- W empik go
Przygody młodego podróżnika w Tatrach: Z dziennika Kazia - ebook
Przygody młodego podróżnika w Tatrach: Z dziennika Kazia - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 257 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kraków.
Druk Wł
L. Anczyca i Spółki.
Nieraz czytałem o tem szerokie rozprawy, że każda pora roku ma swoje dobre strony, a zima i lato, wiosna i jesień, zarówno są potrzebne na tym świecie. Musi to być prawda, nie myślę,też temu zaprzeczać; gdyby mie jednak zapytania która ze wszystkich pór roku wydaje mi się najmilszą i najpiękniejszą, odpowiedziałbym bez wahania, że pora wakacyj. Może to nieładnie z mojej strony tak otwarcie się do tego przyznawać, może to tak wygląda, jak gdybym bardzo lubił próżnować: ale mam przecież dowody na to, że w ciągu roku szkolnego nigdy nie próżnuję, bo ani razu mię jeszcze nie ominęła promocya. Ja myślę lawet, że ci biedacy, których ten smutny los spotka, nie muszą wcale przyjemnych wrażeń
doznawać, kiedy się zbliża akt szkolny i kiedy potem z niefortunnym wyrokiem w kieszeni, z nosem spuszczonym na kwintę, powracać musza do domu, na pierwszy ogień upomnień ojcowskich i boleśniejszych jeszcze łez matki. Ach, to okropnie być musi i chociaż sam, dzięki Bogu, nigdy w tem położeniu nie byłem, pojmuję jednak, że takie ciężkie przejścia mogą zatruć wszystkie rozkosze wakacyjne.
Zawsze się tego lękałem okropnie, chociaż moge sobie oddać tę sprawiedliwość, że w innych okolicznościach wcale nie jestem tchórzem. A tu jeszcze w tym roku, jak na złość, w czasie samych egzaminów dostałem febry. Toż dopiero byłem w opałach! Szczęście, że przez cały rok nieźle się uczyłem i oprócz dwóch przypadkowych trójek, miałem w cenzurach same czwórki i piątki; inaczej krucho byłoby z promocyą niezawodnie. Ale co to, jak już człowiek ma dobrą opinią u profesorów, zaraz się znajdzie i fantazya lepsza i pewność siebie, a to przy egzaminach niemało znaczy. Już to, co prawda, tak znów zupełnie bez pracy się nie obeszło, bo pomimo dreszczów i bólu głowy, o ile tylko mogłem, powtarzałem sobie łacinę i inne ważniejsze przedmioty, a jak tylko się tej nieznośnej febry pozbyłem, przysiedziałem porządnie fałdów. Nieraz się i nocy niedo o
spało i głowa znów zabolała od zbytecznego ślęczenia nad książkami, ale za to egzamina poszły jak po maśle, czwórki i piątki posypały się jak z rękawa i z dobrą miną przyniosłem rodzicom cenzurę, w której byłem już zapisany, jako uczeń IV-tej klasy.
– Dzięki Bogu, że się to już skończyło szczęśliwie – powiedziała matka. – Teraz będziesz mógł odpocząć, mój Kaziu, a trzeba ci sił nabrać, bo strasznie po tej febrze zmizerniałeś. Mój Boże, jak ten mundurek wisi na tobie, a taki był ciasny na Wielkanoc.
– To prawda – odezwał się ojciec, przypatrując mi się uważniej – pobladło biedne chłopczysko, wychudło, aż przykro patrzeć. Trzeba mu jak najprędzej świeżego powietrza i ruchu. Dobrze przynajmniej, że mamy na to całe wakacye.
– O, niech mateczka będzie spokojną – zawołałem wesoło – będę ja znów pysznie wyglądał.
Ale mówiąc to, zakrztusiłem się przypadkiem i zakaszlałem, a trzeba wiedzieć, że mama okropnie się boi, jak które z nas zakaszle, to też ile razy mi w gardle łechce, zawsze się z całej siły wstrzymuję, żeby jej nie martwić. Ta razą jednak nie dopilnowałem się i chociaż zaraz zacząłem jej przekładać, jak zwykle, że to nie kaszel, tylko tak sobie coś w gardle, nic to nie pomogło i kochana mateczka na dobre się zasępiła, tak jak gdybym już zachorował.
– Wiesz co, Kaziu – powiedział wtenczas ojciec – ażeby matkę uspokoić, pójdź ze mną do doktora X. On taki dobry, tak troskliwie i umiejętnie cię leczył, kiedyś w dzieciństwie chorował na niebezpieczną gorączkę. Poprosimy, żeby cię obejrzał, a jeśli zauważy potrzebę jakiego leczenia, zastosujemy się do jego rady.
Niebardzo mi to w smak poszło, co prawda, szczególnie wzmianka o leczeniu nie podobała mi się wcale, bo co to już za wakacye, niech mi kto powie, z pigułkami, miksturami, a jeszcze broń Boże i z dyetą? Ale z drugiej strony pomyślałem sobie: chorym się przecież nie czuję, najpewniej więc doktór uspokoi ojca, powie, że jestem zdrowiuteńki i żadnych leków nie potrzebuję, a mama, która mu niezmiernie ufa, przestanie się obawiać i zaraz się rozweseli. Ta myśl dodała mi otuchy i w najlepszem usposobieniu wszedłem z ojcem do doktora, który przywitawszy nas uprzejmie i dowiedziawszy się o co idzie, zaczął mnie rozpytywać, opatrywać, stukać, pukać, tak jak to oni wszyscy; ale niedługo trwał ten egzamin i także nieźle mi pójść musiał, bo doktór w końcu machnął ręką i rozśmiał się tak serdecznie, że ojciec, który widocznie udawał tylko bardzo spokojnego, spojrzał na mnie rozjaśnionemi od radości oczyma i zawołał:
– Nie ma więc nic złego – szanowny doktorze?
– Nic a nic – odpowiedział doktór – chłopak zdrów jak ryba, a że trochę wychudł i pobladł, to w części wina febry, a w części egzaminów. Ale od czegóż wakacye? Nic mu nie potrzeba, tylko powietrza i ruchu. Jabym go zawiózł w góry, do Zakopanego; tam dopiero wzmocniłby się i zahartował na wycieczkach z góralami. Co? miałbyś do tego ochotę?
– Ba! a któżby nie miał ochoty do takiego leczenia?
Teraz dopiero przekonałem się, jaki to rozumny człowiek ten doktór X. Inny byłby Bóg wie jakie rady wymyślał, a ten od razu trafił na dobrą. Ojciec był bardzo zadowolony z takiego obrotu rzeczy, bo i sam już od dawna miał wielką ochotę zwiedzie Tatry, przyszło mu też zaraz na myśl, że ta podróż przyda się także i dla zdrowia mamy, a ja znów wyobrażałem sobie, jak się ta wiadomością ucieszy moja siostrzyczka Jadwisia. Nie chcąc zabierać czasu doktorowi, na którego czekało jeszcze kilku chorych, pożegnaliśmy go, podziękowawszy jak najserdeczniej i wesoło podążyliśmy napowrót do domu.
Cóż to było uciechy, kiedyśmy powtórzyli mamie, co powiedział doktór, jak się śmiał z mojej choroby i wreszcie, jaki z tego wszystkiego wyborny ułożył się pomysł. Jestem przekonany, że Jadwinia miała wielką ochotę podskoczyć z radości i klasnąć w dłonie razem ze mną, ale się powstrzymała i zaczęła się tylko uśmiechać sama do siebie, nucąc półgłosem jakąś wesołą piosenkę. Te panienki takie zabawne; koniecznie chcą bardzo poważnie wyglądać, żeby broń Boże nie uchodzić za dzieci, a mojej kochanej siostrzyczce się zdaje, że jest już zupełnie dorosłą osobą, bo o całe dwa lata odemnie starsza.
Dla Jadwisi ta podróż, to gratka nielada; ona zawzięcie się uczy botaniki i ciągle jakieś kwiatki i ziółka zasusza. Je ua z jej przyjaciółek, która przeszłego roku jeździła z rodzicami do Szczawnicy, przywiozła ztamtąd jakiś osobliwv kwiatek górski. Pamiętam ja to dobrze, bo miałem z tego powodu porządną przeprawę z pannami. Moja siostrunia zaczęła się popisywać swojemi botanicznemi wiadomościami, opowiadała, jakie to piękne kwiaty rosną na wysokich górach, wyliczała nawet różne ła; cińskie nazwy i muszę jej oddać tę sprawiedliwość, że wymawiała je wcale nieźle, ale jak zapytałem, do której deklinacyi należy orchis, a do której gentiana, moje panny ani rusz. Prawda, że i one mi zaraz odpłaciły pięknem za nadobne. Jadwisia wyniosła swój zielnik i kazała mi poznawać, który to kwiatek nazywa się orchis, a który gentiana, a ja także ani mru-mru, chociaż obie te nazwy umiałem przedekli-nowaó. Chciałem ja to w żart obrócić i zacząłem dowodzić, że takie tam jakieś ziółko, to przecież drobnostka w porównaniu do gramatyki łacińskiej; ale moja panna siostra nie w ciemię bita, zaraz też wystąpiła z takim argumentem, że ziółko Pan Bóg stworzył, a nazwę ludzie wymyślili, równie jak gramatykę, a zatem ziółko więcej musi znaczyć od nazwy, ba! nawet więcej od gramatyki. Potem dodała z poważną miną, jak gdyby z książki czytała: – Człowiek powinien poznawać otaczający go świat, ażeby mógł wielbić Boga w dziełach jego.
I co tu na to odpowiedzieć? to też w prawdziwym byłem kłopocie, chociaż swoją drogą nie mogłem uwierzyć, żeby ta gramatyka, ta łacina, nie miała być także potrzebna, bo pocóżby w szkołach niepotrzebnych rzeczy uczono? Szczęściem wszedł na to ojciec, a usłyszawszy, o co idzie, uratował mój honor i nie dopuścił, ażeby panienki mnie w kąt zapędziły.