- W empik go
Przygody węglem pisane - ebook
Przygody węglem pisane - ebook
Ośmioletni Mikołaj mieszka razem z rodzicami i siostrą w jednej ze starych kamienic na Górnym Śląsku. Rozgadany i ciekawy świata, bacznie obserwuje wszystko, co się wokół niego dzieje. A dzieje się bardzo dużo: jego wujek wraz żoną i córkami wyjeżdża do Anglii, bezczelna banda wyrostków sieje postrach w całej okolicy, a on sam już wkrótce wpadnie w poważne tarapaty...
Jeśli chcecie lepiej poznać pełen tajemnic świat Górnego Śląska, dowiedzieć się, dlaczego ludzie mówią tu w kilku różnych językach i sprawdzić, kto piecze najlepszy na świecie jabczok, a także czym jest prawdziwa ślonsko godka, dajcie się porwać pełnej przygód opowieści Mikołaja. Razem z nim odwiedzicie podwórko za familokiem, pójdziecie na spacer z tchórzliwym psem Czarkiem i przekonacie się, że nie warto osądzać ludzi po pozorach, a każdy problem da się rozwiązać – jeśli tylko ma się wsparcie przyjaciół i rodziny.
Opowieść z perspektywy kilkuletniego Mikołaja ujmuje niezwykłą prostotą, szczerością oraz wielością emocji. Mądra i rzetelna. Chwyta za serce i zmusza do refleksji. Bardzo, ale to bardzo polecam!
Agnieszka Krizel, nietypowerecenzje.blogspot.com
Ciepła, pełna uroku, magii, pasji i wrażliwości opowieść ośmioletniego chłopca o miłości do rodziny, przyjaciół, Śląska i jego wartości. Esencjonalna, błyskotliwa i klimatyczna. Gorąco polecam.
Katarzyna Tuszyńska-Jąkalska, wielbicielka-ksiazek.blogspot.com
Patrycja Ryndak – urodzona w 1990 roku, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Od dzieciństwa związana z Górnym Śląskiem. Mieszka z rodziną w Gliwicach. Obecnie spełnia się jako mama wyjątkowego chłopca, Janka. Miłośniczka literatury, dobrej kuchni i dalekich podróży. Nałogowa marzycielka.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-438-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mieszkanie w starej kamienicy przy ulicy Kościelnej było miejscem, w którym przebywaliśmy tymczasowo. Mały, dwupokojowy lokal z wąskim korytarzem od kilku tygodni był zastawiony wielkimi kartonami z naszymi ubraniami, zabawkami, sprzętem. Tych spakowanych rzeczy codziennie przybywało. Szafy w domu natomiast sukcesywnie pustoszały. Mama nie pozwalała ruszać pudeł, mówiła, że rozpakujemy je w nowym domu. Żałowałem szczerze zabawek, które już spakowałem, bo nie pozwalała się nimi bawić. Czekałem więc na ten moment, kiedy w końcu zamieszkamy w nowym miejscu.
Tygodniami dyskutowałem z siostrą o wyglądzie naszego nowego pokoju. Kłótniom i bijatykom nie było końca. Ostatecznie, po tym jak nieumyślnie podbiłem Jance oko i tata został wezwany do szkoły, ustaliliśmy, że będziemy spali na piętrowym łóżku, ja na dole, a Janka na górze. Zgodziłem się nawet na mały baldachim nad łóżkiem, wykluczyłem jednak różowy kolor. Miałem pokaźną kolekcję figurek koni, jak również zamiary biwakowania z kolegami z podwórka w namiotach zbudowanych z prześcieradeł i koców. W tym celu potrzebowałem więc rozległych terenów podłogi. Jance zaś zależało głównie na zabawie w zamkowej wieży, stąd moja zgoda na baldachim. Bezskutecznie tłumaczyłem jej, że w wieży zamykano księżniczki wbrew ich woli – chciała swoją wieżę i kropka. Ustaliliśmy również – z racji mojego wieku – dwie półki na moją kolekcję rycerzy i jedną na Jankowe lalki. Lalki były porcelanowe i do tego miały długie, falbaniaste suknie. W końcu obok rycerzy mogą stać i damy dworu. Cieszyliśmy się z tych naszych marzeń, choć przygotowania do wyjazdu strasznie się dłużyły. Nie żebym nie lubił tak całkiem naszego domu, ale od kiedy rodzice otrzymali propozycję przeprowadzki, nie mogłem się doczekać. Z drugiej strony było mi bardzo smutno z powodu ostatnich wydarzeń.
A było to tak: brat mojego taty, wujek Waldemar, ciocia Ania i nasze dwie kuzynki, Zuza i Jadwisia, mieszkali kiedyś z nami w tym samym familoku, piętro wyżej. Wujek prowadził duży zakład sprzedający rozmaite śruby, wkręty i narzędzia. Pomagał mu nasz tata, który był jego wspólnikiem. Wiodło im się całkiem dobrze, bo tata i wujek zawsze byli zgodnym rodzeństwem. Aż do pewnej feralnej nocy, kiedy zdyszany wujek walił w nasze drzwi o drugiej w nocy.
– Co się stało, Waldek? – zapytał zaspany tata.
Pamiętam to jak dziś. Miał długą piżamę w paski, a na twarzy odciśnięte czerwone ślady po okularach. Pewnie znowu przysnął, czytając w łóżku.
– Gibej sie! Oblekaj sie! Cołki familok sie poli! Widzioł żeś ta fojerwera? Mosz ty anong?!* – dyszał nerwowo wujek, popychając tatę w stronę sypialni.
Taty nie było całą noc. Nie było go też kolejnego dnia. Wrócił udręczony, zmęczony i spocony dopiero późnym wieczorem. Rodzice zamknęli się w kuchni, myśląc, że śpimy. Janka spała, oddychając miarowo, przytulona do swoich lalek. Ale ja nie spałem. Nie spałem i słyszałem wszystko. Tata prawie płakał.
– …przyjechała straż, ale nic nie udało się już uratować. Cały lokal się spalił. I cały towar. Nie zostało nic. – Głos mu się łamał. – Podobno zakład ubezpieczeń robi problemy. Podejrzewają podpalenie.
– Podpalenie? – zapytała mama. – Ale któż mógłby posunąć się do czegoś takiego, wiedząc, że nad sklepem znajdują się mieszkania z lokatorami!
– Nie wiem. Ale póki co nie zostało nam nic. Nie mamy pracy ani pieniędzy na remont. Niedługo klienci zaczną domagać się zamówionego towaru.
Byłem zdruzgotany. Od razu przeszła mi ochota na podsłuchiwanie. Co teraz będzie? Czarek też wiedział, że wydarzyło się coś złego. Leżał skulony na swoim posłaniu. Jego uszy nie sterczały radośnie jak zazwyczaj, schował je wraz z pyszczkiem pod rąbkiem koca. Pogłaskałem go po grzbiecie. Nawet nie drgnął. Siedziałem na podłodze i myślałem.
Co wydarzyło się potem? Życie napisało jeden z najgorszych scenariuszy. Wujek nie otrzymał pieniędzy z ubezpieczenia, popadł w długi z niewywiązanych umów. Co prawda niczego mu nie udowodniono, ale ubezpieczalnia podejrzewała, że sam podpalił firmę, bo miał ostatnio trochę zaległości w opłatach. Najpierw musiał sprzedać samochód, a kiedy to nie wystarczyło, oświadczył, że wyjeżdża „odbić się” do Anglii. Wujek wielokrotnie przekonywał tatę do wyjazdu, ale tata znalazł pracę już po kilku tygodniach. Mama nie pracowała na etat, dlatego uznał to za najlepsze wyjście. Żeby nie wpaść w większe długi, wziął pierwszą znalezioną ofertę. Ja nawet się ucieszyłem z jego decyzji. Mimo, iż tęskniłem za wujkiem i kuzynkami, nie umiałem sobie wyobrazić przeprowadzki tak daleko.
To było już kilka lat temu. Wujkowi i cioci pracę załatwił jakiś jego kolega z podstawówki w – podobno bardzo dochodowej – fabryce konserw. Próbował ściągnąć tatę jeszcze kilka razy, obiecując mu gruszki na wierzbie, ale tata asertywnie odmawiał. Nie zarabiał dużo w serwisie kserokopiarek, ale jakoś nam wystarczało. Mama była nauczycielką, ale od kiedy urodziła Jankę, miała w szkole tylko kilka godzin tygodniowo. Głównie udzielała korepetycji i zajmowała się nami i domem. Bardzo martwiłem się o rodziców, bo od kiedy wujek wyjechał, byli bardziej milczący niż zwykle, ale pani Szombara z ostatniego piętra pocieszyła mnie, że tak to już w życiu jest: raz się jest na szczycie, a raz tonie w problemach, i zły los na pewno wkrótce się odwróci. Tego złego było dużo więcej niż tego dobrego, bo miałem przecież i swoje problemy, z którymi w dodatku musiałem radzić sobie sam, żeby nie martwić dodatkowo rodziców. Pocieszając się jednak myślą pani Szombary, uciekałem na podwórko, w świat zabaw i wydumanych opowieści.
------------------------------------------------------------------------
* Pośpiesz się! Ubieraj się! Cała kamienica się pali! Widziałeś straż pożarną? Masz pojęcie?!