- W empik go
Przykładne dziewczątka. Les Petites Filles modèles - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2020
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Przykładne dziewczątka. Les Petites Filles modèles - ebook
Hrabina de Segur zajęła się literaturą w wieku 57 lat i napisała łącznie dwa i pół tuzina książek. Książki tej autorki skierowana są przede wszystkim do małych dzieci, ale zawierają wiele okrutnych i tragicznych epizodów, które skłoniły niektórych badaczy do porównania hrabiny de Segur z markizem de Sade. Tymczasem sama pisarka uważała, że jej dzieła nie są wcale fikcją, ale książkami, które miały cel wychowawczy. Powieść opowiada historię szczęśliwej i spełnionej rodziny. Matka rodziny to Madame de Fleurville. Od sześciu lat jest wdową i wychowuje dwie córki, Camille i Madeleine. Pewnego dnia na skraju muru otaczającego zamek przewrócił się powóz z dwoma osobami. To Madame de Rosbourg i jej małe dziecko Marguerite. Nie mają one żadnych wiadomości od ojca, który jest kapitanem fregaty, która niedawno zaginęła na Atlantyku. Poprzez różne przygody dziewczęta uczą się odróżniać dobro od zła, zwłaszcza panienka de Rosbourg, najmłodsza, żywa i najbardziej szczera z całej grupy. Choć pełna dobrych intencji, wciąż ma przed sobą długą drogę, by zrównać się z Camille i Madeleine, przedstawianymi jako modele prawości i godności. W dalszej części książki pojawia się nowa postać o wyglądzie potwora: Fédora Fichini. Została macochą Sophie przez małżeństwo. Względem Sophie jest niezwykle okrutna, nie przestając jej chłostać, pozbawiać jedzenia i siniaczyć. W polskim przekładzie imiona dziewczynek zostały przetłumaczone z francuskiego. Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et français.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-116-8 |
Rozmiar pliku: | 368 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przykładne dziewczątka
I. Kamilka i Madzia
Pani Maria F. była matką dwóch miłych i grzecznych dziewczynek, które kochały się bardzo. Często zdarza się widzieć braciszków i siostrzyczki kłócących się, docinających sobie i przychodzących na skargę do rodziców po długich sporach, gdy już nie sposób jest zrozumieć z czyjej strony pochodzi wina. Pomiędzy Kamilką i Madzią nigdy nie było żadnego zajścia, czasem jedna, czasem druga ustępowała życzeniu siostry, chociaż nie były podobne do siebie z usposobienia.
Kamilka była o rok starsza od Madzi, mającej lat osiem. Żywsza i bardziej roztrzepana, przekładająca hałaśliwe nad spokojne zabawy, lubiła biegać i robić wiele zamieszania. Najlepiej bawiła się podczas licznego dziecinnego zebrania, które pozwalało jej urządzać gry ulubione.
Madzia wolała cichutko bawić się lalką swoją własną, a również lalkę Kamilki miała w swej opiece, bez której lalka siostry spędziłaby nieraz noc na krześle, nie zmieniając bielizny ani sukienki w ciągu dni kilku.
Pomimo odmiennych usposobień, dziewczynki były w wielkiej zgodzie. Madzia opuszczała z przyjemnością książkę lub lalkę, jeżeli siostra wyraziła życzenie pójścia na przechadzkę lub pobiegania trochę; Kamusia ze swej strony poświęcała chętnie zamiłowanie spaceru i gonienia motyli, o ile tylko Magdalenka zapragnęła spokojniejszej zabawy.
Miłe i dobre siostrzyczki czuły się najzupełniej szczęśliwe, matka kochała je bardzo, a wszyscy znajomi starali się dostarczyć im jak najwięcej przyjemności.II. Przechadzka i wypadek na gościńcu.
Pewnego dnia Madzia czesała swą lalusię, Kamilka podawała jej grzebienie, układała sukienki i pantofelki, przestawiała łóżeczka lalek, szafy, komódki, krzesełka i stoliki. Urządzała w ten sposób przenosiny, gdyż „te panie” czyli lalki zmieniały mieszkanie.
– Zaręczam ci, że lalkom daleko lepiej było na dawnem mieszkaniu – zawołała Madzia – miały tam więcej miejsca na swoje meble.
– To prawda – moja droga – ale im się już tamto sprzykrzyło, a przytem im się zdaje, że w tym mniejszym pokoiku będą miały cieplej – zapewniała Kamusia.
– O, co do tego, to się bardzo mylą – odparła Magdalenka – gdyż będą miały drzwi obok, a łóżeczka tuż przy oknie, które również ciepła im nie doda.
– W takim razie niech pomieszkają tu czas jakiś, a potem poszukamy im lepszego kącika. Czy nie masz nic przeciw temu, moja Madziu?
– Ani trochę – odrzekła młodsza siostrzyczka – szczególniej jeśli tobie to sprawia przyjemność.
Gdy Kamilka ukończyła przeprowadzkę lalek, zaproponowała Magdalence, która ubrała już lalki, aby poszły ze służącą na spacer. Zawołały Elizę, zapytując czy chciałaby się przejść z niemi.
– Bardzo chętnie – odrzekła – w jaką stronę pójść mamy?
– Pójdziemy do gościńca, żeby zobaczyć przejeżdżające powozy – zawołała Kamilka. – Dobrze, Madziu?
– Naturalnie; a jeżeli zobaczymy tam ubogie kobiety z dziećmi, damy im jałmużnę. Wezmę z sobą pięć groszy.
– O tak, masz słuszność siostrzyczko. I ja wezmę moje dziesięć groszy.
To rzekłszy dziewczynki zadowolone pobiegły przodem, służąca szła za niemi. Zatrzymały się przy ogrodzeniu gościńca i oczekując na przejazd podróżnych, zabawiały się rwaniem kwiatów dla zrobienia z nich wieńców swym lalusiom.
– Słyszę turkot powozu! – zawołała Madzia.
– Jak szybko jedzie! Za chwilę go zobaczymy.
– Wydaje mi się, że ktoś przywołuje pomocy. Nie słyszysz, Kamusiu?
– Nie. Słyszę tylko zbliżający się turkot.
Madzia nie omyliła się, gdyż zaledwie Kamilka wymówiła te słowa, najwyraźniej dały się słyszeć przenikliwe krzyki i w chwilę potem dziewczynki i służąca, oniemiałe z przerażenia, ujrzały powóz ciągniony przez rozhukane konie. Jakaś pani i jej zaledwie czteroletnia córeczka krzyczały wniebogłosy, stangret spadł z kozła, powóz przejechał przez jego ciało, konie puszczone samopas pędziły przed siebie, jak szalone, wprost do rowu, oddzielającego szosę od ornego pola.
Powóz wywrócił się i wpadł w rów, konie splątane szarpały się, następnie wylęknione dziewczynki usłyszały jęk straszny, poczem wszystko ucichło. Służąca, opamiętawszy się nieco, podbiegła do nieszczęsnych ofiar wypadku. Kamilka i Magdalenka pośpieszyły za nią ze drżeniem.
Jeden koń leżał w wodzie, drugi miał nogę złamaną i czynił niemożliwe wysiłki, żeby się podnieść z miejsca.
– Sprobuję otworzyć drzwiczki powozu – rzekła Eliza – ale nie zbliżajcie się tutaj, bo gdyby konie szarpnęły, mogłyby was zabić.
W środku powozu ujrzała panią z dzieckiem zakrwawione, bez ruchu.
– O, mój Boże!... – zawołała Eliza – muszą być ciężko ranne lub nieżywe!...
Kamilka i Magdalenka płakały rzewnie. Eliza miała nadzieję, że matka i dziecko zemdlały z przestrachu i starała się oderwać malutką, którą matka przyciskała mocno do piersi.
Z wysiłkiem udało się jej tego dokonać. Dziecko było blade i ociekające krwią. Nie chcąc położyć go na wilgotnej ziemi, zwróciła się do stojących opodal dziewczątek, zapytując, czy będą miały odwagę i siłę zanieść dziecinę aż do ławki, stojącej po drugiej stronie ogrodzenia.
– O tak, Elizo – zawołała Kamilka wzruszona – potrafimy ją zanieść. Biedne maleństwo całe we krwi, ale żyje, jestem pewna, że żyje! Daj je nam! Madziu, pomóż mi, proszę.
– Nie mogę, Kamusiu – odparła Madzia głosem słabym i drżącym. Ta krew, ta biedna matka zabita i to dziecko nieżywe odbierają mi siły potrzebne do pomocy. Nie mogę, doprawdy nie mogę, – dodała wybuchając płaczem.
– A więc zaniosę sama – rzekła Kamilka. – Starczy mi sił, ponieważ tak uczynić należy. Dobry Bóg mi dopomoże.
To mówiąc, podniosła bezwładną dziecinę, ujęła ją w ramiona i pomimo tego ciężaru zbyt wielkiego na jej lata, starała się wydostać z rowu, ale pośliznęła się i omal nie upuściła malutkiej na ziemię. Madzia, przemógłszy swój lęk, rzuciła się na pomoc siostrze i obie razem wydobyły się na równą powierzchnię drogi i doniosły dziecko do ławki przez Elizę wskazanej.
Zmęczyły się bardzo i oddychały z trudem. Kamilka położyła dziecię na swych kolanach, Madzia zaczerpnęła wody i podała siostrze, a ta zmyła krew z twarzy malutkiej dziewczynki i otarła chusteczką. Radosny okrzyk wyrwał się z jej piersi, gdy dostrzegła, że mała nie jest raniona.
– Madziu, moja złota, chodź prędzej! Malutka żyje!... Westchnęła głęboko!... Tak, tak, oddycha!... Otwiera oczki!...
Madzia przybiegła natychmiast. Dziecina istotnie powracała do życia i spoglądała dokoła siebie z minką wystraszoną.
– Mamusiu! Gdzie mamusia? Chcę widzieć mamusię! – wołała z płaczem.
– Mamusia zaraz przyjdzie – odrzekła Kamilka, całując dziecinę. – Nie płacz, zostań ze mną i moją siostrzyczką Madzią.
– Nie, nie, chcę do mamusi, – upierała się mała. – Te niegodziwe konie zabrały mamusię i poniosły daleko!
– Niegodziwe konie wpadły w wielki otwór, wcale mamusi twojej nie poniosły daleko. Patrz, oto nasza służąca, Eliza, niesie twoją mamusię, która śpi.
Eliza przywoławszy dwu przechodzących drogą ludzi, wyciągnęła z powozu zemdloną kobietę, mającą głęboka ranę w głowie. Twarz, szyja i ramiona oblane miała krwią, ale serce jej biło słabo. Eliza posłała natychmiast jednego z pomagających jej ludzi do dworu, aby zawiadomić matkę Kamilki i Madzi o zaszłym wypadku i poprosić o przysłanie służby dla zaniesienia rannej pani i jej córeczki oraz poratowania stangreta, leżącego na drodze. Trzeba było również zająć się końmi, które szarpały się w błocie i wspinały na powóz.
W kwadrans potem przybyła pani Marja z kilku ludźmi i zaprzężonym powozikiem, w którym ostrożnie ułożono nieznajomą, poczem zajęto się rannym stangretem, który też dawał znaki życia; podniesiono wreszcie powóz wywrócony i rozplątano konie.
Maleństwo tymczasem zupełnie się uspokoiło, nie miało żadnej rany, omdlenie spowodowane było strachem i wstrząśnieniem podczas upadku.
W obawie, aby widok matki zakrwawionej nie uczynił na malutkiej zbyt silnego wrażenia, dziewczątka prosiły, żeby wolno im było odprowadzić ją pieszo do domu. Dziecko oswoiło się już z Kamilką i Madzią, które przemawiały doń pieszczotliwie i myśląc, że mamusia zasnęła, zgodziło się chętnie pójść z niemi.
W drodze dziewczątka rozpytywały malutką jak jej na imię i dowiedziały się, że zowią ją Małgosią albo Stokrotką.
– A mamusia jak się nazywa?
– Moja mamusia nazywa się mamusia – odpowiedziała malutka.
– Ale powiedz, jakie nosi nazwisko?
– Nazwisko? Mamusia i już.
– Przecież służąca nie nazywa jej mamusią! – zawołała Madzia ze śmiechem.
– Służący mówią do mamusi: pani.
– Daj pokój, Madziu, nie dowiesz się od niej nic więcej, bo jest jeszcze za mała. Powiedz mi, Stokrotko, dokąd jechałaś teraz z mamusią, gdy te niegodziwe konie wciągnęły was do rowu?
– Jechałyśmy do cioci. Nie lubię tej cioci, bo jest zła i zawsze się gniewa! Wolę być z mamusią i z wami, – dodała całując kolejno obie dziewczynki, które ją uścisnęły nawzajem.
– A jak wy się nazywacie? – zapytała Stokrotka swych opiekunek.
– Ja mam na imię Kamila a moja siostrzyczka Magdalena.
– Będziecie teraz moje mamusie. Mamusia Kama i mamusia Magdalenka! – zawołała Stokrotka wesoło.
Tak rozmawiając, zbliżyły się do pięknego dworu, wyprzedzone już przez panią Marję, która natychmiast posłała po lekarza i ułożyła chorą na wygodnem posłaniu. Zawiązano jej dokładnie ranę, żeby powstrzymać upływ krwi i powoli odzyskiwała przytomność. Poprosiła zaraz, żeby jej przyprowadzono córeczkę, która weszła cichutko, na palcach, gdyż uprzedzono ją, że mamusia jest chora.
Kamilka i Madzia wsunęły się za nią.
– Biedna mamusia! Czy mamusię główka boli? – pytała Stokrotka podbiegając do matki:
– O tak, dziecinko, bardzo boli.
– Będę siedziała przy mamusi.
– Nie, dziecko drogie, pocałuj mnie tylko i idź bawić się z temi miłemi dziewczynkami, które przyszły z tobą. Widzę z ich oczu, że są bardzo dobre.
– O tak, mamusieńko. Bardzo dobre! Kamilka dała mi swoją lalkę, śliczną lalusię! A Madzia przyniosła mi doskonałe bułeczki z konfiturami.
Stokrotka opowiadałaby jeszcze długo o swych radościach, ale pani Marja weszła do pokoju chorej i widząc, że jest podniecona, radziła Stokrotce pójść z małemi „mamusiami”, żeby starsza mamusia mogła wyspać się trochę.
Dziecinka usłuchała i, pocałowawszy serdecznie matkę, poszła z dziewczątkami.III. Stokrotka.
– Bierz, co ci się tylko podoba i baw się naszemi zabawkami – mówiła Madzia do Stokrotki.
– Jakie śliczne lalki!.. A ta jedna taka duża, jak ja! – wołała Stokrotka z zachwytem. – A tamta leży w łóżeczku, pewno chora tak jak moja mamusia!.. Ach! jaki piesek!.. Zupełnie jak żywy. I osiołek także ładniutki. Co tu jest małych talerzyków, filiżanek, łyżeczek i widelców!.. I nożyki są także. Ach, jaki mały omnibus, komódka pełna sukienek, pończoszek, koszulek lalczynych... Jak wszystko porządnie poukładane. Ile książeczek z obrazkami! Pełna szafka!
Kamilka i Madzia śmiały się, widząc zachwyt Stokrotki, przebiegającej od jednej zabawki do drugiej, nie wiedząc po którą sięgnąć i zatrzymując się wkońcu na środku pokoju, klaszcząc w rączki z wielkiego uradowania. Wreszcie wzięła omnibus zaprzężony w cztery konie i prosiła dziewczątka, żeby poszły z nią do ogrodu, gdzie można będzie wozić go po alejach.
Pobiegły wszystkie trzy, bawiąc się wesoło, ale wkrótce zaprząg wywrócił się, wszystkie lalki siedzące w omnibusie powypadały na ziemię, a szkła w oknach potłukły się z hałasem.
– O mój Boże, mój Boże! – wołała Stokrotka płacząc – zepsułam zabawkę Kamilki! Już nigdy więcej tego nie zrobię.
– Nie płacz, moja Stokroteczko – uspokajała ją Kamilka. – Wszystko się naprawi. Posadzimy lalusie do środka, a potem poproszę mamusię, żeby kazała wstawić nowe szkiełka do omnibusu.
– A jeżeli lalusie tak główka boli, jak moją mamę? – pytała Stokrotka.
– Niema obawy! One mają wszystkie twarde i mocne głowy, – mówiła Madzia z przekonaniem. – Patrz, już wszystkie siedzią na swych miejscach i mają się doskonale.
– Tem lepiej – zawołała Stokrotka – bałam się, by wam nie zrobić przykrości.
Zaprząg potoczył się znowu po alei, ale tym razem Stokrotka wiozła go bardzo ostrożnie, miała bowiem dobre serduszko i nie chciała za nic w świecie zrobić krzywdy nikomu, zwłaszcza swym małym przyjaciółkom.
Zawołano je wkrótce na obiad, poczem Stokrotka położyła się spać, gdyż ogromnie czuła się zmęczona.IV. Zamiar wspólnego pożycia.
Podczas zabawy dzieci w ogrodzie, przybył lekarz i opatrzywszy chorą, nie znalazł nic niebezpiecznego, zalecił tylko spokój i przepisał okłady.
Stokrotka kilka razy dziennie odwiedzała matkę, ale zawsze na krótko, gdyż jej żywość i ustawiczny szczebiot męczyły nieco chorą. Natomiast obecność pani Marji i jej starania sprawiały prawdziwą ulgę powracającej do zdrowia, która z żalem mówiła o konieczności prędkiego z nią rozstania.
– A dlaczegoż miałybyśmy rozstać się droga pani – rzekła pani Marja z właściwym sobie serdecznym uśmiechem. – Córeczki nasze tak się pokochały i ja byłabym pani niezmiernie wdzięczna, gdyby pani przyrzekła, że nas tak rychło nie opuści.
– Możeby to było niewłaściwe ze względu na rodzinę pani... szepnęła chora.
– Bynajmniej. Od czasu śmierci męża, który poległ na wojnie, mieszkam na wsi w zupełnej samotności. Pani również niema dotąd wiadomości od męża swego, od kiedy udał się w podróż morską.
– O tak – odrzekła chora. – Prawdopodobnie okręt zatonął, gdyż od lat dwuch, pomimo wszelkich poszukiwań mego brata, który jest także marynarzem, nie udało się odszukać żadnych śladów ani wieści o moim mężu i jego towarzyszach. O ile więc niema pani nic przeciw temu, zgodziłabym się chętnie mieszkać z nią razem i moją malutką widzieć pod opieką jej miłych córeczek.
– A więc, droga pani, rzecz jest postanowiona. Zaraz oznajmię tę radosną nowinę moim dziewczątkom, które będą nią ucieszone.
I to mówiąc, pani Marja pośpieszyła do dziecinnego pokoju, w którym Kamilka i Madzia odrabiały swe lekcje bardzo uważnie, a Stokrotka bawiła się lalkami, opowiadając im cichutko bajeczki, żeby nie przeszkadzać starszym dziewczynkom.
Gdy matka powiedziała dzieciom o powstałym projekcie zatrzymania gości na czas dłuższy u siebie, dziewczynki nie posiadały się z radości, a Stokrotka przytuliła się do pani Marji jak do kogoś bardzo bliskiego.
– Dzieci kochane, rzekła pani Marja, – jeżeli chcecie mię uszczęśliwić, jak to czyniłyście dotąd, starajcie się podwoić jeszcze gorliwość w pracy, posłuszeństwo mamie i uprzejmość między sobą. Stokrotka jest młodsza od was, więc na was leżeć będzie obowiązek wychowywania jej według wskazówek jej matki i moich. Chcąc, żeby była grzeczna, trzeba koniecznie udzielać jej rad dobrych, a przedewszystkiem zachęcać własnym przykładem.
– Niech mamusia będzie spokojna – odezwała się Kamilka – wychowamy Stokrotkę tak starannie, jak mamusia nas wychowuje. Będę ją uczyła pisać i czytać, a Madzia wskaże jak należy porządkować i wszystko kłaść na miejscu. Nieprawdaż, Madziu?
– Ma się rozumieć – odrzekła zapytana. – Zresztą Stokrotka jest tak łagodna i grzeczna, że nie będziemy miały dużo kłopotu z taką uczennicą.
– Postaram się być zawsze bardzo grzeczną! – zawołała Stokrotka, całując kolejno to jedną, to drugą dziewczynkę. – Obiecuję być posłuszną, żebyście były ze mnie zawsze zadowolone.
– A więc proszę cię, moja droga, abyś pobiegała godzinkę po ogrodzie, jak ci doradzałam – rzekła Kamilka. – Od kiedy zaczęłyśmy lekcje, nie wychodziłaś wcale z pokoju. Jeżeli będziesz wciąż siedziała, stracisz kolorki na twarzy i możesz się rozchorować.
– O, Kamilko! proszę cię, pozwól mi zostać tutaj. Tak cię bardzo kocham!... – mówiła Stokrotka przymilnym głosikiem.
Kamilka gotowa już była ulec prośbie dziecka, ale Madzia, przewidując to, postanowiła zmusić Stokrotkę do posłuszeństwa, wiedząc o tem, że raz ustępując naleganiom trzebaby potem nieraz spełnić jej wolę. Wzięła więc Stokrotkę za rączkę i otwierając drzwi, powiedziała:
– Kamusia już dwa razy powtórzyła ci, że masz iść do ogrodu, a ty prosisz wciąż o pozostanie choć małą chwileczkę. Siostrzyczka moja jest tak uprzejma, że cię słucha, ale tym razem życzymy sobie, byś wyszła. Jeżeli więc Stokrotka pragnie być grzeczną, jak to przed chwilą przyrzekła, powinna być posłuszna. Idź więc moja malutka, a za godzinę do nas powrócisz.
Stokrotka spojrzała błagalnym wzrokiem na Kamilkę, która wyczuwała doskonale, że siostra ma słuszność, ale nie miała odwagi podnieść oczu, by nie spotkać się ze spojrzeniem dziecka i nie dać się wzruszyć.
Stokrotka, widząc, że musi poddać się konieczności, wyszła zwolna i skierowała się do ogrodu.
Pani Marja wysłuchała całej tej scenki w milczeniu, poczem zbliżywszy się do Madzi ucałowała ją serdecznie.
– Dobrze postąpiłaś, moje dziecko – rzekła z uśmiechem. – A ty, Kamilko, trzymaj się mocno, czyń tak samo, jak twoja siostrzyczka.
To rzekłszy, wyszła z pokoju.Les Petites Filles modèles
I. CAMILLE ET MADELEINE
Mme de Fleurville était la mère de deux petites filles, bonnes, gentilles, aimables, et qui avaient l’une pour l’autre le plus tendre attachement. On voit souvent des frères et des sœurs se quereller, se contredire et venir se plaindre à leurs parents après s’être disputés de manière qu’il soit impossible de démêler de quel côté vient le premier tort. Jamais on n’entendait une discussion entre Camille et Madeleine. Tantôt l’une, tantôt l’autre cédait au désir exprimé par sa sœur.
Pourtant leurs goûts n’étaient pas exactement les mêmes. Camille, plus âgée d’un an que Madeleine, avait huit ans. Plus vive, plus étourdie, préférant les jeux bruyants aux jeux tranquilles, elle aimait à courir, à faire et à entendre du tapage. Jamais elle ne s’amusait autant que lorsqu’il y avait une grande réunion d’enfants, qui lui permettait de se livrer sans réserve à ses jeux favoris.
Madeleine préférait au contraire à tout ce joyeux tapage les soins qu’elle donnait à sa poupée et à celle de Camille, qui, sans Madeleine, eût risqué souvent de passer la nuit sur une chaise et de ne changer de linge et de robe que tous les trois ou quatre jours.
Mais la différence de leurs goûts n’empêchait pas leur parfaite union. Madeleine abandonnait avec plaisir son livre ou sa poupée dès que sa sœur exprimait le désir de se promener ou de courir ; Camille, de son côté, sacrifiait son amour pour la promenade et pour la chasse aux papillons dès que Madeleine témoignait l’envie de se livrer à des amusements plus calmes.
Elles étaient parfaitement heureuses, ces bonnes petites sœurs, et leur maman les aimait tendrement ; toutes les personnes qui les connaissaient les aimaient aussi et cherchaient à leur faire plaisir.II. LA PROMENADE, L’ACCIDENT
Un jour, Madeleine peignait sa poupée ; Camille lui présentait les peignes, rangeait les robes, les souliers, changeait de place les lits de poupée, transportait les armoires, les commodes, les chaises, les tables. Elle voulait, disait-elle, faire leur déménagement : car ces dames (les poupées) avaient changé de maison.
Madeleine.
Je t’assure, Camille, que les poupées étaient mieux logées dans leur ancienne maison ; il y avait bien plus de place pour leurs meubles.
Camille.
Oui, c’est vrai, Madeleine ; mais elles étaient ennuyées de leur vieille maison. Elles trouvent d’ailleurs qu’ayant une plus petite chambre elles y auront plus chaud.
Madeleine.
Oh ! quant à cela, elles se trompent bien, car elles sont près de la porte, qui leur donnera du vent, et leurs lits sont tout contre la fenêtre, qui ne leur donnera pas de chaleur non plus.
Camille.
Eh bien ! quand elles auront demeuré quelque temps dans cette nouvelle maison, nous tâcherons de leur en trouver une plus commode. Du reste, cela ne te contrarie pas, Madeleine ?
Madeleine.
Oh ! pas du tout, Camille, surtout si cela te fait plaisir. »
Camille, ayant achevé le déménagement des poupées, proposa à Madeleine, qui avait fini de son côté de les coiffer et de les habiller, d’aller chercher leur bonne pour faire une longue promenade. Madeleine y consentit avec plaisir ; elles appelèrent donc Élisa.
« Ma bonne, lui dit Camille, voulez-vous venir promener avec nous ?
Élisa.
Je ne demande pas mieux, mes petites ; de quel côté irons-nous ?
Camille.
Du côté de la grande route, pour voir passer les voitures ; veux-tu, Madeleine ?
Madeleine.
Certainement ; et si nous voyons de pauvres femmes et de pauvres enfants, nous leur donnerons de l’argent. Je vais emporter cinq sous.
Camille.
Oh ! oui, tu as raison, Madeleine ; moi, j’emporterai dix sous. »
Voilà les petites filles bien contentes ; elles courent devant leur bonne, et arrivent à la barrière qui les séparait de la route ; en attendant le passage des voitures, elles s’amusent à cueillir des fleurs pour en faire des couronnes à leurs poupées.
« Ah ! j’entends une voiture, s’écrie Madeleine.
— Oui. Comme elle va vite ! nous allons bientôt la voir.
— Écoute donc, Camille ; n’entends-tu pas crier ?
— Non, je n’entends que la voiture qui roule. »
Madeleine ne s’était pas trompée : car, au moment où Camille achevait de parler, on entendit bien distinctement des cris perçants, et, l’instant d’après, les petites filles et la bonne, qui étaient restées immobiles de frayeur, virent arriver une voiture attelée de trois chevaux de poste lancés ventre à terre, et que le postillon cherchait vainement à retenir.
Une dame et une petite fille de quatre ans, qui étaient dans la voiture, poussaient les cris qui avaient alarmé Camille et Madeleine.
À cent pas de la barrière, le postillon fut renversé de son siège, et la voiture lui passa sur le corps ; les chevaux, ne se sentant plus retenus ni dirigés, redoublèrent de vitesse et s’élancèrent vers un fossé très profond, qui séparait la route d’un champ labouré. Arrivée en face de la barrière où étaient Camille, Madeleine et leur bonne, toutes trois pâles d’effroi, la voiture versa dans le fossé ; les chevaux furent entraînés dans la chute ; on entendit un cri perçant, un gémissement plaintif, puis plus rien.
Quelques instants se passèrent avant que la bonne fût assez revenue de sa frayeur pour songer à secourir cette malheureuse dame et cette pauvre enfant, qui probablement avaient été tuées par la violence de la chute. Aucun cri ne se faisait plus entendre. Et le malheureux postillon, écrasé par la voiture, ne fallait-il pas aussi lui porter secours ?
Enfin, elle se hasarda à s’approcher de la voiture culbutée dans le fossé. Camille et Madeleine la suivirent en tremblant.
Un des chevaux avait été tué ; un autre avait la cuisse cassée et faisait des efforts impuissants pour se relever ; le troisième, étourdi et effrayé de sa chute, était haletant et ne bougeait pas.
« Je vais essayer d’ouvrir la portière, dit la bonne ; mais n’approchez pas, mes petites : si les chevaux se relevaient, ils pourraient vous tuer. »
Elle ouvre, et voit la dame et l’enfant sans mouvement et couvertes de sang.
« Ah ! mon Dieu ! la pauvre dame et la petite fille sont mortes ou grièvement blessées. »
Camille et Madeleine pleuraient. Élisa, espérant encore que la mère et l’enfant n’étaient qu’évanouies, essaya de détacher la petite fille des bras de sa mère, qui la tenait fortement serrée contre sa poitrine ; après quelques efforts, elle parvient à dégager l’enfant, qu’elle retire pâle et sanglante. Ne voulant pas la poser sur la terre humide, elle demande aux deux sœurs si elles auront la force et le courage d’emporter la pauvre petite jusqu’au banc qui est de l’autre côté de la barrière.
« Oh ! oui, ma bonne, dit Camille ; donnez-la-nous, nous pourrons la porter, nous la porterons. Pauvre petite, elle est couverte de sang ; mais elle n’est pas morte, j’en suis sûre. Oh non ! non, elle ne l’est pas. Donnez, donnez, ma bonne. Madeleine, aide-moi.
— Je ne peux pas, Camille, répondit Madeleine d’une voix faible et tremblante. Ce sang, cette pauvre mère morte, cette pauvre petite morte aussi, je crois, m’ôtent la force nécessaire pour t’aider. Je ne puis… que pleurer.
— Je l’emporterai donc seule, dit Camille. J’en aurai la force, car il le faut, le bon Dieu m’aidera. »
En disant ces mots elle relève la petite, la prend dans ses bras, et malgré ce poids trop lourd pour ses forces et son âge, elle cherche à gravir le fossé ; mais son pied glisse, ses bras vont laisser échapper son fardeau, lorsque Madeleine, surmontant sa frayeur et sa répugnance, s’élance au secours de sa sœur et l’aide à porter l’enfant ; elles arrivent au haut du fossé, traversent la route, et vont tomber épuisées sur le banc que leur avait indiqué Élisa.
Camille étend la petite fille sur ses genoux ; Madeleine apporte de l’eau qu’elle a été chercher dans un fossé ; Camille lave et essuie avec son mouchoir le sang qui inonde le visage de l’enfant, et ne peut retenir un cri de joie lorsqu’elle voit que la pauvre petite n’a pas de blessure.
« Madeleine, ma bonne, venez vite ; la petite fille n’est pas blessée… elle vit ! elle vit… elle vient de pousser un soupir… Oui, elle respire, elle ouvre les yeux. »
Madeleine accourt ; l’enfant venait en effet de reprendre connaissance. Elle regarde autour d’elle d’un air effrayé.
« Maman ! dit-elle, maman ! je veux voir maman !
— Ta maman va venir, ma bonne petite, répond Camille en l’embrassant. Ne pleure pas ; reste avec moi et avec ma sœur Madeleine.
— Non, non, je veux voir maman ; ces méchants chevaux ont emporté maman.
— Les méchants chevaux sont tombés dans un grand trou ; ils n’ont pas emporté ta maman, je t’assure. Tiens, vois-tu ? Voilà ma bonne Élisa ; elle apporte ta maman qui dort. »
La bonne, aidée de deux hommes qui passaient sur la route, avait retiré de la voiture la mère de la petite fille. Elle ne donnait aucun signe de vie ; elle avait à la tête une large blessure ; son visage, son cou, ses bras étaient inondés de sang. Pourtant son cœur battait encore ; elle n’était pas morte.
La bonne envoya l’un des hommes qui l’avaient aidée avertir bien vite Mme de Fleurville d’envoyer du monde pour transporter au château la dame et l’enfant, relever le postillon, qui restait étendu sur la route, et dételer les chevaux qui continuaient à se débattre et à ruer contre la voiture.
L’homme part. Un quart d’heure après, Mme de Fleurville arrive elle-même avec plusieurs domestiques et une voiture, dans laquelle on dépose la dame. On secourt le postillon, on relève la voiture versée dans le fossé.
La petite fille, pendant ce temps, s’était entièrement remise : elle n’avait aucune blessure ; son évanouissement n’avait été causé que par la peur et la secousse de la chute.
De crainte qu’elle ne s’effrayât à la vue du sang qui coulait toujours de la blessure de sa mère, Camille et Madeleine demandèrent à leur maman de la ramener à pied avec elles. La petite, habituée déjà aux deux sœurs, qui la comblaient de caresses, croyant sa mère endormie, consentit avec plaisir à faire la course à pied.
Tout en marchant, Camille et Madeleine causaient avec elle.
Madeleine.
Comment t’appelles-tu, ma chère petite ?
Marguerite.
Je m’appelle Marguerite.
Camille.
Et comment s’appelle ta maman ?
Marguerite.
Ma maman s’appelle maman.
Camille.
Mais son nom ? Elle a un nom, ta maman ?
Marguerite.
Oh oui ! elle s’appelle maman.
Camille, riant.
Mais les domestiques ne l’appellent pas maman ?
Marguerite.
Ils l’appellent madame.
Madeleine.
Mais, madame qui ?
Marguerite.
Non, non. Pas madame qui ; seulement madame.
Camille.
Laisse-la, Madeleine ; tu vois bien qu’elle est trop petite ; elle ne sait pas. Dis-moi, Marguerite, où allais-tu avec ces méchants chevaux qui t’ont fait tomber dans le trou ?
Marguerite.
J’allais voir ma tante ; je n’aime pas ma tante ; elle est méchante, elle gronde toujours. J’aime mieux rester avec maman… et avec vous, ajouta-t-elle en baisant la main de Camille et de Madeleine.
Camille et Madeleine embrassèrent la petite Marguerite.
Marguerite.
Comment vous appelle-t-on ?
Camille.
Moi, je m’appelle Camille, et ma sœur s’appelle Madeleine.
Marguerite.
Eh bien ! vous serez mes petites mamans. Maman Camille et maman Madeleine.
Tout en causant, elles étaient arrivées au château. Mme de Fleurville s’était empressée d’envoyer chercher un médecin et avait fait coucher Mme de Rosbourg dans un bon lit. Son nom était gravé sur une cassette qui se trouvait dans sa voiture, et sur les malles attachées derrière. On avait bandé sa blessure pour arrêter le sang, et elle reprenait connaissance par degrés. Au bout d’une demi-heure, elle demanda sa fille, qu’on lui amena.
Marguerite entra bien doucement, car on lui avait dit que sa maman était malade. Camille et Madeleine l’accompagnaient.
« Pauvre maman, dit-elle en entrant, vous avez mal à la tête ?
— Oui, mon enfant, bien mal.
— Je veux rester avec vous, maman. — Non, ma chère petite ; embrasse-moi seulement, et puis tu t’en iras avec ces bonnes petites filles ; je vois à leur physionomie qu’elles sont bien bonnes.
— Oh oui ! maman, bien bonnes ; Camille m’a donné sa poupée ; une bien jolie poupée !… et Madeleine m’a fait manger une tartine de confiture. »
Mme de Rosbourg sourit de la joie de la petite Marguerite, qui allait parler encore, lorsque Mme de Fleurville, trouvant que la malade s’était déjà trop agitée, conseilla à Marguerite d’aller jouer avec ses deux petites mamans, pour que sa grande maman pût dormir.
Marguerite, après avoir encore embrassé Mme de Rosbourg, sortit avec Camille et Madeleine.III. MARGUERITE
Madeleine
Prends tout ce que tu voudras, ma chère Marguerite ; amuse-toi avec nos joujoux.
Marguerite
Oh ! les belles poupées ! En voilà une aussi grande que moi… En voilà encore deux bien jolies !… Ah ! cette grande qui est couchée dans un beau petit lit ! elle est malade comme pauvre maman… Oh ! le beau petit chien ! comme il a de beaux cheveux ! on dirait qu’il est vivant. Et le joli petit âne… Oh ! les belles petites assiettes ! des tasses, des cuillers, des fourchettes ! et des couteaux aussi ! Un petit huilier, des salières ! Ah ! la jolie petite diligence !… Et cette petite commode pleine de robes, de bonnets, de bas, de chemises aux poupées !… Comme c’est bien rangé !… Les jolis petits livres ! Quelle quantité d’images ! il y en a plein l’armoire ! »
Camille et Madeleine riaient de voir Marguerite courir d’un jouet à l’autre, ne sachant lequel prendre, ne pouvant tout tenir ni tout regarder à la fois, en poser un, puis le reprendre, puis le laisser encore, et, dans son indécision, rester au milieu de la chambre, se tournant à droite, à gauche, sautant, battant des mains de joie et d’admiration. Enfin, elle prit la petite diligence attelée de quatre chevaux, et elle demanda à Camille et à Madeleine de sortir avec elle pour mener la voiture dans le jardin.
Elles se mirent toutes trois à courir dans les allées et sur l’herbe ; après quelques tours, la diligence versa. Tous les voyageurs qui étaient dedans se trouvèrent culbutés les uns sur les autres ; une glace de la portière était cassée.
« Ah ! mon Dieu, mon Dieu ! s’écria Marguerite en pleurant, j’ai cassé votre voiture, Camille. J’en suis bien fâchée ; bien sûr, je ne le ferai plus.
Camille
Ne pleure pas, ma petite Marguerite, ce ne sera rien. Nous allons ouvrir la portière, rasseoir les voyageurs à leurs places, et je demanderai à maman de faire mettre une autre glace.
Marguerite
Mais si les voyageurs ont mal à la tête, comme maman ?
Madeleine
Non, non, ils ont la tête trop dure. Tiens, vois-tu, les voilà tous remis, et ils se portent à merveille.
Marguerite
Tant mieux ! J’avais peur de vous faire de la peine. »
La diligence relevée, Marguerite continua à la traîner, mais avec plus de précaution, car elle avait un très bon cœur, et elle aurait été bien fâchée de faire de la peine à ses petites amies.
Elles rentrèrent au bout d’une heure pour dîner, et couchèrent ensuite la petite Marguerite, qui était très fatiguée.
I. Kamilka i Madzia
Pani Maria F. była matką dwóch miłych i grzecznych dziewczynek, które kochały się bardzo. Często zdarza się widzieć braciszków i siostrzyczki kłócących się, docinających sobie i przychodzących na skargę do rodziców po długich sporach, gdy już nie sposób jest zrozumieć z czyjej strony pochodzi wina. Pomiędzy Kamilką i Madzią nigdy nie było żadnego zajścia, czasem jedna, czasem druga ustępowała życzeniu siostry, chociaż nie były podobne do siebie z usposobienia.
Kamilka była o rok starsza od Madzi, mającej lat osiem. Żywsza i bardziej roztrzepana, przekładająca hałaśliwe nad spokojne zabawy, lubiła biegać i robić wiele zamieszania. Najlepiej bawiła się podczas licznego dziecinnego zebrania, które pozwalało jej urządzać gry ulubione.
Madzia wolała cichutko bawić się lalką swoją własną, a również lalkę Kamilki miała w swej opiece, bez której lalka siostry spędziłaby nieraz noc na krześle, nie zmieniając bielizny ani sukienki w ciągu dni kilku.
Pomimo odmiennych usposobień, dziewczynki były w wielkiej zgodzie. Madzia opuszczała z przyjemnością książkę lub lalkę, jeżeli siostra wyraziła życzenie pójścia na przechadzkę lub pobiegania trochę; Kamusia ze swej strony poświęcała chętnie zamiłowanie spaceru i gonienia motyli, o ile tylko Magdalenka zapragnęła spokojniejszej zabawy.
Miłe i dobre siostrzyczki czuły się najzupełniej szczęśliwe, matka kochała je bardzo, a wszyscy znajomi starali się dostarczyć im jak najwięcej przyjemności.II. Przechadzka i wypadek na gościńcu.
Pewnego dnia Madzia czesała swą lalusię, Kamilka podawała jej grzebienie, układała sukienki i pantofelki, przestawiała łóżeczka lalek, szafy, komódki, krzesełka i stoliki. Urządzała w ten sposób przenosiny, gdyż „te panie” czyli lalki zmieniały mieszkanie.
– Zaręczam ci, że lalkom daleko lepiej było na dawnem mieszkaniu – zawołała Madzia – miały tam więcej miejsca na swoje meble.
– To prawda – moja droga – ale im się już tamto sprzykrzyło, a przytem im się zdaje, że w tym mniejszym pokoiku będą miały cieplej – zapewniała Kamusia.
– O, co do tego, to się bardzo mylą – odparła Magdalenka – gdyż będą miały drzwi obok, a łóżeczka tuż przy oknie, które również ciepła im nie doda.
– W takim razie niech pomieszkają tu czas jakiś, a potem poszukamy im lepszego kącika. Czy nie masz nic przeciw temu, moja Madziu?
– Ani trochę – odrzekła młodsza siostrzyczka – szczególniej jeśli tobie to sprawia przyjemność.
Gdy Kamilka ukończyła przeprowadzkę lalek, zaproponowała Magdalence, która ubrała już lalki, aby poszły ze służącą na spacer. Zawołały Elizę, zapytując czy chciałaby się przejść z niemi.
– Bardzo chętnie – odrzekła – w jaką stronę pójść mamy?
– Pójdziemy do gościńca, żeby zobaczyć przejeżdżające powozy – zawołała Kamilka. – Dobrze, Madziu?
– Naturalnie; a jeżeli zobaczymy tam ubogie kobiety z dziećmi, damy im jałmużnę. Wezmę z sobą pięć groszy.
– O tak, masz słuszność siostrzyczko. I ja wezmę moje dziesięć groszy.
To rzekłszy dziewczynki zadowolone pobiegły przodem, służąca szła za niemi. Zatrzymały się przy ogrodzeniu gościńca i oczekując na przejazd podróżnych, zabawiały się rwaniem kwiatów dla zrobienia z nich wieńców swym lalusiom.
– Słyszę turkot powozu! – zawołała Madzia.
– Jak szybko jedzie! Za chwilę go zobaczymy.
– Wydaje mi się, że ktoś przywołuje pomocy. Nie słyszysz, Kamusiu?
– Nie. Słyszę tylko zbliżający się turkot.
Madzia nie omyliła się, gdyż zaledwie Kamilka wymówiła te słowa, najwyraźniej dały się słyszeć przenikliwe krzyki i w chwilę potem dziewczynki i służąca, oniemiałe z przerażenia, ujrzały powóz ciągniony przez rozhukane konie. Jakaś pani i jej zaledwie czteroletnia córeczka krzyczały wniebogłosy, stangret spadł z kozła, powóz przejechał przez jego ciało, konie puszczone samopas pędziły przed siebie, jak szalone, wprost do rowu, oddzielającego szosę od ornego pola.
Powóz wywrócił się i wpadł w rów, konie splątane szarpały się, następnie wylęknione dziewczynki usłyszały jęk straszny, poczem wszystko ucichło. Służąca, opamiętawszy się nieco, podbiegła do nieszczęsnych ofiar wypadku. Kamilka i Magdalenka pośpieszyły za nią ze drżeniem.
Jeden koń leżał w wodzie, drugi miał nogę złamaną i czynił niemożliwe wysiłki, żeby się podnieść z miejsca.
– Sprobuję otworzyć drzwiczki powozu – rzekła Eliza – ale nie zbliżajcie się tutaj, bo gdyby konie szarpnęły, mogłyby was zabić.
W środku powozu ujrzała panią z dzieckiem zakrwawione, bez ruchu.
– O, mój Boże!... – zawołała Eliza – muszą być ciężko ranne lub nieżywe!...
Kamilka i Magdalenka płakały rzewnie. Eliza miała nadzieję, że matka i dziecko zemdlały z przestrachu i starała się oderwać malutką, którą matka przyciskała mocno do piersi.
Z wysiłkiem udało się jej tego dokonać. Dziecko było blade i ociekające krwią. Nie chcąc położyć go na wilgotnej ziemi, zwróciła się do stojących opodal dziewczątek, zapytując, czy będą miały odwagę i siłę zanieść dziecinę aż do ławki, stojącej po drugiej stronie ogrodzenia.
– O tak, Elizo – zawołała Kamilka wzruszona – potrafimy ją zanieść. Biedne maleństwo całe we krwi, ale żyje, jestem pewna, że żyje! Daj je nam! Madziu, pomóż mi, proszę.
– Nie mogę, Kamusiu – odparła Madzia głosem słabym i drżącym. Ta krew, ta biedna matka zabita i to dziecko nieżywe odbierają mi siły potrzebne do pomocy. Nie mogę, doprawdy nie mogę, – dodała wybuchając płaczem.
– A więc zaniosę sama – rzekła Kamilka. – Starczy mi sił, ponieważ tak uczynić należy. Dobry Bóg mi dopomoże.
To mówiąc, podniosła bezwładną dziecinę, ujęła ją w ramiona i pomimo tego ciężaru zbyt wielkiego na jej lata, starała się wydostać z rowu, ale pośliznęła się i omal nie upuściła malutkiej na ziemię. Madzia, przemógłszy swój lęk, rzuciła się na pomoc siostrze i obie razem wydobyły się na równą powierzchnię drogi i doniosły dziecko do ławki przez Elizę wskazanej.
Zmęczyły się bardzo i oddychały z trudem. Kamilka położyła dziecię na swych kolanach, Madzia zaczerpnęła wody i podała siostrze, a ta zmyła krew z twarzy malutkiej dziewczynki i otarła chusteczką. Radosny okrzyk wyrwał się z jej piersi, gdy dostrzegła, że mała nie jest raniona.
– Madziu, moja złota, chodź prędzej! Malutka żyje!... Westchnęła głęboko!... Tak, tak, oddycha!... Otwiera oczki!...
Madzia przybiegła natychmiast. Dziecina istotnie powracała do życia i spoglądała dokoła siebie z minką wystraszoną.
– Mamusiu! Gdzie mamusia? Chcę widzieć mamusię! – wołała z płaczem.
– Mamusia zaraz przyjdzie – odrzekła Kamilka, całując dziecinę. – Nie płacz, zostań ze mną i moją siostrzyczką Madzią.
– Nie, nie, chcę do mamusi, – upierała się mała. – Te niegodziwe konie zabrały mamusię i poniosły daleko!
– Niegodziwe konie wpadły w wielki otwór, wcale mamusi twojej nie poniosły daleko. Patrz, oto nasza służąca, Eliza, niesie twoją mamusię, która śpi.
Eliza przywoławszy dwu przechodzących drogą ludzi, wyciągnęła z powozu zemdloną kobietę, mającą głęboka ranę w głowie. Twarz, szyja i ramiona oblane miała krwią, ale serce jej biło słabo. Eliza posłała natychmiast jednego z pomagających jej ludzi do dworu, aby zawiadomić matkę Kamilki i Madzi o zaszłym wypadku i poprosić o przysłanie służby dla zaniesienia rannej pani i jej córeczki oraz poratowania stangreta, leżącego na drodze. Trzeba było również zająć się końmi, które szarpały się w błocie i wspinały na powóz.
W kwadrans potem przybyła pani Marja z kilku ludźmi i zaprzężonym powozikiem, w którym ostrożnie ułożono nieznajomą, poczem zajęto się rannym stangretem, który też dawał znaki życia; podniesiono wreszcie powóz wywrócony i rozplątano konie.
Maleństwo tymczasem zupełnie się uspokoiło, nie miało żadnej rany, omdlenie spowodowane było strachem i wstrząśnieniem podczas upadku.
W obawie, aby widok matki zakrwawionej nie uczynił na malutkiej zbyt silnego wrażenia, dziewczątka prosiły, żeby wolno im było odprowadzić ją pieszo do domu. Dziecko oswoiło się już z Kamilką i Madzią, które przemawiały doń pieszczotliwie i myśląc, że mamusia zasnęła, zgodziło się chętnie pójść z niemi.
W drodze dziewczątka rozpytywały malutką jak jej na imię i dowiedziały się, że zowią ją Małgosią albo Stokrotką.
– A mamusia jak się nazywa?
– Moja mamusia nazywa się mamusia – odpowiedziała malutka.
– Ale powiedz, jakie nosi nazwisko?
– Nazwisko? Mamusia i już.
– Przecież służąca nie nazywa jej mamusią! – zawołała Madzia ze śmiechem.
– Służący mówią do mamusi: pani.
– Daj pokój, Madziu, nie dowiesz się od niej nic więcej, bo jest jeszcze za mała. Powiedz mi, Stokrotko, dokąd jechałaś teraz z mamusią, gdy te niegodziwe konie wciągnęły was do rowu?
– Jechałyśmy do cioci. Nie lubię tej cioci, bo jest zła i zawsze się gniewa! Wolę być z mamusią i z wami, – dodała całując kolejno obie dziewczynki, które ją uścisnęły nawzajem.
– A jak wy się nazywacie? – zapytała Stokrotka swych opiekunek.
– Ja mam na imię Kamila a moja siostrzyczka Magdalena.
– Będziecie teraz moje mamusie. Mamusia Kama i mamusia Magdalenka! – zawołała Stokrotka wesoło.
Tak rozmawiając, zbliżyły się do pięknego dworu, wyprzedzone już przez panią Marję, która natychmiast posłała po lekarza i ułożyła chorą na wygodnem posłaniu. Zawiązano jej dokładnie ranę, żeby powstrzymać upływ krwi i powoli odzyskiwała przytomność. Poprosiła zaraz, żeby jej przyprowadzono córeczkę, która weszła cichutko, na palcach, gdyż uprzedzono ją, że mamusia jest chora.
Kamilka i Madzia wsunęły się za nią.
– Biedna mamusia! Czy mamusię główka boli? – pytała Stokrotka podbiegając do matki:
– O tak, dziecinko, bardzo boli.
– Będę siedziała przy mamusi.
– Nie, dziecko drogie, pocałuj mnie tylko i idź bawić się z temi miłemi dziewczynkami, które przyszły z tobą. Widzę z ich oczu, że są bardzo dobre.
– O tak, mamusieńko. Bardzo dobre! Kamilka dała mi swoją lalkę, śliczną lalusię! A Madzia przyniosła mi doskonałe bułeczki z konfiturami.
Stokrotka opowiadałaby jeszcze długo o swych radościach, ale pani Marja weszła do pokoju chorej i widząc, że jest podniecona, radziła Stokrotce pójść z małemi „mamusiami”, żeby starsza mamusia mogła wyspać się trochę.
Dziecinka usłuchała i, pocałowawszy serdecznie matkę, poszła z dziewczątkami.III. Stokrotka.
– Bierz, co ci się tylko podoba i baw się naszemi zabawkami – mówiła Madzia do Stokrotki.
– Jakie śliczne lalki!.. A ta jedna taka duża, jak ja! – wołała Stokrotka z zachwytem. – A tamta leży w łóżeczku, pewno chora tak jak moja mamusia!.. Ach! jaki piesek!.. Zupełnie jak żywy. I osiołek także ładniutki. Co tu jest małych talerzyków, filiżanek, łyżeczek i widelców!.. I nożyki są także. Ach, jaki mały omnibus, komódka pełna sukienek, pończoszek, koszulek lalczynych... Jak wszystko porządnie poukładane. Ile książeczek z obrazkami! Pełna szafka!
Kamilka i Madzia śmiały się, widząc zachwyt Stokrotki, przebiegającej od jednej zabawki do drugiej, nie wiedząc po którą sięgnąć i zatrzymując się wkońcu na środku pokoju, klaszcząc w rączki z wielkiego uradowania. Wreszcie wzięła omnibus zaprzężony w cztery konie i prosiła dziewczątka, żeby poszły z nią do ogrodu, gdzie można będzie wozić go po alejach.
Pobiegły wszystkie trzy, bawiąc się wesoło, ale wkrótce zaprząg wywrócił się, wszystkie lalki siedzące w omnibusie powypadały na ziemię, a szkła w oknach potłukły się z hałasem.
– O mój Boże, mój Boże! – wołała Stokrotka płacząc – zepsułam zabawkę Kamilki! Już nigdy więcej tego nie zrobię.
– Nie płacz, moja Stokroteczko – uspokajała ją Kamilka. – Wszystko się naprawi. Posadzimy lalusie do środka, a potem poproszę mamusię, żeby kazała wstawić nowe szkiełka do omnibusu.
– A jeżeli lalusie tak główka boli, jak moją mamę? – pytała Stokrotka.
– Niema obawy! One mają wszystkie twarde i mocne głowy, – mówiła Madzia z przekonaniem. – Patrz, już wszystkie siedzią na swych miejscach i mają się doskonale.
– Tem lepiej – zawołała Stokrotka – bałam się, by wam nie zrobić przykrości.
Zaprząg potoczył się znowu po alei, ale tym razem Stokrotka wiozła go bardzo ostrożnie, miała bowiem dobre serduszko i nie chciała za nic w świecie zrobić krzywdy nikomu, zwłaszcza swym małym przyjaciółkom.
Zawołano je wkrótce na obiad, poczem Stokrotka położyła się spać, gdyż ogromnie czuła się zmęczona.IV. Zamiar wspólnego pożycia.
Podczas zabawy dzieci w ogrodzie, przybył lekarz i opatrzywszy chorą, nie znalazł nic niebezpiecznego, zalecił tylko spokój i przepisał okłady.
Stokrotka kilka razy dziennie odwiedzała matkę, ale zawsze na krótko, gdyż jej żywość i ustawiczny szczebiot męczyły nieco chorą. Natomiast obecność pani Marji i jej starania sprawiały prawdziwą ulgę powracającej do zdrowia, która z żalem mówiła o konieczności prędkiego z nią rozstania.
– A dlaczegoż miałybyśmy rozstać się droga pani – rzekła pani Marja z właściwym sobie serdecznym uśmiechem. – Córeczki nasze tak się pokochały i ja byłabym pani niezmiernie wdzięczna, gdyby pani przyrzekła, że nas tak rychło nie opuści.
– Możeby to było niewłaściwe ze względu na rodzinę pani... szepnęła chora.
– Bynajmniej. Od czasu śmierci męża, który poległ na wojnie, mieszkam na wsi w zupełnej samotności. Pani również niema dotąd wiadomości od męża swego, od kiedy udał się w podróż morską.
– O tak – odrzekła chora. – Prawdopodobnie okręt zatonął, gdyż od lat dwuch, pomimo wszelkich poszukiwań mego brata, który jest także marynarzem, nie udało się odszukać żadnych śladów ani wieści o moim mężu i jego towarzyszach. O ile więc niema pani nic przeciw temu, zgodziłabym się chętnie mieszkać z nią razem i moją malutką widzieć pod opieką jej miłych córeczek.
– A więc, droga pani, rzecz jest postanowiona. Zaraz oznajmię tę radosną nowinę moim dziewczątkom, które będą nią ucieszone.
I to mówiąc, pani Marja pośpieszyła do dziecinnego pokoju, w którym Kamilka i Madzia odrabiały swe lekcje bardzo uważnie, a Stokrotka bawiła się lalkami, opowiadając im cichutko bajeczki, żeby nie przeszkadzać starszym dziewczynkom.
Gdy matka powiedziała dzieciom o powstałym projekcie zatrzymania gości na czas dłuższy u siebie, dziewczynki nie posiadały się z radości, a Stokrotka przytuliła się do pani Marji jak do kogoś bardzo bliskiego.
– Dzieci kochane, rzekła pani Marja, – jeżeli chcecie mię uszczęśliwić, jak to czyniłyście dotąd, starajcie się podwoić jeszcze gorliwość w pracy, posłuszeństwo mamie i uprzejmość między sobą. Stokrotka jest młodsza od was, więc na was leżeć będzie obowiązek wychowywania jej według wskazówek jej matki i moich. Chcąc, żeby była grzeczna, trzeba koniecznie udzielać jej rad dobrych, a przedewszystkiem zachęcać własnym przykładem.
– Niech mamusia będzie spokojna – odezwała się Kamilka – wychowamy Stokrotkę tak starannie, jak mamusia nas wychowuje. Będę ją uczyła pisać i czytać, a Madzia wskaże jak należy porządkować i wszystko kłaść na miejscu. Nieprawdaż, Madziu?
– Ma się rozumieć – odrzekła zapytana. – Zresztą Stokrotka jest tak łagodna i grzeczna, że nie będziemy miały dużo kłopotu z taką uczennicą.
– Postaram się być zawsze bardzo grzeczną! – zawołała Stokrotka, całując kolejno to jedną, to drugą dziewczynkę. – Obiecuję być posłuszną, żebyście były ze mnie zawsze zadowolone.
– A więc proszę cię, moja droga, abyś pobiegała godzinkę po ogrodzie, jak ci doradzałam – rzekła Kamilka. – Od kiedy zaczęłyśmy lekcje, nie wychodziłaś wcale z pokoju. Jeżeli będziesz wciąż siedziała, stracisz kolorki na twarzy i możesz się rozchorować.
– O, Kamilko! proszę cię, pozwól mi zostać tutaj. Tak cię bardzo kocham!... – mówiła Stokrotka przymilnym głosikiem.
Kamilka gotowa już była ulec prośbie dziecka, ale Madzia, przewidując to, postanowiła zmusić Stokrotkę do posłuszeństwa, wiedząc o tem, że raz ustępując naleganiom trzebaby potem nieraz spełnić jej wolę. Wzięła więc Stokrotkę za rączkę i otwierając drzwi, powiedziała:
– Kamusia już dwa razy powtórzyła ci, że masz iść do ogrodu, a ty prosisz wciąż o pozostanie choć małą chwileczkę. Siostrzyczka moja jest tak uprzejma, że cię słucha, ale tym razem życzymy sobie, byś wyszła. Jeżeli więc Stokrotka pragnie być grzeczną, jak to przed chwilą przyrzekła, powinna być posłuszna. Idź więc moja malutka, a za godzinę do nas powrócisz.
Stokrotka spojrzała błagalnym wzrokiem na Kamilkę, która wyczuwała doskonale, że siostra ma słuszność, ale nie miała odwagi podnieść oczu, by nie spotkać się ze spojrzeniem dziecka i nie dać się wzruszyć.
Stokrotka, widząc, że musi poddać się konieczności, wyszła zwolna i skierowała się do ogrodu.
Pani Marja wysłuchała całej tej scenki w milczeniu, poczem zbliżywszy się do Madzi ucałowała ją serdecznie.
– Dobrze postąpiłaś, moje dziecko – rzekła z uśmiechem. – A ty, Kamilko, trzymaj się mocno, czyń tak samo, jak twoja siostrzyczka.
To rzekłszy, wyszła z pokoju.Les Petites Filles modèles
I. CAMILLE ET MADELEINE
Mme de Fleurville était la mère de deux petites filles, bonnes, gentilles, aimables, et qui avaient l’une pour l’autre le plus tendre attachement. On voit souvent des frères et des sœurs se quereller, se contredire et venir se plaindre à leurs parents après s’être disputés de manière qu’il soit impossible de démêler de quel côté vient le premier tort. Jamais on n’entendait une discussion entre Camille et Madeleine. Tantôt l’une, tantôt l’autre cédait au désir exprimé par sa sœur.
Pourtant leurs goûts n’étaient pas exactement les mêmes. Camille, plus âgée d’un an que Madeleine, avait huit ans. Plus vive, plus étourdie, préférant les jeux bruyants aux jeux tranquilles, elle aimait à courir, à faire et à entendre du tapage. Jamais elle ne s’amusait autant que lorsqu’il y avait une grande réunion d’enfants, qui lui permettait de se livrer sans réserve à ses jeux favoris.
Madeleine préférait au contraire à tout ce joyeux tapage les soins qu’elle donnait à sa poupée et à celle de Camille, qui, sans Madeleine, eût risqué souvent de passer la nuit sur une chaise et de ne changer de linge et de robe que tous les trois ou quatre jours.
Mais la différence de leurs goûts n’empêchait pas leur parfaite union. Madeleine abandonnait avec plaisir son livre ou sa poupée dès que sa sœur exprimait le désir de se promener ou de courir ; Camille, de son côté, sacrifiait son amour pour la promenade et pour la chasse aux papillons dès que Madeleine témoignait l’envie de se livrer à des amusements plus calmes.
Elles étaient parfaitement heureuses, ces bonnes petites sœurs, et leur maman les aimait tendrement ; toutes les personnes qui les connaissaient les aimaient aussi et cherchaient à leur faire plaisir.II. LA PROMENADE, L’ACCIDENT
Un jour, Madeleine peignait sa poupée ; Camille lui présentait les peignes, rangeait les robes, les souliers, changeait de place les lits de poupée, transportait les armoires, les commodes, les chaises, les tables. Elle voulait, disait-elle, faire leur déménagement : car ces dames (les poupées) avaient changé de maison.
Madeleine.
Je t’assure, Camille, que les poupées étaient mieux logées dans leur ancienne maison ; il y avait bien plus de place pour leurs meubles.
Camille.
Oui, c’est vrai, Madeleine ; mais elles étaient ennuyées de leur vieille maison. Elles trouvent d’ailleurs qu’ayant une plus petite chambre elles y auront plus chaud.
Madeleine.
Oh ! quant à cela, elles se trompent bien, car elles sont près de la porte, qui leur donnera du vent, et leurs lits sont tout contre la fenêtre, qui ne leur donnera pas de chaleur non plus.
Camille.
Eh bien ! quand elles auront demeuré quelque temps dans cette nouvelle maison, nous tâcherons de leur en trouver une plus commode. Du reste, cela ne te contrarie pas, Madeleine ?
Madeleine.
Oh ! pas du tout, Camille, surtout si cela te fait plaisir. »
Camille, ayant achevé le déménagement des poupées, proposa à Madeleine, qui avait fini de son côté de les coiffer et de les habiller, d’aller chercher leur bonne pour faire une longue promenade. Madeleine y consentit avec plaisir ; elles appelèrent donc Élisa.
« Ma bonne, lui dit Camille, voulez-vous venir promener avec nous ?
Élisa.
Je ne demande pas mieux, mes petites ; de quel côté irons-nous ?
Camille.
Du côté de la grande route, pour voir passer les voitures ; veux-tu, Madeleine ?
Madeleine.
Certainement ; et si nous voyons de pauvres femmes et de pauvres enfants, nous leur donnerons de l’argent. Je vais emporter cinq sous.
Camille.
Oh ! oui, tu as raison, Madeleine ; moi, j’emporterai dix sous. »
Voilà les petites filles bien contentes ; elles courent devant leur bonne, et arrivent à la barrière qui les séparait de la route ; en attendant le passage des voitures, elles s’amusent à cueillir des fleurs pour en faire des couronnes à leurs poupées.
« Ah ! j’entends une voiture, s’écrie Madeleine.
— Oui. Comme elle va vite ! nous allons bientôt la voir.
— Écoute donc, Camille ; n’entends-tu pas crier ?
— Non, je n’entends que la voiture qui roule. »
Madeleine ne s’était pas trompée : car, au moment où Camille achevait de parler, on entendit bien distinctement des cris perçants, et, l’instant d’après, les petites filles et la bonne, qui étaient restées immobiles de frayeur, virent arriver une voiture attelée de trois chevaux de poste lancés ventre à terre, et que le postillon cherchait vainement à retenir.
Une dame et une petite fille de quatre ans, qui étaient dans la voiture, poussaient les cris qui avaient alarmé Camille et Madeleine.
À cent pas de la barrière, le postillon fut renversé de son siège, et la voiture lui passa sur le corps ; les chevaux, ne se sentant plus retenus ni dirigés, redoublèrent de vitesse et s’élancèrent vers un fossé très profond, qui séparait la route d’un champ labouré. Arrivée en face de la barrière où étaient Camille, Madeleine et leur bonne, toutes trois pâles d’effroi, la voiture versa dans le fossé ; les chevaux furent entraînés dans la chute ; on entendit un cri perçant, un gémissement plaintif, puis plus rien.
Quelques instants se passèrent avant que la bonne fût assez revenue de sa frayeur pour songer à secourir cette malheureuse dame et cette pauvre enfant, qui probablement avaient été tuées par la violence de la chute. Aucun cri ne se faisait plus entendre. Et le malheureux postillon, écrasé par la voiture, ne fallait-il pas aussi lui porter secours ?
Enfin, elle se hasarda à s’approcher de la voiture culbutée dans le fossé. Camille et Madeleine la suivirent en tremblant.
Un des chevaux avait été tué ; un autre avait la cuisse cassée et faisait des efforts impuissants pour se relever ; le troisième, étourdi et effrayé de sa chute, était haletant et ne bougeait pas.
« Je vais essayer d’ouvrir la portière, dit la bonne ; mais n’approchez pas, mes petites : si les chevaux se relevaient, ils pourraient vous tuer. »
Elle ouvre, et voit la dame et l’enfant sans mouvement et couvertes de sang.
« Ah ! mon Dieu ! la pauvre dame et la petite fille sont mortes ou grièvement blessées. »
Camille et Madeleine pleuraient. Élisa, espérant encore que la mère et l’enfant n’étaient qu’évanouies, essaya de détacher la petite fille des bras de sa mère, qui la tenait fortement serrée contre sa poitrine ; après quelques efforts, elle parvient à dégager l’enfant, qu’elle retire pâle et sanglante. Ne voulant pas la poser sur la terre humide, elle demande aux deux sœurs si elles auront la force et le courage d’emporter la pauvre petite jusqu’au banc qui est de l’autre côté de la barrière.
« Oh ! oui, ma bonne, dit Camille ; donnez-la-nous, nous pourrons la porter, nous la porterons. Pauvre petite, elle est couverte de sang ; mais elle n’est pas morte, j’en suis sûre. Oh non ! non, elle ne l’est pas. Donnez, donnez, ma bonne. Madeleine, aide-moi.
— Je ne peux pas, Camille, répondit Madeleine d’une voix faible et tremblante. Ce sang, cette pauvre mère morte, cette pauvre petite morte aussi, je crois, m’ôtent la force nécessaire pour t’aider. Je ne puis… que pleurer.
— Je l’emporterai donc seule, dit Camille. J’en aurai la force, car il le faut, le bon Dieu m’aidera. »
En disant ces mots elle relève la petite, la prend dans ses bras, et malgré ce poids trop lourd pour ses forces et son âge, elle cherche à gravir le fossé ; mais son pied glisse, ses bras vont laisser échapper son fardeau, lorsque Madeleine, surmontant sa frayeur et sa répugnance, s’élance au secours de sa sœur et l’aide à porter l’enfant ; elles arrivent au haut du fossé, traversent la route, et vont tomber épuisées sur le banc que leur avait indiqué Élisa.
Camille étend la petite fille sur ses genoux ; Madeleine apporte de l’eau qu’elle a été chercher dans un fossé ; Camille lave et essuie avec son mouchoir le sang qui inonde le visage de l’enfant, et ne peut retenir un cri de joie lorsqu’elle voit que la pauvre petite n’a pas de blessure.
« Madeleine, ma bonne, venez vite ; la petite fille n’est pas blessée… elle vit ! elle vit… elle vient de pousser un soupir… Oui, elle respire, elle ouvre les yeux. »
Madeleine accourt ; l’enfant venait en effet de reprendre connaissance. Elle regarde autour d’elle d’un air effrayé.
« Maman ! dit-elle, maman ! je veux voir maman !
— Ta maman va venir, ma bonne petite, répond Camille en l’embrassant. Ne pleure pas ; reste avec moi et avec ma sœur Madeleine.
— Non, non, je veux voir maman ; ces méchants chevaux ont emporté maman.
— Les méchants chevaux sont tombés dans un grand trou ; ils n’ont pas emporté ta maman, je t’assure. Tiens, vois-tu ? Voilà ma bonne Élisa ; elle apporte ta maman qui dort. »
La bonne, aidée de deux hommes qui passaient sur la route, avait retiré de la voiture la mère de la petite fille. Elle ne donnait aucun signe de vie ; elle avait à la tête une large blessure ; son visage, son cou, ses bras étaient inondés de sang. Pourtant son cœur battait encore ; elle n’était pas morte.
La bonne envoya l’un des hommes qui l’avaient aidée avertir bien vite Mme de Fleurville d’envoyer du monde pour transporter au château la dame et l’enfant, relever le postillon, qui restait étendu sur la route, et dételer les chevaux qui continuaient à se débattre et à ruer contre la voiture.
L’homme part. Un quart d’heure après, Mme de Fleurville arrive elle-même avec plusieurs domestiques et une voiture, dans laquelle on dépose la dame. On secourt le postillon, on relève la voiture versée dans le fossé.
La petite fille, pendant ce temps, s’était entièrement remise : elle n’avait aucune blessure ; son évanouissement n’avait été causé que par la peur et la secousse de la chute.
De crainte qu’elle ne s’effrayât à la vue du sang qui coulait toujours de la blessure de sa mère, Camille et Madeleine demandèrent à leur maman de la ramener à pied avec elles. La petite, habituée déjà aux deux sœurs, qui la comblaient de caresses, croyant sa mère endormie, consentit avec plaisir à faire la course à pied.
Tout en marchant, Camille et Madeleine causaient avec elle.
Madeleine.
Comment t’appelles-tu, ma chère petite ?
Marguerite.
Je m’appelle Marguerite.
Camille.
Et comment s’appelle ta maman ?
Marguerite.
Ma maman s’appelle maman.
Camille.
Mais son nom ? Elle a un nom, ta maman ?
Marguerite.
Oh oui ! elle s’appelle maman.
Camille, riant.
Mais les domestiques ne l’appellent pas maman ?
Marguerite.
Ils l’appellent madame.
Madeleine.
Mais, madame qui ?
Marguerite.
Non, non. Pas madame qui ; seulement madame.
Camille.
Laisse-la, Madeleine ; tu vois bien qu’elle est trop petite ; elle ne sait pas. Dis-moi, Marguerite, où allais-tu avec ces méchants chevaux qui t’ont fait tomber dans le trou ?
Marguerite.
J’allais voir ma tante ; je n’aime pas ma tante ; elle est méchante, elle gronde toujours. J’aime mieux rester avec maman… et avec vous, ajouta-t-elle en baisant la main de Camille et de Madeleine.
Camille et Madeleine embrassèrent la petite Marguerite.
Marguerite.
Comment vous appelle-t-on ?
Camille.
Moi, je m’appelle Camille, et ma sœur s’appelle Madeleine.
Marguerite.
Eh bien ! vous serez mes petites mamans. Maman Camille et maman Madeleine.
Tout en causant, elles étaient arrivées au château. Mme de Fleurville s’était empressée d’envoyer chercher un médecin et avait fait coucher Mme de Rosbourg dans un bon lit. Son nom était gravé sur une cassette qui se trouvait dans sa voiture, et sur les malles attachées derrière. On avait bandé sa blessure pour arrêter le sang, et elle reprenait connaissance par degrés. Au bout d’une demi-heure, elle demanda sa fille, qu’on lui amena.
Marguerite entra bien doucement, car on lui avait dit que sa maman était malade. Camille et Madeleine l’accompagnaient.
« Pauvre maman, dit-elle en entrant, vous avez mal à la tête ?
— Oui, mon enfant, bien mal.
— Je veux rester avec vous, maman. — Non, ma chère petite ; embrasse-moi seulement, et puis tu t’en iras avec ces bonnes petites filles ; je vois à leur physionomie qu’elles sont bien bonnes.
— Oh oui ! maman, bien bonnes ; Camille m’a donné sa poupée ; une bien jolie poupée !… et Madeleine m’a fait manger une tartine de confiture. »
Mme de Rosbourg sourit de la joie de la petite Marguerite, qui allait parler encore, lorsque Mme de Fleurville, trouvant que la malade s’était déjà trop agitée, conseilla à Marguerite d’aller jouer avec ses deux petites mamans, pour que sa grande maman pût dormir.
Marguerite, après avoir encore embrassé Mme de Rosbourg, sortit avec Camille et Madeleine.III. MARGUERITE
Madeleine
Prends tout ce que tu voudras, ma chère Marguerite ; amuse-toi avec nos joujoux.
Marguerite
Oh ! les belles poupées ! En voilà une aussi grande que moi… En voilà encore deux bien jolies !… Ah ! cette grande qui est couchée dans un beau petit lit ! elle est malade comme pauvre maman… Oh ! le beau petit chien ! comme il a de beaux cheveux ! on dirait qu’il est vivant. Et le joli petit âne… Oh ! les belles petites assiettes ! des tasses, des cuillers, des fourchettes ! et des couteaux aussi ! Un petit huilier, des salières ! Ah ! la jolie petite diligence !… Et cette petite commode pleine de robes, de bonnets, de bas, de chemises aux poupées !… Comme c’est bien rangé !… Les jolis petits livres ! Quelle quantité d’images ! il y en a plein l’armoire ! »
Camille et Madeleine riaient de voir Marguerite courir d’un jouet à l’autre, ne sachant lequel prendre, ne pouvant tout tenir ni tout regarder à la fois, en poser un, puis le reprendre, puis le laisser encore, et, dans son indécision, rester au milieu de la chambre, se tournant à droite, à gauche, sautant, battant des mains de joie et d’admiration. Enfin, elle prit la petite diligence attelée de quatre chevaux, et elle demanda à Camille et à Madeleine de sortir avec elle pour mener la voiture dans le jardin.
Elles se mirent toutes trois à courir dans les allées et sur l’herbe ; après quelques tours, la diligence versa. Tous les voyageurs qui étaient dedans se trouvèrent culbutés les uns sur les autres ; une glace de la portière était cassée.
« Ah ! mon Dieu, mon Dieu ! s’écria Marguerite en pleurant, j’ai cassé votre voiture, Camille. J’en suis bien fâchée ; bien sûr, je ne le ferai plus.
Camille
Ne pleure pas, ma petite Marguerite, ce ne sera rien. Nous allons ouvrir la portière, rasseoir les voyageurs à leurs places, et je demanderai à maman de faire mettre une autre glace.
Marguerite
Mais si les voyageurs ont mal à la tête, comme maman ?
Madeleine
Non, non, ils ont la tête trop dure. Tiens, vois-tu, les voilà tous remis, et ils se portent à merveille.
Marguerite
Tant mieux ! J’avais peur de vous faire de la peine. »
La diligence relevée, Marguerite continua à la traîner, mais avec plus de précaution, car elle avait un très bon cœur, et elle aurait été bien fâchée de faire de la peine à ses petites amies.
Elles rentrèrent au bout d’une heure pour dîner, et couchèrent ensuite la petite Marguerite, qui était très fatiguée.
więcej..