Przyjaźń czy miłość - ebook
Przyjaźń czy miłość - ebook
Madeline i Johna od lat łączy głęboka przyjaźń. Dzielą te same poglądy i upodobania, razem jeżdżą na wakacje. Wszystko zmienia się, kiedy po wspólnej kolacji spędzają razem namiętną noc. Następnego dnia rano John oznajmia, że wyjeżdża w interesach. Madeline obawia się, że potraktował ją jak przelotną kochankę. Tymczasem John nie wyjawia swoich prawdziwych uczuć, bo nie chce zniszczyć ich przyjaźni...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0775-1 |
Rozmiar pliku: | 681 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pobrzękiwanie koktajlowych kieliszków wydawało się Madeline Vigny nienaturalnie głośne, a zapach drogich perfum innych kobiet duszący. Od rana bolała ją głowa i nic nie sprawiłoby jej większej przyjemności niż poddanie się zmęczeniu, powrót do domu i położenie się spać. Nie wypadało jednak zniknąć z przyjęcia specjalnie dla niej zorganizowanego, na którym była honorowym gościem. Odeszła od baru i wmieszała się w tłum, uśmiechając się uprzejmie do mijanych osób, chociaż nasilał się pulsujący ból w skroniach.
Bez przesady można było powiedzieć, że zgromadziła się tu śmietanka literacka Houston.
Dwudziestoośmioletnia Madeline cieszyła się sławą autorki świetnie napisanych i poczytnych kryminałów. Ukazanie się jej ostatniej powieści zatytułowanej Wieża wiertnicza wydawca uhonorował ekskluzywnym przyjęciem. Wcześniej spotkała się z czytelnikami, aby licznym zainteresowanym podpisać egzemplarze najnowszej książki. Ledwie wróciła do domu, redaktor prowadzący jej kolejną powieść, wysłaną pocztą elektroniczną do wydawnictwa, poprosił o dokonanie dodatkowej korekty trzydziestu stron. Zdołała się z tym uporać w ciągu dnia, narzucając sobie zabójcze tempo, co skutkowało zmęczeniem. Aspiryna i wygodne łóżko – oto, czego teraz potrzebowała.
Przebiegła wzrokiem po zatłoczonej sali, starając się utrzymać ożywiony wyraz twarzy i błysk w jasnozielonych oczach. Miały taki sam odcień jak jej wieczorowa suknia futerał na ramiączka, z przodu biegły cienkie zaprasowane plisy, z boku rozcięcie dyskretnie odsłaniało opalone udo. Zieleń wspaniale uwydatniała kolor złocistorudych włosów upiętych w luźny kok, podkreślający smukłą szyję i wyprostowaną postawę. Rozpuszczone spadały płomiennymi falami aż do talii. Zastanawiała się, czy ich nie obciąć, ale gdy o tym wspomniała, John popatrzył na nią błyszczącymi urazą oczami, jakby go obraziła, i wyperswadował jej to. Po mistrzowsku skłaniał ludzi, a przynajmniej większość z nich, żeby postępowali zgodnie z jego wolą, co częściowo tłumaczyło zasięg nafciarskiego imperium, którym władał. W ciągu ostatnich pięciu lat dwukrotnie zdołał w walce o wpływy pozyskać pełnomocnictwa znaczącej liczby akcjonariuszy i praktycznie przejął kontrolę nad Durango Oil, a jego skuteczność nawet starych wyjadaczy w biznesie wprawiła w osłupienie. Jednym słowem, dostawał, czego chciał. Od wszystkich z wyjątkiem Madeline.
Wypatrzyła go w drugim końcu sali. Wpadł w szpony drobnej, niewysokiej blondynki o przebiegłych oczach. Madeline pomyślała, zresztą nie pierwszy raz, że nikt nie może się z nim równać. Mierzy sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, jest muskularnie zbudowany i pozbawiony tłuszczu, choć za rok skończy czterdzieści lat. Proste czarne włosy nosił zawsze gładko zaczesane do tyłu – tak gładko, że Madeline często musiała zwalczać pokusę, aby mu ich nie rozwichrzyć. Z daleka jego oczy robiły wrażenie bardzo ciemnych, z bliska okazywały się srebrzystoszare. Nos musiał mieć złamany przynajmniej raz i było to widać. Kusząco zmysłowe usta były ocienione gęstymi, krótko przystrzyżonymi wąsami, równie czarnymi jak włosy. Wyrazista szczęka zdradzała zdecydowaną naturę.
Znali się od dwóch lat i zdołali zaprzyjaźnić. Byli ze sobą naprawdę blisko, a ostatnio Madeline łapała się na tym, że nie potrafi myśleć o Johnie wyłącznie jak o przyjacielu. W ciemnym wieczorowym ubraniu przyciągał wzrok kobiet, także jej, i nic nie mogła poradzić na to, że widziała w nim atrakcyjnego mężczyznę.
Uniosła pękaty kieliszek z brandy i upiła mały łyk. Przyglądała się uważnie Johnowi i blondynce. Wyglądało na to, że zrobił na niej duże wrażenie, i Madeline poczuła przypływ irytacji. Już jakiś czas temu odkryła, że stała się zaborcza w stosunku do Johna, i uznała, że prawdopodobnie to efekt łączących ich silnych przyjacielskich więzów.
Z całą pewnością John nie dawał jej żadnych powodów, aby mogła mieć do niego prawa. Dobrze wiedział, ile kosztował ją katastrofalny związek z Allenem, niedoszłym pisarzem. Zaręczyli się i, jak się okazało, tylko Madeline myślała, że na serio. Uwiódł ją i rano po wspólnej nocy poinformował, że ma żonę i dziecko.
Od początku John z niezwykłym wyczuciem i w pełni zrozumiał, jak to nią wstrząsnęło. Szanował jej uczucia, zdawał sobie sprawę z tego, że obawia się wchodzić w nowe związki, i nie pozwalał sobie na wplatanie seksualnych podtekstów do ich znajomości. Na Madeline nie robiło wrażenia jego bogactwo ani też nie potrzebowała jego pieniędzy, toteż obdarzył ją sporym zaufaniem. Zgadywała, że po śmierci jego żony, Ellen, trudno mu było zaufać komukolwiek do tego stopnia, aby wejść w bliższą zażyłość. Co do Madeline miał pewność, że lubiła go dla niego samego, a nie tego, co mógł jej dać.
Westchnęła i upiła kolejny łyczek brandy. Zauważyła, że przez ostatnie tygodnie coś się między nimi zmieniło. Wcześniej zachowywał się przyjaźnie, okazywał serdeczność i troskę, łatwo było się z nim porozumieć. W pewnym momencie zaczął okazywać zniecierpliwienie albo, co jeszcze dziwniejsze, był z niej niezadowolony, wręcz nią rozczarowany. W zeszłym tygodniu sprawy wymknęły się spod kontroli. Jeden z kowbojów Johna podpił sobie w czasie pracy i zaczął bezczelnie napastować Madeline.
Lubiła Jeda, zachowywała się wobec niego przyjacielsko, ale przecież z nim nie flirtowała. Czekała w stajni na Johna, gdy niespodziewanie Jed chwycił ją za ramiona i spróbował pocałować. Wtedy jak spod ziemi wyrósł John i jednym potężnym ciosem posłał go na ziemię.
– Wynocha! – wrzasnął do powalonego kowboja. – Bierz swoją zapłatę i żeby twoja noga nigdy więcej nie postała w Big Sabine!
Zszokowana Madeline stała nieruchomo i wpatrywała się z niedowierzaniem w Johna, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu. Szare oczy błyszczały srebrzyście, twarz zastygła w grymasie wściekłości… Zniknął sympatyczny, przyjacielski John, jakiego dotąd znała. W tym momencie wydawał jej się obcym człowiekiem.
W milczeniu obserwował, jak potężny, zwalisty Jed zbiera się z trudem z ziemi, bez słowa rzucił Madeline płomienne spojrzenie, odwrócił się i ruszył w kierunku biura.
– Ja… Dziękuję ci… – wyjąkała.
Bezmyślnie przesuwała dłońmi po bluzce, usiłując zetrzeć ślady rąk Jeda. Rzeczywiście przeżyła wstrząs. Nie zorientowała się, że Jed był podpity, dopóki nie znalazł się tuż przy niej, a wtedy było za późno. Gdyby John nie nadszedł w porę, mogłoby to się skończyć znacznie gorzej.
Po chwili z biura wynurzył się John, trzymając papierosa w posiniaczonej dłoni. W lśniących srebrzyście oczach wciąż malował się gniew, co speszyło Madeline równie mocno jak wyczuwalne napięcie w jego dużym, muskularnym ciele.
– Kiedy wreszcie nauczysz się rozpoznawać różnicę między przyjaznym a prowokacyjnym zachowaniem? – rzucił oskarżycielskim tonem.
– Nie prowokowałam! – zaprotestowała. – Jed zawsze okazywał mi życzliwość. Myślałam…
– Trzeźwy był dobrym pracownikiem – przyznał John. – Trochę szkoda, że go straciłem – nie ustępował.
Nieprzyjemne szorstkie nuty w niskim, zwykle spokojnie brzmiącym głosie i krytyczne spojrzenie dotknęły Madeline.
– Nie wściekaj się na mnie – powiedziała cicho.
Położyła niepewnym, przepraszającym gestem dłoń na opalonym przedramieniu Johna i poczuła, jak naprężyły się mu mięśnie, jakby w obronnym odruchu. Skonstatowała, że najwyraźniej nie życzył sobie, aby go dotykała, co nie poprawiło jej nastroju. Dopiero jednak to, co następnie zrobił, kompletnie i nieprzyjemnie ją zaskoczyło. Oto John zaklął pod nosem i złapał ją za nadgarstek, przy czym jego palce boleśnie wpiły się w jej ciało, gdy odrywał jej rękę od swojego ramienia.
– Nie licz na to, że owiniesz mnie sobie dookoła małego palca – powiedział szorstko i dodał stanowczym tonem: – Od dzisiaj trzymaj się z daleka od moich ludzi, a jeśli szukasz podniet, to znajdź je poza moim ranczem.
Te słowa wyprowadziły z równowagi Madeline. Szorstkie słowa zabolały, ale oskarżenia o chęć uwodzenia kowbojów nie mogła puścić płazem.
– Z przyjemnością będę trzymać się z daleka od twojego rancza, Johnie Cameronie Durango – oświadczyła, obrzucając go miażdżącym spojrzeniem zielonych oczu. – Nawiasem mówiąc, jesteś ostatnio nie do zniesienia. Jeszcze jedno. Nie próbowałam owinąć cię sobie dookoła małego palca. Chciałam ci tylko podziękować – podkreśliła i skierowała się do samochodu.
Odjechała i od tamtej pory ani razu nie rozmawiali ze sobą.
Ochłonęła i teraz chciałaby pogodzić się z Johnem, ale jak miała do niego podejść, skoro uniemożliwiała jej to obecność drobnej blondynki, z pewnością zainteresowanej pieniędzmi Johna? W dodatku on nawet nie próbował uwolnić się od jej towarzystwa.
Zrobiło się jej nieprzyjemnie, kiedy patrząc na nich, w końcu rozpoznała blondynkę. Nazywała się Melody czy jakoś tak i cieszyła w kręgach towarzyskich Houston opinią dziewczyny polującej na bogatych starszych mężczyzn. W zeszłym roku opowiadano o jej związkach z dwoma zamożnymi biznesmenami działającymi w Houston, przy czym niezbyt pochlebnie wyrażano się o roli, jaką odegrała Melody. Czy John nie zdawał sobie sprawy, z kim ma do czynienia, czy oczarowała go ta tylko z pozoru słodka blondynka? Ciemnowłosa głowa pochyliła się, zbliżając do blond głowy, a Madeline nachmurzyła się, czując dyskomfort, którego do końca nie rozumiała.
– Nie tyle patrzysz, co prześwietlasz wzrokiem, moja droga – rozległ się dobrze jej znajomy głos.
Odwróciła się i, tak jak się spodziewała, ujrzała Donalda Duranga, którego chłopięca twarz miała łobuzerski wyraz.
– Tak to według ciebie wygląda? – spytała.
– Chyba nie jesteś o nią zazdrosna?
Najeżyła się i podkreśliła:
– John i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Skoro bez przerwy to powtarzasz… Ktoś tak wspaniały jak ty nie jest zdolny kłamać – zgodził się Donald.
– Och, podnosisz mnie na duchu – odrzekła z pojednawczym uśmiechem.
Trudno byłoby znaleźć dwóch bliskich kuzynów bardziej różniących się wyglądem. John był wysoki, potężnie zbudowany; Donald drobnej budowy i szczupły, niemal chudy. John miał przenikliwe srebrzystoszare oczy, czarne włosy, ogorzałą cerę; Donald – blond włosy i jasnoniebieskie oczy.
Łączyło ich to, że obaj byli ambitnymi i znającymi się na rzeczy biznesmenami i nie wahali się wykorzystywać nadarzających się okazji do zrobienia interesu. Rywalizowali ze sobą bezlitośnie i skakali sobie do oczu. Musiała kryć
się za tym zastarzała uraza natury osobistej. Donald bywał wobec Johna złośliwy, czasem do granic nieprzyzwoitości, ale co ciekawe, John raczej bronił się przed nim, niż w odwecie atakował.
Po śmierci ojca Donalda, a stryja Johna, okazało się, że to John odziedziczył większą część kapitału akcyjnego Durango Oil. Ten ruch starego Duranga, wyraźnie faworyzujący Johna, zdumiał wiele osób. Niemniej, choć obaj byli zdolni, z nich dwóch to jednak John miał lepszego nosa do interesów. Donald podjął walkę o uzyskanie pełnomocnictw od akcjonariuszy, ale przegrał i w rezultacie kuzyn zyskał większość. Od tamtej pory nie przepuścił żadnej okazji, aby dopiec Johnowi, na przykład zbliżając się do Madeline.
– Pozwolisz sobie towarzyszyć przez resztę wieczoru? – spytał z szerokim uśmiechem. – Obronię cię przed lubieżnymi umizgami i nieszczerymi komplementami.
– A kto obroni mnie przed tobą? – odcięła się z uśmieszkiem.
Mimowolnie znowu spojrzała w kierunku Johna i Melody i ponownie się nachmurzyła. – Jeśli jeszcze bardziej się do niego zbliży, to jak nic wtopi się w jego garnitur – powiedziała cicho, praktycznie do siebie.
– Bogaci mężczyźni z nikim niezwiązani są w dzisiejszych czasach łakomym kąskiem – zauważył Donald. – Ona jest całkiem niezła. Jest na czym oko zawiesić.
Madeline jednym uchem słuchała Donalda. Miała szczerą ochotę złapać wazę z ponczem i wylać czerwono zabarwioną zawartość na utlenione blond włosy.
– Muszę go przed nią uratować, wyrwać ze szponów tej lubieżnej, żądnej jego pieniędzy blondyny – oświadczyła i dodała: – To mój obowiązek jako byłej skautki.
Nie mówiąc więcej ani słowa, ruszyła w kierunku zajętej sobą pary. Najwyraźniej Melody musiała poprosić o coś do picia, bo John skinął głową i podszedł do wazy z ponczem. Madeline nie zamierzała przepuścić okazji, aby go na dłużej zatrzymać.
– Rozmawiamy ze sobą? – przypuściła atak, spoglądając na niego z powagą. – Jeśli nie, to kiwnij głową, a oddalę się w drugi koniec sali i będę udawać, że cię nie znam.
Kilka tygodni temu roześmiałby się w odpowiedzi. Obecnie wyraz jego twarzy ani trochę nie złagodniał, oczy patrzyły zimno, połyskując srebrzyście.
– Jestem wstrząśnięty, że zdołałaś oderwać się od mojego kuzyna – powiedział zrzędliwym tonem.
– Ma na imię Donald – przypomniała mu. – Nigdy nie słyszałam, żebyś wypowiadał jego imię, ale tak ono brzmi. Nie zwykłam ignorować ludzi, którzy rozpoczynają ze mną rozmowę. Ty nie zadałeś sobie tego trudu – wytknęła Johnowi.
Madeline odnotowała, że nadal spoglądał na nią nieprzyjaźnie. Gęste czarne wąsy dodawały mu dojrzałego męskiego wyglądu, chociaż wcale tego nie potrzebował.
– I vice versa – odciął się. – Nie uganiam się za kobietami, nie muszę – dodał złośliwie i rzucił wymowne spojrzenie na Melody.
Rozzłościło to Madeline, ale zacisnęła dłoń na pękatym kieliszku z brandy, aby nie okazać zdenerwowania.
– Ma dość nieciekawą reputację – zauważyła, siląc się na obojętność. – Podobno jej ostatni związek nie wypalił, została z niczym i rozgląda się za bardziej wypchanym portfelem.
Przyglądał jej się badawczo, lekka pionowa zmarszczka przecięła czoło nad głęboko osadzonymi oczami.
– Nie mam nic przeciwko płaceniu za to, co chcę kupić – stwierdził spokojnie. – Stać mnie na to.
Madeline uderzył cynizm, którego wcześniej John nie demonstrował. Najwyraźniej nie wierzył, że kobieta może go pragnąć dla niego samego. Zupełnie jakby był nieświadomy, że jest bardzo atrakcyjny. Wpatrzyła się w jego twarz: gęste ciemne brwi, srebrzystoszare oczy, prosty nos, zmysłowe usta ocienione gęstymi, krótko przystrzyżonymi wąsami… Mimowolnie rozchyliła wargi, zastanawiając się, jak by to było, gdyby ją pocałował. Ta myśl zaskoczyła ją i zdziwiła.
– Masz dziwną minę, Ruda – odezwał się cichym głosem, przywołując przydomek, który dla niej wymyślił. – Czyżbyś szukała moich słabych punktów? Uprzedzam, że nie znajdziesz.
– Jesteś pewien?
Z rozmysłem przysunęła się bliżej i zaczęła kręcić w palcach perłowy guzik koszuli, którą miał na sobie John. Pod białym jedwabiem widziała zarys ciemnych włosów pokrywających jego pierś i płaski brzuch, poczuła także ciepło jego ciała. Zdumiała ją własna silna reakcja na tę bliskość – ledwie utrzymała się na nogach. Oszołomiona, zdała sobie sprawę z tego, że pragnie dotykać Johna. Najwyraźniej jednak on nie życzył sobie, aby go w jakikolwiek sposób dotykała.
Nakrył dłonią jej palce i oderwał delikatnie od siebie.
– Flirtujesz ze mną? – spytał wprost.
– Kto, ja? – Objęła kieliszek obiema dłońmi. – Nie mam samobójczych skłonności.
– Nie bój się, nie skorzystałbym – zapewnił ją złym głosem. – Przez dwa lata nabyłem wprawy w trzymaniu się od ciebie na dystans.
Ostre słowa ukłuły niemal jak szpilki. Madeline spojrzała w zimno patrzące oczy Johna.
– Wiesz, co czuję.
– Jedno złe doświadczenie nie może stanowić usprawiedliwienia dla robienia z siebie zakonnicy – rzucił szorstko.
Madeline zesztywniała.
– Ostatnio zachowujesz się jak ranny niedźwiedź, Johnie Durango – oznajmiła. – Jeśli czujesz głód, to zajmij się przekąskami, bo ja nie mam ochoty być kąsana dzisiejszej nocy.
Odwróciła się, żeby odejść, ale chwycił ją za ramię. Dotyk ciepłych palców na nagiej skórze przyprawił ją o szybsze bicie serca i uwięził oddech. Zaniepokoiła ją ta reakcja, ale nie odważyła się zadać
sobie pytania, dlaczego tylko John tak na nią działa.
– Nie uciekaj ode mnie – szepnął jej do ucha.
Był tak blisko, że czuła ciepło bijące od jego silnego ciała.
– Nie wiem, co innego mogłabym zrobić – odparła bezradnie. Stanęła twarzą do niego i obrzuciła go znękanym wzrokiem. – Traktujesz mnie wrogo, zachowujesz się tak, jakbyś nie mógł mnie znieść, i wycofujesz się, ilekroć cię dotknę… Sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi.
– Jesteśmy. Okaż mi cierpliwość.
Dostrzegła napięcie w jego twarzy, niepokój w srebrzystoszarych oczach i zmiękła.
– Zależy mi na tobie – przyznała łagodnym głosem. – Coś jest nie tak, prawda? Coś cię męczy. Nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
– Tobie na pewno nie, moja droga – stwierdził stanowczo. Wyciągnął rękę i dotknął niesfornego kosmyka, który wymknął się z wysoko upiętych złocistorudych włosów. – Dlaczego ujarzmiasz włosy?
– Nie jestem Cyganką – broniła się. – Długie włosy idą w parze z bosymi stopami, mogłabym zszokować gospodynię przyjęcia.
– A niechby. – Po raz pierwszy od początku rozmowy wyglądał tak, jakby zamierzał się uśmiechnąć. – Spróbuj.
– Ostatnim razem, gdy namówiłeś mnie, żebym czegoś spróbowała, wylądowałam w ubraniu w rzece, wprawiając w osłupienie turystów – przypomniała mu z rozbawieniem. – Nawiasem mówiąc – z westchnieniem dotknęła skroni – nie mam najmniejszej ochoty na robienie szokujących rzeczy. Głowa pęka mi z bólu, ledwie stoję na nogach ze zmęczenia. Najchętniej umknęłabym do domu i poszła spać.
– A dlaczego tego nie robisz?
– Wyjść z przyjęcia na moją cześć po godzinie? To byłoby co najmniej niegrzecznie, zwłaszcza że Elise zadała sobie tyle trudu.
– Do diabła z dyplomacją, zawiozę cię do domu – oświadczył stanowczo John.
– I zostawisz zżeraną zazdrością blondynkę?
Madeline rzuciła wymowne spojrzenie na Melody, która wpatrywała się w nich z nieskrywaną złością, ignorując dwóch mężczyzn młodszych od Johna o dwadzieścia lat, usiłujących zwrócić na siebie jej uwagę.
– Nie, dziękuję. Poproszę Donalda.
Nie należało tego mówić. Srebrzystoszare oczy pociemniały.
– Akurat – rzucił z irytacją, pochylił się i nieoczekiwanie wziął ją na ręce. – Zamknij oczy i jęcz – polecił.
Zaskoczył ją kompletnie, a rozkazujący ton wykluczył sprzeciw i Madeline, zapomniawszy o tym, że jest niezależną kobietą, zrobiła, co kazał jej John. Poczuła zapach jego wody kolońskiej i ciepło ciała, a także siłę unoszących ją ramion.
– Co się stało Madeline?! – zawołała zaniepokojona Elise.
– Przepracowanie – odparł John, nie zatrzymując się. – Zawiozę ją do domu. Rano przyślę Josita po samochód. Dzięki, Elise, bawcie się dobrze. Dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedziała niepewnie. – Zadzwonię jutro, by zapytać, jak ona się czuje.
Madeline usłyszała, że John mówi coś niewyraźnie do kogoś, kto otworzył przed nimi drzwi. Powietrze na zewnątrz było przejmujące, ale ciepłe męskie ramiona chroniły ją przed chłodem wiosennej nocy. Szal został wewnątrz, torebkę na szczęście miała przewieszoną przez ramię.
– Jesteś niesamowicie silny – powiedziała impulsywnie i momentalnie speszyła się.
Roześmiał się, co mu ostatnio nieczęsto się zdarzało.
– Wciąż jestem w formie, skarbie, i nikt mi nie zarzuci, że całymi dniami tkwię za biurkiem.
To akurat była prawda. Zajmował się ranczem, a większość jego kowbojów nie potrafiła dotrzymać mu kroku. Zarzuciła Johnowi ramiona na szyję i przylgnęła do jego szerokiej piersi.
– Niezły ten twój pomysł – pochwaliła go z uśmiechem. – Nikomu nie przyjdzie do głowy mieć za złe opuszczenia przyjęcia kobiecie, która zemdlała. – Nagle żachnęła się. – O mój Boże!
– Co znowu?
– Wszyscy pomyślą, że jestem w ciąży!