Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Psoriasis Vulgarna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Psoriasis Vulgarna - ebook

Łukasz Wilk to młody chłopak z warszawskiej Pragi, chorujący od dziecka na łuszczycę. Kompleksy i poczucie niższości, spowodowane przewlekłą chorobą, sprawiają, że nie potrafi ułożyć sobie życia. Ciągłe pobyty na oddziale dermatologicznym sprawiają, że traktuje to miejsce jak drugi dom. Wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia poznaje nieco tajemniczą Lucy. Los wówczas daje mu szansę, by powstrzymać chorobę, realizować pasję i całkowicie odmienić swoje życie. Czy będzie w stanie ją wykorzystać?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8189-268-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Co autor miał na myśli

Łuszczyca (psoriasis) — przewlekła, nawracająca choroba układowa mediowana immunologicznie, w której procesy zapalne charakteryzują się obecnością objawów skórnych (łuszczących się wykwitów potrafiących pokryć nawet 80% ciała chorego) oraz stawowo-ścięgnistych. Charakterystycznym objawem łuszczycy są owalne bądź okrągłe, czerwonobrunatne lub zaróżowione, płaskie grudki o wyrazistych brzegach i zróżnicowanej wielkości. Pokryte są srebrzystoszarą, nawarstwiającą się łuską, powstałą w wyniku zrogowacenia ognisk chorobowych. Zmiany mają tendencję do zlewania się. Wedle niektórych źródeł dotyka 2—4% populacji .

Choruję na łuszczycę zwykłą (psoriasis vulgaris) od dziewiątego roku życia. Przez ten czas poddawany byłem osiemnastu hospitalizacjom na różnych oddziałach dermatologicznych. Byłem leczony maściami, naświetleniami i lekami. Zawsze z podobnym, krótkotrwałym skutkiem. Dopiero po wielu latach zmagań z chorobą udało mi się powstrzymać jej postęp i zacząć normalnie żyć.

Historia opisana w książce jest fikcyjna, jednakże przy jej tworzeniu czerpałem garściami z własnych doświadczeń, przeżyć oraz z historii ludzi chorych, których poznałem przez te wszystkie lata.

Chcę wam opowiedzieć, jak trudne jest życie osoby cierpiącej na tak przewlekłą, uciążliwą i nieestetyczną chorobę. Nierzadko powoduje ona wykluczenie chorego ze społeczeństwa z obawy przed zarażeniem, które absolutnie nie jest możliwe.

Łuszczyca to nie tylko skóra. Choroba w niektórych przypadkach atakuje także stawy (psoriasis athropatica) czy paznokcie (psoriasis unguium). Jej zaawansowany etap może prowadzić do stanów lękowych, depresji, poważnych problemów psychicznych, a w skrajnych przypadkach — nawet do samobójstwa.

Pragnę podziękować mojej żonie, Monice, za to, że zawsze mogłem liczyć na jej pomoc, wsparcie i tak ogromne zaangażowanie w to, abym mógł normalnie funkcjonować. Kiedy ja pogodziłem się już z tym, jak wygląda moje życie z chorobą, z odliczaniem czasu „od szpitala do szpitala”, ona postanowiła zawalczyć. Dzięki jej determinacji i wytrwałości w motywowaniu mnie, cel został w dużym stopniu osiągnięty.

Dziękuję także wszystkim, którzy nigdy nie dali mi w jakikolwiek sposób odczuć, że jestem gorszy, dodając mi tym samym otuchy i siły.Organiczny związek chemiczny należący do polifenoli, będący współcześnie pochodną chryzarobiny, otrzymywanej z pnia drzewa andira araroba. Obecnie cygnolina otrzymywana jest syntetycznie w formie silnie drażniącego żółtego lub brązowożółtego proszku, pozbawionego zapachu. Wyróżnia się działaniem bakteriobójczym, przeciwłojotokowym, grzybobójczym, a także silnym działaniem wpływającym na odbudowę naskórka i złuszczającym. Najczęściej występuje w formie maści. Jeden z najskuteczniejszych leków przeciwłuszczycowych, stosowany od ponad dziewięćdziesięciu lat.

Łączona forma leczenia światłem ultrafioletowym oraz specjalnymi substancjami chemicznymi, będącymi fotouczulaczami, zwiększającymi wrażliwość skóry na nadfiolet.

Projektowanie, kodowanie oraz aktualizacja witryny internetowej.

Syntetyczny, aromatyczny analog kwasu retinowego. Reguluje procesy odnowy, różnicowania i rogowacenia naskórka. Działa wyłącznie objawowo.

Zaburzenie gospodarki lipidowej, występujące z podwyższonym stężeniem trójglicerydów. Prowadzi do rozwoju miażdżycy.Rozdział II — Uśmiech losu

Spojrzałem przez okno. Poranek był szary i deszczowy. Nie chciało mi się nawet wychodzić spod kołdry, a niebawem czekała mnie długa podróż. Spędziłem na oddziale kolejne trzynaście dni… Każdy z moich dwunastu pobytów trwał mniej więcej tyle samo czasu, zatem na dermatologii spędziłem już prawie siedem miesięcy życia. Długo, jak na dwudziestolatka. Mimo wszystko, jakoś specjalnie się tym nie przejmowałem. Chyba zwyczajnie przywykłem.

Po śniadaniu wyrzuciłem bieliznę i ręczniki do kosza. Były fioletowe od cygnoliny. Przez to, że maść trudno się domywała z ciała i wsiąkała szybko w materiał, ważyły chyba z pięć kilogramów.

Poszedłem na ostatni prysznic. Pachnące mydło, świeży ręcznik, nowa bielizna. Poczułem smak wolności. Ubrałem się w wyjściowy zestaw ubrań i wróciłem na salę.

Zacząłem się pakować.

— Cukier wyrzucasz czy zabierasz? — zapytał Norbert.

— Mogę ci zostawić.

— Nie zostawiaj niczego, bo tu wrócisz — ostrzegał Linuks.

— Nawet jak nie zostawię, to i tak wrócę… Taka kolej rzeczy.

Oddałem chłopakom cukier, kawę i kilka przekąsek. Im mniej do dźwigania, tym lepiej.

Udałem się do pokoju „X”, pod którym czekała młoda kobieta, ubrana w brązowy płaszcz i czerwony szalik. Zapewne była to osoba spoza oddziału, która przyjeżdża na naświetlania. Nie było takich zbyt wiele. Leszczno to mała miejscowość, znajdująca się daleko od Warszawy. Wszyscy woleli naświetlania w stolicy, ponieważ tam był lepszy dojazd.

— Pani spoza oddziału, prawda? — zapytałem.

— Tak, zaraz wchodzę.

— Pacjenci z oddziału mają pierwszeństwo, ale… przepuszczę panią.

— Bardzo pan wielkoduszny… — wyczułem ironię. — Wystarczy, że marnuje pan życie, leżąc tutaj. Niech pan sobie wejdzie. Ja poczekam.

— Czemu pani twierdzi, że marnuję życie? Pomagam sobie, będąc tutaj; inaczej się nie da.

— Raz się tu położyłam… Zobaczyłam ten syf w łazienkach, poczułam ten smród na sali… i wyszłam na własne żądanie po trzech dniach. — Kobieta ewidentnie przesadzała. Owszem, może nie było idealnie, ale mowa o oddziale, na którym wszyscy się smarowali. W łazience fioletowe plamy na deskach klozetowych były czymś oczywistym, a specyficzny zapach był nieunikniony. — Teraz proszę lekarza o wypisanie mi recepty na wszystkie maści i kuruję się w domu.

— To dosyć kosztowna sprawa.

— Proszę pana… Wolę wydać te pieniądze i się smarować w domu. Poza tym pięćset złotych to wcale nie tak dużo, za wszystkie niezbędne maści, które są potrzebne.

— Może dla pani… — odpowiedziałem niepewnie, wyczuwając w tonie kobiety wyższość i arogancję. — W szpitalu przynajmniej jest ścisła regularność, nie mam czasu na nic innego. Mogę od rana do wieczora leżeć w maściach, nie przejmując się, czy coś ubrudzę, albo tym, że maść w jakikolwiek sposób wpłynie na zdrowie domowników.

— Przeznacza się na to odpowiednie pomieszczenie w domu i się z niego nie wychodzi. Łazienkę myje się specjalnymi środkami, które co prawda nie są tanie, ale skuteczne.

— Dobrze… a zwolnienie z pracy?

— Prowadzimy z mężem firmę i staram się większość rzeczy załatwiać z domu.

— No widzi pani… Jeśli ktoś ma zwykłą pracę, to nie wiem, czy dostałby zwolnienie.

— Jak człowiek ładnie poprosi, to dostanie zwolnienie przynajmniej na tydzień, kiedy regularność jest najważniejsza. Poza tym, można to zrobić, będąc na urlopie. Jak tak patrzę na pana plamy, to nie wyobrażam sobie, że mógłby pan teraz wyjść do ludzi.

— A jednak będę musiał. A co jeśli mam umowę zlecenie?

— To wtedy po prostu wziąć wolne. Przecież kiedy jest pan w szpitalu, i tak nikt panu nie płaci. Na lampy można przyjeżdżać, tak jak ja teraz. Więc niech pan nie mówi, że się nie da. Wszystko się da.

Kobieta, owszem, była lekko zarozumiała, ale to, co mówiła, nie było kompletnie pozbawione sensu. Jeśli godność tak bardzo nie pozwala jej na pobyt w tych „katastrofalnych” warunkach, to znalazła rozwiązanie. Zapominała jednak o tym, że w szpitalu leczenie odbywało się pod okiem lekarzy, a w domu zakrawało o samowolkę.

Drzwi się otworzyły, wyszedł pacjent.

— Następny! — zawołała pielęgniarka obsługująca lampy.

— No, śmiało… Ja sobie poczekam te dziesięć minut. Z nas dwojga to i tak pan jest w gorszej sytuacji.

Po naświetleniu siostra wydrukowała moją kartę i zapytała:

— Co dalej? Przyjeżdża pan od jutra do nas, czy kontynuuje pan gdzieś indziej?

— Mieszkam na warszawskiej Pradze. Dużo bliżej mam do Międzylesia. Nie dawno otworzyli tam oddział dermatologiczny. Będę się tam naświetlał.

— To czemu nie mógł się pan tam położyć na oddział? W końcu bliżej.

— Wiem, ale sześć lat temu skierował mnie tu lekarz. Powiedział, że trafię do niego na oddział i zajmie się mną. I tak najpierw było skrzydło A, później B… Lekarz już dawno nie pracuje, a ja znalazłem tu drugi dom. Nie chcę innego szpitala…

— Rozumiem, ale trzeba sprawdzić także inne miejsca. Mogą tam mieć świetnych specjalistów, nowe lampy itd. Poza tym los naszego oddziału jest niepewny.

— Pomyślę o tym…

Wziąłem dokumenty i całkowicie gotowy wróciłem na salę. Na moje łóżko czekał już nowy pacjent. Osiemdziesięcioletni staruszek, dosyć wychudzony z zabandażowanymi nogami. Przypuszczałem, że prawdopodobnie borykał się z innym problemem niż my, a mianowicie — owrzodzeniem żylnym. Nic innego jak maślące się bez końca rany na nogach. Czym prędzej zabrałem ostatnie drobiazgi z szafki i skierowałem się w stronę drzwi wyjściowych.

— Masz zamiar wracać do domu w tych babskich okularach? — rzucił Norbert na odchodne.

— Chyba nie mam wyjścia.

Schylił się do szafki. Wyjął granatowy futerał z napisem Versace i rzucił mi w dłonie mówiąc:

— Pożyczam ci. Będzie okazja do spotkania, jak będziesz oddawał.

W środku były okulary, które kosztowały prawdopodobnie tyle, ile wynosiła moja pensja.

— Dziękuję… ale nie chce mieć problemu na głowie.

— Nie będziesz miał problemu na głowie, tylko ładne i solidne okularki z dobrym filtrem. Musisz dbać o wzrok, nie? Specjalnie poprosiłem żonę, żeby mi je wczoraj podrzuciła. Szczerze… w tych wyglądasz komicznie. Zatem bierz i nie marudź.

— Była tu wczoraj twoja żona? Czemu mi jej nie przedstawiłeś?

— Eeee — stęknął. — Spieszyła się.

Do sali wszedł Linuks, mierząc od góry do dołu nowego pacjenta. Starszy mężczyzna cierpliwie czekał pod ścianą, patrząc się w telewizor. Linuks zaczął odłączać sprzęty z kontaktów, mówiąc:

— Ewakuuj się już, bo chce graty przerzucić na twoje łóżko. Będę miał więcej miejsca. W końcu prawo bytu, nie? Pan starszy, tutaj zapraszam.

Pożegnałem się z chłopakami, wziąłem torbę i poszedłem po wypis do doktor Kwiecień. Stała akurat na korytarzu, trzymając w ręce moją teczkę.

— Panie Łukaszu. Jestem zadowolona z postępów leczenia, aczkolwiek ma pan bardzo dużo przebarwień i poparzeń. Najgorzej wygląda to na szyi i czole. Jeżeli tylko będzie pan smarował się maścią borno-cynkową oraz kontynuował naświetlania, to szybko powinno to zniknąć. Tu ma pan wszystkie recepty, zalecenia i życzę panu dużo zdrowia.

— Dziękuję pani. I do zobaczenia. Oby nie w szpitalu. — Stały tekst, który zwykle wygłaszałem przy opuszczaniu oddziału. Tylko gdzie ja miałbym się z nią zobaczyć, jak nie w szpitalu.

Poszedłem do szatni, aby odebrać swój komplet ubrań, który zostawiłem w dniu przybycia. Kiedy przyszedłem na oddział świeciło piękne wrześniowe słońce. Teraz padał zimny, październikowy deszcz, a ja nie miałem ze sobą nawet kurtki. W końcu minąłem bramę szpitala, gdzie czekała na mnie upragniona wolność. Czym prędzej chciałem ją przekroczyć, zostawiając to wszystko za sobą.

Po dwudziestu pięciu minutach, przemoczony do suchej nitki, dotarłem na stację PKP. Z rozkładu wynikało, że za dziesięć minut miał podjechać pociąg do Warszawy Zachodniej. Widziałem wzrok kobiety, skierowany w moją stronę. Również czekała na pociąg. Wyglądałem dziwnie, ubrany nieadekwatnie do pogody. Jeszcze te okulary przeciwsłoneczne. Czoło i szyja zaś w brązowych plamach.

Podjechał pociąg i wsiedliśmy. Były akurat dwa wolne miejsca, w stronę których się skierowaliśmy. Najpierw usiadła ona, a obok niej ja. Spojrzała na mnie, po czym wstała i podeszła do drzwi pociągu. Spędziła tam całą drogę.

Dotarłszy do Warszawy Zachodniej, musiałem przesiąść się jeszcze do autobusu. Pasował mi w zasadzie każdy jadący w kierunku Warszawy Wschodniej.

I tak po dwóch godzinach od momentu opuszczenia szpitala, dotarłem na Pragę.

Idąc ulicą Ząbkowską, którą można albo pokochać albo nienawidzić, mijałem stare kamienice. Na jednej wisiała tabliczka Uwaga! Budynek grozi zawaleniem!. Na kolejnej odpadł tynk i widać było goły czerwony mur. Kolejna za to — odnowiona, ale wymazana graffiti.

Minąłem osiedlowy sklepik. Przed nim stała ekspedientka — pani Bożena. Paliła papierosa. Obok niej mężczyzna, którego wszyscy znali i szanowali, mimo że był bezdomny. Tutaj każdy miał czas uciąć sobie nawet półgodzinną pogawędkę. Ludzie żyli wolniej, własnym rytmem, trochę bardziej refleksyjnie, niż po lewej stronie Wisły.

Moja ulica momentami stwarzała wrażenie zapomnianego miejsca. Właściwie tak było w wielu zaułkach Pragi Północ, a w szczególności na Szmulkach. Taki dosyć surowy klimat…

Po drugiej stronie ulicy dostrzegłem koleżankę z gimnazjum. Chodziliśmy razem do jednej klasy. Zawsze gdy ją mijałem na ulicy, odwracałem wzrok. Tak było i tym razem.

Okres szkoły był najcięższy w moim życiu. O ile w podstawówce byliśmy małymi dziećmi, a w technikum młodzieżą uczącą się wyrozumiałości w stosunku do innych, tak właśnie w gimnazjum było najgorzej.

Koleżanka przeszła. Udaliśmy, że się nie znamy. Jednak wspomnienia wróciły. Najbardziej utkwiło mi w pamięci, jak na lekcji fizyki pani tuż przed klasówką kazała się nam przesiąść. Gdy wskazała jej miejsce obok mnie, ta zaczęła krzyczeć, że nie będzie ze mną siedzieć, bo jestem obleśny i mam jakiś syf. Nauczycielka widząc łzy w moich oczach, powiedziała żebym usiadł przy jej biurku. Zrobiłem to. Rozdała klasówki, następnie napisała na tablicy Łuszczyca nie zaraża. Pogłaskała mnie po głowie i usiadła obok. To była wspaniała kobieta. Jednak nie każdy nauczyciel taki był. Kiedy na lekcji geografii stałem przy mapie, nauczycielka w pewnym momencie zamiast kolejnego kraju, jaki miałem pokazać, powiedziała: — Nizoral, Łukasz. Nie szukaj na mapie. Znajdziesz go w aptece. — Być może intencje miała dobre, ale zrobiło mi się najzwyczajniej w świecie przykro, zwłaszcza że klasa zaczęła się śmiać. Wymyślono nawet na mnie przezwisko — turtless, gdyż moja łuska na głowie przypominała pancerz, niczym u żółwia. Nie miałem przyjaciół, bo zadawanie się ze mną było po prostu wstydem. Kiedy podchodziłem do tablicy odpowiadać, zazwyczaj nie umiałem się skupić. Nie dlatego, że miałem problem z odpowiedzią, tylko dlatego, że stałem przed całą klasą. A oni patrzyli i tylko czekali, aż powiem coś nie tak, w jakiś sposób się przejęzyczę i będzie można mnie wyśmiewać. Jedyną osobą, która potrafiła porozmawiać ze mną, nie nabijając się, był Marcel. Owszem — również miał łuszczycę, ale i zupełnie inny charakter. Nie dawał się także w takim stopniu zdominować i wyśmiewać. Zresztą — choroba nie była u niego tak widoczna, jak u mnie. Niestety nie chodziliśmy do jednej klasy. Mogliśmy porozmawiać tylko na niektórych przerwach.

W technikum było znacznie lepiej, jednak mimo wszystko czułem się zawsze gorszy od innych. Wszyscy wchodzili w pierwsze związki, przeżywali pierwsze miłości, a ja nie potrafiłem. To była ogromna blokada, siedząca w mojej głowie. Lata mijały, a ja wciąż nie umiałem sobie z nią poradzić…

Dotarłem pod moją kamienice. Na zielonej ławeczce, w oparciu której brakowało dwóch desek, siedział pan Kazimierz. Rodowity Prażanin z dziada pradziada. Zawsze podkreślał, że nie jest z Warszawy, tylko z Pragi. Kiedy byłem małym chłopcem, wspólnie spacerowaliśmy, a on serwował mi różne opowieści. Pokazał mi, gdzie było kiedyś historyczne śródmieście Pragi, które zostało zburzone całkowicie przez Napoleona na potrzeby forteczne. Pokazywał, na murach i budynkach, ślady po kulach z czasów II wojny światowej. Człowiek — encyklopedia. Miał już wyraźne problemy z chodzeniem, ale pamięć dalej niezawodną. Często można go było spotkać na tejże ławce, czytającego książkę albo przeglądającego stare albumy ze zdjęciami.

— Witaj, Łukaszu. Wysmarowałeś się już? — zapytał z uśmiechem.

— Tak, panie Kaziu, czas wrócić do domu.

— Zobacz to zdjęcie — wskazał na czarno-białe i wyblakłe zdjęcie w albumie. Miejsce umieszczenia, czyli wklejone w samym środku czarnej strony, wskazywało, że było ono jego perełką. — Rok 1950. Miałem wtedy dwadzieścia trzy lata. Wygrałem konkurs, kto najszybciej przepłynie Wisłę od jednego brzegu do drugiego. W ostatniej chwili dogoniłem Zdzisława Kobzę z Powiśla i zgarnąłem mu złoty medal. Warszawiaki wkurzyli się strasznie.

Jak zawsze, trzeba było panu Kazimierzowi poświęcić kilka minut. Dla mnie to nie był problem. Lubiłem jego opowieści, chociaż słyszałem każdą niemalże sto razy.

Po kwadransie udało mi się w końcu wejść do środka.

Mieszkałem z mamą i Sylwią w dwupokojowym mieszkaniu na czwartym piętrze. Było ciasno, ale odkąd Wiola z Danielem wyprowadzili się, można było powiedzieć, że każdy miał swój kąt. Ja miałem mniejszy pokój dla siebie. Kobiety zaś dzieliły się tym większym, z balkonem. Mieszkanie było przytulne, ale skromne. Kiedy się weszło, pod nogami znajdował się nieduży dywanik z napisem Wilcza jama. Po prawej stronie były białe drzwi do łazienki, z charakterystyczną zaśniedziałą szybką. Po lewej natomiast — sama futryna, przez którą można było wejść do nie dużej kuchni. Kolejno vis-a-vis siebie — dwa pokoje: duży i mały.

Wypakowałem wszystkie rzeczy. Postanowiłem, że zadzwonię do baru i zapytam o grafik. Kiedy odebrał kierownik, usłyszałem w jego głosie zmieszanie, po czym poprosił mnie o jak najszybszy przyjazd do Pegaza. Trochę to tajemniczo zabrzmiało, choć domyślałem się, o co mogło chodzić. Odczuwałem przed pójściem do szpitala niechęć ze strony personelu. Nie pracowałem długo, z nikim się nie zżyłem i… straszyłem wyglądem.

Nie czekając dłużej w niepewności, wyszedłem z mieszkania i wsiadłem w autobus. Przejechałem cztery przystanki i znalazłem się w Pegazie. Nieduży bar, ale za to z klimatem. Lubiłem tam przychodzić z Marcelem na kebab, aż w końcu się zatrudniłem. Kierownik zauważył mnie i skinął ręką.

Weszliśmy na zaplecze.

— Trzymaj — powiedział i podał mi kopertę. — Kasa za wrzesień, plus premia.

— Dziękuję. Nie sądziłem, że dostanę premię — odpowiedziałem zadowolony.

— To pieniądze na pożegnanie. Zlecenie kończy ci się w piątek, więc masz jeszcze dwa dni wolnego.

— Zrobiłem coś nie tak?

— Słuchaj… Nic do ciebie nie mam. Spadła nam sprzedaż… Klienci narzekają na obsługę, więc muszę coś zrobić.

Widać było, że kręcił. Nie chciał mi powiedzieć, o co chodziło. Moje przypuszczenia się jednak potwierdziły. Podałem mu rękę, grzecznie podziękowałem i wyszedłem.

Opuszczając lokal, zza baru usłyszałem rozmowę dwóch pracowników. Zdecydowanie za mną nie przepadali.

— Nareszcie pozbył się tego parszywca.

— Cicho, jeszcze nie wyszedł.

Wracałem do domu piechotą. Potrzebowałem chwili, żeby ochłonąć i pozbierać myśli. Liczyłem się z tym, że mogą nie przedłużyć mi umowy. Nie sądziłem jednak, że będzie mi aż tak przykro.

Wchodząc do domu, usłyszałem krzątającą się po kuchni Sylwię. Czekała na mnie z szampanem.

— To co, Uki? Za twój kolejny powrót? — krzyknęła, otwierając butelkę.

— Sylwia… Właśnie straciłem robotę.

— Nie przejmuj się. Jak znikną ci plamy, to znajdziesz coś nowego.

— Znowu na trzy miesiące? Beznadzieja…

Zaczynałem się martwić, że nikt nie zechce mnie zatrudnić na stałe. Poza tym, co pół roku musiałem kłaść się w szpitalu, a to był problem. O ile gdy chodziłem do technikum, pobyt przypadał na wakacje i ferie zimowe, o tyle po zakończeniu edukacji czekało mnie zderzenie z dorosłą rzeczywistością…

— Uki… Nie marudź — podsumowała siostra, wlewając sobie do kieliszka kolejną, trzecią już, porcję szampana.

— A ty, młoda, nie przesadzasz trochę z tym alko? — zapytałem.

Moje pytanie wyraźnie ją zdenerwowało.

— Do jasnej cholery! Możesz przestać wpieprzać się w moje życie? Przez ciebie nie mogłam sobie zwyczajnie zrobić tatuażu! Jeszcze będziesz mi wydzielał głupiego szampana? Troskliwy tatuś się znalazł! — krzyknęła, wrzuciła kieliszek do zlewu i poszła do swojego pokoju.

Sylwia potrafiła być impulsywna, jak każdy w naszym rodzeństwie. W tej chwili jednak bardzo mnie zaskoczyła. Nie raz pouczałem ją, gdy widziałem, że pije za dużo.

Po tej scenie poszedłem do niej. Leżała na łóżku i płakała.

— Młoda… Wiesz, że ja za tobą to bym skoczył w ogień. Chcę dla ciebie jak najlepiej, moja mała siostrzyczko…

Kiedy to powiedziałem, odwróciła się w moją stronę.

— Wiem… Przepraszam… Ostatnio jestem jakaś nerwowa. Chodzi o… — powiedziała, nie kończąc zdania.

— O co?

— O nic… Mam bieg w sobotę, a w ogóle nie ćwiczę… — odpowiedziała jakby wymijająco. — Jak tam twoje sprawy z Łucją? Opowiadałeś o niej, jak ostatnio do ciebie jak dzwoniłam. Piszecie jeszcze?

— Piszemy, rozmawiamy i w piątek się widzimy… — odpowiedziałem z wyraźnym smutkiem w głosie. — Ona nie wie, co mi jest. Nie wie, jak naprawdę teraz wyglądam.

— Uki, znowu marudzisz. Powiesz jej, że nie chciałeś jej wystraszyć na odległość, tylko wytłumaczyć to w cztery oczy. Jeśli jest coś warta, to zrozumie.

Na to właśnie liczyłem. Bardzo mi na niej zależało. Jej zdjęcie, które w pierwszej chwili miałem ochotę usunąć, teraz powiesiłbym nad łóżkiem.

Po rozmowie Sylwia poszła pobiegać, a ja resztę dnia spędziłem w swoim pokoju, posmarowany cygnoliną.

Mój pokój był dla mnie oazą i miejscem, w którym najlepiej się czułem. Kiedyś dzieliłem go z Danielem. Wtedy więcej czasu tak naprawdę spędzałem u dziewczyn. Do niego często przychodzili znajomi, z którymi nie potrafiłem rozmawiać. To były czasy, kiedy w mieszkaniu rządziły piętrowe łóżka. W naszym pokoju było jedno, a drugie u Sylwii i Wioli. Mama miała zwykłe łóżko w rogu pod oknem, bo jak wiadomo, „królowa jest tylko jedna”. Przyznam szczerze, że z sentymentem wspominam te czasy, kiedy było nas tam tak dużo. Po opuszczeniu mieszkania przez starsze rodzeństwo, każdy miał swój kąt, ale za to było tak… pusto. Tylko wcześniej ze smarowaniem miałem większy problem. Teraz nie musiałem się nikim przejmować, gdy zamykałem się w swoim pokoju.

Wyszorowałem wannę z resztek cygnoliny po wieczornej kąpieli i mogłem wyruszyć na wieczorne piwko z Marcelem.

Umówiliśmy się na rogu Ząbkowskiej i Tarchomińskiej. To był nasz stały punkt zbiórki. Marcel już czekał na mnie — jak zwykle zresztą. Dwa piwa wystawały mu z tylnych kieszeni. Był mojego wzrostu, jednakże sporo chudszy. Miał pociągłą twarz i dodatkowo stawiał włosy na żel, co jeszcze bardziej go wyszczuplało. Domeną jego ubioru była czerń z białymi wstawkami. Jeśli miał na nogach buty, to znaczek musiał być biały. Jeśli kurtkę, to suwak. I tak dalej. Kreował swój własny styl.

— Siema, Egipcjanin! — zawołał mnie z daleka.

Prawda była taka, że po półtora tygodnia naświetleń i smarowania w obrębie twarzy moja skóra mocno pociemniała.

Przywitaliśmy się i poszliśmy na dach pewnej opuszczonej kamienicy. Można tam było w spokoju raczyć się piwem, podziwiając jednocześnie Pragę, spowitą nocną aurą. Dodatkowego dreszczyku dodawał fakt, że wejście na teren obiektu było zabronione. Kilka razy musieliśmy uciekać, kiedy zauważyliśmy wezwany przez kogoś z sąsiedniego budynku patrol policji. Na szczęście obok tej ruiny, w dość bliskiej odległości, stała druga opuszczona kamienica. Czekaliśmy, aż policjanci wejdą wysoko, następnie przechodziliśmy po dwóch grubych dechach na sąsiedni dach i szybko schodziliśmy. Jeszcze nigdy nas nie złapali.

Dotarliśmy na dach i usiedliśmy na tym samym murku co zwykle.

— Jeszcze się dostanę do tej szkółki, zobaczysz — powiedział Marcel, po czym wziął głęboki łyk ulubionego, złotego trunku. — Mój kumpel dzwonił do mnie ostatnio z jednej takiej szkoły. Jest zachwycony. Przeleciał jedną koleżankę i twierdzi, że na tym nie poprzestanie. Pomyślałbyś? Niby towarzystwo z zasadami, co druga mężatka… a tu proszę. I jeszcze mu przecież za to pensję płacą.

— Czy ty aby za bardzo nie generalizujesz? — zapytałem. — To, że akurat jemu się tak trafiło, wcale nie znaczy, że i na ciebie każda poleci. Może ściemniał? W ogóle to serio chcesz się pchać w mundur?

— A czemu nie? Tu nie chodzi tylko o kobiety. Zawsze chciałem pracować w służbach. Sierżant Marcel Szczudłak. Brzmi dobrze, co?

— Taaa… Kapitan od razu. Nie szybciej iść do klubu i postawić dwie kolejki jakiejś panience.

— Nie będę się szlajał po klubach i bzykał się z lafiryndami. Zresztą, tak jest o wiele ciekawiej.

Marcel lubił sobie utrudniać życie, ale zawsze znalazł jakiś sposób, aby dopiąć swego. Rok wcześniej jeździł do swojej siostry na Wolę. Chodził na place zabaw ze swoją trzyletnią siostrzenicą i udawał samotnego tatusia. Nie zawsze działało, ale jeśli jakaś złapała się na haczyk, to umawiał się z nią. Po dwóch-trzech spotkaniach udawało mu się ją zaliczać. Mała po wizycie na placu zabaw dostawała Kinder niespodziankę i siedziała cicho przed mamą. Pewnego dnia przedobrzył. Obrał sobie na placu za cel znajomą swojej siostry. Ona oczywiście poznała dziewczynkę, i wszystko się wydało. Tak skończyły się jego częste wizyty na Woli.

— A ty w szpitalu bzyknąłeś coś? — zapytał wprost.

— Bardzo śmieszne… — pokręciłem głową. — Piszę z jedną dziewczyną. Moja bratnia dusza. Stała się dla mnie trochę taką „blisko-obcą” osobą.

— Oboje zakompleksieni, co? — parsknął śmiechem. — Nie no, żartuję. Masz fotkę?

Nie byłem pewny, czy to aby na pewno dobry pomysł pokazywać mu jej zdjęcie. Pomyślałem, że może na żywo wygląda lepiej, a on sobie wyrobi szyderczą opinię i później nie odpuści… Potrafił być złośliwy.

— Nie, nie mam. Zobaczę ją dopiero w piątek.

— Kurrrde… Tracisz czas na spotkania z laskami, których nawet na zdjęciu nie widziałeś? Już kilka razy przejechałem się na tych „gronowych” laskach. Miała być ładna, szczupła, a na spotkaniu okazał się — pasztet. Normalnie taki, jakby dopiero z lodówki dał nogę…

Marcel był bardzo wybredny. Nigdy nie stworzył stałego związku, bo w potencjalnych kandydatkach wiecznie mu coś nie odpowiadało. Za niska, za wysoka, za gruba, za chuda, za ciemna, za jasna… można by wymieniać bez końca.

— Wiesz co Łukasz, problem tkwi w tym, że kiedy trzeba szukać panienki na jedną noc, ty szukasz na całe życie. Przeżywasz wieczne zawody i rozczarowania… Kiedy trzeba będzie szukać w końcu na całe życie, to ty, zniechęcony, będziesz szukał na jedną noc. Myślisz, że ja się zwierzam tym dziewczynom z moich problemów ze skórą? — wrzucał mi, raz po raz. — Ty za to na pierwszej randce gadasz farmazony o genetycznym dziedziczeniu, o ciągłych hospitalizacjach i męczarniach w maściach, to nie dziw się, że te laski od razu się zawijają. Raz ci się udało coś tam ogarnąć w miarę sensownego, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Musisz zmienić podejście… zarówno do choroby, jak i do panienek.

Przyjaciel próbował wpłynąć na mnie, gdy siedziałem, milcząc, wpatrzony w pustą butelkę. Problem jednak tkwił w tym, że łuszczyca bardziej siedziała w mojej psychice niż na skórze. Każdą dziewczynę, którą poznawałem, chciałem uświadomić na samym początku, z czym się borykam. Może czasem robiłem to zbyt nachalnie… zwłaszcza, że nie były one zbyt dojrzałe.

— Teraz to i tak już pozamiatane, bo niestety wyglądasz źle i będziesz się musiał jej z tego wytłumaczyć. Poza tym, i tak pewnie już jej opisałeś historię życia z podziałem na rozdziały — podsumował Marcel, kończąc piwo.

— Dobra, to teraz ja stawiam. Wypijemy jeszcze po jednym i spadamy — powiedziałem, podrywając się z cegły, na której siedziałem, sącząc piwo.

— Nie stawiasz, bo to pierwsze było za przysługę.

— Jaką? — zapytałem niepewnie.

— Jutro odbierasz maści z apteki, nie? Dasz trochę cygnoliny? Muszę łajzę przypalić w paru miejscach, a nie mam kiedy iść do lekarza.

Rozsunął kurtkę i wyjął dwa kolejne, które miał schowane w wewnętrznych kieszeniach. Zaskoczył mnie, zwykle nie robił większego zapasu.

— Stary… Ty to jesteś! — krzyknąłem z uśmiechem. — Coś się pomyśli.

— A właśnie, dzwoniłem do Wrocławia, i twojej siostrze mogę załatwić autokar za pół kafla. Tylko kierowca musi zostać na weselu.

— Dobra, przekażę.

— Chodź stąd, bo w końcu wilka dostanę od tego siedzenia na betonie — wrzucił wstając, jakby złośliwie.Określone odgórnie cele sprzedaży

Osoba, w diecie której zakazane jest spożywanie jakichkolwiek produktów pochodzenia zwierzęcego oraz roślinnego. Jej zwolennicy żywią się głównie kiełkami.

Należy do grupy antymetabolitów. Najczęściej stosowany lek z tej grupy. Metotreksat jest antywitaminą kwasu foliowego, z dehydrogenazą tetrahydrofolianową wiąże się tysiąc razy silniej niż kwas foliowy. W dużych dawkach może powodować niewydolność nerek, wątroby, zapalenia skóry, naczyń krwionośnych. Uszkadza również szpik i błony śluzowe. Może powodować stany zapalne błony śluzowej, biegunki, nudności, nadżerki, wypadanie włosów.

sprawa do rozwiązania

sprzedawcy

nacisk ze strony przełożonego
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: