Przykosa. Bohater z AK - zdrajca z UB. Śledztwo śladami Redera - ebook
Przykosa. Bohater z AK - zdrajca z UB. Śledztwo śladami Redera - ebook
Dr Jekyll i Mr Hyde polskiej konspiracji
„Reder”
Jest bohaterem konspiracji, żołnierzem Armii Krajowej. Dowodzi kompanią, plutonem żandarmerii, następnie zostaje oficerem w sztabie 2. Dywizji Piechoty Legionów AK. Uczestniczy w wielu walkach podczas akcji „Burza”. Bohatersko dowodzi podczas zwycięskiej bitwy z oddziałami Wehrmachtu w Cebrze koło Sandomierza z 4 na 5 sierpnia 1944 r. Jest prawą ręką wybitnych dowódców AK. Po wojnie aktywnie wspiera działania mające upamiętnić czyny dawnych kolegów z partyzantki.
„Komar”
Jest agentem i zdrajcą. Współpracuje z Sowietami i Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego PRL. Posyła na śmierć, katorgę lub prześladowanie ze strony NKWD i UB swoich kolegów i dowódców. Przez dziesiątki lat aktywnie współpracuje z tajnymi służbami Polski Ludowej. Żyje z wyrokiem śmierci od AK i umiera, unikając zdemaskowania.
Dionizy Mędrzycki
„Reder” i „Komar” to jedna osoba. Wiele razy pisze własną biografię, zmienia fronty, przeinacza fakty, zdradza przyjaciół lub wynosi ich na piedestał. Oszukuje nawet swoich bliskich, gotowych czcić pamięć o jego bohaterskim życiu. Wszystko zaczyna się pewnego listopadowego dnia 1944 roku, gdy Dionizy przepływa Wisłę, by dostać się na sowiecką stronę.
Zdrada i bohaterstwo zamknięte w losach pojedynczego człowieka
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8033-5 |
Rozmiar pliku: | 44 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ot, notatka
W dokumentach znajduję niewielką notatkę, a właściwie meldunek. Sztab konspiracji zostaje zdradzony przez najbliższego współpracownika, oficera polskiego podziemia.
Kilka zdań sprawia, że dowódcy Armii Krajowej są zatrzymani, poddani okrutnym przesłuchaniom. Męczeni i katowani przez wiele tygodni. Już nigdy nie wychodzą na wolność.
Krótka, zwięzła, lapidarna notatka, jej skutki tragiczne. Dla historyka, który interesuje się okolicznościami zatrzymania przez bezpiekę polskich oficerów, może stanowić podstawowy dokument, mimo wielu zastrzeżeń. Wątpliwości dotyczące daty umieszczonej na końcu oraz niektórych pseudonimów mogą wynikać z roztargnienia, szybkiego pisania, zdenerwowania, celowego mylenia pogoni. Nie przekreśla to jednak znaczenia notatki.
Przez wiele lat leżała w przepastnych archiwach, w zbiorach zastrzeżonych. Dopiero niedawno została udostępniona.
Kilka zaledwie zdań: „Meldunek! Melduję, że wczoraj został przeze mnie zatrzymany płk ››Lin‹‹. Następnie otrzymałem informację od ppor. ››Roga‹‹, oficera ordynansowego płk. ››Lina‹‹, że płk ››Kruk‹‹, 2 skoczek w Anglii jest obecnie dowódcą AK, a dotychczas był Komendantem Okręgu Kraków.
Płk Kruk ma na wszystkich kontakty, tzn. na ››Kruka 2‹‹, ››Nurka‹‹, ››Barabasza‹‹, ››Mirskiego‹‹, ››Kreskę‹‹, ››Ajsa‹‹ i ››Rysię‹‹ – przez ppor. ››Roga‹‹.
17 kwietnia 1945. ››Dąb‹‹”.
Nasuwa się pytanie, kim jest człowiek, który ją pisze. Zatrzymuje „Lina”, wydaje „Kruka”, dowódców Armii Krajowej, określa ich rolę i znaczenie w konspiracji.
Pod pseudonimem Dąb kryje się Dionizy Mędrzycki. Zasługi, o których donosi w notatce, to w nowych służbach jego olbrzymi sukces, przepustka do kariery w nowym państwie. Zaledwie przed miesiącem pisze oficjalne zobowiązanie o współpracy z Wojewódzkim Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach. Czarnym atramentem, szesnastego marca obiecuje, że wyznaczone zadania będzie wykonywał dla dobra całego społeczeństwa. I ściśle według własnego sumienia i instrukcji.
Zobowiązuje się szczególnie do tropienia wszystkich organizacji (Narodowych Sił Zbrojnych, Armii Krajowej), które występują przeciwko obecnemu ustrojowi i Rządowi Tymczasowemu. Za punkt honoru stawia sobie obserwację i meldowanie o wszelkich ich działaniach. Gdyby jednak rozgłaszał zdobyte wiadomości, powiadamiał o tym członków nielegalnych organizacji, zagrożony jest odpowiedzialnością sądową. To taka zwyczajowa formułka, którą musi podpisać jako współpracownik UB.
Nie wiemy nic o tym, by ktokolwiek go zmuszał, jak dzisiaj byśmy powiedzieli, do inwigilacji. Od tego czasu pracuje pod pseudonimem Dąb, o czym poświadcza swoim imieniem i nazwiskiem.
„Lin”, gdy przyjmiemy, że chodzi w meldunku o pułkownika Antoniego Żółkiewskiego, nie wytrzymuje ciężkich przesłuchań w Kielcach. Dostaje zawału. Jest tak katowany, że nie może wyjść z celi o własnych siłach, gdy „Szary” odbija go z więzienia na początku sierpnia czterdziestego piątego roku. Koledzy wynoszą go na drzwiach wyrwanych z framugi jednej z cel. Umiera podczas odwrotu.
„Kruka” nowa władza zaskakuje w jego domu rodzinnym w Małej Wsi koło Staszowa, w pierwszy dzień świąt wielkanocnych, chociaż w meldunku nie zgadzają się wszystkie dane. Trafia najpierw do więzienia w Sandomierzu, później do Kielc. Jest przesłuchiwany w Łodzi, Wawrze. I dalej ślad po nim ginie.
Tragicznie potoczyły się losy dowódców Dionizego Mędrzyckiego, jego bezpośrednich przełożonych w sztabie, kolegów z czasów konspiracji. Krótką notatką wskazuje siebie jako sprawcę ich zatrzymań. Staje się ona początkiem jego długiej pracy wywiadowczej dla nowego ustroju.
Notatka jakby czekała na mnie. Nie mogłem jej rzucić na dno szuflady.Przyczółek
Gdy opuszcza Sandomierz, jeszcze nie podejmuje ostatecznej decyzji. Być może nie przewiduje nawet zdarzeń, w których niebawem przyjdzie mu uczestniczyć i które zaczynają rozgrywać się na jego oczach w tempie niemal błyskawicznym. Po drugiej stronie Wisły przybywa coraz więcej wojska, żołnierzy, uzbrojenia, dział, czołgów. Jest dwudziesty lipca czterdziestego czwartego roku.
W jednej chwili wszystkie drogi zaczynają prowadzić do Sandomierza. Wielka armia ze Wschodu chce zdobyć miasto jak najszybciej, niemal z marszu. Okupanci z Zachodu ani myślą ustępować i koncentrują tu coraz większe jednostki, które przybywają ze wszystkich stron. Oddziały bojowe Inspektoratu Sandomierskiego Armii Krajowej, przemianowane na kompanie i bataliony 2 Pułku Piechoty Legionów AK, też chcą wyzwolić miasto. Niebawem ma dojść do ostatecznego rozstrzygnięcia.
Porucznik Dionizy Mędrzycki „Reder”, po otrzymaniu rozkazu od komendanta obwodu, szybko mobilizuje swój oddział. W pobliskim Samborcu i Sperandzie najpierw staje pod jego dowództwem stu dziewięćdziesięciu żołnierzy AK, później dołącza jeszcze dwudziestu. Jego opowieść to jak bajka wojenna. Rozpoczyna się akcja „Burza”. Porucznik dokonuje cudów na przeprawie przez Wisłę w rejonie Baranowa. Ta, jako jedyna z trzech, bo były jeszcze w Annopolu i Sandomierzu, kończy się sukcesem.
– Wydawało się, że szedł w ogień dział niemieckich – wspominają po latach żołnierze z jego oddziału. – A on tylko czekał na każde przeładowanie broni wroga, każdą chwilę nieuwagi. Zdobywał kolejne umocnienia, wysadzał w powietrze czołgi. Nie oszczędzał ani siebie, ani nas.
– Kosił Niemców na każdym kroku – opowiada Zdzisław Kotarba z Tarnobrzega, który jako trzynastoletni chłopak przebywał w tym czasie w rejonie Świniar. – Może miał gorsze uzbrojenie od wroga, ale doskonale znał teren. Każde wzniesienie, pochyłość potrafił wykorzystać na swoją korzyść. W dolinach osaczał nieprzyjaciela jak w pułapce.
Dochodzi do udanych kontrataków na pozycje niemieckie koło Tarnobrzega, w Zawidzy. Wreszcie patrole dowodzonego przez niego oddziału spotykają się w rejonie Świniar i Łoniowa z pierwszymi żołnierzami Armii Czerwonej, którzy przedzierają się na lewy brzeg Wisły. Całością działań w tym terenie dowodzi Michał Mandziara „Siwy”, szef sztabu 2 Dywizji Piechoty Legionów AK „Pogoń”.
„Reder” triumfuje. Tym bardziej, że jego oddział w Postronnej poza bronią i amunicją zdobywa samochód osobowy, w którym znajduje się książka rozkazów niemieckiego dowódcy kompanii. Auto przekazuje w darze dowódcy, książki, po odkreśleniu wypełnionych dotychczas stron, używa do zapisywania swoich rozkazów.
Powodzeniem kończy się zasadzka, którą organizuje przy szosie z Sandomierza do Staszowa. Zabija kilkunastu Niemców, niszczy ich trzy samochody, a dwa uszkadza. Następnego dnia znajduje się w Wólce Gieraszowskiej i w odstępie pięciu godzin prowadzi z Wehrmachtem dwie walki.
Kompania „Redera” wraz z trzema jeszcze innymi jednostkami toczy zwycięskie walki na brzegu Koprzywianki pod Dmosicami, Zbigniewicami, Gieraszowicami. Nie udaje się jednak zdobyć Sandomierza 2 Pułkowi Piechoty. Oddział porucznika Ignacego Zarobkiewicza „Swojaka” trzydziestego lipca zostaje rozbity w Pielaszowie i Wesołówce; oddział kapitana Piotra Szczepaniaka „Pawła”, który miał uderzać od Zawichostu, nie dociera do zgrupowania. Z kolei oddział kapitana Eugeniusza Kaszyńskiego „Nurta”, który formalnie nie wchodzi jeszcze w skład 2 pp, znajduje się w Górach Świętokrzyskich, dość daleko od walk w rejonie Wisły, i nie może dotrzeć na czas, bo tak szybko zmienia się sytuacja na froncie.
To zdania jak z kroniki wojennej, ale wystarczy na chwilę zatrzymać się przy tych zdarzeniach, by odczuć ich tragizm, nieuchronność zagłady całych oddziałów.
Rozmawiam z ludźmi z tamtych rejonów i mimo upływu wielu lat słyszę niesamowite opowieści o torturowaniu przez Niemców zatrzymanych żołnierzy AK, dobijaniu rannych, strzelaniu w tył głowy, znęcaniu się nad młodymi łączniczkami i sanitariuszkami. Nadal ówczesne wydarzenia opowiadane są przez kolejne pokolenia mieszkańców, żyją w pamięci zbiorowej i nawet dzisiaj wywołują przerażenie. Przed pomnikiem poległych w Pielaszowie co roku pod koniec lipca gromadzą się setki mieszkańców, by oddać cześć poległym w tym rejonie żołnierzom AK. Długo odczytywana jest lista wszystkich tych, którzy zginęli w walce lub zostali rozstrzelani. Oddawany jest także hołd około trzydziestu żołnierzom, których nazwisk nigdy nie udało się ustalić. Osoby te dołączyły do oddziału w ostatniej chwili i nie były znane tym, którzy ocaleli.
Sandomierz nie zostaje zdobyty, bo w tym rejonie znajduje się zbyt wielu Niemców. Wycofujące się ze wschodu oddziały są na tyle jeszcze silne, że żołnierze AK nie mogą podjąć z nimi równorzędnej walki. Wcześniejsze plany muszą więc ulec diametralnej zmianie. Dowódcy nie decydują się wysyłać żołnierzy na rzeź.
Zaprawiony w walkach oddział porucznika „Redera” idzie w kierunku Staszowa i Rakowa, gdzie znajduje się 2 Dywizja Piechoty Legionów Armii Krajowej na czele z dowódcą, podpułkownikiem Antonim Żółkiewskim „Linem”, który za kilka miesięcy ma być zdradzony przez swego podwładnego. To w sztabie tej dywizji od dwudziestego sierpnia Dionizy Mędrzycki zasiada jako dowódca plutonu żandarmerii i prokurator sądu polowego. Niebawem zaistnieje jako agent NKWD i UB.
Ale to dopiero za kilka miesięcy. Teraz jego pluton, wydzielony z III batalionu, jako jeden z dwóch toczy zwycięską walkę z przeważającymi siłami niemieckimi. Do bitwy dochodzi w Cebrze niedaleko Bogorii w nocy z czwartego na piątego sierpnia. Początkowo wydaje się, że siły nieprzyjaciela są znacznie słabsze, ale nocą, niezauważony przez nikogo, dociera tu batalion ze Stuttgartu. W Cebrze znajduje się więc około trzystu Niemców, a nie jak sądzono, tabor ochraniany przez pięćdziesięciu żołnierzy Wehrmachtu. Po stronie polskiej jest tylko osiemdziesięciu czterech walczących. Starcie rozpoczyna się po godzinie dwudziestej drugiej i trwa do drugiej w nocy.
Bitwa w Cebrze wynosi go na piedestał. Jako dowódca drugiego plutonu szturmowego uderzeniem na tamtejszy dwór zdecydowanie przeważa szalę zwycięstwa na stronę żołnierzy AK. A nie jest to proste zadanie w okolicznościach, które dopiero później zostają ujawnione.
Uczestnik walk Michał Mandziara „Siwy” pisze po latach: „Kogoś ogarnęła panika, krzyczy: – Wycofać się! – chwila zamieszania, które szybko opanowałem. Znowu idziemy naprzód (…).
Niedaleko ode mnie pada pierwszy ranny ś.p. pchor. Adam Hamerski, mój serdeczny przyjaciel. Zaopiekowali się nim sanitariusze. Rozkazy moje i dowódcy plutonów: – Naprzód!, Skakać przez rów! – nic nie pomagają, żołnierze powtarzają: Naprzód!, ale nikt nie skacze. Celowniczy jednego rkm próbuje wypłoszyć Niemców zza filaru bramy dworu, ale sam zostaje ciężko ranny. Widzę, że jeżeli nie uda się zlikwidować km za filarem, to do wsi nie wejdziemy”.
Niemcy zaciekle stawiają opór, ostatecznie muszą się poddać. W ręce partyzantów wpada dużo uzbrojenia, żywności, ubrań.
Z kronikarskiego porządku dodam jedynie, że pierwszym oddziałem dowodzi podporucznik Witold Józefowski „Miś”, drugim – porucznik Dionizy Mędrzycki „Reder”. Nad całością czuwa kapitan Michał Mandziara „Siwy”, wydany niebawem NKWD i UB przez bohatera bitwy w Cebrze.
Na moment Armia Krajowa odzyskuje inicjatywę na tworzącym się przyczółku sandomierskim. Ma to olbrzymie znaczenie pod każdym względem, zwłaszcza psychologicznym. Po nieudanej walce pod Pielaszowem i Wesołówką wygrana w Cebrze podnosi morale żołnierzy i umacnia pozycje AK w tym rejonie.
Dionizy Mędrzycki nagle znajduje się w czołówce ważnych oficerów. W imieniu sztabu zostaje oddelegowany do prowadzenia w tym rejonie rozmów z dowódcą radzieckiej broni pancernej, generałem Muratowem. Niektórzy twierdzą, że mógł to być generał Mitrofanow, a nawet jeden z generałów NKWD, który podszył się pod dowódcę 7 korpusu pancernego. W tamtym czasie, jak twierdzą świadkowie zdarzeń, często dochodzi do takich podmian. Jedno jest pewne: do spotkania dochodzi w Roztylicach. Na pierwsze rozmowy udaje się kapitan Stefan Kępa „Pochmurny” w asyście porucznika Dionizego Mędrzyckiego „Redera” oraz podporucznika Witolda Józefowskiego „Misia” z 2 Pułku Piechoty Legionów AK. Rozmawiają o współpracy w umacnianiu przyczółku sandomiersko-baranowskiego.
W pewnym momencie Muratow oświadcza, że pułk zrealizował zadania na tym terenie i powinien się podporządkować Polskiemu Komitetowi Wyzwolenia Narodowego. Oficerowie z AK ani myślą na to się zgodzić. Jednak, by nie zaogniać sytuacji, zaczynają tłumaczyć, że nie mają pełnomocnictw. Proszą o odroczenie rozmów. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że dowództwo polskie wyznaczyło już sobie inne zadania.
Zaczynają pojawiać się pęknięcia w codziennych kontaktach, coraz bardziej słabnie współdziałanie z Sowietami, ochładzają się stosunki pomiędzy dowództwami. Jednostki NKWD, które przybywają za frontem, zaczynają zatrzymywać oddziały polskie, przesłuchiwać. Pojedynczy żołnierze i małe patrole są rozbrajane, często dochodzi także do aresztowań.
– Zdarzają się nawet sytuacje, gdy cała drużyna ubezpieczająca zostaje podstępnie zatrzymana, a jej żołnierze zabierani są na przesłuchania – mówią świadkowie tamtych wydarzeń. – Katowani, giną bezpowrotnie.
Gwałtowne reakcje Rosjan, niedwuznaczna koncentracja ich oddziałów, obstawianie rejonu zajętego przez oddziały dywizji wzbudzają coraz większe podejrzenia. Polacy proponują udział w rozmowach oficerów armii Zygmunta Berlinga. Niby chcą wyjaśnić niektóre wątpliwości, a tak naprawdę grają na zwłokę. Wieczorem przybywają na rozmowy oficerowie polityczni Berlinga. Jak można się domyślać, nie wnoszą jednak nic nowego do stanowiska przedstawianego przez Sowietów.
Ze strony przybyszy ze Wschodu padają kolejne propozycje. Według nich oddziały AK powinny złożyć broń, po czym oficerowie mają być odesłani na punkt zborny do Jarosławia, a szeregowcy – do ośrodków zapasowych na Lubelszczyźnie.
Dowódca 2 Pułku Piechoty Legionów AK, major Antoni Wiktorowski „Kruk”, który prowadzi wówczas rozmowy, odmawia spełnienia sowieckich żądań. W pewnym momencie stwierdza nawet, że w razie użycia siły oddziały AK będą się bronić. W nocy z dziewiątego na dziesiątego sierpnia Polacy opuszczają przyczółek i przechodzą w Góry Świętokrzyskie, pozostawiając za sobą Roztylice i Garbacz. Zajmują kwatery we wsiach Dębno i Wola Szczygiełkowa. Kilka miesięcy później zdradzony „Kruk” i tak wpadnie w ręce sowieckie.
Osiemnastego sierpnia Rosjanie zajmują Sandomierz. Kończy się marzenie o oswobodzeniu miasta swoimi siłami. Trzy dni wcześniej dywizja rusza na pomoc walczącej Warszawie. Nie udaje się już uzgodnić, by razem wyzwolić kolejne miejscowości w tym regionie. Stolica jest najważniejsza!
W tym czasie Dionizy Mędrzycki jeszcze raz błyszczy. Dokładnie osiemnastego sierpnia w Siekiernie akurat 8 kompania pod jego dowództwem, która ubezpieczała postój oddziałów AK, zaciąga wartę. Na wysokości Wzdołu Rządowego ostrzeliwuje niemiecką kolumnę. Po krótkiej walce Niemcy zostają rozbici. Do niewoli trafiają oficer, trzech podoficerów, szofer i kilku szeregowców.
W torbie oficera zostają znalezione cenne dokumenty, wśród nich rozkaz dowódcy 4 Armii Pancernej, który nakazuje podległym mu oddziałom Wehrmachtu rozbicie i likwidację 2 pp. Na mapie wyraźnie są zaznaczone miejsca jego postoju. W zdobytych materiałach określa się też siłę Polaków. W ostatniej chwili dowódca 2 DP zarządza alarm i wydaje rozkaz natychmiastowego opuszczenia wsi.
Niebawem zapada decyzja o odwołaniu marszu na stolicę. Realizacja przyjętego wcześniej planu byłaby samobójstwem.
Poszczególne oddziały toczą jeszcze potyczki aż do trzeciej dekady października, kiedy to dochodzi do ostatecznego rozformowania dywizji. Żołnierze rozchodzą się wtedy do domów, znajdują schronienie w melinach. Czekają na dalsze rozkazy.
„Reder” wraca w rejon Sandomierza, tu ma żonę, przyjaciół. Miasto jest mu szczególnie bliskie, na tych terenach przeżywa najpiękniejsze lata konspiracji, tu dojrzewa jego charakter.
Nie wiadomo, w którym momencie decyduje, by trzymać się silniejszych, bez względu na to, kim są. Pewnie już w jego charakterze leży ta ogromna chęć, by w każdej sytuacji być górą, zdecydowanie wyróżniać się niezależnie od okoliczności, błyszczeć za wszelką cenę. Nawet za cenę zdrady najbliższych kolegów.Przez Wisłę na sowiecką stronę
Dionizy Mędrzycki późną jesienią czterdziestego czwartego roku postanawia przedostać się przez linię frontu. Nie wiemy, w którym miejscu przepływa Wisłę, by trafić do głównego dowództwa NKWD, o czym piszę później. Być może jest to tylko symboliczne przepłynięcie rzeki, która wtedy stanowi granicę między terenami zajętymi przez wojska radzieckie i niemieckie. Sandomierz leży po lewej stronie Wisły i tak naprawdę „Reder” nie musi jej przepływać, by zacząć współpracować z radzieckimi komisarzami, którzy na dobre się tu instalują już po zdobyciu miasta. I właśnie wtedy, co nie jest przypadkowe, pod koniec listopada i na początku grudnia żołnierze AK są na dużą skalę zatrzymywani, przesłuchiwani w więzieniu na sandomierskim zamku i wysyłani do Lublina. Na początku następnego roku większość z nich otrzymuje wyroki śmierci, które od razu są wykonywane. Wśród zarzutów znajduje się działalność na szkodę władzy ludowej. Być może są to już pierwsze efekty pracy wywiadowczej „Redera”.
Przypomnijmy, Dionizy Mędrzycki nie jest zwykłym żołnierzem, ale oficerem, szefem żandarmerii i prokuratorem naczelnym sądu specjalnego 2 Dywizji Piechoty Legionów Armii Krajowej, człowiekiem, który ma dostęp do dowódców batalionów, dowódców pułków, bezpośredni kontakt z dowódcą dywizji, szefem sztabu.
Gdy przebywa w melinie w Sowiej Górze pod Ostrowcem Świętokrzyskim u leśniczego Trzebskiego, żali się, że za „czerwone” poglądy dowództwo nie wypłaca mu należnej pensji, a tylko tysiąc złotych miesięcznie.
– Zasadniczo zerwałem stosunki z Armią Krajową już czwartego listopada czterdziestego czwartego roku – usprawiedliwia się. – Od tego czasu dowództwo nie kontaktowało się ze mną i nie wyznaczyło na żadne stanowisko. Przeszedłem na stronę sowiecką, bo przełożeni po demobilizacji pozostawili żołnierzy na łasce losu. Rzuciłem to w twarz inspektorowi okręgowemu „Ajsowi”.
Nie wyjaśnia, że chodzi o inspektora inspektoratu sandomierskiego, Jana Wojciechowskiego „Aiza”. W innej wersji swego życiorysu dodaje, że w styczniu czterdziestego piątego roku nie zostaje awansowany do stopnia kapitana, bo usiłował z podporucznikiem Józefem Zunasem przedostać się przez Wisłę i przejść na stronę sowiecką.
Zgłasza się do NKWD i do marca czterdziestego piątego roku działa w szeregach obcych służb. Nie kontaktuje się z Urzędem Bezpieczeństwa, z Informacją Wojskową, jego jedynymi mocodawcami są oficerowie sowieccy.
– Do chwili obecnej, do marca czterdziestego piątego roku, działam jako tajny agent pułkownika Szpilowoja, majora Pachwina, majora Korneckiego przy Urzędzie Wojewódzkim Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach – przyznaje zaraz po wojnie. I z pewnością nie są to przechwałki. Oficerowie radzieccy bardzo często wystawiają mu pozytywne opinie, nawet w języku rosyjskim, o czym na następnych stronach. Skądś to się bierze!
Wiele lat później pisze, że znalazł się na rozstajnych drogach. Włączył się w odbudowę kraju. Zawsze z godnością, jak twierdził, podchodził do swoich obowiązków, w duchu wzajemnego poszanowania odnosił się do innych. Słowa „godność” zaczyna nadużywać, przypomina je, powtarza w różnych kontekstach, poucza innych, jak postępować. Być może czuje jednak wyrzuty sumienia.Z wyrokiem śmierci
To nie może mu ujść na sucho. Informacje szybko rozchodzą się w gronie zaufanych. Z ust do ust powtarzane są słowa, że Dionizy Mędrzycki to „dwójkarz”, współpracownik bezpieki, człowiek niebezpieczny. Trzeba się trzymać jak najdalej od niego, by uniknąć kłopotów.
Być może informacja wychodzi z otoczenia „Lina”, może „Lin” osobiście wyznał, kto go zdradził? A może „Kruk” zdążył powiedzieć swoim współwięźniom o zdrajcy w ostatniej chwili przed tym, jak został zakatowany?
Jedno jest pewne, byli koledzy z Armii Krajowej za współpracę z bezpieką skazują Dionizego Mędrzyckiego na karę śmierci.
Dosadnie sam pisze o tym w życiorysie, który przygotował na użytek nowej władzy: „Współpracując z Wojewódzkim Urzędem Bezpieczeństwa w Kielcach, dałem duże wyniki, o których pisać nie będę. Świadczyć o tym może pułkownik Romkowski i kapitan Wysocki z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W wyniku tej akcji otrzymałem wyroki śmierci w Sandomierzu, Kielcach, Krakowie, Skarżysku, Radomiu…”.
Dokumenty o wydaniu wyroku śmierci zostają znalezione wśród notatek oddziału propagandy okręgu Armii Krajowej, które przejmuje bezpieka.
Tylko wyjątkowemu szczęściu zawdzięcza to, że wyroku nie udaje się wykonać. Dionizego Mędrzyckiego nigdy nie można zastać w domu. Z Kielc, gdzie wtedy mieszka, akurat wyjeżdża, jak pisze, na akcję z kapitanem Wysockim i majorem Bakinem. W Skarżysku-Kamiennej dawni koledzy przychodzą do jego domu rodzinnego w czerwcu czterdziestego piątego, ale on przebywa wtedy na wyjeździe. Żali się potem, że bandyci biją jego siedemdziesięciotrzyletnią matkę i siostrę oraz zabierają jego zdjęcie.
Czternaście lat później, w pięćdziesiątym dziewiątym roku, Marian Sołtysiak „Barabasz” opowiada kombatantom, że on sam dostał polecenie, by wykonać wyrok śmierci na Dionizym Mędrzyckim. Przygotowywał się do tego w maju lub czerwcu czterdziestego piątego roku w Krakowie.
Ma go zastrzelić w tramwaju, lecz wynikają przeszkody, których bliżej nie określa. Później już nie może spotkać Dionizego Mędrzyckiego.
Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Nowi koledzy postanawiają chronić swego człowieka. Pułkownik Szpilowoj i major Bakin decydują wówczas, jak pisze sam Mędrzycki, oddać go do wojska. Z Kielc przerzucają go do Warszawy, co ratuje mu życie.
Trafia do Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w stolicy, gdzie rozpoczyna pracę szóstego października czterdziestego piątego roku. Rosjanin, zastępca naczelnika Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego, podpułkownik Djanow, niebawem wydaje mu znakomitą opinię.
„Jako stary akowiec ma duże kontakty wśród polskiego podziemia, dobrze zna jego strukturę i przywódców – pisze. – W okresie współpracy z naszymi organami wykrył dużą ilość wrogich elementów w wojsku. Dzięki jego materiałom został aresztowany ważny organizator band, wszczęto kilka akcji operacyjnych i jedną agenturalną. W pracy odznaczył się wyjątkową dokładnością, zapałem”.