Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przygody Jana Chryzostoma Paska - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przygody Jana Chryzostoma Paska - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 304 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

SŁÓW­KO WSTĘP­NE O PANU PA­SKU. – WOJ­NA ZE SZWE­DA­MI ZA JANA KA­ZI­MIE­RZA. – CHŁO­PI POL­SCY NA PO­BO­JO­WI­SKU PO ZWY­CIĘZ­TWIE. – WOJ­NA Z RA­KO­CZYM. – POL­SKI CZO­SNEK.

Po­mię­dzy ro­kiem 1630 a 1700 żył Jan Chry­zo­stom z Go­sła­wic Pa­sek, szlach­cic po­cho­dzą­cy ze sta­rej i roz­ga­łę­zio­nej ro­dzi­ny Wo­je­wódz­twa Raw­skie­go. Nie zna­my do­tąd z pew­no­ścią, ani daty jego uro­dze­nia, ani daty śmier­ci; ale przy­to­czo­ne lata wska­zu­ją, że ży­wot Pa­ska upły­nął w burz­li­wej epo­ce dzie­jów Pol­ski. Kraj nasz, nie­ustan­nie tra­pio­ny woj­na­mi, tak z nie­przy­ja­cie­lem ze­wnętrz­nym, jak i woj­ną do­mo­wą, przed­sta­wiał ob­raz pe­łen zaj­mu­ją­cych, to smut­nych, to po­cie­sza­ją­cych, wy­da­rzeń, a spo­łecz­ność mia­ła wpo­śród sie­bie, i lu­dzi gło­śnych z błę­dów i z win wo­bec kra­ju, i mę­żów słyn­nych z cnót po­świę­ce­nia i wa­lecz­no­ści. W owych-to cza­sach sły­nę­li: Sa­pie­ho­wie, Ko­niec­pol­scy, Lu­bo­mir­scy, Wisz­nio­wic­cey, So­bie­scy, Gą­siew­scy, i naj­dziel­niej­szy wo­jow­nik,

Ste­fan Czar­niec­ki. Jako pra­wy oby­wa­tel kra­ju, pan Pa­sek, ży­jąc wte­dy ży­ciem pu­blicz­nem, nie gnu­śnem pry­wat­nem i do­mo­wem, słu­żył woj­sko­wo pod do­wódz­twem bo­ha­ter­skie­go wo­je­wo­dy Ste­fa­na, był świad­kiem wie­lu cie­ka­wych zda­rzeń, w wie­lu sam brał czyn­ny udział, a na sta­rość, osiadł­szy na wsi, dla na­uki i po­żyt­ku mło­de­go po­ko­le­nia, za­pi­sał po­rząd­kiem na­stęp­stwa lat, czy­li chro­no­lo­gicz­nym, rok po roku, wszyst­ko, co wi­dział i sły­szał waż­niej­sze­go o współ­cze­snych wy­pad­kach i zna­ko­mit­szych lu­dziach pu­blicz­nych, nie po­mi­ja­jąc tak­że wie­lu szcze­gó­łów od­no­szą­cych się do zwy­cza­jów i oby­cza­jów, tak kra­jo­wych, jako też i za­gra­nicz­nych, mia­no­wi­cie duń­skich, bo sam w Da­nii ba­wił czas ja­kiś.

Nie do­szły do nas w ca­ło­ści te pa­mięt­ni­ki pana Pa­ska, nie całe jego ży­cie w nich opi­sa­ne; brak mia­no­wi­cie wspo­mnień z lat dzie­cin­nych i mło­do­cia­nych; po­zna­je­my go już wte­dy, gdy mówi o so­bie, jako o to­wa­rzy­szu cho­rą­gwi pan­cer­nej z pod do­wódz­twa Czar­niec­kie­go: za­wsze jed­nak treść tych pa­mięt­ni­ków, sta­no­wią­ca obec­ną ksią­żecz­kę, zaj­mie mło­de­go czy­tel­ni­ka i na­uczy go wie­lu cie­ka­wych rze­czy.

Pan Pa­sek za mło­du, choć sam o tem nie mówi, bo nie chwa­li się nig­dy i pi­sze o so­bie za­wsze skrom­nie i na­tu­ral­nie, od­zna­czał się nie­zrów­na­nem męz­twem, od­wa­gą i praw­dzi­wem zu­chow­stwem; tak na polu bi­twy, jak w zaj­ściach pry­wat­nych, nie po­zwa­lał so­bie dmu­chać w ka­szę; chęt­nie brał się do sza­bli za wszel­ką ura­zę, i tyl­ko w po­de­szłym już wie­ku, ma­jąc róż­ne spra­wy o na­leż­no­ści pie­nięż­ne, wo­lał od­wo­ły­wać się ra­czej do sądu i pra­wa, niż kor­dem wy­mie­rzać so­bie spra­wie­dli­wość. Moż­na pana Pa­ska uwa­żać za wzór ry­ce­rza, na­wet za ju­na­ka i nie­co za­wa­dy­akę; ale ob­szer­na na owe cza­sy na­uka, nie­po­spo­li­ta wy­mo­wa i zdro­we poj­mo­wa­nie po­trzeb kra­ju, przy wiel­kiej mi­ło­ści do­bra pu­blicz­ne­go, w in­nych wa­run­kach ży­cia uczy­ni­ły­by z nie­go może zna­ko­mi­te­go i po­waż­ne­go męża sta­nu, to jest wyż­sze­go urzęd­ni­ka, jak na­przy­kład wo­je­wo­dę, sta­ro­stę, kasz­te­la­na i t… p. Za mło­du jed­nak wstą­piw­szy do woj­ska w cza­sach nie­ustan­nych wo­jen, zo­stał pan Pa­sek przedew­szyst­kiem żoł­nie­rzem, wo­ja­kiem; po­sia­dał wszyst­kie ów­cze­sne swo­je­go sta­nu wady i za­le­ty, na­ło­gi i upodo­ba­nia; i tak np. po­nie­waż wów­czas głów­nie siłę woj­sko­wą sta­no­wi­ła ka­wa­le­rya, a i szlach­ta, zwa­na sta­nem ry­cer­skim, w niej mia­no­wi­cie słu­ży­ła, więc też i pan Pa­sek był ka­wa­le­rzy­stą, na­le­żał do cho­rą­gwi pan­cer­nej. Ka­wa­le­rya wte­dy jest do­brą, gdy ma do­bre ko­nie: każ­dy prze­to kon­ny żoł­nierz dba wiel­ce o swo­je­go wierz­chow­ca, a po­sia­da­jąc wy­pró­bo­wa­ne­go, szcze­rze się doń przy­wią­zu­je. Pa­sek tedy bar­dzo lu­bił ko­nie, choć je czę­sto pod nim za­bi­ja­no, a po­zo­sta­ie pa­mięt­ni­ki to­wa­rzy­sza pan­cer­ne­go za­czy­na­ją się wła­śnie wier­szem na śmierć ulu­bio­ne­go de­re­sza, któ­re­go wy­chwa­la za­le­ty i nie może go od­ża­ło­wać. Ła­two się do­my­ślić, że na tym dziel­nym ru­ma­ku mu­siał wo­jo­wać ze Szwe­da­mi, któ­rzy pod tę porę, to jest za pa­no­wa­nia kró­la Jana Ka­zi­mie­rza, już byli pra­wie

Pol­skę za­gar­nę­li; ale ura­to­wał ją głów­nie Ste­fan Czar­niec­ki. Słu­żąc pod nim, nasz bo­ha­ter wspo­mi­na wła­śnie, że się znaj­do­wał w kil­ku bi­twach, gdzie zgro­mio­no Szwe­da, mia­no­wi­cie pod War­ką (1). Pa­dło w tej bi­twie tylu Szwe­dów, iż rze­ka. Pi­li­ca krwią się ich za­far­bo­wa­ła, a tru­py szwedz­kie ją na­peł­nia­ły. Od tej prze­gra­nej już się po­tę­ga Ka­ro­la Gu­sta­wa w Pol­sce za­chwia­ła i osta­tecz­nie upa­dla, gdy reszt­ki Szwe­dów, ze­bra­ne z róż­nych for­tec, Czar­niec­ki ze swą dy­wi­zyą, ma­jąc do po­mo­cy tyl­ko parę ty­się­cy Ta­ta­rów, roz­bił zu­peł­nie; ani je­den wróg nie po­zo­stał przy ży­ciu; kto uciekł z po­bo­jo­wi­ska, tego do­bi­ja­li chło­pi, nisz­cząc się swych krzywd i pra­gnąc zdo­by­czy: Szwe­dzi bo­wiem wie­le w Pol­sce na­bra­li łu­pów w kosz­tow­nych rze­czach i pie­nią­dzach. Z tego po­wo­du opo­wia­da Pa­sek cie­ka­wą i wstręt­ną za­ra­zem aneg­do­tę o exen­te­ro­wa­niu żyw­cem Szwe­dów na po­bo­jo­wi­sku pod Trze­mesz­nem (2). Nasz opo­wia­dacz mówi, że się za­wsze trzy­mał owe­go trze­pa­ki Czar­niec­kie­go, bo był on dziel­nym i szczę­śli­wym wo­dzem, tak, iż słu­żąc pod nim, raz tyl­ko ucie­kał pan Pa­sek, a ści­gał nie­przy­ja­cie­la sto­krot­nie: więc i swą służ­bę ów­cze­sną na­zy­wa bar­dzo miłą.

Ma się ro­zu­mieć, że bo­ha­ter­ski Pa­sek nie mógł być wszę­dzie obec­nym i wła­sne­mi oczy­ma przy­pa­trzyć się wszyst­kim współ­cze­snym so­bie wy­pad­kom hi­sto­rycz­nym;

–- (1) Mia­stecz­ko, nie­gdyś duże mia­sto, War­ka, nad Pi­li­cą, w Zie­mi Czer­skiej. Bi­twa w roku 1656, 7 Kwiet­nia.

(2) Mia­sto w Wo­je­wódz­twie Po­znań­skiem.

gdy kraj nasz jed­no­cze­śnie pro­wa­dził woj­nę z kil­ku nie­przy­ja­ciół­mi, nie po­dob­na było panu Pa­sko­wi na jed­nej gra­ni­cy po­ty­kać się ze Szwe­dem a na dru­giej z ko­zac­twem Chmiel­nic­kie­go: więc tedy o wie­lu zda­rze­niach i spra­wach wo­jen­nych pi­sze tyl­ko ze sły­sze­nia; ale o woj­nie z Księ­ciem Sied­mio­grodz­kim, Ra­ko­czym, cho­ciaż po­bież­nie, wspo­mi­na jako na­ocz­ny świa­dek, przy­ta­cza­jąc za­ra­zem róż­ne obie­ga­ją­ce o nim pod­ów­czas po­gło­ski.

Jed­ną z za­let cha­rak­te­ru pana Pa­ska był we­so­ły hu­mor, któ­ry do­cho­wał do póź­nej sta­ro­ści; rad za­wsze strze­lić kon­cep­tem, mu­siał w to­wa­rzy­stwie od­zna­czać się praw­dzi­wym sta­ro­pol­skim dow­ci­pem. W we­so­łym to­nie opi­su­je tę woj­nę z roku 1657, z Ra­ko­czym, prze­ciw któ­re­mu za­cią­gnął się… do woj­ska ze swym krew­nym, Fi­li­pem Pie­kar­skim. Po­wia­da więc, że Ra­ko­cze­go świerz­bi­ła skó­ra, gdy sie­dział spo­koj­nie; a że mu ktoś za­chwa­lił pol­ski czo­snek, iż lep­szy od wę­gier­skie­go, prze­to z ośm­dzie­się­cio-ty­sięcz­ną ar­mią, zło­żo­ną z Wę­grów, Moł­da­wian i Ko­za­ków, wkro­czył do Pol­ski, po ów ja­ko­by czo­snek. Lecz nie uda­ła mu się wy­pra­wa: za­miast czosn­ku do­stał dzię­glu z kmi­nem; bo gdy za­czął pu­sto­szyć Pol­skę, Je­rzy Lu­bo­mir­ski wpadł do jego wła­sne­go kra­ju, a znisz­czyw­szy go zu­peł­nie, jesz­cze od mat­ki Ra­ko­cze­go wziął bar­dzo wiel­ki okup. Tym­cza­sem w Pol­sce Czar­niec­ki tak dziel­nie po­wi­tał Sied­mio­gro­dzian, że zmu­sił ich wo­dza do pod­da­nia się z ca­łem woj­skiem, a otrzy­maw­szy przy­rze­cze­nie znacz­ne­go wy­ku­pu, za­le­d­wie z kil­ku ludź­mi do­zwo­lił mu po­wró­cić do kra­ju. W Łan­cu­cie (mia­sto w Ga­li­cyi) (1) Ra­ko­czy zo­sta­wił za­kład­ni­ków, bo­ga­tych pa­nów sied­mio­grodz­kich, któ­rzy z po­cząt­ku żyli wy­staw­nie; lecz, gdy prze­ży­li swe mie­nie, a oku­pu ksią­żę nie nad­sy­łał, mu­sie­li pójść na służ­bę, wodę no­sić, drwa rą­bać, i tak w ostat­niej nę­dzy umie­ra­li. Ra­ko­czy, źle przez swych pod­da­nych przy­ję­ty, po po­wro­cie z nie­szczę­śli­wej wy­pra­wy, sły­sząc wszę­dzie na­rze­ka­nia i groź­by, a nie ma­jąc czem za­pła­cić oku­pu, gryzł się i umarł z roz­pa­czy. Koń­cząc o nim swe opo­wia­da­nie, do­da­je pan Pa­sek żar­to­bli­wie: "Otóż to­bie pol­ski czo­snek!" A nie miał ten Ksią­żę Sied­mio­grodz­ki prze­czu­cia swej klę­ski, po­mi­mo złych wróżb na sa­mym wstę­pie wy­pra­wy do Pol­ski, jak o tem wów­czas po­wszech­nie mó­wio­no; bo gdy, wy­jeż­dża­jąc z domu na woj­nę, wsia­dał na ko­nia, ten pod nim za pierw­szym kro­kiem po­tknął się, co wi­dząc mat­ka Ra­ko­cze­go, rze­kła doń:

– Zły to znak, synu: za­nie­chaj tej woj­ny!

– Nie znak to zły, ale złe koń­skie nogi, – od­rzekł ksią­żę i wsiadł na dru­gie­go wierz­chow­ca. Ale gdy wy­je­chał z domu, pierw­szy most pod nim się za­ła­mał, co spo­wo­do­wa­ło po­wtór­ne spad­nię­cie z ko­nia.

– Zły to most, a nie zły znak, – za­uwa­żył Ra­ko­czy i ru­szył do nas po czo­snek.

–- (1) Nie­opo­dal rze­ki Wo­sło­ka, w Zie­mi Prze­my­skiej, w daw­nem Wo­je­wódz­twie Ru­skiem.ROZ­DZIAŁ II.

WY­PRA­WA DO DA­NII. – ŻOŁ­NIE­RZE POL­SCY W KO­ŚCIO­ŁACH DUŃ­SKICH, – NIE­KTÓ­RE ZWY­CZA­JE DUŃ­CZY­KÓW. – PRZY­GO­TO­WA­NIA DO SZTUR­MU KOL­DYN­GU. – ZDO­BY­CIE TEJ FOR­TE­CY. – WY­BUCH PRO­CHU. – MSZA ŚWIĘ­TA W OBO­ZIE, W LE­SIE.

Gdy król Szwedz­ki Ka­rol Gu­staw był w Pol­sce i pra­wie ją całą za­wo­jo­wał, za­jąw­szy sto­łecz­ne mia­sta, a nie zdo­byw­szy tyl­ko jed­nej Czę­sto­cho­wy, cu­dow­nie obro­nio­nej przez księ­dza Kor­dec­kie­go, wte­dy król duń­ski, sprzy­mie­rze­niec Pol­ski i daw­ny wróg Szwe­dów, wpadł z woj­skiem do po­sia­dło­ści szwedz­kich, zdo­by­wał mia­sta i pu­sto­szył całą pro­win­cyą; po­wró­ciw­szy, jed­nak z Pol­ski, szwedz­ki mo­nar­cha, dziel­ny wo­jow­nik, wzmógł się nie­ba­wem na si­łach, po­sta­no­wił ode­mścić się na Da­nii, i tak się grac­ko uwi­nął, iż nie­tyl­ko swo­je zie­mie i mia­sto ode­brał Duń­czy­ko­wi, ale pra­wie całe jego wła­sne kró­le­stwo za­wo­jo­wał. Wte­dy Król Duń­ski, utrzy­mu­jąc, iż te stra­ty po­niósł z po­wo­du przy­mie­rza z Pol­ską i z przy­chyl­no­ści dla nas, po­pro­sił o po­moc Jana Ka­zi­mie­rza i Ce­sa­rza Nie­miec­kie­go. Nie­miec mu od­mó­wił, bo nie miał woj­ska, ale Jan Ka­zi­mierz w r. 1658 po­siał Czar­niec­kie­go z sze­ściu ty­sią­ca­mi Po­la­ków i Ge­ne­ra­ła Mon­te­ku­ku­le­go z żoł­nie­rza­mi ce­sar­ski­mi, da­jąc im za na­czel­ne­go wo­dza, niby za swe­go oso­bi­ste­go za­stęp­cę, tak zwa­ne­go Elek­to­ra Bran­de­bur­skie­go (1), daw­ne­go len­ni­ka.

Otóż i nasz pan Pa­sek na­le­żał do tej wy­pra­wy. Nie cale woj­sko Czar­niec­kie­go szło z nim ocho­czo na woj­nę; wie­lu żoł­nie­rzy wró­ci­ło od gra­ni­cy, oba­wia­jąc się wo­jo­wać w cu­dzym kra­ju przy tak szczu­płych si­łach, i to jesz­cze w bar­dzo od­le­głych stro­nach, gdzie nig­dy do­tąd pol­ska noga nie po­sta­ła. Pa­sek jed­nak, cho­ciaż z po­cząt­ku wąt­pił tak­że o po­myśl­nym skut­ku wy­pra­wy i rad­by po­wró­cił do domu, na roz­kaz jed­nak za­cnych ro­dzi­ców, u któ­rych był je­dy­na­kiem, aby szedł za wolą Boga i wo­dza swe­go, nie od­stą­pił Czar­niec­kie­go i od­był z nim całą kam­pa­nią duń­ską.

Przy przej­ściu gra­ni­cy pol­skiej ze­mknę­ło kil­ka cho­rą­gwi zu­peł­nie, z in­nych za­le­d­wie po paru lu­dzi zo­sta­ło; tak było z cho­rą­gwią Wo­je­wo­dy San­do­mier­skie­go, Za­moj­skie­go, któ­rych-to nie­licz­nych sze­re­gow­ców, iż mie­li czer­wo­ne mun­du­ry, inni prze­zwa­li cy­ga­na­mi, gdyż cy­ga­nie lu­bią się ubie­rać ja­skra­wo.

Prze­cho­dzą­cy gra­ni­cę wo­ja­cy po­le­ca­li się boz­kiej opie­ce, śpie­wa­li daw­nym zwy­cza­jem pieśń ła­ciń­ską – (1) Od hoł­du uwol­nił Kur­fir­stów Trak­tat We­law­ski z… d. 19 Wrze­śnia 1657 r.

O glo­ri­sa Do­mi­na! (o, chwa­leb­na, pani). Lecz gdy jed­no­cze­śnie ko­nie wszyst­kich puł­ków za­czę­ły gło­śno par­skać, uzna­no to za do­brą wróż­bę i raź­niej wstą­pio­no na obcą… zie­mię. Póki nie prze­szło woj­sko rze­ki Odry, wie­lu jesz­cze tę­sk­ni­ło za kra­jem.

Do­pie­ro, gdy się w obcy kraj za­pu­ści­li, uprzej­me wszę­dzie przy­ję­cie zła­go­dzi­ło nie­ba­wem tę­sk­no­tę do ro­dzin­nej zie­mi.

W wiel­kim po­rząd­ku woj­sko na­sze prze­cho­dzi­ło przez Pru­sy; za­wcza­su były na­zna­czo­ne miej­sca noc­le­gów i wy­po­czyn­ków, na któ­re Pru­sa­cy do­star­cza­li żyw­no­ści. Pol­scy wo­dzo­wie pil­no­wa­li bacz­nie, aby ma­ru­de­rzy nie po­peł­nia­li ra­bun­ków i nie do­pusz­cza­li się żad­nych nad­użyć, a prze­stęp­cy w tym wzglę­dzie mu­sie­li pod­le­gać szcze­gól­ne­go ro­dza­ju ka­rze: nie roz­strze­li­wa­no ich, nie ści­na­no, jak zwy­kle, ale wi­no­waj­cę, uwią­za­ne­go za nogi do ko­nia, cią­gnio­no po zie­mi, na tak zwa­nym maj­da­nie, czy­li pla­cu obo­zo­wym po­mię­dzy na­mio­ta­mi. Spra­wia­ło to okrop­ne mę­czar­nie.

Przy­był Czar­niec­ki na zi­mo­we leże do Szle­zwi­gu; sam z kil­ku puł­ka­mi sta­nął w mie­ście Ha­der­sle­ben, inne zaś puł­ki umiesz­czo­no w Kol­dyn­gu i Hor­sen­sie, bli­żej ziem na­on­czas szwedz­kich, aby nasi mo­gli je na­jeż­dżać, msz­cząc się za daw­ne krzyw­dy, i za­bie­rać żyw­ność nie­przy­ja­cie­lo­wi.

Tak też i było, że woj­sko pol­skie nie­ustan­nie wpa­da­ło do Szwe­dów, wiel­kie im czy­niąc szko­dy, a mię­si­wa, chle­li, wino i mio­dy szwedz­kie bar­dzo mu sma­ko­wa­ły.

Nie bra­kło też na­szym wo­ja­kom i zwie­rzy­ny, bo w nią stro­ny tam­te ob­fi­to­wa­ły; urzą­dza­li nasi po­lo­wa­nia kon­ne na je­le­nie, któ­rych mnóz­two bra­li żyw­cem, za­pę­dziw­szy do jam, po­zo­sta­łych po wy­do­by­ciu z zie­mi na opal tor­fu, po­wszech­nie tam uży­wa­ne­go za­miast drze­wa.

Dzi­kie zwie­rzę­ta Szwe­dzi i Duń­czy­cy wy­tę­piać byli pra­wem obo­wią­za­ni; gdy się w ja­kiej oko­li­cy wilk, na­przy­kład, po­ka­zał, do­pó­ty go wszy­scy mu­sie­li ści­gać, do­pó­ki nie za­bi­li; za­bi­te­go wie­sza­no na łań­cu­chu, na szu­bie­ni­cy.

Lud­ność duń­ska bar­dzo się panu Pa­skom po­do­ba­ła; za­uwa­żył, że ko­bie­ty są przy­stoj­ne, mają płeć bia­łą i ład­nie się ubie­ra­ją: dzi­wi­ło go tyl­ko to, cze­go nig­dy w Pol­sce nie wi­dział, że, tak po wsiach, jak i w mia­stach, no­si­ły drew­nia­ne trze­wi­ki, czy­li tak zwa­ne dziś we Fran­cyi sa­bo­ty. Po­wia­da o duń­skich nie­wia­stach, iż, idąc po bru­ku, taki ko­łat ro­bi­ły, że na uli­cy nie moż­na było sły­szeć roz­mo­wy.

Opi­su­je Pa­sek nie­któ­re duń­skie zwy­cza­je; wspo­mi­na mia­no­wi­cie o po­ko­jach sy­pial­nych, w któ­rych łóż­ka, prze­peł­nio­ne pie­rzy­na­mi, wsu­wa­no na dzień do ścian, jak szu­fla­dy w ko­mo­dach; mówi, że ta­mecz­ny lud pro­sty mało uży­wa cie­płych po­kar­mów, raz tyl­ko na ty­dzień jeść go­tu­je, ale za to jada dużo zim­nych po­traw, po­si­la­jąc się nie­ustan­nie, przy ro­bo­cie, któ­rą co chwi­la prze­ry­wa. Za­uwa­żył, iż Duń­czy­cy mie­li szcze­gól­ne upodo­ba­nie do ki­szek krwią skrze­płą i ka­szą na­dzie­wa­nych, a po­da­wa­nych przy mię­si­wie, na­wet na pań­skich sto­łach.

Mało w Da­nii wi­dział pie­ców, znaj­du­jąc je tyl­ko w do­mach lu­dzi bo­ga­tych, gdyż od nich pła­co­no znacz­ny po­da­tek; ob­szer­ne ko­mi­ny i ko­min­ki były tam w po­wszech­nem uży­ciu, a przed każ­dem ogni­skiem sta­ło za­wsze tyle krze­seł, ilu się miesz­kań­ców znaj­do­wa­ło w domu.

Ko­ścio­ły duń­skie, wów­czas już pro­te­stanc­kie, lecz nie­gdyś, przed re­for­mą Lu­tra, ka­to­lic­kie, har­dziej się panu Pa­sko­wi, po­do­ba­ły, niż ko­ścio­ły ka­to­lic­kie w Pol­sce. Cho­dzi­li nasi wo­ja­cy do tych świą­tyń przez cie­ka­wość i słu­cha­li na­umyśl­nie dla nich przy­go­to­wy­wa­nych przez pa­sto­rów ka­zań w ję­zy­ku ła­ciń­skim. Tre­ścią ich by­wa­ią za­wsze ja­kaś za­sa­da wia­ry, nie­mo­gą­ca ob­ra­zić uczu­cia re­li­gij­ne­go pol­skich słu­cha­czy; po­mi­mo to ka­pe­lan woj­sko­wy Czar­niec­kie­go upo­mi­nał na­szych ry­ce­rzy, iż się nie go­dzi i grze­chem jest cho­dzić do świą­tyń ob­ce­go wy­zna­nia. A wie­dzieć trze­ba, że nie­któ­rzy żoł­nie­rze uczęsz­cza­li tam, nie z po­boż­no­ści, lecz je­dy­nie dla plą­ta­nia fi­glów po­boż­nym da­mom duń­skim, co, za­praw­dę, nie bar­dzo było chwa­leb­ne. Damy te w cza­sie na­bo­żeń­stwa, sku­pia­jąc po­boż­ne my­śli, za­kry­wa­ły twa­rze kwe­fa­mi, gdy męż­czyź­ni w tym sa­mym celu za­sła­nia­li się ka­pe­lu­sza­mi. Wte­dy-to na­sza woj­sko­wa mło­dzież na żart wy­cią­ga­ła im zręcz­nie chust­ki do nosa i książ­ki do na­bo­żeń­stwa.

Raz ka­zno­dzie­ja spo­strzegł to, i-uśmiech­nąw­szy się po­błaż­li­wie do obroń­ców swej zie­mi ro­dzin­nej, przy­to­czył Uli­co zręcz­nie w ka­za­niu le­gen­dę (po­da­nie tre­ści re­li­gij­nej) o pu­stel­ni­ku, do któ­re­go przy­szedł żoł­nierz z proś­bą, aby się zań po­mo­dlił; lecz gdy pu­stel­nik ukląkł do pa­cie­rza, żoł­nierz skradł mu przy­swo­jo­ne­go ba­ran­ka i ze­mknął z nim nie­spo­strze­że­nie.

Pan Pa­sek, cie­ka­wy z na­tu­ry, raz przy wyj­ściu z ko­ścio­ła za­py­tał zna­jo­me­go so­bie Duń­czy­ka:

– Na jaką to pa­miąt­kę za­sła­nia­cie so­bie twa­rze pod­czas na­bo­żeń­stwa?

– Na tę pa­miąt­kę – od­rzekł Duń­czyk – iż Ży­dzi za­kry­wa­li oczy Panu Je­zu­so­wi i ka­za­li mu pro­ro­ko­wać.

– Więc to jest przy­po­mnie­nie Męki Pań­skiej?

– Tak – po­twier­dził za­py­ta­ny.

Elek­tor Bran­de­bur­ski, wódz na­czel­ny, po­błaż­li­wy dla Po­la­ków, do­wie­dział się o tych żoł­nier­skich fi­glach w kir­chach duń­skich, i choć sam pro­te­stant, rzekł tyl­ko raz we­so­ło do sy­now­ca Wo­je­wo­dy Czar­niec­kie­go:

– Prze­strzeż pan wo­je­wo­dę ode­mnie, aby za­ka­zał Po­la­kom che­dzić do na­szych świą­tyń, bo się po­na­wra­ca­ją na lu­ter­ską wia­rę, przy­wy­kł­szy mo­dlić się tak ogni­ście, że, jak sły­sza­łem, aż chust­ki palą duń­skim nie­wia­stom.

Czar­niec­ki z tej prze­stro­gi, we­dług wy­ra­że­nia pana Pa­ska, śmiał się sro­dze, to jest ser­decz­nie.

Owe­go Elek­to­ra, księ­cia Wil­hel­ma, lu­bi­ło na­sze woj­sko, bo był dziw­nie uprzej­my i miły w ob­co­wa­niu, a ubie­rał się wte­dy po pol­sku. Do­my­śla­no się, że chciał po śmier­ci bez­dziet­ne­go Jana Ka­zi­mie­rza zo­stać kró­lem pol­skim, więc się sta­rał przy­po­do­bać Po­la­kom. I w rze­czy sa­mej mo­że­by otrzy­mał pol­ską ko­ro­nę, gdy­by na zjeź­dzie, elek­cyj­nym (na któ­rym obie­ra­no kró­la) po­seł jego zręcz­niej się był za­cho­wy­wał, i in­a­czej mia­no­wi­cie od­po­wie­dział na, uwa­gę pew­ne­go pol­skie­go se­na­to­ra, wy­ra­żo­ną w sło­wach:

– Niech się ksią­żę wy­rze­cze Lu­tra, a zo­sta­nie na­szym kró­lem….

Na co od­po­wie­dział ów po­seł Wil­hel­ma bez na­my­słu i bez upo­waż­nie­nia ze stro­ny księ­cia:

– Nie uczy­ni tego i dla ko­ro­ny ce­sar­skiej, nie­tyl­ko kró­lew­skiej.

Jako go­rą­cych ka­to­li­ków, od­strę­czy­ła Po­la­ków ta od­po­wiedź po­sła księ­cia-he­re­ty­ka, z któ­rej i on sam w głę­bi du­szy nie mu­siał być bar­dzo za­do­wo­lo­nym.

Ale się to już dzia­ło póź­niej, po śmier­ci Jana Ka­zi­mie­rza; pod­czas zaś wy­pra­wy duń­skiej za­stę­po­wał go Wil­helm, jako głów­no­do­wo­dzą­cy nad woj­skiem pol­skiem, nad czter­na­sto­ty­sięcz­nem woj­skiem ce­sar­skie­go ge­ne­ra­ła Mon­te­ku­ku­le­go i nad swo­im wła­snym pru­skim, dwu­na­sto­ty­sięcz­nym kor­pu­sem.

Pru­sa­cy u na­szych byli w więk­szych ła­skach, niż wo­jow­ni­cy ce­sar­scy, i za­wsze wo­le­li nasi obo­zo­wać z Pru­sa­ka­mi. Przy ca­łej sze­ścio­ty­sięcz­nej ar­mii pol­skiej znaj­do­wa­ła się tyl­ko jed­na ko­bie­ta: żona ja­kie­goś trę­ba­cza; za Pru­sa­ka­mi zaś cią­gnę­ło mnóz­two ko­biet, żon, sióstr i có­rek, któ­re nie­raz, jak… to w cza­sie wo­jen­nym bywa, do­świad­cza­jąc, gło­du, chęt­nie szły do Po­la­ków, ob­fi­tu­ją­cych zwy­kle w żyw­ność, i naj­mo­wa­ły się do róż­nych ro­bót, szcze­gól­niej do szy­cia ko­szul, co, ma się ro­zu­mieć, do­ga­dza­ło na­szym wo­ja­kom, a pan Pa­sek za­pa­mię­tał na­wet, jak się wy­ra­ża­ły po pol­sku, pro­sząc o za­ro­bek:

– Mo­span Po­lak, daj trosz­ki kleb; bę­dziem to­bie ko­szul uszyć.

Nad­cho­dzi­ły świę­ta Bo­że­go Na­ro­dze­nia; woj­ska sta­ły pod Kol­dyn­giem, któ­re­go twier­dza znaj­do­wa­ła się w ręku Szwe­dów; po­sta­no­wio­no ja… wziąć nie­zwłocz­nie. W nocy przed wi­gi­lią otrą­bio­no w obo­zie po­bud­kę, spro­wa­dzo­no 500 sie­kier po­trzeb­nych do sztur­mu, i każ­de­go ma­ją­ce­go iść doń żoł­nie­rza upa­trzo­no w snop sło­my, dla ochro­ny od kul nie­przy­ja­ciel­skich. Wy­da­no przy­tem roz­kaz, aby lu­dzie, okry­ci sło­mą, zbli­ża­li się pod mury pie­szo, nie strze­la­jąc, gdy inni tym­cza­sem strza­ła­mi na strza­ły mie­li od­po­wia­dać.

Pan Pa­sek z in­ny­mi ofi­ce­ra­mi, do­wo­dzą­cy­mi tak zwa­ną cze­la­dzią, pie­szo, jako na­le­żą­cy do ko­lum­ny sztur­mo­wej, stal na stro­nie; wtem przy­szedł doń ksiądz ka­pe­lan i rzekł:

– Po­rucz­nik Char­lew­ski chce prze­wo­dzie: niech ru­sza, a wać­pan po­zo­stań.

– Nic moge – od­po­wie­dział Pa­sek – pój­dę, bo wszy­scy sły­szą, że omie do po­zo­sta­nia na­ma­wiasz; mo­gli­by więc po­my­śleć, że się lę­kam.

Wie­lu szło jed­nak, jak na pew­ną śmierć, po­le­ca­jąc du­szę Bogu i że­gna­jąc swe kom­pa­nie, a ksiądz Pie­kar­ski, Je­zu­ita, w tej tre­ści prze­mó­wił do woj­ska:

– Krzyw­da na­sze­go na­ro­du, krzyw­da shań­bio­nych świą­tyń Pań­skich po ca­łej Pol­sce, krew bra­ci na­szych i ob­ra­za Ma­je­sta­tu Bo­ga­ro­dzi­cy, któ­rey Szwed he­re­tyk bluź­nił, woła do nas o po­mstę. Po­każ­cie świa­tu, że sła­wa i męz­two oj­ców wa­szych w was nic za­mar­ły; Bóg, któ­ry się ju­tro ma na­ro­dzić, osło­ni was skrzy­dłem swej opie­ki, a Prze­naj­święt­sza Mat­ka Jego upro­si dla was zwy­cięz­two.

Od­ma­wiał po­tem akty skru­chy z żoł­nie­rza­mi i imie mo­dli­twy, ja­kie się od­ma­wia­ją przy dys­po­no­wa­niu na śmierć; do pana Pa­ska zaś, ści­ska­jąc go z ko­nia za gło­wę, rzekł:

– Idź śmia­ło, nie bój się! – A za­jąw­szy z sie­bie re­li­kwie świę­tych, wło­żył mu je na szy­ję.

Dru­gi ksiądz Je­zu­ita, Dą­brow­ski, za­czął tak­że prze­ma­wiać do wo­ja­ków, ale po­czci­wosz bar­dzo się roz­czu­lił i roz­pła­kał; a to mu wi­dać czę­sto się zda­rza­ło, bo Pa­sek po­wia­da, iż był do­brym ka­zno­dzie­ją, ale gdy tyl­ko po­czy­nał mó­wić, wnet się roz­rzew­niał, nie koń­czył, i je­dy­nie do śmie­chu po­bu­dzał. Dziw­ne, za­praw­dę, miał nasz bo­ha­ter po­ję­cia o do­brem ka­zno­dziej­stwie!

Tym­cza­sem po­wró­cił trę­bacz pol­ski, wy­sła­ny do Szwe­dów z we­zwa­niem do pod­da­nia, się, i oznaj­mił, że nie­przy­ja­ciel nie chce się pod­dać i lek­ce­wa­ży so­bie woj­sko na­sze nie­mą­ją­ce ar­ty­le­ryi, ani do­syć pie­cho­ty, lecz tyl­ko kon­ni­cy, nie­od­po­wied­nią do bra­nia for­tec.

Żoł­nie­rze pro­ści, trzy­ma­jąc przed sobą owe sno­py… a ofi­ce­ro­wie, z iro­nią pal­ną w ręku, sta­li na po­go­to­wiu, gdy nad­je­chał sam Czar­niec­ki i ode­zwał się do nich mniej wię­cej w te sło­wa:

– Niech was Bóg ma w swej opie­ce! Ru­szaj­cie na­przód, a prze­byw­szy rowy, skocz­cie pręd­ko pod mury, aby nie­ła­two was było ra­zić z ręcz­nej bro­ni.

Pa­weł Wol­ski i Pan Pa­sek, po­mnąc, ze na­za­jutrz przy­pa­da­ło świę­to Bo­że­go Na­ro­dze­nia, ka­za­li swym pod­kom­mend­nym, po­su­wa­ją­cym się ku for­te­cy, śpie­wać pieśń ko­ściel­ną na tę uro­czy­stość, i Bóg im do­po­mógł, bo przy przej­ściu ro­wów nie stra­ci­li ani jed­ne­go czło­wie­ka, gdy inne od­dzia­ły, któ­re szły na­przód, mil­cząc, li­czy­ły w swych sze­re­gach – wie­lu po­le­głych. Wy­szedł­szy z fos­sy, czy­li z rowu ota­cza­ją­ce­go for­te­cę, ka­zał Pa­sek swo­im lu­dziom wo­łać: Je­zus, Ma­rya!, choć inni wo­ła­li hu! hu!; bo był pew­nym, jak się wy­ra­ża, że mu wię­cej do­po­mo­że Pan Je­zus, ni­że­li ja­kiś pan Hu.

Szwe­dzi z twier­dzy gę­sto za­czę­li strze­lać, ale Pa­sek z Wol­skim pręd­ko do­pa­dli muru, uni­ka­jąc tym spo­so­bem kul nie­przy­ja­ciel­skich, bo bro­nią­cy się z otwo­rów nie­mo­gli już do nich in­a­czej w dół strze­lać, jeno wy­su­wa­jąc ręce, i to z pi­sto­le­tów; ale gdy nasi strzel­cy za­czę­li też do nich da­wać ognia, z nie­jed­nej ręki broń wy­pa­da­ła na­szym na gło­wy i pod nogi. Od­dzia­ły Pa­ska i Wol­skie­go zna­la­zły się u spodu basz­ty t… j… na­roż­nej wie­ży­cy, w któ­rej było okno z że­la­zną, gru­bą, wmu­ro­wa­ną kra­tą; uzbro­jo­nym w sie­kie­ry żoł­nie­rzom ka­za­no mur wy­rą­bać i wy­jąć kra­tę. Gdy się to sta­ło po­mi­mo strza­łów szwedz­kich z za okna, a nasi uj­rze­li już otwór, któ­rym się moż­na było do­stać do wnę­trza for­te­cy, Wol­ski, lu­bią­cy wszę­dzie być pierw­szym, wła­zi w otwór; aż wtem go Szwe­dzi chwy­ci­li za łeb i po­cią­gnę­li do sie­bie… Krzyk­nął Wol­ski, a Pa­sek, spo­strze­gł­szy co się dzie­je, ujął go wnet za nogi i cią­gnął ku so­bie tak sil­nie, iż pan Pa­weł za­czął wo­łać:

– Dla Boga! pusz­czaj! bo mnie ro­ze­rwie­cie!

Lecz w tej chwi­li kil­ku na­szych żoł­nie­rzy wło­ży­ło lufy strzelb, tak zwa­nych ban­do­le­tów, do otwo­ru nad gło­wą Wol­skie­go i dało ognia do Szwe­dów, któ­rzy pu­ści­li swą ofia­rę i od­stą­pi­li zu­peł­nie od okna.

Ma­jąc wstęp wol­ny, stu kil­ku­dzie­się­ciu Po­la­ków po­je­dyn­czo w jed­nym mo­men­cie we­szło do basz­ty, a nad­bie­ga­ją­cych tłum­nie Szwe­dów, musz­kie­te­rów, czy­li żoł­nie­rzy uzbro­jo­nych w fu­zye zwa­ne musz­kie­ta­mi, po­wi­taw­szy cel­ne­mi strza­ła­mi i za­biw­szy kil­ku, wy­gna­ło nie­ba­wem na dzie­dzi­niec for­tecz­ny.

Wol­ski i Pa­sek po­mknę­li z basz­ty za Szwe­da­mi, a przez zro­bio­ny przez nich otwór co­raz licz­niej wła­zi­li do twier­dzy inni pol­scy żoł­nie­rze. Nie­przy­ja­ciel w dzie­dziń­cu uszy­ko­wał się i wy­wie­sił bia­łą cho­rą­giew na znak, że się pod­da­je; lecz nie była tani cała za­ło­ga, tyl­ko jej mulą cząst­ka: więc Pa­sek ka­zał swo­im trzy­mać się w ku­pie i cze­kać, co się da­lej sta­nic w in­nych stro­nach for­te­cy.

Wtem po scho­dach z miesz­ka­nia sa­me­go kom­men­dan­ta ze­szły na dzie­dzi­niec nowe szwedz­kie kom­pa­nie i po­łą­czy­ły się z temi, któ­re już tam wprzód były nad­bie­gły; nasi uszy­ko­wa­li się w sze­reg, aby nie dać się w y strze­lać w ku­pie, i byli go­to­wi rzu­cić się na wro­gów z pa­ła­sza­mi.

W tej chwi­li z boku za­czę­ły się uka­zy­wać inne gro­ma­dy Szwe­dów; ucie­ka­ją­cych w po­pło­chu pę­dził przed sobą pod­puł­kow­nik pol­ski Te­twin (1), do­staw­szy się tak­że in­nem przej­ściem do wnę­trza twierdz}' ze swy­mi dra­go­na­mi. Pa­sek tedy i Wol­ski ka­za­li strze­lać i rą­bać; wsz­czął się strasz­ny zgiełk i za­męt; nasi zu­peł­nie wzię­li górę i za­bi­ja­li Szwe­dów, pierz­cha­ją­cych na wszyst­kie stro­ny, bez naj­mniej­sze­go mi­ło­sier­dzia. Żoł­nie­rze Pa­ska i Wol­skie­go, po­ło­ży wszy mnóz­two tru­pa na dzie­dziń­cu, roz­bie­gli się po for­te­cy na ra­bu­nek, tak, że wcho­dzą­cy na po­dwó­rze Te­twin, któ­ry był prze­ko­ny, że pierw­szy się tam do­stał, wi­dząc przed sobą sto­sy po­le­głych Szwe­dów, a po na­szej stro­nie tyl­ko Pa­ska i Wol­skie­go z kil­ku­na­stu ludź­mi, za­wo­łał:

– Kto tu tych na­rznął, gdy was tak nie­wie­lu?

– My, – od­rzekł Wol­ski, – ale się nie fra­suj­cie, i dla wasz­mo­ści po­zo­sta­ło; patrz: oto wy­glą­da­ją z okien wie­ży.

–- (1) Jan Te­twin, pod­puł­kow­nik dra­go­nów w Woj­sku Ste­fa­na Czar­niec­kie­go.

Gdy tak roz­ma­wia­li, mło­dy sze­re­go­wiec pol­ski przy­pro­wa­dził do nich wzię­te­go w nie­wo­lę, oty­łe­go ofi­ce­ra szwedz­kie­go. Pan Pa­sek za­wo­łał:

– Daj mi go sam, ze­tnę mu łeb!…

– Po­zwól­cie wprzód zdjąć odzie­nie, bo pięk­ne i nowe, – od­po­wie­dział żoł­nierz, i po­czął roz­bie­rać Szwe­da.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: