Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przez głębię do gwiazd - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
15,00

Przez głębię do gwiazd - ebook

Adam Kostrzewski, pseudonim literacki Adam Koss. Mieszka i pracuje w Łodzi. Podróżnik, sportowiec, płetwonurek, który każdą wolną chwilę przeznacza na poznawanie głębin morskich. Z wielkim zapałem podgląda tajemniczy podwodny świat. Osiągnął najwyższy stopień w nurkowaniu głębinowym. Gdyby nie ta pasja, powieść "Przez głębię do gwiazd" nigdy by nie powstała. Książka jest debiutem literackim autora.
Dwaj przyjaciele postanawiają spenetrować głębię Oceanu Atlantyckiego w okolicach Wysp Kanaryjskich i poszukać tajemniczej góry. Wynajmują odpowiedni statek i uporczywie trenują, aby w końcu podjąć próbę zejścia na głębokość dwustu metrów. Podczas kolejnych zanurzeń spotykają żarłacza tygrysiego. Ludojad usilnie próbuje ich przestraszyć i zniechęcić do schodzenia głębiej, ale mu się nie udaje. Kiedy osiągają niewiarygodną głębokość dwustu pięćdziesięciu metrów, przestają panować nad sytuacją, a w konsekwencji przedostają się w zupełnie inne miejsce. Autor przenosi historię z głębin morskich do nieznanego świata, akcja przyspiesza, a kosmiczne przygody nie pozwalają się oderwać od kolejnych stron.
Adam Koss potrafi zainteresować czytelnika i przykuć jego uwagę, między innymi dzięki zdolności tworzenia wyrazistych bohaterów. Doskonale panuje nad fabułą i dba o szczegóły przy konstruowaniu akcji. Obiecuje, że książka jest tylko pierwszym tomem serii.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8159-924-5
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1
GDZIEŚ NIEDALEKO WYSP KANARYJSKICH

– Tam! Do tej skały! Do tej! – krzyknął do załogi kapitan, pokazując palcem skalisty masyw przypominający antycznego Kolosa z Rodos. Manewrował statkiem, wybierając najlepszą trasę, i cały czas ściskał w zębach fajkę.

Kiedy statek zbliżył się do miejsca cumowania, na dziób wskoczył młody człowiek.

– Złap linę! – huknął kapitan.

Chłopak zwinnie poruszał się po rozhuśtanym pokładzie, balansując ciałem. Chwycił bosak1 i w mgnieniu oka wyciągnął rzutkę2 na pokład.

– Szefie, przymocuję do knechta3 na dziobie!

Kapitan kręcił sterem w prawo i w lewo, hamował silnikiem, ustawiał statek pod wiatr.

– Andres, rzuć kotwicę! – wydał kolejną komendę. Z mostka wszystko widział i mógł sprawnie zarządzać działaniami. – Naciągnąć cumę! Szybko! Szybko, bo nam odejdzie! – ponaglał.

Starszy, niewysoki człowiek stojący na rufie nacisnął zapadnię kabestanu4 i kotwica wystrzeliła jak z procy, by po chwili opaść na dno i wbić się w piasek.

– Diego, pomóż mi! Winda się zacięła – wyrzęził stary.

Diego podbiegł na rufę, przytrzymał zapadnię i razem naprężyli linę.

– Dziękuję ci, mój synu – powiedział Andres, ocierając pot z czoła.

Statek bujał się na falach.

– Dobra robota! Camilla jest przycumowana! – oznajmił uradowany kapitan.

Zerkał w stronę płetwonurków, szukając aprobaty. Ci klarowali5 właśnie sprzęt i byli zajęci. Po chwili wysoki, krępy, wyglądający niczym komandos mężczyzna o długich kruczych włosach spojrzał na kapitana, po czym pozdrowił go, podnosząc rękę. Kapitan, dumny z siebie, zauważył ten miły gest i zrewanżował się tym samym. Cały w skowronkach zaśpiewał piosenkę:

– _Camilla, Camilla, ty moja malina, słodka dziewczyna, miłością mi zawsze byłaś i_ _w_ _sercu zostaniesz po kres mych dni. Po wodach wzburzonych i_ _morzach głębokich płyniemy dzień za dniem. Camilla, Camilla, ty słodka malina…_

– Doktorku, słyszałeś, jak nasz kapitan śpiewa?! – spytał porucznik Darek zwany Honeymanem.

– Nie dało się nie słyszeć. Ma silny głos, może minął się z powołaniem – skwitował drugi z nurków.

– No wiesz, jest Hiszpanem. Ivan lubi śpiewać, wtedy jest wesoły i wszyscy się cieszą – wyjaśnił rozbawiony Honeyman. – „Camilla, Camilla, ty moja malina…” to jego hit.

Ivan zorientował się, że nurkowie rozmawiają na jego temat, i słuchał ich z zaciekawieniem.

– Brawo, kapitanie, świetnie ustawiłeś statek. Jest zasłonięty od wiatru – pochwalił go Honeyman.

– Camilla jest gotowa, panowie! – powiedział zadowolony z siebie kapitan, po czym dalej śpiewał miłosną pieśń, podskakując i tańcząc przy tym ekspresyjne kapitańskie tango.

W końcu, zmęczony i zdyszany, usiadł, zdjął kapitańską białą czapkę z czarnym daszkiem i otokiem i zaczął wycierać czoło błękitną serwetą, przeczesując przy tym palcami szpakowate włosy.

Nurkowie kończyli w tym czasie szykować i skręcać sprzęt.

– Chodź, doktorku, sprawdzimy gazy w butlach – zaproponował Honeyman.

Podeszli do twinsetów6 i butli, które – zabezpieczone przed przewróceniem – stały w otworach w podeście na dolnym pokładzie.

– Odkręć zawór na twinie i zobaczymy, ile masz wiatru.

– Dwieście barów – poinformował kolegę Artur, lekarz z Gdańska.

– Dobrze, sprawdzimy pozostałe flaszki. – Honeyman wziął analizator tlenowo-helowy7 i przyłożył do pierwszego zaworu. Opuściwszy go lekko, usłyszał wydostający się gaz. – W porządku! Gazy denne8 mamy prawidłowe – oznajmił. – Musimy po kolei sprawdzić zawartość kolejnych butli. – Honeyman lubił mieć wszystko pod kontrolą. – Wydaje mi się, że wszystko sprawdziliśmy i chyba jest dobrze – skwitował.

– Nie jesteś pewny? – podchwycił jego przyjaciel.

– Tak to jest z nurkowaniem, doktorku. – Honeyman się roześmiał. – Skąd ta niepewność? Sprawdziłeś całość, spędziłeś kilka godzin na poprawianiu, wydaje ci się, że wszystko powinno przebiegać bezawaryjnie, a tu bach! Pod wodą sprzęt nawala, nie podaje gazu, przecieka. I co wtedy? – Rozłożył ręce. – Dlatego wszystko, cały sprzęt nurkowy, warto dublować i brać jak najwięcej gazów w stage9. To ratuje życie! – tłumaczył z przekonaniem. – No dobra, zrozumiałeś chyba, więc się ubieramy! – rozkazał.

Artur podszedł do przyjaciela, klepnął go w ramię i krzyknął:

– Tak jest, poruczniku! Rozumie się!

Honeyman tak naprawdę nazywał się Dariusz Wilanowski i był doświadczonym żołnierzem polskich służb antyterrorystycznych. Służył w elitarnych jednostkach specjalnych i brał udział w akcjach o najwyższym stopniu ryzyka. W czasie żmudnych treningów do perfekcji opanował taktykę, sztuki walki wręcz, strzelanie, nurkowanie, skoki spadochronowe, działania z materiałami i urządzeniami wybuchowymi.

Mężczyźni założyli termoaktywną odzież, wygładzając przy tym pieczołowicie wszystkie nierówności, a potem Artur wsunął się w termiczny ocieplacz i zamknął ekspres. Honeyman w tym czasie zakładał suchy niebieski skafander. Zgiął się wpół i ciągnął mocno za nogawkę, aż noga wskoczyła do gumowego buta.

– Podaj mi talk – poprosił przyjaciela i posypał manszety przy nadgarstkach. Kiedy przecisnął głowę przez neoprenową kryzę, dodał: – Zapnij mi ekspres.

Doktorek energicznym ruchem spełnił prośbę Honeymana i dokładnie wyrównał plisę na jego plecach.

Po zapięciu skafandrów obaj przystąpili do zakładania sprzętu. Artur zdjął okulary, odgarnął długą blond grzywę i założył na głowę neoprenowy kaptur, a potem usiadł przed twinsetem, przyłożył pas naramienny i zapiął klamrę. Gdy wstał, chwycił pas kroczny, przełożył przez pas biodrowy i zacisnął metalową klamrę. Musiał jeszcze założyć komputery nurkowe na przedramię i tabliczkę z runtime’em, czyli planem nurkowym.

Honeyman skończył wcześniej.

– Doktorku, inflatory10! Dyndają z tyłu? Ciekawe, jak byś je zapiął pod wodą. Nadmuchaj skrzydło11! – komenderował. – Drugi stopień jest na szyi, octopus12 wpięty, zawory i manifold13 dobrze, odkręcone. Weź puszkę do paszczy i pooddychaj – polecił sprawdzić automaty oddechowe.

– Chodzi lekko. Wszystko jest OK – stwierdził lekarz.

Poszli na rufę i trzymając się drabinki, wpinali w pierścienie balast14 i zakładali płetwy. Potem stanęli na skraju statku, napluli do masek i je założyli. Wystarczył krok do przodu i skoczyli. Rozpryskująca się woda dosięgła marynarzy na pokładzie.

Gdy wynurzyli się po chwili, zawołali:

– Podać stage!

Marynarze spuścili im butle. Lądowały w pierścieniach uprzęży po obu stronach ciała.

– Sprawdzaj wszystko, doktorku!

– Przecież to robię!

W końcu Honeyman dał znać, że rozpoczynają. Włożyli automaty do ust, zaczęli się zanurzać i powoli opadać. Załoga statku wpatrywała się w znikające pod wodą sylwetki. Co jakiś czas w tym miejscu pojawiały się pęcherzyki powietrza.

– No i zniknęli. Nie gapić się w ocean jak gapa w gnat! Do stu tysięcy zdechłych sardynek, posprzątać pokład! – wykrzykiwał kapitan, wymachując rękoma. Oczywiście cały czas ściskał w zębach fajkę i puszczał dymka. Gdy trochę się uspokoił, przywołał kucharza. – _Cocinerooo! Cocinerooo!_ Jesteś, świetnie. Słuchaj, Vincento, trzeba przygotować obiad dla naszych gości.

– Przecież już szykuję – odburknął kucharz.

– Tak, tak, naturalnie, Vincento, przypominam ci tylko jako kapitan, delikatnie i ze spokojem – powiedział dobrotliwie Ivan, klepiąc się po brzuchu.

– Wiem, wiem. Jesteś pan głodny – domyślił się kucharz.

– Nie tak bardzo, jakby ci się wydawało, ale mógłbyś mi coś zaserwować. Na przykład kawusię z chrupiącymi ciasteczkami.

– Ile?

– Hmm… Niech pomyślę… Pięć… nie! Siedem churrosów w zupełności wystarczy przed obiadem. Zaraz, zaraz, co się tak spieszysz? Masz tam w kambuzie15 jakąś dzierlatkę, co, Vincento?

– No co pan, to wszyscy wiedzą. Pomaga mi córka z pierwszego małżeństwa.

– Hmm, córka… hmm… z pierwszego… – roześmiał się kapitan.

Twarz Vincenta skrzywiła się w ostrym grymasie, a czarne świdrujące oczy patrzyły na kapitana złowrogo. Wyglądał, jakby miał zamiar zaraz udusić dowódcę statku. Tamten, widząc, co się dzieje z kucharzem, zmienił ton.

– Nie denerwuj się, Vincento, bo złość urodzie twojej zaszkodzi i ptaszyna z gniazdeczka wyfrunie – powiedział. – Lepiej do ciasteczek dorzuć _horchatę_! Uwielbiam napić się po nich przepysznego soku migdałowego z korzeni cibory. Tylko pamiętaj, Vincento, napój musi być zimny, a kawusia i churrosy gorące!

– Dobra, kapitanie, zrobi się. A co z tym obiadem? Ma być?

– Zrozum, Vincento, oni przez dwa tygodnie rozpływali się, trenowali, odpinali te butle i przypinali. Po prostu się rozkręcali, a dzisiaj chcą zejść naprawdę głębiej, więc będą dłużej. Kapujesz?

– No jasne, co mam nie kapować. Obiadu dzisiaj nie będzie.

– Coś ty, zgłupiał!? – oburzył się kapitan. – Obiad ma być, ale później!

– Jestem kucharzem, a nie kapitanem! Siedzę i szykuję, gotuję dla was i piekę i przez cały dzień nosa nie wyściubię z kuchni, więc nie wiem, co się dzieje na statku – zirytował się tamten.

– Oj, nieładnie, Vincento, nieładnie. Nie fukaj tak, bo żarcie przypalisz. Napij się rumu i uspokój. – Kapitan podał wzburzonemu kucharzowi pełną szklankę.

Jedzenie na statku to święta rzecz, a Vincento był jedynym z siedmiu dotychczasowych kucharzy Camilli, który się sprawdził.

Mężczyzna wreszcie ochłonął i zapytał:

– To na którą obiad?

– Przygotuj na trzecią. Podasz, kiedy się wynurzą i przyjdą do mesy.

– Dobra, wobec tego idę robić deser.

– Szykuj, bo w brzuchu mi grają marsz żałobny. Masz młodą pomoc, to zrobisz to raz-dwa, kogucie!

– Kapitanie, przyczepiłeś się jak ryba pilot do rekina! – wybuchnął ponownie kucharz.

Ivan zaczął się śmiać przeraźliwie. Jego ochrypły rechot wypełniał cały statek.

***

Płetwonurkowie w tym czasie schodzili po cumie i po chwili zatrzymali się przy kotwicy zagłębionej w żółtym piasku. Artur poprawił węże, układając je tak, aby nie wystawały i nie przeszkadzały, potem spojrzał na komputer i sprawdził głębokość – byli na piętnastu metrach. Honeyman czekał spokojnie z boku i tylko się przyglądał. W końcu przyjaciel dał znać, że jest gotowy, i zaczęli płynąć w dół. Kierowali się w stronę pojawiającej się w oddali skalistej góry. Lekarz co jakiś czas kontrolował parametry.

Schodzili coraz głębiej i powoli dopływali do skał pokrytych bitumiczną lawą. Mijając je, Artur dostrzegł w jamie łeb mureny. „Niezły okaz!” – pomyślał i podpłynął bliżej. Ryba natychmiast się schowała, ale nurek zatrzymał się przed otworem i czekał. Nagle murena wyskoczyła jak z katapulty, kłapiąc ostrymi zębami i sycząc przed głową intruza. Chciała go złapać szczękami i ugryźć w rękę, ten jednak cofnął się, zręcznie odwrócił i machnął płetwami. Woda zawirowała, a olbrzymia ryba wróciła do swojego domu.

„Wredna żmija! Prawie mnie dopadła! Na pewno ma potomstwo, skoro tak zajadle broniła gniazda” – rozważał lekarz, oddalając się w swoim kierunku.

Wokół było pełno żywych stworzeń. Przed mężczyznami przepłynęła niespodziewanie ławica makreli, a poniżej dostrzegli gromadę mieniących się srebrzyście tuńczyków.

– „O, będzie pewnie z dwadzieścia sztuk! Dawno nie widziałem takiej licznej gromadki. Myślałem, że już wszystko ludzie odłowili. Pewnie zaraz pojawi się rekin, bo to jego przysmak” – pomyślał Honeyman, pokazując stado przyjacielowi.

Honeyman wciąż zerkał na komputer i widział, że zbliżają się już do stu metrów głębokości. Temperatura wody spadła, ale nie było zimno. Termometr pokazywał piętnaście stopni.

Nagle poczuli mocny prąd. Nie mogli się przez niego przedostać, wypychał ich w górę. W tej samej chwili zobaczyli grzbiet góry, podobny do piramidy. Silny, zimny oceaniczny prąd zepchnął ich na bok, dlatego mogli patrzeć tylko w dół, gdzie dostrzegli wielkie, opadające w nieskończoną toń ściany. Kusiło ich, by podpłynąć do tajemniczej góry, ale wiedzieli, że nie mają na tyle gazu. Zbliżyli się tylko i przyglądali.

Honeyman pokazał ręką, że w drodze powrotnej zmienią gazy. Po raz ostatni spojrzeli na majestatyczną górę, po czym obrócili się w prawo, aby rozpocząć wynurzanie.

I wtedy pojawił się tuż przed nimi ogromny żarłacz tygrysi. Miał otwartą szczękę, z której wystawały trójkątne zęby. Gdy nimi kłapał, woda wypływała szparami. Artur ze strachu musiał przytrzymać ręką automat w ustach, a w końcu zacisnął mocno zęby, by mieć pewność, że nie wypadnie.

Rekin patrzył na nich małymi, zimnymi oczami, mrużąc co jakiś czas powieki, a potem obrócił się bokiem, ukazując swoje wielkie ciało pokryte ciemnymi pasami.

„A więc tak oddychasz, kolego… Połykasz wodę i puszczasz przez skrzela, a przy wydmuchu wprowadzasz szpary w taniec. Na pewno nie jestem w twoim menu, ludzkie mięso cię nie zadowoli, jest za słodkie” – tłumaczył lekarz w myślach sobie i potworowi. Próbował się uspokoić.

Honeyman z kolei przyglądał się żarłaczowi z zadowoleniem, że jego proroctwo się spełniło. „Tak jak przewidywałem, gdy są tuńczyki, musi być i rekin” – przemknęło mu przez głowę.

– Jesteś wielki, koleś, największy żarłacz, jakiego widziałem. Zostań tu, a my wrócimy na statek – mówił przez automat.

Ruszyli w górę, a ludojad podążał za nimi i nie miał zamiaru ich opuścić. Przyglądał się im z zaciekawieniem, kiedy zmieniali gazy na wysokości osiemdziesięciu pięciu metrów. Po chwili zbliżył się znacznie, jakby chciał zobaczyć, co to za nieproszeni goście wtargnęli na jego terytorium.

Z czterema butlami po bokach, twinsetami na plecach, uprzężami i skrzydłami napełnionymi powietrzem mężczyźni wyglądali dość oryginalnie i przypominali batyskafy. Rekin okrążał ich, coraz bardziej zacieśniając krąg, i kiedy był już całkiem blisko, odnieśli wrażenie, że puścił do nich oczko. Najwidoczniej wzbudzili zainteresowanie drapieżnika.

Gdy nagle wpłynął między przyjaciół, wystraszyli się, ale nie spanikowali. Artur przypomniał sobie słowa Honeymana: „Nigdy nie okazuj strachu w ekstremalnych sytuacjach, bo przeciwnik to wyczuje”. Spojrzał na porucznika, a ten pokazał „OK” i spokojnie zamachał płetwami, jak gdyby nic się nie stało. To go uspokoiło i postanowił przemówić do rekina.

– Żarłaczu, ty jeszcze z nami? Może chcesz się zakumplować, co? A w ogóle jak masz na imię? Ja jestem Artur, ale możesz mówić do mnie „doktorku”, jak wszyscy. Nic nam przecież nie zrobisz, kolego. Jesteśmy przyjaciółmi, przypłynęliśmy tu, bo ciekawi nas twój świat – mówił przez automat, jednocześnie patrząc na wielkie, pokryte szklistymi łuskami ciało rekina.

I dalej płynęli razem, aż płetwonurkowie zatrzymali się na pięćdziesiątym piątym metrze. Robiąc przystanek dekompresyjny16, zmienili gazy i czekali trzy minuty.

– Tu się pożegnamy, przyjacielu – powiedział do rekina Honeyman, wypuszczając z automatu nurkowego bąble powietrza. – Dziękuję za towarzystwo. Wrócimy tu jeszcze jutro. Może się spotkamy?

Wielki żarłacz chyba zrozumiał przemowę, bo został na miejscu i penetrował przestrzeń oceaniczną, delikatnie poruszając ogonem. Za to płetwonurkowie ruszyli dalej, do kolejnego przystanku.

Gdy spojrzeli jeszcze raz w dół, dostrzegli tylko poruszający się w oddali cień. Na głębokości dwudziestu jeden metrów znowu zmienili gazy, a potem kolejny raz zatrzymali się na dekompresję, aż w końcu dopłynęli do żółtego piasku i zobaczyli trzon kotwicy tkwiący na piętnastu metrach głębokości. Zostały im dwa przystanki: na sześciu metrach przeszli na tlen, a na trzech zrobili ostatni krótki postój. Wynurzyli się w sto pięćdziesiątej minucie nurkowania.

Witał ich uśmiechnięty Diego, machający ręką z drabinki. Odebrał od nich butle i weszli na pokład, trzymając jedynie płetwy pod pachami. Usiedli, zdjęli maski i pozostali przez chwilę w bezruchu. Odpoczywali. W końcu zaczęli rozpinać pasy uprzęży, uwalniając się od ciężkich i krępujących twinsetów. Potem podeszli do kapitana i przybili żółwika na powitanie.

– Całkiem fajne plumknięcie. Nareszcie się rozpływaliśmy – rzucił Honeyman.

– Niesamowite wrażenia! I ten wielki żarłacz tygrysi! – ekscytował się Artur.

– Jaki żarłacz? Widzieliście olbrzyma? – dopytywał kapitan.

– Kapitanie, było super! Muszę trochę odpocząć i ochłonąć – skwitował Artur.

– Tak, jasne, się rozumie, jesteście zmęczeni. Długo was nie było. A spotkanie z żarłaczem to dopiero przeżycie. Nasz znakomity _cocinero_ przygotował dla was przepyszny obiad! – opowiadał ożywiony kapitan.

Zaraz pojawił się też Diego.

– Podobno widzieliście wielkiego rekina – powiedział, biegnąc w ich stronę.

– Słyszałem, że w tych wodach żyje największy z rekinów, olbrzymi żarłacz tygrysi pożerający nurków! – dorzucił stary Andres.

– Zaraz, powoli, wolnego. Co z wami, marynarze? Dajcie odpocząć zmęczonym ludziom! Dowiecie się wszystkiego w odpowiednim czasie, a teraz wracajcie do swojej roboty. Rybia melodia! – huknął kapitan.

Płetwonurkowie szybko rozpinali skafandry, pomagając sobie nawzajem. Byli bardzo zmęczeni, pot zalewał im oczy. Panował uciążliwy upał, gorące promienie słoneczne oślepiały, a na morzu była flauta. Artur i Honeyman rozwiesili ubrania i skafandry na wieszakach i założyli na głowy czapki, aby ogrzać zatoki i czoło.

– Chodź, idziemy się ochlapać – zarządził Honeyman.

Chociaż czuli potworne zmęczenie, byli bardzo zadowoleni. Szli do kajut, rozmawiając i gestykulując. Chcieli się odświeżyć, wziąć prysznic i przygotować do obiadu.

------------------------------------------------------------------------

1 Bosak – drzewiec z grotem ze stali nierdzewnej.

2 Rzutka – cienka lina cumownicza.

3 Knecht – uchwyt do mocowania liny.

4 Kabestan – winda cumownicza do wybierania i luzowania cum i innych lin na statku.

5 Klarowanie – właściwe składanie sprzętu nurkowego.

6 Twinset (albo twin) – zestaw dwóch bliźniaczych butli nurkowych.

7 Analizator tlenowo-helowy – urządzenie do precyzyjnego pomiaru stężenia tlenu i helu w gazach oddechowych do nurkowania. Niezbędne w przypadku nurków technicznych, stosujących mieszanki nitrox (mieszanka tlenowo-azotowa zawierająca więcej niż 21% tlenu; zmniejszenie ilości azotu w mieszaninie poprawia jej właściwości w przypadku nurkowań do 40 m) i trimix (mieszanina tlenu-helu-azotu stosowana w nurkowaniach poniżej 50 m).

8 Gaz denny – gaz używany w nurkowaniu na największej głębokości.

9 Stage – butla, przypinana z boku do klamer uprzęży. Najczęściej zawiera gaz przyspieszający dekompresję (gaz dekompresyjny) lub stanowi dodatkowy zapas gazu.

10 Inflator – element skrzydła zakończony zaworem dodawczym i spustowym.

11 Skrzydło – zestaw, w którego skład wchodzą worek wypornościowy wyposażony w inflator oraz płyta metalowa z uprzężą.

12 Octopus – zapasowy automat oddechowy.

13 Manifold – zawór umożliwiający przepływ gazu między butlami.

14 Balast – obciążnik ołowiany.

15 Kambuz – kuchnia na statku.

16 Przystanek dekompresyjny – zatrzymanie się, najczęściej w celu usunięcia nadmiaru gazów, głównie azotu, nagromadzonych w organizmie (krwiobiegu), podczas fazy dennej nurkowania.ROZDZIAŁ 2
SZEF KUCHNI NA CAMILLI

Po całym statku unosił się zapach jedzenia, które przygotował Vincento del Major Cocinero, szef kuchni na Camilli. Honeyman i Artur, zadowoleni, lecz niezmiernie głodni, podążali do mesy na upragniony obiad. Kapitan zauważył płetwonurków i z entuzjazmem zawołał:

– Zjemy dzisiaj na górnym pokładzie! Jest ładna pogoda i wcale nie wieje.

Mężczyźni weszli na górę i z radością zauważyli, że na pięknie udekorowanych półmiskach było dużo kolorowego jedzenia. Małe białe ziemniaki w łupinach polane czerwonym i zielonym sosem robiły niepowtarzalne wrażenie. Artur od razu nalał sobie do głębokiej metalowej miski rosołu z grubymi kluskami, kawałkami mięsa i ziemniakami.

– Ale uczta – stwierdził i potarł dłonie o siebie. Jego niebieskie oczy błyszczały bardziej niż zwykle.

Honeyman był świetnym nurkiem technicznym, spędził pod wodą tysiące godzin, ale – jak na ironię – nie lubił ryb i owoców morza. Gustował głównie w drobiu. Podszedł do kambuzy i powiedział do kucharza:

– Mistrzu Vincento, mam taką prośbę: mógłby mi pan usmażyć dwa duże filety z kurczaka? Tylko bez żadnych przypraw. Nie toleruję czosnku i cebuli, po prostu źle się po nich czuję. Aha, i biały ryż również poproszę!

– Też bez przypraw? – zapytał Vincento wesoło, poruszając czarnym hiszpańskim wąsem.

– Tak, tak, czysty biały ryż i białe mięso. To najlepsze, co może być!

– Nie ma sprawy! Trzeba było mówić od razu, a nie męczyć się przez tyle dni.

– Do tej pory nie było tak źle, ale dzisiaj to już totalna porażka. Vincento, dosłownie nie ma dla mnie nic do jedzenia. Nic! A… jeszcze jedno, jestem Honeyman – przedstawił się, po czym wrócił do towarzyszy.

Usiadł przy stole, nalał sobie szklaneczkę wody i popijał ją, czekając na swój posiłek. Kapitan w tym czasie zajadał się pieczonym królikiem z ryżem doprawionym szafranem, ale też nakładał sobie z patelni owoce morza. W końcu kucharz Vincento przyniósł tak oczekiwaną przez Honeymana dużą porcję filetów z perłowym ryżem.

– _S’il vous plaît_ – powiedział, stawiając jedzenie na stole.

– Dziękuję! Jesteś _masterchef!_

– _Bon appétit,_ Honeyman!

– Vincento, dawaj sangrię! – krzyknął na cały głos kapitan.

– Racja, sangria! Zupełnie zapomniałem, już lecę! – rzucił z przejęciem kucharz i szybkim krokiem ruszył do kuchni.

Honeyman chwycił karafkę i nalał do swojej szklanki kolejną porcję wody. Kapitan nie mógł tego nie skomentować.

– Jak zwykle woda! Na Neptuna, jedna szklaneczka wina jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – Nalał sobie czerwonego trunku z dodatkiem owoców i lodu. – To opowiadajcie, panowie! Jestem niezmiernie ciekaw, co to była za przygoda z rekinem – mówił, wycierając białą serwetą krzaczaste szpakowate wąsy.

Przyjaciele zaczęli opowiadać o spotkaniu z mureną i o tym, jak niesamowity prąd nie pozwalał im się zbliżyć do tajemniczej góry. Bezspornie bohaterem dnia był żarłacz, który pojawił się niespodziewanie i śledził każdy ich ruch zimnymi oczami, aż im się kaptury kręciły na głowach ze strachu.

– To miejsce jest mało znane, ale dawno temu nurkowało tu wojsko. Swoje szkolenia mieli w tym miejscu hiszpańscy komandosi i wtedy też pływały rekiny. Zaatakowały żołnierzy na głębokości siedemdziesięciu metrów. Jeden z nich dostał ataku histerii i zemdlał – opowiadał kapitan. Nagle przerwał, nabił fajkę i podpalił.

– Wpadł w panikę i co się z nim stało? – dopytywał zniecierpliwiony Artur.

– To było bardzo dziwne, ponieważ nie miał żadnych śladów pogryzienia, a gdy go wydobyli na statek, odzyskał przytomność i wylądował w komorze dekompresyjnej. Pozostali mówili niestworzone rzeczy. Twierdzili, że to był wielki żarłacz olbrzymi i zachowywał się bardzo agresywnie. Uważali go za potwora. Wpływał między nich i otwierał paszczę, pokazując szczęki z ostrymi zębami. Cudem uniknęli pożarcia. Niektórzy żołnierze przysięgali, że żarłaczy było więcej. – Kapitan zamilkł na chwilę, popykał fajkę, po czym ciągnął dalej: – Jak pamiętam, wszyscy byli posrani i mieli strach w oczach. Pomimo tego dowódca statku zdecydował, że zostają. Chciał to miejsce spenetrować z batyskafu. Byłem bosmanem na tym statku, ale to dawne dzieje. Ach, to były czasy. Byłem młody i przystojny, dziewczyny kochały się we mnie na zabój.

– Ivan, nie rozczulaj się, tylko opowiadaj! – ponaglił go Honeyman.

– Zostały tylko miłe wspomnienia. Jak sobie przypomnę… No dobra, już mówię! – Kapitan otrząsnął się z rozmarzenia. – To miejsce jest zbyt oddalone od stałego lądu. Mała, mniej wyporna niż nasza jednostka nie ma żadnych szans, rozbije się o skały. Dzisiaj jest bezwietrznie, ale bywają dni, że wiatr hula i zrywa cumy.

– Ale co dalej, zbadali to miejsce batyskafem? – zapytał zniecierpliwiony Artur.

– Pogoda nagle się załamała i zapadła ciemna noc. Tak to pamiętam. Zrobiło się mrocznie i przeraźliwie niczym w piekle. To było dwudziestego piątego czerwca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku. Nigdy tego dnia nie zapomnę! Nagle trzasnęły pioruny i przyszedł niesamowity sztorm. Zerwał cumę na dziobie, a statek stał tak jak nasz teraz. Zapamiętałem dokładnie tę skałę, bo pioruny oświetlały ją dokładnie. Dobrze, że nas nie trafiło, mieliśmy fart. Już bym wam tego nie opowiadał.

– I odpłynęliście, tak? – dopytywał Artur.

– Dowódca chciał zmienić pozycję, schować się za tymi skałami i przeczekać. Był uparty, ale dostał rozkaz od szefa sztabu i odpłynęliśmy. – Kapitan zamyślił się na chwilę. – Słyszałem różne dziwne opowieści, ale nikt tu nie nurkował od wielu lat, a ocean jest w tym miejscu kapryśny – ciągnął. – Ostatnio byłem tu w tamtym roku, by pokazać te cuda Honeymanowi. Resztę znacie. Bardzo nalegałeś – zwrócił się do Honeymana – żeby tu nurkować, to jesteśmy. Klient nasz pan!

Honeyman wypił resztkę wody ze szklanki i spojrzał na kapitana.

– Chyba nikt teraz nie żałuje tej decyzji? – spytał.

– Pewnie, że nie! Neptun jest łaskawy! Mamy świetną pogodę, rekin was nie pożarł, kolejne nurkowanie już za nami, zatem można sobie tylko życzyć, aby tak było dalej. – Kapitan się uśmiechnął. Złapał energicznie za dzban i chciał napełnić kieliszki, ale porucznik swój zakrył dłonią. – To może lemoniadki z kaktusa? Jest bardzo orzeźwiająca i dobrze się po niej śpi – nie ustępował Ivan.

– Lemoniadka? Chętnie! – Honeyman nadstawił szklankę.

– To mi też proszę nalać! – przypomniał o sobie Artur.

Nurkowie siedzieli przy stole i opowiadali o swoich przeżyciach, aż niebo pociemniało i zaświeciły gwiazdy. Z rufy wciąż dochodziły gorące rytmy skocznej hiszpańskiej muzyki – załoga gromadziła się wokół grającego na gitarze Diega i śpiewała piosenki.

– Jutro zejdziemy głębiej, chcę zobaczyć tę górę – oświadczył Honeyman.

– To wciąż za mało, by ją dobrze widzieć – stwierdził Artur.

– Taaa! Wiem, że to za płytko! Ale nie od razu Kraków zbudowano, doktorku! W końcu zobaczymy ją w pełnej krasie. Ivanie – Honeyman zwrócił się do kapitana – na jutro plan jest taki: schodzimy na sto pięćdziesiąt metrów.

– Nie za głęboko? – zastanawiał się Ivan, pykając fajkę.

– Doktorkowi dobrze dziś poszło, poradził sobie z czterema flaszkami, to jutro dorzucimy jeszcze dwie: jedną na twina do inflacji i dodatkowego stega do uprzęży. Zresztą już pływał z sześcioma, więc nie widzę problemu!

Artur uśmiechnął się, podniósł kieliszek z sangrią i delikatnie stuknął w szkło kapitana. Wypili jednocześnie.

– Teraz pójdziemy do pana Flaszki do sprężarkowni przygotować gazy na jutro – oznajmił Honeyman, pierwszy wstając od stołu.

Kapitan pospiesznie zerwał się z krzesła i wytarł starannie serwetką usta i wąsy.

– Tak, tak, idziemy! – Skinął głową i wszyscy zeszli na dolny pokład.

***

Honeyman otworzył drzwi do pomieszczenia, w którym stały butle nurkowe nabijane gazem.

– Cześć, Flaszka! – Podał rękę wychodzącemu im naprzeciw mężczyźnie.

– Witam – odpowiedział tamten. – O, i kapitan się do mnie pofatygował! – Uśmiechnął się.

– _Hola!_ – rzucił Ivan.

– Słuchaj, Flaszka – ciągnął Honeyman – chciałbym, żebyś nam zrobił takie gazy.

Pan Flaszka spojrzał bystro na zapisaną odręcznie kartkę, zmarszczył długie, poskręcane jak drut kolczasty siwe brwi i znów się uśmiechnął.

– Tłuste! – skomentował, gładząc dłonią elegancko przycięte srebrzyste wąsiki i szpicbródkę.

– Jutro schodzimy głębiej, więc musimy mieć więcej helu.

– To zrozumiałe. Wnioskuję, że pęknie przynajmniej sto trzydzieści. Mam rację?

– Tak. Chcemy przyjrzeć się dokładniej tej górze, bo dzisiaj zaledwie dotknęliśmy wierzchołka. Zakładam, że musimy zejść tak na sto pięćdziesiąt metrów. A te tłuste gazy, jak powiedziałeś, będą na dwieście. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to…

– To zrobicie dwieście, a jak nie, to lepiej mieć zapas – dopowiedział Flaszka.

– Tak. Bardzo dobrze się rozumiemy. Lepiej nosić niż się prosić! – zaśmiał się Honeyman.

Pan Flaszka nazywał się tak naprawdę Carlos Lope de Vega i wyróżniał się wysokim wzrostem oraz szczupłą sylwetką. Od jakiegoś czasu był na emeryturze. Przepadał za podróżami, szczególnie wyprawami morskimi i nurkowaniem, a że z zawodu był inżynierem mechanikiem, zrobił kurs gas blendera1 i dostał pracę na Camilli. Kapitan Ivan ochrzcił go Flaszką, bo z powodu swej szczupłości przypominał butelkę wina, i tak już zostało.

Honeyman i Flaszka zaczęli przygotowywać gazy. Rozmawiali z ożywieniem i wymieniali się wiedzą, nie zważając na otoczenie.

– Nic tu po nas, znowu będą gadać i gadać! – zniecierpliwił się kapitan. – Chodźmy! – zwrócił się do towarzysza. – Napijemy się pysznej kawy na górnym pokładzie. Stamtąd dobrze widać niebo, to popatrzymy na gwiazdy.

Kiedy tam dotarli, podał Arturowi lornetkę.

– Spójrz, jak świetnie widać Plejady – powiedział.

Obydwaj wpatrywali się w niebo z zainteresowaniem, odnajdując gwiazdozbiory zodiakalne. W tym czasie Vincento przyniósł ciasteczka oraz kawę i postawił na stoliku kapitańskim.

– Doktorku, zapraszam na kawę i przepyszne magellanki! – zaproponował kapitan i przeszli kawałek dalej.

– Znakomite te babeczki! Świetne! Wyczuwam wyraźny smak cytryny – zachwalał lekarz, chociaż nie był głodny. Myślał o jutrzejszym nurkowaniu.

Szybko dopił kawę, bo usłyszał zbliżające się kroki. Pomyślał, że wreszcie zjawił się Honeyman.

– No co tam, doktorku, pora spać? – zapytał przyjaciel.

– Bezspornie! – potwierdził Artur, chcąc uwolnić się od towarzystwa Ivana.

– Jakie: spać? Zaraz, zaraz! Młoda godzina jeszcze. Siadaj, Honeyman, napij się kawy i zjedz babeczkę! – zagrzmiał zirytowany kapitan.

– Babeczkę? Chętnie! Ale za kawę dziękuję, napiję się wody.

– Wodę to piją zwierzęta! A my napijemy się dobrego hiszpańskiego wina.

– Ludzie też piją wodę, nie tylko wino. Ivanie, doprawdy, ja w ogóle nie piję alkoholu i basta!

– Ależ, poruczniku! Wiem, że masz swoje zasady, ale doktorkowi nie możesz zabronić.

– Nieee… – wyartykułował lekarz.

– Jakie: nie!? Odrobinę, proszę bardzo. – Kapitan napełnił kieliszek Artura. – Kapka nie zaszkodzi, a śpi się po tym jak niemowlę. Niesamowity hiszpański bukiet, najlepsze na świecie Noe Pedro Ximénez.

Artur nie chciał urazić kapitana, więc szybko podniósł kieliszek i wydał okrzyk:

– _Salud!_ – Wypił zawartość jednym haustem i wstał od stołu. – Cześć, Ivanie! Do jutra! – pożegnał się szybko.

– _Adiós!_ – krzyknął kapitan.

Lekarz z zadowoleniem ruszył do wyjścia, ale zaraz musiał się zatrzymać.

– Pozwól jeszcze na słówko, doktorku – usłyszał za sobą głos kapitana.

„Czego ten stary cap jeszcze chce?” – pomyślał i odpowiedział z rezygnacją:

– Tak? Słucham, Ivanie.

– Siadaj, nie będziemy rozmawiać na stojąco. Jeszcze zdążysz się wyspać – zachęcał kapitan. – Wiesz, jest dopiero dwudziesta druga, chyba nie pójdziesz spać z kurami? Nie masz swojego zdania? – Nachylił się ku mężczyźnie, oczekując odpowiedzi, ale zanim ten zdążył otworzyć usta, mówił dalej: – Honeyman ma zasady, rozumiem. Ale na Neptuna, niech sam się katuje takim reżimem!

Lekarz wysłuchał kapitana, który usilnie próbował buntować go przeciwko przyjacielowi.

– Nie przesadzaj, Ivanie. On jest sportowcem, musi dbać o kondycję – bronił Honeymana.

Kapitan się nie poddawał.

– Nie jest taki słodki, jak by mogło się zdawać!

– Ma facet swoje zasady, jak to wojskowy! – rzekł z przekonaniem lekarz. – To komandos, który był na wojnie na Bałkanach i ochraniał ludność cywilną!

– Ja to rozumiem, każdy ma swojego bzika. Ale winka możemy się napić, prawda?

– Słuchaj, Ivanie, ty możesz się napić wina, ale ja poproszę herbatę.

– No dobra. Vincento! – krzyknął kapitan.

– Poczekaj, nie wzywaj go. Sam pójdę. Nie fatyguj człowieka, i tak wszystko musi sam ogarnąć.

– Co ty za farmazony pleciesz! – wkurzył się Ivan. – Osamotniony biedaczek, kto by pomyślał! Ma tam dzierlatkę do pomocy! – Uderzył w śmiech.

– Naprawdę? Nikogo nie widziałem.

– To cwany lis, a właściwie to pies, pies na kobitki, się rozumie! – Kapitan rechotał coraz bardziej. Po chwili się uspokoił i wrócił do porucznika. – Ja wiem, że Honeyman jest komandosem. Pływałem z nim po tych wodach w tamtym roku, był instruktorem i szkolił nurków technicznych. Wojak wojaka pozna! To dobry fachowiec. Pamiętam, jak niektórzy płakali, a on nie odpuszczał, kazał powtarzać i powtarzać. Wyszło to wszystkim na dobre, bo jak ktoś chce schodzić głębiej, musi być wyszkolony! Prawda, doktorku?

Lekarz pokiwał głową i dorzucił:

– Wstaje wcześnie, skoro świt, i ćwiczy. Robi pompki, podciąga się i rozciąga, potem robi przerwę na zieloną herbatę i znowu ćwiczy.

– Herkules z niego, a nie Honeyman – skwitował kapitan. – Bardzo lubi miód, potrafi zjeść cały słoik, dlatego tak go nazwali. Ale wygląda jak atleta, więc teraz zostanie Herkulesem Honeymanem. – Kapitan znowu zarechotał. – Wiem, że był w jednostkach specjalnych.

– Zgadza się – przytaknął Artur i korzystając z chwili milczenia Ivana, opowiedział przebieg kariery porucznika. Mówił o nim w samych superlatywach. – Służył w polskich jednostkach. To elitarna formacja policji, przeznaczona do zadań niekonwencjonalnych i nadzwyczajnie trudnych. Jest świetnie wyszkolony i wytrzymały psychicznie i fizycznie. Potrafi działać na lądzie, w wodzie i z powietrza. Dba o kondycję, bo jest jednym z najlepszych płetwonurków głębinowych na świecie i ma najwięcej zejść powyżej dwustu metrów.

Iwan ze spokojem wysłuchał życiorysu. Poprawił kapitańską czapkę na głowie i zerknął spod daszka na lekarza. – Tak, tak, jest najlepszy! Ja to wiem – powiedział.

Doktorek poczuł ulgę i rzucił pospiesznie:

– A teraz pozwolisz, Ivanie, ale pójdę do swojej kajuty.

– Ależ bez dwóch zdań, jak najbardziej. Ja też jestem zmęczony, chętnie rzucę się na swoją starą… pryczę! – Ivan wybuchnął śmiechem. – _Camilla, malina, to moja dziewczyna…_ – zanucił i podśpiewując, ruszył do kabiny.

------------------------------------------------------------------------

1 Gas blender – technik sporządzający mieszaniny gazów, tj. tlenu, helu i powietrza.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: