Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przyjaciel Wojownika Równiny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przyjaciel Wojownika Równiny - ebook

Opowieść o zwyczajnym mężczyźnie, któremu pisane były zupełnie niezwyczajne przygody w innym świecie i o walce dobra ze złem, a także o Wojowniku, który nie był tym, kim się zdawał.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-408-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział II

PRZYJACIEL

_„Prawdziwy przyjaciel to ten, który wyciąga rękę i dotyka twoje serce.”_

Gabriel Garcia Marquez

Budził się powoli, jak po mocno zaprawianej imprezie. Bolała go głowa i przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć co się właściwie stało. Pod policzkiem czuł jakąś nierówną, twardą powierzchnię. Otworzył oczy, lecz dostrzegł tylko kilka zielonych źdźbeł trawy albo innych roślin i niewiele więcej. Uniósł się na łokciu. Leżał na polanie, pod głową miał płaski kamień, który służył mu za poduszkę, otaczały go drzewa, na tym jednak kończyło się to, co zwyczajne. Drzewa były ogromne, każde miało co najmniej pięćdziesiąt metrów wysokości. Ich pnie, niczym kolumny, wnosiły się ku górze, a gałęzie były okryte ogromnymi liśćmi w różnych odcieniach zieleni i jadowicie żółtymi kwiatami. Widoczne w górze niebo było lekko różowe, przepływały po nim niewielkie, niebieskie chmury. Mateusz usiadł, rozejrzał się, dookoła. Nigdzie nie dostrzegł jednak niczego innego, poza drzewami i trawą, która jednak różniła się od tej, jaką dotychczas spotykał. Była bujna, a jej zieleń zdawała się pulsować, zmieniać natężenie, pod ciemnej, nasyconej barwy przechodziła do prawie seledynowej. Owe zmiany następowały, jak się Matiemu wydawało, zupełnie przypadkowo i nierównomiernie.

Mężczyzna ostrożnie uniósł się na nogi i stanął wyprostowany. Nie bardzo wiedział, co powinien uczynić czy iść przed siebie, czy pozostać na polanie, jednak wiedziony przeczuciem postanowił ruszyć na przód. Nie wybierał przy tym żadnego konkretnego kierunku, po prostu poszedł w stronę najbliższych drzew. Kiedy zbliżył się do nich dobiegł go zapach kwiatów, przypominający nieco wanilię i całkiem przyjemny. Gdy dotarł do najbliższego drzewa, wyciągnął dłoń i czubkami palców dotknął jego kory. Była ciepła i miękka niczym zamsz. Uginała się delikatnie pod naciskiem, bardziej jak sierść jakiegoś zwierzęcia niż z pień drzewa. Przyjrzał się drzewom, zadzierając głowę do góry. Były majestatyczne i bardzo piękne. Stały, wyciągając konary ku niebu, zupełnie nieruchome i chociaż Mateusz odczuwał delikatne podmuchy wiatru, żaden z ogromnych liści i kwiatów nie poruszył się. Drzewa trwały w bezruchu, jakby w wyczekiwaniu, a Mati wkroczył pomiędzy nie.

Szedł przez las, bo to najprawdopodobniej był właśnie las, chociaż drzewa nie rosły gęsto nie mógł dojrzeć jego końca. Nie wiedział, co to za miejsce, ale kojarzył je z cieniem, wszak ostatnim, co pamiętał było to, że wstąpił na ciemną plamę. O dziwo, nie odczuwał strachu, chociaż powinien, bo miejsce było nieznane i całkowicie odmienne od wszystkich, które dotychczas odwiedził. Nie, żeby był specjalnie bywały, nie zjeździł połowy świata, ale przecież za granicą był, raz nawet na wycieczce w Kenii, jeszcze z Marią. Jednak kraina, którą przemierzał nie była Kenią, ani Hiszpanią, ani tym bardziej Polską.

Wędrował długo, wydawało mu się, że minęło parę godzin, nie był jednak pewien, bo kiedy spojrzał na zegarek przekonał się, że wskazówki zatrzymały się na 19:24, czyli mniej więcej na tej godzinie, o której wszedł do pokoju i zobaczył plamę cienia. Zaczynał czuć się zmęczony, był też bardzo głodny, a jego żołądek przypominał mu o tym co jakiś czas głośnym burczeniem.

Las, który przemierzał, nie był bynajmniej opustoszały. Mati słyszał głosy ptaków, siedzących gdzieś w koronach drzew, nie potrafił jednak rozpoznać żadnego z nich. Nie, żeby się na tym znał, ale kukułkę, sójkę czy wilgę z pewnością by rozpoznał. Widział kilka motyli, sporych, barwnych, ale również nie potrafił ich nazwać, nie przypominały mu tych, które spotykał. W tym wypadku także zdał sobie sprawę z własnej ignorancji — nie umiał wymienić żadnych nazw motyli, poza bielinkiem kapustnikiem i paziem królowej. Tego ostatniego nigdy nawet nie widział, znał go jedynie na ilustracji.

Opodal usłyszał trzeszczenie gałęzi, coś zbliżało się w jego kierunku, coś większego niż ptak. „Człowiek?” zastanowił się. Wytężył wzrok i dojrzał kilkanaście metrów od siebie, nieco z boku przemykające brązowe, duże zwierzę, którego również nie potrafił nazwać. Przypominało jelenia, ale było większe i miało długi ogon. „Może jakiś łoś?” — pomyślał. — „Czy łosie mają ogony? Koń? Nie, konia bym poznał”.

Szedł dalej, widocznie zwalniając, bolały go już nogi, czuł łupanie w kręgosłupie. Jego kondycja pozostawiała jednak sporo do życzenia, nie miał też dawno osiemnastu lat.

— PESEL się kłania — powiedział głośno.

— Pesiel, pesiel kłania, się kłania — zaświergotał ktoś cienkim głosem. — Pesiel, pesiel kłania się.

— Halo, kto tu jest? — Mateusz zatrzymał się i rozejrzał. Nikogo nie dostrzegł.

— Jest, halo, halo — odparł ten sam głos. Przypominał głos dziecka, lecz na pewno nim nie był — Tu kto, tu kto, halo!

Mati, zaniepokojony, stal rozglądając się na boki, gdy usłyszał szelest liści tuż nad głową i coś szarpnęło go za włosy, wyrywając sporą garść.

— Och! — krzyknął zaskoczony i zły. — Poszedł precz!

— Precz, precz — głosik naigrawał się, lecz chociaż Mati zadarł głowę i próbował dojrzeć coś wśród liści, niczego ani nikogo tam nie widział.

Wzruszył ramionami i podjął decyzję o dalszym marszu. Jednak, chociaż szedł dość szybko nad głową słyszał nieustanne szeleszczenie i od czasu do czasu głos, niepodobny do ludzkiego, ale i nie zwierzęcy wypowiadał pojedyncze słowa:

— Halo! Precz pesiel. Kto tu. Kłania. Się halo!

W końcu las począł rzednąć i po kilku minutach Mateusz znalazł się na jego skraju. Przed nim rozciągała się równina. Była ogromna, gdzieniegdzie widać było niewielkie wzniesienia, niczym górki, kilka samotnych drzew stało w oddali, jednak nie widział żadnego ruchu czy zabudowań — nikogo.

— Pesiel? — rozległo się tuż za jego plecami. Obejrzał się i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Za nim na wysokości jego twarzy z gałęzi zwisała istota, której nie potrafił nazwać. Ni to małpka, ni mały człowiek. Miała bladą twarzyczkę, okoloną białym puszystym futerkiem, ogromne oczy, mały pyszczek troszkę małpi, w którym było jednak coś ludzkiego. Ubrana była w stój, przypominający zielony kombinezon i zmieniający barwy zupełnie jak trawa — od seledynu do ciemnej zieleni. Miała małe, kosmate łapki i ogon, na którym kołysała się niczym na huśtawce.

— Hej, maluszku — Mateusz uśmiechnął się. — Coś ty za jeden?

— Jeden maluszku — odpowiedziała istota. — Hej.

— Jestem Mati — Mateusz postąpił krok w stronę istoty. Wskazał na siebie palcem i powtórzył — Mati.

— Mati, Mati- odparła istota i zakręciła się dookoła własnej osi, mrużąc swoje wielkie oczy. — Mati jestem, Mati pesiel.

Mateusz stwierdził, że stworzenie nie jest chyba zbyt mądre, powtarzało jego słowa, jak papuga, ale najpewniej ich nie pojmowało. Uznał, że nie może być niebezpieczne, podszedł jeszcze bliżej i wyciągnął dłoń. Chciał pochwycić istotę i dokładnie ją obejrzeć. Przeszło mu przez myśl, że być może zwierzę to nadaje się do jedzenia. Chociaż nigdy nie polował, a wszelkie mięso kupował w markecie, pomyślał, iż jeśli je pochwyci i ściśnie, z pewnością skręci mu kark. Jednak stworzonko błyskawicznie rzuciło się w jego stronę rozdziawiając pysk do nieprawdopodobnej szerokości i prezentując zębiska, jakich nie powstydziłby się pitbull.

— Pesiel! — ryknęło. — Hej, hej!

Mateusz odskoczył, potknął się o własne nogi i z impetem wylądował na siedzeniu. Istota zeskoczyła na ziemię i podbiegła w jego stronę. Oparła małe, miękkie, białe łapki na jego klatce piersiowej i wyszczerzyła ogromne kły. Nie wyglądała już przyjaźnie, była przerażająca.

— Piesiel Mati- zawarczała głosem, który przestał być świergotliwy, przypominał teraz niskie pomruki, wydawane przez dużego drapieżnika. — Pesiel Mati precz! Preeeecz!!!

Mateusz zacisnął dłonie na ramionach stworzenia, dziwiąc się, że pod miękkim futrem były twarde niczym żelazo. Ścisnął je z całej siły po czym pchnął, zrzucając z siebie istotę.

— Won! — krzyknął, najgłośniej jak potrafił. — Poszedł won!

Odsuwając się na pośladkach i pomagając sobie rękoma, Mateusz starał się jak najszybciej uciec z zasięgu ogromnych zębów i twardych niczym skała silnych łap stworzenia. Po chwili zdał sobie sprawę, że stwór nie podąża za nim, a jego nieprawdopodobnie długi ogon nadal tkwi wśród listowia, niczym biała, kosmata pępowina. Stworzenie stało na dwóch tylnych łapach i powarkiwało, szczerząc zęby, jednak nie goniło go, zupełnie jakby ogon je powstrzymywał. Mati podniósł się, machnął ręką w stronę stwora, ten jednak tylko zasyczał w odpowiedzi:

— Pessssiel, precz!

Stwór nie atakował, stał spoglądając na mężczyznę tymi ogromnymi oczyma. Zamknął pysk, skrywając kły i znów wyglądał niczym niezbyt udana zabawka. Po chwili naprężył ciało i uniósł się za pomocą ogona w górę, w koronę najbliższego drzewa, które skryło go przed wzrokiem Matiego.

— Cóż to było na boga? — zapytał Mateusz sam siebie szeptem. — Szkaradne!

Wstał, odwrócił się i ruszył przed siebie, zostawiając za sobą las i istotę, która go zaatakowała. Szedł jednak coraz wolniej, odczuwając zmęczenie, głód, ale przede wszystkim pragnienie. Oddałby wiele za szklankę wody. Tymczasem niebo zaczynało ciemnieć i chociaż nie dostrzegał nigdzie słońca wyczuł, iż zbliża się noc. Zdecydował, iż musi znaleźć dla siebie jakieś bezpieczne miejsce, zanim zrobi się całkiem ciemno. Jego wybór padł na jedno z pagórkowatych wzniesień, od którego dzieliło go kilkaset metrów.

Z bliska górka wydawała się większa i nieco geometryczna, Mateusz uznał, iż nie jest naturalnym tworem, a została przez kogoś usypana. Kto jednak mógł wznosić pagórki pośrodku równiny i w jakim celu, pozostawało dla niego zagadką. Obszedł pagórek dookoła, po czym zaczął się wspinać od mniej stromej strony. Szczyt górki porośnięty trawą był dość równy, a miejsca było tam akurat tyle, by Mati mógł się położyć, a nawet wyprostować w tej pozycji. Legł na plecach, starając się ignorować dokuczające mu pragnienie i głód. Zerwał jedną z traw, porastających pagórek i wsunął do ust. Ku jego zdziwieniu trawa okazała się słodka i bardzo soczysta. Przeżuł ją dokładnie i połknął. Sięgnął po kolejną i jeszcze jedną. Stwierdził, że nawet jeśli trawa jest trująca to lepsza będzie szybka śmierć w wyniku zatrucia niż parudniowe konanie z powodu odwodnienia. W końcu zaspokoił pragnienie, głód także mniej mu doskwierał. Położył się wygodnie na wniesieniu i spojrzał w niebo, które było teraz w kolorze niezwykle ciemnej purpury, niemalże fioletowe. Rozbłysły już pierwsze gwiazdy, lecz Mati nie rozróżniał żadnej konstelacji. Zaczął zasypiać, myśląc o plamie cienia, Justynie, swojej wędrówce przez niesamowity las i spotkaniu z ogoniastym, białym stworzeniem. Zastanawiał się, gdzie się znalazł, co to za miejsce, czy spotka tu innych ludzi i przede wszystkim czy odnajdzie swoją przyjaciółkę. Zapadł w sen, a nieznane gwiazdy migotały coraz intensywniej.

Mateusza zbudziły jakieś odgłosy, rozlegające się tuż obok niego. Leżał przez chwilę, bojąc się poruszyć, wyobraził sobie bowiem kilka białych istot z wielkimi zębiskami, czających się tuż obok i naradzających, jak pozbawić go życia. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że głos, który słyszy jest bez wątpienia ludzki. Otworzył oczy i ujrzał przed swoją twarzą największe stopy, jakie dane było mu kiedykolwiek oglądać, odziane z kremowe buty, przypominające mokasyny. Powyżej mokasynów Mateusz dostrzegał wyjątkowo szczupłe kostki w pasiastych, zielono niebieskich skarpetach. Poruszył się, a stopy odstąpiły o krok, z góry dobiegł go przyjazny męski głos:

— Obudziłeś się widzę. Ładnie to tak ucinać sobie drzemkę na czyimś dachu?

Mati usiadł i wzniósł wzrok, napotykając spojrzenie swojego rozmówcy. Ze zdumienia nie był w stanie wydobyć głosu. Chociaż stopy mężczyzny były tak ogromne on sam mógł mierzyć może półtora metra. Poza butami i pasiastymi skarpetami, które miał na sobie, ubrany był w krótkie bufiaste, niebieskie spodnie, podobne do bryczesów, białą koszulę i czerwoną długą kamizelkę, przepasaną kolorową szarfą. Ubiór był pstrokaty i krzykliwy, ale w jakiś sposób elegancki. Mężczyzna był, poza tym szczupły i, pomijając te wielkie stopy, raczej harmonijnie zbudowany. Jego twarz z delikatnymi, kobiecymi rysami przyozdabiały wąsy niczym u kota, którymi poruszał nawet, gdy milczał. Miał długie, kręcone czarne włosy, opadające na ramiona i wyraziste oczy, także nieco kocie o zielonym odcieniu. Uśmiechał się nieznacznie, kpiąco unosząc brew i spoglądał na Matiego z góry z wielce rozbawioną miną.

Mateusz uświadomił sobie, że chociaż rozumiał słowa tego człowieka ten bynajmniej nie mówił w jego ojczystym języku. Mowa, którą słyszał w ogóle nie przypominała żadnego z języków, jakie znał, czy choćby rozpoznawał. A jednak rozumiał zadane pytanie, a nawet wychwycił zawartą w nim ironię. Odchrząknął i postanowił najpierw się przywitać:

— Dzień dobry — rzekł. — Jestem Mati, znaczy Mateusz… — po czym zakrył usta dłonią, bowiem jego słowa również nie zostały przez niego wypowiedziane po polsku. „Jak to możliwe?” — myślał gorączkowo — „Jakim cudem mówię tym językiem? Boże, ja myślę w tym języku!!!” — to było za wiele niż mógł znieść.

— Oszalałem — wyszeptał.

— Ależ bynajmniej! — odparł mężczyzna. — Nie oszalałeś, tu tak właśnie jest, że wszyscy mówimy jednako — my, ludzie i stworzenia wszelkie. Rozumiemy się, dogadujemy bez problemu pomiędzy sobą. To wielkie ułatwienie, nieprawdaż? Każdy z wędrowców, który tu przybywa zyskuje tę umiejętność wraz z pierwszym kęsem naszej strawy. Jadłeś coś, nie mylę się chyba?

— Rośliny … — odpowiedzią Mateusz niepewnie. — A dokładnie trawę z twojego dachu.

Mężczyzna roześmiał się, a jego śmiech był chłopięco radosny, nie sposób było nie odczuć wesołości słysząc taki śmiech. Mati zawtórował mu więc od razu.

— Och, wyborne! Wyborne w dwójnasób! — mężczyzna otarł oczy wierzchem drobnej, kształtnej dłoni. — Trawę z mojego dachu!

Przykucnął na tych wielkich stopach, a ponieważ Mateusz nadal siedział, oblicze mężczyzny znalazło się na wysokości jego twarzy.

— Ja nazywam się Bates — przedstawił się. — Bates z Równiny. Chodź, wędrowcze, opuśćmy mój dach. Zapraszam cię na śniadanie, ale tym razem trawy nie dostaniesz.

Mateusz uniósł się i stanął wyprostowany przy swoim rozmówcy. Bates z Równin sięgał mu ledwie do ramienia, jednak nie można było dostrzec po nim obawy, ani zdziwienia wzrostem Matiego. Zupełnie tak, jakby spodziewał się tego, co właśnie zobaczył.

Bates szybko i sprawnie poruszając się na tych swoich wielkich stopach zbiegł z pochyłości, niestety Mati pokonał ją ze znacznie mniejszą gracją, zjeżdżając na siedzeniu. Na dole Bates dotknął dłonią zbocza i oczom Matiego ukazało się wejście.

— Drzwi? — zdziwił się Mateusz.

— A drzwi — odparł Bates i znów się roześmiał. — Były tu już wcześniej, ale nie umiesz jeszcze dobrze patrzeć i wielu rzeczy nie widzisz, mój drogi. Nauczysz się tego, zapewniam. Zapraszam w moje skromne progi.

Mateusz wszedł do pogrążonej w półcieniu obłej izby. Jego oczom ukazało się umeblowanie, jakie spodziewałby się zastać w chacie drwala czy trapera — prosty drewniany stół z surowego drewna, trzy dopasowane do niego taborety, kilka półek, na których stało wiele różnorakich drobiazgów, z których większości nie potrafił nazwać i hamak, zawieszony w kącie pod powałą. Tym, co przyciągnęło jego uwagę i zaniepokoiło go zarazem było niewielkie drzewo, rosnące w centralnej części izby. Konarami sięgało sufitu, wspierając go, a wśród liści siedziała istota, podobna do tej, która zaatakowała go pod lasem. Ta jednak była dwukrotnie mniejsza, jej futerko miało wręcz nieprawdopodobny różowy odcień. Także miała na sobie zielony kombinezon, który zmieniał odcień od seledynowego po ciemną zieleń.

— Co to za stworzenie? Nie zaatakuje mnie? — zapytał z obawą. — Jedno takie, większe, chciało mnie ugryźć, gdy wychodziłem z lasu…

— Powtarzacz miałby cię ugryźć? — zdziwił się Bates. — Skąd, są nieco psotne, ale nawet nie żywią się w przyjęty sposób, sycą się sokiem drzew przez ogon. To miłe zwierzęta, powtarzają nasze słowa i przejmują nasz nastrój. Musiałeś być zły i pewnie sam chciałeś zrobić krzywdę powtarzaczowi. Dlatego zachował się tak, jak mówisz. Czyli tak, jak ty sam.

Mateusz ze wstydem przypomniał sobie, że rzeczywiście pomyślał o tym by pochwycić powtarzacza, zabić go i zjeść. Zrobiło mu się nieprzyjemnie „To tak, jakbym chciał zjeść kociaka” — pomyślał.

Różowy powtarzacz, który mieszkał w domu Batesa cofnął się i zapiszczał ze strachem.

— Oho — powiedział Bates i popatrzył na Matiego. — Znowu myślisz coś, czego powtarzacze nie lubią. Mój nie będzie cię odganiał, jest domowy. Rośnie na tym drzewie już kilka lat.

— Jak to rośnie na drzewie? — zdziwił się Mateusz. — Jak owoc?

— Podobnie. Może zmieniać drzewa, jeśli chce, ale jego ogon jest naprawdę długi. Najczęściej nie potrzebuje tego robić, może bowiem poruszać się na duże odległości bez takiej konieczności. Ten tu nazywa się Oucha.

— Nazywa Oucha — odezwało się stworzonko spod sufitu. — Bry, bry dzień.

— Jaki grzeczny — zachwycił się Mati. — Dzień dobry Oucha. Nie bój się, nie zrobię ci nic złego.

— Nie złego, bry, bry — zaświergotało zwierzątko, ale pozostało wysoko, poza zasięgiem Matiego.

— Musisz zasłużyć na jej zaufanie — rzekł Bates, wskazując Matiemu jeden z taboretów. — Usiądź, ja zrobię nam śniadanie. Musisz być głodny, bo trawa z mojego dachu, chociaż słodka i świeża to jednak nadal tylko trawa.

Bates krzątał się po pomieszczeniu, stawiając na stole drewniane talerze, łyżki i dziwne widelce z dwoma zębami. Potem znikł w drugim pomieszczeniu, którego istnienie Mati przeoczył. „Rzeczywiście, nie umiem patrzeć. Nie tak, jak potrzeba” — pomyślał.

— Jakie jajka lubisz? — dobiegło go pytanie jego gospodarza. — Mogą być smażone? Mam ochotę na coś treściwego dziś o poranku, a ty?

— Przyjacielu, mogą być nawet surowe! — odparł Mati czując, jak głód skręca mu kiszki. — Nie pamiętam, kiedy coś jadłem, poza tą trawą, oczywiście.

— Nie dam ci surowego jajka, Mati — Bates wyjrzał z kuchni. — Bolałby cię po nim brzuch. Surowe jajko nadal żyje, nie wiedziałeś?

— Jak to żyje? — Mateusz nie zrozumiał. — Jajko to jajko.

— Przyjdź tu i sam zobacz — Bates zaprosił go gestem. Mateusz wstał i udał się do drugiego pomieszczenia, które nazywał w myślach kuchnią. Znajdował się tu kolejny stół i dwa taborety, a także niewielka kuchenka, która przypominała Matiemu weftfalkę, na jakiej gotowała jego babcia. Na stole stała miska, wypełniona dużymi, pomarańczowymi kulami.

— To są jajka? — zdziwił się Mati.

— A owszem, prosto z drzewa, wczoraj jeszcze rosły w zagajniku. Weź jedno w dłonie, nie bój się. Sam zobaczysz, jest żywe.

Mateusz z ociąganiem sięgnął do miski i ujął w dłonie dziwne jajko, które bardziej przypominało mu pomarańczę. Jajko było ciepłe, miękkie i poruszało się w jego palcach. Odłożył je czym prędzej.

— Bates, czy my musimy to jeść? — zapytał. — Nie wiem, czy chce jeść żywe jajko.

— Nie bądź niemądry, domyślam się, że nie raz jadłeś coś, co było żywe, a potem zostało zabite. Z tą różnicą, że nie byłeś świadkiem zabijania, prawda?

— No tak, masz rację tak…

— Spójrz, to jajko nie wie jeszcze niczego. Nie przeobraziło się w latającego, nie wie, że świat jest piękny, bo go nie widziało, nie wie, że powietrze jest słodkie i że można się wnosić przez nie ku niebu. Nie zobaczyło nigdy słońc. Nie wie, że w życiu można kochać, czuć i umierać. To jajko, nie latający czy powtarzacz.

Z tymi słowami Bates wziął w rękę jajko uścisnął je mocno. Jajko wrzasnęło, po czym jego pomarańczowy kolor zaczął blednąć, zupełnie tak, jakby śmierć pozbawiała je koloru.

— I po wszystkim — rzekł Bates, wbijając palce w skórkę, która ustąpiła pod jego naciskiem. Wylał do naczynia, jakie Mati uznał za patelnię zawartość jajka, która wyglądała, ku zdumieniu Mateusza, zupełnie zwyczajnie — po prostu żółtko i białko. Bates schwycił drugie jajko i cała operacja powtórzyła się. W końcu na patelni wylądowało sześć zabitych jaj. Po kuchni rozniósł się zapach, od którego żołądek Mateusza skurczył się oraz głośno dopomniał o posiłek.

— A widzisz! — zaśmiał się Bates. — Może jajko i wrzeszczy, jak się je gniecie, ale zapach jest niebański, czyż nie? Smak też, ręczę wąsem! Zapraszam do komnaty, zjemy odświętne śniadanie na odświętnych nakryciach. Nieczęsto goszczę wędrowców.

Po prostym śniadaniu, na które składała się jajecznica, placki, przypominające w smaku chleb i zimna, przepyszna woda Mateusz poczuł się doskonale. Chociaż odczuwał w kościach wczorajszą wędrówkę, czuł jednak przypływ nowej energii i optymizmu.

— Bates — rzekł. — Muszę ci zadać kilka pytań. Czy mogę?

— Czekam na nie — doparł gospodarz. — Jednak najpierw popatrz wokół. Powinieneś już widzieć. Może nie wszystko, ale więcej tego, co my nazywamy naszym Światem.

Mateusz posłusznie uniósł wzrok. Zdziwił się niepomiernie, dostrzegł bowiem znacznie więcej szczegółów. Dom Batesa wydał mu się większy, ściany gładsze, a na jednej z nich ujrzał okno z najzwyczajniejszą szybą, przesłonięte cienką, zielonkawą firanką.

— Wyjdźmy na zewnątrz — powiedział Bates. — Popatrzysz, zrozumiesz więcej.

Stanęli w świetle dnia i Mateusz przyjrzał się dolinie. To, co brał za pagórki było domostwami, podobnymi do tego, w którym gościł. W pobliżu niektórych domów dostrzegał ludzkie sylwetki, widział także na drzewach skaczące wśród listowia powtarzacze, różniące się kolorami futer, wszystkie jednak w zielonych kombinezonach.

Dojrzał drogę, wijącą się przez równinę i znikającą za horyzontem, widział dwa słońca, jedno obok drugiego, które jarzyły się na niebie. Zobaczył kilka dużych ptaków, krążących nad równiną i stadko zwierząt, nieco podobnych do słoni, jednak mniejszych i posiadających znacznie krótsze trąby, mniejsze uszy i długie, puszyste ogony.

Popatrzył na swego gospodarza, który stał obserwując go z uśmiechem i poruszając swoimi kocimi wąsami.

— Jak ci się to widzi, wędrowcze? — zapytał Bates.

— Pięknie… — wyszeptał Mateusz. — Tu jest pięknie.

— Powąchaj. Poczuj, jak pachnie. Już potrafisz, skup się Mati.

Mateusz głośno wciągnął powietrze nosem. Pachniało bardzo przyjemnie, wyczuwał miętę, cytrynę, kwiaty, wanilię i lekki zapach wilgoci. Wszystkie te wonie razem składały się na cudowny aromat, od którego zakręciło mu się w głowie.

— Niesamowite, czyż nie? — Bates z dumą wypiął pierś i uśmiechnął się szeroko. — To woń naszego Świata, jego treść. Jest w niej czystość i niewinność. A teraz pójdź, usiądziemy, zapalimy i zadasz te swoje pytania. Odpowiem na nie, jeśli zdołam.

Bates wskazał Mateuszowi niewielką ławkę, z wysokim oparciem, zlokalizowaną tuż koło domu, której ten wcześniej także nie dostrzegł i wszedł do środka. Wynurzył się z urządzeniem, które przypominało Matiemu fajkę wodną. Pstryknął palcami nad czymś co mogło być cybuchem. W górę uniósł się dym, Mati poczuł zapach cynamonu i pomarańczy.

— Co to jest? — zapytał.

— Nie wiesz? — zdziwił się Bates. — Fajka. Nie ma takich w twoim świecie?

— Są nieco inne. Ja zresztą nie palę.

— Spróbuj, nie zaszkodzi, a pomoże w myśleniu i rozumieniu — zachęcił Bates poruszając wąsami. — To tylko owoce i kwiaty, nie będziesz od nich chory.

Mati posłusznie wziął do ust końcówkę cienkiej rurki i wciągnął dym. Poczuł słodki smak i ciepło, które rozeszło się na całą twarz, ogarnęło jego głowę, spływając po szyi i karku w dół na ciało. Było to bardzo przyjemne, a Mateusz poczuł, jak jego mięsnie rozluźniają się, odprężają. Nie był jednak otumaniony, przeciwnie, dostrzegał wciąż nowe szczegóły otoczenia, widział nawet drobne piegi na twarzy Batesa.

— Prawda, że dobre? — Bates odebrał mu ustnik i sam sowicie pociągnął. — To jest nasza fajka wiedzy, dzięki paleniu kwiatów z drzew i pewnych jagód uczymy się tego, co ważne. Dym sprawia, że nasze oczy widzą więcej, a uszy słyszą lepiej. Także nasze ciała stają szybsze i bardziej zwinne. Tobie na dziś wystarczy, nie można od razu widzieć i wiedzieć wszystkiego. Głowa też musi się przyzwyczaić do nowego, podobnie jak członki. A teraz pytaj. Nazwałeś mnie przyjacielem, odpowiem ci zatem, jak przyjaciel — uczciwie.

Mateusz dowiedział się, że kraina, w której się znalazł nazywana jest po prostu Światem. Zamieszkują ją ludzie, tacy jak Bates, ale także inni, niektórzy wysocy, jak Mati, inni malutcy, jak powtarzacze.

— Czy przywiódł mnie tu cień? — zapytał Mati

— Nic nie wiem o twoim cieniu, ale wiem wiele o wędrujących bytach. One czasem błądzą pomiędzy, gubią się i wtedy szukają kogoś o podobnym do własnego sercu, kto pomoże im wejść na dobrą drogę. Jak znajdą taką osobę, pilnują jej i w końcu przechodzą wraz z nią. Pewnie tym był właśnie twój cień. Dzięki tobie odnalazł siebie. A przy okazji ciebie zagubił.

— A co z moją przyjaciółką? Ją także zabrał, znikła… Jest tutaj, w twoim Świecie?

— O tym także nie wiem. — odrzekł Bates, ale unikał przy tym spojrzenia Matiego — Jeśli jest tu, nie musi być akurat w Równinie, Świat jest duży, bardzo duży. Ale jeśli nie była tobą, byt mógł ją zostawić pomiędzy, a wtedy nie odnajdziesz jej nigdy. Jeśli tu jednak jest, trzeba pytać stworzenia. Mogę wiedzieć o tym powtarzacze, mogą latające, mogą biegnące i malutkie… Nie odpowiem na to pytanie, mój przyjacielu. Pytaj stworzeń. One wiedzą więcej niż ludzie.

— Czy mi odpowiedzą? Czy je zrozumiem?

— Zrozumiesz, chociaż nie usłyszysz słów, mówią je tylko powtarzacze. Inne usłyszysz tu — Bates wskazał na swoje czoło. — Czy odpowiedzą? Tego również nie wiem. Ze mną większość rozmawia, chociaż nie zawsze.

— Dlaczego? — chciał wiedzieć Mati.

— Przyjacielu, odpowiedz nie jest prosta. Dziś nie odezwie się do mnie żaden latający, bo zabiłem jajka. Jutro zapomną i będą fruwać koło mojej głowy, same mnie zagadywać. Jeśli w moim sercu zamieszka żal, smutek, nie odezwie się do mnie biegający. Będą mnie unikały, będą odsuwały się ode mnie jakbym był chory. Nie chcą, by smutek z mojego serca przeszedł do ich serc. Jeśli jestem na coś zły, ot choćby na ten guzik, co oderwał się i znikł w trawie tak, że nie można go znaleźć, z okolicy mego domu oddalą się wszelkie malutkie. Boją się złości człowieka. Dlatego szukaj w sercu spokoju, poszukaj w nim radości, a smutek schowaj głęboko, na samym dnie. Wtedy stworzenia ci odpowiedzą. Widzisz Mati, ja też czuję ten smutek, który nosisz w sobie, jest jak ten cień właśnie. Może dlatego zagubiony byt wybrał ciebie na swojego przewoźnika.

— Nie wiem czy potrafię… — odparł Mateusz. — Straciłem żonę, teraz przyjaciółkę. Trudno odnaleźć w sobie radość, nie uważasz?

— Mati, czy z żoną nie byłeś szczęśliwy? Nie trzymałeś jej dłoni w swoich, nie patrzyłeś w jej oczy widząc w nich miłość i oddanie? A czy twoja przyjaciółka nie śmiała się do ciebie, nie żartowaliście razem? Nie jedliście smacznych potraw, od których rośnie w człowieku radość? O tym myśl, to wspominaj, a pogoda ducha sama cię odnajdzie. Posiedź tu teraz, ciesz się słońcami, słuchaj wiatru, słuchaj trawy, naucz się tego, co oczywiste.

— A ty?

— A ja pójdę na spacer, znajdę dla nas coś do jedzenia, a może nie znajdę i znowu zamordujemy jajka. Kto wie? — Bates poruszył wąsami, uśmiechnął się szelmowsko do Matiego, po czym poczłapał na tych swoich wielkich stopach przed siebie, poruszając się z zadziwiającą gracją. Mati oparł głowę o oparcie ławki, na której siedział. Myśli kłębiły się w niej, jedna wypierała drugą, jednak odczuwał zadziwiająca jasność, chociaż nie był w stanie ująć tego uczucia w słowa.

Świat… taki inny od ziemi, taki czysty, przepełniony woniami, od których rosło serce i kręciło się w głowie, pełen barw, zaskakujący i nieznany. Ten jego nowy przyjaciel z kocimi wąsami, drobny, zwinny jak łasica i pełen radości, a jednak imponujący. To radość noszona przez niego w sercu sprawiała, że Bates wydawał się większy i dostojniejszy, niż był w istocie. Mateusz zastanowił się nad jego wypowiedzią… Nadal nie wiedział, czy znajdzie Justynę, ale postanowił na początku odnaleźć swoją zagubioną lata temu radość. Jeśli to mu się uda, uda mu się niemalże wszystko. Wierzył w to, chociaż sam nie wiedział, dlaczego. Nie był pewien czy to słowa Batesa czy powietrze, którym oddychał, czy dym z fajki wiedzy, którą palił wraz z przyjacielem sprawiły, że uwierzył w to bardzo mocno.

Nadszedł wieczór, niebo przybrało znajomy fioletowy odcień, ale Mati dostrzegał znacznie więcej szczegółów. Słońca skrywały się za horyzontem w ferworze barw, skąpane w nich niczym w tęczy. Na niebie krążyło więcej latających, które Mateusz wciąż w myślach nazywał ptakami, a na równinie pokazywały się stada różnych sporych zwierząt, skubiących trawę czy pożywiających się kwiatami.

— Gdzie są drapieżniki? — zdziwił się Mati. Bates popatrzył na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

— Gdzie są zwierzęta, które polują na inne? — Mateusz usiłował wyjaśnić przyjacielowi. — U nas są takie, nazywamy je drapieżnikami. Żywią się mięsem innych zwierząt, a czasem polują na ludzi.

— I tak po prostu godzicie się na to? — Bates był wyraźnie zniesmaczony. — Przecież to obrzydliwe. I okrutne. W naszym Świecie nikt czegoś takiego już nie robi. Nie można zabijać nikogo, kto widział słońca i czuł smak powietrza. To zabronione.

— Jak to zabronione? Prawo tego zabrania? Stworzeniom też? I one słuchają?! — Mateusz był silnie konsternowany uzyskaną odpowiedzią.

— Nie wiem o czym mówisz, Mati — odparł Bates. — Tu po prostu tak jest, nie wolno zabijać i nie ma stworzeń zjadających inne. Oa zabronił i przeniósł na drugą stronę Świata wszystkie stworzenia, które tak czyniły. I niektórych ludzi.

— Oa? Kim jest Oa? To wasz władca? Król? On wami rządzi, rozkazuje?

— Nie wiem, kim jest król, ale chyba się domyślam. Nie Oa nie jest nikim takim, nie rządzi, ale i tak wszyscy go słuchają. Jest najmądrzejszy i bardzo stary, mieszka w Świecie wiele lat, kto wie, czy nie od początku. Niewielu go widziało na własne oczy, ale wszyscy o nim wiedzą i ufają jego sądom, przestrzegają zasad, które ustalił.

— Czy on jest bogiem? Duchem?

— Mati, używasz słów, których nie pojmuję. Oa jest Człowiekiem, Który Przeszedł Dalej, ale tylko człowiekiem, jak ty czy ja. Żył dość długo by się wiele nauczyć. Ja też kiedyś posiądę, być może, taką umiejętność, o ile będzie mi dane stanę się Tym, Który Przeszedł Dalej. I ty, drogi przyjacielu, jeżeli z tu pozostaniesz.

Mateusz niewiele pojął z wyjaśnień Batesa, ale i tak pytał dalej:

— Zastanawiam się, czy jeśli ten cały Oa wie tak wiele i ustala zasady, może także wiedzieć coś o mojej przyjaciółce? O Justynie?

— Być może… — Bates spojrzał z uwagą na Matiego. — Chcesz go zapytać?

Mateusz energicznie potwierdził. Oczywiście, jeśli jest tu jakiś mędrzec, który rządzi wszystkimi, z pewnością będzie wiedział, czy ktoś poza nim samym pojawił się w tej cudownej, ale i zagadkowej krainie. Mati wyobrażał sobie, iż ów tajemniczy Oa dysponował najpewniej całą siatką szpiegów i donosicieli, którzy informowali go o wszystkim, co mogło być istotne.

Bates popatrzył na niego z uwagą, po czym rzekł:

— Wędrowcze, żeby udać się tam, gdzie mieszka Oa i zobaczyć go, już nie mówiąc o zadawaniu mu pytań, musisz się jeszcze wiele nauczyć i jeszcze więcej zrozumieć. Nasze zwyczaje i zasady są ci obce, nie umiesz dobrze patrzyć, nie słyszysz w myśli mowy stworzeń, nie dostrzegasz wszystkich barw. Nie masz w sercu dość radości, a w oczach światła, byś mógł to zrobić. Ale jeśli rzeczywiście tego pragniesz, ja i wszyscy mieszkańcy Równiny pomożemy ci. Jesteś gotów poznać i zrozumieć to co ważne i poświęcić na to dość czasu?

— Tak, chyba tak… — Mateusz sam nie wiedział, czy jest gotów czy nie, jednak pragnął poznać lepiej świat, w którym przyszło mu żyć. — Od czego mam zacząć?

— Na początek zabiorę cię ze sobą na wieczerzę. Dziś po zachodzie słońc dwoje bliskich mi ludzi Równiny zwiąże się ze sobą. Z tej okazji odbędzie się specjalna uczta, na którą się wybieram. Pójdziemy tam razem, przedstawię cię większości naszych. Jeśli cię zaakceptują, a myślę, że tak się stanie, każdy z nich stanie się twoim przewodnikiem i nauczycielem. Zgadzasz się?

Mateusz przystał z ochotą na taką propozycję. Bates przyjrzał się mu krytycznie i skrzywił.

— Ale ty nie wyglądasz odpowiednio. Twoje ubranie… Kąpiel też by ci się przydała.

Mati popatrzył po sobie i w duchu przyznał mu rację. Miał na sobie jeansy, które były dość schludne, kiedy zakładał je w swoim mieszkaniu, teraz jednak prezentowały się znacznie gorzej — plamy widniały nie tylko na kolanach, na jednym z nich było nawet niewielkie rozdarcie. Podobnie T-shirt, który jeszcze niedawno był popielaty, obecnie zdobiły liczne zaplamienia. Trampki zaś nosiły wyraźne ślady przeprawy przez las.

Bates nastroszył swoje kocie wąsy, co jak zdążył już zauważyć Mati oznaczało, iż nad czymś się zastanawiał. Po chwili zadecydował:

— Z kąpielą oczywiście żadnego problemu nie będzie, gorzej ze strojem, ale coś zaradzimy. Pozwól ze mną, Mati!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: