- W empik go
Przy naszych dworach - ebook
Przy naszych dworach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 296 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na szerokiej równinie, zamkniętej dokoła jakby pasem lasów, widniały tylko trzy pagórki. Widniały onetem lepiej, że na każdym z nich stal wiatrak.
Wszystkie te wiatraki były do siebie podobne, jak trzy krople wody i wyniosłością położenia różniły się tylko między sobą.
Ale najwynioślejszym z nich był wiatrak Rozdolski, znany dokoła wszerz i wzdłuż ze swych przymiotów, meł on bowiem i wtedy, gdy wszystkie okoliczne wiatraki stały.
Ztąd sława jego była niepomierną i nikt się nie zdziwił, gdy wieść w okolicy gruchnęła, że go nabył od dotychczasowego właściciela najzabiegliwszy żyd, zwany Srulem "grubypysk".
Tak go nazywali chłopi, umiejący zawsze wymyślić trafny przydomek, oparty na wybitnych cechach ludzkiej fizyonomii.
Srul "grubypysk" uchodził za najmądrzejszego żyda, należącego do kategoryi kupców, dorabiających się grosza na chłopach po wsiach.
Chodził on i skupywał zrazu skórki z padłych cieląt i owiec, potem trudnił się handlem owsem który wyłudzał od gospodarzy i sprzedawał w najbliższej mieścinie, dzierżawił małe sady po zagrodach, nabywał czasami konia czy krowę, i w ten sposób handlując, dorobił się tyle grosza, że wziął w dzierżawę propinacye w Rozdołach.
Na tej propinacja zrobił on doskonały interes, tak dobry, iż po kilku latach postanowił osiąść na własnych śmieciach i w tym celu zaczął poszukiwać wiatraczka.
Mówił on bowiem od najdawniejszych lat:
– Dla zida to tylko wiatrak, zid sobie siedzi za piecem, a un miele, a miarki chłopi sypią, a grosz gotowy idzie. Tylko wiatrak…
O wiatraku jako wygodnej na starość synekurze, całe życie marzył. Wiatrak był dla niego czemś nadzwyczajnem, nie budynkiem nie ruchomością, ani przedsiębiorstwem, był on w oczach jego czemś wyższem, niby intratną osobą.
Nieraz bywało, po całodniowem chodzeniu po wsi za taniem kupnem kury, czy kopy jaj, skórki z zająca, czy garnca cebuli, obładowany towarem gdy wracał do domu, to jeszcze po drodze zatrzymywał się pod każdym wiatrakiem, i stawał i długo nad nim medytował.
Sama figura wiatraka, stojącego na pagórku, szeroka od dołu, jak gdyby jaka bogata żydówka w spódnicy na szabas, imponowała mu. A cóż dopiero te skrzydła, które same się poruszały, a każde ich poruszenie można było na gotówkę obliczyć.
Bałwochwalcze uczucie nosił on w piersi dla wiatraków, które w ciągu swego zabiegliwego życia jedynie uznał za godne przykucia do swej nieruchomej, choć obracającej się osoby, żyda.
– Co to – mówił do żydów w miasteczku – propinacya to kłopot, to utrapienie dla zida, to mordęga, to kryminał, trzeba się bać rewizora, trzeba pilnować tralezy, trzeba chłopów namawiać i słuchać ich pijatyki, ale wiatrak…
Tu się uśmiechał swemi zarumienionemi i grubemi policzkami, cmokał językiem, gładził pofryzowaną gęstą rudawo-czarną brodę, pokazywał rzęd zdrowych białych zębów i mówił z niepojętą błogością w wyrazie.
– Ale wiatrak! aj waj!… aj waj!… micyje un sam chodzi, un nic nie potrzebuje: ani robotnika, ani nakładu, ani chodzenia, ani rachunku, ani żadnej gospodarki, un sam się rucha i rucha i pieniądze do kieszeni zida napędza…
Jeszcze raz spoglądał na wiatrak i nigdy się dość nadziwić nie mógł tej w jego oczach żyjącej istocie, która z szumem obracała skrzydłami i ciągle do siebie chłopów z ziarnem wabiła.
To też Srul "grubypysk", skoro tylko dorobił się funduszu, zakręcił się za wiatrakiem po okolicy i wnet taki kupił w tych samych Rozdołach, w których był przez lat kilka propinatorem.
Zakończywszy interes, wbiegł on jak szalony do mielnika, wołając:
– Słuchaj ty mielnik! ja wiatrak już kupił, un tylko teraz dla mnie się będzie ruchać i un musi tak pytlować, jak nie pytluje ani wiatrak Morzeński, ani Sadurski, ani żaden na całą okoliczność…
Wieczorem Srul pamiętnego dnia tego, w którym urzeczywistnił marzenia dwudziestu lat wytrwałej i nadludzkiej pracy, mówił do żony, tłómacząc jej niepojęte zalety interesu, jakim był wiatrak.
– Ny! ny-y… wiatrak, to taki geszeft, to złoty, to brylantowy geszeft! Ja już teraz nie będę chodził po tych chamułach chłopach, ja tylko będę siedział za piecem i pod okno wyglądał na wiatrak, czy się rucha? A ty Ryfka tylko będziesz miarki odbierać i pieniądze za pytel. My się już dość napracowali, ja już nogi zdarł od łażenia, ja już mam dość tych handlów. Koń potrzebuje jeść, krowa potrzebuje jeść, propinacya potrzebuje wódki i pieniędzy, i trza płacić patent, grunt trzeba uprawiać i przewracać, na zbożu zid może stracić, tylko na wiatrak niema ryzyka. Un sobie stoi i rucha się… Ot patrz! jak się rucha! jak un się rucha! a nic nie potrzebuje.
Ryfka długo jeszcze słuchała, wzdychając i poziewając, a wreszcie bąknęła:
– Każda rzecz swojego potrzebuje.
– Ale nie wiatrak – oburzył się Srul – wiatrak, to taka osoba, co nie gada, tylko się rucha…
Ryfka popatrzała zdziwiona na męża, a ten zapytał jej:
– No gadaj, co un potrzebuje?
– Dobrego mielnika! – odparta, poziewając Ryfka.
Srul głęboko się zamyślił i długo przypatrywał się żonie, jak gdyby po dwudziestu latach odkrył w niej jakąś nową nieznaną osobę.
– Tak – myślał – wiatrak potrzebuje mielnika, a un żadne wyobrażenie nie miał o mlewie, a un chciał takiego tylko geszeftu, coby nie potrzebował żaden nakład…
Aż do wieczora dnia tego się turbował, ale już rady nie widział, bo był właścicielem wyznaczonego wiatraka i to wiatraka w Rozdołach, "co się ruchał, choć wiatru nie było".II.
Minęło lat kilka.
Srul siedział w izbie i wyglądał przez okienko na wiatrak, który stał opodal nieruchomy, bo w powietrzu panowała cisza sierpniowego dnia.
Siedział na ławie zamyślony, a wyglądał ponury i zestarzał się niemało w ciągu krótkiego tego przeciągu czasu. Jego grube policzki straciły swoją wieczną rumianość, a barwa żółta pokryła zdrowe niedawno oblicze. Oczy hytro zawsze uśmiechnęte, zaszły żółcią i nabrały obcego dawniej Srulowi wyrazu niepokoju i wewnętrznego utrapienia.
Był to dzień szabasu.
W kącie siedziała Ryfka, od święta nie ubrana, blada i znękana, jak zwykle żydówki, poziewając głośno z nudy. Na łóżku napoprzek leżało troje wyrostków od siedmiu do czterech lat i spało snem twardym.
W izbie panowała cisza świątecznego dnia.
– Gewalt! Gewalt! – zaczął nagle Srul rozpaczliwym głosem i urwał.
– Ce ci pomoże się trapić? – wtrąciła Ryfka – albo ci kto za to co da? albo się odmieni? albo rnielnik się poprawi? albo Bóg miłosierny ześle wiatr?
– Jak ja się nie mam trapić? – jak ja się nie mam trapić? – wołał w odpowiedzi żyd – ja teraz zrobił rachunek w głowach moich strat. Mnie do nędzy doprowadzą te mielnika, ja będę stracić wszystko, com zarobił, bo ino słuchaj i uważaj.
Srul odpoczął i mówił:
– Ten pierwszy mi zarwał na pietnaście rubli, ten drugi mi złamał szmiga, trzeci mi popsuł kamień, czwarty mnie okradł, herste? herste? i ty chcesz, by ja się nie trapił? gewalt! gewalt! a teraz posucha i w powietrzu cicho i cicho, aż człowieka serce boli, aż coś się nie dzieje, gewalt! gewalt!
– Srule! Srule! – uspakajała Ryfka męża, który się pienił z rozpaczy i miał ochotę rzewnemi płakać łzami.Żyd zapatrzył się w okno i rozglądał po chmurkach na niebie, zerkając wciąż na zachód czy ztamtąd nie nadciąga jaki upragniony szarawy obłoczek.
– Słyszałaś ty – zapytał przygnębionym głosem żony – o tych mędrcach, co z gwiazd na niebie różne wyczytują, mądrości i przeróżne wróżby?
– Słyszałam, a co?
– Ny? co? to ja teraz taki mędrzec, co wciąż w niebo patrzę; odkąd ten przeklęty wiatrak ja kupił, człowiek nie zazna spokoju, tylko liczy chmury po niebie i nadsłuchuje wiatru i wyziera, czy drzewa się poruszają, ha! ha! ha! – zaśmiał się z niepojętą goryczą.
Znów się zapatrzył w niebo i długo dumał, aż nagle rysy jego ściągnęły się dziwnym niepokojem, graniczącym prawie z trwogą.
– Ryfke! – zawołał gorączkowo.
– Żydówka się zerwała.
– Co?
– Patrz! czy mnie się widzi? czy też wiatr się ruszył?
– Dlaczego? – pytała, wyglądając przez okno.
– Patrz! te gałązeczki na tej topola, one tak wyglądają, jakby się ruchały…
– Zdaje ci się – bąknęła żydówka, poziewając i powracając na swoje miejsce.
Srul się zadumał. Nagle znów po jakiej półgodzinie spojrzał w okno i zawołał jeszcze trwożniej:
– Ryfke!….
– Żona, obudzona gwałtownie, o mało nie spadła ze stołka.
– Co? gewalt! – zawołała powtórnie wstając.
– Patrz! patrz! ten kogut na wiatraka, un był w tamta strona?
– Zdaje ci się Srulu – odparła Ryfka i po – wróciła na swoje miejsce, poziewając i wzdychając.
– Ja ci mówię Ryfke – mówił żyd – że ja umrę, jeśli wiatr się nie ruszy, ja nie przeżyję tego powietrza. Mielnik śpi do góry brzuchem, a zboże na koszu leży, a chłopi do wodnych młynów wożą i wożą, a tu taki czas, taki czas po żniwach, gdy wszędzie chleb jest…
Urwał, bo Ryfka, która uważała szabas za jedną prawdziwą długą noc w tygodniu, już przymykała oczy i coraz rzadziej wzdychała.
To senne usposobienie żony oddziaływało i na Srula. Czuł, że mu się powieki kleją i postanowił poddać się sennemn uczuciu, ale wpierw jeszcze chciał się zabezpieczyć na czas snu.
– Ryfke? – szepnął.
– Co Srulu? – zapytała zasypiająca kobieta.
– Gdzie Mosiek?
– Na dworze.
– A tyś mu kazała pilnować wiatraka na Morznie? bo jaby chciał zdrzemnąć.
– Śpij! śpij! un już wi…
Srul usadowił się wygodniej na stołku, wyciągnął przed siebie nogi, głowę oparł o futrynę okna i zamierzał zasnąć.
