- W empik go
Przypadek Lidki - ebook
Przypadek Lidki - ebook
Czy wyczekany urlop w spokojnych górach Sowich, może spowodować trzęsienie ziemi w uporządkowanym życiu Lidki? Czy przypadek, który spełnił jej marzenie o posiadaniu domku w górach, może się zamienić w przejażdżkę uczuciowym rollercoasterem?
Okazuje się, że Lidce wszystko może się przydarzyć. A jedno wydarzenie, któremu w całości winne jest jej roztargnienie, pociągnie za sobą serię niedomówień, pomyłek i wypadków żywcem wyjętych z filmu. Z finałem, w który nawet głównej bohaterce jest trudno do końca uwierzyć…
Historia, którą z jednej strony każda chciałaby przeżyć, ale wracając do początku, czy aby na pewno? Bohaterowie z przeszłością i zawiła relacja ona-on to według mnie must have w książce. “Przypadek Lidki” zdał egzamin, ale wy możecie poddać go ponownemu testowi! Polecam!
Mira Gross, autorka powieści Tylko seksMiłość może pojawić się całkowicie niespodziewanie. “Przypadek Lidki” to ciepła, romantyczna powieść, która długo nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Ewelina Nawara, My Fairy Book World
Jeśli wierzysz, to nawet przypadek jest w stanie ofiarować ci szczęście.
Marta Daft, Marta wśród książek Po lekturze zapewniam, że z Lidką będziecie najlepszymi przyjaciółkami! Ciepła i przyjemna powieść umili Ci niejeden wieczór i dotrzyma towarzystwa przy kubku ulubionej herbaty.
Magdalena Jarząbek, Czytam w pociąguTo opowieść o niespodziewanej i niekontrolowanej miłości, która wciągnie nas od samego początku i nie pozwoli odłożyć choć na moment.
Grażyna Wróbel, Czytaninka
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7995-502-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Droga uciekała spod kół, przyjemny głos lektora czytającego książkę rozchodził się po wnętrzu samochodu. Jednak Lidka, mimo usilnych starań, nie mogła skupić uwagi na treści. Odsunęła za ucho opadający rudy lok i poprawiła się w fotelu forda. Jej myśli ciągle uciekały do wydarzeń z ostatnich lat. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat teraz wszystkie wspomnienia tłukły się jej po głowie, skoro i tak nie zmieniłaby decyzji, a zmiany wyszły jej na dobre.
Żal mogła mieć do siebie tylko za jedną rzecz: że posłała męża w jasną cholerę dopiero cztery lata temu. Nie potrafiła sobie logicznie wytłumaczyć, po co tkwiła w toksycznym związku z facetem, który przez dwadzieścia lat trwania ich małżeństwa nie zdołał puścić mamusinej spódnicy. Na wspomnienie teściowej, która należała do gatunku rodzicielek absolutnie bez wad, mocniej zacisnęła ręce na kierownicy. Lidka, patrząc czasem na nią, zastanawiała się, jakimi określeniami skomplementowałaby kupę syna, gdyby ten zrobił ją na środku dywanu. Pewnie by stwierdziła, że nikomu ta sztuka nie wychodzi lepiej. A ten kształt, a forma i zapach!
Lidka miała świadomość, że nie tylko matka Kamila była przyczyną rozpadu ich związku. Owszem wychowanie jedynaka w poczuciu samouwielbienia i nieomylności miało ogromny wpływ, ale najbardziej zaważył despotyczny charakter męża.
Kamil jako jednostka wybitnie ambitna szybko dorobił się prezesury w jednej z największych firm kurierskich w kraju. Jeszcze szybciej nauczył się przenosić zachowania z pracy do domu, traktując córkę i żonę jak pracowników, a nie najbliższe sercu osoby. Początkowo Lidka próbowała z tym walczyć, tłumaczyć mu, że nie tak powinny wyglądać relacje pomiędzy członkami rodziny. Jej starania dawały efekt na krótki okres, jednak najczęściej odbijały się od Kamila jak piłeczka od betonowej ściany. Każda kolejna próba tłumaczenia mu problemu, że robi źle i straci rodzinę, niczego nie zmieniała.
I tak czas biegł, a Kamil nauczył się wszystko egzekwować w najbardziej despotyczny sposób, jaki można sobie wyobrazić. Wielki pan prezes, któremu w pracy wszyscy nadskakiwali i całowali go w tyłek, nie chciał zrozumieć, że powinien być częścią składową rodziny, a nie jej szefem.
Sięgnęła po kawę i spojrzała na nawigację. Upiła łyk ulubionego napoju, zakupionego w przydrożnym McDonaldzie, i już miała odstawić kubek, kiedy musiała mocno wdepnąć hamulec. No tak, korek. Zatrzymała się na końcu sporego ogonka samochodów i spojrzała na bluzkę.
– Kurwa mać! – warknęła, kiedy zobaczyła brązowe kropelki na biuście. Odstawiła kubek do chwytaka i wzięła chusteczkę. Delikatnie wytarła plamki, ale skutek zabiegu był tak marny, że rzuciła mokrą jednorazówkę na podłogę po stronie pasażera i machnęła tylko ręką. Trudno, najwyżej zatrzyma się gdzieś i zmieni ubranie. Stała, bębniąc palcami w kierownicę, a myśli wróciły na swoje tory.
Po latach łagodnych prób zmiany stosunku męża do niej i córki miała dosyć, więc zmieniła taktykę. Zrobiła parę porządnych awantur, w których zagroziła rozwodem. O dziwo, po każdej Kamil odpuszczał i zachowywał się w miarę normalnie. Jednak, tak jak wcześniej, z czasem wracał do własnych norm i zasad. I znowu w domu wszystko musiało działać według prawideł, które narzucał. W jego żyłach zwyczajnie zamiast krwi płynął chory despotyzm, czego Lidka nie mogła znieść.
Sama sobie naplułaby w twarz za brak odwagi, tym bardziej, że między nią a mężem nie istniały żadne zależności finansowe.
Jej firma z roku na rok rozwijała się coraz lepiej i nigdy nie prosiła go o pieniądze. Kilka razy próbowała trzasnąć drzwiami i zakończyć to nienormalne małżeństwo, w którym dusiła się jak zakopany żywcem zwierzak, ale Kamil zawsze potrafił ją ułagodzić i przekonać, że tym razem się zmieni i będzie dobrze, a ona, z poczuciem coraz większej pustki w duszy, nadal była jego żoną. W ten sposób mijały lata. Darowała sobie prośby i awantury, które niczego nie zmieniały, nawet próby odejścia, które i tak kończyły się fiaskiem.
Samochody powoli ruszały, Lidka wrzuciła pierwszy bieg i popuściła sprzęgło. Sunęli w tempie konduktu pogrzebowego, ale przynajmniej przemieszczali się do przodu. Spojrzała w lusterko i uśmiechnęła się na widok kierowcy szalejącego w samochodzie za nią. Co mu da walenie po kierownicy i darcie mordy? Przestała się na kretyna oglądać, wrzuciła drugi bieg i przyspieszyła. Spokojnie wróciła do rozmyślań.
Nie wiedziała już, od jak dawna każda rozmowa z mężem kończyła się kłótnią. Nieważne, czego dotyczyła. Czy chciała zapytać o drobnostkę, czy miała poważny problem. Dlatego już dawno nie zwracała się do niego z żadnymi sprawami. Nauczył ją, że zawsze wszystko wychodziło jej źle, to ona była odpowiedzialna za każdy kłopot. Dziwne, że teraz prowadziła sporą firmę i tutaj jakoś nigdy niczego nie robiła głupio ani bez sensu. Ich małżeństwo zwyczajnie podążało prostą drogą do nieuniknionego rozpadu, ale to widziała tylko Lidka. Dla Kamila wszystko zdawało się być w najlepszym porządku.
Owszem, pamiętała jeszcze czasy, kiedy ślepo wierzyła, że trafiła w życiu na ideał faceta, podobało jej się, z jakim szacunkiem odnosił się do matki, która wychowała jedynaka sama. Myślała wtedy, że ją też będzie tak traktował. Oj, pomyliła się okrutnie! Nigdy jej nie szanował, a z czasem zaczął układać z nią relacje jak ze służącą, która na dodatek wszystko robiła nie tak jak mama.
Uśmiechnęła się gorzko na wspomnienie stłuczki, dosyć poważnej. Przyjechał na miejsce i ochrzanił ją, że pojechała akurat tą drogą, a nie inną. Nieważne, że nie ona spowodowała kolizję. Chyba wtedy coś w niej pękło, jakaś zbyt mocno naciągnięta struna cierpliwości. Od tamtej chwili dała sobie całkowicie spokój z jakąkolwiek rozmową z mężem. Odzywała się do niego, jeżeli o coś zapytał, dbała o sprawy bieżące, pranie, zaopatrzenie lodówki i inne codzienne bzdury. Czasem, dla świętego spokoju musiała się z nim przespać, ale z każdym rokiem trwania małżeństwa przychodziło jej to coraz ciężej. Powoli zaczynała odczuwać tak straszne obrzydzenie do tego człowieka, że robiło się jej niedobrze na samą myśl o jego dotyku. A Kamil tego po prostu nie zauważał. Dla niego sprawa wyglądała prosto: jeżeli nie chce z nim spać, pewnie ma kochanka. Dlatego łatwiej było zwyczajnie zacisnąć zęby raz na jakiś czas, niż wysłuchiwać poniżeń i oskarżeń o puszczanie się z połową miasta.
Znowu wdepnęła hamulec do samej podłogi, kiedy jakiś popapraniec w żółtym sportowym aucie wpakował się jej przed samą maskę. Rzuciła stekiem siarczystych przekleństw za oddalającym się szybko wariatem, zwolniła i zjechała na prawy pas, dalej roztrząsając wspomnienia.
Córka? Też nie mogła znieść ojca, stale dochodziło do tarć i kłótni. Rozczarowała Kamila już przy urodzeniu, okazując się córką, a nie upragnionym synem. Myślała, że z czasem jego niechęć do dziecka minie, ale im Inga była starsza, tym jego pogardliwe podejście do dziewczynki rosło. Postanowiła, że więcej dzieci z tym człowiekiem nie będzie miała, ponieważ kompletnie nie nadawał się na ojca.
Kamil nie oszczędzał Ingi, od kiedy zaczęła chodzić do przedszkola. Musiała nauczyć się gry w tenisa, bo córka znajomego prezesa gra, później kazał zapisać ją na kursy językowe dla przedszkolaków i w ten sposób dziewczynka uczyła się już w wieku pięciu lat dwóch języków obcych.
Im dalej, tym Kamil stawał się bardziej wymagający. W szkole musiała mieć minimum bardzo dobre oceny ze wszystkich przedmiotów. Kiedy Inga zaczęła się buntować i nie chciała tak dużej liczby zajęć pozalekcyjnych, korepetycji i nauki cholera wie jakich umiejętności, Lidka, dla świętego spokoju tłumaczyła, że ojciec bardzo ją kocha i robi to dla jej dobra. Jednak Inga była zbyt inteligentnym dzieciakiem, aby uwierzyć matce w takie bzdury. Z wiekiem zaczęła zauważać, że coś się w domu nie klei i nie chodzi tylko o jej bunt wobec wszystkich dodatkowych zajęć fundowanych przez ojca. W końcu dziewczyna miała dosyć i wybrała liceum z internatem. Początkowo Kamil burzył się przeciw temu pomysłowi, ale Lidka murem stanęła za córką i Inga nareszcie wyrwała się z domu.
Westchnęła ciężko, potrząsając głową, co na autostradzie okazało się głupim pomysłem. Spinka puściła i włosy zasłoniły jej oczy. Odgarnęła je i skupiła się na jeździe, ale wspomnienia od razu dopadły ją jak stado głodnych wróbli wyrzuconą bułkę.
Kiedy Inga rozpoczęła naukę w gimnazjum, Lidka zdecydowała definitywnie zmienić ten chory stan rzeczy. Na początek postanowiła przygotować sobie grunt. Dosyć ryzykownie postawiła wszystko na jedną kartę i rozszerzyła działalność, tworząc sieć gabinetów urody. Zawsze spędzała w pracy dużo czasu, ale od tamtego momentu w domu praktycznie tylko spała. W przeciągu trzech lat stworzyła na rynku nową markę. Kiedy Inga poszła do liceum, zakłady Lidki znajdowały się już w paru województwach i ciągle powstawały nowe. Siedzibę główną firmy miała we Wrocławiu, ale biura obsługujące placówki musiała otworzyć w Katowicach, Poznaniu, Łodzi i Warszawie. Tydzień temu rozpoczęło pracę biuro w Gdańsku. Firma przynosiła zyski, ale Lidka, zamiast z nich korzystać, stale inwestowała w rozwój. Nie miała innego wyjścia, musiała tak robić, żeby utrzymać siebie i córkę.
Zahamowała przed bramkami na autostradzie i sięgnęła po przygotowane wcześniej pieniądze. Zapłaciła za przejazd i ruszyła dalej. Książkę wyłączyła - i tak nie docierało do niej, co czyta lektor. Może musiała wszystko znów przemielić w głowie. Pozwoliła myślom płynąć dalej, tak jak i drodze. Nawigacja kazała jej zjechać z autostrady, więc posłusznie wykonała manewr. Znalazła się na zwykłej szosie pośród starych drzew. Droga wiła się to w prawo, to w lewo, w przydrożnych rowach kwitły rzadko rozsiane maki i malutkie żółte kwiatuszki. Spojrzała na nawigację, jeszcze pięćdziesiąt cztery kilometry do upragnionego urlopu, pierwszego od kilku dobrych lat. Uśmiechnęła się na myśl, że rozpoczęła go już w chwili zamknięcia drzwi samochodu pod mieszkaniem we Wrocławiu.
Kiedy Inga wyniosła się do internatu, rozpoczynając szkołę średnią, Lidka wynajęła małe mieszkanie i wyprowadziła się z domu. Nie składała od razu papierów rozwodowych, ponieważ do niczego nie było jej to potrzebne. Od samego początku małżeństwa posiadali rozdzielność majątkową. Najpierw się burzył, coś tam tłumaczył, przekonywał, nawet groził. Odpuścił, kiedy trzy lata później złożyła pozew rozwodowy. Zrobiła to dopiero w momencie, w którym Inga dostała się na studia w Hiszpanii i ukończyła osiemnaście lat, więc Lidka miała pewność, że nie będzie musiała się o nią szarpać z mężem w sądzie. Zwyczajnie chciała tego córce oszczędzić.
Na drugiej rozprawie, całkowicie bezproblemowo, otrzymała upragniony rozwód. Kamil odkupił od niej połowę ich wspólnego domu i było po wszystkim. Ale długo nie dał za wygraną. Co jakiś czas próbował się z nią spotykać pod byle pretekstem, kombinował, jak się do niej zbliżyć i spowodować, żeby cofnęła decyzję. Dał sobie spokój z tymi podchodami dopiero, kiedy za otrzymane za dom pieniądze kupiła przestronne mieszkanie w jednej z pięknych, starych wrocławskich kamienic. Wtedy odetchnęła pełną piersią i pozbyła się go raz na zawsze.
Trwało to wszystko miesiącami, wykańczając ją emocjonalnie i chyba też fizycznie. Ciągła bieganina pomiędzy sądami, prawnikami, podróże do Gdańska, gdzie właśnie ruszały nowe placówki i biuro. Później szukanie mieszkania. Remont ciągnący się jak rozwleczona guma przez wszystkie decyzje, które musiała podjąć: jak rozlokować sprzęty, w którym miejscu zlewozmywak, a w którym umywalkę, ścianę wyburzyć czy zostawić, jaki kolor i faktura płytek, gdzie kinkiet, a gdzie lampa, nawet umiejscowienie głupich kontaktów. No i nareszcie urządzanie, które niby jest przyjemnym zajęciem, ale katastrofalnie czasochłonnym. I znowu: szafki w kuchni z połyskiem czy matowe, rolety czy firanki, kanapa czy narożnik, a może dywan? Między tym wszystkim praca po dwanaście godzin dziennie albo do utraty sił.
W końcu nie wytrzymała. Powiedziała „stop”. Wybrała najbardziej oddaloną od siedzib ludzkich agroturystykę w Górach Sowich i właśnie tam zmierzała. Postanowiła chodzić na długie wycieczki od rana do nocy, porządnie się zmęczyć i jeszcze porządniej wyspać, pełną piersią odetchnąć świeżym powietrzem i odzyskaną wolnością. Chciała wyłączyć telefon i najzwyczajniej w świecie nie myśleć o niczym. Miała dla siebie dwa tygodnie, całe czternaście dni na reset, ale też sprawdzenie pracowników i własnej zapobiegliwości. Ciekawiło ją, jak sobie poradzą w firmie bez nadzoru. Czy jest możliwe, żeby na tym etapie część obowiązków scedować na zaufanych ludzi? Och, gdyby to się sprawdziło…
Skręciła w lewo i powoli zagłębiała się pomiędzy pierwsze wzniesienia. Widoki zmieniały się z każdym zakrętem, powietrze zrobiło rześkie. Uchyliła okna i zwolniła. Napawała oczy obrazami, oglądała się za ślicznymi, starymi budynkami. Nareszcie minęła niewielkie miasteczko Sokolec i wjechała na kamienistą drogę w górę. Miała wrażenie, że droga ciągnie się w nieskończoność, oddalając ją całkowicie od cywilizacji. Tego właśnie potrzebowała, odcięcia od wszystkiego, przede wszystkim od ludzi. Otaczał ją spokojny las i śpiew ptaków.
I znów pojawiła się refleksja: niezgodność pomiędzy rodzajem preferowanego wypoczynku jej i męża. On wolał modne nadmorskie i oczywiście zagraniczne kurorty, ona łażenie po górach. Długo zgadzała się na bezsensowne wczasy w drogich hotelach, gdzie musiała brać walizkę wieczorowych kiecek, bo na kolację nie wypadało iść inaczej. Ale później, kiedy Inga stała się już nastolatką, powiedziały „dość” i od tamtej pory jeździły w góry, a mąż do kurortów zabierał mamusię. Prychnęła na samą myśl. Z córką zdeptały wszystkie pasma w Polsce, ale Lidkę najbardziej ciągnęło w Góry Sowie. I to było powodem, że teraz znalazła się właśnie tutaj.
Dojechała na miejsce. Urocze gospodarstwo z niewielkim pensjonatem w środku lasu i… westchnęła ciężko, wypowiadając siarczyste przekleństwo. Siedem samochodów na parkingu i wrzask chmary dzieciaków na placu zabaw obok domu. Do tego armia ludzi w ogromnej altanie robiących niezły raban śmiechem i głośnymi rozmowami, w których wyczuwało się obecność sporej ilości alkoholu. No to odpoczęła pełną gębą! Wysiadła i ruszyła na poszukiwania właścicieli. Powitała ją miło wyglądająca młoda dziewczyna.
– Witam serdecznie, pewnie pani Lidia Delchowicz? Pokażę pani kwaterę.
– Przepraszam, ci ludzie długo tu będą? – zapytała.
– Wczoraj przyjechali, będzie pani miała towarzystwo, bo jak tak samotnie, zawsze w kupie raźniej. O kłopotach i pracy zapomni pani przy ognisku i piwku. – Uśmiechnęła się promiennie.
– Ale chodzi o to, że chciałam mieć spokój, a przy nich… – Westchnęła i pokręciła głową. – Ma pani chociaż dla mnie pokój z dala od tego – zawiesiła głos znacząco – towarzystwa?
Dziewczyna obrzuciła ją zdziwionym spojrzeniem i poprowadziła na tyły posesji. Weszły na schody prowadzące bezpośrednio do niewielkiego pokoju z łazienką, który w żaden sposób nie łączył się z resztą budynku.
– Tutaj mam najspokojniejszy pokój, ale jeśli będzie padać, zmoknie pani w drodze na stołówkę. – Skrzywiła się. – Chciałam panią ulokować w głównym budynku, obok tych gości, bo tu standard nieszczególny, a do jadalni i świetlicy trzeba przez podwórko iść. Do altany daleko, a jak się drinka wypije pod wieczór przy grillu, można nie dojść o własnych siłach…
– Drinki przy grillu mi nie grożą – wpadła jej w zdanie. – Tu jest świetnie. Przepraszam, ale nie mam zamiaru uczestniczyć w życiu towarzyskim ośrodka.
– Jak pani sobie życzy. – Rozłożyła ręce, okazując lekkie zdziwienie jej postawą, i wyszła.
Lidka rozejrzała się po czystym, ale do bólu przeciętnym pokoju. Drewniana podłoga, sznurkowy dywanik, łóżko, szafa, niewielki telewizor i klasyczna, maleńka łazienka. Rzuciła torbą o podłogę i padła na łóżko. Zamknęła oczy, oddychając głęboko, a po chwili spała już jak zabita. Obudziło ją stukanie. W pierwszej chwili rozejrzała się zdezorientowana, ale zaraz wstała i podeszła do drzwi. Gospodyni przyszła z zaproszeniem na kolację. Lidka podziękowała i zapewniła, że przyjdzie, jak tylko się ogarnie. Przebrała się w legginsy i długi ciepły sweter, ponieważ nie lubiła marznąć, a wieczory na początku maja potrafiły być jeszcze chłodne.
Szła do jadalni, śmiejąc się z siebie w duchu. Ładnie spędziła pierwszy dzień urlopu, planów miała na dzisiaj od zatrzęsienia, a jedyne, co zrobiła, to porządnie się wyspała. Ale nie przejęła się tym specjalnie, widocznie było jej potrzebne takie zregenerowanie sił. Urlopu ma tyle, że jeden przespany dzień nie pokrzyżuje jej planów.
Weszła do przestronnej, urządzonej w typowo wiejskim stylu jadalni, gdzie spotkała wesołe, altanowe towarzystwo, które od razu próbowało zawrzeć z nią bliższą znajomość.
Kolacja przypadła Lidce do gustu, pod jedną ze ścian urządzono szwedzki stół. Znajdowało się na nim wiele regionalnych przysmaków, a przede wszystkim produkty, które gospodarze sami wytwarzali: wędzone szynki, sery, warzywa z własnego ogrodu, przetwory i dania na ciepło. Nawet chleb gospodyni piekła sama. Lidka sobie nie żałowała, jak urlop to urlop, od diety i racjonalnego żywienia również. Z wyładowanym do granic możliwości talerzem usiadła przy osobnym stole. Ale długo nie siedziała sama. Na krześle naprzeciw usadowiła się dziewczynka z jasnymi, kręconymi włosami zawiązanymi w dwa kucyki, ubrana we wściekle różową sukienkę. Na oko miała pięć, może nawet sześć lat. Zatopiła w Lidce spojrzenie niebieskich oczu.
– Cześć – powiedziała z poważną mina. – Ja jestem Asia, a ty?
– Cześć, jestem Lidka. – Dyskretnie rozejrzała się po sali w poszukiwaniu rodziców panienki, ale żaden z biesiadników zajętych jedzeniem i rozmawianiem nie wykazywał zainteresowania małym, różowym stworzeniem.
– Gdzie masz swoje dzieci?
– Moja córka jest już dorosła i nie jeździ ze mną na wakacje.
– Ojej, ale ty musisz być stara – powiedziała filozoficznie Asia, prezentując przy tym jeszcze poważniejszą minę. Lidka na ten widok przygryzła wargi, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Asia! Nie przeszkadzaj pani. – Do dziewczynki podeszła młoda kobieta z malutkim dzieckiem na rękach, zapewne młodszym rodzeństwem rezolutnej panienki.
– Ale ja rozmawiam, nie przeszkadzam. – Naburmuszyła się i założyła ręce przed sobą.
– Może przysiądzie się pani do naszego stołu? – Zaproponowała kobieta, biorąc małą za rękę. – Zapraszamy.
– W sumie… – Lidka westchnęła i zabrawszy talerz, podeszła do dużego stołu, przy którym siedziała spora liczba dorosłych.
Owszem, kolację z nimi zjadła, opędzając się od dzieciaków i ciekawskich pytań, dlaczego sama na urlopie, ale już udziału w wieczornym ognisku i popijawie odmówiła, tłumacząc się zmęczeniem podróżą.
Poprosiła gospodynię o śniadanie na siódmą rano i prowiant zamiast obiadu. Młoda dziewczyna obiecała, że wszystko będzie gotowe na czas, więc Lidka podziękowała i wróciła do pokoju. W końcu rozpakowała rzeczy, podpięła telefon do ładowania, sprawdziła, czy power bank ma pełne naładowanie, i spakowała plecak na jutrzejszą wyprawę. Postanowiła nie chodzić po wytyczonych szlakach. Miała ochotę przemierzyć te góry na przełaj, trzymając się wytycznych GPS-u. W końcu to Góry Sowie, może będzie miała szczęście i znajdzie nieodkryte jeszcze wejście do kompleksu Riese?
Rankiem, po zjedzeniu porządnego śniadania, ruszyła w góry. Gospodyni spakowała tyle zapasów, jakby Lidka miała do wykarmienia czteroosobową rodzinę. Zdrowo tym ubawiona przeprosiła, że nie zabierze takiej ilości, ale dziewczyna wcale się tym nie przejęła i zaraz dostosowała racje żywieniowe do jej potrzeb.
Lidka puściła w ruch GPS i rozpoczęła wędrówkę. Cały dzień chodziła, wynajdywała polanki, na których odpoczywała, natknęła się na stare poniemieckie ruiny bunkrów, podziwiała widoki i rozmyślała. Rozkładała wszystko, o czym myślała w samochodzie, na czynniki pierwsze i składała na powrót w całość. Jak by nie spojrzała, wychodziło, że w końcu jest szczęśliwa.
Czasem, na dłuższych postojach, wyjmowała małego notebooka i pisała kilka zdań opowiadania. Uwielbiała tworzyć proste, krótkie historyjki o wiedźmach, mocno podszyte specyficznym, czarnym humorem. Publikowała je w gazetach pod pseudonimem, ponieważ nie chciała, żeby ktokolwiek dowiedział się o jej hobby. Wydawcom kategorycznie zakazała publikacji prawdziwego nazwiska. Szczerze mówiąc, nawet nie chciała za nie pieniędzy, pisała dla zabawy. A że ludzie lubili je czytać, to powoływała do życia coraz to nowsze przygody grupki współczesnych wiedźm.
Czas płynął cudownie. Co rano jadła śniadanie, brała prowiant i wracała wieczorem. Obliczała trasę tak, żeby już o dziewiętnastej znaleźć się na kwaterze. Trochę drażniły ją odgłosy dochodzące nocami zza ścian. Głośne rozmowy, śmiechy, wrzaski pijanych facetów i płacz dzieci. Spała ze stoperami w uszach, co stanowiło mało komfortowe rozwiązanie. Ale nie zdarzało się to co noc, więc nie miała o co wszczynać awantur.
Pewnego wieczoru w końcu dała się naciągnąć na grilla i drinka. Bawiła się całkiem sympatycznie do momentu, w którym jeden z uczestników grillowej imprezy w dosyć niewybredny sposób dał jej do zrozumienia, że jest mocno zainteresowany kontynuowaniem spotkania, ale już w jej pokoju. Lidka bez chwili wahania, przy całym towarzystwie, trzasnęła podchmielonego amanta w twarz i z uśmiechem na ustach podziękowała za spotkanie. Więcej w żadnym grillu udziału nie wzięła.Rozdział 2
Piątego dnia wędrówki podchodziła lasem pod górę. Według wskazań GPS-u miała się jej ukazać polana, więc szła wytrwale dosyć stromym podejściem, kiedy wyrósł przed nią płot. Trzy bale drewna położone na podporach zagradzały jej drogę. Wyglądał na stary, dawno niekonserwowany, ale solidny. Chwilę stała i zastanawiała się, co zrobić. Przeleźć przez niego czy iść wzdłuż? Ale jak zacznie obchodzić płot, cholera wie, ile czasu jej to zajmie, bo przecież mógł się ciągnąć kilometrami. Postanowiła przeleźć przez niego, najwyżej ktoś ją pogoni i tyle. Po kilkunastu minutach znalazła się na sporej polanie, z której rozciągał się cudowny widok. Odetchnęła z ulgą, na razie nikt jej nie ochrzanił.
Rozejrzała się i stanęła jak wryta. Nieco wyżej, przy samej ścianie lasu, zobaczyła spełnienie swoich marzeń. Ucieleśnienie planów na przyszłość. Poprawiła plecak i ruszyła w stronę niedużego domku wybudowanego z bali, z drewnianą dachówką i zadaszoną werandą. Prowadziło na nią pięć schodów, na które weszła od razu i bez jakiegokolwiek zastanowienia. Zobaczyła, że przednia ściana parteru budynku to ogromne okna balkonowe, przez które można było swobodnie zajrzeć do środka. Zapukała i zawołała, ale odpowiedziała jej głucha cisza, więc spokojnie zaczęła lustrować wnętrze. Przy samym przeszkleniu znajdowała się kuchnia z jadalnią, w głębi dostrzegła schody prowadzące na piętro, za którymi usytuowano niewielki salonik. Wszystko w domku wykonano z drewna: podłogi, ściany, meble. Zachłysnęła się urodą tego wnętrza. Zawsze marzyła, żeby mieć taki azyl w górach, gdzie mogłaby przyjeżdżać w każdej wolnej chwili. Wyobraziła sobie, jak pięknie musiał wyglądać wschód słońca obserwowany przez te ogromne okna, jak smakowałaby kawa sączona z dużego kubka na werandzie.
– Ej, natychmiast mi złaź z werandy! Co ty tam w ogóle robisz?!
Podskoczyła wystraszona i odwróciła się. Szedł w jej stronę wyraźnie wkurzony mężczyzna. Ubrany w markową koszulkę polo i eleganckie spodnie, wyglądał na góra trzydzieści lat. Starannie uczesany, w okularach bez oprawek, od razu kojarzył się z prawnikiem na urlopie.
– Na pewno nie robię niczego złego. Oglądam tylko wnętrze – odezwała się szybko, bo ciekawość zdecydowanie zwyciężyła ze strachem. – Jest pan właścicielem?
Podszedł i zmierzył ją od stóp do głów, na co Lidka zareagowała szczerym uśmiechem.
– Jak pani weszła na posesję?
– Przeszłam przez ogrodzenie – powiedziała spokojnie. – Przepraszam, że to zrobiłam, ale zgubiłam szlak i trochę zabłądziłam. Miałam nadzieję, że jeżeli jest płot, to i jakiegoś człowieka znajdę. No i znalazłam. – Była absolutnie zadowolona z tego całkiem zgrabnego kłamstwa, a i efekt uzyskała zadowalający.
Mężczyzna trochę się rozchmurzył i spojrzał na nią inaczej. Wskazał rattanowe fotele na werandzie. Zrzuciła plecak i usiedli naprzeciw siebie.
– Jestem Lidka – przedstawiła się krótko.
– Antek – odpowiedział, a Lidka od razu przeszła do ataku.
– Jesteś właścicielem tej posesji?
– Pełnomocnikiem właściciela – odpowiedział. – Dlaczego pytasz? Nie powinnaś pytać raczej o drogę?
– Drogę znajdę, a domek tak mnie zauroczył, że chętnie go kupię. Albo chociaż wynajmę.
– Właściciel go nie sprzeda. – Pokręcił głową. – Nawet o tym nie myśl.
– Często tu bywa? – drążyła temat.
– Wcale, trzyma go z sentymentu. Od dobrych kilku lat sprzątaczka ściera tu tylko kurze raz na jakiś czas.
– Gość ma takie cudeńko i z niego nie korzysta?! Co za kretyn… – mruknęła jakby do siebie, marszcząc czoło.
– Ale to nie tak – przerwał jej, śmiejąc się. – Kilometr stąd, lekko pod górę, wybudował większy dom i mieszka tam na stałe. Ten budynek był zwyczajnie za mały, żeby normalnie funkcjonować. Czasem nocują tutaj jacyś goście, ale takie sytuacje zdarzają się może kilka razy w roku. Jego willa jest przeogromna i nawet gdy przebywa w niej sporo osób, jest tam dużo miejsca. Teraz stoi tak długo pusty, że nawet już nie pamiętam, kiedy ktoś tutaj nocował.
– Skoro tu nie mieszka ani nie potrzebuje dla gości, po jaką cholerę go trzyma? Dobrze mu zapłacę, wezmę kredyt, jeśli będę musiała… – Nabrała powietrza i zamknęła się, żeby nie wyjść na desperatkę.
– Nie sprzeda go, ponieważ posesja ma poważną wadę. Do tego domku prowadzi tylko jedna droga i żeby się tutaj dostać, trzeba przejechać przez całą posesję Wiktora, to znaczy właściciela. Praktycznie przez środek.
– Poważnie nie ma innej możliwości dojazdu? – Zdziwiła się.
– Nie, do całej posesji można dojechać jedyną drogą z miasteczka w dolinie, po drugiej stronie tej góry, ale tylko z odpowiednimi uprawnieniami przekroczysz bramę, która znajduje się dużo poniżej obu zabudowań, jeszcze praktycznie w lesie. Szosa już na terenie działki rozwidla się i jedna odnoga, ta, która idzie lekko w górę, prowadzi do nowego domu Wiktora, a ta, która skręca leciutko w dół – do tego miejsca. Wytyczenie nowej jest niemożliwe, ponieważ cała reszta terenu jest chronionym prawem parkiem i nikt nie da na nią zezwolenia. Swego czasu próbowałem to załatwić, ale wszystkie negocjacje skończyły się fiaskiem, dlatego wiem na pewno, że manewr z nowym dojazdem nie ma szans powodzenia.
Lidka rozejrzała się. Drewniany budynek znajdował się dosyć wysoko, ale nie na samym szczycie góry.
– Czekaj, powiedziałeś, że on swoje nowe domiszcze postawił jeszcze wyżej…
– No tak. Na samym szczycie, kilometr w górę w linii prostej od tego miejsca. Drogą jest dalej, bo biegnie w poprzek.
– Ale to oznacza, że kupił cały wierzchołek?
– Nie, prawie całą górę.
Zatkało ją. Jaki ten człowiek musiał mieć majątek, żeby kupić tyle hektarów! Spojrzała w stronę drogi. Rzeczywiście, prowadziła tutaj mocno ubita, kamienista, biegnąca wzdłuż linii lasu droga, która kończyła się przy samym domku.
– Antek – zaczęła, myśląc gorączkowo, jak go przekonać. – A gdybyś tak przedyskutował z tym całym Wiktorem sprawę, może wydzierżawiłby mi to miejsce na kilka miesięcy? Teraz mamy początek maja… może do końca września? No bo jeżeli z niego nie korzysta, a ja nie będę urządzać żadnych imprez ani zapraszać gości, nie powinien mieć obiekcji, a przynajmniej zarobi na tym pustostanie. Przyjeżdżałabym rzadko, bo praca mi nie pozwala na częste przerwy. Nie będę uciążliwa, przysięgam. Pogadaj może z nim, co? – Spojrzała błagalnie i uśmiechnęła się najpiękniej, jak tylko potrafiła.
Antek przyjrzał się Lidce ze zmarszczonymi brwiami.
– Co ci tak zależy? – zainteresował się.
– Niesamowicie mi się tu podoba – powiedziała podekscytowana. – No i potrzebuję teraz takiego spokojnego miejsca.
– Co ja z tego będę miał? – zapytał, nagle poważniejąc.
– Łapówkę?
– W formie?
– Flaszkę dobrego czerwonego wina – rzuciła konkretną propozycję.
– Metaxa pięciogwiazdkowa i popertraktuję z Wiktorem.
– Nawet dwie, jeżeli załatwisz mi wynajem do września.
– Stoi. – Podał jej rękę ze śmiechem, a ona ją uścisnęła.
Wstali, Lidka zarzuciła plecak i wyjęła telefon, włączając mapę. Antek spojrzał jej przez ramię.
– Może odwiozę cię do miasteczka – zaproponował. – Mam tutaj samochód.
– Oj, nie chcę ci robić kłopotu, spokojnie pójdę dalej. Mogę przejść przez posesję tego całego Wiktora? Chyba nie ma na terenie biegających wściekłych dobermanów, co?
– Ale jak pójdziesz, skoro nie wiesz, gdzie jesteś?
Lidka z szelmowskim uśmiechem pomachała mu sporym smartfonem z odpaloną mapą, czym tak go rozbawiła, że śmiał się dobrych kilkadziesiąt sekund.
– Czyli nie zgubiłaś się – powiedział, kiedy trochę ochłonął. – Więc co tu robisz?
– Na mapach nie ma zaznaczonego ogrodzenia, a że nie trzymam się szlaków, tylko idę zgodnie z GPS-em, doszłam do wniosku, że przejdę przez płot i pójdę dalej – wyjaśniła. – Ten domek też nie widnieje na mapach.
– Nie jest naniesiony, to fakt.
– Stwierdziłam, że najwyżej zawrócę. – Wzruszyła ramionami. – Więc, jak się sprawy mają z tymi dobermanami?
– Nie ma na tu żadnych psów, możesz spokojnie iść dalej. Ale tamtędy – wskazał ręką górną część posesji – nie przejdziesz, ponieważ tam jest inny rodzaj płotu. Najlepiej będzie, jeżeli przejdziesz dołem, po tej stronie.
Wymienili się numerami telefonów, kilkoma danymi o sobie i pożegnali.
Na odpowiedź nie czekała długo, bo już następnego dnia Antek zadzwonił i zaprosił ją na kawę. Spotkali się wczesnym popołudniem w jednej z licznych miejscowych restauracyjek. Zamówili po kawie i przeszli do interesów.
– Jak ci się udało tak szybko namówić właściciela do wynajmu? – zapytała od razu Lidka.
– Nie będę ukrywał, że sprawdziłem dokładnie, kim jesteś i co robisz – powiedział Antek poważnie. – Nie znalazłem żadnych negatywnych opinii o tobie, a przy naszej pierwszej rozmowie zrobiłaś na mnie całkiem pozytywne wrażenie, więc stwierdziłem, że spróbuję sprawę załatwić. Wiktor ma teraz trochę problemów i głowę zajętą ich rozwiązaniem. – Nagle zamilkł i zagryzł wargi, jakby zastanawiał się, czy dobrze zrobił, mówiąc obcej osobie o problemach swojego przyjaciela. Przynajmniej tak jego zachowanie odebrała Lidka, ale taktownie nie zwróciła na to uwagi. Po chwili odetchnął ciut ciężkawo, napił się kawy i mówił dalej: – Kiedy wspomniałem o wynajmie, machnął ręką, mówiąc, że skoro aż tak bardzo ci zależy, mam napisać umowę i wynająć budynek do końca roku.
– Fantastycznie! – Rozpromieniła się i aż zachłysnęła wizją zjedzenia jutro śniadania na werandzie. Na ziemię sprowadziły ją słowa Antka.
– Powoli, Wiktor postawił twarde warunki. Nie możesz domu podnajmować ani zapraszać większej liczby ludzi. Jeżeli za twoją sprawą na posesję dostanie się jakikolwiek dziennikarz albo fotograf, cofnie ci wynajem.
– Boi się rozgłosu, tak? – zdziwiła się, ale zaintrygował ją ten fakt. Jednak rozumiała problem. To musiał być bogaty człowiek, a oni często padają ofiarami plotkarskich szmatławców.
– Powiedzmy, że woli do niego nie dopuścić. Pod tym względem radzę ci uważać. – Ton głosu Antka mówił jasno, że właściciel podchodzi do sprawy bardzo poważnie i tak też postanowiła potraktować ją Lidka.
– Spokojnie, nie sprzedam prywatności właściciela domku. Tym bardziej że to mnie zależy, a nie jemu.
Mężczyzna podał jej kilkustronicową umowę, kartę chipową umożliwiającą wjazd przez bramę i klucze do domku.
– Wprowadzić możesz się nawet dzisiaj, ponieważ już powiadomiłem dziewczynę od sprzątania i właśnie robi tam porządek. Kazałem sprawdzić też instalacje, więc wszystko powinno działać bez zarzutów. Natomiast co do tych papierów. – Wskazał na nie ręką. – Chcę, żebyś je dokładnie przeczytała i jeżeli wszystko będzie się zgadzało, przede wszystkim twoje dane, podpisała. Należność za wynajem możesz przelać na wskazane konto albo włożyć gotówkę do teczki. Same dokumenty dostarcz do willi Wiktora jutro, najpóźniej do trzynastej, dobrze?
– W porządku, dzisiaj się wprowadzę, a jutro z rana podrzucę umowę i potwierdzenie przelewu. Teraz obiecana łapówka. – Wyjęła z torby dwie butelki Metaxy i postawiła na stole.
– Nie wierzę, że to zrobiłaś! Przecież żartowałem! – Zaczął się śmiać.
– A jednak. – Ucieszyła się z jego zaskoczenia prezentem. Poczuła się wspaniale z myślą, że zrobiła dużą przyjemność człowiekowi, który urzeczywistnił jej marzenie. – Dawno nie piłam tak pysznego latte, jak tutaj podają, i mam ochotę na jeszcze jedno. Potowarzyszysz mi?
– Z przyjemnością, nigdzie mi się dzisiaj nie spieszy. – Rozsiadł się wygodniej, widocznie odprężony.
Lidka weszła do wnętrza restauracji, gdzie po odstaniu w kolejce kilku minut zamówiła dwie kawy. Idąc do stolika, zobaczyła, że prawnik czyta coś na smartfonie. Kiedy ją zobaczył, odłożył przedmiot na stolik.
– Pracujesz nawet na wyjeździe? – Domyśliła się, wskazując telefon, a Antek jedynie pokiwał głową z niezbyt wesołym uśmiechem. – Powiedz mi, tak z czystej babskiej ciekawości, jesteś pracownikiem tego całego Wiktora? – zapytała.
– Jestem jego adwokatem i doradcą prawnym. Ale przede wszystkim, wieloletnim przyjacielem. Moja kancelaria obsługuje wszystkie sprawy prawne firm Wiktora. A ty, z tego co się dowiedziałem, prowadzisz sieć gabinetów urody?
– Tak. Miałam kiedyś jeden. Wiesz, taki kombajn: fryzjerstwo, kosmetyka, masaż relaksacyjny, i to mi świetnie szło – wyjaśniła. – Kilka lat później nadarzyła się okazja, by wynająć fajny lokal w innej dzielnicy Wrocławia i bez zastanowienia otworzyłam drugi gabinet z takim samym zakresem usług. I też zaczął działać świetnie. Później postanowiłam zaryzykować i rozszerzyć działalność, no i złapało – nakręciła się. Uwielbiała rozmawiać o pracy. Czuła prawdziwą dumę z tego, co osiągnęła. Po Antku widać było, że słucha jej z ciekawością, więc mówiła dalej: – Firma dopiero się rozwija, praktycznie wszystko, co zarobię, inwestuję w rozszerzanie działalności. Na razie idzie na tyle dobrze, że pierwszy raz zostawiłam firmę pod opieką mojej zastępczyni oraz zaufanej sekretarki i pojechałam na urlop. Zobaczymy, co zastanę po powrocie.
– Dlaczego spędzasz ten czas sama? Oczywiście, jeżeli to nie jest nietaktowne pytanie… – Zmieszał się zaraz.
– Nie, skąd. – Wzruszyła ramionami, uśmiechając się. – Jestem po rozwodzie, a moja jedyna córka studiuje za granicą i dlatego wybrałam się sama, aby wypocząć. I chyba miałam na taki samotny urlop zwyczajnie ochotę.
– W moim przypadku samotność i porządny wypoczynek na urlopie jest nieosiągalny. Mam ze sobą żonę i trójkę dzieciaków w wieku przedszkolnym. – Skrzywił się zabawnie.
– Chłopcy czy dziewczynki?
– Dwóch chłopaków i dziewczynka. Chłopcy, Kacper i Marcel, to bliźnięta, mają pięć lat. Zuzia ma trzy.
– Niezła gromadka do opanowania – roześmiała się Lidka.
– Ano – westchnął prawnik. – Dlatego wcale mi nie przeszkadza, kiedy co jakiś czas muszę przyjechać do Wiktora do domu, żeby przedyskutować umowy czy posunięcia.
– Rozumiem, że często zajmuje ci to dwa dni? Zapytała, mrużąc wymownie oczy.
Antek tylko rozłożył ręce z miną niewiniątka, czym wywołał parsknięcie śmiechu u swojej rozmówczyni.
Lidka ruszyła do agroturystyki spakować rzeczy. Zajęło jej to niewiele czasu i już po godzinie znalazła się z powrotem w miasteczku. Zrobiła niewielkie zakupy, ponieważ założyła, że w domku lodówka świeci pustkami. Wpakowała dwie, całkiem dobrze wypełnione produktami spożywczymi torby do samochodu i pojechała we wskazanym kierunku.
Rzeczywiście, kiedy wyjechała z miasteczka, znalazła się na porządnie ubitej, kamienistej drodze prowadzącej przez las dosyć mocno pod górę. W połowie wzniesienia zauważyła solidną bramę i metalowy płot. Zastanowiła się, dlaczego z drugiej strony posesji jest on drewniany, ale doszła do wniosku, że od strony lasów widocznie mało kto może wejść i aż takie zabezpieczenie nie jest potrzebne. Podjechała, wsunęła kartę w czytnik i brama się otworzyła. Długo jechała przez las, zanim dotarła do rozwidlenia. Skręciła w tę odnogę, która biegła lekko w dół i po dobrych kilkunastu minutach zaparkowała przed budynkiem.
Otworzyła znajdujące się z boku budynku drzwi wejściowe, weszła i rozejrzała się ciekawie, wdychając przyjemny zapach drewna. Na wprost miała schody, które rozdzielały parter na dwie części. Lewą stronę zajmowały kuchnia i jadalnia z tym pięknym, panoramicznym oknem wychodzącym na werandę, a prawą niewielki salon z rogową kanapą i dużym telewizorem na drewnianej, rzeźbionej komodzie. Wbiegła po schodach i stanęła jak wryta. Na lewo pyszniła się cudnie urządzona sypialnia, a naprzeciw niej łazienka ze sporych rozmiarów wanną. Cały domek urządzono w tym samym stylu. Każde pomieszczenie, nie wyłączając łazienki, miało ściany z impregnowanego drewna. Sprawdziła łóżko, dotknęła czystej, chłodnej pościeli w kolorze czerwonego wina. Zaśmiała się, myśląc, że dawno nie była tak szczęśliwa. Absolutnie wszystko poukładało się po jej myśli. Firma dobrze prosperowała, kupiła mieszkanie, które urządziła po swojemu, miała wspaniałą i mądrą córkę, a teraz jeszcze znalazła to miejsce. Jak zwieńczenie wisienką tortu. Niczego więcej już w życiu nie chciała. Nie, to nie była prawda. Z całego serca pragnęła, żeby nic się już nie zmieniało…
Popołudnie poświęciła na zaznajomienie się z budynkiem, rozpakowanie i robienie listy potrzebnych rzeczy, które musiała jeszcze kupić. Niewiele zapisała na kartce, ponieważ w domku było wszystko: od zapasów papieru toaletowego w łazience, po pełne wyposażenie kuchni, łącznie z tabletkami do zmywarki. Znalazła nawet poduszki na komplet mebli ogrodowych, które stały na werandzie. Przebrała się w miękki polarowy dres, zrobiła cały dzbanek mocnego earl greya, złapała dokumenty od Antka i laptopa, po czym usiadła na werandzie.
Zanim zaczęła pracę, westchnęła głęboko, chłonąc doznania. Gdzieś pośród drzew ćwierkały ptaki. Szum poruszanych wiatrem liści mieszał się ze skrzypieniem lekko uginających się pni smukłych sosen. Promienie słoneczne, padające na podłogę werandy, wydobywały ciepłe tony drewna. Lidka przymknęła oczy, wsłuchując się w cudownie słodkie odgłosy lasu. Dopiero po dłuższej chwili wróciła do rzeczywistości.
Dokładnie przeczytała papiery, przeanalizowała punkt po punkcie, ale nie znalazła żadnej pułapki, a jej dane nie kryły błędów, więc spokojnie je podpisała. Jeden egzemplarz zostawiła sobie, a resztę włożyła do wcześniej przygotowanej tekturowej teczki i położyła na stole. Stwierdziła, że zanim jutrzejszego ranka pójdzie w góry, podjedzie do willi i odda dokumenty. Zadowolona, odpaliła laptopa, zrobiła jeszcze przelew za wynajem i spokojnie wzięła się za pisanie kolejnego opowiadania.