- promocja
- W empik go
Przez ciebie zgrzeszyłam - ebook
Przez ciebie zgrzeszyłam - ebook
To miała być prawdziwa miłość. Nie spodziewała się, że ukochany miał przed nią sekrety, które po jego śmierci doprowadzą ją do walki o własne życie. Amelia po przeprowadzce do Poznania poznaje Rafała i niemal od razu zakochuje się w nim bez pamięci. Wiedziona ślepą wizją wspólnego życia, dopiero po pewnym czasie zaczyna zauważać dziwne zachowania mężczyzny, jego nerwowe ruchy, wybuchy złości, chęć władzy, a ludzie go otaczający wcale nie wyglądają na przyjemniaczków. Pewnego dnia Rafał niespodziewanie umiera i życie Amelii drastycznie się zmienia. Na jaw wychodzą oszustwa i sekrety mężczyzny, a ona pogrążona w rozpaczy, przestaje wierzyć w szczęście. Uważa, że tylko rozwikłanie zagadki kim był Rafał pomoże jej w odzyskaniu spokoju i rozpoczęciu wolnego od kłamstw życia. "Przez ciebie zgrzeszyłam" to gorący romans wypełniony tajemnicami, władzą i walką o miłość, szczęście i życie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396955517 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Przyjdzie pora na to, że i ty dostaniesz swoje zadanie – powiedział głos za nim. – Ale teraz to nie jest robota dla ciebie. My się tym zajmiemy.
– Ale stryju… Ahhh… – jęknął, bo palce na jego karku zacisnęły się jeszcze mocniej. – Skąd będę wiedzieć, co mam robić?
– Powiemy ci w odpowiednim momencie. – Uchwyt na karku Rafała zmalał. – Powiemy ci.
– Dlaczego nie możesz mi powiedzieć teraz?
– Bo to nie jest odpowiednia pora, wszystko w swoim czasie. Ty swoją rolę odegrasz za kilka lat.
– Co? Dlaczego? – Rafał odwrócił głowę, żeby spojrzeć na stryja.
– Powiedziałem! I nie każ mi jeszcze raz ci tego tłumaczyć, bo pomyślę, że jesteś taki sam jak twój ojciec!
– Nie jestem – burknął pod nosem.
– Co? Nie słyszę.
Rafał wyprostował się i spojrzał stryjowi prosto w oczy.
– Nie jestem taki sam jak mój ojciec.
– To dobrze – powiedział. – I zawsze o tym pamiętaj.
– A czy… – Przerwał. Chciał poznać dokładne plany stryja, ale wciąż się go bał, nawet teraz, jako nastolatek. Dopiero gdy wziął głęboki wdech, poczuł gwałtowny przypływ odwagi. – Czy mogę zapytać, co planujesz zrobić?
Stryj spojrzał na niego, mrużąc oczy.
– Zapytać zawsze możesz. Ale nie – pokręcił głową – nic ci jeszcze nie powiem. Jesteś za młody, by zrozumieć pewne rzeczy.
– Stryju, jestem już wystarczająco dorosły, żeby domyślić się, że planujesz zabić mojego ojca.
Mężczyzna niepewnie spojrzał na Rafała i oparł się o blat biurka. Przez chwilę milczał. Chłopak odniósł wrażenie, że szuka odpowiednich słów. Nagle spojrzeli sobie w oczy.
– Dobrze wiesz, że dla niego nic się nie liczyło i nie liczy. – Skrzyżował ręce na klatce. – Zabił nawet własną żonę, żeby pozbyć się problemu.
– C-co? – Rafał znieruchomiał. Poczuł, jak zaciska mu się gardło.
– Tak. – Mężczyzna przymknął lekko oczy. Kiedy je otworzył, jego wzrok był inny, bardziej troskliwy.
Rafał dostrzegł, że stryj patrzy na niego tak, jak powinien patrzeć jego własny ojciec. Zawsze bardzo tego pragnął, ale nigdy go nie dostał. Spojrzenie jego ojca zwykle było chłodne i rozkazujące. Wymagał od niego o wiele więcej niż od pozostałych swoich synów. To ich otaczał miłością. A jedyne, na co mógł liczyć Rafał, to poklepanie po ramieniu.
Już miał się zapytać stryja, dlaczego uważa, że to jego ojciec za wszystkim stoi, gdy ten odezwał się pierwszy.
– Taka jest prawda. Matka za bardzo cię faworyzowała – westchnął, jakby przez jedną sekundę przeniósł się myślami gdzie indziej, po czym dodał: – Musiała za to zapłacić. To dlatego się jej pozbył.
– Skąd możesz to wiedzieć?! – Nie mógł już usiedzieć z nerwów. Wstał i zaczął chodzić po gabinecie. – Ojciec nie byłby do tego zdolny. Wie, jak bardzo ją kochaliśmy.
– Ty tak. Ty miałeś z nią najlepszy kontakt. Ona oddałaby za ciebie wszystko. Ale twoi bracia? Hm… – sapnął. – Nie byłbym tego taki pewien. Może nawet to oni mu w tym pomogli.
– Jak możesz tak mówić?! – Momentalnie stanął naprzeciwko stryja i niespokojnie zaczął wymachiwać rękoma. – Nie, nie. Oni nie mogliby tego zrobić. Wiem, że Mariusz jest nadpobudliwy i nerwowy, ale… on nigdy…
– Nie tłumacz ich – warknął. Podniósł się i podszedł bliżej Rafała. – Każdy ma w sobie jakiegoś demona, z którym walczy. Ale nie zawsze musi tę walkę wygrać.
