Przy stole z tyranem - ebook
Przy stole z tyranem - ebook
Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, jakim jesteś dyktatorem
Na talerzu tyrana, między kawiorem a pasztetową, kryją się jego pragnienia, motywacje, obsesje, lęki i kompleksy zakorzenione jeszcze w dzieciństwie. Kryje się jego prawdziwe Ja.
Od fanatycznego wegetarianizmu Hitlera, który dyktator tłumaczył wstrętem, jaki wzbudzały w nim rzeźnie, po napawające grozą kolacje na Kremlu, z których można było trafić prosto do Łubianki. Od zakrapianych przyjęć Husajna po imperialne bankiety Bokassy. Od rewolucyjnej chłopskiej diety Mao po obiadowe ekscesy Ceaușescu – ta książka uchyla drzwi kuchni i jadalni największych despotów XX wieku, odsłaniając tajemnice ich krwawych rządów.
· Czy Bokassa naprawdę był ludożercą?
· Co się stało z żydowską kucharką Hitlera i jego plutonem testerek potraw?
· Dlaczego Mao nigdy nie korzystał z toalety, a Ceaușescu ukradkiem zrzucał jedzenie pod stół?
· Dlaczego żona Stalina popełniła samobójstwo po kolacji, w czasie której odmówiła wzniesienia toastu?
· Jakie danie Husajn przyrządzał samodzielnie dla swoich ochroniarzy?
Pełna soczystych i pikantnych anegdot opowieść pozwoli poczuć groźną, a czasem tragikomiczną atmosferę panującą przy stołach despotów.
Potrawy i dekoracje się zmieniają, ale strach nigdy nie wychodzi z menu…
Tytułowy stół to tylko pretekst. Menu to jedynie kanwa opowieści. Dziennikarzom i historykom często wystarcza cytowanie jadłospisów dyktatorów, Roudaut patrzy jednak szerzej i zagląda głębiej. Z garnków i talerzy wyłaniają się obrazy wielkiej polityki, bezlitosne portrety psychologiczne i zadziwiające przykłady splotów losów świata ze splotami jelitowymi tyranów.
Łukasz Modelski, historyk, dziennikarz, autor książek i programów o historii kuchni
Christian Roudaut jest francuskim dziennikarzem, autorem kilku książek non fiction i reportaży telewizyjnych. Mieszka w Paryżu, współpracuje z kanałami telewizyjnymi Arte, France 5 i dziennikiem „Le Monde”. Wcześniej pracował w Wielkiej Brytanii jako zagraniczny korespondent Radio France.
Poprzednie książki i filmy dokumentalne Christiana Roudauta również dotyczyły kulinariów (napisana wspólnie z kucharzem Pałacu Elizejskiego Bernardem Vaussionem Au service du Palais czy napisana z Gillesem Bragardem Chefs des chefs), a także spraw wielkich tego świata: prezydentów i dyplomatów (Ces croyants qui nous gouvernent).
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9251-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś”. Ten ciągle przywoływany i podlany wszelkimi sosami aforyzm Anthelme’a Brillata-Savarina dużo stracił ze swojego pierwotnego smaku, ale powiedzenie nie staje się nieprawdzie tylko dlatego, że jest powtarzane do znudzenia. Efekt zużycia niczego nie ujmuje słuszności zdania, które wyszło spod pióra autora _Fizjologii smaku_. Głębokie Ja rzeczywiście ujawnia się na talerzu, w wiernym zwierciadle ludzkiej duszy.
Jedzenie, zdaniem antropologa Marcela Maussa, stanowi „całościowy fakt społeczny”. Dopóki ludzkość nie będzie się odżywiać pigułkami, liofilizowanymi saszetkami albo ujednoliconym jedzeniem, dopóty talerz będzie świadczył o człowieku pod każdym względem: o jego pragnieniach, obawach, brakach fizycznych, pozycji społecznej i przynależności klasowej, jego osobistej historii, a nawet historii jego kraju. To właśnie ten indywidualny i zbiorowy bagaż, uświadamiany lub nie, rozkłada się na stole w porze posiłku niezależnie od tego, czy widelec trzyma stwardniała graba wieśniaka, czy delikatna dłoń prezydenta. Należy jednak mieć na uwadze różnicę skali: gdy rządzący zagłębiają sztućce ze służbowej srebrnej zastawy w chrupiącą jagnięcinę lub krem z krabów, nigdy nie są sami. Je z nimi cały kraj. Ich brzuch nie należy już wyłącznie do nich. Każdy naród rości sobie prawo do spojrzenia na pokarm trawiony przez pierwszy żołądek państwa. Czas spędzany przy stole jest nieodłącznym elementem polityki. Staje się częścią komedii władzy, bo nie dotyczy już tylko człowieka i jego prywatności, lecz głowy państwa i jej sposobu rządzenia.
Kariera wojskowa generała Charles’a de Gaulle’a, potworności okopów i lata spędzone na wygnaniu – o czym będzie kilkakrotnie mowa przy okazji wzmianek o zdumiewających dyskusjach prowadzonych przez niego przy stole z Józefem Stalinem, Nicolae Ceauşescu i Jeanem Bedelem Bokassą – nie uczyniły z „wielkiego Charles’a” figlarnego epikurejczyka. Kiedy jednak prezydent de Gaulle podejmował w sali bankietowej Pałacu Elizejskiego lub w pełnym przepychu pałacu wersalskim zagraniczne delegacje, robiono wszystko, żeby je olśnić. Kuchnia escoffierowska1, bardziej królewska niż republikańska, miała podkreślać, popadając wręcz w karykaturalność, wielkość Francji i jej quasi-monarchy.
Oficjalność i prywatność. Poufność i jawność. Z takim oto schematem interpretacyjnym przystąpiłem do pisania tej książki. Moje poprzednie prace na temat stołów ludzi u władzy pozwoliły mi wdychać apetyczne aromaty i obserwować układne maniery w salonach demokratycznie wybranych prezydentów. Stopniowo nabierałem jednak ochoty, by uchylić drzwi mniej szacownych kuchni i jadalni. Reżimy totalitarne uwypuklają ludzką głupotę i niegodziwość. Z tego punktu widzenia jadalnia jawi się jako idealna sceneria dla krwawej tragikomedii, która rozgrywa się z udziałem jednej postaci, tkwiącej na środku sceny i wcielającej się w różne role: Szekspirowskiego Falstaffa jednego dnia, ascety i zbawcy innego. Tyrani, będący niezrównanymi komediantami, celują w sztuce farsy. Jak tu się złośliwie nie roześmiać na myśl o ofiarnej maskaradzie przewodniczącego Mao odmawiającego sobie mięsa (ale nie ryb) w geście solidarności z narodem, który cierpiał głód w wyniku jego Wielkiego Skoku Naprzód? Jak powstrzymać śmiech z obrzydzenia podczas czytania uwag wygłaszanych przy stole przez Adolfa Hitlera usprawiedliwiającego swój wegetarianizm wstrętem, który wzbudzały w nim rzeźnie?
Surowość, z jaką tyran traktuje bliźnich, dorównuje wyłącznie delikatności, z jaką głaszcze się po pępku i kałdunie. Trzeba mieć mocny żołądek i nieczułe sumienie, żeby nie odczuwać obrzydzenia, pochłaniając najwykwintniejsze przysmaki, podczas gdy poddani żywią się zielskiem i zdechłymi szczurami. Nieprzyzwoitość nigdy jednak nie odbierała największemu oprawcy apetytu. Przeciwnie, zaostrzała go. Dyktator okazuje się szczególnie czuły na harmonię jedzenia z krwią. Józefowi Stalinowi posiłki umilał opis ostatnich chwil „wroga ludu”, którego właśnie kazał zamordować, a pokazywane w telewizji zwłoki Irańczyków sfilmowane z bliska na polu bitwy z powodzeniem towarzyszyły kolacjom Saddama Husajna.
Stół despoty z definicji wykracza poza normę i wymyka się zasadom gościnności i dobrego wychowania. Mają przy nim zagwarantowane miejsce wszystkie cechy charakterystyczne tyranii: absolutyzm, służalczość, strach, megalomania, paranoja, egocentryzm i prostactwo. Z tego punktu widzenia bankiet koronacyjny Jego Cesarskiej Wysokości Bokassy I stanowi niedościgniony wzór. Stół tyranów nie zawsze jest aż tak karykaturalny i usiłuje zachować pozory normalności. Niektórzy z tych gospodarzy, niezbyt utalentowani, jeśli chodzi o współbiesiadowanie, próbują w mniej barbarzyńskich okolicznościach niezręcznie naśladować obowiązujące za ich panowania dobre maniery przy stole. W Berghofie Adolf Hitler nakłaniał stołowników do udziału w niekończących się obiadach na drobnomieszczańską modłę, podczas gdy Nicolae Ceauşescu zmuszał się, żeby sprawiać wrażenie towarzyskiego gospodarza domu.
Krwawe czyny wspomnianych sześciu despotów zostały wystarczająco dobrze udokumentowane, żeby można było się obejść bez podkreślania okropności popełnionych przez nich zbrodni żałobną nutą. Trzeba sobie pozwolić na śmiech z dziwacznych zachcianek tyranów. Choć despoci uwielbiają budzić wyłącznie przerażenie, obserwowanie ich z wysokości stołu ujawnia groteskowość i absurdalność ich reżimów.
Życie dyktatorów rzadko bywa linearne. Ich odżywianie przybiera kształt równie zawiłych krzywizn. Stalin, Mao, Bokassa, Ceauşescu i Husajn, pochodzący ze skromnych, wręcz bardzo biednych rodzin, niejednokrotnie cierpieli w dzieciństwie głód. Hitler, wywodzący się ze środowiska drobnomieszczańskiego, zaznał biedy i dni bez chleba, dopiero gdy opuścił rodzinny dom. Te wiedeńskie doświadczenia pamflecista NSDAP odmalował, skądinąd starannie, w _Mein Kampf_, przedstawiając siebie z przesadą jako człowieka cierpiącego głód.
Później lata działania w podziemiu, walki, a nawet więzienia przyzwyczaiły żołądki dyktatorów do sporadycznych i szybkich posiłków, ale gdy już doszli do władzy, mogli się bez przeszkód cieszyć przyjemnościami życia i okazywać swoim kubkom smakowym wszelkie względy wynikające z niepodzielnych rządów. Nie wszyscy korzystali z tego do samego końca. Życie w czeluściach bunkra, w celi lub na wygnaniu bynajmniej nie sprzyja dobrej kuchni.
Nawet jeśli wielu przedstawionym na tych stronach rozmowom i nawykom przy stole nie brak pikanterii, nie chodzi tu bynajmniej o gromadzenie anegdot z jadalni, żeby dodać smaku błahostkom. Ta książka ma ambicje ponownego przyjrzenia się ważnym i nieszczęsnym losom dyktatorów pod niezbadanym jeszcze kątem stołu, żeby nadać mu właściwy sens.MAO ZEDONG.
REWOLUCJA TO NIE PROSZONA KOLACJA
Cesarz jest nagi. Albo prawie. Mao Zedong w kąpielówkach sięgających pępka śmiało schodzi po drabince statku, by zanurzyć otyłe ciało w Jangcy. Wiekowy przewodniczący kładzie się na plecach ze wzrokiem wbitym w błękit nieba. Jego okrągła głowa i zaokrąglony brzuch wyłaniają się z wód Rzeki Błękitnej. W Chinach połowy lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kraju, który ledwie doszedł do siebie po klęsce głodu wywołanej Wielkim Skokiem Naprzód, nie wszystkim dane jest prezentować żebra i szczęki pokryte delikatną warstwą tłuszczu. Ta pyzata twarz, która niebawem ma zostać zmitologizowana przez Andy’ego Warhola, tryska zdrowiem. Podczas „trzech czarnych lat” brzuszysko uwięzione w dużych białych kąpielówkach nie było karmione zdechłymi szczurami, chwastami, korą drzew ani kaolinem, tą białą glinką, która ostatecznie zatyka jelita. W rondlach kucharzy przewodniczącego Mao nie musiały się dusić na wolnym ogniu wychudzone członki jego sąsiadów, krewnych albo własnych dzieci zmarłych z głodu. „Rewolucja to nie proszona kolacja” – uprzedzał Mao naród w jednym ze swoich uciesznych aforyzmów długo powtarzanych chóralnie w Café de Flore2. W tej kwestii przewodniczący-poeta miał rację, ale za to od trzydziestu do czterdziestu milionów trupów mogłoby zaświadczyć, że rewolucja była proszoną kolacją, tylko że dla robaków.
Otoczony chmarą ochroniarzy, członków partii i młodych rozgorączkowanych działaczy, Budda pluska się spokojnie. Ta kąpiel z 25 lipca 1966 roku sygnalizuje powrót Mao na scenę i początek nowej plagi: rewolucji kulturalnej. Leniwe wody Jangcy już niebawem przekształcą się w potok nienawiści i głupoty, który uniesie miliony unicestwionych istnień ludzkich. Wyczyn Mao – regeneracja polityczna w największej rzece Chin – olśnił paryską inteligencję i francuską młodzież poszukujące heroicznych postaci rewolucyjnych. Jego brzuch ani jego tusza ich nie interesują. Po co wskazywać palcem kształty „Wielkiego Sternika”?
To brzuchate ciało wystawiające się na widok publiczny opowiada jednak pewną historię. „Gdy grubi chudną, chudzi umierają”, stwierdził Laozi. Mao Zedong nie musiał nawet schudnąć ani cierpieć głodu, na który w ideologicznym zaślepieniu skazał własny naród. Z biegiem czasu jego wysoka sylwetka wręcz się powiększyła. W wieku siedemdziesięciu dwóch lat „Wielki Sternik” waży osiemdziesiąt pięć kilogramów przy wzroście metr siedemdziesiąt osiem. Jego osobisty lekarz, doktor Li Zhisui, sugeruje mu, żeby zmienił dietę bogatą w tłuszcze i kalorie na lżejszą. Mao jest jednak głuchy na zalecenia medyka. Bardzo wcześnie postanawia nie przejmować się wyrzeczeniami narzucanymi przez moralność i konwenanse. „Sumienie ogranicza popędy, takie jak łakomstwo i nadmierna aktywność seksualna” – głosi w jednym ze swoich młodzieńczych pism. „Sumienie jednak powinno tylko ograniczać, nie zaś sprzeciwiać się. Celem ograniczenia jest lepsze zaspokojenie popędu”3.
Tłuste potrawy połączone z brakiem ćwiczeń – z wyjątkiem pływania – położyły kres smukłej sylwetce bohatera rewolucji, którego dotąd wyszczuplało życie. Chociaż w dzieciństwie mały Mao nie musiał cierpieć z powodu niedożywienia, chorobliwe sknerstwo ojca uchroniło go przed ryzykiem nadwagi. Ten dawny żołnierz armii wicekróla Hunanu i Hubei miał wtedy dwa i pół akra pola ryżowego, co czyniło go jednym z najmajętniejszych posiadaczy ziemskich we wsi Shaoshan. Liczył jednak każdy grosz i każde ziarnko ryżu z gorliwością Harpagona. Jego dwaj parobkowie musieli się zadowolić codzienną porcją ryżu. Ich marnego wiktu nigdy nie urozmaicał ani kawałek mięsa. Ojciec Mao, uważając się za człowieka wspaniałomyślnego, zgadzał się jednak, by ryżowi towarzyszyły jajka… raz na miesiąc! Rodzina w mniejszym czy większym stopniu podlegała tej samej oszczędnej diecie. Mao zachował wyraźne wspomnienie swojej miski z dzieciństwa, równie zabawnej jak cios pałką. „Mnie nie dawał ani jajek, ani mięsa”, opowiadał później, wspominając swojego skąpego ojca.
Potem mizerne dochody pomocnika bibliotekarza, a następnie kierownika szkoły podstawowej nie pozwolą Mao zaznać dobrobytu bogaczy. Dopiero po wstąpieniu do partii biednych i głodnych dostrzega wyraźną poprawę w codziennym życiu. Gdy w wieku dwudziestu ośmiu lat zostaje prowincjonalnym szefem młodej Komunistycznej Partii Chin w Hunanie, może liczyć na pomoc finansową Sowietów. Chociaż zawsze klepał biedę, teraz nie musi się już martwić, jak zarobić na chleb. Odtąd hedonista Mao rezygnuje z uprawianych w sposób dyletancki nauczania i dziennikarstwa, żeby utrzymywać rytm życia zgodny ze swoimi upodobaniami. Z zapałem erudyty samouka czyta całymi nocami i pokazuje się dopiero bliżej południa, zachowując ten zwyczaj do końca życia.
Pokarmy duchowe nie sprawiają, że zapomina o bardziej prozaicznych przyjemnościach: „Codziennie doskonale jadam, dogadzając swemu brzuchowi, i dbam o zdrowie”4, pisze w liście do przyjaciela, Siao-yu. Przez całe życie Mao widzi w pożywieniu ważne źródło swojej równowagi fizycznej, psychicznej i intelektualnej. Wierzy w korzyści płynące ze spożywania białka zwierzęcego, stymulującego w jego mniemaniu neurony. Ten stosunek Mao do pokarmu nie jest niczym oryginalnym w Chinach, gdzie akt jedzenia nie sprowadza się wyłącznie do zaspokajania naturalnej potrzeby.
Chińczycy od wieków, na długo przed rozwojem dietetyki na Zachodzie, przypisują pożywieniu moc wzmacniania zarówno energii ciała, jak i ducha, a nawet ich leczenia. Zgodnie z zasadami chińskiej teorii energii pięć smaków (kwaśny, gorzki, słodki, pikantny, słony) wpływa bezpośrednio na organy. Należy zatem równoważyć te smaki na talerzu, ponieważ każdy z nich oddziałuje na inną część ciała. Na przykład smak gorzki ma jednocześnie właściwości osuszające i ochładzające. Dostarcza pożywienia sercu, lecz w nadmiarze wysusza i uszkadza kości. Słodki natomiast jest odprężający i uspokajający. Odżywia śledzionę, ale osłabia nerki, jeśli się go nadużywa.
Pożywienie jest poza tym klasyfikowane na podstawie wywieranego na organizm wpływu termicznego, a są to: chłód, zimno, efekt neutralny, ciepło i gorąco. Spożywa się je w zależności od pory roku, lecz także swojej własnej „natury”. Ktoś o osobowości _yang_, komu na ogół łatwo się rozgrzać, będzie preferował pokarmy neutralne i chłodne, a ktoś o osobowości _yin_, uznawanej za wrażliwszą na zimno, zwróci się ku gorącym i ciepłym.
Do tej subtelnej kodyfikacji kuchni chińskiej dochodzi ogromna różnorodność kuchni prowincjonalnych, co jest rzeczą naturalną w kraju o powierzchni prawie dziesięciu milionów kilometrów kwadratowych. Słuszniej byłoby zatem mówić o „kuchniach chińskich”, ze względu na znaczne różnice regionalne między nimi. Najbardziej znanymi poza granicami Chin są kuchnie Szantungu, Jiangsu, Anhui, Zhejiangu, Fujianu, Guangdongu i Syczuanu oraz Hunanu, rodzinnych stron Mao. Aż do wyruszenia w swoją ostatnią podróż „Wielki Sternik” będzie okazywał ogromne przywiązanie do tej właśnie sztuki kulinarnej charakteryzującej się potrawkami oraz daniami smażonymi i duszonymi. Kuchnia Hunanu nie skąpi ani oliwy, ani ostrej papryki, stosuje natomiast mniej cukru niż inne kuchnie prowincjonalne.
W tym południowochińskim regionie chłodne i wilgotne zimy oraz parne, burzowe lata sprzyjają zróżnicowanej produkcji rolniczej. Amatorzy dobrego jedzenia bez trudu znajdą tam coś dla siebie, począwszy od smażonych kurczaków z Dong’anu i pikantnych żabich udek, przez wołowinę przyrządzaną ze skórką pomarańczy i boczek gotowany w skarmelizowanym sosie sojowym, po krewetki z chrupiącym ryżem albo cuchnącym tofu. Duża różnorodność pysznych potraw, które oferuje ten region, zniechęci Mao do zapuszczania się na inne ścieżki. Trzyma się kuchni ze swojej młodości, jednocześnie ludowej i smacznej. Jego posiłki składają się zazwyczaj z dwóch dań warzywnych i jednego mięsnego, przede wszystkim z wołowiny i wieprzowiny. Komunistyczny dyktator ma słabość do tłustej wieprzowiny przyrządzonej „_à la_ Hunan” i do _shuanyangrou_, cienkich plastrów jagnięciny gotowanych w bulionie i polanych wysokokalorycznym sosem.
Do tego podwójnego podejścia do sztuki kulinarnej, w gruncie rzeczy dość klasycznego – chińska teoria energii i wierność kuchni swojego regionu – Mao Zedong dodaje pewną nietypową interpretację. Otóż ten wielki ideolog Komunistycznej Partii Chin, skory do analizowania zdarzeń i postępków dnia codziennego w kategoriach doktrynerskich, obdarza pożywienie spojrzeniem w największym stopniu politycznym. Ostra papryka, której używa i nadużywa, symbolizuje w jego mniemaniu rewolucyjny zapał, a pikantny smak czerwonego pieprzu, który pali podniebienie i żołądek, poddaje próbie metal, z którego jest odlany prawdziwy komunista. Niezbyt ostre potrawy – przeciwnie – zdradzają nijaki charakter i karygodną słabość, wręcz prawicową. Wysłannik Stalina Piotr Władimirow w książce _Osobyj Rajon Kitaja_ (Szczególny region Chin) opowiada o tym, jak bardzo intrygowała Mao dieta sowieckiego przywódcy. „Stalin jest rewolucjonistą? Lubi czerwony pieprz? Prawdziwy rewolucjonista musi jeść czerwony pieprz. Aleksander Macedoński bez wątpienia uwielbiał czerwony pieprz. Był wielkim człowiekiem i rewolucjonistą. Stalin też niewątpliwie je czerwony pieprz. Ty też jedz czerwony pieprz. No, dalej, jeśli jesteś rewolucjonistą”.
„Wielki Sternik” wystrzega się łagodnych, wyszukanych smaków, które zdradzają utratę politycznej żarliwości. W swoich wspomnieniach osobisty lekarz przywódcy komunistycznych Chin opowiada o zadziwiającej lekcji, której mu on udzielił. Doktor Li Zhisui poproszony o skosztowanie dania z gorzkiego melona ugotowanego z ostrą papryką zareagował nieznacznym grymasem, wywołując u Mao wybuch śmiechu: „Wszyscy powinni zakosztować goryczy w ciągu swojego życia! Zwłaszcza tacy ludzie jak wy. Studiowaliście medycynę, a potem rozpoczęliście życie zawodowe. Prawdopodobnie nigdy nie jedliście gorzko”. Użyte tu wyrażenie _chi ku_ kryje znaczenie dosłowne i przenośne: „przełknąć coś gorzkiego” i „zaznać cierpienia”.
Zdaniem Mao podniebienie się edukuje i reedukuje, tak samo jak umysł. Smakosze powinni sobie przypominać gorzki smak potraw, żeby nie popadli w „prawicowość”, „dewiacjonizm”, „rewizjonizm”, wszystkie te kaprysy na „-izm”, na których punkcie Mao będzie miał obsesję do końca życia. Za jego rządów „zachęcono” wielką liczbę intelektualistów do wzięcia motyki i kosy, żeby harowali w pocie czoła i nigdy nie zapomnieli, jak cierpi lud. Władca Pekinu ma się na baczności przed rozmiękczającym skutkiem splendoru władzy, który tak łatwo zmienia ascetycznych rewolucjonistów w tłustych brzuchatych notabli oderwanych od rzeczywistości. Okazałe kałduny członków partii świadczą o karygodnym burżujstwie, co przewodniczący surowo krytykuje: „Skarżą się przez cały dzień, a wieczorem idą do teatru” – grzmiał podczas wielkiego zjazdu partii w Pekinie w styczniu 1962 roku z udziałem siedmiu tysięcy członków partyjnych kadr. „Jedzą trzy posiłki dziennie i pierdzą. Oto, co znaczy dla nich marksizm-leninizm”.
Mao Zedong nie życzy sobie również, by jego potomstwo korzystało z przywilejów wynikających z pochodzenia. W Republice Ludowej trzeba być wzorowym od góry do dołu. Dowiedziawszy się, że jego córki Li Na i Li Min oraz syn Mao Yuanxin jedzą posiłki, które przygotowuje mu jego osobisty szef kuchni w Zhongnanhai, nakazuje skończyć z tą uprzywilejowaną dietą. Jego dzieci mają chodzić do publicznej stołówki tak jak funkcjonariusze i kadry partyjne. Tak samo zależy mu, żeby „pierwsza grupa” (w ten sposób określa się personel mający bezpośredni dostęp do przewodniczącego) nie tuczyła się kosztem ludu.
Gdy w grudniu 1959 roku w prowincji Zhejiang zorganizowano przyjęcie z okazji sześćdziesiątych szóstych urodzin Mao, odrzucił on zaproszenie, ale pozwolił, by jego współpracownicy wzięli udział w bankiecie. Domagał się jednak od wszystkich, żeby zachowali umiar. W rezultacie jego nieudolnego Wielkiego Skoku Naprzód kraj zaczął się pogrążać w kryzysie żywnościowym, więc nieprzyzwoicie byłoby ucztować w tak ponurych okolicznościach. Zasady dzieli jednak od ich stosowania w prawdziwym świecie głęboka przepaść. Tamtego wieczoru, zapominając o zaleceniach towarzysza Mao, zachowujący się po burżujsku aparatczycy żarłocznie pochłaniają najwykwintniejsze potrawy, radośnie wznosząc toasty za powodzenie komunizmu. Ich beknięcia mają wyraźną woń zupy z jaskółczych gniazd z młodymi gołąbkami, podczas gdy pośladki uwalniają wiatry, które bynajmniej nie pachną marksizmem-leninizmem, lecz zalatują rosołem z płetw rekina.
W królestwie chińskiego komunizmu wszyscy funkcjonariusze są równi, ale niektórzy są równiejsi. Pod rządami Mao stołówki administracji centralnej odzwierciedlają tę wielką przepaść między egalitarystyczną narracją a rzeczywistością. Zgodnie ze sprytną biurokratyczną hierarchią partyjne kadry zostały podzielone na cztery kategorie na podstawie rozmiaru garnka, w którym gotuje się dla nich jedzenie. Hierarchia ta jest odwrotnie proporcjonalna do statusu członków KPCh. Wysokim dygnitarzom i ich rodzinom serwuje się dania gotowane przez doświadczonych szefów kuchni w najmniejszych rondlach. Wysocy rangą członkowie partii jedzą potrawy, które przyrządzają im mniej wprawni kucharze. Funkcjonariusze średniego szczebla muszą się natomiast zadowalać garnkami średniej wielkości. Personel najniższego szczebla ma prawo do ogromnych mis, w których pichci się proste jedzenie przeznaczone dla największej liczby osób.
Gdyby służbowe garnki umiały mówić, opowiedziałyby historię małych ustępstw wobec wielkich lekcji komunizmu. Za to wiejskie garnki nie ostały się już na tym świecie i nie mogą zaświadczyć o śmiertelnym niebezpieczeństwie, jakie stanowią totalitarne utopie. Miliony metalowych sprzętów kuchennych zakończyły żywot w miniaturowych piecach hutniczych, które opanowały wieś, żeby produkować stal niezdatną do użytku.
Zerwijmy z przeszłością… W wymarzonym świecie Mao Zedonga towarzysze wieśniacy już nie musieli gotować u siebie. Skoro ludowe jadłodajnie „komun” żywiły robotników i ich rodziny, garnki, kociołki, woki, rondle i chochle nie miały już zastosowania w gospodarstwach domowych. Kolektywizacja gruntów rolnych nie wystarczyła, trzeba było posunąć się dalej. Musiał też zniknąć rodzinny stół, a wraz z nim wsteczny indywidualizm wsi. „Jedzenie w publicznej stołówce bez płacenia to właśnie jest komunizm”, oznajmił Mao. Czas spędzany przy stole musiał służyć edukowaniu mas, przyczyniać się do powstawania ideału braterstwa. „Jeśli istoty ludzkie żyją tylko po to, żeby jeść, czy nie przypomina to psów, które jedzą gówno? Musimy zastosować w praktyce niektóre z ideałów socjalizmu utopijnego”.
Wiadomo, co wyszło z tej maoistycznej mrzonki. Szalona nadzieja na ostateczne prześcignięcie w produkcji stali Wielkiej Brytanii, a potem Stanów Zjednoczonych miała się zakończyć katastrofą, na podobieństwo nienadającej się do wykorzystania melasy wychodzącej z wiejskich wielkich pieców. Przede wszystkim jednak industrialne „awanturnictwo” Mao doprowadziło do największej klęski głodu w XX wieku, podczas której dochodziło do wielu potwornych aktów kanibalizmu, choć jeszcze dziś władze chińskie usiłują je bagatelizować. „Wielki Zbawca Ludu” miał rację w jednej kwestii: podczas „trzech czarnych lat” przybory kuchenne rzeczywiście stały się na wsi nieprzydatne… z braku jedzenia.
W sercu chińskiej władzy, w kompleksie Zhongnanhai, skutki klęski głodu również dają się dotkliwie we znaki. Zaczyna brakować wielu podstawowych produktów, więc funkcjonariusze sadzą warzywa przed swoim biurem, żeby polepszyć marny wikt. Nawet w kręgach rządowych przybywa przypadków obrzęku i żółtaczki związanych z niedożywieniem. Robi się jednak wszystko, żeby ukryć przed Mao powagę sytuacji. Talerz przewodniczącego nie może mu wyjawić katastrofalnych konsekwencji jego niedorzecznego pędu ku industrializacji. Dania stawiane na stole Mao są tylko przedłużeniem kłamliwych sprawozdań i sfałszowanych liczb, które lądują na jego biurku, lecz tego fiaska nie da się maskować w nieskończoność. Mao, raczej niemający skłonności do samokrytyki, wini przede wszystkim niedbalstwo regionalnych kadr partyjnych połączone z rzekomymi katastrofami naturalnymi.
Wyrzuty sumienia czy chytry wybieg? Jako wzorowy przywódca Mao Zedong postanawia pościć, odmawiając sobie chwilowo mięsa… „Kiedy wszyscy umierają z głodu, nie mogę jeść mięsa”, zarządza, upierając się przy swojej heroicznej diecie wegetariańskiej mimo próśb otoczenia. Brzuch tego półboga, którym stał się Mao Zedong, jest obiektem wszelkiej troski i źródłem wszelkich obaw. Czy takie wyrzeczenie nie grozi nadszarpnięciem zdrowia nowego Syna Niebios. Następni w porządku hierarchicznym partii Liu Shaoqi i Zhou Enlai są zaniepokojeni i próbują skłonić dawnego towarzysza broni do zmiany decyzji. Północno-wschodnie prowincje przysyłają mu mięso tygrysa i jelenia, błagając go, żeby je zjadł. Daremny trud. „Dajcie je stołówkom, gdzie wszyscy będą mogli z niego skorzystać”, nakazuje Mao, wzbudzając nabożny podziw wśród swoich uniżonych sługusów.
Te wyrzeczenia żywnościowe są jednak bardzo względne i w niczym nie przypominają postów ofiarnych Mahatmy Gandhiego. Według biografów Mao, Jung Chang i Jona Hallidaya, przewodniczący rekompensuje to sobie rybami, które konsumuje z upodobaniem i żarłocznością. Mówi się, że „wielki przywódca” jest łasy na karpie, zupę żółwiową i ryby z Wuchangu rozsławione przez jeden z jego wierszy: „Napiłem się właśnie wody z rzeki Jangcy i już brak mi ryby z Wuchangu”. Białe, delikatne mięso tej ryby wywołuje u dyktatora-poety pewną melancholię. Ewidentnie sprawia ono również, że staje się bardziej kapryśny od cesarza z boskiego nadania. Słuchając wyłącznie swoich zachcianek, Mao Zedong doprowadził do wysłania w tysiąckilometrową podróż jednej ryby z Wuchangu, transportowanej aż do kuchni w pojemniku z natlenioną wodą. Ryba musiała dotrzeć żywa pod nóż jego kucharza, jako że żołądek „Wielkiego Sternika” toleruje wyłącznie produkty pierwszej świeżości.
Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, jakim jesteś dyktatorem… Odmalowanie Mao Zedonga na sposób Arcimbolda5 nie jest rzeczą łatwą, bo tajemnica otaczająca jego życie prywatne długo podsycała fantasmagorie. Czy warzywno-owocowy portret przewodniczącego przypominałby jego księżycową twarz utworzoną z produktów rolnych z wiejskich okolic, z których pochodził? Czy obraz wpisywałby się w oficjalną linię propagandy, czyniąc z Mao człowieka ascetycznego i poważnego, który przybył na ziemię, żeby „służyć ludowi”? A może portret bardziej upodobniłby się do modela, gdyby z twarzy wyłaniały się wyszukane pokarmy, ujawniając poniekąd obłudę człowieka głoszącego publicznie najczystszy komunizm, a jednocześnie z dala od ludzkich spojrzeń prowadzącego życie nababa?
Pewne szczegóły zdecydowanie ośmieszają wizerunek wielkiego przywódcy odżywiającego się tak samo jak masy ludowe. Zarezerwowane wyłącznie dla kuchni Mao pole ryżowe, z którego pochodzi spożywany przez niego ryż, było od zamierzchłych czasów również polem przeznaczonym dla dworu cesarskiego. Najlepszego gatunku jarzyny, mięsa i jajka królujące na jego talerzu są sprowadzane z gospodarstwa Jushan (Góra Olbrzymia) dzięki skomplikowanemu i kosztownemu systemowi aprowizacji. Co do herbaty – tylko ta najsmaczniejsza, chińska „smocza studnia” jest uważana za godną zaparzania w pierwszym imbryczku państwa.
Skoro Mao zmusza własne dzieci do dzielenia wiktu z przeciętnym Chińczykiem, czyż nie robi tego po to, żeby ukryć przed światem zewnętrznym zdecydowanie mało rewolucyjne przywileje, z których korzysta bez skrupułów? W bardzo krytycznej biografii chińskiego przywódcy Jung Chang i Jon Halliday piszą, że wpadł w złość, dowiedziawszy się, że jego córka Li Na „przeszmuglowała do internatu kilka przysmaków ojca”. „Nic nie mogło zburzyć iluzji, że on zaciskał pasa wraz z całym społeczeństwem….” – dochodzą do wniosku autorzy. Czy jednak ta przepaść, w gruncie rzeczy całkiem typowa, między stołem klas rządzących a stołem ludu wystarcza, by utrwalić na płótnie portret dyktatora hipokryty udzielającego lekcji socjalizmu stosowanego z ustami pełnymi wyszukanych potraw?
Odpowiedź na to pytanie skłania do pewnej ostrożności. Przede wszystkim uprzywilejowane traktowanie, z jakiego korzysta Mao, nie jest zarezerwowane wyłącznie dla niego. Również wysocy dygnitarze KPCh zaopatrują się w doskonałej jakości żywność dostarczaną przez gospodarstwo rolne z Jushan. Chodzi o dogadzanie żołądkom bohaterów rewolucji polegające na karmieniu ich dobrymi produktami, lecz daleko posunięte i kosztowne środki ostrożności związane z aprowizacją wynikają także z kwestii bezpieczeństwa żywnościowego. Chińczycy zainspirowali się pedantycznymi kontrolami obowiązującymi w ZSRR. Niedługo po wizycie Mao w Moskwie na początku 1950 roku do Centralnego Urzędu Ochrony przydzielono dwóch sowieckich specjalistów żywieniowych, żeby wdrożyć system transportu i inspekcji produktów spożywczych. Zgodnie z ustaloną procedurą, kucharz Mao wysyła swoją listę Służbie Aprowizacyjnej Centralnego Urzędu Ochrony, która przekazuje zamówienie gospodarstwu z Jushan. Gdy tylko produkty zostają dostarczone, sprawdza się je w dwóch laboratoriach, żeby ocenić stan ich świeżości oraz wartość odżywczą, a także w celu wykrycia ewentualnych śladów trucizny. Po tych licznych badaniach produkty przeznaczone dla najwyższego przywódcy są przekazywane służbie testerów potraw, którzy zjadają próbki, zanim żywność zostanie przekazana brygadzie kuchennej. Ten cudownie biurokratyczny ceremoniał zainspirował także procedury bezpieczeństwa żywnościowego przeznaczone do chronienia prowincjonalnych dygnitarzy.
Mao uważa zresztą, że wszystkie te paranoiczne kontrole są bardzo uciążliwe i przesadne. Jego osobisty lekarz opowiada o powszechnej panice wywołanej odkryciem śladów cyjanku w pędach bambusa przewidzianych w menu pewnego bankietu podczas podróży przewodniczącego na prowincję. Czyżby jakaś zbrodnicza ręka usiłowała przeprowadzić zamach na życie ojca komunistycznych Chin? Doktor Li Zhisui czym prędzej uspokaja pracujące na pełnych obrotach służby bezpieczeństwa: pędy bambusa z natury zawierają cyjanek w ilościach absolutnie nieszkodliwych.
Gdy Mao dowiaduje się o tej sprawie, wyjawia, co naprawdę myśli o testach laboratoryjnych: „Nie sądzę, żeby ślepe kopiowanie wszystkiego z obcych państw było dobrym pomysłem. Wdrażają ten system kontroli żywności w całym kraju, już nie tylko w Pekinie. Wprawia to wszystkich w stan nie do opisania z byle powodu . Kiedy powiedziałem »Bierzcie przykład ze Związku Radzieckiego«, nie prosiłem, żeby się uczyć srać i szczać jak Rosjanie”. Na jego żądanie oba laboratoria i służba testerów zostały zlikwidowane, a zarządzanie gospodarstwem z Jushan powierzono władzom miejskim Pekinu.
Podziw, który wzbudza Mao, z pewnością wyjaśnia nadgorliwość, z jaką starano się zaspokajać pragnienia wielkiego człowieka. Kult jednostki zrobił swoje, przekształcając otoczenie tyrana w armię uniżonych, płaszczących się sługusów. Taki geniusz zasługuje w ich mniemaniu na największe względy. Chińscy cesarze dzierżyli władzę wynikającą z boskiej esencji, co uzasadniało przekonanie, że nic nie jest zbyt piękne ani zbyt dobre dla ich znakomitego brzucha. Miejsce cesarzy zajął człowiek nadzwyczajny, wywodzący swoje prawo do władzy ze źródła niewiele mniej potężnego: z ludu. Pozorna sprzeczność ideologiczna między obroną mas ludowych a cesarskim traktowaniem zarezerwowanym dla ich przywódcy zostaje wobec tego rozstrzygnięta. Mao Zedong jest inkarnacją ludu. Służenie Mao sprowadza się do służenia ludowi. Żywienie Mao sprowadza się do żywienia ludu.
Tego rodzaju piruet doktrynalny w logiczny sposób upoważnia Czerwone Słońce Serc do nieodmawiania sobie już niczego – jak to się dzieje w północnokoreańskiej dynastii Kimów znanych z wystawnych posiłków. Stół Mao, chociaż przykładnie zastawiony, nigdy nie popadł jednak w najbardziej rozpasaną ekstrawagancję ani w ostentacyjne marnotrawstwo, ale wyrzuty sumienia nie odbierały przewodniczącemu apetytu. Wyjaśnienie tego względnego umiarkowania kryje się przypuszczalnie w jego chłopskich korzeniach. Ze swojej edukacji wyniósł nieustanną troskę o to, żeby niczego nie trwonić, niczego nie wyrzucać. Woli zachować liche odzienie na grzbiecie, zamiast sprawić sobie nowe. Rewolucjonista-poeta, myśliciel-ideolog, uczony mąż stanu nie chce się wyzbyć swoich nawyków nieokrzesanego wieśniaka. Na przykład nigdy nie zaakceptuje toalet w stylu zachodnim, zawsze będzie wolał załatwiać się na łonie przyrody albo w ogrodach Zhongnanhai. Jedno z zadań jego ochroniarzy polega zresztą na podążaniu za szefem państwa z łopatką w dłoni, żeby wykopać dołek tam, gdzie się wypróżnił bez zbędnych ceregieli.
Mao nie nabiera również zwyczaju mycia zębów rano i wieczorem. Pastę zastępuje mu zwyczajna herbata. Zadowala się płukaniem ust, żeby usunąć resztki jedzenia, które utkwiły między zębami, zepsutymi na skutek braku szczotkowania oraz nałogowego palenia tytoniu. Czyż tygrys nie rozrywa ofiar swoimi groźnymi kłami, chociaż nigdy nie używa szczoteczki do zębów? – argumentował. Z biegiem lat spróchniałe uzębienie pokryte grubą warstwą zielonkawego nalotu nie pozwoli mu już schrupać owocu, bo ryzykowałby zostawienie w nim kła.
Ponieważ Mao, syn właściciela ziemskiego z Hunanu, nie zaraził się megalomanią, nie ma najmniejszej ochoty zapuszczać się na zagraniczne tereny kulinarne. Nic nam nie wiadomo o tym, by miał kosztowne zamiłowanie do kawioru, homarów, trufli, koniaku, szampana… wszystkich tych luksusowych produktów jakże często ozdabiających stoły autokratów.PRZYPISY
1 Od nazwiska Georges’a Auguste’a Escoffiera, francuskiego szefa kuchni, reformatora klasycznej kuchni francuskiej, autora książek kucharskich. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.
2 Kawiarnia będąca popularnym miejscem spotkań paryskiej inteligencji.
3 Cyt. za: J. Chang, J. Halliday, _Mao. Nieznana historia_. Pełne opisy cytowanych pozycji zamieszczono w bibliografii.
4 Cyt. za: tamże.
5 Giuseppe Arcimboldo, włoski malarz znany z portretów skomponowanych między innymi z warzyw, owoców, kwiatów, ryb.