Przystanek Wenecja - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Przystanek Wenecja - ebook
„To będzie jedna noc. Ta jedna noc spędzona z piękną kobietą pozwoli mu zapomnieć o bólu i samotności, pozwoli mu znów poczuć radość z życia. Będzie mógł zaszaleć, oddać się zmysłowym doznaniom. Był w najbardziej romantycznym mieście na świecie i pragnął korzystać ze wszystkiego, co Wenecja ma do zaoferowania”...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1750-7 |
Rozmiar pliku: | 719 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Matthew Wheeler postanowił wziąć udział w zabawie karnawałowej nie ze względu na alkohol czy towarzystwo, lecz po to, by uciec od samego siebie. Poprawił maskę zakrywającą górną połowę twarzy. Wszyscy byli przebrani – jedni w skromne czarne peleryny, inni w fantazyjne stroje w stylu Marii Antoniny.
– Chodź, przyjacielu. – Vincenzo Mantovani poklepał go po ramieniu. – Ruszamy do Caffe Florian.
Vincenzo, jego sąsiad i karnawałowy przewodnik, uwielbiał zabawę, beztroskę, a właśnie tego Matthew potrzebował. Marzył, by choć na kilka godzin zapomnieć o Amber, ale duch zmarłej żony towarzyszył mu wszędzie.
Perorując po angielsku z silnym włoskim akcentem, Vincenzo przeciskał się przez tłum na placu św. Marka. W Caffe Florian panował jednak zbyt duży zgiełk, aby można było konwersować. Matthew to odpowiadało. Skinieniem głowy podziękował przyjacielowi za filiżankę cappuccino.
W Wenecji Matthew mieszkał w palazzo, który kupił dla Amber, lecz w trakcie jedenastu miesięcy małżeństwa ani razu nie udało im się wyskoczyć do Włoch. Był zbyt zajęty sprawami zawodowymi, a potem było już za późno.
Popijając cappuccino, starał się nie myśleć o żonie. Na pewno chciałaby, żeby był szczęśliwy i na nowo ułożył sobie życie. Dlatego dał się wyciągnąć z domu: dziś, postanowił, będzie wesoły, radosny, pozbawiony trosk i obowiązków. Tyle że trudno nagle przestać być Wheelerem.
Wraz z bratem, ojcem i dziadkiem prowadził Wheeler Family Partners, wartą miliardy dolarów agencję nieruchomości, która od ponad stu lat pośredniczyła w handlu ziemią i budynkami na terenie północnego Teksasu. Wierzył w siłę rodziny i siłę tradycji, dopóki najpierw nie stracił żony, a potem dziadka. Sparaliżowany bólem nie był w stanie pracować.
Wyjechał. Uciekł, by odnaleźć siebie i wrócić do Dallas z nową chęcią do życia. Ale to nie było proste. Nie pomogły plaże w Meksyku ani wyprawa na Machu Picchu. Nazwy miejscowości zlewały mu się w pamięci.
Miesiąc temu przybył do Wenecji. Uznał, że tu zostanie, dopóki nie pozbiera się psychicznie.
Tuż przed jedenastą wieczorem Vincenzo zaprosił setkę najbliższych przyjaciół do siebie na maskaradę. Mieszkał ze dwieście metrów dalej, ale uliczki były wąskie, zatłoczone, zanim więc Matthew, który szedł na końcu barwnego korowodu, dotarł na miejsce, w palazzo Vincenza paliły się wszystkie światła. W sąsiednim – jego własnym domu – było ciemno.
Ruszył do środka po kamiennych schodkach. Zamaskowany służący wziął od niego pelerynę. Na środku holu, w poprzek przejścia, stał piękny antyczny stół z dużą szklaną misą pełną telefonów komórkowych.
– To przyjęcie telefonowe – oznajmił chropawy głos.
Matthew odwrócił się. Głos należał do kobiety o twarzy schowanej za maską. Kobieta, ubrana w biało-niebieską haftowaną sukienkę z kilometrów tiulu, miała przyczepione do pleców srebrzyste skrzydła.
– Moje zdziwienie aż tak rzucało się w oczy?
Kobieta motyl uśmiechnęła się.
– Jesteś Amerykaninem.
– I dlatego nie wiem, co oznacza przyjęcie telefonowe?
