- W empik go
Przezwykłe przygody nieboszczki Marysi - ebook
Przezwykłe przygody nieboszczki Marysi - ebook
Marysia była zwykłą kobietą, kobietą jakich tysiące. Miała swoje plany, marzenia, na realizację których ciężko pracowała, nieidealnego męża, nudną pracę. Tak jak każdy, miała swoje życie. Lecz ono, jak się przekonamy, lubi płatać figle. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego piszę o niej w czasie przeszłym? Otóż, nasza bohaterka, zrządzeniem losu, w niezrozumiały z początku sposób, ląduje w dziwnym biurze podróży. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo na pewno zasłużyła na wakacje, gdyby nie fakt, że biuro „Ostatnia Podróż", okazuje się być w zupełnie innym świecie.
Błoga z pozoru opowieść o przezwykłych przygodach nieboszczki Marysi, to historia o tym, że nic tak naprawdę nie dzieje się ot tak. Wszystko ma swą przyczynę i skutek. Niebanalna, pełna aluzji, niepozbawiona ironii i specyficznego humoru powieść, celowana jest raczej w stronę czytelniczek. Polecam ją jednak wszystkim, którzy łudzą się, że na tamtym świecie będą mieli wreszcie święty spokój.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-281-3688-1 |
Rozmiar pliku: | 341 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kto to taki, ta Marysia?
Marysia, to z pozoru zwykła kobieta. I nie jest to bynajmniej Maria od dzieciątka, czy jeszcze inna świętość. Po prostu Marysia, podobna setkom innych Maryś, które spotykacie na mieście.
Jak każda kobieta ma (a raczej miała) swoje plany, marzenia, a przede wszystkim życie. Powoli, dzień za dniem, realizowała swoje marzenia, walcząc z przeciwnościami losu, które pojawiały się na jej drodze. Nie wszystko jednak w tej doczesności jej wyszło. Nie wszystko było tak, jak sobie zaplanowała. Niestety, zdarza się, i to często, że przy najmniejszym potknięciu korona spada nam z głowy... Trzeba wtedy, podobno, podnieść ją i iść dalej. Jednak Marysia w tym całym zabieganiu, przede wszystkim nie zaplanowała śmierci. Bo któż to robi? Kto, kładąc się spać, planuje, że obudzi się po drugiej stronie życia i resztę swej – wiecznej już – egzystencji, spędzi właśnie tam?
Pewnego razu Marysia orientuje się, że kolejnym etapem jej istnienia jest wieczne odpoczywanie. I tu zaczyna się nasza opowieść. Bo czy niebiańskie kresy, tak bardzo różnią się od tego, co poznaliśmy za życia? Okazuje się, że po śmierci nadal doświadczamy całej palety emocji. Nadal dopadają nas dylematy, co prawda, już nie dnia codziennego, lecz o wiele poważniejsze, bo dotyczące wieczności. Uczymy się nowych rzeczy, a przede wszystkim poznajemy tych, którzy stają się naszą, zupełnie nową, rodziną. Czas zwalnia, a może się nawet zatrzymuje? Nie, chyba jednak płynie dalej, bo wieczność, jakby nie patrzeć, nie ma końca.
Gotowi na przedziwną podróż w zaświaty? Gotowi na poznanie niepoznanego? To zapnijcie pasy i pędzimy ku Niebu, bo to tam wszystko się kończy i zarazem zaczyna.PO BILET W JEDNĄ STRONĘ
Oto ja, Maria (dla najbliższych Marysia), ubrana w stary dres, stoję w kolejce po wieczne odpoczywanie. Przyznaję się bez bicia, że fakt ten nie od razu dotarł do mojej świadomości, gdy zdezorientowana ocknęłam się we wspomnianej kolejce. Zdziwiona jak jeszcze nigdy, rozejrzałam się uważnie dookoła.
Cholercia, znów ogonki. Komuna wróciła? Westchnęłam głośno.
Wielka sala z wysokim sufitem zapełniona była milczącymi ludźmi. Przypominała trochę halę odlotów na lotnisku. Kiedyś leciałam do kuzynki samolotem i wyglądało to podobnie. Teraz nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wszyscy stoją po przeklęty ocet. Jednak ta „impreza” wyglądała ciut dziwnie.
Wszyscy ludzie po mojej stronie ustawili się do jednej kolejki. Drugi ogonek kierował się ku wyjściu. Dokąd? Póki nie wiem, o co chodzi, postoję grzecznie w kolejce.
Tłum przesuwał się leniwie. Z głośniczków, których nie potrafiłam zlokalizować, sączyła się cicho muzyka. Wypad klasa, tylko ludzie jacyś sztywni.
Nie mogąc stać bezczynnie w miejscu, zaczęłam przyglądać się otoczeniu. Dookoła dominował szary kolor, wszystko było jakieś takie bure. Szklane ściany pozwalały obserwować to, co działo się na wszystkich stanowiskach, a działo się niewiele. Ot, ludzie przechodzili przez odprawę i szli dalej, w stronę, którą wskazywały niebieskie strzałki umieszczone na podłodze.
Nie mogłam uwierzyć, że nigdzie nie pałętali się strażnicy, a mimo to spokój i porządek nie zostały zaburzone żadnym incydentem.
Olbrzymie ściany budynku były pozbawione okien. Z sufitu sączyło się delikatne światło, które nie raziło w oczy jak zwykłe jarzeniówki. Musiało to być jakieś nowoczesne rozwiązanie.
Znudzona obserwacją architektury rozejrzałam się po ludziach. Nikt się tu nie uśmiechał i prawie nikt z nikim nie rozmawiał. Niektórzy wprawdzie szeptali między sobą, nieznacznie gestykulując. Jednak nikt nie wykazywał chęci do jakiejkolwiek wymiany zdań, nawet zwykłego „dzień dobry”.
Nie, no długo nie wytrzymam w tej ciszy.
– Przepraszam – zaczepiłam starszą kobiecinę w płaszczu wyglądającym jak podomka. – Za czym ta kolejka?
– To pani nie wie?
Spojrzałam na kobietę jak głupia. Gdybym wiedziała, nie robiłabym z siebie idiotki.
– Jak widać…
– Biedaczka… – Szturchnęła starszego jegomościa stojącego obok. – Musiała umrzeć z zaskoczenia.
– U co?! – krzyknęłam mimowolnie, rozglądając się dookoła.
– To kolejka do biura podróży. No wie pani… – zbliżyła się do mnie i dokończyła konspiracyjnym szeptem – „Ostatnia podróż”.
– Dziękuję – wpojona uprzejmość kazała mi podziękować za informację o tym, że umarłam.
No to wszystko jasne. Musiałam zejść we śnie. Mogłam chociaż Marianowi garnitur naszykować. W sumie to niech się teraz pijaczyna sam o wszystko martwi. Pojechałam na wakacje. Ostatnie.
Nie wiadomo kiedy znalazłam się przed okienkiem. Czas tu biegł jakoś inaczej. Uśmiechnęłam się do kobiety w błękitnej bluzce ze stójką i ciasno związanymi włosami. Kok na głowie wydawał się być doklejony na amen.
– Proszę stać prosto podczas skanowania – powiedziała.
Jakiego skanowania?
Patrzyłam na kobietę ze zdziwieniem i prawie krzyknęłam, gdy ten przeklęty skaner zaświecił mi w oczy. Oślepnę tu! Nie dość, że umarłam, to jeszcze ślepa będę przez resztę śmierci. Chciałam zakląć, ale nie wiedziałam, czy wypada rzucać mięsem w Niebie. W sumie czy to już Niebo? Cholera wie. Ciii… może słyszą myśli.
Zamrugałam szybko, przecierając oczy.
– Witamy, pani Mario. Proszę. – Coś głośno bipnęło i kobieta położyła przede mną plastikową kartę. – Biuro Podróży 15 A. Miłej wieczności.
Pańcia w okienku uśmiechała się jak w reklamie pasty do zębów.
Przeszłam dalej, oglądając plastik, który trzymałam w ręku. Plamy przed oczyma nie znikały. Takim błyskiem witają po śmierci każdego. Wzruszyłam ramionami. Pójdę poszukać tego 15 A.
Szłam powoli, z zaciekawieniem przyglądając się architekturze wnętrza dalszej części hali. Żadnych reklam, a kolory na ścianach nabrały ciepłych barw. Duże okna bez odcisków palców. Ciekawe, kto utrzymuje tu porządek? Pomyć witryny takiego kalibru to na pewno katorga. Dzięki Bogu, jeśli faktycznie umarłam, nie będę musiała już sprzątać, zmywać, gotować… Alleluja! Skuliłam się w sobie. Może nie powinnam się aż tak cieszyć? E tam. Teraz już za późno.
Usiadłam przed wskazanym pokojem, bo gdy zajrzałam do środka, ktoś tam był. Ciekawe czy te koki przyklejają wszystkim pracownicom? Kolejna urzędniczka miała sztywną fryzurę. Dziwne, że im oczy nie wychodzą na wierzch przez tak ciasne upięcia.
W końcu rozsiadłam się na jakże wygodnym krześle przed biurkiem i uśmiechniętą kobietą. Wyciągnęła do mnie rękę.
– Poproszę identyfikator.
Podałam jej plastik drżącą dłonią. Wsunęła kartę do czytnika, coś skrobnęło, bipnęło i drukarka zaczęła wypluwać z siebie kartkę.
– Taaak. – Spojrzała na mnie. – Gdzie pani sobie życzy?
– Życzy co? – zapytałam jak głupia. Całkowity brak informacji. Że też to całe Niebo nie pierdyknęło im na amen z taką organizacją.
– Może sobie pani wybrać miejsce wiecznego odpoczywania – wytłumaczyła cierpliwie.
– I będę tam sama? – zaczęły nachodzić mnie wątpliwości.
– Wszelkich informacji udzieli duchowy Przewodnik. Jest przydzielony z urzędu.
– A nie moglibyście tego Przewodnika rozdawać na początku?
– To Anioł Przewodnik. – Uśmiechnęła się do mnie, jakby chciała sprzedać parszywą pastę do zębów.
– Tak z biegu mam wybrać? Skąd ja mogę wiedzieć, gdzie chcę spędzić resztę nie-życia, skoro nawet męża wybrałam sobie byle jakiego?
Pańcia poklikała w klawiaturę swoimi umalowanymi na błękitno pazurkami.
Spojrzałam na swoje dłonie; żebym przynajmniej przed śmiercią mogła wyciąć skórki, ale nawet tego nie zdążyłam zrobić. Dobrze, że chociaż ubranie miałam czyste. Rzuciłam okiem na wysłużone spodnie dresowe, upewniając się, że mam rację. Tyle dobrego.
– Z tego co widzę, mam dla pani dwie propozycje.
– Tak?
– Widok Toskanii albo kącik w Paryżu.
– Kącik? – zdziwiłam się.
– Nie ja wymyślam te nazwy. – Uniosła dłonie w obronnym geście.
– Niech będzie Toskania. Kącik musi być jakiś mały. Dość mam ciasnego mieszkania.
– Dobrze. – Znów stukanie w klawiaturę.
Ciekawe, ile godzin dziennie musi tak klikać, siedząc przy tym biurku?
Znów jakieś szmery w drukarce.
Kobieta spięła wszystkie wyplute kartki, wrzuciła je do koszyka stojącego na biurku, otworzyła szufladę i wyjęła kolejną plakietkę. Biurokracja na pięć z plusem. Jak im kiedyś coś padnie, to się to Niebo nie pozbiera.
– Proszę to przypiąć do ubrania. Zapraszam do tamtej kolejki, gdzie czeka na panią Przewodnik.
– A jak się pomylą?
– Proszę się nie bać. Czeka na panią Anioł Stróż. Zna panią od chwili narodzin. Miłej wieczności.
– Taaa… – szepnęłam. – Dziękuję.
Czekała mnie wieczność z gościem, który pamiętał wszystkie kompromitujące sytuacje z mojego życia. Miodzio. Witaj w wieczności, Marysiu.
No i wyszło tak, jak myślałam. Sztywny jak kij Anioł Stróż przywitał mnie uściskiem dłoni. Zostałam przekazana niczym więzień strażnikowi i na tym zakończyły się działania administracyjne.
Wyszliśmy z hali w niezręcznej ciszy. Dla mnie była ona taka bez dwóch zdań. Nie miałam pewności, jakie wnioski wyciągnął Przewodnik. Nigdy nie byłam dobra w czytaniu w myślach. Stanęliśmy w miejscu przypominającym ziemski przystanek autobusowy. No niebiosa! Kto to widział takie rzeczy w Niebie?
Piękna i nowa, szklana wiata nie straszyła jednak, jak jej odpowiedniki na ziemi, mało ambitnym graffiti, czy starymi plakatami wyborczymi. Stan techniczny konstrukcji oznaczał jedną z dwóch rzeczy: albo był to nowy nabytek, albo w Niebie nie było wandali.
Wszędzie dookoła panował porządek. Rekompensowało to w pewnym stopniu rozczarowanie, które odczuwałam po spotkaniu z urzędnikami niebieskimi i ich bałaganem administracyjnym. Niesmak jednak pozostał.
Po krótkiej chwili oczekiwania, dla której nie znalazłam logicznego wytłumaczenia, spojrzałam na Anioła.
– Przepraszam. – Szlag by trafił tę nieszczęsną uprzejmość. – W jakim celu tu stoimy?
– Czekamy na transport. – Anioł rozwiał wszelkie moje wątpliwości.
– Transport? – Patrzcie go. – Jasne.
– Do miejsca twojego wiecznego odpoczywania.
Rozejrzałam się dookoła. Swoją drogą od śmierci nic innego nie robiłam. Ciekawe czy od częstego kręcenia głową może ona odpaść nieboszczykowi? Gapiłam się na wszystko, nawet nie udając kobiety statecznej, którą _notabene_ byłam. To takie przypomnienie, gdyby komuś umknęło. Za życia cały czas pilnowałam się: „Bo co ludzie powiedzą?”. I na co mi przyszło? Nagła śmierć w starych domowych dresach. Śmiechu warte. Wnioski wyciągnięte poniewczasie, ale lepiej późno niż wcale.
Na przystanku zaczęło robić się tłoczno. Pojawiali się ludzie wyglądający na strapionych i dostojni Aniołowie u ich boków. Nikt nic nie mówił. Cisza, no martwa cisza dookoła. Zaczęło mnie to dręczyć. Tak ma wyglądać wieczność? Na to zasłużyłam? Oby ten wyniosły niebieski wysłannik miał mi do zaoferowania coś, dla czego warto było umierać.
W końcu podjechał autobus. Z rodzaju tych, co to za życia widziałam ich miliony. Miejski, nie jakiś tam zwykły pks. Przez całą ziemską egzystencję byłam gapa i jak się okazało, pewnych cech nie traci się wraz z oddechem. Zawiesiłam się, wlepiając gały w ludzi dookoła. Pewnikiem głowa mi od tego odpadnie.
Nagle poczułam uścisk ciepłej dłoni i zostałam wciągnięta do wnętrza pojazdu. Ludzie! Tego nikt by się nie spodziewał. Tłok w niebiańskim środku transportu. Pomarudziłabym, że na to idą moje podatki, ale chyba nie sponsorowałam nigdy budżetu zaświatów.
Gdyby mnie ktoś zapytał, jak długo jechaliśmy, za Chiny Ludowe nie potrafiłabym podać dokładnej odpowiedzi. Jedyne co przychodziło mi na myśl to: „trochę”. Ot, tyle z postrzegania świata, a raczej zaświatów. Wszystko było tu inne. Doszłam też do wniosku, że jeśli ta przerażająca cisza nie zamieni się w cokolwiek, nawet w cykanie zegara, skrobanie mysich pazurków w ścianę… Nie wiem, cokolwiek, to zacznę krzyczeć. A nawet śpiewać, czego nie potrafiłam, byle powietrze wypełniły jakieś dźwięki. Najgorsze, że wyglądało na to, że tylko mnie drażni brak odgłosów życia dookoła.
– Wysiadamy. – Usłyszałam pełna oczekiwania.
– W końcu – westchnęłam z ulgą.
– Nie marudź.
– Gadasz, jakbyś mnie znał. Czekaj, przecież mnie znasz – przypomniałam sobie oczywistość. Anioł spojrzał na mnie z rozbawieniem.
Zatłoczony autobus pojechał dalej, zostawiając nas na skraju łąki. Gdy stanęłam obydwiema nogami poza granicą drogi, zaatakowały mnie dźwięki i zapachy. Dookoła rozpościerał się raj.
Korony zielonych drzew lekko poruszały się na wietrze. Gdzieś tam, radośnie śpiewały ptaki, które z energią, jakiej można im było pozazdrościć, wzbijały się, by lecieć ku puchatym chmurom. Promienie słońca odbijały się w kryształowo błękitnej tafli jeziora – zdawała się mienić niczym posypana srebrem. Choć musiałam mrużyć oczy od tego blasku, nie mogłam przestać gapić się na to cudo. Trawa stanowiła tło dla kolorowych roślin, które pyszniły się swoją urodą, zapraszając pszczoły i masę motyli, zachwycających ubarwieniem. Łąka, którą szliśmy była milion razy piękniejsza od wszystkich widzianych za życia razem wziętych.
– Boże, jak tu pięknie – nie mogłam się powstrzymać.
– To w końcu główny sponsor. Chodź – ponaglił mnie Anioł – czeka nas jeszcze spacer.
– Wiesz co? Przy tych ptaszkach i zapachach mogłabym iść całe życie.
– Życia, to ty już nie masz, Marysiu – zauważył trzeźwo.
– Będziesz mi to wypominał całą wieczność?
Nagle cała niezręczność, której tak się bałam, zniknęła jak ręką odjął. Znaliśmy się całe życie i nie było między nami żadnych niedomówień. Był przecież mną. I basta.
Po administracyjnej szopce, reszta mojej wieczności wydała mi się piękna. Może to i naciągane, jednak na pewno była do zniesienia. Tak wiem, że nie żyję, ale nikt nie będzie się czepiał, gdy powiem, że teraz będę żyć jak w raju. Gdzie liście szeleszczą, delikatnie poruszane wiatrem. Z każdego zakątka dolatuje zapach kwiatów. Trawa łaskocze bose stopy.
Urwałam czerwony kwiat i zaciągnęłam się odurzającym aromatem.
– Swoją drogą, jak ci na imię, mój Przewodniku?
– Nie mam imienia. Aniołowie zazwyczaj nie posiadają takowych.
– Tyle lat pałętałeś się po świecie bez imienia? – zdziwiłam się szczerze. – Nawet koty się jakoś nazywa.
– Dzięki, ty to wiesz, jak dowartościować Anioła.
– Będziesz… – zastanowiłam się – Julek. Julian, znaczy się.
– Pasuje mi.
Przewodnik okazał się być ogarnięty jak Gienek, mąż Teresy (sąsiadki spod dwójki), który nie potrafił znaleźć w domu słoika z kawą. Jednym słowem pierdoła. Niby z urzędu, a nad każdym pytaniem zastanawiał się, jakby coś mu w głowie nie stykało.
Stary mój kupił kiedyś na wyprzedaży młynek do kawy, który działał dopiero, gdy się go porządnie grzmotnęło pięścią. Za każdym razem, kiedy Anioł napinał się, żeby rozwiać jakąś wątpliwość, przypominał mi się ten nieszczęsny sprzęt kuchenny i miałam ochotę przywalić z pięści istocie nadprzyrodzonej. Takie nawyki ze świata żywych, w końcu żyłam jakieś kilkadziesiąt lat. No co? Ktoś myślał, że oficjalnie powiem, ile mam lat? Przecież nie przyznam się, w jakim wieku zeszłam. Pomijając fakt, że byłam nieboszczką, to została mi wrażliwość na punkcie życia. O! Zresztą, zmieniając nieco temat, ciekawiło mnie, czy wszyscy Aniołowie tacy byli, bo mój musiał być jakiś wybrakowany. Nie wiem, czy można mówić o uszkodzeniu Przewodnika duchowego. Toż to plotkarz, jakiego jeszcze nie znałam. Zanim odwiedziłam sąsiadów w wieczności, ta święta papla streściła mi całe nie-życie nieboszczyków i jeszcze kawał ich życia. Wszystko jednak tonem pozbawionym emocji.
Uporawszy się z całą administracją niebieską, rozsiadłam się w bujanym fotelu w nowym lokum. Wymyślone to było nawet przyjemnie. Drewniany domek z czerwoną dachówką, z dużymi oknami, porośnięty bluszczem. Do tego zacieniona weranda, na którą prowadziły trzy drewniane stopnie. Z wejścia do domu rozpościerał się widok na ogród pełen krzewów, drzew i wielobarwnych kwiatów. W rogu ogrodu stała huśtawka, taka, na której można się położyć i czytać książki. Nieopodal, pomiędzy dwiema jabłoniami, wisiał jaskrawy hamak. Na koniec, dla dopełnienia efektu rajskości, wspomnieć powinnam o zapachu. Pachniało nieziemsko. Porównanie ambitne, biorąc pod uwagę to, gdzie się znajdowałam.
– Julek, ty mnie miałeś strzec ode złego, nie? – zapytałam ni z tego, ni z owego.
– Starałem się jak mogłem, ale uparta byłaś.
– Człowiek młody to głupi.
– Głupi, głupi – przyznał mi rację Julian, kiwając głową z aprobatą.
Patrząc na niego przypomniała mi się dyndająca główka psa w samochodzie. Listonosz miał takie cudo. Zawsze, gdy przywoził pocztę, patrzyłam, jak zawieszony na jakimś tam haczyku łeb dynda w tę i we w tę. Dyg, dyg. Zachichotałam.
– Julek, ale ogólnie to jakieś tam tragedie mi odpuściłeś, nie?
– Kilka faktycznie było.
– Opowiesz?
– Marysia, ty to potrafisz zaleźć za skórę. To trzeba do archiwum iść.
– Kiedyś pójdziemy. – Rozsiadłam się wygodnie.
W końcu nie ma co się spieszyć. Wieczność przed nami. Alleluja. Chyba powinnam ugryźć się w język. Widziałam, że obietnica ta wzbudziła w moim Stróżu lęk. Jakbym rzuciła mu w ręce odbezpieczony granat. Cieszyło mnie jego przerażenie. Papierologię to mieli w tym Niebie, że tylko pozazdrościć.
– Julek – zaczęłam znowu – a jak mnie już tak strzegłeś, to czemu ja za Mariana wyszłam?
– Mówiłem ci: uparta byłaś.
– Nie mogłeś mnie jakoś ostrzec? Nie wiem, sukienkę ślubną podrzeć, nie spotkać nas jakoś?
– A co ja, jasnowidz? Jestem zwykłym Stróżem.
– No fakt, ale coś zrobić mogłeś.
– Kochana, robiłem. Jednak kobiety, jak się zakochają, stają się ślepe na ostrzeżenia.
– Jak zwykle moja wina.
Przewodnik wzruszył ramionami. On swoją robotę wykonał. To ja spaprałam sobie życie, mając w nosie jego wskazówki. No cóż, teraz już po ptokach, jak mawiał Marian. Swoją drogą, ciekawe, co tam u niego?WŁASNE NIEBO
Zawsze uwielbiałam zachody słońca. To jedna z najbardziej romantycznych rzeczy w życiu. Zwłaszcza, że szczytem romantyzmu u własnego męża był komplement w stylu: „Maryśka, po co ty się chcesz odchudzać? Na łeb ci padło?”. Teraz okazało się, że po pierwsze, mam zachód słońca tylko dla siebie. Oczywiście raz dziennie, a nie jak ten książę, o którym kiedyś czytałam. Pamiętam, że wystarczyło, by obrócił krzesełko, jednak co za dużo to niezdrowo. Po drugie, dowiedziałam się, że fizycznie jestem taka, jak zawsze mi się marzyło. Znaczy cieleśnie. No dobra, moja dusza mogła być taka, jak dawniej wyobrażałam sobie idealne ciało.
Każdego ranka mogłam zmienić kolor włosów. Dziś na przykład siedziałam w ogrodzie mając na głowie brązowe loki. Nie potrafiłam przestać kręcić głową, tak bardzo podobało mi się uczucie unoszących się w powietrzu włosów. Julek stwierdził, że zachowuję się jak mała dziewczynka. Sztywniak!
Chodziłam boso po ogrodzie, gdzie zostały jeszcze kałuże po nocnym deszczu. Tak, gdyby ktoś naiwnie myślał, że Niebo to chmurki i latające aniołki, to niech się puknie w czoło. Nie po to przyzwyczajamy się do pewnych rzeczy za życia, żeby po śmierci wszystko porzucić na rzecz ganiania wśród _cumulusów_. Phi. Odbiegam jednak od tematu. Otóż spacerując po ogrodzie i zbierając kwiaty, aby wstawić je do wazonu, usłyszałam jakiś szelest. Z reguły jestem raczej lękliwa. Porzuciłam więc bukiet i rozchlapując wodę z kałuż pobiegłam do jedynej opoki, którą miałam na tym kawałku Nieba.
– Julek! – darłam się, jakby ktoś chciał mnie zabić.
– W kuchni.
– Coś jest w ogrodzie!
– Tak został pomyślany. Pustyni ci się zachciało? Wiesz, ile to zmian admi… – urwał, widząc moje przerażenie.
– Tam – wskazałam palcem – tam coś ruszało się w krzakach.
– Których krzakach?
– Czy ja wyglądam na zoologa? Tamtych.
– Roślinami zajmuje się botanika, nie zoologia – skwitował moją gafę tonem zupełnie pozbawionym emocji.
Jak zwykle. Ja szaleję od nadmiaru wrażeń, a on zachowuje się, jakby nie znał żadnych uczuć. Ja czerwona na twarzy, pełna wzburzenia, histeryzująca, a on spokojny, opanowany, mówiący do mnie tonem terapeuty. Coś takiego może zdenerwować.
– W nosie mam, co się czym zajmuje. To pewnie szczur. Jak żyłam, to zawsze się ich bałam. Teściowa opowiadała, że sąsiadce jej sąsiadki, przyjaciółki rejestratorki z przychodni, to wlazł taki przez kanalizację.
Anioł spojrzał na mnie, unosząc brew. To oznaczało u niego silne zdziwienie. Naprawdę. Trochę go już poznałam. A po chwili nastąpił moment zawieszenia. Znów młynek mu się włączył. No tylko z pięści przywalić.
– Nie ma takiej opcji – odezwał się wreszcie. – Boisz się szczurów, więc nie zostały zaplanowane.
– Dzięki Bogu.
– Dokładnie.
Skierowaliśmy się w stronę wspomnianych zarośli. Zapobiegawczo chwyciłam pierwszą z brzegu leżącą na ziemi gałąź. Anioł Stróż zatrzymał się i założył ręce na biodrach. Patrzył na mnie z wyczekiwaniem, a że nie do końca rozumiałam jego zachowanie, staliśmy tak przez chwilę, patrząc się na siebie.
– No co?
– Odłóż ten badyl, kobieto. Przecież ci mówiłem, że to nie szczur.
Posłusznie wykonałam polecenie. W końcu co ja się będę kłócić z Aniołem, na dodatek Stróżem.
Krzaki, które tak mnie wystraszyły, wciąż poruszały się delikatnie. Dodatkowo moich uszu dobiegło jakieś jęczenie.
W dzieciństwie miałam lalkę, która płakała, gdy kładło się ją na plecach. Niestety mój brat odkręcił jej głowę i rozłupał korpus, chcąc dostać się do tego płaczącego ustrojstwa. I po lalce. Jednak teraz wspomnienie wróciło, i znów miałam ochotę przywalić Mirkowi. Wtedy też miałam ochotę, ale całe życie był starszy… Możliwości więc niewielkie, jednak chęć pozostała.
Wracając do poruszających się krzaków, Julek wszedł w rosnącą przy ścieżce lawendę, ukląkł i rozsunął pnącza wijące się wokół drzewa. Zawołał mnie i kiwnął głową na znak, że mam klęknąć obok.
Podeszłam niepewnie i spojrzałam w miejsce, skąd dochodziły dźwięki. Tego się nie spodziewałam.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.