– Ja… Ja po prostu w to nie wierzę. – Jego oczy zrobiły się szkliste.
– Ja też nie mogłem w to uwierzyć, ale im dłużej o tym myślę… Nie widzę innego rozwiązania.
– Ale to mój ojciec…
– To także mój brat. – Chwycił Rafała za łokieć. – Brat, któremu ufałem ponad wszystko, z którym dzieliłem się wszystkim. A wystarczyło, że raz się nie zgodziłem i zabrał mi najcenniejszą rzecz, jaką miałem w życiu.
– Stryju… – Rafał zmrużył oczy. – O czym ty mówisz?
– Zabrał mi ją. – Wciągnął głośno powietrze. – Zabrał Helenkę, a potem bez skrupułów zabił. Nie daruję mu tego.
– Czy ty… – Położył mu dłoń na ramieniu. – Czy kochałeś moją matkę?
Ale nie usłyszał już odpowiedzi. Zamiast tego stryj spuścił wzrok, a potem odwrócił się i usiadł za biurkiem. Rafał chciał wyciągnąć z niego wszystko, co ukrywa, był gotowy do ataku, ale zobaczył, jak ten położył łokcie na biurku, a twarz ukrył w dłoniach.
To był wystarczający znak, że chce zostać sam.
Każdy z jego bliższego otoczenia rozumiał to. Rafał wycofał się o kilka kroków. Chciał się jeszcze tylko pożegnać, ale ostatecznie zrezygnował. Wzburzony ilością nowych wiadomości o niedawnej śmierci swojej matki i o możliwych kłamstwach ojca, a zarazem zawiedziony brakiem tej jednej najważniejszej informacji, opuścił ramiona i głowę i wyszedł, po czym zamknął za sobą drzwi.
* * *
Sześć lat później Rafał czekał na stryja poza miastem, na wzgórzu, na którym spotykali się niemal co miesiąc od lat. Jednak ten nie przyszedł. Nie odebrał telefonu. Nie odpisał na wiadomości.
Minęła godzina. Powietrze zrobiło się chłodniejsze i zerwał się zimny wiatr. Zaczęło robić się ciemno. Wstał z przydrożnej ławki i postanowił zadzwonić do niego jeszcze raz, ale w słuchawce ponownie odezwała się poczta głosowa.
Zrezygnowany wsiadł do auta i ruszył. Po drodze miał nadzieję minąć znajomy samochód, ale to nie nastąpiło. Minęło go kilkadziesiąt, może nawet kilkaset aut, ale żadne z nich nie było tym, którego oczekiwał.
Po niecałej godzinie dojechał pod dom stryja. Wjechał na oświetlony podjazd i ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Gdy wchodził na schody, drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich starsza kobieta o pomarszczonej twarzy i tak kruczoczarnych włosach, że wyglądała, jakby była świeżo po wizycie u fryzjera.
– Dobry wieczór, panie Rafale – odezwała się zmęczonym głosem. – A co pan tu robi?
– Dobry wieczór, Wando. Przyjechałem do stryja.
– Ale go tu nie ma. – Ze zdziwieniem pokiwała głową.
– Jak to?
– No przecież pojechał spotkać się z panem. Nie widział go pan?
– No właśnie nie. – Założył ręce na biodrach. – Nawet nie odebrał ode mnie telefonu. Myślałem, że znajdę go tutaj.
– Nie, nie. Pan Krzysztof wyjechał z domu jakieś trzy godziny temu. – Wskazała ręką na samochód Rafała. – Gdy zobaczyłam światła, to pomyślałam, że to on już wrócił. Przygotowałam nawet dla niego kolację, tak jak obiecałam. – Zamyśliła się. – Mam nadzieję, że niedługo przyjedzie.
– Wando, powiedz mi jeszcze, czy stryj zostawił gabinet otwarty?
– Tak, jest otwarty. To dziwne, przecież zawsze zamykał go na klucz, gdy wychodził z domu.
– Dobrze, dziękuję ci, Wando. Pójdę tam. Może zostawił mi coś na biurku.
– Oczywiście. Zrobić coś do picia?
– Nie trzeba – rzucił za sobą, gdy przechodził przez drzwi.
Z ulgą stwierdził, że od jego ostatniej wizyty w domu stryja nic się nie zmieniło. Po wejściu przywitały go te same obrazy, które pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Obrazy pełne ciemności, smutku i gniewu. Kawałek dalej stał posąg aniołka bez skrzydeł spoglądającego z rozpaczą. Dokładnie pamiętał, kiedy biegając po korytarzach, przypadkiem potrącił go i ten spadł, roztrzaskując się na trzy części. Stryj nigdy nie miał mu tego za złe, w pełni rozumiał jego dziecięce wybryki. Kiedy zobaczył połamaną figurkę, bez słowa poszedł po klej, a potem usiedli razem, by ją skleić. Gdy połamane fragmenty nadal nie chciały się ze sobą połączyć, stryj pouczył Rafała, że powinien być bardziej ostrożny, bo w życiu nie wszystko da się naprawić.
Chciał obejrzeć pozostałą część domu, ale świadomość, że coś mogło się wydarzyć ze stryjem, przeważyła i ruszył przed siebie. Po minucie znalazł się pod gabinetem. Gdy chwycił za klamkę, drzwi ustąpiły. Rzeczywiście nie były zakluczone. Powoli, rozglądając się, minął próg. Na biurku stała zapalona lampka, która rzucała niewielką poświatę na resztę pokoju. Panował półmrok.
W środku nie było nikogo, więc obszedł wszystko dookoła. Podszedł do blatu, ale nic na nim nie znalazł, żadnej kartki z informacją ani dokumentów. Tylko w górnym prawym rogu biurka leżał telefon stacjonarny.
Zrezygnowany już miał wychodzić, kiedy usłyszał donośny dźwięk dzwonka. Obejrzał się. Hałas dochodził ze strony biurka. Zbliżył się i zobaczył, że na ekranie telefonu wyświetla się ciąg cyfr. Po chwili wahania podniósł słuchawkę.
– Rafał? Czy to ty? – Usłyszał po kilku sekundach.
– Tak, to ja. Kto mówi?
– Nie ma na to czasu – powiedział młody głos w słuchawce. – Twój stryj nie żyje.
– Co? – wydusił z sobie. – Jak to nie żyje?
– Sądzimy, że twój ojciec odkrył jego zamiary.
– Przecież mój ojciec jest daleko stąd. – Rafał pokręcił głową. – To niemożliwe. Kim jesteś?
– Twoją nową ochroną. – Rafał oparł się o biurko. – Wiemy, że twój ojciec mógł się go pozbyć na odległość. Cały czas ma tu swoich ludzi. Wiemy też, że wśród planów, które poznał, nie było niczego o tobie, więc na razie jesteś bezpieczny. Ale trzeba działać, bo czasu jest coraz mniej. Wiesz, co robić.
– Jak to? – zapytał przerażony. – Mam działać sam? Nie tak miało być.
– Dasz sobie radę. My musimy się teraz wycofać, bo nas odkryją, ale odezwiemy się do ciebie, gdy tylko sytuacja się uspokoi.
– Nie…
– To nie czas na pogawędkę. Wszystko wiesz i pora, abyś ty zadziałał.
Rafał nie mógł się pogodzić, że to właśnie teraz jego rola jest włączana do planu wymyślonego przez stryja. Teraz to on miał nareszcie wykonać swoje zadanie. Tak długo na to czekał, że powinien się cieszyć. Ale zamiast tego był przerażony, nie był na to gotowy. Potrzebował rady. Potrzebował dodatkowego wsparcia.
– Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby się przygotować. Sam sobie nie poradzę… Spotkamy się?
– Może niedługo. Teraz wiesz, co robić.
Nastała cisza.
Oczywiście, że wiedział, co musi zrobić. Ale zemsta na własnym ojcu, mimo doskonałego planu, nie przyjdzie mu tak łatwo. Nawet mając świadomość, że to ojciec pozbawił życia jego ukochaną mamę, Rafał nie mógł się przemóc, a myśl, że niedługo to on obejmie władzę w rodzinnej firmie, paraliżowała go.
Tak bardzo tęsknił za mamą. Chciałby jeszcze raz zanurzyć się w jej ramionach i choć przez chwilę z nią porozmawiać.
Powiedziałby jej wtedy, że jedynym wyjściem było oszukiwanie ojca i udawanie posłusznego syna do momentu, aż dowie się wszystkiego, a stryj już wtedy będzie gotowy przejąć firmę. I udawało mu się. Ojciec niczego się nie domyślał. Rafał przez ostatnie lata poznał większość jego szemranych kontaktów, jego sposób działania, a nawet wrogów. To właśnie z nimi udało mu się nawiązać kontakt, tak jak tego oczekiwał stryj. Współpracę zaczęli niecałe pół roku temu i niedługo mieli razem zacząć prowadzić nowy biznes. Rafał nareszcie poczuł się doceniony i wiedział, że przy stryju osiągnie dużo więcej i stanie się kimś poważanym.
Do zrobienia pozostała tylko jedna rzecz. Jego ojciec musiał umrzeć. To stryj miał się tym zająć osobiście w ramach zemsty za śmierć ukochanej. Kierowany rozpaczą, chciał zobaczyć zdziwienie i ból po zdradzie w oczach własnego brata. To było dla niego o wiele cenniejsze niż samo przejęcie firmy.
Ale skoro stryj nie żyje, to co teraz, pomyślał Rafał. Spanikowany opadł na fotel. Dyszał ciężko i czekał, aż obudzi się z tego koszmaru. Nie mógł uwierzyć, że został postawiony w takiej sytuacji. Nie tak to miało wyglądać, nie miał zostać z tym sam. Nie był na to gotowy.
Jedyna osoba, której ufał, nie żyje. Plan, którego nie poznał jeszcze w całości, spoczął na jego barkach. Rafał pomyślał, że to tragiczne zrządzenie losu, bo przecież to właśnie dzisiaj stryj miał odkryć przed nim pozostałe szczegóły i wskazać kolejne działania.
Nagle zaśmiał się, bo poczuł, jak okropny żart sprawił mu los. Dźwięczny głos niósł się echem po pokoju, aż dotarł z powrotem do niego ze zdwojoną siłą. Wtedy przerażony zamilkł i odłożył telefon na biurko.
Spojrzał na ekran. Był czarny, połączenie zostało przerwane kilka minut temu. Ale w dalszym ciągu słyszał głos rozmówcy. Ostatnie słowa nadal dźwięczały w jego uszach.
Wiesz, co robić.
To jedno zdanie sprawiło, że spoważniał, a przerażenie zniknęło. Doszedł do wniosku, że nie może tak trwać w bezruchu. Był to winien swojemu stryjowi.
Wstał z fotela i zaczął przeszukiwać szuflady biurka, szukając jakichkolwiek wskazówek.Czerwiec 2022 roku
Biegłam z całych sił. Oddech miałam ciężki, a płuca bolały. Ale musiałam zdążyć. Nie mogłam ani nie chciałam tu dłużej zostać. Gdybym została, pogrążyłabym się jeszcze bardziej w rozpaczy. To miasto za bardzo mi o nim przypominało. Za każdym razem, gdy wychodziłam z domu, miałam wrażenie, że spotkam go za rogiem. Choć nie mogłam o tym myśleć, to w głębi mnie coś bardzo tego chciało, pragnęło, żeby tak się właśnie stało. Ale On odszedł, a ja zostałam. Zostawił mnie tu samą.
Tydzień temu postanowiłam, że wyjadę i nigdy więcej tu nie wrócę. Nie było odwrotu. Miałam świetnie ułożony plan i wystarczyło go tylko zrealizować.
Niestety wszystko rozsypało się w jednej chwili. Nie zdążyłam spakować wszystkich rzeczy, nie zjadłam śniadania, nie oddałam kluczy, nie pożegnałam się z jedyną osobą, którą kocham. Niepomalowana i rozczochrana chwyciłam przygotowaną wczoraj jedną walizkę i wybiegłam z mieszkania.
Jak na złość żadna taksówka nie była dostępna. Poszłam w stronę przystanku tramwajowego. Tablica odjazdów pokazała kilkuminutowe opóźnienie obu tramwajów, którymi mogłam dostać się na dworzec. Pokonanie drogi na pieszo odpadało – to za daleko. Pozostało mi czekać i wierzyć, że opóźnienie się nie zwiększy.
O ile zawsze uwielbiałam korzystać z komunikacji miejskiej, tak teraz jazda nie była wcale przyjemna. O tej godzinie wszyscy spieszyli się do pracy i odniosłam wrażenie, że celowo blokowali mi wejście, kiedy chciałam wsiąść do tramwaju z moją wielką walizką. Stanęłam obok drzwi, żeby nikomu nie przeszkadzać, ale tłum i tak napierał na mnie z każdej strony.
Jedyne, co mogło się jeszcze dzisiaj wydarzyć, to korek, ale pomyślałam, że przecież tramwaj nie stoi w korku. Przecież ma osobny tor jazdy i bez problemu dotrę na miejsce… Nie mogłam być w większym błędzie.
Zbliżaliśmy się właśnie do ostatniego zakrętu, za którym był dworzec główny, gdy motorniczy raptownie zahamował. Stojący pasażerowie, którzy nie trzymali się poręczy, polecieli do przodu na innych. Wózki, nieprzypięte rowery i walizki uderzyły o szyby lub siedzenia. Niemal każdy wokół ucierpiał. Albo ktoś wpadł na metalowe elementy tramwaju, upadł na ziemię, albo został zdeptany i zgnieciony przez innych.
Po chwili szoku w środku podniosły się głośne krzyki podróżnych i wszyscy ruszyli do przodu. Każdy chciał zlinczować motorniczego, nie zastanawiając się, co się właściwie wydarzyło.
Wyjrzałam przez okno. Przed nami na środku skrzyżowania stał samochód, blokując przejazd. Jak się później dowiedziałam z portalu komunikacji miejskiej, wyjechał z prawej strony, przecinając drogę tramwajowi, a ten, żeby go nie uderzyć, musiał w sekundę stanąć w miejscu. Niestety nie do końca to zadziałało, bo i tak się zderzyliśmy. Kierowca, czerwony na twarzy, wysiadł z samochodu i podszedł do motorniczego.
Byłam ciekawa, co będzie dalej, ale nie mogłam czekać. Gdy tylko drzwi się otworzyły, wybiegłam. Przeskoczyłam przez pierwsze pasy, ale na drugich niestety musiałam już cierpliwie poczekać, aż przejadą samochody. Czułam, że jestem mocno spóźniona. Zegarek na ręku z każdą sekundą ciążył mi coraz bardziej, zaczęłam dreptać w miejscu, licząc na cud.
Nagle samochody się zatrzymały, a światło zmieniło na zielone. Ruszyłam. Slalomem wyminęłam wszystkich przechodniów. Rowerzysta nadjeżdżający z naprzeciwka nie widział mnie i dopiero gdy znalazł się w odległości metra, momentalnie zahamował i mnie przepuścił.
Prawie wyplułam płuca, gdy po tym cholernym maratonie weszłam na dworzec. Miałam dość. Przed oczami pojawiły mi się migoczące świetliki. Ogarnęło mnie uczucie, że zaraz wszyscy zobaczą niestrawione resztki mojej wczorajszej kolacji. Złapałam się za usta i z trudem przeszłam przez hol.
A to wszystko dlatego, że miałam rozładowany telefon. Gdyby rano zadzwonił ten przeklęty budzik, teraz nie musiałabym się o nic martwić. W głowie przeklinałam. Klęłam na siebie i biłam się w myślach. Dlaczego akurat ten jeden jedyny raz musiałam zapomnieć naładować telefon?!
Kolejny raz się załamałam, kiedy zobaczyłam, że schody ruchome nie działają… Nie miałam innego wyjścia. Nie było czasu, żeby szukać windy. Mocno ścisnęłam torbę obiema rękami i podtrzymując ją na lewym udzie, zaczęłam schodzić. W połowie drogi nie miałam już sił. Nagle poczułam, że torba mi się wyślizguje i kieruje w dół. W ostatniej chwili zdążyłam ją złapać i zatrzymać na schodku.
Gotowałam się w środku z nerwów. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi ani nie zapytał, czy potrzebuję pomocy. Po prostu wszyscy po kolei wymijali mnie z oburzeniem, że tarasuję przejście.
Gdy zeszłam z ostatniego schodka, nie miałam chwili na odpoczynek. Ze zdrętwiałymi ramionami wzięłam torbę i pobiegłam przed siebie.
Akurat zdążyłam wejść do wagonu i znaleźć swoje miejsce, gdy pociąg ruszył. W jednej chwili złapał mnie skurcz i tłumiąc ból, jęknęłam, kiedy walizka spadła mi na stopę. Ucisk był tak mocny, że sparaliżował mnie całą. Nie zliczyłam, ile przekleństw przeleciało mi w tamtym momencie przez głowę.
Rozejrzałam się. W pobliżu nie było nikogo, kogo mogłabym poprosić o pomoc. Same starsze panie z wnukami albo wątli nastolatkowie udający mężczyzn. Westchnęłam przygnębiona i się schyliłam. Sama musiałam jakoś podnieść torbę, ale całe moje ciało dygotało z wysiłku. Ręce odmówiły mi posłuszeństwa. Nie byłam w stanie jej dźwignąć na półkę pod sufitem. Zrezygnowana wciągnęłam ją na siedzenie przede mną i popchnęłam kolanem, żeby nie wystawała na przejście. Z drżącymi dłońmi rozsiadłam się na siedzeniu przy oknie. Zobaczyłam, że wyjeżdżamy poza miasto. Ogrzewana promieniami słońca zamknęłam oczy.
Stało się. Wyjechałam. Czerwiec 2022 roku miesiącem mojej wolności od Niego.
* * *
Kiedy wyszłam z dworca, uderzył we mnie gwar miasta. Chaos, tłum, dźwięki ruchu ulicznego – wszystko docierało do mojej głowy ze zdwojoną siłą. Nie byłam przyzwyczajona do takiej atmosfery. Zaczęło dręczyć mnie pytanie, czy dobrze zrobiłam, decydując się na przeprowadzkę.
Po drodze na przystanek autobusowy kupiłam wodę i kilka owoców w ramach późnego śniadania. Po piętnastu minutach stanęłam pod klatką wejściową do bloku. Właścicielka zjawiła się chwilę po mnie i zaprowadziła do windy, którą wjechałyśmy na piąte piętro. Gdy tylko zobaczyłam rozciągającą się panoramę Warszawy, bez wahania podpisałam umowę najmu.
Dostałam klucze i zostałam sama. Obeszłam całe mieszkanie, otworzyłam okno w kuchni i zaciągnęłam się powietrzem. Wyczułam unoszący się gorzki zapach kawy. Zemdliło mnie, poczułam podchodzące wysoko do gardła resztki jedzenia. Zakryłam usta dłonią i pobiegłam do łazienki. W ostatniej chwili udało mi się dotrzeć do toalety i podnieść klapę.
Soki żołądkowe podrażniły moje gardło. Piekło okropnie, a w ustach unosił się kwaśny posmak niestrawionego banana. Przepłukałam usta zimną wodą i usiadłam na kanapie w salonie. Odpoczęłam tylko chwilę, bo momentalnie przeszedł mnie paraliżujący ból wzdłuż kręgosłupa. Wygięło mnie do tyłu i nie wiedziałam, jak wstać. Położyłam się na boku i w bezruchu czekałam, aż mrowienie minie.
Nagle obudził mnie dzwonek do drzwi. Na wpół zaspana podeszłam i wyjrzałam na korytarz.
– Dzień dobry – przywitał mnie postawny brunet w czarnych kujonkach. – Przyszedłem spisać stan wodomierzy i sprawdzić, czy uszczelki przy wannie nie odeszły.
– Czy przypadkiem nie pomylił pan mieszkań? – Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Jestem z polecenia właścicielki. To pani wynajęła tutaj mieszkanie, tak?
– Ach, tak. Zgadza się. – Otworzyłam szerzej drzwi i ręką zaprosiłam go do środka. – Proszę bardzo.
Wszedł i stanął pośrodku mieszkania. Zdziwiło mnie, jak bacznie rozejrzał się wokół.
– To sprawdzi pan te wodomierze?
– Tak, tak – powiedział rozkojarzony. – Proszę mi tylko wskazać, gdzie są.
– To chyba pan powinien wiedzieć.
– Jestem tu pierwszy raz. Właścicielka wynajęła mnie dopiero kilka dni temu.
– Aha… – rozejrzałam się. – To może w kuchni pod zlewem?
Gdy ich tam nie znalazł, zaproponowałam, żeby poszukał w łazience.
– Dobrze, sprawdźmy. Pójdę za panią.
– Wie pan może, czy pani Ania szykuje dla mnie jeszcze jakieś niespodzianki? – zapytałam, gdy uzupełniał pola formularza.
– Pani Ania? – Odwrócił się, marszcząc brwi.
– No… właścicielka.
– Ach, tak. Racja. – Wzrokiem wrócił do swoich kartek. – Nic mi o tym nie wiadomo.
Następnego dnia, gdy wyszłam ze spotkania o pracę, zadzwonił telefon.
– Dzień dobry, pani Amelio. – Usłyszałam monotonnie radosny głos właścicielki. – Chciałam się tylko zapytać, jak się spało i czy wszystko w porządku.
– Tak, dziękuję. Wszystko wspaniale, od dawna tak dobrze nie spałam. Ale mam jedno pytanie.
– Tak? O co chodzi?
– Czy szykuje się jeszcze jakaś niezapowiedziana wizyta podobna do tej wczorajszej z panem od wodomierzy?
Nastała chwila ciszy.
– O czym pani mówi? – zapytała właścicielka.
– No… Wczoraj odwiedził mnie pan, który chciał spisać liczniki i sprawdzić jakieś uszczelki. Podobno to pani go wynajęła.
– Hm… Nic mi o tym nie wiadomo. Nie pamiętam, żebym się z kimś umawiała.
– Jest pani tego pewna? – dopytałam.
– Oczywiście. Inaczej powiedziałabym o tym pani wcześniej.
Zamurowało mnie. To w takim razie, kim był ten mężczyzna? Kogo ja wczoraj wpuściłam do mieszkania?
Jak najszybciej skierowałam się w drogę powrotną. Gdy dotarłam na miejsce, z ulgą stwierdziłam, że nic nie zginęło. Więc to nie mógł być złodziej. Ale na wszelki wypadek tego dnia już nigdzie nie wyszłam. Zamówiłam z włoskiej restauracji pizzę margheritę z dodatkiem prosciutto i włączyłam serial o słynnym detektywie.
Dwa dni później otrzymałam wiadomość o przyjęciu mnie do pracy na stanowisko pracownika administracyjnego. Do moich głównych obowiązków należała wysyłka listów z kancelarii i archiwizowanie dokumentów. Nic trudnego, już po tygodniu miałam wszystko opanowane do perfekcji. Znałam cały program komputerowy, a listy układałam na pamięć. Właśnie takiej pracy w tym momencie potrzebowałam. Zajmującej myśli, a przy okazji lekkiej. Poza tym nowi znajomi pomogli mi odnaleźć się w tym okropnie dużym mieście. Nie mogłam lepiej trafić. W dodatku pan od wodomierzy już nie przyszedł, może to jednak była pomyłka, pomyślałam.
Nareszcie zaznałam spokoju. Niczego mi nie brakowało. Zaczęłam nawet czuć się szczęśliwa i powoli zapominałam o przeszłości. Wszystko zaczęło układać się tak, jak powinno.
No… prawie wszystko.Słoneczko
Wiedziałam, że wyjazd z Poznania był jedynym sposobem ucieczki od rzeczywistości. Zapomniałam o Nim i zaczęłam na nowo oddychać. Nawiązałam nowe znajomości i częściej wychodziłam na miasto. Uświadomiłam sobie, jak dobrze zaczęło mi się układać w życiu.
Wczoraj minęły trzy miesiące od mojej przeprowadzki, a ja już nawet zdążyłam polubić Warszawę i zaczęłam wyobrażać sobie swoją przyszłość w tym mieście, jak rozwijam karierę, kupuję własne mieszkanie, adoptuję psa ze schroniska, może nawet znowu bym się zakochała. Kto wie?
Ale poranny telefon sprowadził mnie na ziemię. Spadłam z wysokich chmur z wielkim hukiem. Właśnie zdążyłam zjeść śniadanie i zacząć szykować się do pracy, kiedy usłyszałam dzwonek telefonu w pokoju obok. Zdziwiłam się, bo nie było jeszcze siódmej. Wybiegłam z łazienki i chwyciłam komórkę. Odebrałam, nie patrząc na wyświetlacz. Fala gorąca przeszła po moim ciele, gdy w słuchawce usłyszałam głos adwokata Roguckiego. Spodziewałam się kogokolwiek, ale akurat nie jego. Może właśnie dlatego, gdy tylko się odezwał, wiedziałam, że coś się stało. Intuicja mnie nie zawiodła. Nie owijał w bawełnę i już po chwili usłyszałam, że muszę wrócić. Nawet nie mogłam się sprzeciwić, bo argumentami przyparł mnie do muru. Nie miałam innego wyjścia.
Przez długi czas nie byłam w stanie w to uwierzyć. Rozłączyłam się, odłożyłam telefon i usiadłam na łóżku porażona. Wszystkie moje obawy i wspomnienia powróciły w jednym momencie. Serce zaczęło bić mocniej, dłonie zaczęły się trząść, a oddech przyspieszył.
Długo zajęło mi, żeby dojść do siebie. Siedziałam bez ruchu jeszcze pół godziny, zanim nabrałam odwagi i wstałam.
Tego samego dnia zadzwoniłam do jedynej osoby, której ufałam bezgranicznie. Werka, to właśnie ona była dla mnie oparciem, gdy załamałam się całkowicie. Takich przyjaciół na świecie jest niewielu. Miałam szczęście, że ją poznałam.
Umówiłam się z nią, że odbierze mnie z dworca i zabierze do swojego mieszkania. Tam miałam spędzić kilka dni, dopóki nie znalazłabym kilku metrów dla siebie. Jak się później okazało – nie miałam nawet okazji poszukać małej kawalerki.
Rzadko rozmawiałyśmy z Werą przez telefon, wolałyśmy pisać do siebie wiadomości. Dlatego gdy dwa dni temu dowiedziałam się, że muszę wrócić, i zadzwoniłam do niej, od razu wiedziała, że coś się wydarzyło.
– Ama? – Usłyszałam w słuchawce po kilku sygnałach. – Coś się stało?
– Hej, Wera. Niestety muszę zakończyć zwiedzanie stolicy.
– Jak to? Zaczynasz nową pracę? Jesteś chora? – Zaczęła niepewnie dopytywać.
– Nie, Werka… nic z tych rzeczy. Niedługo opowiem ci wszystko przy naszej zielonej herbatce.
Po tych słowach zapadła cisza, nawet nie słyszałam jej oddechu. Chyba ją zatkało, pomyślałam, gdy nagle głośno westchnęła.
– Przyjeżdżasz w odwiedziny? – zapytała. – Przecież miałaś się odciąć na jakiś czas.
– Wiem, że miałam, ale muszę wrócić. Przyjadę za kilka dni i pewnie zostanę na dłużej… – Przerwałam, bo kolejne słowa ugrzęzły mi w gardle. Nie wiedziałam, jak mam jej to powiedzieć. Przełknęłam ślinę, żeby się przygotować, ale zrobiłam to tak głośno, że na pewno usłyszała.
– Czekaj… że co? – zapytała z niedowierzaniem w głosie. – Wiesz przecież, że to nie jest najlepsze wyjście. Nie taki był plan.
– Wiem, ale… – wzięłam głęboki wdech – dostałam list… od NIEGO. – Musiałam przerwać, bo łzy zaczęły napływać do oczu, a gardło sztywnieć. – Skontaktował się ze mną jego adwokat. Powiedział, że to dość pilne i najlepiej, żebym zarezerwowała sobie więcej czasu, bo to może potrwać. – W słuchawce usłyszałam tylko jej oddech. Wera, najwidoczniej jak ja, musiała to przetrawić.
– Jak to od niego? Myślałam, że sprawa jest już zamknięta…
– Uwierz mi, ja też tak myślałam. Opowiem ci wszystko, gdy przyjadę. Mogłabyś mnie odebrać z dworca za dwa dni? – Musiałam jakoś zmienić temat. – Później dam ci znać dokładniej o której godzinie.
– No pewnie. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Mam nadzieję, że zostaniesz u mnie chociaż na parę nocek?
– Z chęcią. Jesteś wielka. Ale nie popsułam ci tym twoich planów?
– Nie… no co ty. Dla ciebie odwołam każdą randkę. – Zaśmiała się, a ja pierwszy raz od wczoraj się uśmiechnęłam.
– I właśnie za to cię kocham. To do czwartku!
– Też cię kocham! Trzymaj się, Ama. – Posłała mi telefonicznego całusa i się rozłączyła.
Przed wyjazdem musiałam pozamykać kilka kwestii. Najważniejsza – praca – nie chciałam z niej rezygnować i na szczęście udało mi się wziąć kilka dni wolnego. Co do wynajmowanego mieszkania – wiedziałam, że zawsze mogłam tam wrócić. Czynsz nie był aż tak wysoki, więc nie musiałam od razu rezygnować. Przecież nie miałam wyjechać na zawsze. Planowałam wrócić za jakiś czas. Na koniec wystarczyło tylko się spakować. To zostawiłam sobie na kolejny dzień, ale i tak zajęło mi to więcej czasu, niż chciałam. Pewnie dlatego, że cały czas myślałam o spotkaniu z adwokatem. Cieszyłam się, że to już jutro. Nie wyobrażałam sobie czekać jeszcze dłużej. Pan mecenas Rogucki niezbyt chciał zdradzić jakichkolwiek szczegółów. Sama rozmowa była bardzo oficjalna i zwięzła, mimo że poznaliśmy się wcześniej prywatnie – na jednej z imprez. Wysoki, postawny mężczyzna, po ubraniach i sposobie bycia było widać, że nie należy do biednych. Wtedy wydał mi się pozytywnym i pełnym życzliwości człowiekiem. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
Już było późno, gdy nareszcie mogłam się położyć i odpocząć. Nawet nie zauważyłam, kiedy oczy same mi się zamknęły.
Gdy następnego dnia zajęłam swoje miejsce w pociągu, do uszu włożyłam słuchawki i włączyłam playlistę Joan Jett. Miałam nadzieję, że pomoże mi ona odciąć się od ostatnich wydarzeń. Niestety się myliłam. Kiedy tylko pociąg ruszył z dworca, w piersiach poczułam dziwny ciężar, jakby coś mi mówiło, że popełniam kolejny błąd i byłoby lepiej, gdybym mimo wszystko nie wyjeżdżała. Ale niestety nie było innego wyjścia. Informacja była jasna – musiałam przyjechać. Dodatkowo, jak na złość, prawie cały czas myślałam o nim i o tym, co mógł napisać w liście. Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy przełączyłam na muzykę klasyczną i wybrzmiały pierwsze nuty Kiss the Rain w wykonaniu Yirumy.
Gdy konduktor zapowiedział wjazd na dworzec główny, szybko się zerwałam, wzięłam swoje rzeczy i stanęłam przy wyjściu. Chciałam mieć najlepsze miejsce obserwacji i możliwość szybkiej ewakuacji z zatłoczonego pociągu.
Zobaczyłam Werkę niemal natychmiast, trudno było ją przeoczyć. Miała na sobie neonoworóżową sukienkę i połyskujące w świetle sandałki. Stała spokojnie wśród tłumu i rozglądała się na boki. Jedynym plusem tego przyjazdu był fakt, że nareszcie się z nią spotkam. Nigdy nie rozstawałyśmy się na tak długo, ale przed wyjazdem obie uznałyśmy, że ze względu na okoliczności będzie to najlepsze rozwiązanie.
Zapomniałam już, że poznański dworzec podlega ciągłym remontom. Tym razem rozkopany był kolejny peron, przez co na tych czynnych kłębiła się masa ludzi. Na szczęście Werka zawsze lubiła wyróżniać się z tłumu, za co akurat w tym momencie byłam jej ogromnie wdzięczna. Mój różowy punkt orientacyjny nie widział mnie, dopóki nie stanęłam przed nim.
– Ale kiecka! Bardziej kolorowej nie było? – zaśmiałam się i postawiłam torby, żeby przytulić się do Werki.
– Może i była, ale wtedy to już byłaby przesada – zarechotała i ścisnęła mnie w pasie. Jej niski wzrost tylko na tyle pozwalał. Po chwili dodała: – Jak dobrze, że jesteś. W końcu będę mogła z kimś normalnie porozmawiać.
– No tylko mi nie mów, że cały czas siedzisz sama. – Puściła mnie i spojrzała w oczy.
– A weź… czasem już mam dosyć spotykania się z facetami. Każdy kolejny okazuje się coraz większym kretynem. I oczywiście wieczór musi się kończyć u mnie albo u niego. – Zrobiła minę, jakby była oburzona, ale obie dobrze wiedziałyśmy, że taki sposób spędzania wolnego czasu wcale jej nie przeszkadzał. – A poza tym żadna znajoma nie zastąpi mi mojej Amy. – Puściła do mnie oczko. – Chodź. Zaparkowałam na górze.
Bokiem wyminęłyśmy gęsty tłum ludzi kłębiący się w pobliżu ruchomych schodów i od razu skierowałyśmy się na sam początek kolejki. Wera poszła pierwsza i gdy tylko stanęła obok poręczy, jakiś mężczyzna wpuścił ją przed siebie. Ruszyłam za nią. Przeszłyśmy schodami do środka dworca i potem kolejnymi na dach, gdzie był parking. Wszystko mogło się zmienić, ale jedno zawsze pozostawało bez zmian. Czerwona toyota yaris Werki uśmiechała się do nas z drugiego rzędu. Zapakowałyśmy wszystkie torby do bagażnika i ruszyłyśmy. Niby minęły tylko trzy miesiące, a ja już podświadomie zdążyłam się stęsknić za tym miastem.
* * *
Ledwo zdążyłyśmy wejść do mieszkania, a Werka od razu strzeliła palcami i zwróciła się w moją stronę.
– Może zamówimy coś do jedzenia?
– Świetny pomysł. Nic nie jadłam od wyjazdu i zaraz będę mieć dziurę w brzuchu – zaśmiałam się, a Werka chwyciła za telefon.
– To co zawsze?
– To co zawsze. Tylko dla mnie podwójna porcja. – Wera spojrzała na mnie, jakbym przybyła z innego świata. – No co? Jestem głodna. Nie patrz się tak, tylko dzwoń, kobieto. – Posłałam jej szelmowski uśmiech i poszłam do pokoju zanieść torby. Miałam nadzieję, że mój argument jej wystarczył i nie będzie już drążyć dalej tego tematu.
Położyłam się na kanapie w salonie, żeby rozluźnić kręgosłup. Polubiłam jej mieszkanie od pierwszego wejrzenia, gdy tylko przyszłyśmy tutaj na prezentację w zeszłym roku, a potem na podpisanie umowy najmu. Z tego miejsca było widać wszystko. Korytarz, sypialnię i wejście do łazienki. Kuchnia była połączona z salonem, dzięki czemu całość wydawała się o wiele większa. Widok z balkonu był nieziemski, panorama obejmowała prawie całe miasto – jedna z zalet mieszkania na wzgórzu.
Usłyszałam, że Werka kończy rozmowę.
– Zamówione! Będzie za pół godzinki! – krzyknęła, wchodząc w głąb mieszkania.
– Świetnie! Jesteś wielka! Pewnie zbajerowałaś ich, że tak szybko dowiozą. – Zza ściany wyłoniła się Wera z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Nieee… nooo skąąąd… – Obie wybuchłyśmy śmiechem.
Zdążyłyśmy wypić prawie cały dzbanek herbaty i obgadać miesiące mojej nieobecności, kiedy dostawca zapukał do drzwi. Na szczęście Wera była zbyt pochłonięta naszą rozmową i, co mnie zdziwiło, nie zamierzała wchodzić z nim w pogawędkę.
Nie zapomnę jej miny, gdy patrzyła na mnie, jak pochłaniam półtorej porcji pad thai’a, opakowanie sajgonek i oba ciasteczka z wróżbą.
– Ty tak na poważnie?! – Gapiła się na mnie wielkimi oczami. – Może jeszcze tort bezowy na deser? – Zaczęła się śmiać, ale jak zobaczyła moją minę, gdy się nad tym zaczęłam zastanawiać, to się przeraziła. – Co się z tobą dzieje? W Warszawie jeść nie dają? Czy może w ciąży jesteś? – Po tych słowach spojrzała na mnie z uniesioną brwią.
– A to człowiek nie może być po prostu głodny? – Starałam się uciąć temat.