pozwolenia, zaświadczenia i inne dokumenty.
Źródłami, z których korzystam w niniejszej książce, są przewodniki i relacje średniowiecznych obieżyświatów. Czytelnik zobaczy całą galerię postaci, które pojawiają się na kolejnych stronach i znikają jak przypadkowi towarzysze podróży. Mogą one wywrzeć na nas duże wrażenie, ale nie pozostają z nami długo. Przedstawiam tu świat taki, jakim wyobrażali go sobie ludzie średniowiecza, miejsca, o których często pisano, ale które nie zawsze odwiedzano. Zapewne nie wszyscy podróżnicy, których spotkamy, wydadzą się nam sympatyczni, ale to samo można powiedzieć o tych, z którymi stykamy się w drodze.
Podróżowanie po szerokim świecie odgrywało dużą rolę w wyobraźni europejskich chrześcijan. Odzwierciedlenie tego widzimy w tworzonych w klasztorach _mappae mundi_ (mapach świata), w pielgrzymkach do grobów świętych, w idei podążania duszy do ziemskiego i niebiańskiego Jeruzalem i w obrotach globusa. Podróż to otwarcie się na nową wiedzę, którą jednak oglądamy przez pryzmat własnych przeświadczeń. Siedząc w domowym zaciszu, często marzymy o podróżach i odległych lądach, i właśnie tam przyjemności i pożytki płynące z podróży wydają się najbardziej oczywiste. Podróżowanie jest bardzo kuszące, ale opowieści o miejscach, które zwiedziliśmy, rzadko przystają do rzeczywistości.
Relacje średniowiecznych podróżników są mieszaniną różnych gatunków literackich: autobiografii, książek przyrodniczych, encyklopedii, literatury konfesyjnej, historii, diariusza, prac etnograficznych i wielu innych. Dzieła te często zawierają wzmianki o fantastycznych stworzeniach (mrówkach wielkości psa, kobietach, które mają kamienie szlachetne zamiast oczu, czy gryfach – skrzydlatych lwach o głowach i szponach orłów – tak silnych, że mogą unieść z ziemi konia) i miejscach (Źródle Młodości, wyspie amazonek, a nawet Raju Ziemskim), o których słyszano, ale których nigdy nie widziano. W średniowieczu podróż była nieustannym oscylowaniem między prawdą i fikcją. Poza tym opisy podróży są z konieczności bardzo subiektywne, po części dlatego, że często dochodzi podczas nich do spotkania z czymś niespodziewanym, a po części dlatego, że ich autorzy wyruszają w drogę z całym bagażem błędnych przekonań i negatywnych obrazów innych, które są ich kulturowym dziedzictwem i wynikają z ich indywidualnych założeń.
Podróż jako zjawisko kulturowe jest czymś więcej niż tylko przemieszczaniem się w przestrzeni. Termin „wędrowiec” obejmuje każdego, kto jest w drodze – podróżnego, obieżyświata, włóczęgę czy pielgrzyma. Przymusowa migracja, wygnanie z miasta czy państwa, wyjazd służbowy czy wyprawa wojskowa mieszczą się w pojęciu ruchliwości czy mobilności, ale nie podróży. Ta bowiem jest z reguły celowym przedsięwzięciem obliczonym na spotkanie z odmiennością, dobrowolną mobilnością. Jest ona przemieszczeniem się z jednego miejsca w inne z planem czy nadzieją na powrót do domu, z zamiarem wyrwania się (na pewien czas) ze swojego świata i pragnieniem zdobycia jakiejś wiedzy.
_Kodeks kalikstyński_ (ok. 1138–1145) jest jednym z najwcześniejszych przewodników dla podróżnych, zbiorem rad dla pielgrzymów zmierzających do Santiago de Compostela: które miejsca należy odwiedzić, gdzie można znaleźć wodę pitną, jak się chronić przed osami i gzami końskimi, jak się prawidłowo modlić u grobów świętych. Około 1200 roku przewodniki turystyczne były już dobrze znane w Europie, a od około roku 1350, gdy pielgrzymki się upowszechniły, literatura tego typu (czasami zwana _ars apodemica_, czyli poradnikami dla podróżnych) stała się dominującym sposobem opisywania wrażeń ciekawego nowych miejsc wędrowca. Średniowieczne relacje z podróży należą do tych dzieł literackich, w których po raz pierwszy pojawia się „ja” narratora, w których ciekawość świata znajduje wyraz w opowieściach o obejrzanych miejscach i osobistych doznaniach autora. Opis podróży nie był w średniowieczu utrwalonym gatunkiem stosującym się do ustalonych zasad, lecz kształtował się w miarę rosnącej popularności podróżowania, a adresowany był głównie do osób, które z jakichś względów nigdy nie przejawiały tej formy aktywności. Tego rodzaju teksty przeznaczone były dla tych, którzy łaknęli egzotyki i odmienności, którzy pragnęli usłyszeć o odległych zakątkach świata.
Podróże są często narzędziem autorefleksji albo – jak je nazywa autor książek podróżniczych Alain de Botton – „akuszerkami myśli”. Z jednej strony myśli rodzą się podczas wewnętrznych monologów, które prowadzimy, siedząc bezczynnie w powozie czy łodzi, w długich chwilach introspekcji, kiedy trwamy w zawieszeniu między odjazdem a przyjazdem. Z drugiej strony podróż, poprzez spotkania z tym, co jest dla nas przyjemne albo przykre, z nowością lub dziwnością, która nas pociąga lub odpycha, z tym, co jest dla nas obce, pobudza do myślenia. W kolejnych rozdziałach tej książki będziemy podróżować po średniowiecznym świecie i poznawać wartości, przyjemności, obawy i pragnienia związane z podróżami. Zobaczymy, jak podróże stymulowały rozwój umysłowy i duchowy, jak ludzie reagowali na bodziec do pisania i sporządzali ze swoich wędrówek relacje dla przyszłych pokoleń.
Nawet w XXI wieku, kiedy tylu ludzi odważa się na pokonywanie wielkich odległości, czasami z konieczności, czasami z wyboru, podróż nie jest nigdy prostym przedsięwzięciem i zwykle oscyluje między podnieceniem i wyczerpaniem. Co więcej, z powodu różnic we współzależności finansowej, struktur rasizmu i wyzysku oraz ogólnego niezrozumienia wszyscy podróżnicy pozostają w nierównym związku z miejscami, do których się udają. Jak pisze Elizabeth Bishop w wierszu _Pytania w związku z podróżą_:
Kontynent, miasto; kraj, społeczność:
Wybór nie jest nigdy szeroki i nigdy swobodny.
Dokądkolwiek jedziemy, zabieramy ze sobą nasze wartości i potrzeby, które nas ograniczają i powstrzymują nawet wtedy, gdy szukamy wolności.
Zapraszam czytelnika do podróży przez krajobrazy, które czekały na średniowiecznego wędrowca. Czasami są to miejsca materialne, które można dzisiaj zlokalizować i zidentyfikować, a niektóre nawet zwiedzić, a czasami krajobrazy stworzone w umyśle. W większości podaję transliterację rzeczowników własnych, w tym nazw miejsc, w ich najpowszechniej używanych formach. Tam, gdzie średniowieczna nazwa znacznie odbiega od współczesnej, podaję tę obecną w nawiasie, np. współczesny Azow (Rosja) obok średniowiecznej weneckiej Tany. Nie ujednoliciłem odległości, ponieważ były wówczas różne miary mili. Mam nadzieję, że podczas podróży przez przeróżne krainy czytelnik wybaczy mi pewne nieścisłości w tym względzie. Dla celów tej książki opieram się głównie na źródłach z późnego średniowiecza, z grubsza z lat 1300–1500, okresu bujnego rozkwitu sposobów i kultur podróży. Był to w szczególności okres, w którym podróże stały się dogłębnie powiązane z czytaniem i pisaniem. Innymi słowy, kultura podróży rozwijała się wraz z jej historią.
_Przewodnik średniowiecznego obieżyświata_ początkowo skupia się na kulturze zachodnioeuropejskiej, a potem na wyrastających z tego pnia gałęziach, które sięgają do różnych części świata znanego ówczesnym Europejczykom, od Anglii po Antypody. Nie proponuję tu wędrówki po całym średniowiecznym świecie; równie dobrze moglibyśmy udać się w inną stronę – do Santiago de Compostela, Salamanki czy Toledo, Nowogrodu Wielkiego i Samarkandy, Zanzibaru i Wielkiego Zimbabwe – ale zawsze trzeba wybrać kierunek. Na dalszych stronach pielgrzymka do Rzymu i Ziemi Świętej daje, jak często w tamtych czasach bywało, sposobność do eksploracji i zaspokojenia ciekawości. Zapraszam w podróż w czasie i przestrzeni po świecie przedstawionym w pismach ówczesnych podróżników, które zarazem naruszają i poszerzają granice rozumienia człowieczeństwa, doświadczenia i wiedzy.RÓŻA WIATRÓW ŚREDNIOWIECZNEGO ŻEGLARZA
Róża wiatrów powstała jako swego rodzaju kompas umożliwiający przewidywanie pogody i prawidłową nawigację. Kierunek wiatrów określano zwykle z pozycji na Morzu Jońskim, rozciągającym się między Sycylią i Grecją, gdzie krzyżowały się europejskie szlaki morskie.
- (P) TRAMONTANA, TRAMONTANE – wiatr północny, zza gór
- (PW) GRECO, GREGALE – silny wiatr północno-wschodni, z Grecji
- (W) LEVANTE, LEVANTER, SUBSOLAN – wiatr ze wschodu, z miejsca, gdzie wschodzi słońce
- (PdW) SCIROCCO, SIROCCO, SIROC – gorący, silny wiatr wiejący z Afryki Północnej
- (Pd) OSTER, AUSTER, MEZZOGIORNO – słaby wiatr południowy, przynoszący deszcz
- (PdZ) LIBECCIO, GARBINO – porywisty wiatr południowo-zachodni, z Libii
- (ZPdZ) ZEFIR – łagodny wiatr z zachodu
- (Z) PONENTE – suchy wiatr z zachodu, z miejsca, gdzie zachodzi słońce
- (PZ) MISTRAL, MAESTRO – silny wiatr północno-zachodni z południa Francji, wiejący wzdłuż głównego szlaku morskiego z Wenecji do Grecji
1. KSZTAŁT ŚWIATA W 1491 ROKU, CZYLI WSTĘP Z MARTINEM BEHAIMEM
Norymberga
Żelazne pręty. Drewniane obręcze. Kubły pulpy papieru płótnowanego. Farby i tusz w wielu kolorach. Ręce i kunszt mistrzów rzemiosła – kowali, drukarzy i ludwisarza. Z tych materiałów wyłania się kula o średnicy około sześćdziesięciu centymetrów. Jest rok 1491, w niemieckim mieście Norymberdze powstaje wspaniałe i niezwykłe dzieło.
Rzemieślnicy pracują w pocie czoła nad globusem – modelem znanego im świata. Posiłkują się przy tym mapą wydrukowaną specjalnie w tym celu.
Pustą kulę pokrywają gipsowym bielidłem, kredą malarską. Na tę okrągłą skorupę naklejają paski pergaminu. Potem miejscowy ilustrator rysuje i maluje na niej przez piętnaście tygodni mapę świata wzorowaną na drukowanym wzorze. Za całe dzieło, w tym za wino i piwo spożywane przez majstrów podczas pracy, płaci skarbiec miejski. Po ukończeniu globus zostaje umieszczony w sali obrad norymberskiego ratusza, majestatycznej gotyckiej budowli w centrum miasta, gdzie ma cieszyć oczy rajców i służyć ich oświeceniu. Zapowiada przyszłe zyski, jako że pokazuje miejsca, gdzie znajdują się drogocenne kamienie, perły, egzotyczne drewno i najlepsze przyprawy – bogactwa, których eksploatacją mogą się zająć obywatele Norymbergi.
Pomysłodawcą tego żmudnego przedsięwzięcia jest Martin Behaim (1459–1507), kupiec, podróżnik i nawigator. Od końca lat osiemdziesiątych był on nadwornym geografem króla Portugalii Jana II (zm. 1495). Jan II chce rozszerzyć strefę portugalskiego handlu i swoje rodzące się imperium na Atlantyk, Afrykę i Wschód, a Behaim uważa siebie za kogoś, kto odgrywa w tych zabiegach kluczową rolę. Jakoż słynie on w Norymberdze z tego, że – wedle własnych chełpliwych słów – „opłynął jedną trzecią świata”.
Globus Behaima jest świadectwem jednej z najstarszych zachowanych europejskich prób przedstawienia całego świata w formie materialnej kuli. Pokazuje on, jak grupa podróżników, rzemieślników, uczonych i kupców wyobrażała sobie świat na początku lat dziewięćdziesiątych XV wieku, w przeddzień spotkania Europy z Amerykami.
Globus Behaima, który obecnie znajduje się w Germańskim Muzeum Narodowym w Norymberdze, wygląda jak współczesny. Jest wielobarwny, z wyraźnie zaznaczonymi krajami, rzekami, nazwami ludów i miejsc, górami, zwierzętami i misternie wykaligrafowanymi tekstami. Znajduje się na nim około dwóch tysięcy nazw geograficznych, sto ilustracji i ponad pięćdziesiąt długich opisów, a więc jest on zarazem przedstawieniem Ziemi i swoistą encyklopedią. Z czasem pociemniał i pokrył się pęknięciami (a także został kilka razy nieudolnie odrestaurowany). Początkowo trudno jest się zorientować, co się znajduje na jego powierzchni, ale gdy wzrok się dostosuje, wyłaniają się kontynenty, wyspy i morza oraz małe rysunki – świat pełen szczegółów.
Martin Behaim urodził się w Norymberdze, a jego globus jest wytworem tamtej epoki i miejsca. Gdy Behaim kierował pracami nad stworzeniem globusa, Norymberga była jednym z największych ośrodków handlowych w Europie, opływającym w bogactwa. Dochody rodziny Behaimów pochodziły z handlu luksusowymi tkaninami – bawełną, bławatami, złotogłowiem, adamaszkiem i dywanami z Bliskiego Wschodu, Persji, a nawet Chin – sprowadzanymi do Europy przez Wenecję, handlu na wskroś międzynarodowego. Norymberga, podobnie jak Augsburg, Brugia, Kolonia, Florencja, Frankfurt, Londyn, Lubeka i Paryż, była szybko rozwijającą się składnicą zamorskich towarów dla średniowiecznej Europy, otwartą i ustosunkowaną. Zamożny ojciec Martina, również Martin, był kupcem w Wenecji, podówczas najbardziej kosmopolitycznym mieście w Europie; jego nazwisko znaczy „z Bohemii”. Bogactwo średniowiecznej Norymbergi brało się stąd, że była głównym rynkiem w Europie Środkowej, na którym można było nabyć dobra pochodzące ze Wschodu, zwłaszcza przyprawy, w tym niezwykle ceniony i bardzo drogi szafran, używany nie tylko w kuchni, ale także w medycynie, farbiarstwie i produkcji pachnideł. Norymberscy kupcy działali na ogromnym obszarze, od Szkocji po Krym, i utrzymywali stosunki handlowe z konstantynopolitańskimi Genueńczykami i Tatarami z Tany.
Nic zatem dziwnego, że życie samego Behaima toczyło się w miejscach odległych od Norymbergi. Na początku kariery, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, przeszedł roczny okres bycia wędrownym czeladnikiem (_Wanderjahr_). Czeladnik (który otrzymywał dniówkę, _journée_, skąd angielskie określenie _journeyman_) przemieszczał się z miasta do miasta i pracował pod okiem różnych mistrzów, a po nabyciu uprawnień do samodzielnego wykonywania zawodu i przystąpieniu do cechu osiadał w jednym miejscu. Nie była to bezcelowa włóczęga, lecz kształcące podróże. Jako młodzieniec z patrycjuszowskiego norymberskiego rodu o bogatych tradycjach w tej dziedzinie zajmował się handlem bławatnym w wielkich ośrodkach – Mechelen, Antwerpii i Frankfurcie. Odwiedził również Lizbonę i właśnie Portugalia stała się jego miejscem zamieszkania w późniejszym okresie życia. Ożenił się z kobietą o flamandzko-portugalskich korzeniach, Joanną de Macedo, córką gubernatora wyspy Faial na Azorach.
W drugiej połowie lat osiemdziesiątych XV wieku Martin odbył wiele morskich podróży, między innymi wziął udział w wyprawie do zachodniej Gwinei w Afryce i na Zielony Przylądek, może też dalej, i przez wiele lat mieszkał na Azorach. Zmarł w 1507 roku w Lizbonie. Zwiedził część najdalszych zakątków znanego wówczas świata, miejsc, które pojawiają się na jego globusie.
Behaim i jego globus znajdują się w centrum Europy, między wschodem i zachodem, zwróceni na wschód dzięki handlowi, który przyniósł majątek jego rodzinie i miastu, i na zachód dzięki jego działalności w Portugalii i twierdzeniach, że opłynął wybrzeże Afryki i Azory.
Informacje wypisane na globusie Behaima są połączeniem rzeczywistych danych uzyskanych podczas podróży handlowych i wyssanych z palca opowieści. I tak dowiadujemy się, że na Seilanie (Sri Lance) ludzie chodzą nago, a mieszkańcy leżących na wschód od Indii Wysp Neukurańskich (Nikobarów) mają psie głowy. Czytamy tam, że na Islandii mieszkają urodziwi biali ludzie, którzy drogo sprzedają psy, w celu niedopuszczenia do nadmiernego wzrostu liczby ludności oddają swoje dzieci zamorskim kupcom, zamiast chleba jedzą suszone ryby (jako że nie rośnie tam zboże) i mogą dożyć osiemdziesięciu lat, nigdy go nie zakosztowawszy. Przekonuje się nas, że to oni łowią dorsze, które wędrują na niemieckie stoły. Skąd mamy wiedzieć, co z tego jest prawdą, a co zmyśleniem, co faktem, a co bujdą? Gdybyśmy – tak jak mieszkańcy piętnastowiecznej Norymbergi – nigdy nie byli na Sri Lance, w Indiach czy na Islandii, moglibyśmy polegać jedynie na relacjach innych.
W następnych rozdziałach zwiedzimy wiele miejsc wymienionych na globusie Behaima, trzymając się z grubsza marszruty nakreślonej w jednym z jego głównych źródeł, _Księdze dziwów_ i podróży¹, przypisywanej Johnowi Mandeville’owi (ok. 1356). Mandeville pozostaje tajemniczą postacią, ale jego _Księga_ była jedną z najbardziej popularnych średniowiecznych relacji z podróży, została przełożona na wiele języków i krążyła w licznych odpisach i przedrukach. Opisuje on podróż, która zaczęła się jako pielgrzymka do Jerozolimy, a przerodziła się w pełną zaskakujących odkryć wyprawę na Daleki Wschód. Jego duch przenika poniższe rozdziały. Poza tym, że cieszyło się wielką popularnością, jego dzieło przedstawia jeden z kluczowych aspektów średniowiecznych podróży. Najważniejsze jest chyba to, że opisuje ono coś, o czym często czytano, ale co nigdy się nie wydarzyło. Sir John utrzymuje, że odbył podróż z Anglii do Chin, i twierdzi, że jego relacja została uznana przez papieża za prawdziwą. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Książka Mandeville’a, napisana raczej w klasztornej bibliotece niż w drodze, jest zbiorem fantastycznych opowieści, tak niewiarygodnych, że nie mogą się na nie nabrać nawet najbardziej łatwowierne osoby; miejscem, od którego najbardziej się oddala, jest królestwo prawdy. Nie znaczy to, że należy je zdyskredytować jako źródło zrozumienia ówczesnego pojęcia podróży. Mandeville’owi i jego czytelnikom, takim jak Behaim, cały świat jawił się jako encyklopedyczny zbiór przeróżnych krajobrazów i społeczeństw, żywy atlas fantastycznych stworzeń, z którego można było wyciągnąć antropologiczne i naukowe wnioski oraz nauki moralne.
„Wiele osób czerpie niezwykłą przyjemność i uciechę” ze słuchania i czytania o nieznanych rzeczach, pisze Mandeville. Podziwianie odległych krain miało wzbudzać zachwyt dla Bożego dzieła stworzenia i cudowności świata (chociaż zadziwienie światem świadczy o tym, że nie w pełni się rozumie to, co się widzi). Podróżowanie było czytaniem, czytanie podróżowaniem – miejsca i opisy podróży poznawano za pośrednictwem starszych książek, relacji innych podróżników albo odległych świadków, którzy dawno temu napisali coś o świecie. W średniowiecznej literaturze podróżniczej prawda mieszała się z fikcją, opowieści ludzi, którzy widzieli coś na własne oczy, sąsiadowały z antycznymi fantazjami. Zarówno _Księga_ Mandeville’a, jak i globus Behaima dawały czytelnikowi/widzowi możliwość „zwiedzenia” odległych miejsc poprzez ich opisy i obrazy. Dla norymberskich rzemieślników i dla rodziny Behaima – choćby dla jego sióstr Elsbeth i Magdaleny zamkniętych w norymberskich klasztorach – były jedynym sposobem zobaczenia świata, a zatem to, czy przedstawione tam miejsca rzeczywiście istniały, było mniej ważne od tego, jak do nich przemawiały.
Kształt Europy na globusie Behaima można rozpoznać jeszcze dzisiaj. Widnieją na nim delikatnie narysowane kontury Wysp Brytyjskich, ze Szkocją rozciągającą się niemal do szczytu globusa. Francja sięga w morze długim ramieniem Bretanii, pojawia się też, za Finistère, przesadnie duża wyspa Jersey, jedno z wielu miejsc, które zwano końcem świata. Dobrze oznaczone są Półwysep Iberyjski oraz Baleary, Azory i Wyspy Kanaryjskie, z flagami ich władców niczym chorągiewkami na mapie sztabowej. W Danii siedzi na tronie król z berłem w ręku. Półwysep Apeniński sięga głęboko w Morze Śródziemne, obok znajdują się Sycylia, Korsyka i Sardynia. Są też morza Bałtyckie i Czarne, Cypr i Islandia. Skandynawia jest zdeformowana i znika tuż przed północnym krańcem globusa, a to, co jest teraz Rosją, wydaje się w większości pustkowiem, jeśli nie liczyć rzek.
Mimo to w XXI wieku Europę Behaima rozpozna każdy, kto przywykł do patrzenia na mapę. Dla współczesnego widza znajomo wyglądają także linie brzegowe Środkowego Wschodu i Afryki Północnej – przepływający przez Egipt Nil, Morze Czerwone, półwyspy Synajski i Arabski.
Jednak dla Martina Behaima i ludzi pracujących nad jego globusem kształt świata był zupełnie odmienny od naszego. Gdy spojrzymy poza Europę, jego globus bierze rozbrat z naszą wiedzą.
Najbardziej rzuca się w oczy to, że są na nim tylko trzy kontynenty: Europa, Afryka i Azja. Na biegunach nie ma prawie nic. W Arktyce, za północnymi krańcami Rosji, jest tylko otwarte morze. Na południu, w miejscu, gdzie leży Antarktyda, zatrudnieni przez Behaima artyści wypełnili przestrzeń norymberskim orłem – symbolem miasta – głową Matki Boskiej oraz flagami, herbami i sztandarami Norymbergi i Europy. Za kresami Tatarii i Kataju (z grubsza biorąc Rosji, Azji Środkowej i Chin) świat Behaima rozpada się na sznur wysp, z których wiele nie ma nazw, jakby kontynenty stały się ładunkiem wyrzuconym za burtę podczas żeglugi po ogromnych morzach reszty świata. W świecie Behaima są dwa główne oceany – Ocean Zachodni, który rozciąga się od Europy do „Cipangu” (Japonii), i Ocean Indyjski, który zaczyna się gdzieś pod Arabią i „Taprobane” (Sri Lanka), a kończy w pobliżu Jawy. Za nią i na południe od Japonii zaczyna się kolejny Ocean, Wschodni, który łączy się z Oceanem Zachodnim (czyli tam, gdzie teraz umieścilibyśmy Pacyfik).
Z takich „błędów” łatwo wyciągnąć wniosek, że Europejczycy mieli nikłe pojęcie o naszej planecie. Jednak globus Behaima jest zwieńczeniem setek lat odkryć geograficznych i rozważań o kształcie świata oraz dziwach, które się na nim znajdują. Trzeba bardzo wyraźnie stwierdzić, że ogólnie średniowieczni ludzie nie wierzyli, że Ziemia jest płaska; wiedzieli, że jest okrągła, ale nie wiedzieli jeszcze, jak ją opłynąć. Każdemu wykształconemu mieszkańcowi Europy Zachodniej znane było dzieło Jana z Holywood (Sacrobosco) _Tractatus de sphaera_ (Traktat o sferze). Praca ta, na którą wywarły wpływ zwłaszcza dzieła Arystotelesa, Ptolemeusza i przekłady pism arabskich astronomów, była od XIII wieku najpowszechniejszym elementarnym podręcznikiem astronomii (używanym w quadrivium, na wyższym poziomie nauki w średniowiecznych szkołach). Jan Sacrobosco na podstawie obserwacji, że Słońce, Księżyc i gwiazdy ukazują się „ludziom Orientu i Zachodu” o różnych godzinach, dowodził, że Ziemia ma kształt kulisty. Opisał też „z grubsza zaokrągloną” powierzchnię mórz. Poza tym potwierdzał istnienie Antypodów i w ślad za wpływowym schematem Makrobiusza (ok. 400) przyjmował teorię stref klimatycznych. Według tej koncepcji Ziemia podzielona była na pięć stref albo kręgów: zimne – północną i południową (Arktyka i Antarktyka), gorącą – równikową, która nie nadawała się do zamieszkania i przez którą „z powodu żaru słońca” z trudem można się było przedostać, oraz umiarkowane – północną i południową. Na globusie Behaima strefa gorąca jest oznaczona linią równikową i opatrzona notą wyjaśniającą, że „przez cały rok dzień i noc trwają tam zawsze po dwanaście godzin”. Afryka na południe od równika jest „strefą zwaną gorącą, rzadko zaludnioną, piaszczystą, spaloną słońcem”. A zatem można było zasadnie przypuszczać, że na leżących na północ i południe od niej ziemiach strefy „umiarkowanej” panują znośne warunki. Pogłoski o odległych lądach, takich jak umieszczone na globusie, i szczegółowe opisy kontaktów handlowych z wyspami i królestwami w rejonie Jawy i Sumatry świadczyły o tym, że nie tylko nadają się one do zamieszkania, ale także są zamieszkane. Kulisty świat Behaima i zasięg osadnictwa pokazują, że twórcy globusa mieli aktualną wiedzę na ten temat.
Wiele starożytnych autorytetów z zakresu geografii i filozofii snuło spekulacje o istnieniu za strefą gorącą nadającego się do zamieszkania lądu, czwartego kontynentu, odrębnego od znanych im Afryki, Azji i Europy. _Sen Scypiona_ pióra Cycerona (54–51 p.n.e.) z komentarzem Makrobiusza, który był szeroko znany w średniowiecznej Europie, opisywał mieszkańców dalekich południowych lądów wschodzącego lub zachodzącego słońca, świata leżącego daleko za zamieszkanym przez Rzymian małym północnym skrawkiem Ziemi (tj. basenem Morza Śródziemnego). Według Cycerona ludzie strefy południowej („którzy chodzą obróceni stopami”) nie mogli mieć żadnego kontaktu z mieszkańcami strefy północnej (Europy), ale globus Behaima nowatorsko łączy ze sobą wszystkie lądy, umieszczając je na jednej kuli. Święty Augustyn (354–430) wprawdzie dopuszczał w _Państwie Bożym_ możliwość istnienia Antypodów, ale uważał, że „trudno jest pogodzić się z twierdzeniem, że ludzie jacyś z tej części ziemi, i przebywszy niezmierzone przestrzenie oceanu, mogli żeglując, dotrzeć tam, aby i tam rozszerzyć rodzaj ludzki od Adama pochodzący”².
Wielu geografów i kartografów przypuszczało, że Ocean Indyjski jest „jeziorem” otoczonym przez ziemię, z nieznanym kontynentem, który stanowi jego południowy brzeg. W XIV wieku powszechnie przyjmowano, że w sąsiadującej ze znanymi miejscami strefie południowej istnieje _terra incognita_, gdzie można było jakoś dotrzeć, chociaż jej wygląd i położenie były przedmiotem sporów. Rozumiano, że przez strefę gorącą można się przedostać. Na globusie Behaima pojawia się informacja, że z Antypodów nie widać gwiazdy przewodniej, czyli Gwiazdy Polarnej. Została ona przejęta od Jana Sacrobosco za pośrednictwem Mandeville’a, a zamieszczona na przedstawieniu leżącej na wschód od Jawy wyspy „Candyn”. Natomiast z obu tych wysp widać południową gwiazdę polarną, zwaną „Antarcticus”. Jest tak, ponieważ kraina ta leży „stopa naprzeciw stopy” naszych ziemi, czyli na antypodach Europy³. Wilhelm Fillastre (zm. 1428), francuski kardynał i zapalony geograf, napisał, że „ci, którzy żyją w najdalszych częściach Wschodu, są antypodami względem tych, którzy żyją w najdalszych częściach Zachodu”. A zatem w czasach Behaima powszechnie przypuszczano, że istnieją dostępne, ale jeszcze nieznane zakątki Ziemi, potencjalnie pełne ludzi czekających na przyjęcie Ewangelii i handel z Zachodem.
Jednocześnie układ lądów na globusie Behaima powiela standardowy średniowieczny schemat przedstawiania świata jako trzech kontynentów wpisanych w okrąg, zwany obecnie mapą T-O. Ten zgodny z chrześcijańskimi poglądami układ kontynentów – litera T wewnątrz O – był do około 1500 roku dominującym ujęciem. Na górze znajdowała się Azja, na dole z lewej strony Europa, a z prawej Afryka. Literę T tworzyły rozdzielające kontynenty wody (zwykle Don, Nil i Morze Śródziemne), natomiast O oznaczało Wielki Ocean otaczający znany świat, ekumenę (cały zamieszkany świat). Również na globusie Behaima dominują trzy połączone oceanami kontynenty.
W Niemczech globus nazywany był _Erdapfel_ – ziemskie jabłko. Odzwierciedla to średniowieczne ujęcie planety w postaci owocu, żywego organizmu. Jest to ukazanie szczodrości Boga w Jego doskonałym dziele stworzenia, świata poprzecinanego szlakami, którymi podążali podróżni, w tym sam Behaim, i wszystkich terytoriów, które mogli znaleźć za morzami. Jest ono podobne do małej kuli T-O, którą trzyma w ręku Dzieciątko Jezus na czternastowiecznym fresku we Florencji (podobnie jak Norymberga, ośrodku „światowego” handlu i bogactwa). Mały Chrystus ma cały świat w dłoni. Tutaj litera T jest odwrócona, być może po to, by pokazać świat z Bożej perspektywy, z góry.
Mapy T-O przedstawiały świat jako trójcę podzieloną przez Boga na zgrabne porcje – kontynenty. Było to zgodne z biblijnym przekazem, że wszyscy ludzie pochodzą od Adama (Rdz 9) i są potomkami trzech synów Noego⁴. Według tej teorii etnograficznej potomkowie Sema żyli w Azji, Chama w Afryce, a Jafeta w Europie. Skoro zgodnie z nakazem Jezusa (Mt 28,16-20) chrześcijaństwo miało się rozprzestrzenić na „wszystkie” narody, to taki globus jak Behaima był sposobem przedstawienia całego nadającego się do zamieszkania świata, w którym Ewangelia i handel mogły dotrzeć do miejsc znajdujących się za strefą gorącą, dawniej uważanych za niedostępne.
Na rachunku z norymberskiego skarbca, który zapłacił za globus Behaima, widnieje adnotacja, że został on wykonany dla przyjemności potężnej rady miejskiej (w Norymberdze to ona, a nie gildie, zarządzała handlem). Kręcąc globusem, bogaci mieszczanie wspominali być może własne podróże. Rajca Georg Holzschuher (zm. 1526), który zainicjował pracę nad globusem i nadzorował związane z nią wydatki, sam w 1470 roku wyruszył na pielgrzymkę i wyprawę kupiecką do Egiptu i Jerozolimy. Georg Glockenthon (zm. 1514), autor ilustracji na globusie, sporządzał wcześniej dla niemieckich pielgrzymów mapy przedstawiające _Romweg_, drogę do Rzymu. Inni mogli myśleć o bardziej egzotycznych miejscach, które odwiedzili albo pragnęli odwiedzić. Mogli dumać o pochodzeniu towarów, które przyniosły im majątek. Mogli też zastanawiać się nad wiadomościami o portugalskich odkryciach w Afryce, które z miesiąca na miesiąc radykalnie zmieniały wiedzę Europejczyków o świecie (i w których w nadchodzących latach mieli brać aktywny udział różni członkowie rodzin Behaima i Holzschuhera). Być może widok globusa pobudzał ich ciekawość i rodził marzenia o fantastycznych krainach, które znali tylko z książek i obrazów.
W miejscu, gdzie na globusie powinna pojawić się nazwa Norymberga, znajduje się napis „Behaim”. Globus był symbolem statusu norymberskiego nawigatora posiadającego wiedzę o całym świecie. Globus pozwalał Behaimowi i poczciwym ludziom z Norymbergi spojrzeć na świat z boskiej perspektywy. Świadczy więc o przeszłości Behaima i przyszłym panowaniu nad przestrzenią, ukazując świat oczami jednego człowieka w konkretnym momencie dziejów.
Patrząc na globus, możemy łatwo zapomnieć o tym, gdzie się obecnie znajdujemy. Podobnie jak zdjęcia z wakacji, globus może stać się punktem wyjścia dla opowieści o tym, co widzieliśmy podczas podróży, dokąd się udaliśmy i jaką drogą. Mógłby być przydatny w nawigacji i eksploracji, ale jego rozmiary – to przecież duży, luksusowy przedmiot – uniemożliwiają zabranie go w podróż. Jest raczej pamiątką, która przypomina, gdzie byliśmy. Może sprawić, że oglądane przez nas miejsca odżyją w naszej wyobraźni. Łatwiej jest wyobrazić sobie panowanie nad przestrzenią niż panowanie nad czasem – możemy wierzyć, że posiadamy jakieś miejsce, ale wiemy, że nie mamy władzy nad czasem. Świat przedstawiony na globusie przemyka przed naszymi oczami, miasta stają się małymi punkcikami, a imponujące wybrzeża podobnymi do wstążek liniami. W takiej chwili wymiar czasowy staje się mniej ważny niż przestrzenny i zdajemy się to wszystko widzieć i znać.
Globus Behaima pojawił się w punkcie zwrotnym historii, w momencie, kiedy przynajmniej w Europie to, co często określa się mianem „średniowieczne”, zaczyna wyglądać na „wczesnonowożytne”, to jest w przededniu europejskiego osadnictwa w Amerykach po 1492 roku. W średniowiecznej historii podróżowania jest więcej podobnych punktów zwrotnych, które znacznie zmieniły jego charakter, na przykład pierwsza wyprawa krzyżowa w 1096 roku, zdobycie w 1453 roku Konstantynopola przez Imperium Osmańskie czy wprowadzanie od lat dwudziestych XVI wieku protestanckich obostrzeń dla pielgrzymów. Ale czy podróż da się w ogóle zdefiniować?
W średniowieczu mobilność najczęściej polegała na udaniu się do konkretnego miejsca – ograniczała się do dotarcia na rynek w celu sprzedaży lub kupna towarów, przemieszczania się w sieci klasztorów czy wzięcia udziału w wyprawie wojennej na sąsiada. Dominującą formą podróży, która wyłoniła się na średniowiecznym Zachodzie, była pielgrzymka, zazwyczaj z pewnym elementem turystyki. Pielgrzymka oznaczała, że człowiek wyruszał, zwykle ustaloną trasą, do upragnionego celu, a potem powracał do domu doskonalszy, odnowiony i odmieniony. W pielgrzymkę wyruszano z różnych powodów – czasami dobrowolnie, czasami za karę, niekiedy ze względów medycznych albo w intencji swojej społeczności – ale zawsze była ona podróżą do szczególnego miejsca. Do takich miejsc należały Walsingham, Canterbury, Akwizgran, Wilsnack, Kolonia, Santiago de Compostela, Rzym, Bari i Jerozolima. Otaczała je, a także wiele innych miejsc, aura świętości, ponieważ znajdowały się w nich najważniejsze dla chrześcijan świątynie. Ale od około roku 1350 takie podróże zaczęły nabierać cech, które możemy uznać za charakterystyczne dla turystyki masowej, a nawet zorganizowanych wycieczek: grupy podróżnych płaciły agentom i dostawcom za zapewnienie pewnych wygód, bezpieczeństwa i towarzystwa, a oni z kolei pomagali im pokonać oczywiste przeszkody, takie jak obcy język, transport, wymiana walut i zakup żywności. Podróżnych łączono w nieprzewidywalne grupy społeczne, co prowadziło do tarć, ale również do nawiązywania przyjaznych stosunków. Lęk przed nieznanym łagodziła wiedza o tym, dokąd się zmierza, i w pewnym stopniu o tym, z kim się jest.
Podróż to poszukiwanie – szczęścia, odkupienia czy bogactwa – ale składają się na nią zarazem żmudne i nudne czynności: przejazd, wymiana, choroby, niewygody, opóźnienia i odwołane połączenia. Podróż to podążanie do wyznaczonego celu, w czym pomagają infrastruktura drogowa i różne branże. To bagaż i jego pakowanie, łodzie i muły, paszporty, zezwolenia i ubezpieczenia, zaskakujące potrawy i budzące nieufność napoje, bezwzględna gościnność, spotkania ze starożytną i nowoczesną architekturą, obcymi toaletami i okropnymi drogami. To gapienie się na ubiory i zwyczaje innych ludzi. To zdanie się na łaskę i niełaskę pogody i przewodników. To przyjazne chwile spędzane z ludźmi, którzy nie znają naszego języka, albo głaskanie bezpańskich kotów czy oswojonych ptaków, jakby miały nam towarzyszyć przez całe życie. Podróż daje złudne poczucie równości, gdyż łączy ludzi różnych profesji i o różnym wykształceniu albo zmusza ich do poufałości. Uzależnia ich od różnych branż, które powstały po to, by im pomagać albo skubać wszystkich podróżnych po równo. Rodzi bezzasadną ekscytację nieznanym i zapowiada ujrzenie świata, jakiego wcześniej nie widzieliśmy. Wywołuje niespodziewane uczucie dyslokacji i niepokojące doznania déjà vu. Być turystą to unikać odpowiedzialności, dryfować po kontynentach i językach, unikać błędów i wad wiążących się z pobytem w domu. Podróż bywa przygodą tylko momentami, ale zawsze zdarzają się podczas niej chwile uniesienia, które trudno wyrazić słowami, a później wspomina się jako niezwykłe. Skłania do pospiesznych uogólnień, niezbyt subtelnych uwag, daje powody do pojawiających się ni z tego, ni z owego, ale dziwnie przewidywalnych uczuć litości, zazdrości i tęsknoty. Budzi pragnienie zobaczenia miejsc znanych nam jedynie z relacji, które brzmią wiarygodnie, ale niekoniecznie muszą być prawdziwe. Angażuje umysł i ciało, choć nie zawsze jednocześnie. Zmusza nas do aktywności, a zarazem paradoksalnie obfituje w długie okresy bierności, kiedy siedzimy i czekamy, jesteśmy chorzy lub znużeni. Z większości podróży czerpiemy jakiś zysk czy przyjemność, ale nieraz po drodze zmienia się ich cel. W podróży często usilnie staramy się zdobyć „właściwe” doświadczenie, odnieść z niej korzyść i pożytek. Zapominamy jednak, iż te starania niewiele dają; postawa czy nastawienie podróżnika często prawie się nie zmienia, ponieważ miarą jest nieskończoność.
Nie sposób jednoznacznie zdefiniować podróży, gdyż – czy to zgodnie z zamiarem, czy wskutek nieprzewidzianych okoliczności – każda podróż jest unikatowa. To, że podróżni obierają tę samą drogę, nie znaczy, że wynoszą takie same doświadczenia. „Podróż” to nie tylko trudy przemieszczania się po powierzchni planety, ale również opowieści, które snujemy po powrocie do domu. Przewodniki turystyczne często przypominają raczej podręczniki surwiwalu – podają, jak najlepiej przetrwać w danym miejscu, niż jak się nim cieszyć. Ale opisy niefortunnych zdarzeń są bardziej przydatne dla przyszłych podróżników niż chełpienie się udanymi wojażami. Jak się niejednokrotnie przekonamy, im gorsza podróż, tym bogatsza proza.
RADA DLA PODRÓŻNYCH: „ten, kto w podróży podziwia piękną łąkę, a zaniecha podróży, zapomniawszy, dokąd miał zamiar jechać, będzie uznany za bardzo głupiego”.
przysłowie, Egbert z Liège, _Fecunda ratis_ (ok. 1023)
Ilustratorzy globusa Behaima stanęli przed wyzwaniem, którego uniknęło wielu wcześniejszych kartografów – musieli przedstawić wielkość Atlantyku rozciągającego się od Portugalii do Japonii, zamiast pozostawić ten bezmiar wód wyobraźni widza. Oglądając wiele średniowiecznych map, trzeba było sobie wyobrazić, że Ocean Atlantycki jest ukazany na ich odwrocie, natomiast globus pozwalał na przedstawienie wszystkich, w dużej części jeszcze nieznanych mórz oddzielających Europę od Azji i Afryki.
Na globusie Behaima pośrodku Atlantyku, gdzieś na zachód od Zielonego Przylądka, widnieje wyspa „Sant Brendan”. Obok niej umieszczono krótki tekst: „W 565 roku po Chrystusie na tę wyspę przypłynął statkiem Święty Brendan. Widział tu wiele dziwów, a po siedmiu latach powrócił do swojego kraju”. Jest to nawiązanie do legendarnej Wyspy św. Brendana, na którą ów żyjący w VI wieku irlandzki święty przybył w poszukiwaniu raju i Ziemi Obietnicy Świętych. Ten, kto zamieścił tam tę informację, znał legendę o Brendanie Żeglarzu, ale asekuracyjnie nie podał, gdzie dokładnie leży ta wyspa.
W tej szeroko znanej opowieści (która została prawdopodobnie napisana w IX wieku w Irlandii, ale krążyła w przekładzie łacińskim i na inne języki) Wyspa św. Brendana jest porośniętą bujnym lasem utopią, gdzie panuje wieczny dzień, gdyż nigdy nie zachodzi słońce. Drzewa obficie rodzą smaczne owoce, każdy kamyk jest cennym klejnotem, a rzeki są pełne świeżej wody.
Święty Brendan wraz ze swoimi towarzyszami odpłynął z niej po dwutygodniowym pobycie i od tamtego czasu nigdy już jej nie widziano. Mimo to nadal czytano o niej w opowieściach i kronikach podróży jako o niemiejscu, które być może któregoś dnia będzie można jeszcze odwiedzić. Na globusie Behaima na północ od Wyspy św. Brendana cztery statki kierują się na zachód, co świadczy o poszukiwaniu przez Europejczyków nieznanych lądów. Jednak obok nich płynie hippokampos, fantastyczny potwór morski, pół koń, pół ryba, z grecko-rzymskiej mitologii. Towarzyszy on Europejczykom w tej wyprawie, gdyż zabierali oni ze sobą w podróż swoje wyobrażenie o świecie, mity, legendy i przesądy.
Z włączenia Wyspy św. Brendana do miejsc zaznaczonych na globusie Behaima jasno wynika, że pokazuje on więcej, niż znajdowało się w relacjach osób, które widziały je na własne oczy. Są tam informacje ze średniowiecznych i starszych przewodników, z klasycznych pism Ptolemeusza, Pliniusza i Strabona, z wcześniejszych opisów Marca Pola i Johna Mandeville’a oraz portolanów, czyli szczegółowych map morskich z XV wieku. Wszystkie były ważnymi źródłami wiedzy dla twórców tego globusa. Połączenie tych źródeł wskazuje, że opisy średniowiecznych podróży należy traktować jako zlepek starożytnych opowieści i naocznych świadectw podróżników, urzekającą mieszaninę folkloru, historii, geografii, antropologii i pogłosek.
W podróży zwykle przejawia się jakiś element interesu: dążenia do władzy, podboju czy dominacji. Dla Behaima takie miejsca jak Japonia i Sumatra określają ich obfite zasoby „moscat” (gałki muszkatołowej) i „pfeffer” (pieprzu), pożądanych luksusowych towarów sprowadzanych przez Norymbergę dla zachłannych warstw kupieckich średniowiecznej Europy. Na jego globusie zamieszczono nawet szczegółowy opis drogi, którą muszą pokonać przyprawy, zanim dotrą do „naszego kraju”: „przechodzą przez wiele rąk” w „orientalnych Indiach” (Indiach Wschodnich), przewożone z małych wysp na Jawę, stamtąd na Sri Lankę, a potem do Adenu, Kairu i Wenecji, po drodze zostają dwunastokrotnie obłożone cłami. A zatem różne miejsca są tu połączone łańcuchem produkcji i handlu, ale jednocześnie – w czym nie ma nic zaskakującego – świat pokazany jest z eurocentrycznego i chrześcijańskiego punktu widzenia. Mieszkańcy Tatarii i Azji są przedstawieni jako „poganie”, którzy oddają cześć bożkom. W odróżnieniu od białych chrześcijańskich władców europejskich, których widzimy tu siedzących w okazałych szatach na tronach, w Afryce rządzą mieszkający w namiotach nadzy ciemnoskórzy mężczyźni.
Łatwo jest zdeprecjonować ograniczone postrzeganie geografii przez średniowiecznych podróżników i ich błędne przekonania o różnych miejscach. Ale świata nigdy nie można pojąć w pełni. W chwili, gdy to piszę, wygląd naszej planety zmieniają ustawiczne powodzie, pożary lasów, erozja, urbanizacja i trzęsienia ziemi. Rzeki zmieniają bieg, morza wysychają. Poza tym nasza opinia o tym, jakie miejsca są warte zobaczenia, zmienia się z zawrotną szybkością. Kiedy około roku 1491 sporządzano w południowych Niemczech globus Behaima, nikt w Norymberdze nie miał pojęcia o istnieniu Ameryk. Kolumb wylądował w „nowym świecie” (prawdopodobnie na Bahamach) dopiero w październiku następnego roku. Podobnie jak prace kartografów i autorów przewodników we wszystkich czasach, globus Behaima był przestarzały już przed jego ukończeniem. Nie zostały na nim uwzględnione niedawne odkrycia portugalskich żeglarzy w Afryce Południowej, a dziesięć lat później na podobnej mapie można byłoby przedstawić Amerykę Północną i Południową, Przylądek Dobrej Nadziei i Wyspy Korzenne (Moluki) na Dalekim Wschodzie.
Twórcy globusa Behaima nie grzeszyli dokładnością i niezbyt uczciwie przedstawili podróże jego pomysłodawcy. Tekst na globusie sugeruje, że podczas wyprawy portugalską karawelą w latach 1484–1485 sporządził on jako pierwszy mapę dużej części Afryki Południowej, odkrył Wyspy Świętego Tomasza i Książęcą i przetarł szlak wokół Przylądka Dobrej Nadziei. W rzeczywistości znaczną część tej trasy wytyczono na długo przed Behaimem, a w dodatku na globusie nie ma żadnej wzmianki o szeroko kolportowanej w Europie sensacyjnej wiadomości, że w 1488 roku Bartolomeu Dias (zm. 1500) opłynął Przylądek Dobrej Nadziei.
Globus wyolbrzymia ku chwale Behaima i Norymbergi jego znaczenie i sławę jako nawigatora i odkrywcy. Żaden autor opisu podróży nie może się oprzeć pokusie ukazania świata swoimi oczami i na swoich warunkach oraz dopasowania go do mniemania o sobie. Kto nie podkoloryzował odwagi, jaką wykazał się podczas podróży? Kto nie upiększył opowieści o niewiarygodnych miejscach, które zobaczył? Nosząca ślady relacji wielu pokoleń podróżników, tradycji i pragnienia podróży powierzchnia globusa Behaima zachowuje uwodzicielski urok. Żelazna oś z osadzonymi na niej drewnianymi obręczami napawa nadzieją, że po jego obróceniu ukażą się nowe światy, które staną się odskocznią od inercji i ograniczeń codziennego życia.
1.
Polski przekład nosi tytuł _Podróże Jana z Mandeville_, przeł. Bartosz Marcińczak, Wrocław 2013 (przyp. tłum.).
2.
Święty Augustyn, _Państwo Boże, De Civitate Dei_, tłum. Władysław Kubicki, Jan Jachowski, Poznań 1937, s. 90 (przyp. tłum.).
3.
Z greki, gdzie _anti_ znaczy „naprzeciw, po przeciwnej stronie”, a _pous, pod_ – „stopa”.
4.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty biblijne i sigla za: _Biblia Tysiąclecia_, Pallottinum, Poznań 2003 (przyp. tłum.).