Przyjęcie rozwodowe - ebook
Przyjęcie rozwodowe - ebook
Lilly od ponad roku prosi swojego męża Riccarda De Campo, żeby dał jej rozwód. Riccardo w końcu się zgadza i obiecuje ogłosić to na najbliższym przyjęciu. Jednak nie dotrzymuje słowa. Nie wycofuje się wprawdzie z obietnicy, ale odwleka jej spełnienie. Stabilna sytuacja rodzinna jest mu potrzebna, by zdobyć stanowisko prezesa rodzinnej korporacji winiarskiej. Lilly nie wie, że to podstęp i że Riccardo po cichu liczy na to, że ją odzyska.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1709-5 |
Rozmiar pliku: | 751 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zapowiadało się źle.
Lilly Anderson skrzywiła się, dotykając pulsującej bólem głowy. Być może zdołałaby powstrzymać atak migreny, gdyby zastygła w tej pozycji.
Być może.
Tyle że nie wchodziło to w rachubę. Nie mogła przecież na cały wieczór zaszyć się w ciemnym wnętrzu rolls-royce’a, którym podjechał po nią wieloletni szofer Riccarda. Była już i tak spóźniona na przyjęcie, które jej mąż wydawał z okazji… ich rozwodu. Spóźniona, by uczcić jedyną rzecz, jakiej pragnęła bardziej niż czegokolwiek – wolność.
– O Boże! – Alex, jej siostra bliźniaczka, wydała stłumiony jęk. – Jak mogą to drukować!
– Co takiego?
– Nic, nic.
– Czytaj.
– To rubryka Jay Kaiken. Nie powinnaś tego słuchać.
– Alex…
– No dobra, ale ostrzegałam – odchrząknęła. – „W przededniu swego rozwodu, który zapowiada się na najbardziej sensacyjne wydarzenie tego sezonu, magnat przemysłu winiarskiego Riccardo De Campo oraz jego żona Lilly – dziewczyna z farmy w Iowa, która przeistoczyła się w fizjoterapeutkę – wydają okolicznościowe przyjęcie. W swoim czasie sugerowałam, że jest to jedyna namiętnie zakochana w sobie para w Nowym Jorku, ale najwyraźniej nawet i ta bajka dobiegła końca. Coraz częstsze pogłoski o niewierności urodziwego Riccarda położyły kres temu ongiś trwałemu małżeństwu. Tak więc z mieszanymi uczuciami pożegnam dziś ten związek, a jako osoba zaproszona będę świadkiem wielu pikantnych szczegółów, które wkrótce opiszę”.
Zmięła brukowiec i rzuciła go na podłogę.
– Cholerny sukinsyn – warknęła.
Lilly zamknęła oczy, czując, że ogarnia ją kolejna fala mdłości. Nigdy nie wyobrażała sobie podobnej sytuacji i nie przypuszczała, że owładną nią tak mieszane uczucia. Wygładziła jedwab swej eleganckiej sukni. Wprawdzie znienawidzony przez Riccarda kolor fuksji stanowił poważny atut tej kreacji, ale wciąż miała wrażenie, że źle na niej leży. Wychodząc z domu, dostrzegła w lustrze swą papierowo bladą twarz i ciemne kręgi pod piwnymi oczami. W gruncie rzeczy zastrzeżeń nie budziły tylko lśniące włosy, które stylista perfekcyjnie wymodelował.
– Wyglądasz stanowczo za dobrze – mruknęła Alex. – Powinnaś włożyć coś gorszego. I potargać nieco fryzurę.
Uznając to za komplement, Lilly poczuła się trochę lepiej. Jej siostra była najbardziej bezpośrednią osobą, jaką znała.
– Ale po co miałabym to robić?
– Bo Riccardo jest toksyczny – odparła sucho Alex. – To małżeństwo omal cię nie zniszczyło. Bądź brzydka, dziewczyno. To najlepszy sposób, żeby się go pozbyć.
Lilly uśmiechnęła się i zaraz skrzywiła, gdy jej skroń przeszył ostry ból.
– W końcu zgodził się na rozwód – uspokoiła siostrę. – Powinnaś fetować zwycięstwo.
– Podpisał papiery?
– Mam nadzieję, że zrobi to dziś wieczór.
Alex zmarszczyła brwi.
– Nie byłby sobą. Na pewno coś knuje.
– Może wreszcie uznał, że czas wymienić mnie na kogoś innego?
– Oby.
Serce Lilly gwałtownie się skurczyło. Powinna być zadowolona z obrotu sytuacji. Dlaczego więc wiadomość, że Riccardo zamierza publicznie ogłosić rozpad ich związku, przygniotła ją ciężarem stukilowego głazu?
Wyprostowała ramiona. Na pewno miał w tym jakiś cel.
– Bez jego podpisu nigdy nie będę mogła formalnie związać się z Harrym, gdybym tego chciała.
– Daj spokój, Lill. – Piękną twarz Alex wykrzywił grymas dezaprobaty. – Wprawdzie Harry Taylor jest wybitnym kardiochirurgiem, lekarzem bez granic itede, ale tak naprawdę to straszliwy nudziarz. Gdybyś za niego wyszła, równie dobrze mogłabyś powrócić do Mason Hill.
– Jest przystojny, mądry i miły – broniła go Lilly. Nie musiała zapewniać siostry, że powrót do żałosnej egzystencji, od której uciekły, mając po osiemnaście lat, nie wchodzi w rachubę. – To szczęście, że mu na mnie zależy.
Jej bliźniaczka machnęła dłonią.
– Nie zaprzeczysz chyba, że po Riccardzie jest jak sok winogronowy po cabernecie.
– Przecież mówisz, że Riccardo to katastrofa.
– Tym bardziej Harry Taylor. Zanudzi cię na śmierć.
W obawie przed kolejnym atakiem bólu Lilly powstrzymała się od śmiechu.
– Mam dość mężczyzn, którzy przyprawiają mnie o bicie serca i drżenie kolan.
– Ten, którego wybrałaś, na pewno może się tym poszczycić. O której właściwie miałyśmy tam być?
Poruszyła się niespokojnie. Zawsze się spóźniała. Bez względu na chęci. Próbowała wcisnąć zbyt wiele zajęć w każdy dzień. Ale Riccardo nie uznawał jej tłumaczeń. Chciał, czego chciał, i kiedy chciał.
Wyraz twarzy Alex uległ zmianie.
– Rozmawiałam dziś z Davidem.
Lilly zamarła. Rozmowa z bratem, który został w Iowa, mogła oznaczać tylko jedno.
– Co z Lisbeth?
Alex zmarszczyła brwi.
– Powiedział, że w ostatnim tygodniu czuła się źle. Lekarz mówi, że jeśli ta eksperymentalna kuracja ma dać wyniki, należy ją podjąć w ciągu następnych kilku miesięcy.
Cholera. Lilly kurczowo zacisnęła dłonie, czując, jak ogarnia ją znajome uczucie bezradności. Ich młodsza siostra Lisbeth była chora na białaczkę. Przed trzema miesiącami po okresie remisji nastąpił nawrót choroby i zdaniem lekarza jedynie zastosowanie nowej, przełomowej terapii mogło dać szansę poprawy. Ale taka kuracja kosztowała majątek.
– Nie poproszę Riccarda o pieniądze, Alex. Wiem, jak to brzmi, ale nie mogę dać mu nad sobą takiej władzy.
– Rozumiem. – Siostra ścisnęła jej dłoń. – Coś wymyślimy.
Lilly zacisnęła usta.
– Jutro znów pójdę do banku. Może zgodzą się wypłacić mi tę sumę w ratach?
Przecież musi być jakiś sposób – pomyślała. Lisbeth musi przejść tę kurację.
Ale tego wieczoru powinna się skupić na sobie, żeby jakoś przetrwać.
Jej ręce drżały, a w głowie walił kowalski młot, gdy skręcili w wysadzaną drzewami elegancką ulicę, przy której stała stara rezydencja z kamienną fasadą. Oczarowała ją od pierwszego wejrzenia, a Riccardo, widząc jej zachwyt, natychmiast ją nabył.
– Widzę, że ci się podoba – powiedział, nie mrugnąwszy nawet okiem na wymienioną w ofercie sprzedaży sumę trzydziestu pięciu milionów dolarów. – Kupujemy.
Zatrzymali się przed frontem domu, z którego przed rokiem uciekła z jedną walizeczką. Od tamtego czasu nigdy już tu nie wróciła i nagle uświadomiła sobie, że to, co teraz robi, jest zupełnym szaleństwem. Przyjęcia rozwodowe stały się wprawdzie modne, ale czy naprawdę pragnie manifestować rozstanie z Riccardem wobec tych wszystkich ludzi, którzy zatruli jej życie?
Nie miała jednak wyboru. Wolno się podniosła, gdy Tony podszedł do drzwi i je otworzył.
Głos Riccarda brzmiał stanowczo: Musimy zakończyć ten stan zawieszenia. Pora oficjalnie przedstawić naszą sytuację. Przyjdź, Lilly, bo inaczej nigdy do tego nie dojdzie.
Z ociąganiem podała kierowcy rękę. Ale nogi omal nie odmówiły jej posłuszeństwa, gdy dotknęła stopami ziemi i ujrzała rząd długich limuzyn. Przypomniały jej, jak Riccardo w pierwszą rocznicę ich ślubu wyniósł ją w ramionach ze swego samochodu, po czym wniósł po schodach do sypialni na górze. Tej nocy kochał ją z intensywnością, która zapowiadała dozgonną miłość.
Obrazy początku i końca zderzały się ze sobą, boleśnie uświadamiając, jak szybko wszystko przemija.
– Możemy jeszcze zawrócić – powiedziała cicho Alex, stając u jej boku. – Jeśli Riccardo naprawdę chce rozwodu, sam do ciebie przyjdzie.
– Nie, nie przyjdzie. – Pokręciła głową Lilly. – Muszę to dziś załatwić.
Żeby nigdy już nie wrócić do świata, do którego nie należę – dodała w myślach.
Sztywno ruszyła w stronę wejścia. Ciemnowłosy młody mężczyzna w uniformie otworzył drzwi i wprowadził je obie do środka.
– Zabawne, że ktoś wpuszcza cię do własnego domu – szepnęła Alex.
– To nie jest już mój dom.
A przecież nic się tu nie zmieniło. Nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć na unikalny włoski kandelabr z kryształu, który oświetlał hol. Kupili go z Riccardem w czasie podróży poślubnej, odwiedzając Murano, dzielnicę w Wenecji słynącą z produkcji szkła. Osobiście wybrali również kryształ, na którym wygrawerowano ich inicjały i który następnie umieszczono w dolnej części kandelabru. Riccardo nalegał, by do liter dodano dwa złączone ze sobą serca.
– To nasz symbol – powiedział. – Nie jesteśmy już dwojgiem obcych ludzi. Staliśmy się jedną istotą.
Zachwiała się na wysokich obcasach. Pod wpływem przemożnego impulsu tak gwałtownie zapragnęła uciec, że z trudem utrzymała stopy na podłodze.
– Lilly… – zaniepokoiła się Alex, wpatrując się w jej twarz.
– Nic mi nie jest. – Zmusiła się do uśmiechu, gdy lokaj stanął obok, by wprowadzić je po schodach do sali balowej. – Znamy drogę.
Ruszyła w górę po lśniących drewnianych stopniach, czując, jak z każdym krokiem serce szybciej łomoce jej w piersi.
Dasz sobie radę. Robiłaś to przecież setki razy – powtarzała w myślach raz po raz.
Tyle że wtedy obok był Riccardo. Tego wieczoru zaczynała nowe życie. Bez niego.
Zatrzymała się przed wejściem, obejmując spojrzeniem migotliwe barwy kreacji i bajeczną biżuterię wytwornych kobiet, skrzącą się w świetle bezcennych kandelabrów z czasów Regencji. W rogu sali grał zespół jazzowy, ale gwar setek rozmów zagłuszał muzykę.
Zesztywniała. Nienawidziła jazzu. Czyżby Riccardo zrobił to celowo? Żeby zademonstrować, że się zmienił?
Alex złapała ją za ramię i pchnęła w przód.
– Potrzebujesz drinka.
Raczej dziesięciu – pomyślała ponuro Lilly, gdy dziesiątki spojrzeń zwróciły się w ich stronę i przez tłum przebiegł szmer podniecenia. Przełączyła się na automatycznego pilota – jedyny sposób, by funkcjonować w sytuacjach takich jak ta – i ruszyła przed siebie.
Widząc Jay Kaiken, uniosła tylko głowę i wyprostowana szła dalej. Gdy razem z Alex skierowały się do baru w głębi sali, wydarzyło się coś dziwnego. Tłum rozstąpił się niczym Morze Czerwone – z jednej strony rozpoznała przyjaciół i znajomych, którzy chętniej utrzymywali kontakty z nią niż z Riccardem, z drugiej natomiast skupili się jego kontrahenci, partnerzy biznesowi i znajomi politycy. Dostrzegła również jego braci i kuzynów.
Zupełnie jak na naszym ślubie – pomyślała, przypominając sobie, jak szła główną nawą pięknej starej katedry katolickiej przy Upper East Side, widząc po jednej stronie swoją rodzinę i sąsiadów, schludnie, choć niemodnie ubranych farmerów z Iowa, a także szkolne koleżanki i kolegów, z drugiej natomiast znacznie liczniejszy klan Riccarda złożony z dyskretnie eleganckich członków starych rodów o arystokratycznych korzeniach.
Jakby ich małżeństwo od początku było podzielone.
Może już wtedy powinna wyciągnąć z tego wnioski.
Trzymając wysoko głowę, sunęła przed siebie. Wtem wzdłuż kręgosłupa przebiegł ją dreszcz. Gdzieś tu był Riccardo. Czuła, że ją obserwuje.
Obróciła się i niczym gołąb pocztowy, który odnajduje cel, napotkała jego spojrzenie. Wydawał się wściekły. Kipiał wręcz gniewem. Znał cztery języki: angielski, hiszpański, niemiecki i oczywiście rodzimy włoski, ale jego zmysłowe, niebezpieczne usta nie musiały wymówić nawet słowa, gdyż oczy dobitnie wyrażały wszelkie emocje.
Nerwowym gestem dotknęła twarzy, przyciągając jego spojrzenie.
– Nie daj się zdominować – mruknęła Alex. – To twoje przyjęcie. Panuj nad sytuacją.
W praktyce nie było to jednak takie proste. Tym bardziej że Riccardo wziął od kelnera dwa kieliszki szampana i ruszył w ich stronę, patrząc na nią z intensywnością, która paraliżowała. Miała wrażenie, że widzi go na nowo. W czarnym smokingu, który podkreślał jeszcze jego smagłą urodę, wyglądał wręcz zabójczo. Ale było w nim coś odmiennego. Jakiś rys surowości. Pięknie rzeźbione rysy jego twarzy pogłębiły się i wyostrzyły. Zniknęła gęsta, ciemna fala opadająca na czoło, a krótko ostrzyżone włosy nadawały mu stanowczy i – o ile to możliwe – jeszcze bardziej atrakcyjny wygląd.
Dlaczego, myślała, po wszystkim co przez niego przeszła, nadal był jedynym mężczyzną, którego spojrzenie wytrącało ją z równowagi.
Siostra szturchnęła ją w ramię.
– Toksyczna substancja, pamiętaj.
Lilly wyprostowała się i głęboko wciągnęła oddech, gdy Riccardo stanął na wprost nich. Schylił się i musnął pocałunkiem jej policzek.
– Spóźniona i w różowej sukni – szepnął. – Można by pomyśleć, że robisz mi na złość.
Jej puls gwałtownie przyspieszył.
– Może tak świętuję odzyskaną wolność?
– Jeszcze jej nie masz – odparował, zbliżając usta do jej drugiego policzka. – I nie skłaniasz mnie w ten sposób do ustępstw.
Lilly była świadoma, że wszystkie oczy skierowały się w ich stronę, gdy się cofnął, obejmując ją karcącym spojrzeniem. Poczuła się nagle jak piętnastolatka.
– Nie igraj ze mną, Riccardo – powiedziała cicho. – Bo obrócę się i wyjdę tak szybko, że nie zdołasz zareagować.
Oczy mu zalśniły, a kąciki ust lekko się uniosły.
– Już raz to zrobiłaś, tesoro. I znów tu jesteś.
Chciała mu odpowiedzieć, ale on już się schylał, by pocałować Alex.
– Buonasera, jak się miewasz?
– Nie można lepiej – mruknęła.
– Czy pozwolisz, że zamienię z moją żoną kilka słów na osobności?
Z żoną… Użył tego określenia tak pewnie, że brzmiało jak wyzwanie.
– Cokolwiek masz do powiedzenia, możesz to zrobić w obecności mojej siostry – wtrąciła się Lilly.
– Nie tym razem. – Spojrzał jej głęboko w oczy. – Jeśli nie chcesz, by każdy nowojorski brukowiec opublikował treść naszej rozmowy, proponuję odbyć ją gdzie indziej.
Zważywszy, że dopiero niedawno jej imię nareszcie zniknęło z plotkarskich kolumn, Lilly szybko się zgodziła.
Obrócił się do Alex.
– Gabe już przygotowuje ci drinka w barze.
Wzniosła oczy do góry.
– Czyżbyś chciał doprowadzić dziś do konfrontacji pomiędzy wszystkimi członkami rodzin Andersonów i De Campo?
– Walczymy tylko z tymi, którzy wywołują w nas silne emocje – zadrwił. – Spróbuj nie rozerwać go na strzępy, dobrze?
– Myślisz, że to dobry pomysł? – cicho spytała Lilly, bardziej po to, by udać, że nie czuje gorącego dotyku jego dłoni, gdy wyprowadzał ją z sali, niż z troski o siostrę, która znakomicie umiała radzić sobie sama.
– Uwielbiają się przekomarzać. Oboje będą zachwyceni.
Z trudem nadążała za jego długimi krokami, gdy prowadził ją po schodach na trzecie piętro, gdzie znajdowały się sypialnie. Po drodze skinął głową pracownikowi ochrony, który stał na swym stanowisku.
– Po co tam idziemy? – szepnęła, rumieniąc się pod zaciekawionym spojrzeniem ochroniarza. – Nie możemy porozmawiać w twoim gabinecie?
Minął pokoje gościnne i skierował się do swego apartamentu.
– Nie chcę ryzykować, że ktoś nas podsłucha. Przejdziemy na taras przy naszej sypialni.
– Twojej sypialni – poprawiła. – I nie sądzę…
– Basta, Lilly. – Spojrzał na nią gniewnie. – Jestem twoim mężem, a nie jakimś facetem, który cię podrywa.
Zamknęła usta i weszła za nim przez podwójne drzwi do apartamentu. Za nic w świecie nie chciała spojrzeć na olbrzymie łoże z baldachimem, które ongiś dzielili. Było świadkiem namiętnych scen, których wolała nie pamiętać.
Ich małżeńskie łoże. Miejsce, w którym ona i Riccardo zawsze znajdowali porozumienie.
Pchnął francuskie drzwi wychodzące na obszerny taras. Krzaki róż, które dla niej sprowadził, właśnie zaczynały rozkwitać, wydzielając cudowny zapach.
Z trudem odrzuciła sentymenty i obróciła się, by spojrzeć mu w twarz.
– Więc? – ponagliła ostro. – Co takiego masz do powiedzenia?
– To przykre, że musimy odzywać się do siebie w taki sposób i że do tego doszło.
– Niech cię diabli, Riccardo… – Stanęła na szeroko rozstawionych nogach i spojrzała mu w twarz. – Od ponad roku próbuję cię skłonić, żebyś mi dał rozwód, a ty wciąż odmawiasz. I nagle dzwonisz jak gdyby nigdy nic z idiotycznym pomysłem, by ogłosić rzecz oficjalnie podczas przyjęcia. A teraz bawisz się ze mną w kotka i myszkę. Co ty właściwie wyrabiasz?
Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o poręcz.
– Może gdybyś wcześniej zgodziła się na spotkanie, nie musiałbym się uciekać do takich sposobów.
– Nigdy nic dobrego nie wynikało z tego, że byliśmy razem. Wiesz o tym.
Jego oczy zalśniły.
– To wierutne kłamstwo i ty też o tym wiesz.
Objęła się rękoma.
– Seks nie jest dobrą podstawą małżeństwa.
– Nie tylko seks nas łączył, Lilly. – Jego głęboki głos zmiękł, przybierając aksamitny ton, który sprawiał, że z miejsca topniała. – Ale znacznie, znacznie więcej.
– Nie dość! Nie wyobrażasz sobie, jaka byłam szczęśliwa przez ten ostatni rok.
Jego twarz zbladła pod głęboką opalenizną.
– Byliśmy kiedyś ze sobą szczęśliwi.
Ciaśniej objęła się rękami, usiłując opanować ból, który przeszył jej serce.
– Jesteśmy szczęśliwsi osobno, chyba sam to widzisz.
– Nigdy się z tym nie zgodzę.
Uniosła brodę.
– Chcę rozwodu. Jeśli mi go nie dasz, zwrócę się do adwokata, który go przeprowadzi.
Przygryzł wargę.
– Mogę przeciągać to latami.
– Dlaczego? – Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na niego z rozpaczą. – Między nami wszystko skończone. Wyrządziliśmy sobie nawzajem zbyt wiele krzywd. Czas zacząć nowe życie.
Wbił dłonie w kieszenie, rzucając jej gniewne spojrzenie, które aż zbyt dobrze znała. Cisza, jaka między nimi zapadła, doprowadzała ją do szaleństwa.
– Dobrze.
Patrzyła na niego, nie rozumiejąc.
– Co dobrze?
– Dam ci ten rozwód. Pod jednym warunkiem.
Wiedziała, że powinna teraz wyjść. Uciec najszybciej, jak umie. Ale nie mogła zmusić nóg do wykonania kroku.
– Musisz pozostać moją żoną przez kolejne sześć miesięcy.
Otworzyła usta ze zdumienia.
– Co?!
– Mój ojciec uważa, że powinienem zbudować bardziej ustabilizowany wizerunek, jeśli zarząd firmy ma rozważać moją kandydaturę na prezesa.- Uniósł ramiona i wygiął usta w cynicznym uśmiechu. – Najwyraźniej nie wystarczają im moje dotychczasowe wysiłki.
Lilly poczuła, że gwałtownie spada na ziemię. Wszelkie iluzje, że Riccardo nie chce tego rozwodu, bo wciąż ją kocha, gwałtownie prysły.
– To śmieszne – stwierdziła ochrypłym głosem. – Przestałeś brać udział w wyścigach trzy lata temu.
Wzruszył ramionami.
– Nie mam wpływu na ich punkt widzenia.
– Nasze małżeństwo rozpadło się z powodu twojej obsesyjnej zależności od pracy. Maniakalnej ambicji, by zdobyć stanowisko prezesa zarządu.
– To był jeden z powodów – przyznał ponuro. – Mimo to mój ojciec życzy sobie, żebyśmy się pojednali. Oświadczył, że tylko pod tym warunkiem udzieli mi rekomendacji. Jego zdaniem opinia mediów może ustabilizować mój wizerunek i w istotny sposób wpłynąć na decyzję zarządu.
Jego ojciec życzy sobie ich pojednania? Zawsze sądziła, że ze względu na jej skromne pochodzenie Antonio De Campo uważa ją za kogoś poniżej możliwości swojego syna, tylko jest zbyt uprzejmy, by dać temu wyraz.
– Zdaniem ojca masz na mnie dobry wpływ – uśmiechnął się lekko, a jego surowe rysy nieco zmiękły. – Możliwe, że ma rację.
– To jakiś obłęd. – Potrząsnęła głową i przeszła na skraj tarasu. – Nie potrafimy nawet udawać, że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem.
– Masz krótką pamięć, Lilly.
Jego cicha uwaga sprawiła, że spojrzała mu w twarz.
– Sześć miesięcy. To wszystko, o co proszę. Potem oddam ci wolność.
– Jakie jeszcze warunki postawił twój ojciec? – spytała bezradnie. – Masz przestać prowadzić szybkie samochody i uwodzić słynne modelki?
Zmarszczył brwi.
– Żadna z tych plotek nie jest prawdziwa. Od kiedy cię spotkałem, w moim życiu nie było nikogo innego.
Zesztywniała.
– Prasa dysponuje faktami.
– To kłamstwa.
– Riccardo… – Czuła, że ogarnia ją rozpacz. – Nie…
Podszedł tak blisko, że zablokował jej drogę.
– O co chodzi, tesoro? Masz plany związane z Harrym Taylorem?
Jak się o tym dowiedział? Spotykała się z Harrym tak dyskretnie, że nigdzie ich nie widywano.
– Owszem – rzuciła. – Chcę rozpocząć nowe życie i radzę ci zrobić to samo.
Uniósł rękę i ujął ją pod brodę.
– Zapominasz, że złożyliśmy przysięgę, amore mio. „W zdrowiu i w chorobie, w bogactwie i w biedzie…”
– Nie ja ją złamałam.
W oczach zalśnił mu groźny błysk.
– Nigdy nie zdradziłem cię z Chelsea Tate. Mówiliśmy już o tym.
– I nigdy nie doszliśmy do porozumienia – warknęła. – Nigdy też nie zdołamy udawać prawdziwego uczucia. To będzie farsa.
– Tak? A ja myślę, że chyba się uda – rzekł, nachylając ku niej głowę.
Odskoczyła.
– Riccardo…
Wsunął rękę w jej włosy i przyciągnął ją do siebie.
– Jesteś tutaj, Lilly. Tak jak ja.
– Nie, ja…
Stłumił jej odpowiedź gwałtownym pocałunkiem. Nie troszczył się o wstępy. Po prostu wziął, co do niego należało, całując ją tak, jak uwielbiała. Chwyciła palcami brzeg jego koszuli, zamierzając go odepchnąć, ale nie była w stanie tego zrobić.
Stali tak blisko siebie, że oparła się o niego.
– Ric… – wyszeptała, gdy znów się nad nią nachylił.
– Cicho, Lilly – rozkazał, przesuwając palcem po jej nagich ramionach.
Tym razem jego pocałunek był ciepły, mniej władczy. Jakby nie wymierzał jej kary, lecz czerpał z niego rozkosz. Poczuła, że coś w niej pęka. Zbyt długo jej nie całował, zbyt dawno nie trzymał w ramionach i, Bóg świadkiem, że choć tak wiele rzeczy im nie wyszło, ta do nich nie należała.
A niech to… Mocniej zacisnęła palce na brzegu jego koszuli, próbując utrzymać równowagę.
– To nie jest fair.
Zsunął dłoń po jej biodrze i przyciągnął tak, że przylgnęła do niego całym ciałem.
– Między nami nic nigdy nie było fair. Wirowaliśmy na szalonej karuzeli i nigdy nie mieliśmy dość.
Nie! – ostrzegał ją wewnętrzny głos, ale zdołała tylko wydać stłumiony jęk, poddając się jego bezwzględnej seksualnej władzy, która zawsze ją obezwładniała. Zapomniała o stu pięćdziesięciu osobach, które czekały na dole, a także o tym, jak wielki popełnia błąd. Pragnęła tylko tego pocałunku i uczucia głębokiej intymności, które ją przenikało.
Wtem wokół nich eksplodowało światło. Oślepiona odskoczyła w tył, mrugając w blasku fleszy.
Riccardo zaklął i odciągnął ją od poręczy.
– Dio! Jak się tu dostali?
– Reporterzy? – spytała oszołomiona.
Skinął głową.
Dotknęła palcami warg, wciąż płonących od jego pocałunku. Przecież wszędzie byli ochroniarze. To niemożliwe, by reporterzy mogli wejść niepostrzeżenie.
– Zaplanowałeś to wszystko – powiedziała chłodno. – Ustawiłeś tę scenę, by zadowolić ojca.
– Owszem, zorganizowałem to przyjęcie z jego powodu – przyznał ponuro. – A także z powodu zarządu. Ale na pewno nie zwołałem tu prasy.
Uniosła ręce do skroni. Nie chciała tu przyjść, nie chciała przesuwać się jak manekin wśród tych wszystkich ludzi. Musi jej dać ten rozwód.
Spojrzał na nią i rysy nagle mu stężały.
– O co chodzi? Obawiasz się, że dobry doktor nie zgodzi się na półroczną przerwę?
Potrząsnęła głową.
– Moja odpowiedź brzmi: nie. Nie, nie, nie.
Wygładził koszulę i przeczesał dłonią włosy.
– O dziesiątej złożymy oficjalne oświadczenie.
Obróciła się i ruszyła do drzwi.
– Dam ci ten dom.
Przystanęła w pół kroku.
– Nigdy niczego ode mnie nie chciałaś, ale wiem, że go kochasz. Zapiszę ci ten dom po upływie sześciu miesięcy.
Otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, co może zrobić ze swoją propozycją, ale słowa zamarły jej w krtani. Ten dar mógł opłacić leczenie Lisbeth. Po stokroć.
– Kuszące, prawda? Twój wymarzony dom beze mnie.
Policzyła do pięciu, nim się obróciła. Żadna suma nie mogłaby jej skłonić do zamieszkania na ruinach ich małżeństwa. Ale była zdesperowana. I nie miała wielkiego wyboru. Podniosła na niego wzrok.
– Pomyślę o tym.
– Do dziesiątej, Lilly. – Jego uśmiech nie dotarł do oczu. – Wyobraź sobie, że jesteś Kopciuszkiem, tyle że twój czas nie kończy się o północy, lecz o dziesiątej.