Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przez ciernie żywota: Przeżycia osobiste i wspomnienia od lat najmłodszych aż po wybuch wielkiej wojny 1914 r. - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przez ciernie żywota: Przeżycia osobiste i wspomnienia od lat najmłodszych aż po wybuch wielkiej wojny 1914 r. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 318 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prze­ży­cia oso­bi­ste i wspo­mnie­nia od lat naj­młod­szych aż po wy­buch wiel­kiej woj­ny 1914 r.

z przed­mo­wą

Ste­fa­na Że­rom­skie­go

Na­kła­dem Księ­gar­ni A. Gma­chow­skie­go

Czę­sto­cho­wa 1925

Czcion­ka­mi i dru­kiem F. D. Wil­ko­szew­skie­go w Czę­sto­cho­wie.

Do­stoj­ne­mu Oby­wa­te­lo­wi

Sta­ni­sła­wo­wi Woj­cie­chow­skie­mu

Pre­zy­den­to­wi

Od­ro­dzo­nej Rzecz­po­spo­li­tej Pol­skiej

skrom­ną tę pra­cę, nie­wpraw­ną­rę­ką wie­śnia­ka skre­ślo­ną,

w hoł­dzie po­świę­ca

Au­torPRZED­MO­WA.

Opi­sy ży­cia ludu, o ile ujaw­ni­ły się w li­te­ra­tu­rze, by­wa­ją za­zwy­czaj dzie­łem osób po­cho­dzą­cych z warstw, zwa­nych wyż­sze­mi, czy gór­ne­mi. Po­wo­do­wa­ni li­to­ścią, współ­czu­ciem, pod­nie­ce­ni przez ide­ał dźwi­ga­nia warstw, zwa­nych niż­sze­mi, – zdo­by­cia siłą, cze­go na mocy do­bro­wol­nych, ustępstw osią­gnąć nie moż­na, – ar­ty­ści, szu­ka­ją­cy bar­wy lo­kal­nej i isto­ty ży­cia, – pi­sa­rze wszel­kie­go typu, czer­pią­cy te­ma­ty do swych utwo­rów z ży­cia masy pra­cu­ją­cej – no­tu­ją w grun­cie rze­czy wspo­mnie­nia swe, albo twór­czo ma­lu­ją na­tem tle tak roz­le­głem, wy­my­śla­jąc z gło­wy świat do lu­do­we­go po­dob­ny. Te opi­sy, nie­raz barw­ne epo­pe­je, two­rzo­ne w niby – gwa­rze pro­win­cjo­nal­nej, pi­sa­ne przez lu­dzi do­stat­niej sfe­ry, two­rzo­ne w za­moż­no­ści i spo­ko­ju, rzad­ko kie­dy od­zwier­cia­dla­ją ży­wot istot­ny sy­nów i có­rek zie­mi, nie­raz zaś są śmiesz­ną re­por­ter­ką i prze­drzeź­nia­niem.

Zda­rza­ją się i two­ry po­czci­we, ale nie­zdar­ne i do ni­cze­go nie­po­dob­ne. Ję­zyk ich nie jest sta­rą, pra­daw­ną, a prze­cież zmien­ną mową pra­cy, a sce­ny ży­cia, gdy­by na­wet były po­dob­ne do istot­nych, są ugru­po­wa­ne w spo­sób ob­my­ślo­ny na zim­no, wy­mę­dr­ko­wa­ny dla ja­kie­goś celu, ten­den­cyj­ny. Na­gro­ma­dza się zja­wi­ska ja­skra­we, ce­lo­wo do­bra­ne, albo wy­do­by­te z wy­obraź­ni, aże­by czy­ni­ły za­dość spo­łecz­ne­mu, czy li­te­rac­kie­mu za­ło­że­niu z góry. Rzad­ko się zda­rza, – gdyż nad wy­raz trud­no może się zda­rzyć, – aże­by ktoś z ludu prze­mó­wił, to zna­czy, żeby sam lud prze­mó­wił o so­bie.

Taki rzad­ki wy­ją­tek, a może na­wet uni­kat, sta­no­wi pi­smo Fer­dy­nan­da Ku­ra­sia pod ty­tu­łem " Przez cier­nie ży­wo­ta". Mamy tu­taj w for­mie ja­snej, pro­stej, bez ucie­ka­nia się do niby – gwa­ry, w po­sta­ci nie obar­czo­nej za­mia­rem es­te­tycz­no-twór­czym, po­da­ne ży­cie samo w so­bie. Czy­ta­jąc te stro­ni­ce, ma się wra­że­nie, iż od­sła­nia się ze mgły i po­mro­ki sama naj­rdzen­niej­sza iści­zna ży­cia lu­do­we­go, iż na­kre­ślo­ny zo­stał ręką nie­wpraw­ną i przez to może gen­jal­ną, – jego sym­bol.

Nie po­da­je nam tu swe­go re­fe­ra­tu, ani dzie­ła spo­strze­gacz, re­por­ter, mi­sjo­narz do sfe­ry dzi­ku­sów, lub po­eta, szu­ka­ją­cy tu­taj na­tchnie­nia, lecz zci­cha mówi o so­bie sam ob­jekt, sam mu­rzyn pol­ski, by­tu­ją­cy z pra­wie­ków obok nas, do­ko­ła opar­cia na­szej sto­py. Gdy­by czar­na ospa, albo szkar­la­ty­na jęła prze­ma­wiać o so­bie i od­sła­niać dzie­je swe­go bytu, uka­zy­wać dro­gi swe­go po­cho­du po nie­wia­do­mych szla­kach roz­wo­ju, do­zna­wa­li­by­śmy tego wra­że­nia, co przy czy­ta­niu pi­sma Fer­dy­nan­da Ku­ra­sia. To po­rów­na­nie może ko­goś ura­zić, jako nie­ści­słe, a na­wet prze­sad­ne. A jed­nak tak jest w isto­cie. Ży­cie opi­sa­ne tu­taj tak da­le­ce od­ska­ku­je od nor­mal­ne­go po­rząd­ku rze­czy, od ży­cia lu­dzi cy­wi­li­zo­wa­nych wo­gó­le, od wszyst­kie­go, co jest spra­wie­dli­wo­ścią i mi­ło­sier­dziem, iż tyl­ko do cięż­kiej, ohyd­nej, prze­klę­tej cho­ro­by może być przy­rów­na­ne. A prze­cież ten pi­sarz ży­cia ludu nig­dzie się nie uskar­ża, nie po­mstu­je, nie wzy­wa na po­moc. Jego po­wieść jest spo­koj­na na­wet tam, gdzie ma­lu­je naj­strasz­liw­sze sce­ny ciem­no­ty, w po­rad­ni zna­cho­ra-pi­ja­ni­cy, któ­ry ma ule­czyć głu­cho­tę, – pod cu­do­twór­czym krzy­żem obok By­cha­wy, gdzie nie­szczę­sne – mat­ki wy­ko­py­wa­ły doł­ki w zie­mi, kła­dły w te doł­ki gło­wy swych cho­rych dzie­ci i przy­sy­py­wa­ły je zie­mią, aże­by je z nie­ule­czal­nych ka­lectw wy­ba­wić. Nig­dzie on nie sta­je w po­zy­cji wy­zy­wa­ją­cej, na­wet wte­dy, gdy ma­lu­je dan­tej­ski ob­raz, gdy trzej chłop­cy-nie­do­rost­ki wstę­pu­ją do le­d­wie wy­sty­głe­go ko­tła w cu­krow­ni, aże­by go ob­tłuc z osa­du, z za­ra­zy, któ­rą wchła­nia­ją płu­ca­mi. Przed­sta­wia nam strasz­li­we miesz­ka­nia ro­bot­ni­ków – (czte­ry ro­dzi­ny w jed­nej izbie, ucie­ka­ją­ce przed zgni­li­zną i wil­go­cią na pe­wien ro­dzaj miesz­kań na­wod­nych), a gdy przed tym opi­sem za­kry­wa­my oczy, gdyż, za­praw­dę, lisy mają sto­kroć mą­drzej i le­piej urzą­dzo­ne nory, a za­ją­ce zdrow­sze i wy­god­niej­sze ko­tli­ny, niż ci z po­żyt­kiem po­wszech­nym pra­cu­ją­cy lu­dzie, – on bawi nas aneg­do­tycz­nie wspo­mnie­niem przy­go­dy, któ­rą mu te miesz­ka­nia tro­glo­dy­tów w pa­mię­ci zo­sta­wi­ły. Znaj­du­je urok w przy­ro­dzie, wi­dzi go, ko­cha i wspo­mi­na, ale nas czcze­mi opi­sa­mi nie na­pa­wa i nie nu­dzi. Do­strze­ga urok lasu, pola, wiel­kiej rze­ki jak gdy­by chył­kiem, wśród po­twor­nej pra­cy, z nie­obacz­ka po­chwy­co­ny i za­pa­mię­ta­ny.

Przy rą­ba­niu pni dę­bo­wych z pła­cą dzien­ną 10 ko­pie­jek – (o, lo­sie strasz­ny i prze­klę­ty! – dzie­sięć ko­pie­jek za dzień cięż­kiej pra­cy) – urok lasu pu­ste­go, nie­me­go, za­sty­głe­go w śnie­gach wi­dzi i od­twa­rza tak do­sko­na­le, iż ten urok i nam się udzie­la z jego ła­ski. Ma­lu­je przy­tem głód pra­cu­ją­cych, gdy każ­dą grud­kę i każ­dą krup­kę ka­szy go­tu­ją­cej się w garn­ku na wę­glach po­że­ra­li na­przód oczy­ma, a póź­niej zgłod­nia­łe­mi usty i wnętrz­no­ścia­mi. Ma­lu­je zaś nie dla ja­ko­we­goś celu, tyl­ko z uśmie­chem wspo­mnie­nia tam­tej chwi­li, ma­lu­je dla sa­me­go ma­lar­stwa, z po­trze­by we­wnętrz­nej, jako pra­wy i do­stoj­ny od­twór­ca wszyst­kie­go, co na to za­słu­gu­je.

Nie wy­ma­wia ani jed­nem sło­wem wiel­kie­mu panu, odzia­ne­mu w ślicz­ny strój do ło­wów, gdy go ów pan z lasu prze­pę­dzał, sko­ro z bra­tem nie­do­ro­słym su­che pa­tycz­ki na ogień zbie­ra­li. Nie do­by­wa słów prze­raż­li­wych, gdy bied­ny oj­ciec tłukł gło­wą o ścia­nę, pa­trząc na syna, zmar­łe­go z czar­nej ospy, – i gdy tego syna ca­ło­wał w usta. Nie pod­no­si gło­su nig­dy. Raz je­dy­ny, gdy go po­ra­ził cios naj­okrut­niej­szy – utra­ta słu­chu – wsku­tek nie­szczę­śli­wej przy­go­dy ude­rze­nia wrót­nią w gło­wę, roz­wią­zu­je się jego ję­zyk dla po­że­gna­nia się ze świa­tem szme­rów, sze­le­stu drzew, gło­sów przy­ro­dy i śpie­wu pta­ków. Wte­dy do­strze­ga­my, jak głę­bo­kim jest po­etą. Nie mogę po­wstrzy­mać się, aże­by tego po­że­gna­nia tu­taj nie przy­to­czyć, jest to bo­wiem wy­so­kiej pięk­no­ści hymn o roz­ko­szy słu­chu i je­dy­ne pew­nie w li­te­ra­tu­rze świa­ta po­że­gna­nie się z dźwię­kiem.

"Że­gnaj, świer­go­cie przy­wią­za­nych do strze­chy wio­sko­wej wró­blich gro­ma­dek i ty, lot­nych ja­skó­łek szcze­bio­cie u pod­da­sza.

Że­gnaj, cu­dow­ny hym­nie sza­re­go skow­ron­ka, za­wie­szo­ne­go w wio­sen­ne po­ran­ki nad bu­dzą­cą się z le­tar­gu zi­mo­we­go zie­mią.Że­gnaj­cie, rzew­ne sło­wi­ków tre­le, za­mie­nia­ją­ce w przy­by­tek anio­łów ci­szę won­nych wie­czo­rów wio­sen­nych.Że­gnaj­cie, wy po­lnych świersz­czów ćwier­ka­nia wśród tchną­cych aro­ma­tem pól w ja­sne let­nie dzion­ki, i ty, cza­row­na ża­bich chó­rów ka­pe­lo w przed­noc­ki ma­jo­we.Że­gnaj­cie, szme­ry wód i po­szu­my pól.Że­gnaj­cie, ko­cha­ne dźwię­ki ser­decz­nych słów mat­ki, ojca i bra­ci.

Wdzięcz­na me­lo­djo pa­stu­szej li­gaw­ki, sre­brzy­sty gło­sie dzwon­ka, kró­wek po­ry­ki, ko­ni­ków rże­nie, że­gnaj­cie, że­gnaj­cie… "

Naj­pięk­niej­sze jed­nak w tem dzieł­ku są opi­sy po­dró­ży, po­dró­ży pro­le­ta­riac­kich, od­by­wa­nych na­ję­tym wo­zem, po bocz­nych pol­skich dro­gach do ce­lów ni­ja­kich, do na­dziei zna­le­zie­nia miej­sca po­by­tu, punk­tu opar­cia, za­cze­pie­nia się o ja­kąś pra­cę, do­się­gnię­cia kąta miesz­kal­ne­go. Au­tor nasz z tych to po­dró­ży po­da­je ty­sią­ce szcze­gó­łów, któ­re wte­dy uj­rzał i na­zaw­sze za­pa­mię­tał. A czy­ni to w spo­sób tak pro­sty i, że tak po­wiem, do­bry, iż sami sta­je­my się na­no­wo roz­cie­ka­wio­ne­mi dzieć­mi, któ­re tą oto wy­na­ję­tą fur­man­ką w "świat sze­ro­ki" jadą. Kę­dyś przyj­mu­ją nas w go­ści­nę, ser­decz­nie za­pra­sza­ją na noc­leg tacy sami, jak my, bie­da­cy i pra­cow­ni­cy, noc­leg po­spól­ny w za­dy­mio­nej i dusz­nej izbie. Ale wi­dzi­my wo­ko­ło sie­bie twa­rze po­czci­we, po­ora­ne, spa­lo­ne na skwa­rze i po­sie­czo­ne od ulew i chło­dów, po­de­pta­ne przez tro­skę wie­czy­stą.

Ob­cu­je­my z daw­no zga­sły­mi ludź­mi, któ­rzy na wi­dok dzie­ci otwie­ra­ją ra­mio­na, zdej­mu­ją z twa­rzy tro­skę i bo­jaźń o ju­trzej­sze ja­dło i wy­sta­wia­ją ubo­gi po­czę­stu­nek. Pro­ści pol­scy lu­dzie, for­na­le, za­rob­ni­cy, drwa­le, drob­ni kra­ma­rze, rze­mieśl­ni­cy i ro­bot­ni­cy uka­zu­ją nam się z tych kar­tek w ich praw­dzie i isto­cie. Prze­ma­wia­ją oto do nas daw­ne, dziw­ne re­li­gij­ne oby­cza­je, któ­re czas idą­cy wy­tra­cił, prze­pra­sza­nia w imie­niu zmar­łe­go nę­dza­rza przez mów­cę po­grze­bo­we­go – zie­mi czar­nej za to, iże ją dep­tał, wody zim­nej za to, iże ją pił…

Pi­je­my czar­ną i zim­ną po­ezję pol­skie­go ludu.

Cała ta epo­pe­ja ma­ło­rol­ne­go nę­dza­rza, peł­na lu­dzi tak pla­stycz­nie i wier­nie przed­sta­wio­nych, iż zna­my ich od­tąd i je­ste­śmy ich przy­ja­ciół­mi, choć tak bez­mier­nie są ubo­dzy i da­le­cy, – pi­sa­na jest ślicz­nym, prze­czy­stym, na­tu­ral­nym ję­zy­kiem. Ani jed­nej za­dry, ani jed­ne­go fał­szu, ani jed­nej bla­gi, lub prze­sa­dy!

Książ­ka w po­cząt­ko­wej swo­jej więk­szo­ści, – do chwi­li kie­dy jej au­tor zo­sta­je uzna­nym po­etą lu­do­wym, do­zna­ją­cym za­słu­żo­nych od­zna­czeń, – jest ar­cy­dzie­łem li­te­rac­kiem, czemś no­wem, nie­zna­nem, od­kryw­czem. Dru­ga część koń­co­wa jest już tyl­ko oso­bi­stą hi­stor­ją, pa­mięt­ni­kiem przejść, przy­gód, zmian po­zy­cji so­cjal­nej, wi­zyt, wy­jaz­dów i wy­cie­czek, i wła­ści­wie nie ma już związ­ku z czę­ścią pierw­szą. Przy­go­dy, od­ma­lo­wa­ne w czę­ści pierw­szej, czy­ta się jed­nym tchem, choć to jest po­spo­li­ty su­mar­jusz wę­dró­wek za chle­bem, za­rob­kiem i le­go­wi­skiem pew­nej pro­le­ta­riac­kiej ro­dzi­ny. Jest to od­sło­nię­ty rą­bek groź­ne­go ob­ra­zu, bo­le­snej kra­iny ubo­gich, na któ­rym każ­dy ruch sto­py ich na cierń na­tra­fia i krew na śla­dach swo­ich po­zo­sta­wia.

War­to prze­czy­tać tę książ­kę. War­to dać ją do czy­ta­nia, – za­miast bzdurstw i bajd, – dzie­ciom szczę­śli­wym tej zie­mi, któ­re nie przy­pusz­cza­ją, nie wie­dzą, nie sły­sza­ły i nie wi­dzia­ły w naj­smut­niej­szym śnie, jak tuż obok nich cier­pią strasz­li­wie ro­dze­ni ich bra­cia i ro­dzo­ne sio­stry.OD AU­TO­RA.

Ser­decz­ny przy­ja­ciel mój, Jan Słom­ka młod­szy, naj­pierw­szy z tych, któ­rzy sta­ra­li się wpro­wa­dzić mnie na udep­ta­ne ścież­ki li­te­rac­kiej pra­cy chłop­skiej, słu­cha­jąc mo­ich do­ryw­czych opo­wia­dań

o prze­by­tych ko­le­jach swe­go ży­cia, jął mnie na­ma­wiać do spi­sa­nia tych przejść.

Ocią­ga­łem się dłu­go. Bo na co to wszyst­ko? Wszak ży­cie moje ze swe­mi przej­ścia­mi, wy­pad­ka­mi – to jed­na kro­pla z tego mo­rza mar­ty­ro­lo­gii ludu pol­skie­go. Są to zda­rze­nia tak co­dzien­ne, tak po­spo­li­te i od wie­ków zna­ne, że zda­wa­ło mi się, iż u ni­ko­go chy­ba szer­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia nie wzbu­dzą.

Ale sko­ro na­mo­wy przy­ja­cie­la mego przy­bra­ły z cza­sem cha­rak­ter na­le­ga­nia, ule­głem wkoń­cu i na krót­ko przed wy­bu­chem wiel­kiej woj­ny za­bra­łem się do pi­sa­nia, po­dzie­la­jąc słusz­ne zresz­tą za­pa­try­wa­nia jego, że pra­ca ni­niej­sza przy­dać się kie­dyś może za­wo­do­wym bio­gra­fom, nie­jed­ne­go zaś z hoj­niej przez na­tu­rę upo­sa­żo­nych spół­bra­ci po­bu­dzi do spi­sa­nia bar­dziej in­te­re­su­ją­cych przejść, – a to już­by coś zna­czy­ło.

W dzieł­ku ni­niej­szem opi­sa­łem je­dy­nie oso­bi­ste prze­ży­cia, spo­strze­że­nia i wra­że­nia. Da­le­ko mo­jej ksią­żecz­ce do tych ślicz­nych "Pa­mięt­ni­ków wło­ścia­ni­na" sę­dzi­we­go wój­ta Jana Słom­ki, trak­tu­ją­cych wszech­stron­nie wszyst­kie prze­ja­wy wsi na­szej; da­le­ko jej rów­nież do tych barw i po­to­czy­sto­ści ję­zy­ka, ja­kie­mi od­zna­cza się pió­ro sza­now­ne­go se­na­to­ra Ja­kó­ba Boj­ki. Wszyst­ko w niej sza­re, tak, jak dola ży­cia jej au­to­ra.

Wy­cho­dząc z za­ło­że­nia, że nie­do­mó­wie­nia, do­myśl­ni­ki, fał­szy­wy wstyd przed­tem, cze­go się wsty­dzić nie na­le­ży, nie od­two­rzy­ły­by wier­nie ca­ło­ści ob­ra­zu, pi­sa­łem wszyst­ko bez ob­sło­nek. Zresz­tą bę­dąc sa­mo­ukiem, nie po­sia­dam wy­ro­bio­nej, tech­ni­ki pi­sar­skiej i tem sa­mem nie po­tra­fię osła­niać dra­stycz­niej szych szcze­gó­łów pa­ra­wa­nem li­te­rac­kie­go sty­lu.

Je­że­li więc ko­muś z bli­skich ser­cu memu wy­ja­skra­wie­niem fak­tów spra­wi­łem przy­krość – ser­decz­nie go z tego miej­sca prze­pra­szam.

Dal­szy ciąg opo­wia­da­nia uka­że się, jak Bóg da, w swo­im cza­sie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: