- W empik go
Przygody ostatniego z Abenserażów - ebook
Przygody ostatniego z Abenserażów - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 191 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maurowie hiszpańscy, którzy podzielili los swego króla, rozproszyli się po Afryce. Plemiona Zegrisów i Gomelów osiadły w królestwie Fezu, z którego wiodły ród. Wanegowie i Alabesowie zostali na wybrzeżu, od Oceanu aż do Algieru; Abenseraże wreszcie zamieszkali w okolicach Tunisu i utworzyli, w pobliżu ruin Kartaginy, kolonię, która dziś jeszcze wykwintem obyczajów i łagodnością praw odróżnia się od Maurów afrykańskich.
Rody te zaniosły do nowej siedziby wspomnienie dawnej ojczyzny. „Raj Grenady” żył zawsze w ich pamięci; miano jego powtarzały matki dzieciom jeszcze u piersi. Kołysały je pieśniami Zegrisów i Abenserażów. Co pięć dni wszyscy modlili się w meczecie, obracając się w stronę Grenady. Błagali Allacha, by wrócił swym wybranym tę ziemię rozkoszy. Daremnie kraj Lotofagów ofiarowywał wygnańcom swoje owoce, wody, zieloność, promienne słońce; z daleka od Krasnych Wież ni owoc nie był luby, ni źródło czyste, ni zieloność świeża, ni słońce godne, aby na nie popatrzeć. Kiedy pokazywano któremu z banitów równiny Bagrady, potrząsał głową i wzdychał: „Grenada!”
Abenseraże zwłaszcza zachowali nad wyraz tkliwe i wierne wspomnienie ojczyzny. Ze śmiertelnym żalem opuścili widownię swej chwały oraz wybrzeża, które tak często napełniali okrzykiem wojennym: „Honor i miłość”. Nie mogąc już chwytać za lancę w pustyni ani też wdziewać szyszaka w kolonii rolników, poświęcili się badaniu ziół, które to rzemiosło zażywa u Arabów szacunku po równi z zawodem żołnierza. Tak więc plemię wojowników, które niegdyś zadawało rany, obecnie uprawiało sztukę leczenia ich. Zachowali w tym coś z pierwotnego ducha, często bowiem rycerze sami opatrywali rany wroga, którego powalili.
Chata tej rodziny, która niegdyś miała pałace, nie leżała w siole innych wygnańców, u stóp góry Mamelif; zbudowali ją w samych zgliszczach Kartaginy, nad morzem, w okolicy gdzie święty Ludwik umarł wśród popiołów i gdzie wznosi się dziś mahometańska pustelnia. Do ścian chaty przywiązane były tarcze ze skóry lwa, noszące na lazurowym polu odcisk dwóch dzikich, burzących miasto razami maczugi. Dokoła tego godła czytało się słowa: „To drobnostka!” – herb i godło Abenserażów. Włócznie strojne białymi i niebieskimi chorągwiami, burnusy, jedwabne płaszcze wisiały tam rzędem obok tarcz i błyszczały wśród bułatów i puginałów. Tu i ówdzie wisiały również rękawice, munsztuki zdobne drogimi kamieniami, szerokie srebrne strzemiona, długie miecze w pochwach haftowanych rękami księżniczek oraz złote ostrogi, które Izoldy, Genowefy, Oriany przypinały niegdyś mężnym rycerzom.
Na stołach, u stóp tych trofeów chwały, spoczywały trofea pokojowego życia: rośliny uszczknięte na szczytach Atlasu i w pustyniach Zaary; niektóre nawet przyniesione z równin Grenady. Jedne zdolne były sprowadzić ulgę w cierpieniach ciała; drugie rozciągały władzę zgoła na zgryzoty duszy. Abenseraże cenili zwłaszcza te, które pomagały koić ich daremne żale, rozpraszać szalone złudy oraz nadzieje szczęścia, wciąż budzące się i wciąż zawiedzione. Nieszczęściem, zioła te miały sprzeczne przymioty i często zapach kwiatu pochodzącego z ojczyzny stawał się dostojnym wygnańcom jakoby trucizną.
Dwadzieścia cztery lata upłynęły od zdobycia Grenady. W tym krótkim przeciągu czasu czternastu Abenserażów zginęło od zmiany klimatu, przygód wędrownego życia, a zwłaszcza zgryzoty, która zżera tajemnie siły człowieka. Jeden jedyny potomek był całą nadzieją sławnego domu. Aben-Hamet nosił miano owego Abenseraża, którego Zegrysi oskarżyli o uwiedzenie sułtanki Alfaimy. Jednoczył piękność, męstwo, dworność, szlachetność przodków z owym słodkim urokiem i lekkim odcieniem smutku, płynącym ze szlachetnie dźwiganego nieszczęścia. Miał ledwie dwadzieścia dwa lata, kiedy stracił ojca; wówczas postanowił odbyć pielgrzymkę do kraju przodków, aby uczynić zadość potrzebie serca i dopełnić zamiaru starannie ukrywanego przed matką.
Wsiadł na okręt w porcie tunetańskim; pomyślny wiatr zaniósł go do Kartageny: wysiadł ze statku i puścił się natychmiast ku Grenadzie; w drodze podawał się za arabskiego lekarza, który przybył zbierać zioła w skałach Sierra Nevady. Spokojny muł niósł go z wolna przez okolicę, którą Abenseraże przebiegali niegdyś na ognistych rumakach; przewodnik szedł przodem, prowadząc jeszcze dwa muły przybrane dzwoneczkami oraz pęczkami różnobarwnej wełny. Aben-Hamet przebył rozległe chaszcze oraz palmowe lasy Murcji; z wieku palm ocenił, iż musieli je sadzić jego ojcowie, i serce ścisnęło mu się żalem. Tu wznosiła się wieża, gdzie czuwała straż za czasu wojen Maurów z chrześcijanami; ówdzie widniały ruiny, których architektura zwiastowała pochodzenie mauretańskie; nowa boleść dla Abenseraża! Zsiadł z muła; pod pozorem szukania ziół ukrył się na chwilę w ruinach, aby dać swobodny bieg łzom. Ruszył następnie w drogę, marząc przy odgłosie dzwonków karawany i monotonnego śpiewu przewodnika. Ów przerywał swą długą romancę jedynie po to, aby poganiać muły, to schlebiając im, to łając zelżywie.
Stada baranów, które pasterz prowadził niby wojsko przez żółte i jałowe równiny, paru samotnych wędrowców – wszystko to nie tylko nie ożywiało drogi, ale czyniło ją tym smutniejszą i pustszą. Podróżni mieli wszyscy miecze przy boku: otuleni byli w płaszcze, szeroki zaś kapelusz o zawiniętym brzegu zasłaniał im twarz do połowy. Mijając, pozdrawiali Aben-Hameta, który w tym dwornym pozdrowieniu rozróżniał jedynie wyrazy „Bóg”, „Pan” i „Rycerz”. Wieczorem, na venta, Maur zajmował miejsce wśród cudzoziemców, nie nękany niczyją niewczesną ciekawością. Nie odzywali się doń, nie pytali o nic; turban jego, suknia, broń nie budziły żadnego zdziwienia. Skoro już Allach zrządził, aby hiszpańscy Maurowie postradali swą piękną ojczyznę, Aben-Hamet nie mógł powściągnąć podziwu dla poważnych zdobywców.
Jeszcze żywsze wzruszenia czekały Abenseraża u kresu wędrówki. Grenada wznosi się u stóp Sierra Nevady, na dwóch wzgórzach rozdzielonych głęboką doliną. Domy budowane na stoku wzgórz, w zagłębieniu doliny, dawały miastu wygląd i kształt wpółotwartego granatu, skąd pochodzi jego imię. Dwie rzeki, Genil i Darro, z których jedna toczy blaszki złota, druga zaś piasek srebrny, kąpią stopy pagórków, łączą się i wiją następnie w uroczej równinie Vega. Równinę tę, nad którą wznosi się Grenada, pokrywają winnice, drzewa granatu, figi, morwy, pomarańcze; otaczają ją góry cudownego kształtu i barwy. Czarujące niebo, czyste i rozkoszne powietrze wnoszą w duszę tajemną omdlałość, której podróżny, bawiący przelotnie w tej okolicy, z trudnością może się oprzeć. Czuje się, że w tym kraju tkliwa namiętność zdławiłaby rychło bohaterskie porywy, gdyby nie to, iż miłość, jeśli ma być prawdziwą, musi zawsze iść w parze z chwałą.
Skoro Aben-Hamet ujrzał szczyty Grenady, serce zaczęło mu bić tak gwałtownie, że musiał zatrzymać muła. Skrzyżował ramiona na piersi; z oczyma utkwionymi w święte miasto trwał niemy, bez ruchu. Przewodnik zatrzymał się również; jako Hiszpan, z łatwością zdolny zrozumieć wszelkie podniosłe uczucie, widocznie był wzruszony; odgadł, że Maur ogląda dawną ojczyznę. Wreszcie wędrowiec przerwał milczenie.
– Przewodniku! – wykrzyknął. – Żyj szczęśliwy! Nie ukrywaj mi zgoła prawdy, spokój bowiem panował na falach w dniu twego urodzenia, a księżyc zbliżał się do pełni. Co to za wieże, które błyszczą niby gwiazdy nad zielonym lasem?
– Alhambra – odparł przewodnik.
– A tamten drugi zamek na wzgórzu? – spytał Aben-Hamet.
– Generalifa – rzekł Hiszpan. – Jest w tym zamku ogród mirtowy, w którym, jak twierdzą, przydybano Abenseraża z sułtanką Alfaimą. Tam dalej widzisz Abbaicin, a tu, bliżej nas, Krasne Wieże.
Każde słowo przewodnika przeszywało serce Aben-Hameta. Jak okrutne jest musieć szukać pomocy cudzoziemców, aby poznać pomniki własnych ojców! Jak boleśnie jest kazać obojętnym ustom opowiadać sobie dzieje rodziny i przyjaciół! Przewodnik, kładąc kres dumaniom Aben-Hameta, wykrzyknął: