- W empik go
Przy naszej piosence - ebook
Przy naszej piosence - ebook
Zwyciężczyni konkursu na najlepszą powieść! Po głośnym debiucie – „Jedynym takim miejscu”, każda jej książka jest jeszcze lepsza. Ta bestsellerowa autorka młodego pokolenia potrafi poruszyć do łez.
Antek jest baristą i właścicielem świetnie prosperującej kawiarni. Niestety nie ma szczęścia w miłości. Skupiony na pracy, nie traci czasu na poważne związki z dziewczynami. Pewnego wieczoru, zbyt pochłonięty natłokiem spraw, zapomina włączyć alarm w kawiarni, co doprowadzi do nieodwracalnych zmian w jego życiu.
Kornelia stoi u progu dorosłości, lecz już od dawna wraz z młodszym bratem są zdani tylko na siebie. Głód i brak podstawowych środków do życia skłaniają Kornelię do desperackiego kroku – kradzieży. Chce chronić brata, ponieważ obawia się, że jeśli wpadnie w kłopoty, to zostaną rozdzieleni. Sprawy jeszcze bardziej się komplikują, gdy staje oko w oko z właścicielem kawiarni…
To jedno spotkanie będzie początkiem krętej i pełnej wyzwań drogi. Czy Kornelia zaufa Antkowi i opowie mu o wydarzeniach z przeszłości, które ją ukształtowały? Czy Antek odważy się wyciągnąć dziewczynę z piekła, w którym żyje? Czy ich wspólna piosenka będzie pierwszym krokiem do nowej historii?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66553-01-9 |
Rozmiar pliku: | 943 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To był cholernie długi dzień. Odkąd rozpoczęły się wakacje, przez kawiarnię każdego dnia przewijały się tłumy klientów. Nie mogłem oczywiście narzekać, bo to przecież było świetne – zarówno dla mojego ego („bo kawa taka pyszna i najlepsza w mieście”), jak i finansów, bo miło było robić miesięczne rozliczenie kosztów i widzieć, że zostaje mi jeszcze naprawdę spora kwota.
Byłem baristą z krwi i kości, a kawiarnia była moją największą dumą i spełnionym marzeniem w jednym. Pielęgnowałem zarówno wnętrze, jak i kontakty z klientami, ciesząc się, że po mieście rozchodzi się dobra opinia o mojej miejscówce. Nazwa „U Zegarka” nie była przypadkowa. Zegarów oczywiście w kawiarni nie brakowało, ale wszystko zaczęło się od nazwiska. Antek Zegarek to ja.
Cieszyłem się, kończąc kolejny upalny, lipcowy dzień pracy. Zostałem sam po tym, gdy Aleks wyszedł z kawiarni na kilka minut przed oficjalnym zamknięciem, a ja wreszcie mogłem zamknąć drzwi i podliczyć dzisiejszy utarg.
Aleks był chłopakiem mojej młodszej siostry, Klary. Cieszyłem się ich szczęściem z całego serca, ale musiałem przyznać, że czasem wręcz brały mnie mdłości od tych ich miłostek. Byli w siebie tak zapatrzeni, że zdawali się nie dostrzegać niczego i nikogo dookoła. A pamiętałem jeszcze, jak krążyli wokół siebie, przeżywali uczuciowe dramaty i zadręczali się kłodami, które los rzucał im pod nogi. Fakty były jednak takie, że oboje zasługiwali na szczęście. Klara była dobrą dziewczyną, a Aleks przeszedł w życiu tak wiele, że najprawdopodobniej wyczerpał już limit swoich nieszczęść, i teraz mogło być tylko lepiej.
Tak się składało, że za dwa tygodnie Klara miała urodziny, a Aleks chciał zrobić jej jakiś niesamowity prezent i strasznie to przeżywał. Przyszedł do mnie po radę, uznając, że nie wie jeszcze, czym mógłby ją zaskoczyć.
– Stary, pomóż mi. To nie może być byle co. Potrzebuję czegoś, co sprawi, że nie będzie posiadała się ze szczęścia. Oboje wiemy, że Klara jest wyjątkowa, więc prezent dla niej też musi taki być – powiedział, patrząc na mnie z przejęciem.
Za każdym razem, gdy rozmawialiśmy, czułem, że opanowuje mnie spokój, bo miłość Aleksa do mojej siostry zdawała się wypełniać każdą komórkę jego ciała. Wcześniej zdarzało mi się czuć nerwową nadopiekuńczość względem Klary, gdy wokół niej kręcił się nieodpowiedni moim zdaniem facet.
Tutaj byłem całkowicie pewien, że ci dwoje są sobie przeznaczeni. Oboje przeszli długą drogę, żeby się odnaleźć, lecz finalnie stworzyli fantastyczną parę, której wszyscy dookoła mogli zazdrościć.
W tym na przykład ja.
Czasem miałem wrażenie, że z każdej strony otaczają mnie sami zakochani… Lena, moja współpracownica, była od roku w szczęśliwym związku z Alanem. Teraz już byłem z tym kompletnie pogodzony, lecz z początku ciężko to przetrawiałem. Nigdy nie zapomnę dnia, gdy ta dziewczyna po raz pierwszy weszła do mojej kawiarni i zapytała o pracę. Nieczęsto miałem okazję poczuć się tak jak wtedy, gdy posłała mi zakłopotany, nieśmiały uśmiech. Cholernie się nią zauroczyłem. To był grom z jasnego nieba, w którym upatrywałem znaków dla siebie. Myślałem sobie, że może to ta jedyna, może… Szybko zaliczyłem twarde lądowanie, gdy okazało się, że dla Leny istnieje tylko Alan, jej przyjaciel z dzieciństwa. Strasznie to było pogmatwane, ale z czasem wszystko sobie poukładałem, a nawet daliśmy radę się z Alanem zaprzyjaźnić.
Teraz było dobrze. Jedni zakochani tu, drudzy zakochani tam, a ja, wieczny singiel, pośród nich.
Kończyłem właśnie podliczać pieniądze, gdy w tylnej kieszeni dżinsów rozdzwonił się mój telefon. Wyciągnąłem go i zerknąłem na wyświetlacz, przesuwając kciukiem w kierunku zielonej słuchawki. Dzwoniła Klara.
– Hej, braciszku! – zaświergotała, a ja uśmiechnąłem się lekko, ciekaw, dlaczego była taka miła. – Mam takie jedno pytanie, wiesz…
– No dawaj! – ponagliłem, przesuwając po blacie stolika na zapleczu monety pięciozłotowe.
– Czy Aleks był dzisiaj może u ciebie? – zapytała niby mimochodem, lecz ja nie byłbym jej bratem, gdybym od razu nie pojął, do czego zmierzała.
– Owszem, był – odparłem z uśmiechem.
– A mówił coś może na temat moich urodzin?
Brzmiała tak niewinnie, że tylko cudem nie parsknąłem śmiechem. Przycisnąłem ramieniem telefon do ucha i zacząłem chować pieniądze, po czym zapisałem dzisiejszy utarg w zeszycie i wsunąłem kasetkę do sejfu, a kilka banknotów włożyłem do portfela.
– Może mówił…
– Antek! Powiedz mi, bo ja się denerwuję! Nie wiem, co on może wymyślić! – jęknęła z przejęciem, a ja nie musiałem jej widzieć, żeby wiedzieć, jak bardzo była rozemocjonowana.
– Klarciu – zwróciłem się do niej rzeczowo, specjalnie używając zdrobnienia, którego nienawidziła – nie wiem, czy wiesz, ale istnieje coś takiego jak męska solidarność i za żadne skarby świata nie pisnę ci słówka na temat planów Aleksa.
– Jesteś moim bratem! – oburzyła się.
– Owszem, ale w tej sytuacji to nic nie zmienia. Poczekaj do dziesiątego sierpnia i będziesz wiedzieć – odparłem z zadowoleniem, podchodząc do drzwi frontowych.
Upewniłem się, że są zamknięte, po czym wróciłem na zaplecze i zacząłem sprawdzać wszystko po kolei: począwszy od zerknięcia, czy nie zapomniałem o wyłączeniu ekspresów do kawy, aż po opróżnienie zmywarki z czystych naczyń.
– Jesteś okropny, wiesz? – sapnęła Klara udręczonym głosem, najwyraźniej próbując wziąć mnie na litość.
– Siostrzyczko, uwierz mi, że będziesz zadowolona z prezentu – odpowiedziałem z szerokim uśmiechem, blefując oczywiście, bo tak naprawdę Aleks jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji i nadal we dwoje kombinowaliśmy, czym zauroczyć Klarę.
– Ale ja chciałabym tylko móc się przygotować! To wszystko! – pisnęła jak mała dziewczynka.
Wziąłem pęk kluczy z blatu szafki na zapleczu, po czym ruszyłem do tylnego wyjścia, jedną ręką przytrzymując telefon, a drugą zamykając drzwi. Byłem rozbawiony postawą mojej siostry, której aktualne oburzenie przypominało mi lata naszego dzieciństwa, gdy ciągle biegała do rodziców i skarżyła się swoim piskliwym głosikiem, że coś jej zabrałem lub popsułem. Nawet nie jestem w stanie zliczyć, jak wiele razy stałem przez nią w kącie, bo zawsze kazali mi przepraszać, a to słowo nie chciało mi nigdy przejść przez gardło.
– Przestań. Nic ci nie powiem. Muszę już kończyć, bo wsiadam do samochodu! – powiedziałem stanowczo, po czym rozłączyłem się, przerywając jej lamenty po drugiej stronie słuchawki.
Zająłem miejsce za kierownicą mojego nieśmiertelnego bmw, po czym przekręciłem klucz w stacyjce i wycofałem z jedynego miejsca parkingowego, jakie znajdowało się za kawiarnią. Włączyłem radio, a z głośników poleciała piosenka The Past zespołu Sevendust wykonana w genialnym duecie z Chrisem Daughtrym. Podkręciłem głośność, śpiewając świetnie mi znany refren:
– I’m up, I’m down! Like a rollercoaster racing trough my life. I’ve erased the past again…
Drugą zwrotkę zaczął śpiewać Chris Daughtry, a mnie jak zawsze przeszły ciarki, gdy usłyszałem jego głęboki, hipnotyzujący głos. Gość był genialny i generalnie rzecz biorąc zawsze zmiatał wszelką konkurencję muzyczną z powierzchni Ziemi.
Mknąłem opustoszałymi ulicami Groszkowic, a po kilku minutach byłem już pod kamienicą, w której znajdowało się moje dwupokojowe mieszkanie. Przez chwilę szukałem miejsca parkingowego, a gdy wreszcie je znalazłem, wysiadłem szybko z auta i pomknąłem do budynku.
Mieszkałem sam, nie miałem żadnego zwierzęcia, więc nikt nigdy mnie nie witał. Lubiłem swoją niezależność i to, że nie było osoby, która trułaby mi tyłek, gdy zostawiałem brudne skarpetki w pokoju lub nie opuszczałem klapy od sedesu. No, może czasem mama powiedziała kilka słów na ten temat, gdy wpadała bez zapowiedzi i zastawała pełen brudnych naczyń zlew, stos prania i nieodkurzony dywan.
Zdjąłem buty przy wejściu, rzuciłem pęk kluczy na szafkę w korytarzu i poszedłem do niewielkiej kuchni, mijając po drodze łazienkę i dwa średniej wielkości pokoje. Z radością sięgnąłem po lasagne, którą wczoraj przyniosła mi mama. Gotowała najlepiej na świecie, więc chętnie przyjmowałem od niej wszelkie dary żywieniowe, bo ileż można żyć na pizzy i mrożonkach…
Nałożyłem sporą porcję na talerz i wstawiłem do mikrofalówki, a wtedy telefon w mojej kieszeni niespodziewanie się rozdzwonił.
Zerknąłem na wyświetlacz i zmarszczyłem brwi. Dzwonił pan Jacek, właściciel sklepu spożywczego znajdującego się w sąsiedztwie mojej kawiarni.
– Dobry wieczór, panie Jacku! – przywitałem go dziarsko, obserwując, jak czas odmierzany na kuchence mikrofalowej zdecydowanie zbyt wolno zbliża się do końca.
– Cześć, Antek! Słuchaj no, czy ty już wyszedłeś z kawiarni? – zapytał swoim skrzekliwym głosem, a ja od razu zobaczyłem w wyobraźni tego przysadzistego, łysiejącego faceta z sumiastym wąsem i jasnymi oczami obserwującymi świat zza grubych szkieł okularów.
– Tak, jakieś dwadzieścia minut temu, a co?
– A, bo wydawało mi się, że ktoś wchodził tam tylnym wejściem, ale nie zauważyłem twojego samochodu na parkingu. Włączyłeś alarm?
Serce mi zamarło. Wpatrzyłem się szeroko otwartymi oczami w przypadkowy punkt na przeciwległej ścianie, którą pokrywała niemodna, żółta tapeta. W moim umyśle wybuchła bomba, gdy zacząłem się zastanawiać, czy włączyłem dziś alarm… Rozmawiałem z Klarą przez telefon, sprawdziłem wszystkie sprzęty i zamknąłem drzwi frontowe. Wyszedłem tylnymi, lecz…
Cholera, cholera, cholera!
Nie zatrzymałem się przy panelu alarmu, nie wpisałem kodu, nie aktywowałem ochrony…
O ja pierdolę!
Jak mogłem przeoczyć coś tak ważnego?!
– Panie Jacku, już jadę, będę za kilka minut! Proszę obserwować, czy ktoś wychodzi z kawiarni! – krzyknąłem gorączkowo, wybiegając z kuchni.
W tle kuchenka mikrofalowa zapiszczała trzykrotnie, informując o końcu podgrzewania dania, lecz cały głód został wyparty przez mocny ścisk w żołądku. Wsunąłem buty i porwałem kluczyki z szafki, po czym wybiegłem z mieszkania, zamykając je na wszystkie zamki.
Serce waliło mi jak szalone, a oddech rwał się od niespodziewanego skoku adrenaliny. Byłem tak bardzo zadowolony z dzisiejszego utargu, dodatkowo szczerze bawiła mnie mało dojrzała postawa Klary, a finał był taki, że popełniłem niewybaczalny błąd, który mógł mnie słono kosztować.
Pędziłem samochodem przez Groszkowice, pokonując trasę z mieszkania do kawiarni w czasie dwa razy krótszym niż w odwrotną stronę. Zaparkowałem w pierwszym lepszym miejscu, nie zastanawiając się nawet, czy jest to dozwolone. Wyskoczyłem z auta, a pan Jacek wybiegł mi naprzeciw, rzucając nerwowe spojrzenia w kierunku kawiarni.
Rzeczywiście, nawet od frontu było widać, że na zapleczu pali się światło…
– Ktoś wychodził ze środka? – zapytałem, stając naprzeciwko podenerwowanego sprzedawcy.
– Nie, nadal tam siedzi… – odparł szeptem, jakby się bał, że może spłoszyć złodzieja.
– Panie Jacku, proszę pobiec od tyłu i czekać z telefonem, bo gdyby uciekł, to od razu trzeba dzwonić na policję. Ja wejdę tymi drzwiami i może mi się uda go złapać na gorącym uczynku – odpowiedziałem, przestępując z nogi na nogę pod wpływem emocji.
– Antek, bój się Boga! Jeszcze cię postrzeli albo ugodzi nożem! – zaskrzeczał pan Jacek, wyrzucając ręce w górę.
– Nic mi nie będzie – odparłem, klepiąc sklepikarza po ramieniu.
Podszedłem do drzwi wejściowych, a pan Jacek niezwłocznie udał się swoim kaczym chodem na tyły kawiarni. Najciszej, jak tylko potrafiłem, wsunąłem klucz do drzwi i powoli, zaciskając usta ze zdenerwowania, przekręciłem go w zamku, wstrzymując oddech, obawiając się, że zaraz jakiś dźwięk może mnie zdemaskować.
Zrobiłem to bezszelestnie.
Wszedłem do środka na palcach, rozglądając się nerwowo po ciemnym wnętrzu kawiarni. Zza kotary zaplecza wydobywało się światło, a oprócz tego zdawało mi się, że słyszę jakiś dźwięk. Dziwny, bo przypominający jak gdyby szelest papierowych torebek…
Byłem kłębkiem nerwów, a myśli wirowały mi w głowie jak szalone, doprowadzając do ostateczności. Nie miałem pojęcia, co zrobię, jeśli schwycę tego złodzieja… Nie wyobrażałem sobie ewentualności, że pozwolę mu uciec z łupem.
Zbyt wiele pracy włożyłem w każdą zarobioną złotówkę, żeby teraz jakiś typ spod ciemnej gwiazdy okradał mnie pod osłoną nocy, wykorzystując to, że raz, jeden cholerny raz, zapomniałem włączyć alarm!
Krok za krokiem szedłem w kierunku zaplecza, uważając, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Ominąłem kontuar, opuszkami palców złapałem za kotarę i bezszelestnie ją odsunąłem.
Mój wzrok padł na zakapturzoną postać w ciemnych ubraniach, która kucała przy lodówce i szybkimi ruchami pakowała coś do workowatego, bardzo zniszczonego plecaka. Szelest papierowych torebek był teraz całkiem wyraźny i w pełni rozpoznawalny, a ja z gigantycznym zdumieniem zdałem sobie sprawę, że złodziej kradnie…
Kanapki.
To był, kurwa, jakiś żart?!
W kompletnym zamroczeniu rzuciłem się w kierunku złodzieja, zaciskając dłonie na dziwnie drobnych ramionach ukrytych pod materiałem czarnej, ale mocno spranej bluzy. Z ust intruza wydobył się wysoki pisk, a ja szarpnąłem mocno i postawiłem go do pionu.
Automatycznie zaczął się wyrywać, lecz ja okazałem się silniejszy. Unieruchomiłem złodzieja, wykręcając mu rękę za plecy. Szamotał się wściekle, lecz nie odpuszczałem. Byłem tak wściekły i nakręcony adrenaliną, że nic dla mnie nie istniało, poza tym, żeby wyciągnąć konsekwencje wobec tego podłego złodzieja, który chciał podwędzić mi moje ciężko zarobione pieniądze i… kanapki.
– Nie szarp się! – warknąłem, mocniej wykręcając rękę intruzowi. Z jego ust znowu wydobył się wysoki pisk.
Zdążyłem zaledwie pomyśleć, że najprawdopodobniej przyłapałem na kradzieży jakiegoś zbuntowanego nastolatka w trakcie mutacji głosu, gdy z głowy złodzieja opadł kaptur, ukazując długi, gruby, brązowy warkocz i…
Chryste Panie…
Napotkałem spojrzenie najbardziej przestraszonych, wściekłych, głębokich szarych oczu, jakie kiedykolwiek widziałem. Otoczone woalką niewiarygodnie długich rzęs patrzyły na mnie z drobnej, delikatnej, wykrzywionej grymasem twarzy. Dziewczyna była młoda, a jej policzki pokrywały nie tylko krwistoczerwone rumieńce, ale także rzucające się w oczy piegi. Tak wyraźne, że zdawały się dominować na jej drobnej buzi.
Dziewczyna wykorzystała chwilę mojego zdumienia i wyrwała się, od razu doskakując do tylnych drzwi. Ocknąłem się natychmiast i zablokowałem ciałem drogę ucieczki. Nie zamierzałem tego wszystkiego tak po prostu zostawić i puścić w niepamięć. Chciała mnie okraść, do cholery!
– Oddawaj wszystko, co zabrałaś! – warknąłem, wskazując ruchem głowy na trzymany przez nią plecak.
Była skołowana i zachowywała się jak lew zamknięty w klatce. Miotała się, szukała drogi ucieczki, lecz wyraźny błysk strachu w jej ogromnych oczach oznaczał, że nigdzie jej nie znajdowała. Wiedziała, że nie ma ze mną szans.
– Posłuchaj mnie, dziewczyno. Dzwonię na policję i razem na nią poczekamy – powiedziałem stanowczo, unosząc lekko brew i nie spuszczając z niej czujnego spojrzenia.
Wtedy zamarła. Spomiędzy jej palców wysunęła się szelka plecaka i upadł on na podłogę. Patrzyła na mnie z przerażeniem, a rumieńce na policzkach momentalnie ustąpiły miejsca wstrząsającej bladości.
– Nie rób tego – wyszeptała zemdlałymi wargami. – Oddam wszystko, tylko nie rób tego…
Moją pierwszą myślą było to, że udaje i próbuje mnie podebrać, żeby uśpić czujność. Zaraz jednak zdałem sobie sprawę, że jej strach jest zbyt autentyczny. Chyba nikt nie potrafiłby tak dobrze udawać.
Dziewczyna padła na kolana, złapała plecak i odwróciła go do góry dnem, wysypując jego zawartość.
Wypadły kanapki. Więcej kanapek. Kilkanaście. Nic innego w środku nie było.
– Jeszcze pieniądze – upomniałem, wskazując ruchem głowy na kieszenie przy bluzie, którą na sobie miała.
Pokręciła przecząco głową, patrząc mi prosto w oczy.
– Nie zabrałam żadnych pieniędzy – odpowiedziała, wstając z kolan i podchodząc do mnie. – Sprawdź – dodała desperacko.
Zachowywała się dziwnie, ale jej nerwowość gdzieś głęboko w sercu wzbudzała moje współczucie, bo z czegoś musiała wynikać – wydawało mi się, że z jakichś traumatycznych przeżyć.
Niepewnie wsunąłem dłoń do lewej kieszeni bluzy, lecz była pusta. W prawej tak samo. Nie pokusiłem się o sprawdzenie kieszeni w spodniach dresowych… Fakty były takie, że banknoty mogła schować sobie nawet w staniku.
– Czy to oznacza, że włamałaś się tu tylko po kanapki? – zapytałem z niedowierzaniem, nie spuszczając czujnego spojrzenia z twarzy dziewczyny.
Przytaknęła.
– Dlaczego?
Zakłopotanie przemknęło po jej twarzy, lecz zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Przez moment zagryzała dolną wargę, błądząc wzrokiem wszędzie poza mną, lecz gdy w końcu na mnie spojrzała, znów wydawała się zdumiewająco szczera.
– To dla brata. Jesteśmy głodni – wyznała ledwie słyszalnym szeptem.
Nie tego się spodziewałem. Byłem skonfundowany i nie potrafiłem rozpoznać, gdzie kończy się kłamstwo, a zaczyna prawda. Każdy inny facet na moim miejscu pewnie nawet nie wdawałby się w rozmowę ze złodziejką, lecz ja jak zawsze musiałem być naiwny niemal do bólu i dawać się urabiać jakiejś obcej lasce, która chciała mnie okraść.
– Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? – zapytałem ostro, marszcząc brwi. Musiałem zgrywać twardziela, nawet jeśli nim nie byłem.
– Mówię.
– I to wszystko? Ile ty masz w ogóle lat?
– Za niespełna miesiąc kończę osiemnaście. Mój brat ma piętnaście – odpowiedziała, obejmując się ramionami w talii tak, jak gdyby było jej zimno.
Mogłem jej w tym momencie zadać dziesiątki pytań, ale tak naprawdę co by mi to dało? Przecież laska pewnie w tej chwili kłamała jak z nut, a tylko ja byłem tak naiwny, żeby chociaż przez ułamek sekundy w to wierzyć. Zastanawiałem się, co mam z nią zrobić… Powinienem zadzwonić na policję, oczywiście, ale z jakiegoś powodu trudno mi było się na to zdobyć.
Mięczak. Cholerny mięczak.
Była nieletnia, pod warunkiem, że nie skłamała w kwestii wieku.
W jednej chwili podjąłem decyzję. I niech mnie, ale najprawdopodobniej najgłupszą w całym moim życiu.
– Zbieraj się. Jedziemy do twojego domu. Jeśli wszystko zmyśliłaś, to od razu zadzwonię na policję – powiedziałem twardo, patrząc na nią zmrużonymi oczami. – Weź te kanapki, bo jeśli naprawdę masz brata, który jest głodny, to…
– Mam. Nie skłamałam – powiedziała w osłupieniu, przykucając i zbierając kanapki do plecaka. Była osłupiała. Ja sam nie wierzyłem, że to robię.
– Gdzie mieszkasz?
– Na osiedlu komunalnym – odparła, zaciągając sznurek w plecaku i przewieszając go przez ramię.
Przytaknąłem sztywno i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Dziewczyna się spięła. Znów pobladła, oniemiała z przerażenia.
– Nie dzwonię po policję. Jeszcze – uspokoiłem ją, przysuwając komórkę do ucha. – Panie Jacku, wszystko w porządku. Może pan wrócić do sklepu – powiedziałem, gdy sąsiad zza ściany odebrał.
– Antek! To niemożliwe! Przecież ktoś wchodził! – zaskrzeczał po drugiej stronie linii.
– To prawda. Zapomniałem zupełnie, że Klara miała dziś wpaść i odebrać to, co jej zostawiłem na zapleczu. Wszystko się wyjaśniło. Nie ma żadnej kradzieży – odparłem, nie spuszczając czujnego i pełnego napięcia spojrzenia z twarzy stojącej naprzeciwko mnie dziewczyny.
– Ale mi stracha narobiła! O matko jedyna!
– Proszę się uspokoić. Dziękuję za czujność. Dobrej nocy, panie Jacku – powiedziałem i rozłączyłem się, przerywając gderanie sąsiada w komórce. Wziąłem głęboki oddech i wskazałem dziewczynie tylne drzwi, nakazując, żeby ruszyła przodem. Pokornie to uczyniła, a ja deptałem jej po piętach, cały czas czujny i przygotowany na jej ewentualną ucieczkę.
Rozejrzałem się po okolicy, sprawdzając, czy pan Jacek już sobie poszedł, po czym wyprowadziłem ją i szybko uruchomiłem alarm, zamykając kawiarnię – tym razem tak, jak powinienem był wcześniej to zrobić.
Szliśmy w milczeniu do samochodu, a ona zdawała się całkowicie wyzbyta energii. Nie miałem jednak pojęcia, co siedziało w jej głowie, więc zachowywałem się jak jakiś tygrys, który w każdej chwili mógłby ją zaatakować i powstrzymać od ucieczki.
Wsiadła do samochodu bez słowa sprzeciwu. To było tak dziwne, że aż niewiarygodne. Zachowywała się tak, jakby była gotowa zrobić wszystko, bylebym naprawdę nie zadzwonił po policję. Dlaczego aż tak bardzo bała się wezwania służb i zgłoszenia jej drobnego bo drobnego, ale jednak przestępstwa?
Posłusznie zapięła pasy i położyła sobie plecak na udach, obejmując go rękami. Siedziała ze spuszczoną głową, gdy wyjeżdżałem na opustoszałą ulicę. Cały czas rzucałem nerwowe, niemal niedowierzające spojrzenia w kierunku swojej pasażerki.
W sumie to z tym wiekiem nie musiała kłamać, bo naprawdę wyglądała młodo, więc wiarygodnie brzmiało te prawie osiemnaście lat. Jednak mogła to być jedyna prawdziwa informacja, jakiej mi udzieliła, a resztę wyssała sobie z palca na potrzeby chwili i w desperackiej próbie ocalenia własnego tyłka.
Zbyt łatwo zgodziła się na to, żebyśmy pojechali do jej domu. Twierdziła, że mieszka w dzielnicy komunalnej, a tam głód i bieda są na porządku dziennym. Jej drobna sylwetka ciała mogłaby to potwierdzać, chociaż wcale nie musiała.
Zaczynałem być podejrzliwy.
Dzielnica komunalna słynęła z tego, że była bardzo, ale to bardzo niebezpieczna. Jeśli nie byłeś jej mieszkańcem, a jedynie gościem, to mogłeś się liczyć z tym, że zostaniesz mocno poturbowany. Może ta z pozoru niewinna dziewczynka wprowadzała mnie właśnie w paszczę lwa. Poszło mi z nią zbyt łatwo… Niemożliwe, żeby groźba policji podziałała na nią aż tak radykalnie.
– Wyjdę z tego cało? – zapytałem niby mimochodem, gdy zbliżaliśmy się do tej najgroźniejszej dzielnicy naszego niewielkiego miasta, której nigdy nie odwiedzałem; nawet wtedy, gdy buntowałem się w gimnazjum i liceum, szukając różnych, niekoniecznie bezpiecznych wrażeń.
– To nie jest zasadzka – odpowiedziała spokojnie, rzucając mi spłoszone spojrzenie w półmroku samochodu. Nadal obejmowała plecak tak opiekuńczo, jak gdyby te kilkanaście skradzionych kanapek było dla niej bezcenne.
– Zaczynam mieć wątpliwości, bo zbyt łatwo się na to wszystko zgodziłaś – mruknąłem, zaciskając palce na drążku zmiany biegów.
– A miałam jakieś wyjście? – zapytała szczerze. – Nie mogę mieć kłopotów z policją. Wystarczy, że mój brat je ma. On mnie potrzebuje – wyjaśniła, a w jej głosie pobrzmiała jakaś specyficzna, poruszająca nuta, która na ułamek sekundy zawładnęła moim sercem.
Nie powiedziałem już nic, bo żadne słowa nie przychodziły mi do głowy. To był kompletnie odrealniony wieczór i nie miałem pojęcia, jak on się dla mnie skończy.
Wjechaliśmy pomiędzy obskurne kamienice dzielnicy komunalnej, a wrogość i niebezpieczeństwo otoczyły nas niczym ciasny, duszący kokon.
Po plecach przebiegł mi dreszcz, gdy zaparkowałem samochód na pierwszym wolnym miejscu i spojrzałem na towarzyszącą mi dziewczynę, czekając na jej ruch.
Pomyślałem, że nawet nie poznałem jej imienia, a już zdecydowałem się wejść do paszczy lwa.
Naprawdę byłem idiotą.