– Nie. – Zmierzyła go wzrokiem. – Dlatego że wyglądasz na dojrzalszego od większości gości.
Czyli kobieta ich zna. W przeciwieństwie do niego, który znał jedynie gospodarza.
Przyjrzał się jej z zaciekawieniem. Spod maski wystawały pełne usta pociągnięte różową szminką. Pukle kasztanowych włosów opadały na nagie ramiona. Wyglądała zjawiskowo, ale najbardziej intrygował go jej głos: niski, z seksowną chrypką.
Zastanowił się. Szukał czegoś, co by odwróciło jego uwagę od Amber. Może właśnie znalazł?
– Czemu służą te telefony?
Wzruszyła lekko ramionami.
– Należą do kobiet. Pod koniec wieczoru mężczyzna wyciąga jeden i z jego właścicielką spędza noc.
Uniósł brwi.
– Zdumiewające.
– Ty nie zamierzasz nic wyłowić z tej misy?
Podchwytliwe pytanie. Dawny Matthew oburzyłby się i powiedział: nie. Nigdy nie przeżył jednorazowej przygody miłosnej. Takie rzeczy były w stylu jego brata, Lucasa. Lucas pewnie wyciągnąłby dwa aparaty i wmówił ich właścicielkom, że całe życie marzyły o trójkącie. To znaczy kiedyś Lucas by tak zrobił, bo teraz był szczęśliwym mężem i wraz z żoną spodziewał się dziecka.
Matthew nie miał talentu brata do flirtu i uwodzenia. Potrafił przeprowadzić wielomilionową sprzedaż wieżowca w centrum Dallas oraz poruszać się w kręgach teksaskiej śmietanki towarzyskiej, ale na tym koniec. Zdecydowanie nie umiał być trzydziestodwuletnim wdowcem.
Kiedy po śmierci Amber opuścił Dallas, uznał, że spróbuje pójść w ślady Lucasa sprzed jego małżeństwa z Cią. Lucas wiódł hulaszczy tryb życia, nie martwiąc się o konsekwencje, Matthew zaś był człowiekiem odpowiedzialnym, rodzinnym, ceniącym tradycję i marzącym o potomku. Tyle że zanim się go doczekał, świat mu się zawalił.
Tak, dziś będzie rozrywkowym chłopcem i zobaczy, co z tego wyniknie. Dotąd nie umiał sobie pomóc, żadne podróże ani terapie nie działały, a nie można bez końca tkwić w czarnej dziurze, trzeba się z niej wydobyć, wrócić do domu…
A zatem, jak by się Lucas teraz zachował?
– Zależy. – Wskazał misę. – Twoja komórka tam jest?
Kobieta potrząsnęła głową.
– Nie gustuję w takich zabawach.
– Ja też nie – odrzekł zadowolony, a jednocześnie zawiedziony. – Ale dla ciebie mógłbym zrobić wyjątek.
Poruszając skrzydełkami, kobieta podeszła bliżej i zbliżywszy usta do jego ucha, szepnęła tym swoim niskim uwodzicielskim głosem:
– Ja dla ciebie również. – I odfrunęła.
Matthew zmrużył oczy. Czy powinien podążyć za pięknym motylem? Chyba tak, zwłaszcza że kobieta sprawiała wrażenie zainteresowanej.
A może uprawia niewinny flirt i nic więcej się za tym nie kryje? Psiakrew, nie pamiętał zasad randkowania. Właściwie nigdy ich nie rozumiał. Ale okej, jest w Wenecji, nie w Dallas. Tu żadne zasady nie obowiązują.
Wędrował przez tłum, szukając swojego motyla.
Elektroniczna muzyka nie pasowała do staroświeckich kostiumów, jednak nikt się tym nie przejmował. Parkiet pełen był tańczących par, ale żadna z kobiet nie miała skrzydeł.
Przy stolikach wokół parkietu goście grali w ruletkę i oczko. Tam Matthew nie zamierzał szukać swojej uskrzydlonej piękności. Nie lubił hazardu; jeżeli ją fascynują takie rzeczy, trudno, nie spędzą razem wieczoru.
Kątem oka zauważył srebrzysty błysk skrzydeł znikający w sąsiedniej sali.
– Przepraszam, przepraszam… – Przeciskał się między tancerzami.
Zatrzymawszy się pod łukowym przejściem, nagle ją zobaczył. Stała z grupą ludzi, którzy byli czymś wyraźnie pochłonięci, ale odniósł wrażenie, że w tym tłumie czuje się równie samotna jak on.
Amatorzy tarota tłoczyli się wokół Madame Wong, jakby trzymała w ręce losy na loterię. Evangeline la Fleur nie była amatorką loterii, a tym bardziej tarota, ale lubiła obserwować ludzi. Madame Wong odwróciła kolejną kartę. Rozległo się zbiorowe westchnienie. Evangeline przewróciła oczami. Nagle szyja zaczęła ją piec. Wyczuła na sobie czyjś wzrok.
Oho! Facet, z którym zamieniła w holu parę słów, patrzył na nią z drugiego końca sali. Podobał jej się, no i słuchał, co do niego mówiła.
Ostatnimi czasy jedyne, co ludzie chcieli od niej usłyszeć, to odpowiedzi na pytanie, czym będzie się zajmowała, skoro nie może dłużej śpiewać. Równie dobrze mogliby pytać, co będzie robiła w grobie.
Nieznajomy miał na sobie doskonale uszyty garnitur oraz czarną aksamitną maskę. Po chwili ruszył przez salę, na nikogo nie zwracając uwagi. Był skupiony na niej, Evangeline.
Patrzyła, jak się zbliża – wysoki, przystojny, świetnie zbudowany. Ponieważ również miała zakrytą twarz, byli anonimowi. Jakaż miła odmiana, przemknęło jej przez myśl. Chyba dotąd nie spotkała człowieka, który nie wiedziałby, ile zdobyła nagród Grammy i jak załamała się jej kariera. Przez wiele lat należała do grupy najbardziej rozpoznawalnych artystek. Była tak znana, że posługiwała się samym imieniem, Eva; nazwiska nie używała. A potem nagle wszystko się skończyło.
– Tu jesteś – powiedział cicho tajemniczy blondyn. – Bałem się, że odfrunęłaś.
Roześmiała się, zaskakując samą siebie. Ostatnio rzadko się śmiała.
– Skrzydełka działają dopiero po północy.
– W takim razie muszę się pośpieszyć. – Błękit jego oczu kontrastował z czernią maski. – Nazywam się…
– Nie. – Przytknęła palec do jego ust. – Żadnych imion czy nazwisk.
Sprawiał wrażenie, jakby chciał zacisnąć wargi na jej palcu. Na wszelki wypadek zabrała rękę. Przyjaciele Vincenza są nieobliczalni, a ona miała silny instynkt przetrwania.
Mimo to od paru miesięcy towarzyszyła Vincenzowi w jego wojażach po Europie. Jakoś nie umiała znaleźć sobie miejsca. Zresztą co mogłaby robić?
– Chcesz poznać przyszłość? – Mężczyzna wskazał głową na Madame Wong.
Tłum się rozstąpił. Madame potasowała karty.
– Zapraszam.
Blondyn odsunął od stołu obite brokatem krzesło. Nie potrafiąc odmówić, Evangeline usiadła. Madame przysunęła karty. Evangeline przełożyła talię.
Po tym, jak lekarz konował spartaczył operację na jej strunach głosowych, przez trzy miesiące szukała kogoś, kto przywróciłby jej głos. Odwiedzała rumuńskie Cyganki, azjatyckich akupunkturzystów, nepalskich uzdrowicieli. Nikt nie potrafił jej pomóc. U tarocistki też już była i nie wierzyła, że tym razem coś się zmieni. Jedyną rzeczą, jaka ucieszyła ją w ciągu ostatniego półrocza, był wygrany proces przeciw lekarzowi, któremu odebrano prawo wykonywania zawodu.
Przebrani goście tłoczyli się wokół stołu, gdy Madame Wong rozkładała karty.
– Przeżywasz trudne chwile… – Kobieta o porytej bruzdami twarzy zmarszczyła czoło. Obracając jednym z wielu pierścionków, studiowała karty. – Zostałaś zraniona, pozbawiona czegoś bardzo cennego.
Evangeline poczuła na szyi muśnięcie palców anonimowego blondyna. Wyprostowała się. Owszem, została zraniona, okaleczona fizycznie i psychicznie.
– Ta karta… – Madame Wong postukała w nią palcem – mąci mi obraz. Przedstawia nowe życie… Jesteś w ciąży?
– Skądże! – Evangeline wzięła głęboki oddech, próbując spowolnić bicie serca.
– Nowe życie niekoniecznie oznacza dziecko. To może być początek czegoś nowego, zmiana. Powinnaś zdobyć się na odwagę i skoczyć na głęboką wodę. – Zgarnęła karty ze stołu i je potasowała. – Rozłożę je jeszcze raz.
Evangeline usiłowała potrząsnąć głową, ale nie była w stanie wykonać ruchu. Oczy ją piekły, a takie pieczenie zwykle poprzedzało niekontrolowany wybuch płaczu. Dziwne, bo huśtawkę emocjonalną na ogół przeżywała tuż przed miesiączką… Potrzebowała hasła, kodu. Dawniej menedżer podawał jej słowo, które pełniło funkcję koła ratunkowego. Jeśli dziennikarze zadawali niewygodne pytania, wypowiadała słowo kod i menedżer natychmiast wkraczał do akcji.
Teraz nie miała ani menedżera, ani słowa kodu. Nic nie miała. Porzucili ją fani, porzucił przemysł muzyczny, porzucił własny ojciec.
– Obiecałaś mi taniec. – Anonimowy blondyn ujął ją za rękę i płynnym ruchem podciągnął na nogi. – Dziękujemy. – Uśmiechnął się do Madame Wong. – Zajęliśmy pani zbyt wiele czasu.
Zanim przystanęli w niedużej wnęce za parkietem, serce Evangeline biło już normalnie.
– Skąd wiedziałeś? – Patrzyła zdumiona na swego wybawcę.
– Siedziałaś napięta jak struna. Nie przepadasz za tarotem?
– Nie. Dzięki za ratunek. – Zaczęła szukać wzrokiem kelnera. – Napiłabym się szampana…
Chociaż myśl o alkoholu przyprawiała ją o mdłości, chciała przez moment pobyć sama.
– Zaraz przyniosę. A może zatańczymy?
– Nie teraz.
Głowa jej pękała z bólu. Kusiło ją, by zrezygnować z balu i udać się do siebie na górę, ale jej pokój znajdował się bezpośrednio nad salą taneczną, a pozostałe pokoje były zajęte przez innych gości Vincenza.
– Dobrze, nie ruszaj się stąd – powiedział mężczyzna i po chwili znikł w tłumie.
Mogłaby spakować niedużą torbę i przenieść się do hotelu… Westchnęła ciężko. Akurat! Znalezienie wolnego pokoju w karnawale graniczy z cudem.
Mężczyzna wrócił z dwoma kieliszkami. Evangeline podziękowała mu uśmiechem. Dumała nad tym, jak wymknąć się z przyjęcia, gdy wtem spostrzegła Rory’ego z Sarą Lear, której debiutancki album ze słodkimi piosenkami o miłości królował na listach przebojów.
Młoda gwiazdka nie raczyła włożyć maski, cieszyły ją spojrzenia ludzi. Rory również się nie przebrał; chciał, by wszyscy widzieli, kto Sarze towarzyszy. Lubił grzać się w blasku sław.
Kiedy od niej odszedł, Evangeline wrzuciła do sedesu pierścionek zaręczynowy, który jej podarował. A gdy poprosił o jego zwrot, kazała mu iść do diabła.
Teraz Rory dumnym krokiem przechadzał się z Sarą po sali. Jasne, czemu nie? Oboje mieli zdrowe gardła, sprawne struny głosowe, kariera stała przed nimi otworem. Pół roku temu to ona prowadzała się z Rorym pod rękę. Wtedy nie wiedziała, jak okrutny jest świat, który kocha zwycięzców, a od przegranych się odwraca.
Ból głowy nie ustępował.
Psiakość, jak przejść niezauważenie obok Rory’ego i Sary? Sarą się nie przejmowała, nie były sobie oficjalnie przedstawione. Ale były narzeczony rozpozna ją w mig, maska nie pomoże.
Nie chciała widzieć współczujących spojrzeń gości ciekawych, jak zachowa się podczas spotkania z facetem, który złamał jej serce, oraz kobietą, która zastąpiła ją w jego łóżku. I na listach przebojów.
– Jeszcze szampana? – zapytał blondyn.
Rory ze swoją gwiazdką pop zatrzymał się parę metrów dalej. Evangeline wpadła w panikę i zdobyła się na desperacki krok. Wyjęła kieliszek z ręki swego wybawcy, odstawiła na parapet, po czym przyciągnęła mężczyznę do siebie i przytknęła usta do jego warg. W tym momencie postać Rory’ego wyparowała jej z pamięci.
Matthew Wheeler postanowił wziąć udział w zabawie karnawałowej nie ze względu na alkohol czy towarzystwo, lecz po to, by uciec od samego siebie. Poprawił maskę zakrywającą górną połowę twarzy. Wszyscy byli przebrani – jedni w skromne czarne peleryny, inni w fantazyjne stroje w stylu Marii Antoniny.
– Chodź, przyjacielu. – Vincenzo Mantovani poklepał go po ramieniu. – Ruszamy do Caffe Florian.
Vincenzo, jego sąsiad i karnawałowy przewodnik, uwielbiał zabawę, beztroskę, a właśnie tego Matthew potrzebował. Marzył, by choć na kilka godzin zapomnieć o Amber, ale duch zmarłej żony towarzyszył mu wszędzie.
Perorując po angielsku z silnym włoskim akcentem, Vincenzo przeciskał się przez tłum na placu św. Marka. W Caffe Florian panował jednak zbyt duży zgiełk, aby można było konwersować. Matthew to odpowiadało. Skinieniem głowy podziękował przyjacielowi za filiżankę cappuccino.
W Wenecji Matthew mieszkał w palazzo, który kupił dla Amber, lecz w trakcie jedenastu miesięcy małżeństwa ani razu nie udało im się wyskoczyć do Włoch. Był zbyt zajęty sprawami zawodowymi, a potem było już za późno.
Popijając cappuccino, starał się nie myśleć o żonie. Na pewno chciałaby, żeby był szczęśliwy i na nowo ułożył sobie życie. Dlatego dał się wyciągnąć z domu: dziś, postanowił, będzie wesoły, radosny, pozbawiony trosk i obowiązków. Tyle że trudno nagle przestać być Wheelerem.
Wraz z bratem, ojcem i dziadkiem prowadził Wheeler Family Partners, wartą miliardy dolarów agencję nieruchomości, która od ponad stu lat pośredniczyła w handlu ziemią i budynkami na terenie północnego Teksasu. Wierzył w siłę rodziny i siłę tradycji, dopóki najpierw nie stracił żony, a potem dziadka. Sparaliżowany bólem nie był w stanie pracować.
Wyjechał. Uciekł, by odnaleźć siebie i wrócić do Dallas z nową chęcią do życia. Ale to nie było proste. Nie pomogły plaże w Meksyku ani wyprawa na Machu Picchu. Nazwy miejscowości zlewały mu się w pamięci.
Miesiąc temu przybył do Wenecji. Uznał, że tu zostanie, dopóki nie pozbiera się psychicznie.
Tuż przed jedenastą wieczorem Vincenzo zaprosił setkę najbliższych przyjaciół do siebie na maskaradę. Mieszkał ze dwieście metrów dalej, ale uliczki były wąskie, zatłoczone, zanim więc Matthew, który szedł na końcu barwnego korowodu, dotarł na miejsce, w palazzo Vincenza paliły się wszystkie światła. W sąsiednim – jego własnym domu – było ciemno.
Ruszył do środka po kamiennych schodkach. Zamaskowany służący wziął od niego pelerynę. Na środku holu, w poprzek przejścia, stał piękny antyczny stół z dużą szklaną misą pełną telefonów komórkowych.
– To przyjęcie telefonowe – oznajmił chropawy głos.
Matthew odwrócił się. Głos należał do kobiety o twarzy schowanej za maską. Kobieta, ubrana w biało-niebieską haftowaną sukienkę z kilometrów tiulu, miała przyczepione do pleców srebrzyste skrzydła.
– Moje zdziwienie aż tak rzucało się w oczy?
Kobieta motyl uśmiechnęła się.
– Jesteś Amerykaninem.
– I dlatego nie wiem, co oznacza przyjęcie telefonowe?
– Nie. – Zmierzyła go wzrokiem. – Dlatego że wyglądasz na dojrzalszego od większości gości.
Czyli kobieta ich zna. W przeciwieństwie do niego, który znał jedynie gospodarza.
Przyjrzał się jej z zaciekawieniem. Spod maski wystawały pełne usta pociągnięte różową szminką. Pukle kasztanowych włosów opadały na nagie ramiona. Wyglądała zjawiskowo, ale najbardziej intrygował go jej głos: niski, z seksowną chrypką.
Zastanowił się. Szukał czegoś, co by odwróciło jego uwagę od Amber. Może właśnie znalazł?
– Czemu służą te telefony?
Wzruszyła lekko ramionami.
– Należą do kobiet. Pod koniec wieczoru mężczyzna wyciąga jeden i z jego właścicielką spędza noc.
Uniósł brwi.
– Zdumiewające.
– Ty nie zamierzasz nic wyłowić z tej misy?
Podchwytliwe pytanie. Dawny Matthew oburzyłby się i powiedział: nie. Nigdy nie przeżył jednorazowej przygody miłosnej. Takie rzeczy były w stylu jego brata, Lucasa. Lucas pewnie wyciągnąłby dwa aparaty i wmówił ich właścicielkom, że całe życie marzyły o trójkącie. To znaczy kiedyś Lucas by tak zrobił, bo teraz był szczęśliwym mężem i wraz z żoną spodziewał się dziecka.
Matthew nie miał talentu brata do flirtu i uwodzenia. Potrafił przeprowadzić wielomilionową sprzedaż wieżowca w centrum Dallas oraz poruszać się w kręgach teksaskiej śmietanki towarzyskiej, ale na tym koniec. Zdecydowanie nie umiał być trzydziestodwuletnim wdowcem.
Kiedy po śmierci Amber opuścił Dallas, uznał, że spróbuje pójść w ślady Lucasa sprzed jego małżeństwa z Cią. Lucas wiódł hulaszczy tryb życia, nie martwiąc się o konsekwencje, Matthew zaś był człowiekiem odpowiedzialnym, rodzinnym, ceniącym tradycję i marzącym o potomku. Tyle że zanim się go doczekał, świat mu się zawalił.
Tak, dziś będzie rozrywkowym chłopcem i zobaczy, co z tego wyniknie. Dotąd nie umiał sobie pomóc, żadne podróże ani terapie nie działały, a nie można bez końca tkwić w czarnej dziurze, trzeba się z niej wydobyć, wrócić do domu…
A zatem, jak by się Lucas teraz zachował?
– Zależy. – Wskazał misę. – Twoja komórka tam jest?
Kobieta potrząsnęła głową.
– Nie gustuję w takich zabawach.
– Ja też nie – odrzekł zadowolony, a jednocześnie zawiedziony. – Ale dla ciebie mógłbym zrobić wyjątek.
Poruszając skrzydełkami, kobieta podeszła bliżej i zbliżywszy usta do jego ucha, szepnęła tym swoim niskim uwodzicielskim głosem:
– Ja dla ciebie również. – I odfrunęła.
Matthew zmrużył oczy. Czy powinien podążyć za pięknym motylem? Chyba tak, zwłaszcza że kobieta sprawiała wrażenie zainteresowanej.
A może uprawia niewinny flirt i nic więcej się za tym nie kryje? Psiakrew, nie pamiętał zasad randkowania. Właściwie nigdy ich nie rozumiał. Ale okej, jest w Wenecji, nie w Dallas. Tu żadne zasady nie obowiązują.
Wędrował przez tłum, szukając swojego motyla.
Elektroniczna muzyka nie pasowała do staroświeckich kostiumów, jednak nikt się tym nie przejmował. Parkiet pełen był tańczących par, ale żadna z kobiet nie miała skrzydeł.
Przy stolikach wokół parkietu goście grali w ruletkę i oczko. Tam Matthew nie zamierzał szukać swojej uskrzydlonej piękności. Nie lubił hazardu; jeżeli ją fascynują takie rzeczy, trudno, nie spędzą razem wieczoru.
Kątem oka zauważył srebrzysty błysk skrzydeł znikający w sąsiedniej sali.
– Przepraszam, przepraszam… – Przeciskał się między tancerzami.
Zatrzymawszy się pod łukowym przejściem, nagle ją zobaczył. Stała z grupą ludzi, którzy byli czymś wyraźnie pochłonięci, ale odniósł wrażenie, że w tym tłumie czuje się równie samotna jak on.
Amatorzy tarota tłoczyli się wokół Madame Wong, jakby trzymała w ręce losy na loterię. Evangeline la Fleur nie była amatorką loterii, a tym bardziej tarota, ale lubiła obserwować ludzi. Madame Wong odwróciła kolejną kartę. Rozległo się zbiorowe westchnienie. Evangeline przewróciła oczami. Nagle szyja zaczęła ją piec. Wyczuła na sobie czyjś wzrok.
Oho! Facet, z którym zamieniła w holu parę słów, patrzył na nią z drugiego końca sali. Podobał jej się, no i słuchał, co do niego mówiła.
Ostatnimi czasy jedyne, co ludzie chcieli od niej usłyszeć, to odpowiedzi na pytanie, czym będzie się zajmowała, skoro nie może dłużej śpiewać. Równie dobrze mogliby pytać, co będzie robiła w grobie.
Nieznajomy miał na sobie doskonale uszyty garnitur oraz czarną aksamitną maskę. Po chwili ruszył przez salę, na nikogo nie zwracając uwagi. Był skupiony na niej, Evangeline.
Patrzyła, jak się zbliża – wysoki, przystojny, świetnie zbudowany. Ponieważ również miała zakrytą twarz, byli anonimowi. Jakaż miła odmiana, przemknęło jej przez myśl. Chyba dotąd nie spotkała człowieka, który nie wiedziałby, ile zdobyła nagród Grammy i jak załamała się jej kariera. Przez wiele lat należała do grupy najbardziej rozpoznawalnych artystek. Była tak znana, że posługiwała się samym imieniem, Eva; nazwiska nie używała. A potem nagle wszystko się skończyło.
– Tu jesteś – powiedział cicho tajemniczy blondyn. – Bałem się, że odfrunęłaś.
Roześmiała się, zaskakując samą siebie. Ostatnio rzadko się śmiała.
– Skrzydełka działają dopiero po północy.
– W takim razie muszę się pośpieszyć. – Błękit jego oczu kontrastował z czernią maski. – Nazywam się…
– Nie. – Przytknęła palec do jego ust. – Żadnych imion czy nazwisk.
Sprawiał wrażenie, jakby chciał zacisnąć wargi na jej palcu. Na wszelki wypadek zabrała rękę. Przyjaciele Vincenza są nieobliczalni, a ona miała silny instynkt przetrwania.
Mimo to od paru miesięcy towarzyszyła Vincenzowi w jego wojażach po Europie. Jakoś nie umiała znaleźć sobie miejsca. Zresztą co mogłaby robić?
– Chcesz poznać przyszłość? – Mężczyzna wskazał głową na Madame Wong.
Tłum się rozstąpił. Madame potasowała karty.
– Zapraszam.
Blondyn odsunął od stołu obite brokatem krzesło. Nie potrafiąc odmówić, Evangeline usiadła. Madame przysunęła karty. Evangeline przełożyła talię.
Po tym, jak lekarz konował spartaczył operację na jej strunach głosowych, przez trzy miesiące szukała kogoś, kto przywróciłby jej głos. Odwiedzała rumuńskie Cyganki, azjatyckich akupunkturzystów, nepalskich uzdrowicieli. Nikt nie potrafił jej pomóc. U tarocistki też już była i nie wierzyła, że tym razem coś się zmieni. Jedyną rzeczą, jaka ucieszyła ją w ciągu ostatniego półrocza, był wygrany proces przeciw lekarzowi, któremu odebrano prawo wykonywania zawodu.
Przebrani goście tłoczyli się wokół stołu, gdy Madame Wong rozkładała karty.
– Przeżywasz trudne chwile… – Kobieta o porytej bruzdami twarzy zmarszczyła czoło. Obracając jednym z wielu pierścionków, studiowała karty. – Zostałaś zraniona, pozbawiona czegoś bardzo cennego.
Evangeline poczuła na szyi muśnięcie palców anonimowego blondyna. Wyprostowała się. Owszem, została zraniona, okaleczona fizycznie i psychicznie.
– Ta karta… – Madame Wong postukała w nią palcem – mąci mi obraz. Przedstawia nowe życie… Jesteś w ciąży?
– Skądże! – Evangeline wzięła głęboki oddech, próbując spowolnić bicie serca.
– Nowe życie niekoniecznie oznacza dziecko. To może być początek czegoś nowego, zmiana. Powinnaś zdobyć się na odwagę i skoczyć na głęboką wodę. – Zgarnęła karty ze stołu i je potasowała. – Rozłożę je jeszcze raz.
Evangeline usiłowała potrząsnąć głową, ale nie była w stanie wykonać ruchu. Oczy ją piekły, a takie pieczenie zwykle poprzedzało niekontrolowany wybuch płaczu. Dziwne, bo huśtawkę emocjonalną na ogół przeżywała tuż przed miesiączką… Potrzebowała hasła, kodu. Dawniej menedżer podawał jej słowo, które pełniło funkcję koła ratunkowego. Jeśli dziennikarze zadawali niewygodne pytania, wypowiadała słowo kod i menedżer natychmiast wkraczał do akcji.
Teraz nie miała ani menedżera, ani słowa kodu. Nic nie miała. Porzucili ją fani, porzucił przemysł muzyczny, porzucił własny ojciec.
– Obiecałaś mi taniec. – Anonimowy blondyn ujął ją za rękę i płynnym ruchem podciągnął na nogi. – Dziękujemy. – Uśmiechnął się do Madame Wong. – Zajęliśmy pani zbyt wiele czasu.
Zanim przystanęli w niedużej wnęce za parkietem, serce Evangeline biło już normalnie.
– Skąd wiedziałeś? – Patrzyła zdumiona na swego wybawcę.
– Siedziałaś napięta jak struna. Nie przepadasz za tarotem?
– Nie. Dzięki za ratunek. – Zaczęła szukać wzrokiem kelnera. – Napiłabym się szampana…
Chociaż myśl o alkoholu przyprawiała ją o mdłości, chciała przez moment pobyć sama.
– Zaraz przyniosę. A może zatańczymy?
– Nie teraz.
Głowa jej pękała z bólu. Kusiło ją, by zrezygnować z balu i udać się do siebie na górę, ale jej pokój znajdował się bezpośrednio nad salą taneczną, a pozostałe pokoje były zajęte przez innych gości Vincenza.
– Dobrze, nie ruszaj się stąd – powiedział mężczyzna i po chwili znikł w tłumie.
Mogłaby spakować niedużą torbę i przenieść się do hotelu… Westchnęła ciężko. Akurat! Znalezienie wolnego pokoju w karnawale graniczy z cudem.
Mężczyzna wrócił z dwoma kieliszkami. Evangeline podziękowała mu uśmiechem. Dumała nad tym, jak wymknąć się z przyjęcia, gdy wtem spostrzegła Rory’ego z Sarą Lear, której debiutancki album ze słodkimi piosenkami o miłości królował na listach przebojów.
Młoda gwiazdka nie raczyła włożyć maski, cieszyły ją spojrzenia ludzi. Rory również się nie przebrał; chciał, by wszyscy widzieli, kto Sarze towarzyszy. Lubił grzać się w blasku sław.
Kiedy od niej odszedł, Evangeline wrzuciła do sedesu pierścionek zaręczynowy, który jej podarował. A gdy poprosił o jego zwrot, kazała mu iść do diabła.
Teraz Rory dumnym krokiem przechadzał się z Sarą po sali. Jasne, czemu nie? Oboje mieli zdrowe gardła, sprawne struny głosowe, kariera stała przed nimi otworem. Pół roku temu to ona prowadzała się z Rorym pod rękę. Wtedy nie wiedziała, jak okrutny jest świat, który kocha zwycięzców, a od przegranych się odwraca.
Ból głowy nie ustępował.
Psiakość, jak przejść niezauważenie obok Rory’ego i Sary? Sarą się nie przejmowała, nie były sobie oficjalnie przedstawione. Ale były narzeczony rozpozna ją w mig, maska nie pomoże.
Nie chciała widzieć współczujących spojrzeń gości ciekawych, jak zachowa się podczas spotkania z facetem, który złamał jej serce, oraz kobietą, która zastąpiła ją w jego łóżku. I na listach przebojów.
– Jeszcze szampana? – zapytał blondyn.
Rory ze swoją gwiazdką pop zatrzymał się parę metrów dalej. Evangeline wpadła w panikę i zdobyła się na desperacki krok. Wyjęła kieliszek z ręki swego wybawcy, odstawiła na parapet, po czym przyciągnęła mężczyznę do siebie i przytknęła usta do jego warg. W tym momencie postać Rory’ego wyparowała jej z pamięci.
więcej..