- promocja
- W empik go
Przypadki, czyli awarie międzyludzkie - ebook
Przypadki, czyli awarie międzyludzkie - ebook
Nazywam się Maciek. Jestem wziętym psychologiem, seksuologiem i terapeutą dla par. Przez lata praktyki miałem okazję spotkać wiele ciekawych, barwnych i nietuzinkowych osób. Jeśli chcecie się dowiedzieć, co łączy taśmy treningowe pani Chodakowskiej z filmami porno lub co wspólnego z impotencją ma czajnik elektryczny - zapraszam do lektury mojej kartoteki.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-272-6610-1 |
Rozmiar pliku: | 949 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Ja wciąż nie rozumiem, dlaczego ona nie chce się przełamać i spróbować pozycji na taczkę, panie doktorze? W ogóle, co jest złego w tym, że chciałbym w łóżku trochę więcej pieprzu? To nie jest jakieś moje widzimisię. Przecież mam filmy, na których ludzie robią takie rzeczy.
– Proszę pana. To już państwa dziesiąta wizyta u mnie, a mam nieodparte wrażenie, że pan wciąż nie rozumie, na czym tak naprawdę polega problem, z którym się mierzymy. Postaram się więc wytłumaczyć to najbardziej obrazowo, jak potrafię, żeby nie miał pan wątpliwości. Chciałby pan wraz z żoną odgrywać sceny z filmów pornograficznych, tak?
– No tak, ale ona się nie zgadza.
– Właśnie. Otóż przedstawię to panu w ten sposób: z filmami porno jest jak z filmami treningowymi pani Chodakowskiej.
– To znaczy?
– Z głośników telewizora płyną teksty w stylu: dawaj! Mocniej! Szybciej! Jeszcze raz! Na ekranie wygląda to może i dobrze, ale potem – w domu – i tak nikt tego nie powtarza.
Żona mojego pacjenta wybuchła szczerym śmiechem i zaczęła klaskać w dłonie z aprobatą. Za to na twarzy jej partnera wystąpiło zdziwienie tak silne, jakby dopiero co było wybite w mennicy. Jeszcze długą chwilę patrzył przed siebie w milczeniu, aż w końcu z pełną stanowczością i powagą w głosie podsumował:
– Zależy, jaki kto ma telewizor.
Przyznam, że nie wiedziałem, jak zareagować na tak karkołomną konstatację. Oto pan M. (nazwiska podać nie mogę), zapewne nawet nie będąc tego świadomym, sam wykonał pozycję na taczkę, tyle że mentalnie, i to na samym sobie. Niestety moja rola, terapeuty, wymagała, abym jakoś odpowiedział. By jednak dogonić galopujące rącze konie intelektu mego pacjenta, musiałem na chwilę uspokoić myśli. Skupiłem się zatem na miarowym dźwięku wydawanym przez kołyskę Newtona. Rytmiczne i coraz wolniejsze uderzenia kuleczek zawsze pomagały mi w koncentracji. Po krótkiej, wręcz nieodczuwalnej chwili milczenia, miałem gotową adekwatną ripostę.
– Nie wiem, wie pan... – tu zawiesiłem głos i z wyższością poprawiłem się w fotelu – ... ja słucham radia.
Mężczyzna zdębiał. Bez trudu udało mi się dostrzec, jak rozpaczliwie w zakamarkach swojego umysłu szuka właściwej odpowiedzi. Na szczęście od dalszego ciągu tej konwersacji wybawił mnie głośny dźwięk budzika – oznaczający koniec sesji. Grzecznie pożegnałem się z małżonkami i poprosiłem, aby wychodząc, zawołali kolejną osobę.
***
Oto mieliście okazję przeczytać mały fragment z tego, co dzieje się w moim gabinecie na co dzień. Nazywam się Maciek. Jestem wziętym psychologiem, seksuologiem i terapeutą dla par. Przez lata praktyki miałem okazję spotkać wiele ciekawych, barwnych i nietuzinkowych osób. Każda z nich miała jakiś problem w relacjach miłosnych lub czysto seksualnych. Ich historie bywały czasem śmieszne, czasem smutne, a niekiedy wzruszające – jak to zwykle w tyglu życia bywa. Teraz postanowiłem opowiedzieć wam wybrane przypadki z mojej kartoteki. Już wiecie, co łączy taśmy Chodakowskiej z filmami porno. Jeśli jednak czujecie niedosyt i interesuje was chociażby, co wspólnego ma czajnik elektryczny z impotencją – zapraszam do lektury.PACJENT #1, CZĘŚĆ I
B. poznałem w biegu. Znaczy ja nie biegłem. W ogóle zacznijmy od tego, że jako człowiek nauki – nie biegam. Jeśli już, ale to z rzadka, poruszam się ruchem jednostajnie przyspieszonym w pozycji prostopadłej do płaszczyzny. Za to ona zasuwała tak zapamiętale, że wpadła wprost na mnie.
– Bardzo przepraszam! – powiedziała, obracając się po zderzeniu w moją stronę. – Mam nadzieję, że nic się panu nie stało? – Pospiesznie omiotła wzrokiem najpierw kubek jeszcze parującej kawy, który trzymała w dłoni, a następnie moją kurtkę.
– Nie, ale proszę uważać, bo od takiego pędu może się pani coś stać, a kawa i tak szybciej nie przestygnie. – uśmiechnąłem się delikatnie.
– Zawsze warto próbować. Jeszcze raz przepraszam i lecę dalej!
– Proszę uważać na brzozy.
– Ha ha! Dziękuję. Na pewno będę.
Niska kobieta o przyjemnych memu oku kształtach, które mógłbym nazwać fit-rubensowskimi, zniknęła za zakrętem wraz z wesołą czapką z pomponem, a jedyne, co jeszcze przez chwilę po niej zostało, to przyjemny aromat kawy. Hmmm... może i ja bym się napił?
Bez namysłu poddałem się tej myśli. W końcu co mi szkodzi? Świat dookoła mnie żegnał się z zimą; resztki białej kołderki widoczne były już tylko gdzieniegdzie. Fakt, powietrze miało jeszcze charakterystyczny, mroźny i rześki kolec, ale cała reszta przyrody w najlepsze bratała się z wiosną, zapewniając mi wymarzone okoliczności na dłuższy spacer do mojej ulubionej kawiarni.
***
– Cześć! To co zwykle? – Od progu przywitała mnie znajoma twarz.
– Oczywiście.
Jako psycholog wiem, że aby nie zwariować, w życiu trzeba mieć pewne rytuały, punkty stałe, które – choćby się waliło i paliło – zawsze pozostaną niezmienne. U mnie takie latarnie oznaczające spokojną przystań na burzliwym morzu codzienności są trzy: pierwsza – papieros i kawa z rana; drugą popołudniowy papieros i kawa, a trzecią – wieczorny papieros, wypalany najczęściej przy oknie. Żeby jednak nikt nie posądził mnie o bycie sztywniakiem i rutyniarzem, wymyśliłem sobie, że kolejność owych wszystkich trzech rzeczy będę mógł dowolnie zmieniać. I tak to, co jest przypisane do nawyku porannego, może zaistnieć zamiast tego, co planowane jest na popołudnie, a popołudniowe „ordnungi” automatycznie zajmują wówczas miejsce tych porannych. W ten oto sposób planowanie każdego dnia staje się spontaniczną, nieplanowaną przygodą, której nie powstydziłby się sam Indiana Jones. Zresztą łączy nas wiele. Zarówno ja, jak i znany archeolog przebywamy głównie w dżungli: on w prawdziwej, ja – w miejskiej. On szuka skarbów, a mi w gabinecie nieraz trafiają się takie perełki czy nieoszlifowane diamenty, że koparką byś nie wykopał! Wreszcie Harrison Ford ma swoją urodę, a ja swoją. Niemniej jednak ma ona w sobie coś z przygód doktora Jonesa. Jego przygody są ryzykowne, tak jak moja uroda. Pewnie zastanawiacie się, jaki to typ? Otóż taki, przy którym nie wiesz, czy bardziej ryzykujesz, wychodząc do ludzi, czy patrząc w lustro.
– Dwa pączki z lukrem i nadzieniem różanym, do tego kawa sypana z cukrem w kubku. – powiedziała Iga, stawiając na moim stoliku to, co na wejściu określiła mianem „tego, co zwykle”. Igę znam już długo. Jest trzydziestosiedmioletnią kelnerką. Opis jej wyglądu na nic się tu nie przyda, toteż pozwolę sobie ten aspekt pominąć. Nie omieszkam jednak skreślić kilku zdań więcej, byście poznali jej charakter i sytuację życiową.
Iga, mimo swojego wieku, charyzmą i otwartością mogłaby obdzielić co najmniej kilka tuzinów dzisiejszych nastolatków, stale milczących, skrytych i zapatrzonych w telefony. Jeśli kogoś poznała lepiej, stawała się niezwykle empatyczną gadułą. Często sama żartowała z siebie, mówiąc, że gada tak dużo i tak szybko, że brakuje jej stron w słowniku, aby wyrazić to, co chce. Bez wątpienia zamiłowanie do nadwyrężania aparatu mowy w kontaktach z innymi Iga przekazała swojej córce – Zosi, którą od początku wychowywała sama. Ojciec dziewczynki odszedł od nich na krótko przed jej narodzinami. Sama Iga kiedyś, opowiadając mi o tym przy okazji jednej z moich wizyt w kawiarni, powiedziała tak:
– Miałam za duży brzuch, żeby za nim gonić, jak spierdalał z młodszą ode mnie instruktorką jogi. – Po czym dodała: – Zresztą wiesz... ona wyginała się w miejscach, w których ja nawet nie mam stawów.
Sama Zosia za to, od chwili, w której ją poznałem, budziła mój szczery podziw i zaciekawienie. Niewielka jak na swój wiek jedenastolatka ma piękne, długie, brązowe włosy sięgające do pasa, wiecznie roześmiane, ale przy tym bardzo mądre oczka i inteligencję połączoną ze zmysłem obserwacji tak nieprzeciętną, że przy każdym naszym spotkaniu zagina mnie swoimi spostrzeżeniami odnośnie do życia i ludzi. Mówiąc prościej, dziewczynka rozumie, jak bardzo skomplikowany jest świat. No, może nie do końca, lecz jak na dziecko dostrzega ogromną paletę barw rzeczywistości. Mimo to wciąż potrafi obrać prostą, jasną i nieskomplikowaną ścieżkę, radośnie prowadzącą przez meandry losu. Żeby nie było, że jestem gołosłowny, pozwólcie, że podam pierwszy z brzegu przykład.