Powoli zasypiał, a jego półsenne myśli wciąż się kręciły wokoło wiatraka.
– Gdyby nie te mielniki i te wiatry – myslał – coby to był za geszeft wiatrak? ale widział teraz, że niema na świecie interesów bez "ale"
zdawało mu się, że mimo wszystkiego wiatrak był najlepszym interesem dla żyda…
Coraz czuł się mniej przytomnym, coraz silniej zasypiał.
Wreszcie już wyobraźnia jego przestała formować zdania i myśli, tylko słyszał szum obracających się skrzydeł i klekot koszów, i ruf, i skrzypienie całego budynku.
To dziwne wrażenie zawsze go opanowywało, gdy zasypiał, przywykł już do niego i nawet lubił je.
O tyle jednak jeszcze był przytomnym, że zdawał sobie sprawę z okoliczności, iż to wszystko było wrażeniem tylko, a nie rzeczywistością i to przeświadczenie utrudniało mu popadnięcie w głęboki sen.
Ale skrzydła coraz słabiej mu w uszach szumiały, kamień coraz ciszej warczał, kosze coraz mniej hałasowały, budynek skrzypieć i trząść się przestawał.
Srul spał…III.
Spali wszyscy.
"W izbie tylko pięć odmiennych chrapań i oddechów przerywało głęboką szabasowy ciszę.
Słońce zachodzące zazierało przez jedyne okno i zostawiając w spokoju twarz Srula, oblewało światłem koniec nosa Ryfki, a całą smuga złociło rudawe główki dzieci, którym ani chwili nie dawały spokoju muchy.
Wtem wszyscy równocześnie zadrgali, jak gdyby mieli się równocześnie obudzić.
Ze dworu dolatywał, zbliżając się coraz bardziej do domku Srula, przeraźliwy chłopięcy głos.
– Taterle, taterle!!
Pierwsza zerwała się Ryfka, nadsłuchała i za wołała z rozpaczą, rzucając się do drzwi:
– Mojsiele!
"W tejże sekundzie obudził się Srul, a do izby wpadł zadyszany chłopak lat piętnastu, z rozwianemi pejsami, z trwogą w oczach i zarunrienionem obliczu.
– Taterle! taterle!! – wołał, przyskakując do ojca i nie mogąc wymówić słowa.
– Co? co? gadaj! – wołali na przemian przerażeni rodzice.Żydek odetchnął i wyrzucił głosem, któremu tchu brakowało:
– Wiatrak Morzeński już od godziny idzie i wiatrak na Sadurkach idzie, a nasz… nasz stoi… aj! aj! aj!
Srula rysy się przeraźliwie wyciągnęły, a Mosiek dalej prawie płacząc, wołał:
– Mielnik się upił, jak bela i śpi na wiatraku, ajajaj! a wiatraki idą, aż tu słychać, ajajaj! Taterle śpicie, a mielnik pijany śpi, ajajaj!
Urwał, bo Srul i Ryfka wybiegli, a on popędził za nimi.
Od Srula wprost do wiatraka prowadziła wydeptana ścieżka, prowadząca między dwoma niwami ścierniska. Pierwszy pędził nią… nieprzytomny Srul bez kapoty, tylko w kamizelce, od której powiewały białe tasiemki. Za nim śpieszyła Ryfka "W bieli, a w końcu dopiero podrygał, jak gdyby pobity w nogi, Mosiek.
Srul gnał i szeptał rozpaczliwie:
– Gewalt, gewalt… gewalt! ajajaj!… gewalt, ajajaj…
A Ryfka jęczała za nim z bólu, ale przytomniejsza od niego, szeptała wśród jęków:
– Srule… szabas. Srule szabas.
A Mosiek mały nic nie mówił, tylko jęczał głosem:
– Ajajaj… ajajaj…
Byli pod wiatrakiem. Srul wskoczył na chwiejne schody, prowadzące do góry, za nim pognał Mosiek, a Ryfka stanęła pod młynem i rozglądała się po szerokiej okolicy i śledziła skrzydła dwu widnych wiatraków.
Srul wpadł zadyszany na pierwsze, potem na drugie piętro, gdzie leżał na podłodze pijany i omączony mielnik.
Bezprzytomny jeszcze, nogą… kopnął chłopa, który ani drgnął. Rzucił się na niego i chciał go zbudzić, wołając:
– Michał! Michał!! ty zbóju!
– Ale Michał tylko się przewrócił na drugi bok, mrucząc niewyraźne słowa.
Srul powstał i wybiegł na ganek Tu spojrzał ku Morzenie i Sadurkom. I tu i tam obracały się skrzydła wiatraków szalonym wirem, bo się ruszył górny i jednostajny wiatr.
Srul uczuł, jakby go coś ścisnęło za serce, jak gdyby krew mu uderzyła do głowy. Nie zdając sobie z niczego sprawy, wiedział tylko, że tam dwa idą wiatraki, a że jego stoi i że jest szabas. To wystarczało, by stracił zupełnie przytomność. Zdzierając też z głowy jarmułkę, zaczął się szarpać za włosy i wołać na cały głos z ganku:
– Gewalt! gewalt! gewaaalt!
A Ryfka, stojąca pod wiatrakiem, patrzała w górę na niego i wołała:
– Srulle… szabas! szabas!… Srule… Ale to nic nie pomagało.
Żyd dalej płakał na ganku i rwał włosy i wołał gwałtu, rozglądając się czy nikt z pomocą nie śpieszy. A tu nikt nie nadchodził, bo był dzień roboczy, a żniwa w pełni. Żywej duszy nie było w niedalekiej wsi, a choć jaki stary chłop, przerażony krzykiem, wyjrzał z zagrody, to splunąwszy powracał nazad, jak gdyby już nie pierwszy raz widział taki alarm.
Srul był widocznie pasyonatem, bo zamiast się uspakajać, coraz głośniej krzyczał. To znikał z ganku, by poszturkać bezprzytomnego mielnika to znów się zjawiał na nim i wrzeszczał.
Wtem nagle urwał, a oblicze jego pokrył wyraz niepojętego zdziwienia. Policzki się nadęły, a dopiero co rozpaczliwe oczy zdawały się błyskać tajoną radością.
Wlepił wzrok w skrzydła, które, zdawało mu się że drgnęły, że powoli, bardzo powoli, jak zwykle, zaczynały się ruszać.
Zdziwiony, osłupiały, nieco przerażony wbiegł z ganku do wnętrza, sądząc, że mielnik nagle wytrzeźwiał. Ale nie, chłop leżał na podłodze, a Srul stojąc nad nim, uczuł trzęsienie się budynku i skrzypienie śmig i szum skrzydeł.
Przestrach odbił się na jego twarzy.
– Mojsiele! – zawołał.
– Synka nie było.
Srul rzucił się ku schodom, by biedz na dół i wołał z niepojętem przerażeniem, widząc obracający się kamień i funkcyonujące kosze i rafy.
– Mojsiele! Mojsiele!!
Na niższem piętrze z dziury, mieszczącej w sobie przyrząd do puszczania w ruch młyna, wyszedł mały Mosiek.
– Co ty zrobił? – zawołał ojciec.
– A nic – uśmiechnął się przerażony żydek. Srul spojrzał mu w oczy ze smutkiem.
– Szabas! – wybełkotał.
Chłopak zarumienił się jak wiśnia, opierając swe ciało o drżącą ścianę wiatraka.
A żyd opuścił się na worek pełny zboża i zakrywając twarz, zaczął nadobre lamentować, wycieńczony krzykiem, ale uspokojony.
Ryfka zaś, której omało niespodzianie rozruszane skrzydło nie porwało, powracała do domu, szeptając machinalnie:
– Szabas. szabas. co un robi? co un robi? chyba, że mielnik pijanica…
Przy naszych dworach.IV.
Na drugi dzień rano Srul jeszcze znękany wypadkami poprzedniego dnia, wyszedł przed swą chałupę i przyglądał się skrzydłom wiatraka, poruszającym się gwałtownie, mimo tego, że lekki dął tylko zefirek.
Ten widok zawsze go wprowadzał w błogi stan spokoju i wtedy gotów był zapomnieć o wszystkich stratach, o wszystkich zmartwieniach, na jakie go ten wiatrak dotąd wystawił i wystawiał.
Usiadł na ławie pod ścianą przy otwartem oknie od izby i rozglądał się po świecie.
Drogą przejeżdżały furmanki, niektóre z nich zajeżdżały pod młyn, inne śpieszyły dalej; Srul zaglądał trwożnem i wprawnem okiem do wnętrza wozów, a nie widząc w nich zboża, uspakajał się.
– Co to wiatrak – myślał – coby on dał, coby on dał? żeby tak on sam był mielnikiem. On by żadnego nie zaspał podmuchu wiatru, on by tak go rychtował, iżby latał i wywijał skrzydłami i bez wiatru. Gdyby on był mielnikiem!!!
Zafrasował się.
– On tego mielnika trzymać nie mógł – myślał dalej – nie mogł wystawiać się na takie straty, na grzeszna drogę wprowadzać troskliwego o byt i mienie ojców Mojsiela. On nie mógł dalej tracić zdrowia i nie módz zasnąć w szabas, nie mógł zrażać chłopów.
Rysy twarzy jego się wyciągnęły, a jakaś' intensywna myśl ja pokryła.
Istniał taki wymarzony przez niego mielnik, niejaki Jan Adamczyk, "Jankiem" zwany, który niesłychanej daleko dokoła używał sławy, do którego ściągało chłopstwo, choćby sporo nadrabiając drogi, który tak umiłował wiatrak, jako przedmiot, że w nim mieszkał, spał i jadł, i tylko żył wiatrakiem i dla niego. Na tego Janka oddawna un miał chrapkę, ale młynarz się drożył, a zresztą nigdy na seryo z nim nie mówił, bo nigdy go i trzeźwym nie widział.
To zastanowiło Srula i głęboko się zamyślił.
– Dlaczego – pytał sam siebie – ten Janek nie był nigdy trzeźwym?
Długo nad tem dumał, a wreszcie taka sobie uformował odpowiedź.
– Taki mielnik jak "Janek", nie był zwykłym człowiekiem, bo un znał nadludzkie sposoby, bo un puszczał młyn gdy wiatru nie było i dziwny wpływ wywierał na chłopstwo. Bo un był taki mielnik, taki mielnik, że mąka po nim smaczniejsza się wydawała i bielszy była i cięższą. Bo ten Janek – opowiadano mu – znał się na obłokach, jak astronom, i gdy wietrzną, chmurę zoczył, to młyn rychtował, na kosz zasypywał i sam się spokojnie spać kładł…
Srul się uśmiechał na samą myśl możliwości dostania takiego mielnika i czuł, jakiby dla niego miał respekt i jakby go poważał, i już bał się nawet, by go taki Janek nie opanował i nie wy zyskiwał…
Rysy jego wyraziły przestrach, ale wnet się wypogodziły.
– Janek – myślał – nie był zwykłym człowiekiem, un był… jak Dawid… jak Sani.. un miał wyższą moc, un żył dla…
Zastanowił się; bo mu się nie zdawało możliwem, by ktoś mógł żyć dla wiatraka, ale to mu się zdawało tylko chwilę.
Spojrzał na młyn, który stał, jak rabin jaki w szabas i huczał, sam nieruchomy, imponujący na swej górze, przerażający swym złowrogim szumem.
Uśmiechnął się i zrozumiał Janka.
– On sam, gdyby umiał opanować taki wiatrak i nagiąć go do swej woli, gdyby miał taki magnes na chłopów, gdyby się tak znał na chmurach i obłoczkach, toby on sam był taki Janek, i spałby na wiatraku,. i jadłby na wiatraku, i porzucił żonę i dzieci… dla wiatraku, ale on się bał wiatraka…
Mrowie przebiegło mu po ciele na samą myśl.
– Gdyby tak wypadło nocować na młynie w burzę? lub gdyby tak człowieka skrzydło porwało w górę i cisnęło jak piłką… lub gdyby tak w zawieruchę wiatrak się tak rozhulał, jak to słyszał, że miało kiedyś miejsce, co on sam siebie połamał w drobne kawałki…
Srul się poruszył, by rozpędzić te myśli i zaglądając do okna, zawołał:
– Ryfkee! Ryyfke!!Żona wnet się pojawiła w oknie z rękami pokrytemi ciastem, które właśnie miesiła.
– Co ty chcesz, Srul? – zapytała.
Pamiętasz ty – mówił Srul – ta straszna historya? jak to wiatrak w Murlasie w nocy się rozhulał? jak un połamał sam siebie, jak rankiem nie było nic, tylko ziemia, kawałek szmiga i kamień?
– Cobym nie miała pamiętać – podchwyciła żydówka, swym nosowym i obojętnym głosem, przeciągając każde słowo – mielnik pijanica się upił, zapomniał zamknąć… w nocy przyszła burza i narobiła szkody…
Srul aż się zerwał, a krew mu nabiegła do twarzy i zawołał zestraszony:
– Co ty takie rzeczy gadasz? co ty gadasz?
– Ny…? tak było…
– Ale po co to gadać – powtórzył Srul uspakajając się, a rozglądnąwszy się po niebie, czy jaka burzliwa chmura nie nadchodzi, dalej ciągnął – wiesz? co ja ci powiem, ja aż truchleję, podemną nogi drżą na myśl, że tak i Michał mógłby… i taka burza… Urwał i podchwycił:
– Lepiej o tem niegadać, ale ja ci powiem, że ja zmienić" będę mielnika, ja będę wziąć tego Janka, herste?
– To także pijanica… – wtrąciła Ryfka. Srul zrobił niecierpliwy ruch i marszcząc brwi i krzywiąc usta, bąknął:
– Co wy kobiety, wy się nie rozumiecie na takim człowiek, jak jest Janek.
– Przecież mówią, Sruln, że on pije…?
– Co un pije? on musi pić!Żydówka ruszyła ramionami, jak gdyby uznawała za niemożliwe wytłómaczenie mężowi, że ten "Janek", o którym od trzech lat tyle wciąż słyszała, nie był żadną, nadzwyczajnością. Westchnęła tylko, a Srul podchwycił:
– Ja zaraz będę po niego posłać, bo ja się boję, i ja chcę mieć taki ruch na wiatrak, jak jest w Murlasie.
Rozejrzał się i zawołał:
– Mojsiele!
Na ten odgłos w oknie, obok matki, pojawił się zaraz Mosiek, wychylając swą przystojną i niesłychanie sprytną główkę.
– Tate?
– Słuchaj ty Mojsie, biegnij ty zaraz na wieś do Bąka i powiedz mu, un by zaraz przyszedł do mnie…
Mosiek podskoczył i zniknął z framugi okna, a Srul dalej ciszej mówił do żony, rozpogadzając swe zakłopotane oblicze:
– Bak mi właśnie wczoraj opowiadał i un mi zawsze prawi, bym ja tego Janka wziął na mielnika… Żebyś ty słyszała, co im o nim opowiada… Un mu jest swat jakiś, czy kuma, ale un prawda mówi, bo to rzetelny chłop. Ten Janek, widzisz Ryfka, to un ma taki dar od Boga… Un, jak chce wiatr, to tylko wiatrak w ta, albo tamta narychtuje strona i zaraz wiatr fiuuu… Tak Ryfke! Un w karczma siedzi czasem i zdaje się pijany, ale un wyjdzie na próg i zobaczy taka mała chmurka, taka mała chmurka, jak ta twoja perła… zaraz idzie na wiatrak i zaraz jest wiatr z ty mała chmurka…