Przyjaźń w czasach samotności - ebook
Przyjaźń w czasach samotności - ebook
Jak zdobyć i utrzymać przyjaciół w erze rozproszenia, wypalenia i chaosu w coraz bardziej podzielonym świecie?
Więzi międzyludzkie są jednym z najważniejszych wyznaczników szczęścia. Spośród 106 czynników wpływających na depresję, brak zaufanej osoby znajduje się na pierwszym miejscu.
Samotność jest bardziej zgubna, niż zła dieta czy brak ruchu. Przyjaźń dosłownie ratuje nam życie.
Dr Marisa G. Franco wyjaśnia, że aby zdobyć i utrzymać przyjaciół, musisz zrozumieć, na czym opiera się twoje przywiązanie: na poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa, na strachu czy unikaniu. To klucz do odkrycia, co w twoich przyjaźniach działa, a co zawodzi.
Istnieją konkretne, oparte na badaniach sposoby na zwiększenie liczby i jakości przyjacielskich więzi.
Inicjatywa, wrażliwość, autentyczność, produktywny gniew, hojność i przywiązanie – to cechy, które chronią PRZYJAŹŃ.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-641-0 |
Rozmiar pliku: | 952 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowieści o przyjaźni zawarte w książce Przyjaźń w czasach samotności są oparte na prawdziwych historiach. Jestem wdzięczna tym, którzy podzielili się ze mną swoimi doświadczeniami, bo dzięki nim suche fakty nabrały życia. Z szacunku dla tych osób wiele imion i cech charakterystycznych zmieniłam. Czasami, dla większej anonimowości, łączyłam kilka anegdot.
Porady, którymi dzielę się w Platonic, opierają się na setkach badań naukowych i na moich rozmowach z dziesiątkami ekspertów. Przedstawione badania są wiarygodne, ale przyznaję, że nie są wolne od niedoskonałości. Znaczna ich część została przeprowadzona już jakiś czas temu, na terytorium Stanów Zjednoczonych, na niewielkiej próbie przeważnie białych heteroseksualnych studentów. Niektórzy ludzie mogą się z nimi nie utożsamiać i mają prawo do krytykowania mojej pracy. Mogę zapewnić, że zanim sformułowałam porady, których skuteczności jestem pewna, dużo czytałam i nie opieram się na pracy badawczej jednego autora, lecz na wiedzy wielu specjalistów. Potrzebujemy jednak znacznie szerzej zakrojonych badań nad przyjaźnią, by formułowane twierdzenia miały pewniejsze podstawy i były bardziej szczegółowe, bo wtedy w pełni odzwierciedlałyby różnorodność naszych przeżyć.
Cieszę się, że czytasz Przyjaźń w czasach samotności. Mam nadzieję, że ta książka przyniesie ci tyle samo dobrego, ile ja doświadczyłam podczas jej pisania. Muszę przyznać, że przyświecał mi pewien cel: chciałam przyczynić się do tego, by świat był bardziej życzliwy, przyjazny i pełen miłości. Cieszę się, czytelniku, że wyruszasz w tę podróż.WSTĘP
Tajemnica zawierania przyjaźni w dorosłym życiu
W 2015 roku przeżywałam bardzo trudne chwile. Obiecujący związek zakończył się katastrofą. Myślałam o tym każdego ranka – ćwicząc na orbitreku, popłakując między zajęciami i właściwie w każdej chwili, gdy mój umysł nie miał czegoś, czym mógłby się zająć. Wychodzenie z tej żałoby wymagało uświadomienia sobie wielu rzeczy. Po pierwsze, musiałam zrozumieć, dlaczego ta strata była dla mnie takim ciosem, dlaczego sprawiła mi tyle cierpienia. Musiałam przyznać, że związki romantyczne ceniłam tak bardzo, że uzależniałam od nich poczucie szczęścia, tak jakby jedynie tego rodzaju miłość się dla mnie liczyła.
Dlaczego do miłości romantycznej przywiązywałam tak wielką wagę, skoro do tamtej pory nie przynosiła mi satysfakcji? Przesiąkłam pewnymi głęboko zakorzenionymi przekonaniami kulturowymi. Znalezienie miłości romantycznej jest moim celem. Życie zacznie się dopiero wtedy, gdy znajdę romantyczną miłość. Nieznalezienie romantycznej miłości oznacza fundamentalną skazę na człowieczeństwie. Istnieje tylko miłość romantyczna.
Aby otrząsnąć się ze smutku, skrzyknęłam kilka przyjaciółek i stworzyłyśmy grupę wellness. Co tydzień spotykałyśmy się u jednej z nas; gospodyni wybierała czynność związaną z dbaniem o siebie, w którą mogłyśmy się wspólnie zaangażować, i podejmowała nas przekąskami. Były joga, gotowanie, lektura, medytacja. Najbardziej lecznicze z tego wszystkiego okazało się wspólne spędzanie czasu. Uzdrowiło mnie przebywanie wśród ludzi, którzy mnie kochali i których kochałam ja. Do tej pory umniejszałam znaczenie przyjaźni na rzecz romantycznej miłości, jednak po tym wspólnym doświadczeniu nie mogłam już dłużej pomijać ogromnego znaczenia przyjaciół.
W 2017 roku spakowałam całe swoje życie do walizki i przeprowadziłam się z Waszyngtonu, gdzie mieszkałam przez sześć lat, do Atlanty. W nowym miejscu nie znałam wielu ludzi, ale moi waszyngtońscy przyjaciele zadbali o to, żebym po przyjeździe nie czuła się samotna. W walizce miałam słoik pełen ruloników podobnych do tych z ciasteczek z wróżbą, na których moje przyjaciółki wypisały swoje ulubione związane ze mną wspomnienia. Miałam też oprawiony w ramkę kolaż ze zdjęciami w formacie pięć na siedem, na których ja i moi przyjaciele jesteśmy roześmiani, wygłupiamy się i obejmujemy. Poprzedni rok był jednym ze złotych okresów mojego życia, a to niewątpliwie dlatego, że zgromadziłam wokół siebie ludzi, którzy mnie znali i kochali.
W maju 2017 roku, gdy już wiedziałam, że wyjeżdżam z Waszyngtonu, wyprawiłam pożegnalno-urodzinowe przyjęcie. Wybrałam się z dziewczynami na koncert funky, a później, stłoczone w moim małym mieszkanku, raczyłyśmy się tortem i szampanem. W salonie wzniosłam toast w obecności siedmiu osób. Bąbelki zdążyły zacząć działać, dodając mi odwagi do wygłoszenia szczerej przemowy: „Chcę wam powiedzieć, że w zeszłym roku o tej porze przeżywałam trudne chwile. Przyjaźń każdej z was dała mi siłę, która pozwoliła mi wstać”.
Te urodziny oraz grupa wellness stały się początkiem mojej metamorfozy. Zaczęłam zwracać się ku przyjaciołom, uznawać ich i doceniać. Wcześniej, gdy uważałam, że znaczenie mają jedynie związki romantyczne, rozpaczałam za każdym razem, gdy traciłam nadzieję na miłość. Smutek potęgowały luki w moim myśleniu. Skupiałam się tylko na tym, co w moim życiu było nie tak (romantyczne związki) i lekceważyłam wszystko, co było dobre (przyjaźnie). Ta ograniczona perspektywa doprowadziła do tego, że nieudane próby budowania romantycznych relacji zasiały we mnie zwątpienie, czy mam szanse na dobre związki, czy jestem godna miłości. Zaczęłam się oduczać takiego angażowania się w jeden rodzaj relacji, przez które dyskredytowałam całą miłość, jaka mnie od zawsze otaczała. Doświadczałam tak wiele miłości. Czy tylko dlatego, że pochodziła od przyjaciół, miałaby mieć mniejsze znaczenie?
W naszej kulturze miłość platoniczna stawiana jest na najniższym szczeblu w hierarchii miłości. Przekonałam się jednak, jak wiele tracimy, jeśli ją tam zostawiamy. Napisałam tę książkę, ponieważ chciałabym, aby ta hierarchia się zmieniła. Ponieważ nie zawsze doceniamy przyjaźń, brakuje nam wiedzy, jak ją pielęgnować. Jeśli mamy zamiar w pełni wykorzystać jej potencjał w naszym życiu, musimy wiedzieć, jak zdobywać i utrzymywać przyjaciół.
Kiedy pytamy, jak znaleźć przyjaciół, najczęściej słyszymy, że powinniśmy się przyłączyć do jakiejś grupy lub znaleźć sobie hobby. A jednak ta rada niewiele daje, bo nikt nie wspomina, że jej realizacja wymaga zmierzenia się z lękami społecznymi oraz obawami przed odrzuceniem, otwarciem się na bliskość i zrujnowaniem poczucia własnej wartości. Aby zdobyć przyjaciół, musimy wykonać głębszą pracę – zaakceptować to, jacy jesteśmy i jak kochamy. Tę właśnie podróż odbędziemy w Przyjaźni w czasach samotności. Przyjaźń jest tego warta.
Podczas studiów doktoranckich w dziedzinie poradnictwa psychologicznego wyznaczono mi zadanie współprowadzenia grup terapeutycznych w poradni akademickiej. Spotkania odbywały się w dużym pokoju z wysokimi sufitami, który spokojnie mógł pomieścić wszystkie wyjawiane sekrety. Siadałyśmy z drugą terapeutką w przeciwległych krańcach sali, żebyśmy mogły uchwycić różne miny i obserwować różne zachowania członków grupy. Studenci po cichu wchodzili do pokoju i zajmowali miejsca na wygodnej kanapie, blisko innych, albo na krześle, jeśli chcieli zachować dystans. Prawie zawsze byli zdenerwowani, a ja i druga terapeutka musiałyśmy uczyć się cierpliwości i znosić długie chwile ciszy. W końcu przerywał ją student, u którego lęk przed otworzeniem się był mniejszy niż lęk przed ciszą.
Zwykle trochę trwało, zanim udało nam się zwerbować do grupy wystarczającą liczbę studentów, ponieważ niechętnie brali udział w terapii grupowej. Nie dziwiłam im się. Mam omawiać traumę z dzieciństwa, w dodatku przy obcych? Coś strasznego! Zazwyczaj wybierali indywidualne spotkanie z terapeutą, który mógł się skupić wyłącznie na ich problemach i był przeszkolony, by nie oceniać (w przeciwieństwie do członków grupy terapeutycznej). Ci studenci nie byli przekonani co do tego, że terapia grupowa może być pomocna. Uwaga, na którą mogliby liczyć podczas indywidualnej sesji z psychologiem, w grupie była dzielona pomiędzy siedem różnych osób.
Choć z początku my, stażystki, nie byłyśmy zachwycone pracą w grupie, w miarę zdobywania doświadczenia w jej prowadzeniu zachwyciła nas i same chciałyśmy wziąć udział w terapii grupowej jako pacjentki, bo w wysokim pomieszczeniu zawsze działo się coś ciekawego. Studenci dzielili się z grupą swoimi problemami. Jeden z nich, Marquee, przepracowywał zerwanie z chaotyczną i autodestrukcyjną kobietą, z którą był długo związany, bo liczył na to, że zdoła ją uratować przed nią samą. Okazało się, że inni zmagają się z tym samym kompleksem wybawcy, o którym powiedział Marquee. Opowiadali więc o swoich trudnościach, a on dawał im rady, jak mogą naprawić sytuację. Wyraźnie lubił ratować innych. Chciał się czuć potrzebny i to przyciągało go do autodestrukcyjnych związków, ale jego opiekuńcze zapędy denerwowały pozostałych członków grupy.
Inny student, Melvin, miał matkę narkomankę. Pogodził się z traumą i udawał, że wszystko jest w porządku – zawsze tylko w porządku, nigdy nie świetnie. Co tydzień, kiedy informowaliśmy, co u nas słychać, Melvin twierdził, że wszystko jest okej. Podporządkował się traumie i uznał, że takie życie jest normalne, nie przyznawał się, że cierpi i zawsze znosił ciosy, nawet gdy były destrukcyjne i należało coś z tym zrobić. Za każdym razem, gdy dzielił się w grupie smutną wiadomością, uśmiechał się i wystawiał kciuk w górę, jakby chciał powiedzieć: „Nie przejmujcie się mną, nic mi nie jest. Nic złego się nie dzieje”. Uważał, że jest samowystarczalny, więc jak inni członkowie grupy mieli mu pomóc, skoro nawet nie przyznał, że potrzebuje wsparcia?
Była też Lauren, studentka z przygnębiająco niską samooceną. Przyszła, ponieważ czuła się ignorowana i odrzucana przez przyjaciół. Wyjeżdżali na wycieczki bez niej, a czarę goryczy przelało to, że w następnym roku wszyscy zdecydowali się zamieszkać razem, a ją pominęli. To sprowadziło ją na terapię. Czuła się jak duch snujący się za paczką znajomych. W naszej grupie terapeutycznej również była niewidzialna – zachowywała się tak powściągliwie, że z trudem udawało się ją nakłonić do powiedzenia czegokolwiek; czasem nawet, podobnie jak jej przyjaciele, zapominaliśmy, że należy do naszej grupy.
Ci studenci powielali w grupie problemy, które mieli w świecie zewnętrznym, pokazując, że nasze trudności ze zdrowiem psychicznym wynikają między innymi z tego, jakie więzi łączą nas z innymi ludźmi.
• Marquee zmagał się z cierpieniem z powodu burzliwych rozstań, ponieważ w związkach chciał odgrywać rolę „wybawcy”, co sprawiało, że przyciągał do siebie partnerki niestabilne, które nie dawały mu wsparcia, a członkowie grupy (i zapewne także inni ludzie) czuli, że zachowuje się wobec nich protekcjonalnie, i okazywali mu niechęć.
• Melvin, który zawsze czuł się dobrze i u którego zawsze wszystko było w porządku, w rzeczywistości był przygnębiony, po części dlatego, że trzymał innych na dystans i nie potrafił opowiedzieć o swojej słabości. Członkowie grupy nie czuli związku z uśmiechniętym emoji, a uśmiechnięty emoji nie czuł więzi z nimi.
• Lauren z niską samooceną starała się być w grupie niezauważalna i rzeczywiście łatwo było zapomnieć, że z nami jest, a to jeszcze bardziej obniżało jej poczucie własnej wartości.
Tygodnie płynęły, a ja w bezpiecznej przestrzeni naszej grupy terapeutycznej obserwowałam, jak każdy z jej członków próbuje znaleźć nowe sposoby kontaktowania się z innymi. Byłam dumna, gdy widziałam, jak mimo niskiej samooceny Lauren nie zgadza się z kimś w grupie i rzuca innym wyzwanie, by otwierali się bardziej i brali większą odpowiedzialność za to, co się dzieje na spotkaniach. Z całych sił kibicowałam Melvinowi, kiedy opowiadał o niedawnym rozstaniu – było widać, że jest zrozpaczony; pozostali członkowie grupy zauważyli, że się zmienił i wyjawił swoje najskrytsze odczucia, i poczuli, że stał się im bliższy. A kiedy uczestnik spotkań zdradził, że kłóci się z rodzicami o pieniądze, i Marquee zapytał, co czuje (zamiast oferować litanię rozwiązań), krzyknęłam w myślach z radości.
Lauren, Melvin i Marquee poczynili duże postępy, ponieważ znaleźli się w grupie, w której poczuli więź z innymi, i to pozwoliło im wzrastać. Wśród tych ludzi czuli się bezpiecznie nie tylko dlatego, że mogli wyjawić to, czego się wstydzili, i nadal czuć się akceptowani, ale również dlatego, że inni członkowie grupy mogli delikatnie i szczerze dawać im rady, które pomagały im się rozwijać. Dzięki silnym więziom, jakie zrodziły się na spotkaniach, przyjmowali te rady nie jako przytyki, lecz jako wyraz miłości.
Więzi nas kształtują
Ta grupa, niczym mikrokosmos, ukazała, jak zmieniają nas więzi. Wszyscy słyszeliśmy powiedzenie „Pokochaj siebie, żeby mógł cię pokochać ktoś inny”. Co ono właściwie oznacza? I jak zyskać to poczucie własnej wartości? Czy ludzie magicznie uczą się kochać siebie, zaszywając się w jakiejś jaskini z latarką i lustrem, wpatrując się w swoje słabo oświetlone odbicie i powtarzając sobie: „Jestem ważny. Jestem wartościowy. Jestem kochany”, dopóki psychika tym nie przesiąknie?
To trochę bardziej skomplikowane.
W grupie terapeutycznej ujawniła się prawda będąca głównym tematem tej książki: więzi wpływają na to, kim jesteśmy, a to, kim jesteśmy, decyduje o tym, jakie więzi zawieramy. Dzięki więziom wzrastaliśmy. Stawaliśmy się bardziej otwarci, bardziej empatyczni, odważniejsi. Kiedy czuliśmy się samotni, więdliśmy. Zamykaliśmy się w sobie, dystansowaliśmy się, ocenialiśmy. Naszą osobowość i to, jakimi przyjaciółmi się okazujemy, kształtuje nasza przeszłość: czujemy się godni miłości dlatego, że byliśmy kochani, lub jesteśmy ludźmi trudnymi, ponieważ nie byliśmy kochani wystarczająco. Ten temat będziemy zgłębiać w pierwszej części tej książki – zrozumiemy, skąd się biorą nasze mocne i słabe strony, jeśli chodzi o nawiązywanie przyjaźni. Być może tak jak u Lauren, Melvina i Marquee nasze zranienia wynikające z osamotnienia prowadzą do problemów w tworzeniu więzi i odpychamy ludzi, nie zdając sobie z tego sprawy. Przyjrzymy się więc temu, jak więzi – lub ich brak – wpływają na to, kim jesteśmy, ponieważ pierwszym krokiem do budowania głębokich, udanych przyjaźni jest zrozumienie, co może nam w tym przeszkadzać. Jak to ujął pisarz James Baldwin: „Żeby coś zmienić, trzeba się z tym zmierzyć”.
W grupie okazało się też, że kiedy czujemy się doceniani i kochani, łatwiej nam rozwijać cechy, dzięki którym nasze więzi stają się lepsze (w myśl powiedzenia, że bogaci stają się jeszcze bogatsi). Uczestnicy terapii grupowej wzmacniali w sobie te cechy. Kiedy Marquee doświadczył prawdziwej, głębokiej więzi, zaczął traktować innych z większą empatią. Melvin stał się bardziej otwarty i wrażliwy. Lauren nauczyła się wykazywać inicjatywę w kontaktach międzyludzkich. Kiedy studenci zmierzyli się z ranami, które wzbudziły w nich strach przed innymi i doprowadziły do tego, że zamykali się w sobie, by się chronić, nauczyli się kochać siebie i innych, a to postawa przyjaźni.
Wszyscy słyszeliśmy stwierdzenie, że ludzie są istotami społecznymi. To prawda. Nasze neurony lustrzane to całe skupiska w mózgu, które sprawiają, że doświadczenia innych odbieramy jak własne. Dzieci płaczą, słysząc płacz innych dzieci. Z natury jesteśmy kochający i opiekuńczy, ale te cechy zanikają, gdy dawne urazy każą nam przede wszystkim chronić siebie. Moim zdaniem oznacza to, że mamy wrodzone predyspozycje do nawiązywania przyjaźni.
To, kim jesteśmy, wpływa na to, jak nawiązujemy kontakty
W drugiej części książki przyjrzymy się, co możemy zrobić, by tworzyć lepsze więzi. Nasze przyjaźnie nie są bowiem zbiegiem okoliczności, ale odzwierciedlają nasz charakter, zdolność do kształtowania w sobie cech wzmacniających przyjaźń. Mam na myśli sposób myślenia i zachowania, który byłby dla nas naturalny, gdyby nie wcześniejsze bolesne doświadczenie osamotnienia, gdybyśmy tak bardzo nie obawiali się odrzucenia lub tego, że inni zawiodą nasze zaufanie – i w rezultacie nie byli tak oderwani od wewnętrznych zasobów miłości. Zaliczamy do nich inicjatywę, wrażliwość, autentyczność, produktywny gniew, hojność i przywiązanie. Te cechy chronią przyjaźń. Inicjatywa ją rozpala, a autentyczność, produktywny gniew i wrażliwość ją podtrzymują, pozwalając nam pokazać prawdziwych siebie. Hojność i czułość pogłębiają przyjaźń, pokazując przyjaciołom, jak bardzo ich kochamy. Praktyki te zapewniają równowagę pomiędzy wyrażaniem naszego prawdziwego „ja” a tworzeniem przestrzeni, w której możemy przyjąć prawdę naszych przyjaciół.
Kształtując w sobie te cechy, stajemy się podobni do dobrych ludzi opisanych przez Davida Brooksa w artykule „New York Timesa” zatytułowanym The Moral Bucket List (Lista wartości): „Umieją słuchać. Sprawiają, że czujesz się zabawny i doceniany. Często przyłapujesz ich na opiekowaniu się innymi ludźmi, a kiedy to robią, śmieją się dźwięcznie i są pełni wdzięczności… Takimi ludźmi chcemy być”. Dalej opisuje dobrych ludzi jako posiadających tak zwane cnoty mowy pochwalnej: „Cnoty mowy pochwalnej to takie cechy, które wymienia się na pogrzebie – że człowiek był życzliwy, odważny, uczciwy i wierny. Czy był zdolny do głębokiej miłości?”. Te cechy pozwalają nam żyć w harmonii z innymi, dostrzegać innych.
W ten sposób zdobywamy przyjaciół w dorosłym życiu. Rozwijamy się – stajemy się odważniejsi, życzliwsi, bardziej empatyczni, szczerzy i otwarci. Podobnie jak Marquee, Melvin i Lauren zmagamy się z tym, że odpychamy innych, utrzymujemy niezdrowe relacje i sprawiamy sobie i innym ból. Ta książka uczy, jak stać się lepszym przyjacielem. I lepszym człowiekiem.
Podejmij działania na rzecz przyjaźni
W treść książki wplatam historie ludzi, którzy – tak jak ty, ja i wszyscy – próbują się odnaleźć na grząskim gruncie więzi międzyludzkich. Wielu z nich wolało zachować anonimowość, więc zmieniłam imiona i szczegóły, a czasem połączyłam opowieści różnych osób, aby uszanować ich prywatność. Cytuję wielu specjalistów, skracając czasem ich wypowiedzi.
Gdy zaczęłam pisać tę książkę, odwiedziłam tybetańską księgarnię w Nowym Jorku. Wzięłam do ręki książkę o buddyzmie i otworzyłam w przypadkowym miejscu. Autor stwierdził, że istnieją dwa rodzaje wiedzy: ta, której nabywamy poprzez teorię, i ta, która przychodzi poprzez doświadczanie. Dzięki tej książce dowiesz się wiele o przyjaźni, ale sama wiedza nie zmieni twojego życia; poradnik dostarczy ci również praktycznych wskazówek, jak możesz zmienić swoje przyjaźnie na lepsze. Książka pomoże ci nie tylko spojrzeć na przyjaźń inaczej, ale także zachęci cię do zrobienia czegoś, aby takiej relacji doświadczyć.
Książkę tę możesz potraktować jako kompas, który pomoże ci żeglować po wodach przyjaźni. Zachęcam cię do tego, byś nie tylko przyswoił zawarte w niej informacje, ale także je wykorzystał i pokazał przyjaciołom swoją nową twarz. Bo nic ci nie przyjdzie z tego, że się dowiesz, że do rozwijania przyjaźni niezbędna jest inicjatywa, skoro nie będziesz chciał przezwyciężyć strachu przed odrzuceniem, żeby zagaić rozmowę. Na co przyda ci się wiedza o tym, że otwieranie się i szczerość są dla przyjaźni fundamentalne, jeśli mimo to nie będziesz skłonny okazać słabości? A jeśli wiesz, że okazywanie miłości i troski zbliża ludzi, ale ciągle pochłania cię praca? Cóż, twoje życie zmieni się tylko wtedy, gdy będziesz skłonny się zmienić.
Zdecydowałam spleść w tej książce wiedzę i doświadczenie, aby podkreślić, jak ważne jest to, byśmy teorię wprowadzili w życie. Chcemy nie tylko zdobyć wiedzę o przyjaźni, ale także tę wiedzę wykorzystać.ROZDZIAŁ 1
JAK PRZYJAŹŃ ZMIENIA NASZE ŻYCIE
Dzięki relacjom z ludźmi jesteśmy tacy, jacy jesteśmy
– Niektórzy owdowiali ludzie zaszywają się w domu i do końca życia oglądają telewizję. Żyją, ale tak naprawdę jakby nie żyli – zauważa siedemdziesięciotrzyletnia Harriet, wspominając członków grupy wsparcia, na której spotkania uczęszczała po śmierci męża.
Harriet mógłby spotkać ten sam los, gdyby nie jedna rzecz: przyjaźń, choć kobieta nie zawsze ją sobie ceniła. Właściwie do momentu, gdy w wieku pięćdziesięciu lat wyszła za Federica, nie traktowała relacji z innymi priorytetowo. Była ambitna, pracowała po dwanaście godzin dziennie i podróżowała tyle, że w końcu osiągnęła swój cel: odwiedziła każdy kraj na świecie. Aby piąć się po szczeblach kariery, przemieszczała się po całych Stanach Zjednoczonych – z północnego wschodu przez środkowy zachód na zachód i znów na północny wschód – tracąc po drodze przyjaciół.
Ambicje zawodowe nie przeszkadzały jej jednak w poszukiwaniu małżonka.
– Tak zostaliśmy wychowani, kobieta musiała znaleźć sobie męża – mówi.
Miała wielu chłopaków, a kiedy jeden związek się kończył, polowała na nowego kandydata. Wspomniała, że kiedyś odwiedziła koleżankę z pracy, Denise, której zazdrościła, bo ta miała wszystko: imponującą pracę, męża i piękne bliźniaki. Harriet, samotna w wieku czterdziestu lat, nie chciała pogodzić się z myślą, że może nie znaleźć męża i nie doczekać się dzieci, o których marzyła. Ponieważ nie ciążyły na niej liczne obowiązki domowe nieuchronnie związane z życiem rodzinnym, zajmowała się głównie pracą.
Kobieta przyznaje, że w młodości przyjaźń jej nie satysfakcjonowała przez jej własny stosunek do więzi z innymi. Wstydziła się swojego dzieciństwa, gdyż dorastała na farmie, w biedzie. Latem pracowała na farmach sąsiadów, by opłacić szkołę. Kiedy pięła się po szczeblach kariery, a w jej kręgach towarzyskich coraz częściej pojawiały się osoby zamożne, z elit, czuła się wśród nich nieswojo. Utrzymując przyjaźnie, miała wrażenie, że prowadzi podwójne życie, że żyje życiem osoby majętnej, do którego nigdy do końca nie przywykła: chodziła na wyprzedaże antyków, wydawała setki dolarów na kolacje, dyskutowała o sprawach tak przyziemnych jak kolor trawnika sąsiadów. Nigdy nie pozwalała sobie poczuć się wśród przyjaciół zbyt swobodnie, by nie zorientowali się, skąd naprawdę pochodzi i kim naprawdę jest.
W końcu wydarzyły się dwie rzeczy, które zmieniły jej podejście do przyjaźni. Po pierwsze, odkąd wyszła za mąż za Federica, duszę towarzystwa, zaczęła regularnie gościć przyjaciół u siebie w domu.
– Ludzie chcieli z nami przebywać, bo byliśmy szczęśliwi.
Dzięki mężowi przekonała się, że spędzanie czasu z ludźmi może być radością, a nie udręką.
Jednak dopiero po śmierci Federica w pełni zrozumiała, jak cenni są przyjaciele. Aby uporać się z żałobą, po raz pierwszy skorzystała z porady specjalisty i nauczyła się otwartości. Tę otwartość wprowadziła do przyjaźni, które dzięki temu zupełnie się odmieniły, bo znikło udawanie. Niektóre więzi nie udźwignęły ciężaru jej szczerości i żalu, za to inne się wzmocniły, a Harriet zrozumiała, że otwarte zwracanie się z prośbą o wsparcie może się stać furtką do głębokiej zażyłości.
Teraz, w podeszłym wieku, Harriet ceni przyjaciół bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Uświadomiła sobie, że jedna z przyjaźni jest w jej życiu najdłużej trwającym związkiem uczuciowym. Shirleen poznała na uczelni, gdy studiowała za granicą, w Marsylii. Była najmniej krytyczną osobą, jaką Harriet poznała, jedną z niewielu, przed którymi nie bała się być sobą. Choć po studiach kontakt między nimi się urwał, po czternastu latach Shirleen odszukała dawną przyjaciółkę i zadzwoniła do niej. Mieszkała w Londynie, ale podjęła wysiłek i odwiedziła Harriet w Waszyngtonie pięć razy w ciągu kilku lat. Harriet kochała Federica, ale nie był on osobą bardzo wylewną i nie mogła z nim rozmawiać o uczuciach, więc jej jedyną prawdziwą powiernicą przez całe życie była Shirleen.
– Aby nasze życie wydawało nam się ważne, potrzebujemy kogoś, kto będzie je obserwował, kto będzie świadkiem tych istotnych dla nas wydarzeń. Shirleen była świadkiem mojego życia – mówi Harriet.
Nadal rozmawiają ze sobą co tydzień, mimo pięciogodzinnej różnicy czasu, a Shirleen wspomina o przeprowadzce do Waszyngtonu, by być bliżej Harriet.
Harriet uważa obecnie, że ważniejsze jest, by mieć przyjaciół, niż żeby mieć małżonka. Przyjaźni się z mężczyzną, z którym chodzi na spacery, i nie jest pewna, czy ten związek pozostanie platoniczny, czy przeistoczy się w więź romantyczną. Nie niepokoi się jednak.
– Miarą wartości związku jest dla mnie to, czy lubimy swoje towarzystwo, czy robimy razem różne rzeczy i zwierzamy się sobie. Odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi: tak.
Nie spieszno jej do decyzji o losach tego związku, ponieważ „przyjaźń też jest dobra, nie jest namiastką miłości”.
W wieku siedemdziesięciu trzech lat Harriet opisuje, jak to się stało, że zaczęła cenić przyjaźń – twierdzi, że to znak, że „w końcu dojrzała”. Co wieczór spotyka się z przyjaciółką na herbatę, kolację lub na spacer. Przyjaźnie pomagają jej zwolnić tempo i cieszyć się życiem.
– Nie wiem, jak ty, ale kiedy jestem sama, jem na stojąco – zwierza się. – A z przyjaciółmi jem uważniej.
Ze względu na wiek Harriet nie podróżuje już tak często jak kiedyś, ale emocji dostarczają jej kontakty z przyjaciółmi, które traktuje jak świetną przygodę. Niewielu rzeczy żałuje – na pewno nie tego, że poślubiła Federica, mimo że był od niej starszy o dziewiętnaście lat i przez kilka lat opiekowała się nim, gdy rozwinęła się u niego demencja. Żałuje jednak tego, że wcześniej nie dostrzegła siły przyjaźni. Cieszy się jednak, że doceniła ją, zanim zrobiłoby się za późno.
– Kiedy życie zbliża się do końca, zdajesz sobie sprawę, że każdy dzień jest darem, i chcesz go przeżyć jak najlepiej. A dla mnie oznacza to spędzanie czasu z przyjaciółmi.
Życie Harriet pokazuje, co tracimy, gdy umniejszamy znaczenie przyjaźni, a co zyskujemy, gdy ją doceniamy. W czasach jej młodości przyjaźń była traktowana (i bywa tak traktowana do dziś) jako relacja gorsza, łagodząca przejście między opuszczeniem domu rodzinnego a założeniem własnej rodziny. Przyjaźń nie musi jednak odgrywać roli drugorzędnej. Jak przekonała się Harriet, może być potężna, głęboka i pełna miłości. I tak jak się to stało w przypadku tej kobiety, przyjaźń może nas uratować i przekształcić. Tak naprawdę pewnie już to zrobiła.
Dlaczego przyjaźń ma znaczenie
Wpływ przyjaźni na życie człowieka jest równie głęboki, co niedoceniany. Starożytni Grecy filozofowali, że jest ona kluczem do eudajmonii, czyli rozkwitu. Arystoteles w Etyce nikomachejskiej argumentował, że bez przyjaźni „nikt nie zdecydowałby się żyć”. Kapłani w średniowieczu podejrzliwie traktowali przyjaźń, bo obawiali się, że może ona przyćmić miłość do Boga. Z kolei w XVII wieku oczarowała ona księży, którzy widzieli w niej możliwość demonstrowania miłości do Boga.
W dzisiejszych czasach miłość platoniczną postrzegamy zwykle jako coś niepełnego, jako miłość romantyczną pozbawioną seksu i namiętności. Taka interpretacja odbiega jednak od pierwotnego znaczenia tego sformułowania. Kiedy włoski uczony Marsilio Ficino w XV wieku ukuł termin „miłość platoniczna”, wyrażenie to odzwierciedlało wizję Platona – miłości potężnej, wykraczającej poza fizyczność. Miłość platoniczna nie była miłością romantyczną czegoś pozbawioną. Była to czystsza forma miłości, miłość do czyjejś duszy. Jak pisze Ficino: „Nie pragnie ona bowiem tego czy innego ciała, lecz pragnie blasku boskiego światła z tych ciał emanującego”. Miłość platoniczna była postrzegana jako uczucie wyższe od miłości romantycznej.
Siła przyjaźni nie jest jedynie reliktem starożytnej filozofii. Została dowiedziona naukowo. Zdaniem psychologów więzi międzyludzkie, podobnie jak tlen, jedzenie czy woda, są człowiekowi niezbędne do życia. Gdy jesteśmy ich pozbawieni, nie możemy się rozwijać – przyjaźń ma zatem ogromny wpływ na zdrowie psychiczne i fizyczne. Naukowcy odkryli, że spośród 106 czynników związanych z depresją posiadanie kogoś, komu można się zwierzyć, jest najsilniejszym czynnikiem jej zapobiegającym. Wpływ samotności na śmiertelność można porównać do wypalania piętnastu papierosów dziennie. Jedno z badań wykazało, że najwyraźniejsza różnica pomiędzy ludźmi szczęśliwymi a nieszczęśliwymi nie wynikała z tego, jak bardzo byli atrakcyjni, religijni czy ile dobrych rzeczy im się przytrafiło. Liczyły się więzi międzyludzkie.
Przyjaźń tępi kły życiowym zagrożeniom. Badania wykazały, że gdy mężczyźni byli sami, domniemanego terrorystę oceniali jako groźniejszego, niż kiedy byli z przyjaciółmi. Inne badanie dowiodło, że ludzie oceniają wzgórze jako mniej strome, gdy są z bliskimi ludźmi. Przypomniałam sobie, jak pewnego razu kłóciłam się z szefem, który nie chciał mi wypłacić ostatniej pensji. Konflikt ten trzymał mnie w stanie ciągłego niepokoju, aż w końcu w herbaciarni opowiedziałam mojej przyjaciółce Harbani, jak się czuję. Kiedy wyrzuciłam to z siebie i napiłam się herbaty, poczułam się lepiej. Pierwszy raz od kilku tygodni zaznałam spokoju.
Uzdrawiająca moc przyjaźni wpływa nie tylko na nasze zdrowie psychiczne, ale i fizyczne. W swojej książce Tajemnice długowieczności. Jak przyjaźń, życzliwość i optymizm pomagają dożyć stu lat Marta Zaraska analizuje typowe czynniki przyczyniające się do długowieczności, takie jak dieta i ćwiczenia, ale dochodzi do wniosku, że najważniejszą rolę odgrywają więzi międzyludzkie. Metaanalizy wykazały na przykład, że ćwiczenia zmniejszają ryzyko śmierci od 23 do 30 procent, dieta o 24 procent, a szeroki krąg przyjaciół o 45 procent. Kiedy podzieliłam się tymi badaniami z koleżanką, powiedziała: „W końcu ja, towarzyski kanapowiec, mogę poczuć się lepiej”. Każdy z nas może poczuć się lepiej.
Wielu tych korzyści możemy doświadczyć dzięki innym bliskim relacjom, takim jak więzi rodzinne czy związek małżeński, jednak przyjaźń ma wyjątkowe zalety. Przyjaciele, w przeciwieństwie do rodziców, nie wymagają od nas, byśmy sprostali ich nadziejom i pragnieniom. W przypadku przyjaciół, w odróżnieniu od małżonków, nie jesteśmy obarczeni niemożliwymi do spełnienia oczekiwaniami, że będziemy dla kogoś wszystkim, dopełniającym kogoś elementem układanki. I inaczej nić w przypadku więzi z dziećmi, nie dźwigamy na barkach obowiązku zaspokojenia wszystkich życiowych potrzeb naszych przyjaciół. Nasi przodkowie żyli w plemionach, gdzie odpowiedzialność za innych rozkładała się na wiele osób. Przyjaźń jest więc ponownym odkryciem starożytnej, dawno zapomnianej prawdy: abyśmy mogli czuć się spełnieni, potrzebujemy społeczności.
Przyjaźń wypełnia nas radością jak żadna inna relacja. Nie musimy planować emerytury, zaspokajać potrzeb seksualnych drugiej osoby i zastanawiać się, kto powinien szorować prysznic, możemy zatem uczynić przyjaźń terytorium przyjemności. Jedno z badań wykazało na przykład, że spędzanie czasu z przyjaciółmi wywołuje poczucie większego szczęścia niż przebywanie z partnerem czy z dziećmi. To dlatego, że w otoczeniu przyjaciół ludzie dobrze się bawili – wybrali się na kręgle lub na farmę dyniową albo do parku, żeby pobiegać z cudzymi szczeniakami – natomiast w obecności małżonków lub dzieci wykonywali czynności prozaiczne, takie jak zmywanie naczyń, płacenie rachunków i przypominanie sobie nawzajem o użyciu nitki dentystycznej.
Oczywiście przyjaciele również mogą popaść w coś, co piszące o przyjaźni autorki Ann Friedman i Aminatou Sow nazywają „intymną przyziemnością”. Przyjaźń może polegać na wspólnym robieniu zakupów, wykonywaniu obowiązków domowych i spędzaniu razem emerytury. Gdy rozdzieli się seks, romantyczną miłość i wspólne życie, widać, że przyjaciele mogą stać się dla siebie wspaniałymi partnerami. W opublikowanym w „The Atlantic” artykule zatytułowanym The Rise of the 3-Parent Family (Funkcjonowanie rodziny z trojgiem rodziców) David Jay, założyciel Asexual Visibility and Education Network, opowiadał o życiu z przyjacielem, z którym łączyła go „naprawdę silna więź”. Ten związek nie wypalił, ale David zaprzyjaźnił się z inną parą, której pomagał wychowywać dzieci. Przyjaźń jest elastyczna: zależy, czego potrzebujemy. Możemy mieć przyjaciela na lunch raz w miesiącu lub bratnią duszę.
Głównym źródłem radości w przyjaźni jest to, że przyjaźń nie ogranicza: przyjaciół można mieć wielu, podczas gdy inne podstawowe relacje są zamknięte – para opiekunów, jeden małżonek (u osób monogamicznych), dwoje i pół dziecka. W buddyzmie mówi się o mudita, empatycznej radości – przeżywaniu radości innych. W Biblii Święty Paweł nawiązuje do mudita, gdy pisze o wszystkich wyznawcach Jezusa: „gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki”. Nasz małżonek, nasze dzieci, nasi partnerzy, oni wszyscy obdarzają nas mudita, ale jeśli cieszyć się możemy z wieloma przyjaciółmi, radość staje się nieskończona.
Doświadczyłam tego, że przyjaźń pozwala wielokrotnie na nowo przeżywać radość, gdy sprzedałam tę książkę. Mój ówczesny partner cieszył się moim szczęściem, przyniósł mi szampana i ciasto truskawkowe z napisem „BOOKED”. Spędziliśmy uroczy wieczór. Kiedy zadzwoniłam do moich przyjaciółek, żeby się pochwalić, mogłam przeżywać tę radość ciągle na nowo, gdy mówiły, jak bardzo się cieszą i że chcą się ze mną gdzieś wybrać, by to uczcić, i że mają nadzieję, że będę udzielać wywiadu Oprah, a one znajdą się na widowni.
Przyjaciół sobie wybieramy, dzięki czemu możemy otaczać się ludźmi, którzy nam kibicują, rozumieją nas i cieszą się naszą radością. Nie potrzeba żadnej przysięgi, żadnego formalnego rytuału ani genetycznej więzi, nic nas nie trzyma w otwartych dłoniach przyjaźni. Dzięki temu możemy doświadczyć najbardziej wspierających, najbezpieczniejszych i najświętszych więzi w życiu nie z powodu zmuszającej nas do tego presji społeczeństwa, ale dlatego, że się na to decydujemy. Cleo, która pracuje w strukturach rządowych, powiedziała mi, że po śmierci matki czuła się na pogrzebie samotna i skrępowana. Napięte stosunki w rodzinie sprawiły, że bała się okazać słabość. Jednak na widok przyjaciółki Stephanie, która zaskoczyła ją i przyleciała z Michigan, Cleo pozwoliła sobie na płacz.
Swoboda w przyjaźni w połączeniu z brakiem romantycznej miłości oznacza, że możemy decydować się na związki oparte wyłącznie na tym, czy do siebie pasujemy. Brytyjski pisarz C.S. Lewis powiedział kiedyś: „Eros żąda nagich ciał; przyjaźń – nagich osobowości”. Oszałamiające uczucia, jakie towarzyszą romantycznej miłości, mogą czasami wpędzić nas w niedopasowane związki, ponieważ błędnie traktujemy je jako papierek lakmusowy sprawdzający dopasowanie partnerów. Jak twierdzi psycholog Harriet Lerner: „Intensywne uczucia, bez względu na to, jak bardzo są oszałamiające, nie są miarą prawdziwej i trwałej bliskości. Intensywność i intymność to nie to samo”. Gdy wybieramy przyjaciół, łatwiej nam stawiać na pierwszym miejscu prawdziwe wyznaczniki intymności, takie jak wspólne wartości, zaufanie, podziw dla charakteru drugiej osoby czy poczucie wolności. Oczywiście nie zawsze tak postępujemy i omówię to w dalszej części książki, w rozdziale poświęconym radzeniu sobie z gniewem i konfliktami.
Przyjaciele nie tylko wspierają nas jako jednostkę; przynoszą korzyści kolektywne. Gdy przyjrzymy się zaletom przyjaźni na poziomie makro, zobaczymy, że więzi przyjacielskie wpływają na poprawę funkcjonowania społeczeństwa. W społeczeństwie pragnącym sprawiedliwości i dążącym do wykorzenienia uprzedzeń środkiem do celu jest przyjaźń. Badania wykazały, że posiadanie jednego przyjaciela z grupy zewnętrznej (tj. grupy, do której się nie należy) zmienia postrzeganie całej tej grupy, a nawet zwiększa poparcie dla polityki korzystnej dla tej grupy, a zatem przyjaźń może być niezbędna (ale prawdopodobnie niewystarczająca) do wywołania zmian systemowych. Inne badanie dowiodło, że nasza wrogość wobec grup zewnętrznych maleje, gdy nasz przyjaciel przyjaźni się z kimś z danej grupy, a więc przyjaźń może wywołać efekt domina. Uprzedzenia kwitną na gruncie abstrakcyjnym, ale gdy już się zaprzyjaźnimy, inni ludzie stają się dla nas żywymi istotami, które ranią i kochają tak samo jak my, i bez względu na to, jak bardzo się od nas różnią, widzimy w nich siebie.
Metaanaliza z 2013 roku wykazała, że przez ostatnie trzydzieści pieć lat przyjacielskie kręgi się kurczyły, co istotnie odbiło się na społeczeństwie. Badania dowodzą, że przyjaźń potęguje nasze zaufanie do innych, a zaufanie jest niezbędne do funkcjonowania społeczeństwa. Obserwacje przeprowadzone na uczestnikach z Niemiec, Czech i Kamerunu wykazało, że we wszystkich trzech kulturach ludzie, którzy czuli się wyobcowani, doświadczali czegoś, co nazywa się cynizmem społecznym, „negatywnym spojrzeniem na naturę ludzką, stronniczym spojrzeniem na niektóre grupy ludzi, brakiem zaufania do instytucji społecznych i lekceważeniem etycznych środków do osiągnięcia celu”. Robert D. Putnam, autor książki Samotna gra w kręgle. Upadek i odrodzenie wspólnot lokalnych w Stanach Zjednoczonych, podkreśla, że kiedy dzielimy z kimś krąg przyjaciół, tworzy się w nas „lekkie zaufanie” – ufamy ludziom, których nie znamy dobrze – ale, jak twierdzi, „w miarę jak tkanka więzów społeczności staje się coraz wątlejsza, jej moc podtrzymywania norm uczciwości, wzajemności i lekkiego zaufania ulega osłabieniu”. Aby banki mogły działać, musimy ufać, że bankierzy nie zabierają nam emerytury, by spędzić wakacje w Katmandu. Aby działały sklepy spożywcze, musimy ufać, że sprzedawane w nich kumkwaty nie są naszpikowane arszenikiem. Aby działały szkoły, musimy ufać, że nauczyciel nie każe naszym dzieciom przez cały dzień wycinać kuponów na (wolne od arszeniku) kumkwaty. To właśnie zaufanie jest kruche, gdy jesteśmy wyobcowani.
Przyjaźń to chłopiec do bicia wśród związków
Można by pomyśleć, że nawołuję do tego, byśmy w celu chronienia społeczeństwa przed rozpadem złożyli pozew o rozwód, wyrzekli się naszych rodzin, zebrali zabawki i wyruszyli na poszukiwanie przyjaciół. Otóż nie. Próbuję jedynie unaocznić, że wbrew przekonaniom panującym w naszej kulturze przyjaźń jest równie ważna jak inne związki. A jeśli głęboko ją sobie cenisz, prawdopodobnie doświadczyłeś tego, że twoja platoniczna miłość została uznana za więź drugiej kategorii.
„Co między wami jest?”, pytają ludzie parę bliskich przyjaciół, wychodząc z założenia, że sama miłość platoniczna nie wystarcza do stworzenia silnej więzi. Dwie osoby, których nie łączy miłość romantyczna, nie są przyjaciółmi – są tylko przyjaciółmi. Jeśli chcą, by ich związek nabrał cech miłości romantycznej, powiedzą: „Bądźmy kimś więcej niż przyjaciółmi”. Ludzi, dla których przyjaźń jest spośród związków najważniejsza, niesprawiedliwie uważa się za samotnych, nieatrakcyjnych lub niespełnionych – to panny z chmarą kotów lub kawalerowie, którzy nigdy nie dojrzeli. Dzieje się tak, choć badania nieustannie dowodzą, że to właśnie przyjaźń zapewnia romantycznej miłości siłę i trwałość, a nie odwrotnie.
Nie tylko uważamy, że przyjaźń jest relacją drugorzędną; my się tak zachowujemy. W porównaniu z tym, jak postępujemy z naszymi rodzinami czy partnerami, przyjaciołom poświęcamy mniej czasu, wykazujemy wobec nich mniejszą wrażliwość i darzymy ich mniejszym podziwem. Związki romantyczne postrzegamy jako relacje najważniejsze, warte tego, by w celu spotkania odbyć podróż samolotem, by łagodzić napięcia lub dbać o partnera w czasie choroby. Krewnych postrzegamy jako tych, dla których warto się przeprowadzić na drugi koniec kraju i być im oddanym, mimo problematycznego wujka, który się upija i denerwuje wszystkich w czasie każdych świąt.
Osoby queer i aseksualne, które stworzyły terminy takie jak „związek queerplatoniczny” (czyli przyjaźnie wykraczające poza społeczne normy związków platonicznych) i „partner queerplatoniczny”, pokazują, że choć zazwyczaj przyjaciele nie są nam tak bliscy jak współmałżonek czy rodzeństwo, mogą być osobami najbliższymi. Nie jest tak tylko dlatego, że dla reszty z nas przyjaźń niepotrzebnie sprowadza się do szczęśliwych chwil i okazjonalnych spotkań na lunch. O sukcesie wszystkich związków – rodzinnych, romantycznych i platonicznych – decydują te same czynniki. Z przyjaźni wycinamy skalpelem tkankę głębokiej intymności i przyjmujemy, że przyjaźnie są płytsze niż pozostałe związki, a sama przyjaźń ma gorsze DNA. Ponieważ nasza kultura trywializuje ten rodzaj więzi, nie zdajemy sobie sprawy z działań pozbawiających przyjaźń intymności. Uważamy to za naturalne.
Nie zawsze tak było.
Kiedy Abe przeprowadził się do Springfield w stanie Illinois, był kompletnie spłukany. Za ostatnie dolary zamierzał kupić nowe łóżko. Poszedł do sklepu, położył swoją torbę na ladzie i zapytał właściciela, Josha, ile kosztuje łóżko. Kiedy Josh podał cenę, Abe stwierdził, że nie może sobie na nie pozwolić. Josh, widząc smutek Abego, zaproponował alternatywę. Mieszkał nad sklepem, w łóżku, które mogło pomieścić dwie osoby. Czy Abe chciałby się wprowadzić i z nim zamieszkać? Abe, podekscytowany, zrzucił torby i oświadczył, że się przeprowadza.
Abe i Josh pod wieloma względami się od siebie różnili. Abe był na tyle wysoki, że średniego wzrostu Josh wyglądał przy nim jak karzeł. Lekko się garbił, miał długie kończyny i głęboko osadzone zielone oczy. Josh wyglądał jak poeta – oczy miał intensywnie błękitne, a jego głowę zdobiły loki. Abe nie był wykształcony i wychował się w biedzie. Josh dorastał w bogactwie i studiował na prestiżowej uczelni, z której jednak zrezygnował. Mimo wszystko panowie szybko się przekonali, że są do siebie bardziej podobni, niż sądzili.
Spędzali razem każdą wolną chwilę poza pracą; zdarzało się, że Josh towarzyszył Abemu w jego podróżach służbowych. Budzili się w jednym łóżku, pili razem gorzką kawę i zjadali lekkie śniadanie, a wieczorami szli na kolację do pobliskiego domu przyjaciół. Wracali, by spędzić czas w sklepie Josha, gdzie przychodziły inne chłopaki, by posłuchać, jak Abe opowiada swoje historie i żarty.
Ich przyjaźń nie była wolna od wyzwań. Abe często bywał smutny – do tego stopnia, że nie można było go wyciągnąć z łóżka i chwytał się za ostre przedmioty. Lekarstwa nie pomagały, a wręcz pogarszały jego nastrój. Abe przeżył wiele tragedii, z których najdotkliwsza wydarzyła się, gdy miał dziewięć lat, kiedy to jego ukochana matka zmarła nagle z powodu zatrucia pokarmowego. „To, jaki jestem i jaki chcę być, zawdzięczam jej”, powiedział kiedyś. Jego ojciec był humorzasty, a kuzyni nieobliczalni. Jeden z nich trafił nawet do więzienia. Abe obawiał się, że jest skazany na ten sam los.
Innym ważnym czynnikiem wywołującym depresję Abego były nieudane związki. Za czasów swojej przyjaźni Abe i Josh stworzyli romantyczne związki, które jednak szybko się rozpadły, ponieważ odepchnęli kobiety, które bardzo ich kochały. Abe zaręczył się z kobietą o imieniu Mary, ale zerwał z nią, bo bał się tak wielkiej zażyłości, co pewnie miało związek ze śmiercią jego matki. Dręczyło go takie poczucie winy, że wpadł w psychozę – miał depresję, halucynacje, myśli samobójcze i mówił bez sensu. Josh był jedyną osobą, którą Abe tolerował. Rozmawiali codziennie i Josh dbał o jego bezpieczeństwo, chowając przed nim maszynki do golenia.
Gdy Abe doszedł do siebie, Josh przeniósł się do Kentucky i zamieszkał u krewnych. Tam zaręczył się z kobietą o imieniu Fanny. Perspektywa małżeństwa wzbudziła w Joshu te same obawy, które wcześniej nękały Abego. Przyjaciele pisali do siebie listy, a Abe pomagał Joshowi pokonać lęki związane z bliskością.
Jednak listy nie dotyczyły tylko obaw Josha. Wyrażały również intymność łączącą przyjaciół. Abe napisał, na przykład, że cierpienie Josha odczuwa tak mocno jak swoje własne, że pragnie być przyjacielem Josha na zawsze i że nigdy nie przestanie być mu bliski, a listy podpisywał słowami: „Twój na zawsze” i z niepokojem prosił, by Josh odpowiadał na nie natychmiast po ich otrzymaniu.
Sypianie w tym samym łóżku, pielęgnowanie siebie nawzajem podczas choroby, pisanie pełnych miłości listów: Abego i Josha połączyła taka intymność, że wielu oceniłoby ich związek jako relację o podłożu seksualnym, a były to czasy, gdy taki rodzaj głębokiej przyjaźni był znacznie bardziej akceptowany niż obecnie. Ci dwaj spotkali się w sklepie Joshuy Speeda 15 kwietnia 1837 roku. Abego znamy dość dobrze. Nazywał się Abraham Lincoln.
W swojej książce Your Friend Forever, A. Lincoln: The Enduring Friendship of Abraham Lincoln and Joshua Speed (Twój przyjaciel na zawsze: trwała przyjaźń Abrahama Lincolna i Joshuy Speeda) Charles Strozier pisze: „Trzeba mieć dużą wyobraźnię i przenieść się do tego okresu w historii Ameryki, gdy z jednej strony seks pomiędzy mężczyznami był uważany za wstrętny, a jeśli o nim wiedziano, był surowo karany i stawał się przyczyną społecznego ostracyzmu, a z drugiej strony intymność – w tym wspólne sypianie, bliskość, wzajemność i okazywanie miłości były dobrze widziane, a nawet pożądane”.
Pewnego razu Lincoln dzielił pokój hotelowy z sędzią Davidem Davisem. Kiedy do pokoju wszedł przyjaciel i doradca Lincolna, Leonard Swett, zastał ich obu pochłoniętych walką na poduszki. Lincoln był skąpo ubrany w długą żółtą tunikę, zapiętą na jeden guzik przy szyi. Swett stwierdził, że przeszedł go dreszcz, gdy pomyślał o tym, co mogłoby się stać, gdyby ten guzik przypadkiem się rozpiął.
W epoce Lincolna homoseksualizm był tak surowo zakazany, że intymność między przyjaciółmi nie wzbudzała podejrzeń. Dzięki temu ludzie mogli być ze sobą tak blisko, jak tylko chcieli, a jedyną granicę stanowiły genitalia. Daniel Webster, kongresman i dawny sekretarz stanu, listy do przyjaciela Jamesa Herveya Binghama rozpoczynał słowami „Cudowny Chłopcze” i „Mój Ukochany”. W jednym z tych listów pisał: „Jesteś jedynym przyjacielem mojego serca, uczestnikiem moich radości, smutków i wszelkich uczuć, jedynym, który ma dostęp do moich najmroczniejszych myśli”. Webster wyrażał nadzieję, że gdyby małżeństwo im się nie udało, „przywdzieją szaty starych kawalerów, strój żałobny, zasieją, co mają zasiać i w okrągłym kapeluszu, wspierając się laską z orzechowca, wyruszą w marsz ku kresowi życia, pogwizdując wesoło jak drozdy wędrowne”.
Nie marzę o powrocie do tamtych czasów, kiedy intymność seksualna osób tej samej płci była silnie piętnowana. W dodatku Joshua Speed miał niewolników, co jeszcze bardziej naświetla rzecz oczywistą – nie była to złota epoka, jeśli chodzi o traktowanie bliźnich. Jednak spojrzenie na tamten okres pozwala zrozumieć, czym naprawdę może być przyjaźń.
Umniejszając wartość przyjaźni, tłumimy potencjał więzi, która może stać się tak głęboka jak więź łącząca Josha i Abego. Niezależnie od tego, w jakim jesteśmy wieku, prawdopodobnie przeżyliśmy okres, gdy przyjaciel był dla nas osobą najbliższą na świecie. Z wiekiem popadamy w zbiorową amnezję i zapominamy, jaki wypływ wywarli na nas przyjaciele. Udajemy, że normalnym etapem dorastania jest wyzbycie się przyjaźni, niczym złuszczenie martwego naskórka, i skupienie się na związkach, które są naprawdę ważne, wbrew badaniom potwierdzającym wnioski Harriet: z wiekiem przyjaciele mają jeszcze większe znaczenie dla naszego zdrowia i samopoczucia. A przyjaźnie prawdopodobnie już nas zmieniły: ukształtowały nas na osoby, jakimi jesteśmy, i zapowiedziały, kim się staniemy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Biblia Tysiąclecia, 1 Kor 12, 26.
C.S. Lewis Cztery miłości, przeł. M. Wańkowiczowa, Warszawa 1968, s. 64.