- W empik go
Przygody Jana Chryzostoma Paska - ebook
Przygody Jana Chryzostoma Paska - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 304 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SŁÓWKO WSTĘPNE O PANU PASKU. – WOJNA ZE SZWEDAMI ZA JANA KAZIMIERZA. – CHŁOPI POLSCY NA POBOJOWISKU PO ZWYCIĘZTWIE. – WOJNA Z RAKOCZYM. – POLSKI CZOSNEK.
Pomiędzy rokiem 1630 a 1700 żył Jan Chryzostom z Gosławic Pasek, szlachcic pochodzący ze starej i rozgałęzionej rodziny Województwa Rawskiego. Nie znamy dotąd z pewnością, ani daty jego urodzenia, ani daty śmierci; ale przytoczone lata wskazują, że żywot Paska upłynął w burzliwej epoce dziejów Polski. Kraj nasz, nieustannie trapiony wojnami, tak z nieprzyjacielem zewnętrznym, jak i wojną domową, przedstawiał obraz pełen zajmujących, to smutnych, to pocieszających, wydarzeń, a społeczność miała wpośród siebie, i ludzi głośnych z błędów i z win wobec kraju, i mężów słynnych z cnót poświęcenia i waleczności. W owych-to czasach słynęli: Sapiehowie, Koniecpolscy, Lubomirscy, Wiszniowiccey, Sobiescy, Gąsiewscy, i najdzielniejszy wojownik,
Stefan Czarniecki. Jako prawy obywatel kraju, pan Pasek, żyjąc wtedy życiem publicznem, nie gnuśnem prywatnem i domowem, służył wojskowo pod dowództwem bohaterskiego wojewody Stefana, był świadkiem wielu ciekawych zdarzeń, w wielu sam brał czynny udział, a na starość, osiadłszy na wsi, dla nauki i pożytku młodego pokolenia, zapisał porządkiem następstwa lat, czyli chronologicznym, rok po roku, wszystko, co widział i słyszał ważniejszego o współczesnych wypadkach i znakomitszych ludziach publicznych, nie pomijając także wielu szczegółów odnoszących się do zwyczajów i obyczajów, tak krajowych, jako też i zagranicznych, mianowicie duńskich, bo sam w Danii bawił czas jakiś.
Nie doszły do nas w całości te pamiętniki pana Paska, nie całe jego życie w nich opisane; brak mianowicie wspomnień z lat dziecinnych i młodocianych; poznajemy go już wtedy, gdy mówi o sobie, jako o towarzyszu chorągwi pancernej z pod dowództwa Czarnieckiego: zawsze jednak treść tych pamiętników, stanowiąca obecną książeczkę, zajmie młodego czytelnika i nauczy go wielu ciekawych rzeczy.
Pan Pasek za młodu, choć sam o tem nie mówi, bo nie chwali się nigdy i pisze o sobie zawsze skromnie i naturalnie, odznaczał się niezrównanem męztwem, odwagą i prawdziwem zuchowstwem; tak na polu bitwy, jak w zajściach prywatnych, nie pozwalał sobie dmuchać w kaszę; chętnie brał się do szabli za wszelką urazę, i tylko w podeszłym już wieku, mając różne sprawy o należności pieniężne, wolał odwoływać się raczej do sądu i prawa, niż kordem wymierzać sobie sprawiedliwość. Można pana Paska uważać za wzór rycerza, nawet za junaka i nieco zawadyakę; ale obszerna na owe czasy nauka, niepospolita wymowa i zdrowe pojmowanie potrzeb kraju, przy wielkiej miłości dobra publicznego, w innych warunkach życia uczyniłyby z niego może znakomitego i poważnego męża stanu, to jest wyższego urzędnika, jak naprzykład wojewodę, starostę, kasztelana i t… p. Za młodu jednak wstąpiwszy do wojska w czasach nieustannych wojen, został pan Pasek przedewszystkiem żołnierzem, wojakiem; posiadał wszystkie ówczesne swojego stanu wady i zalety, nałogi i upodobania; i tak np. ponieważ wówczas głównie siłę wojskową stanowiła kawalerya, a i szlachta, zwana stanem rycerskim, w niej mianowicie służyła, więc też i pan Pasek był kawalerzystą, należał do chorągwi pancernej. Kawalerya wtedy jest dobrą, gdy ma dobre konie: każdy przeto konny żołnierz dba wielce o swojego wierzchowca, a posiadając wypróbowanego, szczerze się doń przywiązuje. Pasek tedy bardzo lubił konie, choć je często pod nim zabijano, a pozostaie pamiętniki towarzysza pancernego zaczynają się właśnie wierszem na śmierć ulubionego deresza, którego wychwala zalety i nie może go odżałować. Łatwo się domyślić, że na tym dzielnym rumaku musiał wojować ze Szwedami, którzy pod tę porę, to jest za panowania króla Jana Kazimierza, już byli prawie
Polskę zagarnęli; ale uratował ją głównie Stefan Czarniecki. Służąc pod nim, nasz bohater wspomina właśnie, że się znajdował w kilku bitwach, gdzie zgromiono Szweda, mianowicie pod Warką (1). Padło w tej bitwie tylu Szwedów, iż rzeka. Pilica krwią się ich zafarbowała, a trupy szwedzkie ją napełniały. Od tej przegranej już się potęga Karola Gustawa w Polsce zachwiała i ostatecznie upadla, gdy resztki Szwedów, zebrane z różnych fortec, Czarniecki ze swą dywizyą, mając do pomocy tylko parę tysięcy Tatarów, rozbił zupełnie; ani jeden wróg nie pozostał przy życiu; kto uciekł z pobojowiska, tego dobijali chłopi, niszcząc się swych krzywd i pragnąc zdobyczy: Szwedzi bowiem wiele w Polsce nabrali łupów w kosztownych rzeczach i pieniądzach. Z tego powodu opowiada Pasek ciekawą i wstrętną zarazem anegdotę o exenterowaniu żywcem Szwedów na pobojowisku pod Trzemesznem (2). Nasz opowiadacz mówi, że się zawsze trzymał owego trzepaki Czarnieckiego, bo był on dzielnym i szczęśliwym wodzem, tak, iż służąc pod nim, raz tylko uciekał pan Pasek, a ścigał nieprzyjaciela stokrotnie: więc i swą służbę ówczesną nazywa bardzo miłą.
Ma się rozumieć, że bohaterski Pasek nie mógł być wszędzie obecnym i własnemi oczyma przypatrzyć się wszystkim współczesnym sobie wypadkom historycznym;
–- (1) Miasteczko, niegdyś duże miasto, Warka, nad Pilicą, w Ziemi Czerskiej. Bitwa w roku 1656, 7 Kwietnia.
(2) Miasto w Województwie Poznańskiem.
gdy kraj nasz jednocześnie prowadził wojnę z kilku nieprzyjaciółmi, nie podobna było panu Paskowi na jednej granicy potykać się ze Szwedem a na drugiej z kozactwem Chmielnickiego: więc tedy o wielu zdarzeniach i sprawach wojennych pisze tylko ze słyszenia; ale o wojnie z Księciem Siedmiogrodzkim, Rakoczym, chociaż pobieżnie, wspomina jako naoczny świadek, przytaczając zarazem różne obiegające o nim podówczas pogłoski.
Jedną z zalet charakteru pana Paska był wesoły humor, który dochował do późnej starości; rad zawsze strzelić konceptem, musiał w towarzystwie odznaczać się prawdziwym staropolskim dowcipem. W wesołym tonie opisuje tę wojnę z roku 1657, z Rakoczym, przeciw któremu zaciągnął się… do wojska ze swym krewnym, Filipem Piekarskim. Powiada więc, że Rakoczego świerzbiła skóra, gdy siedział spokojnie; a że mu ktoś zachwalił polski czosnek, iż lepszy od węgierskiego, przeto z ośmdziesięcio-tysięczną armią, złożoną z Węgrów, Mołdawian i Kozaków, wkroczył do Polski, po ów jakoby czosnek. Lecz nie udała mu się wyprawa: zamiast czosnku dostał dzięglu z kminem; bo gdy zaczął pustoszyć Polskę, Jerzy Lubomirski wpadł do jego własnego kraju, a zniszczywszy go zupełnie, jeszcze od matki Rakoczego wziął bardzo wielki okup. Tymczasem w Polsce Czarniecki tak dzielnie powitał Siedmiogrodzian, że zmusił ich wodza do poddania się z całem wojskiem, a otrzymawszy przyrzeczenie znacznego wykupu, zaledwie z kilku ludźmi dozwolił mu powrócić do kraju. W Łancucie (miasto w Galicyi) (1) Rakoczy zostawił zakładników, bogatych panów siedmiogrodzkich, którzy z początku żyli wystawnie; lecz, gdy przeżyli swe mienie, a okupu książę nie nadsyłał, musieli pójść na służbę, wodę nosić, drwa rąbać, i tak w ostatniej nędzy umierali. Rakoczy, źle przez swych poddanych przyjęty, po powrocie z nieszczęśliwej wyprawy, słysząc wszędzie narzekania i groźby, a nie mając czem zapłacić okupu, gryzł się i umarł z rozpaczy. Kończąc o nim swe opowiadanie, dodaje pan Pasek żartobliwie: "Otóż tobie polski czosnek!" A nie miał ten Książę Siedmiogrodzki przeczucia swej klęski, pomimo złych wróżb na samym wstępie wyprawy do Polski, jak o tem wówczas powszechnie mówiono; bo gdy, wyjeżdżając z domu na wojnę, wsiadał na konia, ten pod nim za pierwszym krokiem potknął się, co widząc matka Rakoczego, rzekła doń:
– Zły to znak, synu: zaniechaj tej wojny!
– Nie znak to zły, ale złe końskie nogi, – odrzekł książę i wsiadł na drugiego wierzchowca. Ale gdy wyjechał z domu, pierwszy most pod nim się załamał, co spowodowało powtórne spadnięcie z konia.
– Zły to most, a nie zły znak, – zauważył Rakoczy i ruszył do nas po czosnek.
–- (1) Nieopodal rzeki Wosłoka, w Ziemi Przemyskiej, w dawnem Województwie Ruskiem.ROZDZIAŁ II.
WYPRAWA DO DANII. – ŻOŁNIERZE POLSCY W KOŚCIOŁACH DUŃSKICH, – NIEKTÓRE ZWYCZAJE DUŃCZYKÓW. – PRZYGOTOWANIA DO SZTURMU KOLDYNGU. – ZDOBYCIE TEJ FORTECY. – WYBUCH PROCHU. – MSZA ŚWIĘTA W OBOZIE, W LESIE.
Gdy król Szwedzki Karol Gustaw był w Polsce i prawie ją całą zawojował, zająwszy stołeczne miasta, a nie zdobywszy tylko jednej Częstochowy, cudownie obronionej przez księdza Kordeckiego, wtedy król duński, sprzymierzeniec Polski i dawny wróg Szwedów, wpadł z wojskiem do posiadłości szwedzkich, zdobywał miasta i pustoszył całą prowincyą; powróciwszy, jednak z Polski, szwedzki monarcha, dzielny wojownik, wzmógł się niebawem na siłach, postanowił odemścić się na Danii, i tak się gracko uwinął, iż nietylko swoje ziemie i miasto odebrał Duńczykowi, ale prawie całe jego własne królestwo zawojował. Wtedy Król Duński, utrzymując, iż te straty poniósł z powodu przymierza z Polską i z przychylności dla nas, poprosił o pomoc Jana Kazimierza i Cesarza Niemieckiego. Niemiec mu odmówił, bo nie miał wojska, ale Jan Kazimierz w r. 1658 posiał Czarnieckiego z sześciu tysiącami Polaków i Generała Montekukulego z żołnierzami cesarskimi, dając im za naczelnego wodza, niby za swego osobistego zastępcę, tak zwanego Elektora Brandeburskiego (1), dawnego lennika.
Otóż i nasz pan Pasek należał do tej wyprawy. Nie cale wojsko Czarnieckiego szło z nim ochoczo na wojnę; wielu żołnierzy wróciło od granicy, obawiając się wojować w cudzym kraju przy tak szczupłych siłach, i to jeszcze w bardzo odległych stronach, gdzie nigdy dotąd polska noga nie postała. Pasek jednak, chociaż z początku wątpił także o pomyślnym skutku wyprawy i radby powrócił do domu, na rozkaz jednak zacnych rodziców, u których był jedynakiem, aby szedł za wolą Boga i wodza swego, nie odstąpił Czarnieckiego i odbył z nim całą kampanią duńską.
Przy przejściu granicy polskiej zemknęło kilka chorągwi zupełnie, z innych zaledwie po paru ludzi zostało; tak było z chorągwią Wojewody Sandomierskiego, Zamojskiego, których-to nielicznych szeregowców, iż mieli czerwone mundury, inni przezwali cyganami, gdyż cyganie lubią się ubierać jaskrawo.
Przechodzący granicę wojacy polecali się bozkiej opiece, śpiewali dawnym zwyczajem pieśń łacińską – (1) Od hołdu uwolnił Kurfirstów Traktat Welawski z… d. 19 Września 1657 r.
O glorisa Domina! (o, chwalebna, pani). Lecz gdy jednocześnie konie wszystkich pułków zaczęły głośno parskać, uznano to za dobrą wróżbę i raźniej wstąpiono na obcą… ziemię. Póki nie przeszło wojsko rzeki Odry, wielu jeszcze tęskniło za krajem.
Dopiero, gdy się w obcy kraj zapuścili, uprzejme wszędzie przyjęcie złagodziło niebawem tęsknotę do rodzinnej ziemi.
W wielkim porządku wojsko nasze przechodziło przez Prusy; zawczasu były naznaczone miejsca noclegów i wypoczynków, na które Prusacy dostarczali żywności. Polscy wodzowie pilnowali bacznie, aby maruderzy nie popełniali rabunków i nie dopuszczali się żadnych nadużyć, a przestępcy w tym względzie musieli podlegać szczególnego rodzaju karze: nie rozstrzeliwano ich, nie ścinano, jak zwykle, ale winowajcę, uwiązanego za nogi do konia, ciągniono po ziemi, na tak zwanym majdanie, czyli placu obozowym pomiędzy namiotami. Sprawiało to okropne męczarnie.
Przybył Czarniecki na zimowe leże do Szlezwigu; sam z kilku pułkami stanął w mieście Hadersleben, inne zaś pułki umieszczono w Koldyngu i Horsensie, bliżej ziem naonczas szwedzkich, aby nasi mogli je najeżdżać, mszcząc się za dawne krzywdy, i zabierać żywność nieprzyjacielowi.
Tak też i było, że wojsko polskie nieustannie wpadało do Szwedów, wielkie im czyniąc szkody, a mięsiwa, chleli, wino i miody szwedzkie bardzo mu smakowały.
Nie brakło też naszym wojakom i zwierzyny, bo w nią strony tamte obfitowały; urządzali nasi polowania konne na jelenie, których mnóztwo brali żywcem, zapędziwszy do jam, pozostałych po wydobyciu z ziemi na opal torfu, powszechnie tam używanego zamiast drzewa.
Dzikie zwierzęta Szwedzi i Duńczycy wytępiać byli prawem obowiązani; gdy się w jakiej okolicy wilk, naprzykład, pokazał, dopóty go wszyscy musieli ścigać, dopóki nie zabili; zabitego wieszano na łańcuchu, na szubienicy.
Ludność duńska bardzo się panu Paskom podobała; zauważył, że kobiety są przystojne, mają płeć białą i ładnie się ubierają: dziwiło go tylko to, czego nigdy w Polsce nie widział, że, tak po wsiach, jak i w miastach, nosiły drewniane trzewiki, czyli tak zwane dziś we Francyi saboty. Powiada o duńskich niewiastach, iż, idąc po bruku, taki kołat robiły, że na ulicy nie można było słyszeć rozmowy.
Opisuje Pasek niektóre duńskie zwyczaje; wspomina mianowicie o pokojach sypialnych, w których łóżka, przepełnione pierzynami, wsuwano na dzień do ścian, jak szuflady w komodach; mówi, że tameczny lud prosty mało używa ciepłych pokarmów, raz tylko na tydzień jeść gotuje, ale za to jada dużo zimnych potraw, posilając się nieustannie, przy robocie, którą co chwila przerywa. Zauważył, iż Duńczycy mieli szczególne upodobanie do kiszek krwią skrzepłą i kaszą nadziewanych, a podawanych przy mięsiwie, nawet na pańskich stołach.
Mało w Danii widział pieców, znajdując je tylko w domach ludzi bogatych, gdyż od nich płacono znaczny podatek; obszerne kominy i kominki były tam w powszechnem użyciu, a przed każdem ogniskiem stało zawsze tyle krzeseł, ilu się mieszkańców znajdowało w domu.
Kościoły duńskie, wówczas już protestanckie, lecz niegdyś, przed reformą Lutra, katolickie, hardziej się panu Paskowi, podobały, niż kościoły katolickie w Polsce. Chodzili nasi wojacy do tych świątyń przez ciekawość i słuchali naumyślnie dla nich przygotowywanych przez pastorów kazań w języku łacińskim. Treścią ich bywaią zawsze jakaś zasada wiary, niemogąca obrazić uczucia religijnego polskich słuchaczy; pomimo to kapelan wojskowy Czarnieckiego upominał naszych rycerzy, iż się nie godzi i grzechem jest chodzić do świątyń obcego wyznania. A wiedzieć trzeba, że niektórzy żołnierze uczęszczali tam, nie z pobożności, lecz jedynie dla plątania figlów pobożnym damom duńskim, co, zaprawdę, nie bardzo było chwalebne. Damy te w czasie nabożeństwa, skupiając pobożne myśli, zakrywały twarze kwefami, gdy mężczyźni w tym samym celu zasłaniali się kapeluszami. Wtedy-to nasza wojskowa młodzież na żart wyciągała im zręcznie chustki do nosa i książki do nabożeństwa.
Raz kaznodzieja spostrzegł to, i-uśmiechnąwszy się pobłażliwie do obrońców swej ziemi rodzinnej, przytoczył Ulico zręcznie w kazaniu legendę (podanie treści religijnej) o pustelniku, do którego przyszedł żołnierz z prośbą, aby się zań pomodlił; lecz gdy pustelnik ukląkł do pacierza, żołnierz skradł mu przyswojonego baranka i zemknął z nim niespostrzeżenie.
Pan Pasek, ciekawy z natury, raz przy wyjściu z kościoła zapytał znajomego sobie Duńczyka:
– Na jaką to pamiątkę zasłaniacie sobie twarze podczas nabożeństwa?
– Na tę pamiątkę – odrzekł Duńczyk – iż Żydzi zakrywali oczy Panu Jezusowi i kazali mu prorokować.
– Więc to jest przypomnienie Męki Pańskiej?
– Tak – potwierdził zapytany.
Elektor Brandeburski, wódz naczelny, pobłażliwy dla Polaków, dowiedział się o tych żołnierskich figlach w kirchach duńskich, i choć sam protestant, rzekł tylko raz wesoło do synowca Wojewody Czarnieckiego:
– Przestrzeż pan wojewodę odemnie, aby zakazał Polakom chedzić do naszych świątyń, bo się ponawracają na luterską wiarę, przywykłszy modlić się tak ogniście, że, jak słyszałem, aż chustki palą duńskim niewiastom.
Czarniecki z tej przestrogi, według wyrażenia pana Paska, śmiał się srodze, to jest serdecznie.
Owego Elektora, księcia Wilhelma, lubiło nasze wojsko, bo był dziwnie uprzejmy i miły w obcowaniu, a ubierał się wtedy po polsku. Domyślano się, że chciał po śmierci bezdzietnego Jana Kazimierza zostać królem polskim, więc się starał przypodobać Polakom. I w rzeczy samej możeby otrzymał polską koronę, gdyby na zjeździe, elekcyjnym (na którym obierano króla) poseł jego zręczniej się był zachowywał, i inaczej mianowicie odpowiedział na, uwagę pewnego polskiego senatora, wyrażoną w słowach:
– Niech się książę wyrzecze Lutra, a zostanie naszym królem….
Na co odpowiedział ów poseł Wilhelma bez namysłu i bez upoważnienia ze strony księcia:
– Nie uczyni tego i dla korony cesarskiej, nietylko królewskiej.
Jako gorących katolików, odstręczyła Polaków ta odpowiedź posła księcia-heretyka, z której i on sam w głębi duszy nie musiał być bardzo zadowolonym.
Ale się to już działo później, po śmierci Jana Kazimierza; podczas zaś wyprawy duńskiej zastępował go Wilhelm, jako głównodowodzący nad wojskiem polskiem, nad czternastotysięcznem wojskiem cesarskiego generała Montekukulego i nad swoim własnym pruskim, dwunastotysięcznym korpusem.
Prusacy u naszych byli w większych łaskach, niż wojownicy cesarscy, i zawsze woleli nasi obozować z Prusakami. Przy całej sześciotysięcznej armii polskiej znajdowała się tylko jedna kobieta: żona jakiegoś trębacza; za Prusakami zaś ciągnęło mnóztwo kobiet, żon, sióstr i córek, które nieraz, jak… to w czasie wojennym bywa, doświadczając, głodu, chętnie szły do Polaków, obfitujących zwykle w żywność, i najmowały się do różnych robót, szczególniej do szycia koszul, co, ma się rozumieć, dogadzało naszym wojakom, a pan Pasek zapamiętał nawet, jak się wyrażały po polsku, prosząc o zarobek:
– Mospan Polak, daj troszki kleb; będziem tobie koszul uszyć.
Nadchodziły święta Bożego Narodzenia; wojska stały pod Koldyngiem, którego twierdza znajdowała się w ręku Szwedów; postanowiono ja… wziąć niezwłocznie. W nocy przed wigilią otrąbiono w obozie pobudkę, sprowadzono 500 siekier potrzebnych do szturmu, i każdego mającego iść doń żołnierza upatrzono w snop słomy, dla ochrony od kul nieprzyjacielskich. Wydano przytem rozkaz, aby ludzie, okryci słomą, zbliżali się pod mury pieszo, nie strzelając, gdy inni tymczasem strzałami na strzały mieli odpowiadać.
Pan Pasek z innymi oficerami, dowodzącymi tak zwaną czeladzią, pieszo, jako należący do kolumny szturmowej, stal na stronie; wtem przyszedł doń ksiądz kapelan i rzekł:
– Porucznik Charlewski chce przewodzie: niech rusza, a waćpan pozostań.
– Nic moge – odpowiedział Pasek – pójdę, bo wszyscy słyszą, że omie do pozostania namawiasz; mogliby więc pomyśleć, że się lękam.
Wielu szło jednak, jak na pewną śmierć, polecając duszę Bogu i żegnając swe kompanie, a ksiądz Piekarski, Jezuita, w tej treści przemówił do wojska:
– Krzywda naszego narodu, krzywda shańbionych świątyń Pańskich po całej Polsce, krew braci naszych i obraza Majestatu Bogarodzicy, którey Szwed heretyk bluźnił, woła do nas o pomstę. Pokażcie światu, że sława i męztwo ojców waszych w was nic zamarły; Bóg, który się jutro ma narodzić, osłoni was skrzydłem swej opieki, a Przenajświętsza Matka Jego uprosi dla was zwycięztwo.
Odmawiał potem akty skruchy z żołnierzami i imie modlitwy, jakie się odmawiają przy dysponowaniu na śmierć; do pana Paska zaś, ściskając go z konia za głowę, rzekł:
– Idź śmiało, nie bój się! – A zająwszy z siebie relikwie świętych, włożył mu je na szyję.
Drugi ksiądz Jezuita, Dąbrowski, zaczął także przemawiać do wojaków, ale poczciwosz bardzo się rozczulił i rozpłakał; a to mu widać często się zdarzało, bo Pasek powiada, iż był dobrym kaznodzieją, ale gdy tylko poczynał mówić, wnet się rozrzewniał, nie kończył, i jedynie do śmiechu pobudzał. Dziwne, zaprawdę, miał nasz bohater pojęcia o dobrem kaznodziejstwie!
Tymczasem powrócił trębacz polski, wysłany do Szwedów z wezwaniem do poddania, się, i oznajmił, że nieprzyjaciel nie chce się poddać i lekceważy sobie wojsko nasze niemąjące artyleryi, ani dosyć piechoty, lecz tylko konnicy, nieodpowiednią do brania fortec.
Żołnierze prości, trzymając przed sobą owe snopy… a oficerowie, z ironią palną w ręku, stali na pogotowiu, gdy nadjechał sam Czarniecki i odezwał się do nich mniej więcej w te słowa:
– Niech was Bóg ma w swej opiece! Ruszajcie naprzód, a przebywszy rowy, skoczcie prędko pod mury, aby niełatwo was było razić z ręcznej broni.
Paweł Wolski i Pan Pasek, pomnąc, ze nazajutrz przypadało święto Bożego Narodzenia, kazali swym podkommendnym, posuwającym się ku fortecy, śpiewać pieśń kościelną na tę uroczystość, i Bóg im dopomógł, bo przy przejściu rowów nie stracili ani jednego człowieka, gdy inne oddziały, które szły naprzód, milcząc, liczyły w swych szeregach – wielu poległych. Wyszedłszy z fossy, czyli z rowu otaczającego fortecę, kazał Pasek swoim ludziom wołać: Jezus, Marya!, choć inni wołali hu! hu!; bo był pewnym, jak się wyraża, że mu więcej dopomoże Pan Jezus, niżeli jakiś pan Hu.
Szwedzi z twierdzy gęsto zaczęli strzelać, ale Pasek z Wolskim prędko dopadli muru, unikając tym sposobem kul nieprzyjacielskich, bo broniący się z otworów niemogli już do nich inaczej w dół strzelać, jeno wysuwając ręce, i to z pistoletów; ale gdy nasi strzelcy zaczęli też do nich dawać ognia, z niejednej ręki broń wypadała naszym na głowy i pod nogi. Oddziały Paska i Wolskiego znalazły się u spodu baszty t… j… narożnej wieżycy, w której było okno z żelazną, grubą, wmurowaną kratą; uzbrojonym w siekiery żołnierzom kazano mur wyrąbać i wyjąć kratę. Gdy się to stało pomimo strzałów szwedzkich z za okna, a nasi ujrzeli już otwór, którym się można było dostać do wnętrza fortecy, Wolski, lubiący wszędzie być pierwszym, włazi w otwór; aż wtem go Szwedzi chwycili za łeb i pociągnęli do siebie… Krzyknął Wolski, a Pasek, spostrzegłszy co się dzieje, ujął go wnet za nogi i ciągnął ku sobie tak silnie, iż pan Paweł zaczął wołać:
– Dla Boga! puszczaj! bo mnie rozerwiecie!
Lecz w tej chwili kilku naszych żołnierzy włożyło lufy strzelb, tak zwanych bandoletów, do otworu nad głową Wolskiego i dało ognia do Szwedów, którzy puścili swą ofiarę i odstąpili zupełnie od okna.
Mając wstęp wolny, stu kilkudziesięciu Polaków pojedynczo w jednym momencie weszło do baszty, a nadbiegających tłumnie Szwedów, muszkieterów, czyli żołnierzy uzbrojonych w fuzye zwane muszkietami, powitawszy celnemi strzałami i zabiwszy kilku, wygnało niebawem na dziedziniec forteczny.
Wolski i Pasek pomknęli z baszty za Szwedami, a przez zrobiony przez nich otwór coraz liczniej włazili do twierdzy inni polscy żołnierze. Nieprzyjaciel w dziedzińcu uszykował się i wywiesił białą chorągiew na znak, że się poddaje; lecz nie była tani cała załoga, tylko jej mulą cząstka: więc Pasek kazał swoim trzymać się w kupie i czekać, co się dalej stanic w innych stronach fortecy.
Wtem po schodach z mieszkania samego kommendanta zeszły na dziedziniec nowe szwedzkie kompanie i połączyły się z temi, które już tam wprzód były nadbiegły; nasi uszykowali się w szereg, aby nie dać się w y strzelać w kupie, i byli gotowi rzucić się na wrogów z pałaszami.
W tej chwili z boku zaczęły się ukazywać inne gromady Szwedów; uciekających w popłochu pędził przed sobą podpułkownik polski Tetwin (1), dostawszy się także innem przejściem do wnętrza twierdz}' ze swymi dragonami. Pasek tedy i Wolski kazali strzelać i rąbać; wszczął się straszny zgiełk i zamęt; nasi zupełnie wzięli górę i zabijali Szwedów, pierzchających na wszystkie strony, bez najmniejszego miłosierdzia. Żołnierze Paska i Wolskiego, położy wszy mnóztwo trupa na dziedzińcu, rozbiegli się po fortecy na rabunek, tak, że wchodzący na podwórze Tetwin, który był przekony, że pierwszy się tam dostał, widząc przed sobą stosy poległych Szwedów, a po naszej stronie tylko Paska i Wolskiego z kilkunastu ludźmi, zawołał:
– Kto tu tych narznął, gdy was tak niewielu?
– My, – odrzekł Wolski, – ale się nie frasujcie, i dla waszmości pozostało; patrz: oto wyglądają z okien wieży.
–- (1) Jan Tetwin, podpułkownik dragonów w Wojsku Stefana Czarnieckiego.
Gdy tak rozmawiali, młody szeregowiec polski przyprowadził do nich wziętego w niewolę, otyłego oficera szwedzkiego. Pan Pasek zawołał:
– Daj mi go sam, zetnę mu łeb!…
– Pozwólcie wprzód zdjąć odzienie, bo piękne i nowe, – odpowiedział żołnierz, i począł rozbierać Szweda.