- W empik go
Przygoda w Radomiu - ebook
Przygoda w Radomiu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 209 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
…Owo tedy takim dziwnym sposobem, jak to już słyszeliście, dostałem się po ośmiu latach ciężkiej żołnierskiej tułaczki na ziemię ojczystą, pod rodzinną strzechę. Że mi tu dobrze było i słodko, że zaznałem wytchnienia i miłego wczasu, o tem już chyba mówić nie potrzebuję, choć sercu przyjemnie to bardzo przypominać sobie te chwile, najszczęśliwsze pono, jakich zażyłem czasu żywota mego całego.
Musiałem ja się wyspowiadać do słówka z wszystkich przygód moich przed rodziną, która łakomą była opowieści z ust swego opłakanego już dawno członka. „Gadajże, Wituś, a gadaj, jak to było, a kędyś się obracał, a jako ci się tam wiodło, a czegoś tam zaznał?“ – tak nawoływano ciągle, a Wituś też bajał i bajał, bo miło jest duszy zwierzać się z przebytych przygód i frasunków przed osobami, co każdego słowa niejeno uchem, ale jakby sercem chwytają.
Więc tedy na całą długą zimę starczyło tej mojej naracji. Toż jakby dziś jeszcze widzę, jak, bywało, zasiędziem szerokiem kołem przy kominie, rodzina i mili sąsiedzi – a ja im prawię o mojej aplikacji wojskowej, o regulamentach i artykułach, o kampamentach i polowych obozach, o wielkich bataljach i drobnych potyczkach, w których się bywało, o królu Frycu, jako mnie pod
Lowositz klepał po ramieniu, forsztelując pułkownikowi do rangi, gdym dwie armaty austrjackie, jeszcze gorące, wziął moim plutonem, o straszliwościach wojny i przeróżnych wypadkach żołnierskiego życia.
Tak ich przy tem ognisku wszystkich widzę, jakby tu byli przede mną, choć temu lat pięćdziesiąt z okładem: i matkę moją drogą, jak, tuż koło mnie siedząc, oczu swych ze mnie nie zdejmuje ani na chwilę, i rodzica, jak, słuchając, siwego wąsa pokręca, i Hanię przy krosnach, jednem uszkiem słuchającą mojej powieści, a drugiem słówek pana Rotnickiego, przyszłego szwagraszka mego. Toż, gdym prawił tak rodzinie mojej, zdało mi się nieraz, że to, co im mówię, snem było tylko ciężkim, a nie prawdą – tak nagła a dziwna była ta zmiana losu mojego.
Blisko rok cały tak przesiedziałem w domu, nabywając znowu polskiego i szlacheckiego polerunku po pruskiej edukacji, zaprawiając sobie język do mowy ojczystej, którą sromotnie popsowałem w obcym narodzie. Nie myślałem w tym czasie o sobie, bo prawie nie było i kiedy. Zjeżdżała się codzień prawie z sąsiedztwa bracia szlachta patrzeć na mnie, jak na morskie dziwo jakie, a każdy wypytuje i ciągnie za język, abym mu też co z moich ciekawości opowiedział. Matka mi też o przyszłości ani słówkiem wspomnieć nie da, usta mi ręką zamyka i tłumaczy:
– Nie trudź ty sobie głowy, Witusiu, i nie trasuj się, jak dalej będzie, byłeś wypoczął i pożywił się, bo cię z tej pruskiej żołnierki puszczono, jak charta ze smyczy. Takiś ty jeszcze zaschły i znędzniały, że ci jeno siedzieć w domu a zdrowia doglądać. Chleba nam, Bogu dzięki, dziś nie brak; nie zawadzasz nikomu, siedźże cicho, niech się tobą matka nacieszy, a nie ruszaj się nawet za próg aż po weselu Hani!
Tak mi matka perswaduje z serdecznej dobroci, ale rozum i ambicja inaczej znowu radzą. Wprawdzieć stan moich rodziców znacznie się polepszył z łaski bożej i z niespodziewanej przedśmiertnej hojności śp… jmć pani podczaszyny Żołyńskiej, fortunka była wystarczająca na życie uczciwe, ale to nie racja była, abym ja, chłop już dojrzały i oficer, podpierać miał piece w domu i próżniacze wiódł życie. Nie było tam zresztą i takiej abundancji w rodzicielskim domu, ot, wyraźnie tyle, ile na stanik poczciwy szlachecki przypada. Owo więc na serjo myśleć trzeba było o sobie i szukać zawczasu przyzwoitego opatrzenia.
Już to otwarcie przyznać się muszę, że mi się nieco markotno zrobiło, gdym tak poważnie i gruntownie o własnej przyszłości pomyślał. „Nosiłeś, bracie, kości po obczyźnie – mówiłem sam do siebie-trzeci krzyżyk ci dobiega, a oprócz rzemiosła żołnierskiego nic nie umiesz i do niczegoś nie sposobny. Zaczynajże teraz, nieboże, od początku i przegryzaj się przez świat, jako mógł będziesz. Frasowało mnie to bardzo i nieraz sen w nocy spędzało z powiek, ale czekałem jeszcze z ostateczną decyzją, aż siostrę wydadzą i w domu się już uspokoi.
Zaraz też po weselu uprosiłem ojca na konferencję i zwierzyłem się przed nim, że myślę zakierować jakoś sobą i że proszę go o rodzicielską radę. Proponował mi ojciec, abym przy roli został i wraz z bratem Andrzejem na rodzinnym zagonie osiadł, a już innego chleba nie szukał w świecie. Nie mogłem być powolny tej woli ojca, która raczej z serca, niż z rozwagi, płynęła, bo ano coby ze mnie był za gospodarz? Człek znał się tylko na koniu i na broni, na egzercerunku i na artykułach wojskowych, a lichoć tam z gospodarza, co się w obozie chował, a całą ekonomję natem zasadzał, że pszenicę od żyta, zbliska bardzo opatrzywszy, odróżnić umiał. Dziękuję ja tedy ojcu pokornie za jego dobroć dla mnie i mówię:
– Nie usiedzę ja już chyba na grzędzie, a choćbym i usiedział, zkiepska po dragońsku będę gospodarzył. Nie chcę być zawadą ani tobie, panie ojcze dobrodzieju, ani Andrzejowi, a chleb też darmo jeść i bohaterstwa pruskie sobie wspominać, sąsiadów niemi bawiąc, nie przystoi mi wcale. Czegom już raz nadgryzł, niechże sobie tego dogryzam dalej. Żołnierkę to już rozumiem, i ta mi sprawnie idzie, bo mnie w niej dobrze Niemcy ćwiczyli, niechaj tedy ona mnie nadal żywi i opatruje. Alboż to w naszej Rzeczypospolitej żołnierz już nie znajdzie miejsca w szeregu? Na biedę-by to było, gdybym w własnym, rycerskim kraju nie miał tego, com miał pod cudzemi znaki! Nie żądam niczego od was, bo sami niewiele macie; jeśli mnie łaska wasza cząstką jaką fortunki opatrzyć chciała, to się jej zrzekam i na augmentację Haninej oprawy przeznaczam. Mam moje małe porządki żołnierskie, trochę też i talarów znajdzie się w ładownicy, co się tam uciułało z żołdu; umiem przestać na małem, bom się tego miał czas przyuczyć, a oficerską rangę wykołatam już sobie jakoś. Dajcież wy mi tylko błogosławieństwo wasze, a będę dobrze opatrzony…
Certowali się ze mną o to długo: i ojciec, i matka, i brat Andrzej, doradzając, abym już żołnierkę moją zawiesił na kołku, jako to teraz w Polsce chleb niewdzięczny i jako dobrego wakansu nie znajdę.
– Części twojej w tem, czem nas Bóg obdarzył – mówił ojciec – ty się nie odrzekaj, boś nam żadnym ciężarem nie jest, a jeno to sobie weźmiesz, co ci się jako krwi naszej po ludzkiem i bożem prawie należy. Wy sobie z Andrzejem siedźcie na Zadębiu, nam, starym, opatrzenie dożywotnie obmyślawszy. Połowa Zadębia twoja a połowa Andrzeja; Hania niczego już nie potrzebuje, bo oprawę już dostała, jako na szlacheckie dziecko wedle uczciwości stanu przystoi, a Rotnicki nie brał jej dla fortuny, bo jest bogaty i sto razyby nas kupił, a jeszcze dworno żyć z czegoby mu zostało.
– Kiedy już koniecznie sługiwać chcesz dalej w rycerskiem rzemiośle – ozwał się brat Andrzej – to podjeżdżaj pod chorągiew pancerną. Tyle grosza znajdzie się w domu, abyś się wkupił w towarzystwo i stawił na regestr, czego żądać będą. W chorągwi jw. p. hetmana polnego jest właśnie wakancja, bo towarzysz jmć pan Pożarko chce ustąpić z towarzystwa. Jakoś to będzie z większą estymą i zachowaniem u ludzi, kiedy będziesz towarzyszem, a stać cię na to. Jako patentowany oficer pruskiego króla niedługo, a będziesz namiestnikiem, a kto wie, czy nie chorążym, a to już ranga i splendor rycerski niemały.
Rada w radę stanęło przecie natem, że czy tu czy tam, ale zawsze wojskowo służyć będę. Zrobiliśmy tranzakcję z Andrzejem o spłatę mojej części Zadębia, przyczem serdecznej kłótni i braterskiego certowania się było coniemiara, bo mi więcej dawał i wziąć zmuszał, niźlim ja wziąć chciał. Narzucił mi wkońcu Andruś sumę jak dla mnie bardzo znaczną – i część zaraz w gotowiznie wypłacił, abym zapaśniej w świat mógł wyruszyć.
Gdyśmy już takową tranzakcję familijną spisali, chciałem się natychmiast wybrać do Warszawy, aby wcześnie pochwycić jaki wakans w wojsku i zaprezentować się hetmanowi, a jak dobrze pójdzie, i samemu królowi jegomości. Powstrzymali mnie od tego ojciec i Andrzej, radząc, abym zaczekał dni kilka, bo niebawem przyjedzie do Zadębia imć pan Pożarko, towarzysz chorągwi pancernej hetmana polnego, którego chorągiew wysłała jako deputata do egzakcji. Wstrzymałem się z wyjazdem dość ochotnie, bo mi ta myśl wdzięczna była, że po tylu latach obcej służby przecież pod staropolskim, rycerskim i, jak mawiano, poważnym znakiem służyć będę i że się zatytułuję towarzyszem pana hetmana.
Jakoż istotnie w tydzień potem przyjechał imć pan Pożarko, towarzysz pancernej chorągwi i deputat do egzakcji. Ledwo wjechał na podwórzec, już zaraz na pierwszy widok jego pomyślałem, że to nie dla mnie, chudopachołka, rzecz piąć się do towarzystwa. Zajechał ładnym karabanem i z dwoma pachołkami, z koniem wierzchowym u troku, który okryty był kutanem pomarańczowym tkanym. Sam był ubrany w kosztowny żupan, przy boku miał szablę, bogato oprawną, i sajdak z szczerego srebra, na plecach najprzedniejszą burkę krymską, podbitą pięknym atłasem niebieskim.
Przyjmowaliśmy go w domu z wielką rewerencją, jak to na towarzysza pancernego znaku przystało, a Andrzej zaraz mu wypłacił podatek, który z naszej wsi na chorągiew jego przypadał. Dwa dni zabawił u nas pan towarzysz, a przez ten czas miałem sposobność zasięgnąć dobrych informacyj o służbie w chorągwi. Aż mi się straszno zrobiło takiej szalonej imprezy, której mi ojciec i Andrzej chyba nato doradzali, aby mnie już od wojska chyba na zawsze odwieść i na roli osadzić.
Nie wiedziałem ja tego, w Polsce bardziej cudzoziemcem, niż swojakiem, będąc, co to za wielki panicz bywał taki każdy towarzysz i jakie pod chorągwią rządziły zwyczaje. Zdawało mi się, że u nas tak, jak gdzie indziej: wojsko wojskiem, a żołnierz żołnierzem, a nie jakowymś dostojnikiem wielkiej i pańskiej powagi. Śmiał się też ze mnie prosto w oczy pan Pożarko, gdy się z nim w dyskurs wdałem,
– Panie deputacie – mówię mu – chciałbym podjechać pod chorągiew, bo mi to radzą pan ojciec i brat Andrzej.
– Bardzo waćpanu pochwalam taką ochotę – odparł pan Pożarko – a właśnie dobra ku temu nadarza się okazja. Jest wakancja na jednego towarzysza w chorągwi naszej, możesz waćpan tedy wykonać swój zamiar.
– A jakże się tam dostać? – pytam.
– Dla waćpana rzecz to nie będzie zbyt trudna, boś już i wojskowy i z zacnego szlacheckiego domu pochodzisz Cała rzecz panu hetmanowi się przymówić, dać się towarzystwu zaprezentować, a potem coś na regestr stawić…
– A ileżby to potrzeba stawić na regestr towarzyski?
– Niewiele – odparł pan Pożarko – za jakie 300 czerwonych mógłbyś waćpan pod znak podjechać – to prawie za półdarmo…
– A ileż taki towarzysz żołdu pobiera? – zapytałem. Uśmiechnął się na to zapytanie pan Pożarko i rzecze:
– Już to znać zaraz, że waszmość w Polsce niebywały i że z niemiecka rzecz tę konsyderujesz. Bierzeć tam jakąś lafę towarzysz, ale o niej się nawet nie mówi, bo to przy chorągwi zostaje. Masz waćpan wiedzieć, że towarzysz nie dla żołdu, a dla honoru rycerskiego służy. To też towarzysz sowity nietylko, że o nędzną lafę nie stoi, ale jeszcze płacić musi swemu pocztowemu, bo kiedy służysz pod chorągwią z prezencją, to masz waćpan wystawić jednego pocztowego, a kiedy bez prezencji, to dwóch i to z końmi i z całym moderunkiem.
– Masz tobie towarzystwo! – pomyślałem sobie, a potem tak dalej pytam jmć pana Pożarki:
– A jakowyż u was awans pod chorągwią?
– Jako towarzysz z młodszego końca o awansie waszmość i nie myśl nawet – odpowiada mi na to – chyba, żeby cię zczasem namiestnikiem w chorągwi obrano. Co wiedzieć zresztą, jeśli waszmość ustawnie z aktualną rezydencją służyć zechcesz, to być może, że kiedyś i chorągiew nosić będziesz. Ale naco towarzyszowi awansu, kiedy to splendor znakomity i powaga dostojna sama przez się…
– A któż wam rozkazywać ma prawo, mości panowie? – pytam dalej.