- W empik go
Przygody Macieja - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
5 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Przygody Macieja - ebook
„Przygody Macieja” to powieść o młodym chłopaku, który na początku swojego dorosłego życia pogubił się i popadł w problemy z alkoholem, a później nawet i w problemy prawne. Kilkukrotnie próbował się odbudować, jednakże bardzo szybko upadał z powrotem na dno.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-764-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział I
Był ciepły majowy dzień. Jak to zwykle w okolicach południa bywa, słońce górowało wysoko na niebie, przebijając się przez wysokie, zielonolistne drzewa. W gdańskim Jelitkowie było dużo spacerowiczów, mimo że był to środek tygodnia roboczego. Można było przypuszczać, że albo ludzie wzięli sobie wolne w pracy, bądź po prostu wymknęli się niezauważenie na małą przerwę, przedłużającą się niekiedy do kilku godzin, pięknych godzin samotnego spaceru pośród drzew, niedaleko plaży.
Pomimo tego, że w Polsce szalał groźny wirus i pomimo panujących z nim związanych nakazów i zakazów, ludzie korzystali z pięknej pogody i temperatury przekraczającej z pewnością 25 stopni, wystawiali się na słońce i opalali, wychodzili na spacer ze swoimi rodzinami czy pupilami, bądź po prostu brali rower i jeździli dookoła parku w Jelitkowie. Wśród przechadzających się gdańszczan, można było dostrzec siedzącego na ławce niepozornego mężczyznę, około dwudziestoletniego, trzymającego w ręku puszkę po piwie, którego połowa zawartości dawno zdążyła wsiąknąć w jego bluzę i ledwo trzymającego pozycję wyprostowaną podczas relaksu na ławce. Po chwili próbował wstać, lecz padł na twarz i zaklął głośno. Po tym soczystym słowie na „k”, próbował jeszcze raz wstać, lecz nie udało mu się, przewrócił się na plecy i uznał, że sobie odpocznie.
Jego podziurawiony dres był cały w chipsach, piachu oraz w zaciekach po rozlanym, niechcący, piwie. Mężczyzna był zarośnięty, jego włosy wyglądały jak posklejane taśmą klejącą, na twarzy miał pełno pryszczy, a na rękach miał pełno ran i strupów. Jego wygląd z pewnością odstraszyłby niejednego człowieka, lecz nie pewnego osiemdziesięcioletniego pana, który przysiadł na ławce, obok której leżał ów mężczyzna. Z początku staruszek zadrwił z niego, lecz po chwili dodał:
„Ja też kiedyś taki byłem. Też zdarzyło mi się upić z byle powodu, czy to z powodu dziewczyny czy z utraty pracy. Pamiętaj jednak, młody człowieku, że alkohol nie rozwiązuje żadnych problemów”.
— A skąd pan do cholery wie jakie ja mogę mieć problemy — krzyknął resztkami sił młody mężczyzna. — Wy, starsi, nic nie rozumiecie…
— Przecież wy, młodzi, przeżywacie dokładnie to samo, co my kilkadziesiąt lat temu, gdy byliśmy w waszym wieku, tylko, że w trochę inny sposób… Mieliśmy pasje, marzenia, cele, które na każdym kroku były niszczone i wyśmiewane przez starszych od nas. Chcieliśmy być wolni, robić to co nam się podoba, ale nie mogliśmy… Jak my mamy was nie rozumieć? Z resztą, co ja się tu będę produkował, skoro i tak macie nasze rady gdzieś.
Starzec wstał i poszedł w swoją stronę. Leżący w piachu w obdartym dresie mężczyzna zaczął rozmyślać nad tym, co mówił do niego o 60 lat starszy człowiek. Nie obchodził go już tłum gapiów, śmiejących się z niego do rozpuku, obchodziło go tylko to, co powiedział jego były już rozmówca. Spróbował wstać i mimo ogromnego wysiłku i dwóch upadków, podniósł się i chwiejnym krokiem wrócił do swojego mieszkania.
Ów dwudziestolatek mieszkał w falowcu przy ulicy Jagiellońskiej, na trzecim piętrze. Z racji, że był mocno wstawiony, ciężko mu było doczłapać się po schodach na trzecie piętro. Normalnie użyłby windy, lecz była zepsuta, więc musiał iść schodami. Z wielką determinacją zdobył swój cel, to jest dotarł do drzwi swojego mieszkania. Nie musiał nawet szukać kluczy, ponieważ drzwi otworzyła jego matka, która zaciekawiona nad wyraz długim powrotem do domu, a właściwie jego długą podróżą po klatce schodowej, postanowiła wyjrzeć i zobaczyć co się dzieje.
Zobaczywszy swojego syna brudnego, oblanego piwem, wymiocinami i obsypanego okruchami chipsów, wpadła w osłupienie. Poleciała jej łza po policzku, dając do zrozumienia, że jest bezsilna wobec jego zachowania i stylu życia.
— Synu, coś ty narobił! — krzyknęła matka mężczyzny. — Wchodź, zanim cię ktoś zobaczy.
— Co… co, ja nic nie zrobiłem, ja się chciałem tylko zabawić — wymamrotał mężczyzna.
— Zabawić… ja ci dam zabawić! Od trzech godzin nie było cię w domu, tylko chlejesz to piwsko, dupę grzejesz przed telewizorem albo przed tą durną konsolą… Pracy nie masz, studiów nie masz, bo cię wywalili. Tak chcesz żyć?
— A co ci do tego — mamrotał dalej na wpół przytomny. — Daj mi się położyć, bo zmęczony jestem…
— Ja ci dam zmęczony, cholera jasna… Ojciec wróci to ci tak do rozumu przemówi, że zobaczysz…
Dalszej części wywodu matki nie słuchał. Zasnął w przejściu prowadzącym do swojego pokoju kompletnie pijany. Matka ze złości zaczęła płakać i modliła się w myślach o nawrócenie dla swojego syna. Wciąż wierzyła w jego zmianę, choć ta wiara zanikała powoli z każdym kolejnym dniem.
Koło godziny szesnastej do domu wrócił ojciec mężczyzny. Zastawszy płaczącą żonę (matkę owego dwudziestolatka) w kuchni, od razu zaczął wypytywać, co się stało.
— Maciek znów wrócił pijany do domu… — zaczęła opowiadać matka.
— Jak pijany… a miał skończyć z chlaniem i zacząć szukać pracy. Jak nie chce wrócić na studia to niech pracuje, rowy kopie.
— Kiedy widzisz, że nic sobie z tego wszystkiego nie robi.
— A rozmawiałem z nim wczoraj, kurde mać, żeby się ogarnął i przestał pić i się szlajać nie wiadomo gdzie — mówił zdenerwowany ojciec Maćka.
— Nic to nie dało, jak widać. Nic sobie nie robi z naszych zamartwiań o jego przyszłość… nic tylko chlanie, granie w gry, i tak w kółko.
— Już ja mu dam! — wrzasnął ojciec. Chciał wejść do pokoju i przemówić synowi do rozsądku, gdy na jego drodze stanęła jego własna żona i powiedziała, by dał spokój Maćkowi i żeby pogadali jak wstanie.
Rodzice chłopaka poszli w spokoju zjeść obiad do kuchni i przez ten czas rozmawiali o jego sytuacji. Maciek obudził się dopiero koło godziny 19.
Gdy się obudził, jego rodzice siedzieli już w salonie na kanapie, oglądali telewizję. Widząc swojego syna na wpół przytomnego, na dość mocnym kacu, na ich twarzach pojawiła się złość. Zaczęła się dość ostra rozmowa.
— No, pan śpioch raczył nas odwiedzić — niemalże wrzasnął ojciec.
— Która jest godzina w tej chwili? — zapytał przymulonym głosem Maciek.
— Jest, drogi synu, dziewiętnasta trzy… ale to nie jest w tej chwili istotne — odpowiedział ojciec wzburzonym tonem.
— O co, ci chodzi, tato…
— O co mi chodzi? Matka mówiła, że znowu piłeś. Prawda to?
— A co… — mówił dalej zamulonym tonem chłopak.
— Jeszcze się mnie pytasz „a co”? Umawialiśmy się na coś. Miałeś przestać chlać i wziąć się za pracę, skoro nie uczęszczasz już na studia.
— No miałem, szukałem pracy i nie ma nic fajnego.
— Ciekawe jakiej ty pracy szukałeś, skoro cały dzień spędzasz poza domem. — odpowiedział ojciec Maćka.
— A co ci do tego, dorosły jestem, to moja sprawa czego szukam. — obruszył się Maciek.
— No! Jesteś dorosły, masz dwadzieścia lat, twoi rówieśnicy studiują, wyprowadzają się, tworzą własne rodziny, a ty co? Dalej siedzisz u nas, nawet nie pracujesz, tylko żresz za nasze, pijesz ten cholerny alkohol, grasz w jakieś durne gry i tyle. A jeszcze przed maturą miałeś takie ambitne plany, chciałeś być lekarzem i co? Wyrzucili cię, bo się awanturowałeś. Nie dość, że przyszedłeś pijany na wykład i zacząłeś obrażać wszystkich. A potem zaatakowałeś wykładowcę. Już nie pamiętasz? To ci przypominam. Co ty robisz, chłopie, ze swoim życiem? Staczasz się, stajesz się A L K O H O L I K I E M, chodzisz wiecznie nawalony i tylko wszędzie problemy robisz. Nie widzisz tego?
— Ale przecież jestem dorosły i sam mogę osobie decydować, prawda? — wrzasnął chłopak.
— Dopóki mieszkasz u nas i jesteś na naszym utrzymaniu, masz się nas słuchać, jasne? — wrzasnął ojciec.
— To już niedługo nie będę z wami mieszkał — powiedział podniosłym tonem Maciek.
— Tak? Ciekawe, gdzie się wyprowadzisz — zakpił ojciec.
— Nie twoja sprawa — wrzasnął Maciek.
Po tych słowach, Maciek wyszedł z salonu i wzburzony wrócił do swojego pokoju. Trzasnął drzwiami i już do końca dnia nie odzywał się do swoich rodziców. Rzucił się na kanapę, włączył grę, zaczął grać i zaczął rozmyślać o wyniesieniu się z domu.
Tymczasem w salonie rodzice chłopaka dyskutowali o nim. Na ich twarzach malował się smutek oraz troska o los swojego syna. Widać było, że bardzo kochają syna, chcą mu pomóc i wyprowadzić go na prostą.
— I co my teraz z nim zrobimy? — spytała matka.
— Nie wiem, już mam szczerze dość jego zachowania, ale trzeba mu jakoś kurde pomóc. — odpowiedział ojciec.
— Ale słyszałeś, co on powiedział. On chce się wynieść z domu.
— A niech się wynosi — powiedział obojętnym tonem ojciec. — Wróci dość szybko do nas z podkulonym ogonem.
— Martwię się jednak, że coś mu się stanie — powiedziała przygnębionym tonem matka.
— Przecież to jest dorosły chłop, musi sobie dać radę. — odpowiedział ojciec. Oboje wrócili do oglądania telewizji
W pokoju obok natomiast Maciek rzucił padem, wyłączył grę i zaczął pakować się. Było około godziny 19:30, zaczynało robić się ciemno, mimo tego, iż był początek maja. Zaczął wyrzucać wszystkie ubrania z szafy, wrzucać do walizki byle jak, wyjmował, rzucał nimi po pokoju. Trzasnął drzwiami od szafy, rzucił się na podłogę i zaczął płakać. Czuł bezsilność. Miał wrażenie, że wszyscy go opuścili, czuł się niechciany. W jego głowie coraz bardziej nasilał się pomysł na wyprowadzkę. Coraz bardziej był zmotywowany do tego, by opuścić swoich rodziców.
Nagle wstał, otworzył po cichu drzwi i wymknął się z domu niezauważony. Poszedł do sklepu monopolowego i kupił sobie trzy piwa. Wiedział, że jak wróci do domu, zostanie przyłapany, więc stwierdził, że lepiej będzie, jak tę noc spędzi poza domem. Szedł w stronę Parku Reagana, z jednym otwartym piwem w ręce, a pozostałe dwie puszki miał schowane w siatce. Ludzi na dworze było coraz mniej, więc była mniejsza szansa, że ktoś, kto go kojarzy, przyłapie go na piciu. Szedł dalej, w kierunku byłej już ulicy Dąbrowszczaków, a obecnej alei Lecha Kaczyńskiego, pomału zataczając się od nadmiaru alkoholu. Dotarł do Parku Reagana i, kończąc pierwsze piwo, szukał idealnego dla siebie miejsca, by móc usiąść i dopić pozostałe dwa.
Nie zaszedł wcale tak daleko, ponieważ usiadł cztery ławki dalej (licząc od wejścia), wyciągnął pozostałe dwa piwa i otworzył, z dość dużym trudem. Skończywszy pierwsze piwo, zaczął rozglądać się dookoła, trochę bojąc się, czy ktoś go przyłapie i czy przypadkiem policja nie patroluje terenu. Upewniwszy się, że dookoła jest pusto, bez wahania przystąpił do spożywania drugiego piwa. Skończył je w kilka minut, po czym zaczął pić trzecie piwo. Tego już nie dokończył, ponieważ zasnął.
W momencie, gdy Maciek zasnął, była godzina 21:15. Było już prawie całkowicie ciemno, ludzi nie było w ogóle widać. Gwiazdy na niebie świeciły dość mocno, a księżyc, tak jak słońce za dnia, przebijał się do okien mieszkań. Na dworze było bardzo ciepło, jak na maj, a sam Maciek ubrany był tylko w koszulkę z krótkim rękawem, czarny dziurawy dres i czarne, brudne od piachu buty. Spał w najlepsze na ławce, upojony alkoholem.
Obudziło go trzech nieznajomych mężczyzn, którzy przed północą przechadzali się przez Park Reagana. Byli oni zamaskowani, cali ubrani na czarno tak, że ich ciał nie było widać pośród nocnego nieba. Zainteresowali się śpiącym Maćkiem. Podeszli do niego i zaczęli między sobą komentować jego wygląd i to, że śpi pijany na ławce.
— Ty, Seba, patrz, jakiś debil śpi, pewnie narąbany, ha, ha — zaśmiał się jeden z nich.
— Bez kitu, aż wali od niego — powiedział drugi.
— Trzeba go obudzić czy coś — powiedział pierwszy zamaskowany typ.
— Ej, gościu, wstawaj — zaczął się wydzierać trzeci typ, szturchając Maćka.
— Co.. co jest… — zapytał zdezorientowany Maciek.
— Wstawaj, ćwoku — powiedział kpiącym tonem ten drugi typ.
Nagle Maciek poczuł silne uderzenie w twarz. Dwóch zamaskowanych typów zaczęło bić Maćka, a gdy ten pod wpływem ciosów zleciał z ławki, zaczęli go kopać, łamiąc mu żebra. Znęcali się nad nim jeszcze około 5 minut. Maciek stracił przytomność, miał całą twarz we krwi, złamany nos, wszędzie siniaki i złamane żebra.
Po wszystkim wszyscy trzej zaciągnęli go pod najbliższy śmietnik, po czym każdy dał Maćkowi „pamiątkowy” prawy sierpowy na twarz, po czym uciekli. Śmiali się między sobą z tego, co zrobili chłopakowi.
Maciek spał pobity do około godziny piątej nad ranem. Po przebudzeniu poczuł ogromny ból, miał problemy z oddychaniem. Chwilę później próbował wstać i dopiero za trzecim razem udało mu się jakkolwiek podnieść. Szedł na czworaka, w stronę alei Kaczyńskiego, jednakże co chwilę upadał z braku sił. Gdy zdołał wyjść z Parku Reagana, doczłapał się do najbliższego przystanku, po czym stracił przytomność.
Tymczasem, rodzice Maćka spali w najlepsze. Zasnęli koło godziny 22 i nawet nie spostrzegli, że ich syna nie ma w domu. Nie zastanawiało ich to, że jest bardzo cicho u niego w pokoju.
Gdy wstali koło godziny 8, poszli na śniadanie do kuchni, spostrzegli otwarte drzwi od jego pokoju a tam — pusto. Zastali jedynie porozrzucane rzeczy, rozwalonego pada, wyłączony telewizor oraz walizkę na jego łóżku świadczącą o tym, że poważnie traktował swoje słowa o wyniesieniu się z domu. Rodzice chłopaka mocno się zlękli. Ojciec natychmiast wybiegł przed blok szukać syna. W jego głowie zrodziła się myśl, że mógł pójść do sklepu monopolowego po kolejne piwa i pewnie zaraz wróci. Chodził dookoła bloku mocno zdenerwowany.
Wszedł na główną ulicę, gdzie od rana jeździły samochody, autobusy i tramwaje. W jego głowie pojawiła się myśl, że mógł też rzucić się pod jakiś samochód albo tramwaj, oraz, że być może leży gdzieś zakrwawiony lub, co najgorsze — martwy. Przeszedł całą okolicę, zajrzał na pobliskie przystanki autobusowe i tramwajowe, lecz nie znalazł swojego syna.
Wrócił do domu, jeszcze bardziej zestresowany niż przedtem. Jego żona, a matka Maćka, uspokajała go mówiąc, że wszystko będzie dobrze i że za niedługo Maciek wróci. Tuliła swojego męża do siebie, solidaryzując się z nim w cierpieniu. Sama również umierała ze strachu o los swojego syna. Nagle poczuła się gorzej. Jej choroba serca dała się we znaki. Mąż kazał jej usiąść i pobiegł do kuchni, by nalać jej trochę wody. Wrócił z pełną prawie po brzegi szklanką. Ona napiła się i próbowała wolniej oddychać. Zaczęła czuć się już lepiej.
Chwilę później rodzice Maćka zaczęli dyskutować o tym, co zrobić ze zniknięciem syna.
— Wiesz co, Zbyszek, może poczekajmy jeszcze chwilę, pewnie a chwilkę wróci — powiedziała zmartwiona mama Maćka.
— Nie wiem, nie jestem tego pewien. A jak nie wróci to co robimy? — spytał skonsternowany Zbigniew.
— Wróci, spokojnie. On od jakiegoś czasu tak ma, że wychodzi na kilka godzin i wraca. Osobiście przywykłam do tego.
— No, ale jak za godzinę nie wróci, to dzwonimy na policję.
— Wtedy tak, ale poczekajmy tą godzinę, nie dzwońmy zbyt szybko — odpowiedziała matka chłopaka.
Minęła godzina, odkąd rodzice Maćka odkryli, że nie ma go w domu. Dali sobie jeszcze 5 minut. Potem dziesięć, piętnaście, aż zrobiła się druga godzina,, odkąd zauważyli, że ich syn zniknął. W końcu zniecierpliwieni postanowili zadzwonić na policję.
Tymczasem Maćka odnalazł nieznajomy przechodzień, który szedł do pracy. Maciek leżał cały zakrwawiony koło wiaty przy przystanku „Park Reagana”. Zadzwonił po pogotowie i powiadomił o znalezieniu przy Parku Reagana pobitego człowieka, który jest nieprzytomny i jest cały we krwi. Dyspozytor powiadomił również o tym fakcie policjantów, którzy szybko skojarzyli, że chwilę wcześniej przyjęli podobne zgłoszenie.
Dziesięć minut później na miejscu zjawiła się karetka a wraz z nią radiowóz policji. Ranny Maciek trafił natychmiast do szpitala. Komendant, który przyjmował zgłoszenie, zadzwonił do rodziców Maćka, by poinformować ich, że ich syn został odnaleziony. Leżał dwa przystanki dalej od ich miejsca zamieszkania. Policjant zdał relację z zastanego stanu rzeczy: nieprzytomny chłopak, cała twarz i ręce we krwi, odrapane, połamane żebra. Rodzice Maćka byli w szoku i aż nie mogli uwierzyć, co spotkało ich syna. Chwilę ochłonęli i pędem pojechali do szpitala na gdańskiej Zaspie, do którego został przetransportowany ich syn.
Zbigniew był tak rozemocjonowany, że nie był w stanie poprawnie prowadzić samochód. Jego żona co chwilę uspokajała go, choć sama czuła się podobnie, co on. Chwilę później dotarli na miejsce. Zaczęli wypytywać przechodzących obok lekarzy o to, gdzie leży ich syn. Gdy dowiedzieli się, gdzie leży, natychmiast pobiegli tam.
Zastali ordynatora, który zaczął mówić, że ich syn jest w bardzo ciężkim stanie i że w ciągu najbliższych godzin rozstrzygnie się jego los. Rodzice Maćka przestraszyli się jeszcze bardziej do tego stopnia, że jego Matka omdlała.
Półtorej godziny później, Maciek obudził się. Rodzice mogli wejść do sali, by się z nim zobaczyć. Nie kryli emocji, które nimi targały.Rozdział II
— Gdzie… gdzie ja jestem — zapytał zdezorientowany Maciek. Był cały obolały, z jego twarzy została zmyta krew. Jego żebra były opatrzone dość dużym bandażem a na jego nos został nałożony gips. Siniaki na jego ciele zaczynały się pomału goić. Jego oddech był bardzo płytki i a każdy kolejny sprawiał mu ogromny ból. Miał jeszcze limo pod okiem, które wręcz je zakrywało.
— Jesteś w szpitalu, zostałeś pobity — odpowiedziała zrozpaczona matka chłopaka. Po chwili jej twarz zalała się łzami. Nie mogła znieść widoku swojego syna, który poprzedniej nocy został pobity przez nieznanych sprawców, leżącego na szpitalnym łóżku z połamanymi żebrami, złamanym nosem i sińcami. Stojący obok Zbigniew objął ją mocno i czule, choć również nie kryjąc łez spływających po policzkach.
— Martwiliśmy się o ciebie — powiedział. — Długo czekaliśmy, aż wrócisz do domu, ale nie wracałeś. Na szczęście policja cię znalazła.
— Co się właściwie stało? — spytał chłopak.
Te słowa wypowiedział z ogromnym trudem, gdyż przeszywał go nieznośny ból. Zaczynał czuć swoje żebra, nos, przez który nie mógł swobodnie oddychać. Powoli docierało do niego, co się stało.
— Zostałeś pobity, jakiś przechodzień znalazł cię leżącego na przystanku nieprzytomnego, całego we krwi — odpowiedział ojciec, uspokajając przy tym matkę Maćka.
— Nie wiadomo jeszcze, kto to zrobił — odparła przez łzy matka.
— Pamiętam coś chyba z tamtej nocy — odpowiedział Maciek. — Wiem, że musiałem spać na ławce w Parku Reagana, zbudziło mnie jakichś trzech zamaskowanych gości. Pamiętam, że byli ubrani cali na czarno, było widać tylko ich oczy, wiem, że dwóch miało niebieskie, drugi, zdaje się piwne, ponieważ średnio było widać je pod osłoną nocy…
Maciek musiał zrobić chwilę przerwy w relacjonowaniu zdarzeń, ponieważ musiał złapać oddech. Zaczął uskarżać się na coraz silniejszy ból w okolicach żeber. Po chwili przyszedł ordynator i wezwał rodziców Maćka do siebie. Zanim poszli do gabinetu ordynatora, matka chłopaka szybko położyła mu na szafce nocnej stojącej obok jego łóżka parę gazet sportowych, by miał co robić, gdy będzie sam.
Wchodząc do gabinetu rodzice ujrzeli doktora przeglądającego zdjęcie rentgenowskie ciała Maćka. Zajęty, nie zauważył nawet, że weszli. Po chwili zorientował się, po czym podszedł, przywitał się i pokazał im owe zdjęcie.
— Jak państwo widzą, państwa syn ma złamane 4 dolne pary żeber, naczynia nie są uszkodzone, z wyjątkiem wątroby i płuc. Płuca są jednak tylko delikatnie uszkodzone, naprawią się w ciągu, myślę, czterech tygodni. Bardziej uszkodzona jest wątroba, aczkolwiek nie jest to również groźne dla zdrowia syna. Może on mieć również problemy z oddychaniem, ale spokojnie, tylko dopóki się wszystko nie zagoi i nie zrośnie.
— Dobrze, że nic poważniejszego się nie stało — powiedziała z ulgą matka Maćka.
Tymczasem Maciek przeglądał uważnie czasopisma sportowe, które zostawiła mu jego matka. Śledził najnowsze dane z boisk piłkarskich, nowinki transferowe i tym podobne. Wkrótce jego rodzice wrócili do sali, by przedstawić mu wyniki rentgena.
— Synu, masz niesamowite szczęście — rzekł ojciec. — Masz tylko, oprócz połamanych żeber i nosa, uszkodzone lekko wątrobę i płuca. Lecz nie bój się, wszystko za jakiś czas wróci do normy.
— Uff, to się cieszę, że nic poważnego — odpowiedział z ulgą Maciek. Na jego twarzy pojawił się rumieniec. Zaczął przyzwyczajać się do bólu żeber i nosa. Starał się mniej mówić, aczkolwiek musiał dokończyć to co wcześniej mówił.
— To co, dokończysz, co zacząłeś? — spytał Zbigniew.
— Na czym to ja skończyłem… a, tak. Ci zamaskowani ludzie. Pamiętam, że zaczęli okładać mnie pięściami, po czym spadłem z ławki i potem już nie pamiętam co się działo. Wiem tylko, że obudziłem się koło śmietnika. Pamiętam, że próbowałem się ruszyć, lecz nie byłem w stanie rozeznać, gdzie idę. Kręciło mi się w głowie na tyle, że późniejszych chwil już nie pamiętałem…
Maciek znowu musiał nabrać tchu. Znów przez jego ciało przeszedł straszliwy ból, porównywany do chodzenia gołymi stopami po odwróconych, wbitych w deskę gwoździach.
Rodzice chłopaka słuchali tego z zapartym tchem, ich serca zaczęły bić z zawrotną prędkością. Matka chłopaka zaczęła znowu płakać, tym razem również i ojciec rozpłakał się. Maćkowi zrobiło się żal swoich rodziców. Widział, co muszą przeżywać w tej chwili. Ich jedyny, najukochańszy syn, leży w tej chwili w szpitalu, pobity, połamany, a każdy jego kolejny oddech boli go niemiłosiernie.
Oboje wzięli sobie po jednym krzeseł z tych, które stały tuż przy wyjściu z sali, po czym usiedli przy Maćku. Matka Maćka złapała go za rękę po czym powiedziała:
— Synu, pamiętaj, zawsze jesteśmy z tobą, kochamy cię.
— Ja was też kocham — odpowiedział smutnym tonem Maciek.
Ojciec Maćka musiał już iść do pracy. Pożegnał syna ciepłym uściskiem dłoni i delikatnym przytuleniem, by nie połamać mu jeszcze bardziej żeber i udał się do wyjścia.
Zbigniew był szanowanym w Gdańsku chirurgiem. Pracował w Szpitalu Wojewódzkim „Copernicusie”. Studiował na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, gdzie zdobył tytuł doktora. Oprócz tego podjął pracę wykładowcy na tej uczelni. Pracował z pasją i szczególną miłością i empatią zarówno do swoich pacjentów, jak i studentów. Szczególnie lubił pracę ze swoimi studentami, których uważał za inteligentnych i wierzył, że w przyszłości godnie zajmą się zdrowiem Polaków. To w jego ślady chciał pójść Maciek, podejmując wybór w trzeciej klasie liceum co do przedmiotów, które będzie chciał zdawać na egzaminie.
Matka Maćka, Maria, była natomiast gedanistką, lubiła oprowadzać turystów po mieście. Kochała Gdańsk i wszystko, co z nim związane. Nawet niegdyś startowała w wyborach do Rady Miasta, lecz z niepowodzeniem. Jej ulubionym zajęciem było gotowanie. Codziennie testowała nowe przepisy znalezione w internecie. Nawet jeśli jej coś nie wychodziło, nie poddawała się i próbowała dalej. Zawsze mogła liczyć na pomoc swojego syna. Często gdy wracał ze szkoły i zastawał matkę gotującą obiad w kuchni, chętnie brał się do pomocy.
Sam Maciek nie był nigdy dzieckiem sprawiającym jakiekolwiek problemy wychowawcze.
Owszem, broił jak każdy chłopiec, aczkolwiek miał opinię zaradnego, poukładanego i pomocnego dziecka. W każdą sobotę wychodził razem z rodzicami po zakupy, pomagał w sprzątaniu mieszkania. Cała rodzina dużo rozmawiała ze sobą, śmiała się, nawet oglądała różne głupoty w telewizji.
W szkole chłopak uczył się bardzo dobrze, był bardzo aktywny, zadawał dużo pytań, praktycznie wszyscy go lubili. Maturę zdał ze świetnymi wynikami, bo z ponad 90% ze wszystkich przedmiotów i bez problemów dostał się na studia medyczne. W wakacje poznał fajną dziewczynę… i tu zaczęły się jego problemy. Okazało się, że owa dziewczyna cały czas wykorzystywała go na pieniądze, a na koniec ich znajomości wyszło, że ona ma chłopaka, starszego od niej o 3 lata, ogromnego i dobrze zbudowanego. Maciek dostał od niego kilka razy po twarzy za „zalecanie się do jego dziewczyny”, po czym wszyscy rozeszli się w swoje strony.
To Maćka przerosło. Wtedy po raz pierwszy wypił piwo. Znaczy… nie jedno piwo. Wypił ich cały sześciopak. To cud, że wtedy się nie przekręcił. Było to tego samego dnia. Maciek kupił całą zgrzewkę piwa z Biedronki i wytrąbił całą w pobliskim parku. Zataczając się w drodze do domu, trącał przechodniów. Na jego nieszczęście obok niego przejeżdżał radiowóz, zatrzymał się na poboczu i wyszli z niego dwaj policjanci. Widząc pijanego Maćka, podeszli do niego i próbowali go wylegitymować, lecz Maciek zupełnie nie kontaktował, więc postanowili zawieść go na izbę wytrzeźwień. Jakimś cudem udało im się uzyskać od niego numer do jego matki i zadzwonili, by poinformować ich, że ich syn siedzi na izbie wytrzeźwień. Rodzice Maćka przyjechali po pół godzinie i zabrali go z powrotem do domu.
Na przestrzeni kilku miesięcy, do momentu gdy rozpoczął się nowy rok akademicki, wydarzyło się jeszcze kilka incydentów z udziałem pijanego chłopaka. Albo okradł pobliski sklepik osiedlowy, albo wygrażał ludziom w autobusie (swoją drogą, nikt nie wie, dokąd zamierzał jechać). Gdy zaczął się październik, Maciek przestał pić i wziął się za naukę. Aczkolwiek wytrzymał na uczelni tylko 5 miesięcy. Został z niej wyrzucony, ponieważ przyszedł pijany na wykład, zaczął atakować swoich kolegów i koleżanki z roku oraz zaczął się odgrażać wykładowcy, że zabije jego, całą jego rodzinę oraz wszystkich tutaj zgromadzonych. Został wówczas siłą wyprowadzony przez ochronę z uczelni i wydalony.
To był czas powrotu Maćka do nałogu. Zaczął nie tylko pić spore ilości alkoholu, ale i palić papierosy, które zawsze uważał za niezdrowe, ponieważ niszczą płuca i powodują raka. Bardzo się zaniedbał, przestał się golić, chodzić do fryzjera, potrafił przez kilka tygodni nie umyć się czy obciąć paznokci. Całymi dniami albo szwendał się po Przymorzu i okolicach, albo siedział w domu i grał w gry.
Nie miał żadnych przyjaciół, ponieważ zerwał ze wszystkimi znajomość. Jego stan doprowadzał matkę do złego stanu zdrowia. Raz nawet wylądowała w szpitalu z zasłabnięciem. Ojciec natomiast prawił mu kazania i próbował do niego dotrzeć, że to, co ze sobą robi, wykańcza nie tylko jego, ale i jego rodziców.
Od tamtej pory Maciek się staczał. Upicie się do nieprzytomności w jelitkowskim parku, pobicie przez nieznanych zamaskowanych sprawców pod osłoną nocy w Parku Reagana to nieliczne skutki jego staczania się na dno.
Obecnie, leżąc w szpitalu, prawie całymi dniami samotnie, gdyż jego rodzice pracowali, rozmyślał o tym wszystkim. Czuł się źle z tym, że „przepił” ostatnie miesiące swojego życia, podczas gdy mógł w tym czasie dalej studiować i rozwijać się. Zdał sobie sprawę, jaką krzywdę wyrządzał nie tylko sobie, ale i swoim rodzicom. W swojej głowie słyszał głos ojca, który mówił mu któregoś dnia:
„Ogarnij się, synu, bo krzywdzisz nie tylko siebie ale i nas”. Przyznał wtedy w myślach rację ojcu.
Co jakiś czas przeglądał czasopisma przyniesione przez matkę, czasem pograł trochę na swoim telefonie (o dziwo nie został mu skradziony przez tych ludzi, którzy go pobili). I tak zleciał mu dzień.
Wybiła godzina osiemnasta. W tym momencie do sali weszli jego rodzice. Mama Maćka przyniosła synowi obiad „na wynos” oraz kolejnych parę czasopism. Ojciec natomiast trzymał w ręku futerał z laptopem, by Maciek nie tylko zabił czas, ale i żeby poszukał pracy. Usiedli oboje koło łóżka syna. Maria zaczęła karmić syna zmiksowaną zupą pomidorową, podczas gdy Zbigniew zaczął wypytywać o to, jak mu minął dzień.
— Nudnawo trochę muszę przyznać. Troszkę tam poczytałem sobie tych gazetek co mi mama przyniosła, trochę pograłem sobie w grę na telefonie, trochę też porozmyślałem o moim życiu — opowiedział Maciek.
— I co ciekawego wymyśliłeś? — zapytał ojciec.
— No… że bardzo was krzywdzę swoim zachowaniem — powiedział ze skruchą Maciek — i chciałem was wszystkich przeprosić.
— Mamy nadzieję, że coś zmienisz w sobie jak stąd wyjdziesz — powiedziała matka.
— Oczywiście — odpowiedział ochoczo chłopak. — Mam zamiar zapisać się na terapię.
— No no! Jesteśmy pod wrażeniem — zakrzyknął ojciec.
— A poza tym to jak u was? — zapytał Maciek.
— U mnie wszystko dobrze — odpowiedział ojciec. — Nie miałem dzisiaj zbyt ciężkiego dnia. Jedynie zszywałem jakiemuś dziecku głowę i to tyle.
— U mnie też dobrze — odpowiedziała matka.
— Ja miałam natomiast dwie wycieczki z Niemiec i jedną z Wielkiej Brytanii. Na jednej z nich trafił się taki jeden śmieszek, który znał różne zabawne dowcipy, ale wolę ich nie opowiadać, by nie spalić ha, ha, ha. Oprócz tego pokazywałam wycieczkowiczom Stare Miasto, ECS, Kościół Mariacki i różne takie zakątki na Starym Mieście.
— No to fajnie — odpowiedział z radością syn.
— Też mi się tak wydaje. A zupka smakowała?
— Jeszcze jak! — zakrzyknął Maciek. Jest jej jeszcze trochę w domu?
— Owszem, mogę ci przynieść na jutro jeszcze trochę, jeśli chcesz.
— A poproszę, tylko żeby zostało coś dla was.
— O to się nie martw — odpowiedział ojciec. — Damy sobie radę.
— Dobra, już musimy niestety iść, ponieważ mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia — odpowiedziała Maria. — Trzymaj się, synku, bądź dzielny i pamiętaj, że myślimy cały czas o tobie.
— Dobrze to w takim razie do zobaczenia, kocham was — odpowiedział Maciek.
— My ciebie też — odpowiedziała matka.
Cała trójka przytuliła się i pożegnała. Maciek został sam w sali, podłączony do kroplówki. Wziął z szafki nocnej kolejną gazetę, tym razem o polityce, i przeglądał ją z zaciekawieniem. Na jednej stronie zobaczył artykuł o pewnym znanym na całym Pomorzu samorządowcu, który wygrał walkę z alkoholizmem. Opowiadał w nim, że nie pije już od trzech lat i ma się z tym świetnie.
Doradzał również innym osobom, by również zaprzestały picia. To podbudowało Maćka i zmotywowało go jeszcze bardziej do pójścia na terapię.
Maciek spędził cały wieczór na śledzeniu wydarzeń politycznych oraz graniu w gry na telefonie. Poszedł spać około godziny 22. Przez połamane żebra nie mógł się wygodnie ułożyć do spania. Jego pierwsza noc w szpitalnym łóżku była niespokojna. Na zewnątrz grzmiało i błyskało, on nie mógł wytrzymać w jednej pozycji w łóżku (co zrozumiałe), lecz też nie mógł zmienić tej pozycji, ponieważ nie mógł leżeć na połamanych żebrach. Tak przeleżał prawie całą noc. Zasnął dopiero około czwartej rano.
Przespał tylko dwie godziny. Mocno niewyspany, lecz i zmęczony ciągłym siedzeniem w jednej pozycji, wziął laptopa i zaczął szukać sobie psychoterapeuty, który pomoże mu zwalczyć problem alkoholowy. Znalazł po około dziesięciu minutach poszukiwań. Postanowił przedzwonić do mężczyzny z ogłoszenia.
— Dzień dobry, nazywam się Maciej Kierszowski, czy rozmawiam z panem Mleczko?
— Dzień dobry — odpowiedział niejaki pan Mleczko. — Tak, to ja jestem Rafał Mleczko, ten z ogłoszenia. W czym mogę panu pomóc?
— Chciałbym zapisać się do pana na terapię. Aczkolwiek jest mały problem. Leżę w tej chwili w szpitalu, mam złamane żebra, lekarz zabronił mi w tej chwili wychodzić.
— Rozumiem — odpowiedział pan Rafał Mleczko. — W takim razie wstępnie zapiszę pana na zajęcia, to znaczy, do grupy wsparcia, aczkolwiek przyjdzie pan, jak pan już całkowicie wyzdrowieje, dobrze? Tylko prosiłbym, żeby dał pan znać. Możemy zrobić też tak, że ja będę w wolnych chwilach przychodził do pana do szpitala, żeby z panem porozmawiać w cztery oczy.
— Wie pan, bardzo bym się ucieszył, gdyby pan mógł mnie odwiedzać — odpowiedział Maciek.
— W takim razie czy pasuje panu jutro, na przykład o 15? — spytał terapeuta.
— Oczywiście — odparł Maciek.
— A więc jesteśmy umówieni. W takim razie do usłyszenia i do zobaczenia.
— Dziękuję. Do widzenia.
Po zakończeniu rozmowy Maciek poczuł ogromną ulgę i siłę do działania. Uwierzył w siebie i w to, że uda mu się zwalczyć nałóg.
Zaczął również szukać pracy. Pod wpływem obecnej sytuacji związanej z tym, iż musiał leżeć w szpitalu z połamanymi żebrami oraz z pandemią wirusa, zmuszony był do znalezienia pracy zdalne. Zaczął przeglądać oferty w internecie, lecz nie trafił na razie na nic ciekawego. W sumie spędził na szukaniu pracy ponad godzinę.
W pewnym momencie Maćka ogarnęła monotonia. Leżał całymi dniami w łóżku, w jednej pozycji. Do dyspozycji miał jedynie gazety, laptopa i telefon. Nie mógł w ogóle wstać i poruszać się trochę. Nawet jak zaswędziała go stopa to nie mógł się podrapać, gdyż nie mógł w ogóle ruszyć.
Kilkanaście minut później do jego sali przywieziono mężczyznę, około dwa lub trzy lata starszego od Maćka. Miał on złamaną nogę. Maciek w końcu poczuł, że nie będzie musiał spędzać całych dni samotnie. Gdy mężczyzna został położony przez pielęgniarki na łóżko i ułożył się tak, jak mu wygodnie, Maciek, trochę nieśmiało, odezwał się do niego.
— A co się panu stało?
— A miałem taki mały wypadek — odpowiedział z obojętnym wyrazem twarzy mężczyzna. — Jestem półzawodowym piłkarzem i akurat podczas dzisiejszego meczu zostałem sfaulowany tak, że przy wywrotce wykręciła mi się noga. No i… pękło mi w niej coś.
— To niefajnie — odparł ze smutkiem Maciek.
— A tak z ciekawości — gdzie pan trenuje?
— W klubie rezerwach Lechii — odpowiedział dumnie mężczyzna. — Akurat pół roku temu wyleczyłem się z poprzedniej kontuzji, przez którą pauzowałem 3 miesiące. No i teraz znowu… Nie znoszę kontuzji. Chciałbym więcej grać, ponieważ chciałbym spełnić swoje marzenie z dzieciństwa i w przyszłości zagrać w pierwszej drużynie Lechii.
— Rozumiem. Sam jestem fanem Lechii Gdańsk. Dość często chodziłem na mecze z moim tatą. Tak w ogóle mam na imię Maciej.
— Bardzo mi miło, ja mam na imię Jakub, ale możesz mi mówić Kuba.
— Miło mi pana poznać — odparł Maciek.
— Mi również. Może mówmy sobie na „ty”?
— Bardzo chętnie — odpowiedział z radością Maciek. — W sumie to będziemy na siebie „skazani” przez około 3—4 tygodnie.
— A jeśli chodzi o ciebie, Maćku to jak ty tutaj trafiłeś? — spytał Kuba.
— Nieciekawa historia… — zaczął Maciek. — Właściwie nie pamiętam dokładnie jak to było, ale pamiętam, że spałem na ławce w Parku Reagana — chyba musiałem wtedy się upić — i nagle podeszło do mnie trzech zamaskowanych typów… No i pobili mnie. Pamiętam szczątkowo, że próbowałem doczłapać się do najbliższego przystanku a potem zaczęło mi się kręcić dość mocno w głowie i… obudziłem się w szpitalu.
— Przykre — stwierdził Kuba, którego wyraz twarzy wskazywał niemałe przerażenie. — I co ci właściwie zrobili?
— Skopali mnie tak, że leżę ze złamanymi żebrami, nosem oraz gojącymi się siniakami na ciele.
— Bandyci — stwierdził groźnym tonem Kuba, po chwili wzdychając głośno.
— Jestem ciekaw, czy ktoś widział wtedy to całe zajście i jakimś cudem powiadomił o tym policję…
— Mam szczerą nadzieję, bo tacy ludzie po- winni zgnić w męczarniach w więzieniu!
— Tak w ogóle, mam nadzieję, że nie będą ci przeszkadzać wizyty ani moich rodziców ani psychoterapeuty.
— Oczywiście, że nie — odpowiedział przyjacielskim głosem Kuba. — A — jeśli wolno spytać — czemu psychoterapeuta do ciebie ma przychodzić?
— Ponieważ zapisałem się na odwyk — opowiedział Maciek.
— Odwyk? — zapytał z niedowierzaniem Kuba.
— Tak. Od wielu dobrych miesięcy nadmiernie piję i często dochodzi do sytuacji, kiedy upijam się do nieprzytomności, tak jak ostatnio. Przez to też dochodzi do różnych przykrych incydentów.
— Na przykład jakich?
— Ojciec często wypominał mi, jak się z nim kłóciłem, że na przykład okradłem sklepik osiedlowy, albo groziłem ludziom w autobusie.
— Brak mi słów — stwierdził Kuba.
— Mi w sumie też jest głupio, jak teraz patrzę na to wszystko trzeźwym okiem.
— I powinno!
— Wiem — odpowiedział Maciek — Stąd pomysł, by zapisać się na odwyk.
— W takim razie życzę ci powodzenia i wytrwałości w odwyku — powiedział piłkarz.
— Bardzo dziękuję — odpowiedział Maciek z uśmiechem na twarzy.
Przez resztę dnia Maciek i Kuba zajmowali się swoimi sprawami, lecz czasem też i rozmawiali ze sobą o różnych rzeczach.
Wieczorem, koło osiemnastej, do Maćka przyszli jego rodzice. Matka, tak samo jak poprzedniego dnia, przyniosła mu jego ulubionej zblendowanej zupy pomidorowej. Oczywiście nie obyło się bez standardowego pytania o to, jak minął dzień. W pewnym momencie do rozmowy również dołączył Kuba, przedstawiony przez Maćka. Rodzice chłopaka od razu go polubili, ponieważ wypytywali go o to, czym się zajmuje na co dzień itd. Później opowiedzieli o swoim dniu w pracy. Posiedzieli w sumie z 15 minut po czym wyszli i udali się do domu.
Resztę dnia Maciek spędził na graniu na komputerze, po czym poszedł spać o 22. Tej nocy spało mu się wygodniej, ponieważ już trochę przyzwyczaił się do obandażowanych, połamanych żeber oraz do leżenia w jednakowej pozycji. Tej nocy, w porównaniu do poprzedniej, nie było burzy, nawet nie padał deszcz.
Maciek obudził się parę minut po piątej, po czym prawie od razu usiadł do laptopa. Tak samo jak poprzedniego dnia, zaczął szukać sobie pracy. Ponownie nie znalazł nic ciekawego. Resztę przedpołudnia, z przerwą na szpitalne śniadanie, spędził na surfowaniu po internecie, oglądaniu różnych głupich filmików czy graniu w gry. Co jakiś czas również rozmawiał ze swoim nowym kolegą z łóżka obok. Obaj bardzo polubili się, znajdywali co rusz nowe tematy do rozmowy, wymieniali poglądy, nawet te polityczne. Nawet dało się zauważyć, że więcej ich łączyło, aniżeli dzieliło. Popierali tą samą partię, obaj lubili sport, obaj za czasów szkolnych byli pilni i dobrze się uczyli. Maciek również pokazał Kubie grę, w którą często gra, gdy się nudzi z braku zajęcia. Nowemu koledze szybko spodobała się gra i zaczęli razem w nią grać. Tak oto obydwaj spędzali całe dnie.
Po południu, na umówioną godzinę 15, przyszedł do Maćka jego psychoterapeuta, Rafał Mleczko. Był to wysoki mężczyzna, postawny, ubierający się jak typowy inteligent, w koszulę ze swetrem. Był prawie dwukrotnie starszy od Maćka, również i bardziej doświadczony, ponieważ praco- wał z różnymi pacjentami o różnych dziwnych uzależnieniach. Zdarzali się tacy, co na przykład, jedli ziemię, pili wodę z muszli klozetowej do każdego posiłku, czy też klasycznie byli uzależnieni od różnych używek. Po wejściu do sali zapytał kulturalnie: „Dzień dobry, szukam Macieja Kierszowskiego. Czy dobrze trafiłem?”
— To ja jestem — odpowiedział nieśmiało Maciek.
— Witam, dzień dobry, Rafał Mleczko. Jest pan gotowy do rozmowy o pańskim problemie?
— Jestem — odpowiedział Maciek.
— Tak więc, proszę opowiedzieć coś o sobie.
— Jestem Maciek, mam dwadzieścia lat. Uczęszczałem — ponieważ już nie uczęszczam — na studia medyczne na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym…
— Dlaczego już pan nie uczęszcza?
— Ponieważ zostałem z niej wydalony za wygrażanie się kolegom z roku i wykładowcy… Podobno byłem tam pod wpływem alkoholu i groziłem wykładowcy, że zabiję jego i całą jego rodzinę.
— Rozumiem — odpowiedział pan Mleczko. — A co wpłynęło na to, że sięgnął pan po alkohol po raz pierwszy?
— To przez nieudaną miłość, poznaną na wakacjach. Wie pan, jak jest się młodym i głupim to wierzy się nawet w najgłupsze opowiastki o wakacyjnej miłości… Że to takie super i w ogóle. A prawda jest taka, że zostałem oszukany. Poznałem na wakacjach super dziewczynę. Zakochałem się w niej. Lecz ona żerowała tylko na moim portfelu, a raczej na portfelu moich rodziców, ponieważ mój ojciec jest szanowanym w mieście chirurgiem a matka gedanistką, więc nie narzekamy na biedę. Później dowiedziałem się, właściwie przez przypadek, że ona ma chłopaka, który przy naszym „spotkaniu w trójkę” dał mi po ryju za „zalecanie się do jego dziewczyny”.
— Osobiście współczuję panu bardzo mocno — odpowiedział psychoterapeuta Mleczko. — sam nie wiem jakbym się zachował w pańskiej sytuacji. A później co się działo?
— Później to zaczęły się studia. Próbowałem przestać pić, lecz wytrzymałem tylko cztery miesiące, po czym upiłem się i doszło do tej sytuacji, o której panu powiedziałem. To właśnie za to zostałem wyrzucony.
Psychoterapeuta notował uważnie słowa Maćka w swoim notatniku. Na jego twarzy pisało się niedowierzanie, że tak młody chłopak wpadł w problem alkoholowy i przez swoją głupotę zniszczył sobie życie.
„Proszę mówić dalej, ja pana słucham” — powiedział cierpkim tonem psychoterapeuta.
Maciek zaczął opowiadać również o sytuacji sprzed kilku dni, kiedy upił się i poszedł do jelitkowskiego parku. Miał wtedy również jeszcze jedno piwo w ręce. Spędził tam kilka godzin, po czym zupełnie pijany wrócił do domu. Opowiedział również, jak to doszło do kłótni pomiędzy nim a ojcem, o wyjściu niepostrzeżonym z domu, o upiciu się w Parku Reagana oraz o pobiciu. Obaj zaczęli dyskutować o rozwiązywaniu problemu Maćka. Dyskutowali tak dobrą godzinę, po czym umówili się na następne spotkania.
Ponownie, jak poprzedniego dnia koło osiemnastej, do sali przyszli jego rodzice i zaczęli wypytywać o to, jak mu minął dzień. Maciek zaczął opowiadać o pierwszym spotkaniu z terapeutą i o jego długiej, ponad godzinnej dyskusji. Stwierdził również, że jest zdecydowany na kontynuowanie terapii.
I tak mijały kolejne dni. Maciek i Kuba spędzali dużo czasu na granie w gry, rozmowy o wszystkim. O piętnastej przychodził do niego terapeuta a o osiemnastej — rodzice. Po czterech tygodniach spędzonych w szpitalu Maciek wyleczył się na tyle, że mógł już ów szpital opuścić. Pożegnał się z Jakubem, życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia i równie szybkiego powrotu do formy. Obaj wymienili się kontaktami, po czym Maciek udał się do wyjścia.
W końcu poczuł się wolny po czterech tygodniach siedzenia w zamknięciu. Przez ten czas nie mógł się nawet ruszyć, czy nawet podrapać. Miewał problemy ze snem, ponieważ albo uwierały go opatrunki, albo zrastające się żebra dawały o sobie znać. Wziął w płuca głęboki oddech, po czym ruszył pewnym krokiem do samochodu, w którym czekali jego rodzice. Cała trójka wróciła do domu.
Był ciepły majowy dzień. Jak to zwykle w okolicach południa bywa, słońce górowało wysoko na niebie, przebijając się przez wysokie, zielonolistne drzewa. W gdańskim Jelitkowie było dużo spacerowiczów, mimo że był to środek tygodnia roboczego. Można było przypuszczać, że albo ludzie wzięli sobie wolne w pracy, bądź po prostu wymknęli się niezauważenie na małą przerwę, przedłużającą się niekiedy do kilku godzin, pięknych godzin samotnego spaceru pośród drzew, niedaleko plaży.
Pomimo tego, że w Polsce szalał groźny wirus i pomimo panujących z nim związanych nakazów i zakazów, ludzie korzystali z pięknej pogody i temperatury przekraczającej z pewnością 25 stopni, wystawiali się na słońce i opalali, wychodzili na spacer ze swoimi rodzinami czy pupilami, bądź po prostu brali rower i jeździli dookoła parku w Jelitkowie. Wśród przechadzających się gdańszczan, można było dostrzec siedzącego na ławce niepozornego mężczyznę, około dwudziestoletniego, trzymającego w ręku puszkę po piwie, którego połowa zawartości dawno zdążyła wsiąknąć w jego bluzę i ledwo trzymającego pozycję wyprostowaną podczas relaksu na ławce. Po chwili próbował wstać, lecz padł na twarz i zaklął głośno. Po tym soczystym słowie na „k”, próbował jeszcze raz wstać, lecz nie udało mu się, przewrócił się na plecy i uznał, że sobie odpocznie.
Jego podziurawiony dres był cały w chipsach, piachu oraz w zaciekach po rozlanym, niechcący, piwie. Mężczyzna był zarośnięty, jego włosy wyglądały jak posklejane taśmą klejącą, na twarzy miał pełno pryszczy, a na rękach miał pełno ran i strupów. Jego wygląd z pewnością odstraszyłby niejednego człowieka, lecz nie pewnego osiemdziesięcioletniego pana, który przysiadł na ławce, obok której leżał ów mężczyzna. Z początku staruszek zadrwił z niego, lecz po chwili dodał:
„Ja też kiedyś taki byłem. Też zdarzyło mi się upić z byle powodu, czy to z powodu dziewczyny czy z utraty pracy. Pamiętaj jednak, młody człowieku, że alkohol nie rozwiązuje żadnych problemów”.
— A skąd pan do cholery wie jakie ja mogę mieć problemy — krzyknął resztkami sił młody mężczyzna. — Wy, starsi, nic nie rozumiecie…
— Przecież wy, młodzi, przeżywacie dokładnie to samo, co my kilkadziesiąt lat temu, gdy byliśmy w waszym wieku, tylko, że w trochę inny sposób… Mieliśmy pasje, marzenia, cele, które na każdym kroku były niszczone i wyśmiewane przez starszych od nas. Chcieliśmy być wolni, robić to co nam się podoba, ale nie mogliśmy… Jak my mamy was nie rozumieć? Z resztą, co ja się tu będę produkował, skoro i tak macie nasze rady gdzieś.
Starzec wstał i poszedł w swoją stronę. Leżący w piachu w obdartym dresie mężczyzna zaczął rozmyślać nad tym, co mówił do niego o 60 lat starszy człowiek. Nie obchodził go już tłum gapiów, śmiejących się z niego do rozpuku, obchodziło go tylko to, co powiedział jego były już rozmówca. Spróbował wstać i mimo ogromnego wysiłku i dwóch upadków, podniósł się i chwiejnym krokiem wrócił do swojego mieszkania.
Ów dwudziestolatek mieszkał w falowcu przy ulicy Jagiellońskiej, na trzecim piętrze. Z racji, że był mocno wstawiony, ciężko mu było doczłapać się po schodach na trzecie piętro. Normalnie użyłby windy, lecz była zepsuta, więc musiał iść schodami. Z wielką determinacją zdobył swój cel, to jest dotarł do drzwi swojego mieszkania. Nie musiał nawet szukać kluczy, ponieważ drzwi otworzyła jego matka, która zaciekawiona nad wyraz długim powrotem do domu, a właściwie jego długą podróżą po klatce schodowej, postanowiła wyjrzeć i zobaczyć co się dzieje.
Zobaczywszy swojego syna brudnego, oblanego piwem, wymiocinami i obsypanego okruchami chipsów, wpadła w osłupienie. Poleciała jej łza po policzku, dając do zrozumienia, że jest bezsilna wobec jego zachowania i stylu życia.
— Synu, coś ty narobił! — krzyknęła matka mężczyzny. — Wchodź, zanim cię ktoś zobaczy.
— Co… co, ja nic nie zrobiłem, ja się chciałem tylko zabawić — wymamrotał mężczyzna.
— Zabawić… ja ci dam zabawić! Od trzech godzin nie było cię w domu, tylko chlejesz to piwsko, dupę grzejesz przed telewizorem albo przed tą durną konsolą… Pracy nie masz, studiów nie masz, bo cię wywalili. Tak chcesz żyć?
— A co ci do tego — mamrotał dalej na wpół przytomny. — Daj mi się położyć, bo zmęczony jestem…
— Ja ci dam zmęczony, cholera jasna… Ojciec wróci to ci tak do rozumu przemówi, że zobaczysz…
Dalszej części wywodu matki nie słuchał. Zasnął w przejściu prowadzącym do swojego pokoju kompletnie pijany. Matka ze złości zaczęła płakać i modliła się w myślach o nawrócenie dla swojego syna. Wciąż wierzyła w jego zmianę, choć ta wiara zanikała powoli z każdym kolejnym dniem.
Koło godziny szesnastej do domu wrócił ojciec mężczyzny. Zastawszy płaczącą żonę (matkę owego dwudziestolatka) w kuchni, od razu zaczął wypytywać, co się stało.
— Maciek znów wrócił pijany do domu… — zaczęła opowiadać matka.
— Jak pijany… a miał skończyć z chlaniem i zacząć szukać pracy. Jak nie chce wrócić na studia to niech pracuje, rowy kopie.
— Kiedy widzisz, że nic sobie z tego wszystkiego nie robi.
— A rozmawiałem z nim wczoraj, kurde mać, żeby się ogarnął i przestał pić i się szlajać nie wiadomo gdzie — mówił zdenerwowany ojciec Maćka.
— Nic to nie dało, jak widać. Nic sobie nie robi z naszych zamartwiań o jego przyszłość… nic tylko chlanie, granie w gry, i tak w kółko.
— Już ja mu dam! — wrzasnął ojciec. Chciał wejść do pokoju i przemówić synowi do rozsądku, gdy na jego drodze stanęła jego własna żona i powiedziała, by dał spokój Maćkowi i żeby pogadali jak wstanie.
Rodzice chłopaka poszli w spokoju zjeść obiad do kuchni i przez ten czas rozmawiali o jego sytuacji. Maciek obudził się dopiero koło godziny 19.
Gdy się obudził, jego rodzice siedzieli już w salonie na kanapie, oglądali telewizję. Widząc swojego syna na wpół przytomnego, na dość mocnym kacu, na ich twarzach pojawiła się złość. Zaczęła się dość ostra rozmowa.
— No, pan śpioch raczył nas odwiedzić — niemalże wrzasnął ojciec.
— Która jest godzina w tej chwili? — zapytał przymulonym głosem Maciek.
— Jest, drogi synu, dziewiętnasta trzy… ale to nie jest w tej chwili istotne — odpowiedział ojciec wzburzonym tonem.
— O co, ci chodzi, tato…
— O co mi chodzi? Matka mówiła, że znowu piłeś. Prawda to?
— A co… — mówił dalej zamulonym tonem chłopak.
— Jeszcze się mnie pytasz „a co”? Umawialiśmy się na coś. Miałeś przestać chlać i wziąć się za pracę, skoro nie uczęszczasz już na studia.
— No miałem, szukałem pracy i nie ma nic fajnego.
— Ciekawe jakiej ty pracy szukałeś, skoro cały dzień spędzasz poza domem. — odpowiedział ojciec Maćka.
— A co ci do tego, dorosły jestem, to moja sprawa czego szukam. — obruszył się Maciek.
— No! Jesteś dorosły, masz dwadzieścia lat, twoi rówieśnicy studiują, wyprowadzają się, tworzą własne rodziny, a ty co? Dalej siedzisz u nas, nawet nie pracujesz, tylko żresz za nasze, pijesz ten cholerny alkohol, grasz w jakieś durne gry i tyle. A jeszcze przed maturą miałeś takie ambitne plany, chciałeś być lekarzem i co? Wyrzucili cię, bo się awanturowałeś. Nie dość, że przyszedłeś pijany na wykład i zacząłeś obrażać wszystkich. A potem zaatakowałeś wykładowcę. Już nie pamiętasz? To ci przypominam. Co ty robisz, chłopie, ze swoim życiem? Staczasz się, stajesz się A L K O H O L I K I E M, chodzisz wiecznie nawalony i tylko wszędzie problemy robisz. Nie widzisz tego?
— Ale przecież jestem dorosły i sam mogę osobie decydować, prawda? — wrzasnął chłopak.
— Dopóki mieszkasz u nas i jesteś na naszym utrzymaniu, masz się nas słuchać, jasne? — wrzasnął ojciec.
— To już niedługo nie będę z wami mieszkał — powiedział podniosłym tonem Maciek.
— Tak? Ciekawe, gdzie się wyprowadzisz — zakpił ojciec.
— Nie twoja sprawa — wrzasnął Maciek.
Po tych słowach, Maciek wyszedł z salonu i wzburzony wrócił do swojego pokoju. Trzasnął drzwiami i już do końca dnia nie odzywał się do swoich rodziców. Rzucił się na kanapę, włączył grę, zaczął grać i zaczął rozmyślać o wyniesieniu się z domu.
Tymczasem w salonie rodzice chłopaka dyskutowali o nim. Na ich twarzach malował się smutek oraz troska o los swojego syna. Widać było, że bardzo kochają syna, chcą mu pomóc i wyprowadzić go na prostą.
— I co my teraz z nim zrobimy? — spytała matka.
— Nie wiem, już mam szczerze dość jego zachowania, ale trzeba mu jakoś kurde pomóc. — odpowiedział ojciec.
— Ale słyszałeś, co on powiedział. On chce się wynieść z domu.
— A niech się wynosi — powiedział obojętnym tonem ojciec. — Wróci dość szybko do nas z podkulonym ogonem.
— Martwię się jednak, że coś mu się stanie — powiedziała przygnębionym tonem matka.
— Przecież to jest dorosły chłop, musi sobie dać radę. — odpowiedział ojciec. Oboje wrócili do oglądania telewizji
W pokoju obok natomiast Maciek rzucił padem, wyłączył grę i zaczął pakować się. Było około godziny 19:30, zaczynało robić się ciemno, mimo tego, iż był początek maja. Zaczął wyrzucać wszystkie ubrania z szafy, wrzucać do walizki byle jak, wyjmował, rzucał nimi po pokoju. Trzasnął drzwiami od szafy, rzucił się na podłogę i zaczął płakać. Czuł bezsilność. Miał wrażenie, że wszyscy go opuścili, czuł się niechciany. W jego głowie coraz bardziej nasilał się pomysł na wyprowadzkę. Coraz bardziej był zmotywowany do tego, by opuścić swoich rodziców.
Nagle wstał, otworzył po cichu drzwi i wymknął się z domu niezauważony. Poszedł do sklepu monopolowego i kupił sobie trzy piwa. Wiedział, że jak wróci do domu, zostanie przyłapany, więc stwierdził, że lepiej będzie, jak tę noc spędzi poza domem. Szedł w stronę Parku Reagana, z jednym otwartym piwem w ręce, a pozostałe dwie puszki miał schowane w siatce. Ludzi na dworze było coraz mniej, więc była mniejsza szansa, że ktoś, kto go kojarzy, przyłapie go na piciu. Szedł dalej, w kierunku byłej już ulicy Dąbrowszczaków, a obecnej alei Lecha Kaczyńskiego, pomału zataczając się od nadmiaru alkoholu. Dotarł do Parku Reagana i, kończąc pierwsze piwo, szukał idealnego dla siebie miejsca, by móc usiąść i dopić pozostałe dwa.
Nie zaszedł wcale tak daleko, ponieważ usiadł cztery ławki dalej (licząc od wejścia), wyciągnął pozostałe dwa piwa i otworzył, z dość dużym trudem. Skończywszy pierwsze piwo, zaczął rozglądać się dookoła, trochę bojąc się, czy ktoś go przyłapie i czy przypadkiem policja nie patroluje terenu. Upewniwszy się, że dookoła jest pusto, bez wahania przystąpił do spożywania drugiego piwa. Skończył je w kilka minut, po czym zaczął pić trzecie piwo. Tego już nie dokończył, ponieważ zasnął.
W momencie, gdy Maciek zasnął, była godzina 21:15. Było już prawie całkowicie ciemno, ludzi nie było w ogóle widać. Gwiazdy na niebie świeciły dość mocno, a księżyc, tak jak słońce za dnia, przebijał się do okien mieszkań. Na dworze było bardzo ciepło, jak na maj, a sam Maciek ubrany był tylko w koszulkę z krótkim rękawem, czarny dziurawy dres i czarne, brudne od piachu buty. Spał w najlepsze na ławce, upojony alkoholem.
Obudziło go trzech nieznajomych mężczyzn, którzy przed północą przechadzali się przez Park Reagana. Byli oni zamaskowani, cali ubrani na czarno tak, że ich ciał nie było widać pośród nocnego nieba. Zainteresowali się śpiącym Maćkiem. Podeszli do niego i zaczęli między sobą komentować jego wygląd i to, że śpi pijany na ławce.
— Ty, Seba, patrz, jakiś debil śpi, pewnie narąbany, ha, ha — zaśmiał się jeden z nich.
— Bez kitu, aż wali od niego — powiedział drugi.
— Trzeba go obudzić czy coś — powiedział pierwszy zamaskowany typ.
— Ej, gościu, wstawaj — zaczął się wydzierać trzeci typ, szturchając Maćka.
— Co.. co jest… — zapytał zdezorientowany Maciek.
— Wstawaj, ćwoku — powiedział kpiącym tonem ten drugi typ.
Nagle Maciek poczuł silne uderzenie w twarz. Dwóch zamaskowanych typów zaczęło bić Maćka, a gdy ten pod wpływem ciosów zleciał z ławki, zaczęli go kopać, łamiąc mu żebra. Znęcali się nad nim jeszcze około 5 minut. Maciek stracił przytomność, miał całą twarz we krwi, złamany nos, wszędzie siniaki i złamane żebra.
Po wszystkim wszyscy trzej zaciągnęli go pod najbliższy śmietnik, po czym każdy dał Maćkowi „pamiątkowy” prawy sierpowy na twarz, po czym uciekli. Śmiali się między sobą z tego, co zrobili chłopakowi.
Maciek spał pobity do około godziny piątej nad ranem. Po przebudzeniu poczuł ogromny ból, miał problemy z oddychaniem. Chwilę później próbował wstać i dopiero za trzecim razem udało mu się jakkolwiek podnieść. Szedł na czworaka, w stronę alei Kaczyńskiego, jednakże co chwilę upadał z braku sił. Gdy zdołał wyjść z Parku Reagana, doczłapał się do najbliższego przystanku, po czym stracił przytomność.
Tymczasem, rodzice Maćka spali w najlepsze. Zasnęli koło godziny 22 i nawet nie spostrzegli, że ich syna nie ma w domu. Nie zastanawiało ich to, że jest bardzo cicho u niego w pokoju.
Gdy wstali koło godziny 8, poszli na śniadanie do kuchni, spostrzegli otwarte drzwi od jego pokoju a tam — pusto. Zastali jedynie porozrzucane rzeczy, rozwalonego pada, wyłączony telewizor oraz walizkę na jego łóżku świadczącą o tym, że poważnie traktował swoje słowa o wyniesieniu się z domu. Rodzice chłopaka mocno się zlękli. Ojciec natychmiast wybiegł przed blok szukać syna. W jego głowie zrodziła się myśl, że mógł pójść do sklepu monopolowego po kolejne piwa i pewnie zaraz wróci. Chodził dookoła bloku mocno zdenerwowany.
Wszedł na główną ulicę, gdzie od rana jeździły samochody, autobusy i tramwaje. W jego głowie pojawiła się myśl, że mógł też rzucić się pod jakiś samochód albo tramwaj, oraz, że być może leży gdzieś zakrwawiony lub, co najgorsze — martwy. Przeszedł całą okolicę, zajrzał na pobliskie przystanki autobusowe i tramwajowe, lecz nie znalazł swojego syna.
Wrócił do domu, jeszcze bardziej zestresowany niż przedtem. Jego żona, a matka Maćka, uspokajała go mówiąc, że wszystko będzie dobrze i że za niedługo Maciek wróci. Tuliła swojego męża do siebie, solidaryzując się z nim w cierpieniu. Sama również umierała ze strachu o los swojego syna. Nagle poczuła się gorzej. Jej choroba serca dała się we znaki. Mąż kazał jej usiąść i pobiegł do kuchni, by nalać jej trochę wody. Wrócił z pełną prawie po brzegi szklanką. Ona napiła się i próbowała wolniej oddychać. Zaczęła czuć się już lepiej.
Chwilę później rodzice Maćka zaczęli dyskutować o tym, co zrobić ze zniknięciem syna.
— Wiesz co, Zbyszek, może poczekajmy jeszcze chwilę, pewnie a chwilkę wróci — powiedziała zmartwiona mama Maćka.
— Nie wiem, nie jestem tego pewien. A jak nie wróci to co robimy? — spytał skonsternowany Zbigniew.
— Wróci, spokojnie. On od jakiegoś czasu tak ma, że wychodzi na kilka godzin i wraca. Osobiście przywykłam do tego.
— No, ale jak za godzinę nie wróci, to dzwonimy na policję.
— Wtedy tak, ale poczekajmy tą godzinę, nie dzwońmy zbyt szybko — odpowiedziała matka chłopaka.
Minęła godzina, odkąd rodzice Maćka odkryli, że nie ma go w domu. Dali sobie jeszcze 5 minut. Potem dziesięć, piętnaście, aż zrobiła się druga godzina,, odkąd zauważyli, że ich syn zniknął. W końcu zniecierpliwieni postanowili zadzwonić na policję.
Tymczasem Maćka odnalazł nieznajomy przechodzień, który szedł do pracy. Maciek leżał cały zakrwawiony koło wiaty przy przystanku „Park Reagana”. Zadzwonił po pogotowie i powiadomił o znalezieniu przy Parku Reagana pobitego człowieka, który jest nieprzytomny i jest cały we krwi. Dyspozytor powiadomił również o tym fakcie policjantów, którzy szybko skojarzyli, że chwilę wcześniej przyjęli podobne zgłoszenie.
Dziesięć minut później na miejscu zjawiła się karetka a wraz z nią radiowóz policji. Ranny Maciek trafił natychmiast do szpitala. Komendant, który przyjmował zgłoszenie, zadzwonił do rodziców Maćka, by poinformować ich, że ich syn został odnaleziony. Leżał dwa przystanki dalej od ich miejsca zamieszkania. Policjant zdał relację z zastanego stanu rzeczy: nieprzytomny chłopak, cała twarz i ręce we krwi, odrapane, połamane żebra. Rodzice Maćka byli w szoku i aż nie mogli uwierzyć, co spotkało ich syna. Chwilę ochłonęli i pędem pojechali do szpitala na gdańskiej Zaspie, do którego został przetransportowany ich syn.
Zbigniew był tak rozemocjonowany, że nie był w stanie poprawnie prowadzić samochód. Jego żona co chwilę uspokajała go, choć sama czuła się podobnie, co on. Chwilę później dotarli na miejsce. Zaczęli wypytywać przechodzących obok lekarzy o to, gdzie leży ich syn. Gdy dowiedzieli się, gdzie leży, natychmiast pobiegli tam.
Zastali ordynatora, który zaczął mówić, że ich syn jest w bardzo ciężkim stanie i że w ciągu najbliższych godzin rozstrzygnie się jego los. Rodzice Maćka przestraszyli się jeszcze bardziej do tego stopnia, że jego Matka omdlała.
Półtorej godziny później, Maciek obudził się. Rodzice mogli wejść do sali, by się z nim zobaczyć. Nie kryli emocji, które nimi targały.Rozdział II
— Gdzie… gdzie ja jestem — zapytał zdezorientowany Maciek. Był cały obolały, z jego twarzy została zmyta krew. Jego żebra były opatrzone dość dużym bandażem a na jego nos został nałożony gips. Siniaki na jego ciele zaczynały się pomału goić. Jego oddech był bardzo płytki i a każdy kolejny sprawiał mu ogromny ból. Miał jeszcze limo pod okiem, które wręcz je zakrywało.
— Jesteś w szpitalu, zostałeś pobity — odpowiedziała zrozpaczona matka chłopaka. Po chwili jej twarz zalała się łzami. Nie mogła znieść widoku swojego syna, który poprzedniej nocy został pobity przez nieznanych sprawców, leżącego na szpitalnym łóżku z połamanymi żebrami, złamanym nosem i sińcami. Stojący obok Zbigniew objął ją mocno i czule, choć również nie kryjąc łez spływających po policzkach.
— Martwiliśmy się o ciebie — powiedział. — Długo czekaliśmy, aż wrócisz do domu, ale nie wracałeś. Na szczęście policja cię znalazła.
— Co się właściwie stało? — spytał chłopak.
Te słowa wypowiedział z ogromnym trudem, gdyż przeszywał go nieznośny ból. Zaczynał czuć swoje żebra, nos, przez który nie mógł swobodnie oddychać. Powoli docierało do niego, co się stało.
— Zostałeś pobity, jakiś przechodzień znalazł cię leżącego na przystanku nieprzytomnego, całego we krwi — odpowiedział ojciec, uspokajając przy tym matkę Maćka.
— Nie wiadomo jeszcze, kto to zrobił — odparła przez łzy matka.
— Pamiętam coś chyba z tamtej nocy — odpowiedział Maciek. — Wiem, że musiałem spać na ławce w Parku Reagana, zbudziło mnie jakichś trzech zamaskowanych gości. Pamiętam, że byli ubrani cali na czarno, było widać tylko ich oczy, wiem, że dwóch miało niebieskie, drugi, zdaje się piwne, ponieważ średnio było widać je pod osłoną nocy…
Maciek musiał zrobić chwilę przerwy w relacjonowaniu zdarzeń, ponieważ musiał złapać oddech. Zaczął uskarżać się na coraz silniejszy ból w okolicach żeber. Po chwili przyszedł ordynator i wezwał rodziców Maćka do siebie. Zanim poszli do gabinetu ordynatora, matka chłopaka szybko położyła mu na szafce nocnej stojącej obok jego łóżka parę gazet sportowych, by miał co robić, gdy będzie sam.
Wchodząc do gabinetu rodzice ujrzeli doktora przeglądającego zdjęcie rentgenowskie ciała Maćka. Zajęty, nie zauważył nawet, że weszli. Po chwili zorientował się, po czym podszedł, przywitał się i pokazał im owe zdjęcie.
— Jak państwo widzą, państwa syn ma złamane 4 dolne pary żeber, naczynia nie są uszkodzone, z wyjątkiem wątroby i płuc. Płuca są jednak tylko delikatnie uszkodzone, naprawią się w ciągu, myślę, czterech tygodni. Bardziej uszkodzona jest wątroba, aczkolwiek nie jest to również groźne dla zdrowia syna. Może on mieć również problemy z oddychaniem, ale spokojnie, tylko dopóki się wszystko nie zagoi i nie zrośnie.
— Dobrze, że nic poważniejszego się nie stało — powiedziała z ulgą matka Maćka.
Tymczasem Maciek przeglądał uważnie czasopisma sportowe, które zostawiła mu jego matka. Śledził najnowsze dane z boisk piłkarskich, nowinki transferowe i tym podobne. Wkrótce jego rodzice wrócili do sali, by przedstawić mu wyniki rentgena.
— Synu, masz niesamowite szczęście — rzekł ojciec. — Masz tylko, oprócz połamanych żeber i nosa, uszkodzone lekko wątrobę i płuca. Lecz nie bój się, wszystko za jakiś czas wróci do normy.
— Uff, to się cieszę, że nic poważnego — odpowiedział z ulgą Maciek. Na jego twarzy pojawił się rumieniec. Zaczął przyzwyczajać się do bólu żeber i nosa. Starał się mniej mówić, aczkolwiek musiał dokończyć to co wcześniej mówił.
— To co, dokończysz, co zacząłeś? — spytał Zbigniew.
— Na czym to ja skończyłem… a, tak. Ci zamaskowani ludzie. Pamiętam, że zaczęli okładać mnie pięściami, po czym spadłem z ławki i potem już nie pamiętam co się działo. Wiem tylko, że obudziłem się koło śmietnika. Pamiętam, że próbowałem się ruszyć, lecz nie byłem w stanie rozeznać, gdzie idę. Kręciło mi się w głowie na tyle, że późniejszych chwil już nie pamiętałem…
Maciek znowu musiał nabrać tchu. Znów przez jego ciało przeszedł straszliwy ból, porównywany do chodzenia gołymi stopami po odwróconych, wbitych w deskę gwoździach.
Rodzice chłopaka słuchali tego z zapartym tchem, ich serca zaczęły bić z zawrotną prędkością. Matka chłopaka zaczęła znowu płakać, tym razem również i ojciec rozpłakał się. Maćkowi zrobiło się żal swoich rodziców. Widział, co muszą przeżywać w tej chwili. Ich jedyny, najukochańszy syn, leży w tej chwili w szpitalu, pobity, połamany, a każdy jego kolejny oddech boli go niemiłosiernie.
Oboje wzięli sobie po jednym krzeseł z tych, które stały tuż przy wyjściu z sali, po czym usiedli przy Maćku. Matka Maćka złapała go za rękę po czym powiedziała:
— Synu, pamiętaj, zawsze jesteśmy z tobą, kochamy cię.
— Ja was też kocham — odpowiedział smutnym tonem Maciek.
Ojciec Maćka musiał już iść do pracy. Pożegnał syna ciepłym uściskiem dłoni i delikatnym przytuleniem, by nie połamać mu jeszcze bardziej żeber i udał się do wyjścia.
Zbigniew był szanowanym w Gdańsku chirurgiem. Pracował w Szpitalu Wojewódzkim „Copernicusie”. Studiował na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, gdzie zdobył tytuł doktora. Oprócz tego podjął pracę wykładowcy na tej uczelni. Pracował z pasją i szczególną miłością i empatią zarówno do swoich pacjentów, jak i studentów. Szczególnie lubił pracę ze swoimi studentami, których uważał za inteligentnych i wierzył, że w przyszłości godnie zajmą się zdrowiem Polaków. To w jego ślady chciał pójść Maciek, podejmując wybór w trzeciej klasie liceum co do przedmiotów, które będzie chciał zdawać na egzaminie.
Matka Maćka, Maria, była natomiast gedanistką, lubiła oprowadzać turystów po mieście. Kochała Gdańsk i wszystko, co z nim związane. Nawet niegdyś startowała w wyborach do Rady Miasta, lecz z niepowodzeniem. Jej ulubionym zajęciem było gotowanie. Codziennie testowała nowe przepisy znalezione w internecie. Nawet jeśli jej coś nie wychodziło, nie poddawała się i próbowała dalej. Zawsze mogła liczyć na pomoc swojego syna. Często gdy wracał ze szkoły i zastawał matkę gotującą obiad w kuchni, chętnie brał się do pomocy.
Sam Maciek nie był nigdy dzieckiem sprawiającym jakiekolwiek problemy wychowawcze.
Owszem, broił jak każdy chłopiec, aczkolwiek miał opinię zaradnego, poukładanego i pomocnego dziecka. W każdą sobotę wychodził razem z rodzicami po zakupy, pomagał w sprzątaniu mieszkania. Cała rodzina dużo rozmawiała ze sobą, śmiała się, nawet oglądała różne głupoty w telewizji.
W szkole chłopak uczył się bardzo dobrze, był bardzo aktywny, zadawał dużo pytań, praktycznie wszyscy go lubili. Maturę zdał ze świetnymi wynikami, bo z ponad 90% ze wszystkich przedmiotów i bez problemów dostał się na studia medyczne. W wakacje poznał fajną dziewczynę… i tu zaczęły się jego problemy. Okazało się, że owa dziewczyna cały czas wykorzystywała go na pieniądze, a na koniec ich znajomości wyszło, że ona ma chłopaka, starszego od niej o 3 lata, ogromnego i dobrze zbudowanego. Maciek dostał od niego kilka razy po twarzy za „zalecanie się do jego dziewczyny”, po czym wszyscy rozeszli się w swoje strony.
To Maćka przerosło. Wtedy po raz pierwszy wypił piwo. Znaczy… nie jedno piwo. Wypił ich cały sześciopak. To cud, że wtedy się nie przekręcił. Było to tego samego dnia. Maciek kupił całą zgrzewkę piwa z Biedronki i wytrąbił całą w pobliskim parku. Zataczając się w drodze do domu, trącał przechodniów. Na jego nieszczęście obok niego przejeżdżał radiowóz, zatrzymał się na poboczu i wyszli z niego dwaj policjanci. Widząc pijanego Maćka, podeszli do niego i próbowali go wylegitymować, lecz Maciek zupełnie nie kontaktował, więc postanowili zawieść go na izbę wytrzeźwień. Jakimś cudem udało im się uzyskać od niego numer do jego matki i zadzwonili, by poinformować ich, że ich syn siedzi na izbie wytrzeźwień. Rodzice Maćka przyjechali po pół godzinie i zabrali go z powrotem do domu.
Na przestrzeni kilku miesięcy, do momentu gdy rozpoczął się nowy rok akademicki, wydarzyło się jeszcze kilka incydentów z udziałem pijanego chłopaka. Albo okradł pobliski sklepik osiedlowy, albo wygrażał ludziom w autobusie (swoją drogą, nikt nie wie, dokąd zamierzał jechać). Gdy zaczął się październik, Maciek przestał pić i wziął się za naukę. Aczkolwiek wytrzymał na uczelni tylko 5 miesięcy. Został z niej wyrzucony, ponieważ przyszedł pijany na wykład, zaczął atakować swoich kolegów i koleżanki z roku oraz zaczął się odgrażać wykładowcy, że zabije jego, całą jego rodzinę oraz wszystkich tutaj zgromadzonych. Został wówczas siłą wyprowadzony przez ochronę z uczelni i wydalony.
To był czas powrotu Maćka do nałogu. Zaczął nie tylko pić spore ilości alkoholu, ale i palić papierosy, które zawsze uważał za niezdrowe, ponieważ niszczą płuca i powodują raka. Bardzo się zaniedbał, przestał się golić, chodzić do fryzjera, potrafił przez kilka tygodni nie umyć się czy obciąć paznokci. Całymi dniami albo szwendał się po Przymorzu i okolicach, albo siedział w domu i grał w gry.
Nie miał żadnych przyjaciół, ponieważ zerwał ze wszystkimi znajomość. Jego stan doprowadzał matkę do złego stanu zdrowia. Raz nawet wylądowała w szpitalu z zasłabnięciem. Ojciec natomiast prawił mu kazania i próbował do niego dotrzeć, że to, co ze sobą robi, wykańcza nie tylko jego, ale i jego rodziców.
Od tamtej pory Maciek się staczał. Upicie się do nieprzytomności w jelitkowskim parku, pobicie przez nieznanych zamaskowanych sprawców pod osłoną nocy w Parku Reagana to nieliczne skutki jego staczania się na dno.
Obecnie, leżąc w szpitalu, prawie całymi dniami samotnie, gdyż jego rodzice pracowali, rozmyślał o tym wszystkim. Czuł się źle z tym, że „przepił” ostatnie miesiące swojego życia, podczas gdy mógł w tym czasie dalej studiować i rozwijać się. Zdał sobie sprawę, jaką krzywdę wyrządzał nie tylko sobie, ale i swoim rodzicom. W swojej głowie słyszał głos ojca, który mówił mu któregoś dnia:
„Ogarnij się, synu, bo krzywdzisz nie tylko siebie ale i nas”. Przyznał wtedy w myślach rację ojcu.
Co jakiś czas przeglądał czasopisma przyniesione przez matkę, czasem pograł trochę na swoim telefonie (o dziwo nie został mu skradziony przez tych ludzi, którzy go pobili). I tak zleciał mu dzień.
Wybiła godzina osiemnasta. W tym momencie do sali weszli jego rodzice. Mama Maćka przyniosła synowi obiad „na wynos” oraz kolejnych parę czasopism. Ojciec natomiast trzymał w ręku futerał z laptopem, by Maciek nie tylko zabił czas, ale i żeby poszukał pracy. Usiedli oboje koło łóżka syna. Maria zaczęła karmić syna zmiksowaną zupą pomidorową, podczas gdy Zbigniew zaczął wypytywać o to, jak mu minął dzień.
— Nudnawo trochę muszę przyznać. Troszkę tam poczytałem sobie tych gazetek co mi mama przyniosła, trochę pograłem sobie w grę na telefonie, trochę też porozmyślałem o moim życiu — opowiedział Maciek.
— I co ciekawego wymyśliłeś? — zapytał ojciec.
— No… że bardzo was krzywdzę swoim zachowaniem — powiedział ze skruchą Maciek — i chciałem was wszystkich przeprosić.
— Mamy nadzieję, że coś zmienisz w sobie jak stąd wyjdziesz — powiedziała matka.
— Oczywiście — odpowiedział ochoczo chłopak. — Mam zamiar zapisać się na terapię.
— No no! Jesteśmy pod wrażeniem — zakrzyknął ojciec.
— A poza tym to jak u was? — zapytał Maciek.
— U mnie wszystko dobrze — odpowiedział ojciec. — Nie miałem dzisiaj zbyt ciężkiego dnia. Jedynie zszywałem jakiemuś dziecku głowę i to tyle.
— U mnie też dobrze — odpowiedziała matka.
— Ja miałam natomiast dwie wycieczki z Niemiec i jedną z Wielkiej Brytanii. Na jednej z nich trafił się taki jeden śmieszek, który znał różne zabawne dowcipy, ale wolę ich nie opowiadać, by nie spalić ha, ha, ha. Oprócz tego pokazywałam wycieczkowiczom Stare Miasto, ECS, Kościół Mariacki i różne takie zakątki na Starym Mieście.
— No to fajnie — odpowiedział z radością syn.
— Też mi się tak wydaje. A zupka smakowała?
— Jeszcze jak! — zakrzyknął Maciek. Jest jej jeszcze trochę w domu?
— Owszem, mogę ci przynieść na jutro jeszcze trochę, jeśli chcesz.
— A poproszę, tylko żeby zostało coś dla was.
— O to się nie martw — odpowiedział ojciec. — Damy sobie radę.
— Dobra, już musimy niestety iść, ponieważ mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia — odpowiedziała Maria. — Trzymaj się, synku, bądź dzielny i pamiętaj, że myślimy cały czas o tobie.
— Dobrze to w takim razie do zobaczenia, kocham was — odpowiedział Maciek.
— My ciebie też — odpowiedziała matka.
Cała trójka przytuliła się i pożegnała. Maciek został sam w sali, podłączony do kroplówki. Wziął z szafki nocnej kolejną gazetę, tym razem o polityce, i przeglądał ją z zaciekawieniem. Na jednej stronie zobaczył artykuł o pewnym znanym na całym Pomorzu samorządowcu, który wygrał walkę z alkoholizmem. Opowiadał w nim, że nie pije już od trzech lat i ma się z tym świetnie.
Doradzał również innym osobom, by również zaprzestały picia. To podbudowało Maćka i zmotywowało go jeszcze bardziej do pójścia na terapię.
Maciek spędził cały wieczór na śledzeniu wydarzeń politycznych oraz graniu w gry na telefonie. Poszedł spać około godziny 22. Przez połamane żebra nie mógł się wygodnie ułożyć do spania. Jego pierwsza noc w szpitalnym łóżku była niespokojna. Na zewnątrz grzmiało i błyskało, on nie mógł wytrzymać w jednej pozycji w łóżku (co zrozumiałe), lecz też nie mógł zmienić tej pozycji, ponieważ nie mógł leżeć na połamanych żebrach. Tak przeleżał prawie całą noc. Zasnął dopiero około czwartej rano.
Przespał tylko dwie godziny. Mocno niewyspany, lecz i zmęczony ciągłym siedzeniem w jednej pozycji, wziął laptopa i zaczął szukać sobie psychoterapeuty, który pomoże mu zwalczyć problem alkoholowy. Znalazł po około dziesięciu minutach poszukiwań. Postanowił przedzwonić do mężczyzny z ogłoszenia.
— Dzień dobry, nazywam się Maciej Kierszowski, czy rozmawiam z panem Mleczko?
— Dzień dobry — odpowiedział niejaki pan Mleczko. — Tak, to ja jestem Rafał Mleczko, ten z ogłoszenia. W czym mogę panu pomóc?
— Chciałbym zapisać się do pana na terapię. Aczkolwiek jest mały problem. Leżę w tej chwili w szpitalu, mam złamane żebra, lekarz zabronił mi w tej chwili wychodzić.
— Rozumiem — odpowiedział pan Rafał Mleczko. — W takim razie wstępnie zapiszę pana na zajęcia, to znaczy, do grupy wsparcia, aczkolwiek przyjdzie pan, jak pan już całkowicie wyzdrowieje, dobrze? Tylko prosiłbym, żeby dał pan znać. Możemy zrobić też tak, że ja będę w wolnych chwilach przychodził do pana do szpitala, żeby z panem porozmawiać w cztery oczy.
— Wie pan, bardzo bym się ucieszył, gdyby pan mógł mnie odwiedzać — odpowiedział Maciek.
— W takim razie czy pasuje panu jutro, na przykład o 15? — spytał terapeuta.
— Oczywiście — odparł Maciek.
— A więc jesteśmy umówieni. W takim razie do usłyszenia i do zobaczenia.
— Dziękuję. Do widzenia.
Po zakończeniu rozmowy Maciek poczuł ogromną ulgę i siłę do działania. Uwierzył w siebie i w to, że uda mu się zwalczyć nałóg.
Zaczął również szukać pracy. Pod wpływem obecnej sytuacji związanej z tym, iż musiał leżeć w szpitalu z połamanymi żebrami oraz z pandemią wirusa, zmuszony był do znalezienia pracy zdalne. Zaczął przeglądać oferty w internecie, lecz nie trafił na razie na nic ciekawego. W sumie spędził na szukaniu pracy ponad godzinę.
W pewnym momencie Maćka ogarnęła monotonia. Leżał całymi dniami w łóżku, w jednej pozycji. Do dyspozycji miał jedynie gazety, laptopa i telefon. Nie mógł w ogóle wstać i poruszać się trochę. Nawet jak zaswędziała go stopa to nie mógł się podrapać, gdyż nie mógł w ogóle ruszyć.
Kilkanaście minut później do jego sali przywieziono mężczyznę, około dwa lub trzy lata starszego od Maćka. Miał on złamaną nogę. Maciek w końcu poczuł, że nie będzie musiał spędzać całych dni samotnie. Gdy mężczyzna został położony przez pielęgniarki na łóżko i ułożył się tak, jak mu wygodnie, Maciek, trochę nieśmiało, odezwał się do niego.
— A co się panu stało?
— A miałem taki mały wypadek — odpowiedział z obojętnym wyrazem twarzy mężczyzna. — Jestem półzawodowym piłkarzem i akurat podczas dzisiejszego meczu zostałem sfaulowany tak, że przy wywrotce wykręciła mi się noga. No i… pękło mi w niej coś.
— To niefajnie — odparł ze smutkiem Maciek.
— A tak z ciekawości — gdzie pan trenuje?
— W klubie rezerwach Lechii — odpowiedział dumnie mężczyzna. — Akurat pół roku temu wyleczyłem się z poprzedniej kontuzji, przez którą pauzowałem 3 miesiące. No i teraz znowu… Nie znoszę kontuzji. Chciałbym więcej grać, ponieważ chciałbym spełnić swoje marzenie z dzieciństwa i w przyszłości zagrać w pierwszej drużynie Lechii.
— Rozumiem. Sam jestem fanem Lechii Gdańsk. Dość często chodziłem na mecze z moim tatą. Tak w ogóle mam na imię Maciej.
— Bardzo mi miło, ja mam na imię Jakub, ale możesz mi mówić Kuba.
— Miło mi pana poznać — odparł Maciek.
— Mi również. Może mówmy sobie na „ty”?
— Bardzo chętnie — odpowiedział z radością Maciek. — W sumie to będziemy na siebie „skazani” przez około 3—4 tygodnie.
— A jeśli chodzi o ciebie, Maćku to jak ty tutaj trafiłeś? — spytał Kuba.
— Nieciekawa historia… — zaczął Maciek. — Właściwie nie pamiętam dokładnie jak to było, ale pamiętam, że spałem na ławce w Parku Reagana — chyba musiałem wtedy się upić — i nagle podeszło do mnie trzech zamaskowanych typów… No i pobili mnie. Pamiętam szczątkowo, że próbowałem doczłapać się do najbliższego przystanku a potem zaczęło mi się kręcić dość mocno w głowie i… obudziłem się w szpitalu.
— Przykre — stwierdził Kuba, którego wyraz twarzy wskazywał niemałe przerażenie. — I co ci właściwie zrobili?
— Skopali mnie tak, że leżę ze złamanymi żebrami, nosem oraz gojącymi się siniakami na ciele.
— Bandyci — stwierdził groźnym tonem Kuba, po chwili wzdychając głośno.
— Jestem ciekaw, czy ktoś widział wtedy to całe zajście i jakimś cudem powiadomił o tym policję…
— Mam szczerą nadzieję, bo tacy ludzie po- winni zgnić w męczarniach w więzieniu!
— Tak w ogóle, mam nadzieję, że nie będą ci przeszkadzać wizyty ani moich rodziców ani psychoterapeuty.
— Oczywiście, że nie — odpowiedział przyjacielskim głosem Kuba. — A — jeśli wolno spytać — czemu psychoterapeuta do ciebie ma przychodzić?
— Ponieważ zapisałem się na odwyk — opowiedział Maciek.
— Odwyk? — zapytał z niedowierzaniem Kuba.
— Tak. Od wielu dobrych miesięcy nadmiernie piję i często dochodzi do sytuacji, kiedy upijam się do nieprzytomności, tak jak ostatnio. Przez to też dochodzi do różnych przykrych incydentów.
— Na przykład jakich?
— Ojciec często wypominał mi, jak się z nim kłóciłem, że na przykład okradłem sklepik osiedlowy, albo groziłem ludziom w autobusie.
— Brak mi słów — stwierdził Kuba.
— Mi w sumie też jest głupio, jak teraz patrzę na to wszystko trzeźwym okiem.
— I powinno!
— Wiem — odpowiedział Maciek — Stąd pomysł, by zapisać się na odwyk.
— W takim razie życzę ci powodzenia i wytrwałości w odwyku — powiedział piłkarz.
— Bardzo dziękuję — odpowiedział Maciek z uśmiechem na twarzy.
Przez resztę dnia Maciek i Kuba zajmowali się swoimi sprawami, lecz czasem też i rozmawiali ze sobą o różnych rzeczach.
Wieczorem, koło osiemnastej, do Maćka przyszli jego rodzice. Matka, tak samo jak poprzedniego dnia, przyniosła mu jego ulubionej zblendowanej zupy pomidorowej. Oczywiście nie obyło się bez standardowego pytania o to, jak minął dzień. W pewnym momencie do rozmowy również dołączył Kuba, przedstawiony przez Maćka. Rodzice chłopaka od razu go polubili, ponieważ wypytywali go o to, czym się zajmuje na co dzień itd. Później opowiedzieli o swoim dniu w pracy. Posiedzieli w sumie z 15 minut po czym wyszli i udali się do domu.
Resztę dnia Maciek spędził na graniu na komputerze, po czym poszedł spać o 22. Tej nocy spało mu się wygodniej, ponieważ już trochę przyzwyczaił się do obandażowanych, połamanych żeber oraz do leżenia w jednakowej pozycji. Tej nocy, w porównaniu do poprzedniej, nie było burzy, nawet nie padał deszcz.
Maciek obudził się parę minut po piątej, po czym prawie od razu usiadł do laptopa. Tak samo jak poprzedniego dnia, zaczął szukać sobie pracy. Ponownie nie znalazł nic ciekawego. Resztę przedpołudnia, z przerwą na szpitalne śniadanie, spędził na surfowaniu po internecie, oglądaniu różnych głupich filmików czy graniu w gry. Co jakiś czas również rozmawiał ze swoim nowym kolegą z łóżka obok. Obaj bardzo polubili się, znajdywali co rusz nowe tematy do rozmowy, wymieniali poglądy, nawet te polityczne. Nawet dało się zauważyć, że więcej ich łączyło, aniżeli dzieliło. Popierali tą samą partię, obaj lubili sport, obaj za czasów szkolnych byli pilni i dobrze się uczyli. Maciek również pokazał Kubie grę, w którą często gra, gdy się nudzi z braku zajęcia. Nowemu koledze szybko spodobała się gra i zaczęli razem w nią grać. Tak oto obydwaj spędzali całe dnie.
Po południu, na umówioną godzinę 15, przyszedł do Maćka jego psychoterapeuta, Rafał Mleczko. Był to wysoki mężczyzna, postawny, ubierający się jak typowy inteligent, w koszulę ze swetrem. Był prawie dwukrotnie starszy od Maćka, również i bardziej doświadczony, ponieważ praco- wał z różnymi pacjentami o różnych dziwnych uzależnieniach. Zdarzali się tacy, co na przykład, jedli ziemię, pili wodę z muszli klozetowej do każdego posiłku, czy też klasycznie byli uzależnieni od różnych używek. Po wejściu do sali zapytał kulturalnie: „Dzień dobry, szukam Macieja Kierszowskiego. Czy dobrze trafiłem?”
— To ja jestem — odpowiedział nieśmiało Maciek.
— Witam, dzień dobry, Rafał Mleczko. Jest pan gotowy do rozmowy o pańskim problemie?
— Jestem — odpowiedział Maciek.
— Tak więc, proszę opowiedzieć coś o sobie.
— Jestem Maciek, mam dwadzieścia lat. Uczęszczałem — ponieważ już nie uczęszczam — na studia medyczne na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym…
— Dlaczego już pan nie uczęszcza?
— Ponieważ zostałem z niej wydalony za wygrażanie się kolegom z roku i wykładowcy… Podobno byłem tam pod wpływem alkoholu i groziłem wykładowcy, że zabiję jego i całą jego rodzinę.
— Rozumiem — odpowiedział pan Mleczko. — A co wpłynęło na to, że sięgnął pan po alkohol po raz pierwszy?
— To przez nieudaną miłość, poznaną na wakacjach. Wie pan, jak jest się młodym i głupim to wierzy się nawet w najgłupsze opowiastki o wakacyjnej miłości… Że to takie super i w ogóle. A prawda jest taka, że zostałem oszukany. Poznałem na wakacjach super dziewczynę. Zakochałem się w niej. Lecz ona żerowała tylko na moim portfelu, a raczej na portfelu moich rodziców, ponieważ mój ojciec jest szanowanym w mieście chirurgiem a matka gedanistką, więc nie narzekamy na biedę. Później dowiedziałem się, właściwie przez przypadek, że ona ma chłopaka, który przy naszym „spotkaniu w trójkę” dał mi po ryju za „zalecanie się do jego dziewczyny”.
— Osobiście współczuję panu bardzo mocno — odpowiedział psychoterapeuta Mleczko. — sam nie wiem jakbym się zachował w pańskiej sytuacji. A później co się działo?
— Później to zaczęły się studia. Próbowałem przestać pić, lecz wytrzymałem tylko cztery miesiące, po czym upiłem się i doszło do tej sytuacji, o której panu powiedziałem. To właśnie za to zostałem wyrzucony.
Psychoterapeuta notował uważnie słowa Maćka w swoim notatniku. Na jego twarzy pisało się niedowierzanie, że tak młody chłopak wpadł w problem alkoholowy i przez swoją głupotę zniszczył sobie życie.
„Proszę mówić dalej, ja pana słucham” — powiedział cierpkim tonem psychoterapeuta.
Maciek zaczął opowiadać również o sytuacji sprzed kilku dni, kiedy upił się i poszedł do jelitkowskiego parku. Miał wtedy również jeszcze jedno piwo w ręce. Spędził tam kilka godzin, po czym zupełnie pijany wrócił do domu. Opowiedział również, jak to doszło do kłótni pomiędzy nim a ojcem, o wyjściu niepostrzeżonym z domu, o upiciu się w Parku Reagana oraz o pobiciu. Obaj zaczęli dyskutować o rozwiązywaniu problemu Maćka. Dyskutowali tak dobrą godzinę, po czym umówili się na następne spotkania.
Ponownie, jak poprzedniego dnia koło osiemnastej, do sali przyszli jego rodzice i zaczęli wypytywać o to, jak mu minął dzień. Maciek zaczął opowiadać o pierwszym spotkaniu z terapeutą i o jego długiej, ponad godzinnej dyskusji. Stwierdził również, że jest zdecydowany na kontynuowanie terapii.
I tak mijały kolejne dni. Maciek i Kuba spędzali dużo czasu na granie w gry, rozmowy o wszystkim. O piętnastej przychodził do niego terapeuta a o osiemnastej — rodzice. Po czterech tygodniach spędzonych w szpitalu Maciek wyleczył się na tyle, że mógł już ów szpital opuścić. Pożegnał się z Jakubem, życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia i równie szybkiego powrotu do formy. Obaj wymienili się kontaktami, po czym Maciek udał się do wyjścia.
W końcu poczuł się wolny po czterech tygodniach siedzenia w zamknięciu. Przez ten czas nie mógł się nawet ruszyć, czy nawet podrapać. Miewał problemy ze snem, ponieważ albo uwierały go opatrunki, albo zrastające się żebra dawały o sobie znać. Wziął w płuca głęboki oddech, po czym ruszył pewnym krokiem do samochodu, w którym czekali jego rodzice. Cała trójka wróciła do domu.
więcej..