Psyche i Eros - ebook
Psyche i Eros - ebook
Reinterpretacja znanego i lubianego mitu.
Bóg pożądania zostaje przeklęty i zakochuje się w żywiołowej młodej śmiertelniczce. Jeśli jednak spojrzy ona w jego twarz, klątwa rozdzieli ich na wieki. Napisana z rozmachem powieść przygodowa i historia miłosna w jednym
Według proroctwa królewna mykeńska Psyche poskromi potwora, którego lękają się nawet bogowie. Dziewczyna buntuje się przeciwko społecznym oczekiwaniom wobec kobiet i poświęca się nauce biegłego władania mieczem i łukiem, tak by sprostać swojemu przeznaczeniu.
Psyche rozgniewała jednak Afrodytę, więc bogini miłości wysłała boga pożądania Erosa, by ten obłożył dziewczynę okrutną klątwą. Eros jednak ani myśli wtrącać się w chaotyczny świat śmiertelników. Lecz gdy niespodzianie kaleczy się strzałą przeznaczoną dla Psyche, zostaje skazany na niegasnącą tęsknotę do kobiety, którą utraci, gdy tylko popatrzą sobie w oczy.
Uparta Psyche i zblazowany Eros, złączeni przez los, mierzą się z niewyobrażalnymi wyzwaniami. Muszą się przy tym przekonać, czy klątwa może przerodzić się w coś więcej, nim będzie za późno… rozpoczyna się bowiem wojna trojańska, a bogowie usiłują ich rozdzielić.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2838-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
EROS
Grecy używają trzech wyrazów na określenie miłości. Pierwszym z nich jest philia i oznacza sympatię między dwojgiem ludzi gustujących w swoim towarzystwie. Drugie słowo to agape, czyli bezinteresowna miłość rodziców do dzieci albo uczucie łączące ludzi traktujących się wzajemnie jak rodzina. Trzecie to eros, które tłumaczy się samo przez się – to więź, iskra, cielesne pożądanie spełnienia w drugiej osobie.
Większość ludzi doświadcza w życiu przynajmniej jednego z rodzajów miłości. Rzadko jednak przeżywa się wszystkie trzy naraz, gdy splatają się ze sobą niczym złoty warkocz. O tym mówił dramaturg Arystofanes, gdy wiele lat po przedstawionych tutaj wydarzeniach snuł własną opowieść, w której próbował objaśnić genezę miłowania w jego troistej złożoności. Twierdził mianowicie, że pierwsze istoty ludzkie rodziły się złączone plecami, a miały dwa oblicza, cztery ręce i cztery nogi, ich usta nieustannie gawędziły z towarzyszem, podczas gdy istoty owe toczyły się po świecie jak koła. Ich potęga zaniepokoiła Zeusa, więc rozszczepił je swoim gromem. Zmieniły się one w ludzi, jakich znamy dzisiaj, którzy chodzą na dwóch nogach i mówią jedną parą ust. I w ten sposób – jak twierdził komediopisarz – narodziła się miłość, bo każde z nas szuka swojej drugiej połówki.
Śmiałem się, gdy tego słuchałem. Byłem przy stworzeniu świata i nic takiego się wówczas nie zdarzyło. Opowieść ma swój urok, ale w przypadku Psyche i moim wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Niepodobna udawać, że stanowiliśmy dwie części jakiejś kosmicznej pełni – kiedy się spotkaliśmy, ona była śmiertelniczką, a ja bogiem, oboje zaś nade wszystko ceniliśmy sobie niezależność. Nie byliśmy przeciętymi połówkami, lecz sami w sobie całościami. Niewykluczone, że nasze ścieżki by się nie przecięły, gdyby nie przypadkowa pomyłka.
Myślę, że w tym właśnie kryje się moc. Nie byliśmy w niewoli przeznaczenia czy losu, po prostu nieśliśmy brzemię własnych decyzji. Gdy zwróciliśmy się ku sobie jak kwiaty w stronę słońca, nie spełnialiśmy żadnego proroctwa czy pradawnej opowieści. Pisaliśmy własną historię.1
PSYCHE
Moje losy potoczyły się wprawdzie w niezwykły sposób, rozpoczęłam jednak życie jako zwyczajne niemowlę, zrodzone jak każde wśród krwi i krzyków radości. Choć w moim przypadku szybko nastąpiła spora konsternacja.
Rodzice władali Mykenami – królestwem w skalistej Grecji. Gdy moja matka Astydamia odkryła, że spodziewa się dziecka, ojciec Alkajos opuścił Tyryns, stolicę kraju, i wyruszył na wyprawę przez góry. Przemierzał odludne doliny i przejeżdżał pod urwistymi klifami, gdzie gnieździły się gryfy, aż dotarł do bramy, na której widniał napis: „Poznaj siebie”. U Wyroczni delfickiej chciał poznać los nie swój, tylko swojego nienarodzonego dziecka. Mój los. Czy urodzę się zdrowa i silna? Kim zostanę, gdy dorosnę?
Gdy ojciec zaszedł do cienistej ziemianki Wyroczni, jego uwagę najpierw przykuł panujący tam zapach. Rozpoznał woń siarki, inne aromaty trudniej było zidentyfikować. Na trójnogu z brązu nad rozpadliną siedziała kobieta ubrana w peplos, który spowijał jej ciało fałdami żółtej materii. Włosy splecione w schludny warkocz okalały jej głowę. Była to Wyrocznia – utkwiła w Alkajosie oczy spoglądające spoza czasu.
Ojciec zadrżał. Był królem, więc przywykł, że to od niego próbowano pochlebstwem wyjednać sobie łaski, ale ta kobieta nie chciała niczego od nikogo.
Kapłan kultu, który rozwinął się wokół Wyroczni, szepnął jej do ucha pytanie króla. Kapłanka zaczerpnęła tchu, wdychając wyziewy wzbijające się ze szczelin w ziemi – ponoć zsyłał owe opary sam Apollo, bóg proroctwa, wywoływały one zatem wierne wizje przyszłości.
Wyrocznię przeszył dreszcz. Zaczęła mówić głosem nie z tej ziemi – aż dziw, że dobywał się on z ciała tak delikatnej kobiety. Ojciec nie znał języka, którym się posługiwała, lecz kapłani bazgrali już po glinianych tabliczkach i przeprowadzali zawiłe obliczenia, niezbędne, by zinterpretować przesłanie Wyroczni. Bogowie nie zawsze wypowiadają się w sposób łatwy do pojęcia dla śmiertelników, na szczęście białobrodzi kapłani znali się na tłumaczeniu.
Wreszcie przekazali ojcu proroctwo Wyroczni: „Twe dziecię poskromi potwora, co lęk budzi nawet wśród bóstw”.
Ojciec był zachwycony. Jego syn zostanie bohaterem! Alkajos od dawna żałował, że nie przypadły mu w udziale heroiczne talenty jego ojca Perseusza, niekiedy jednak takie dary objawiają się w co drugim pokoleniu. Syn będzie pogromcą potworów, herosem, a ludzie będą ściągać z całej Grecji, by oddać mu hołd.
Jaka szkoda, że nie okazałam się synem.
W dniu moich narodzin akuszerka podała mnie ojcu, a on mniej by się bodajże zdziwił, gdyby wręczyła mu małego niedźwiadka. Dziewczynka! Dziewczynka wszak, gdy dorośnie, nie będzie trzebić monstrów i nie zdobędzie sławy jako bohater. Będzie przędła wełnę w niewieścich komnatach wraz z matką i ciotkami, a potem przeniesie się pod dach męża i będzie prząść tam. Urodzi dzieci, będzie prowadzić dom, a jeżeli okaże się niewiastą prawą, to umrze w cieniu.
Ojciec ważył decyzję. Mógłby porzucić swoją nowo narodzoną córkę w jakimś odległym miejscu i podjąć kolejną próbę. Częściej się to zdarzało wśród rodzin pospólstwa, które nie wykarmiłyby każdej zrodzonej gęby, ale wśród królewskich rodów również trafiały się takie przypadki. Może następnym razem bogowie uznają za słuszne obdarować go synem.
Nagle stało się coś osobliwego. Popatrzył mi w oczy i się zakochał.
Inaczej nie da się tego określić. W tej właśnie chwili mój ojciec pojął: kocha mnie tak bardzo, że mógłby nawet strącić dla mnie nieboskłon. Kochał mnie nie za to, kim byłam, lecz po prostu dlatego, że istniałam – jego własne dziecko o drobniutkich, idealnych paluszkach u rąk i nóg. Chciałabym móc stwierdzić, że to naturalna reakcja każdego ojca, który pierwszy raz widzi swoją córkę, z doświadczenia wiem jednak, że jest inaczej.
Alkajos postanowił kształcić mnie jak królewicza. Wiedział, że znajdą się tacy, którzy będą podważać jego decyzję, nawet jego rodzeni bracia i ludzie mu zaprzysiężeni, ale nie ustępował i określił swój wybór mianem aktu pobożności. Artemida, córka Zeusa, bogini księżyca i dzikich zwierząt, otrzymała solidny łuk, a w greckich miastach oddawano jej cześć. Wyrocznia orzekła, że potomstwo Alkajosa poskromi potwora, którego boją się nawet bogowie – więc tak właśnie będzie.
Kiedy ojciec spoglądał w moją maleńką, pomarszczoną twarz, uświadomił sobie, że kocha mnie bardziej niż bogów, żonę czy zaprzysiężonych, bardziej nawet niż własną duszę. Dlatego nazwał mnie Psyche, co w naszym języku oznacza „dusza”.
Z tego, co wiem, matka nigdy, odkąd tylko poczuła moje ruchy w łonie, nie podawała w wątpliwość swojej miłości do mnie. Byłam jej pierwszym i jedynym dzieckiem i pojawiłam się w jesieni jej życia. Próby poczęcia trwały tak długo, że doradcy namawiali ojca, by pojął drugą żonę, a nawet wziął sobie nałożnicę, ale on za bardzo szanował moją matkę.
Niezwykła to była kobieta. Dorastała w odległych zakątkach Arkadii, gdzie królowie z rodu wilka wciąż władali swoim lesistym dominium, i niewykluczone, że odebrałaby wykształcenie podobne do mojego, gdyby w młodym wieku nie doświadczyła straszliwej choroby. Moje narodziny wycieńczyły ją dodatkowo i większość czasu spędzała w przyćmionych komnatach niewieścich, wsparta na poduszkach, przędąc wełnę w otoczeniu swych dwórek. Matka była smukła jak lilia, choć duszę miała z żelaza, i pamiętam, że gdy tylko podrosłam na tyle, by w ogóle snuć jakieś refleksje, myślałam, że muszę być silna za nas dwie.
Większość opieki nade mną scedowano na piastunkę, tesalską niewolnicę Maję. Była ona szeroka i miękka jak łoże i śmiała się gromko z najbłahszych powodów. Uczyła mnie prostych piosenek oraz powiedzonek i czuwała nad moimi pierwszymi chwiejnymi krokami. Wieczorami Maja przynosiła mnie matce, która kładła mi na czole chłodną dłoń i całowała mnie. Tak upłynęło kilka pierwszych lat mojego życia w niewieścich komnatach, gdzie unosiła się woń łojowych świec i mleka.
Wszystko to się zmieniło, gdy skończyłam pięć lat.
– Ojciec czeka na ciebie, mała Psyche – powiedziała mi pewnego dnia Maja z wyrazem powagi na szerokiej twarzy.
Ojciec stał w korytarzu za niewieścimi komnatami. Alkajos był wysoki jak posąg bóstwa, a dzisiaj przywdział zbroję króla wojownika i minę miał poważną. Po matce Andromedzie, która była w połowie Etiopką, odziedziczył miedzianą karnację i przekazał ją mnie. Łatwo było się zorientować, że jesteśmy ojcem i córką, ulepionymi z tej samej gliny. Miałam ochotę wyciągnąć rękę i podrapać go po brodzie, jak miałam w zwyczaju. Pohamowałam się jednak zniechęcona jego powagą. Ruszyłam w milczeniu obok niego, wyciągając drobne nogi, by nadążyć za jego długimi krokami.
Ojciec zabrał mnie do pokoju herosów, jak służba określała niewielką komnatę w wewnętrznej części pałacu. Znajdowały się tam jedynie miecz i tarcza przytwierdzone do ściany, a także ołtarz, na którym ofiarowywano duchowi herosa kadzidło. Tarczę wykonano z brązu i pomalowano na szmaragdowo i czerwono, lecz w wielu miejscach farba była zdrapana – jak sobie wyobrażałam, zdarły ją pazury potworów albo miecze barbarzyńców. Na środku widniało najstraszliwsze oblicze, jakie widziałam w życiu: wykrzywiona do krzyku twarz kobiety o ustach otoczonych przez węże z rozdziawionymi paszczami. Odnosiło się wrażenie, że zaraz zeskoczy ze ściany i zaciśnie mi szpony na gardle. Najchętniej bym uciekła, ale wbiłam stopy w ziemię i stałam bez ruchu.
– To należało do twojego dziadka Perseusza – powiedział mi ojciec.
Z namaszczeniem ujął brązową tarczę i podał mi ją. Z brzękiem upadła na podłogę, bo ręka mi się ugięła. Skrzywiłam się. Tarcza była tak ciężka, że musiałam wytężyć wszystkie siły, by oprzeć ją o swoje drobne ciało.
Ojciec opowiedział, jak to Zeus Gromowładny, król bogów, spłodził Perseusza, bohatera, który zgładził ohydną, potworną Meduzę. To jej oblicze odmalowano na tarczy.
– Później Perseusz poślubił Andromedę z królewskiego rodu, a potem spłodził Alkajosa. – Zawiesił głos i się uśmiechnął, jakby nosił w swym wnętrzu skarb. – Alkajosa, który spłodził Psyche.
Gdy wypowiadał moje imię, wezbrała we mnie duma, a tarcza nagle nie ciążyła już tak mocno. Byłam dzieckiem herosów i bogów. Ustawiłam tarczę wygodniej i pławiłam się w blasku pobłażliwego uśmiechu ojca.
– Ty jednak wyrośniesz na jeszcze większą bohaterkę niż twój dziad Perseusz – zapewnił mnie ojciec. – Wyrocznia delficka nie głosiła przepowiedni o Perseuszu, a o tobie owszem. Będziesz najwybitniejszą heroską ze wszystkich.
Następnego dnia rozpoczęło się moje szkolenie. Ojciec zamówił łuk wielkości odpowiedniej dla dziecka i cierpliwie, skrupulatnie uczył mnie go napinać. Zabierał mnie na polowania, sadzając w siodle przed sobą, tak bym mogła się przyglądać, gdy ścigaliśmy zwierzynę. Jego zaprzysiężeni patrzyli na to ze zdziwieniem, nie wiedzieli bowiem, co myśleć o dziewczynce szkolonej jak chłopiec, lecz z biegiem czasu uznali mnie za oswojone dziwactwo. Ojciec pokazywał mi, jak nosić oszczep i posługiwać się mieczem, a moje umiejętności rosły.
Teraz zachodziłam do komnat niewieścich wyłącznie wieczorami. Maja cmokała z dezaprobatą, widząc moją brudną odzież, a matka pytała, czego się danego dnia nauczyłam. Opowiadałam ochoczo, plącząc się wśród słów jak małe dziecko, dopóki Maja nie odciągnęła mnie do kąpieli i zmiany odzienia.
Cieplejsze pory roku spędzałam u boku ojca na polu ćwiczebnym albo polowaniach, zimą zaś wraz z innymi pałacowymi dziećmi siadywałam u stóp ślepego poety, który snuł dla nas opowieści o bogach i herosach. Stracił on wzrok, gdy byłam jeszcze mała, po czym odłożywszy miecz i tarczę, sięgnął po lirę. Nie miał ojczystego miasta – wędrował, dokąd go nogi poniosły, a w zamian za schronienie i wikt oferował swoje pieśni. Dzięki niemu w blasku bijącym od ognia w sali biesiadnej w Tyrynsie ożywały historie o bogach i bohaterach, podczas gdy na zewnątrz hulały zimowe deszcze.
Jak wyjaśnić stosunki między moim ludem a bogami? Bogowie istnieli dla nas rzeczywiście, byli autentyczni jak puchar czy stół, lecz nie łączyły nas żadne czułe uczucia poza tymi najprostszymi. Owszem, bogowie płodzili dzieci ze śmiertelniczkami albo błogosławili swoim ulubieńcom, równie dobrze mogli jednak omotać nas i zniewolić zagadkami albo zgładzić przez wzgląd na jakąś odwieczną urazę. Bogom nie wolno było ufać, choć należało ich szanować.
Poeta rozpoczął opowieść o stworzeniu świata, jaju Chaosu i nieśmiertelnych bogach, którzy z niego wypadli, poczynając od Gai, bogini ziemi, oraz Uranosa, boga nieba. Dłubałam przy strupku na wierzchu dłoni, wzdychając z nudów. Nie interesowali mnie zbytnio bogowie – jedynym wyjątkiem była Artemida, córka Zeusa, bogini łowów oraz księżyca. Szybkonoga siostra słońca tak jak ja przemykała wśród gór.
Dużo bardziej podobały mi się historie o bohaterach. Bogowie byli nieśmiertelni, więc w swoich poczynaniach nie mieli nic do stracenia, herosi zaś ryzykowali wszystko, by zdobyć ponadczasową sławę. Herosi przezwyciężali ograniczenia własnej śmiertelności i stawali się światłem, za którym podążali inni ludzie. Śmiertelnicy mogli nawet stać się bogami, jeżeli swoimi czynami dowiedli, że są tego godni.
Ożywiłam się, gdy niewidomy poeta opowiadał o Bellerofoncie, który mieszkał niegdyś w Tyrynsie. Bellerofont miał za zadanie pokonać przerażającą Chimerę – potworną istotę, której ciało łączyło cechy lwa, kozy i węża i która na dobitkę ziała ogniem. Bellerofont wykazał się sprytem: strzelił do Chimery strzałą o ołowianym grocie, który się stopił w jej ognistym oddechu i ją udusił. Zapisałam sobie w pamięci ten sposób, na wypadek gdyby miał mi się przydać w przyszłości, gdy sama zostanę heroską. Łaknęłam chwały, pragnęłam, by przez długie pokolenia opowiadano o mnie wokół ognisk.
Jakże znikome miałam wówczas wyobrażenie o bohaterstwie. Niewiele świata widziałam i nie wątpiłam, że wystarczy zgładzić parę potworów, a już się zostaje herosem. Nie miałam pojęcia o wojnie, śmierci, miłości.
– Któregoś dnia poeci o mnie też będą opowiadać – zapewniałam później inne dzieci. Gapiły się na mnie okrągłymi oczyma. – Będę największą bohaterką na świecie – dodałam. – Było o tym proroctwo i w ogóle.
Piegowaty Dexios, syn stajennego, skrzywił się szyderczo. Odkąd widział, jak w wieku lat sześciu spadłam z konia, nigdy nie traktował mnie poważnie.
– Nie możesz być bohaterką – orzekł. – Jesteś dziewczyną.
Kopnęłam go w goleń, popłakał się i pobiegł do mamy.
W końcu nadszedł moment, gdy ojciec nie potrafił mnie już niczego więcej nauczyć. Alkajos był królem, nie herosem, jakkolwiek bardzo by chciał, żeby było inaczej. Nastała pora, by posłać po nauczyciela, ale kto miał nim zostać? Oczywistym kandydatem był Chiron, ojciec jednak nie zamierzał wysyłać swojej dziewięcioletniej córki na terminowanie do centaura. Nieokiełznana Amazonka ze stepów nadałaby się idealnie, lecz one często w niewoli umierały, a wynająć takiej osoby się nie dało, bo te dzikie kobiety nie uznawały żadnej cywilizowanej formy płatności.
W końcu moja matka podsunęła nam najbardziej obiecujące rozwiązanie. Następnego dnia rodzice wysłali list.
Kilka miesięcy później u bram miasta pojawiła się Atalanta.
Przybyła sama, bez świty ani fanfar, choć wieść o jej przyjeździe rozeszła się błyskawicznie. Przejechała przez słynną Lwią Bramę mykeńskiej twierdzy i nawet nie spojrzała na kamienne bestie – zabijała prawdziwe lwy, więc te nie zrobiły na niej wrażenia. Ubrana była jak łowczyni w zakurzoną tunikę i coś w rodzaju spodni, a dosiadała kapryśnej brązowej klaczy z czarnymi pęcinami, która prychała na każdego, kto zanadto się zbliżył. Atalanta wyglądała jak istota ukuta z drewna naniesionego przez morze i ścięgien – albo nimfa z głębi lasu, mimo że zmarszczki na jej ogorzałej twarzy i siwe kosmyki we włosach jasno świadczyły, że to śmiertelniczka. Heroska Atalanta.
Ze wszystkich opowieści, jakie snuł ociemniały poeta, najbardziej lubiłam te o Atalancie.
Walczyła u boku Jazona, gdy wyruszył po złote runo, i to ona pierwsza zraniła do krwi potwornego dzika kalidońskiego. Gdy przyszło jej iść za mąż, nie pozwoliła się sprzedać jak krowa czy owca. Przysięgła, że poślubi wyłącznie tego, kto prześcignie ją w biegu. Minął szmat czasu, nim znalazł się mężczyzna zdolny do takiego wyczynu.
W dniu przyjazdu Atalanty do Myken ojciec nie wziął mnie na pola ani do lasu. Zamiast tego Maja wraz ze służebnymi cały ranek pucowały mnie i szczotkowały jak ofiarnego baranka. Znosiłam to, by móc przysłuchiwać się, jak plotkują.
– Myślicie, że to naprawdę ona? – zapytała dziewczyna, która przyniosła gorącą wodę.
– To musi być ona. Niepodobna się mylić – zapewniła Maja, szorując moje plecy i pachy. – W miastach Greków tylko jedna kobieta tak jeździ konno.
Dexios chwalił mi się później, że to on, stłukłszy swoich dwóch starszych braci, dostąpił zaszczytu przejęcia cugli wierzchowca Atalanty. Półprzytomny z wrażenia pisnął:
– Czy to prawda, że wychował cię niedźwiedź?
Atalanta z błyskiem w oku obdarzyła go jadowitym uśmieszkiem.
– Może spytasz o to niedźwiedzia?
Chłopak czmychnął, dzierżąc cugle jej klaczy, która zżółkłymi zębami próbowała wyskubać mu kępkę włosów.
Wyszłam na spotkanie z Atalantą na największe zamkowe podwórze wraz z matką i ojcem. Maja wcisnęła mnie w śnieżnobiały chiton i wyglądałam jak dziewica służąca w świątyni, choć wydawało mi się to bezcelowe – przecież frymuśne łaszki nie zrobią wrażenia na herosce.
Atalanta wkroczyła na podwórze z naturalnym wdziękiem żbika.
– Bądź zdrowa i witaj w Mykenach – rzekł ojciec i skłonił się przed nią głęboko.
Nie odwzajemniła pokłonu. Zirytowała mnie nieco jej impertynencja: owszem, była żywą legendą, ale nie musiała odnosić się do ojca niegrzecznie.
– Mało jest przyczyn, dla których opuściłabym swój las i zamieszkała w mieście – powiedziała Atalanta sztywno. – Lecz przeczytałam twój list i szanuję słowa Wyroczni. Nigdy wcześniej nie przyjęłam uczennicy, ale może przyszedł już na to czas. Czy to ta dziewczyna?
– Nazywam się Psyche – wtrąciłam, zła, że rozmawia się o mnie jak o psie czy koniu.
– No tak, widzę, że jesteś młoda. – Atalanta kucnęła, byśmy znalazły się na jednym poziomie. – Warto zaczynać za młodu. Zaczęłam szkolić swojego syna, gdy był niewiele starszy niż ty teraz. Potrafisz jeździć konno?
– Tak – odparłam.
– Naciągnąć łuk?
– Tak.
– Przyjmiesz mnie na swoją nauczycielkę?
Cisza, która teraz zapadła, trwała nieco dłużej. Choć byłam młoda, zdawałam sobie sprawę, jak ważna jest to decyzja. Wiedziałam, że kobieta kucająca przede mną ukształtuje mój los tak mocno, jak matka czy ojciec. Może nawet bardziej – oni dali mi życie, ona pomoże mi je zrozumieć.
Mogłam odejść od Atalanty, wrócić do niewieścich komnat i wieść spokojny żywot. Ale ja pragnęłam stać się kimś takim jak Atalanta: bohaterką budzącą respekt. Oto kobieta, która może mnie powieść ku jaśniejącej gwieździe mojego przeznaczenia.
Spojrzałam więc w jej szare jak burza oczy i powiedziałam:
– Tak.
– Wobec tego jutro zaczynamy – stwierdziła Atalanta. I pierwszy raz, odkąd postawiła stopę w mieście, heroska się uśmiechnęła.
Następnego ranka Atalanta zaprowadziła mnie głęboko w las. Ogarnęło mnie ogromne podniecenie, a także lekka obawa. Zapuszczałam się w te lasy jedynie z ojcem i w obstawie jego hałaśliwej świty. Teraz zaś byłam sama, a do towarzystwa miałam jedynie tę niemal obcą osobę. Las był miejscem osobliwym, gdzie wszystko może się zdarzyć – można się natknąć na stado centaurów albo zastać grupkę nimf w kąpieli, a nawet spotkać przechadzających się samotnie bogów. Dziś jednak – ku mojemu głębokiemu rozczarowaniu – centaury ani nimfy się nie pokazały, szybko się więc znudziłam.
Zaczęłam wypytywać Atalantę.
– Naprawdę żeglowałaś z Jazonem?
– Tak – odparła moja nauczycielka, nie odwracając się, by na mnie spojrzeć. Nie zwolniła tempa marszu.
– Widziałaś złote runo? Jak wyglądało?
– Było złote. I jak runo.
Ostatnie pytanie trzymałam w zanadrzu.
– Czy to prawda, że upolowałaś dzika kalidońskiego?
Atalanta na krótką chwilę zwolniła, szybko się jednak zreflektowała.
– Tak. Dokonaliśmy tego wspólnie z Meleagrem. A teraz skończ już zadawać głupie pytania.
Atalanta raptownie przysiadła na powalonym pniu i poklepała miejsce obok siebie.
– Chodź. Pora na pierwszą lekcję. Powiedz, co słyszysz.
Zbaraniałam. Byłam przeświadczona, że przyszłyśmy tu tropić dzikiego zwierza albo rozszyfrowywać tajemnice pustkowia, a nie siedzieć na omszałym konarze i nasłuchiwać. To można przecież robić w dowolnym miejscu. Lecz chciałam się uczyć, więc zacisnęłam powieki. Nie słyszałam nic, i właśnie to powiedziałam Atalancie.
– Źle! – warknęła nauczycielka tak głośno, że kilka ptaków w pobliżu poderwało się do lotu. – Jeżeli masz zabijać potwory, musisz nieustannie obserwować, co się dzieje dookoła ciebie. Gdybyś rzeczywiście się przysłuchała, wiedziałabyś, że wiatr wieje z północnego wschodu, co oznacza, że wszystko, co się znajduje na południe i zachód od ciebie, może cię wywęszyć. Usłyszałabyś, jak ptaki ćwierkają, co oznacza, że czują się bezpieczne i zadowolone. Bacz na chwilę, gdy ptaki umilkną. Zdradza to, że coś je przestraszyło, a to „coś” może cię zaatakować.
Zastanowiłam się nad jej słowami.
– Nie słyszę nimf, centaurów ani lwów – podsunęłam.
Atalanta prychnęła.
– To już coś. Może jeszcze będzie z ciebie bohaterka.
Szybko zdałam sobie sprawę, że szkolenie, jakiego udzielał mi ojciec, było tylko zabawą, a dopiero teraz, z Atalantą, musiałam się napracować. Na początku mi się to nie podobało. Mimo wrodzonych zdolności byłam wszak rozpieszczonym królewiątkiem, nienawykłym do wysiłku. Sprawiało mi uciechę trafianie strzałą do celu, nie lubiłam jednak, gdy ktoś mi mówił, w co mam mierzyć.
Od rana do nocy trenowałam z łukiem, oszczepem i mieczem. Atalanta jako nauczycielka okazała się bezlitosna, zarobiłam więc sporo siniaków, gdy nie udało mi się sparować jej ciosów. W tym początkowym okresie jej nie znosiłam, a przypuszczam, że i ona zaczęła mnie nienawidzić za mój upór. Sprawy między nami mogłyby potoczyć się całkiem źle, gdyby nie pewien zimowy dzień, gdy chłodne deszcze zalewały mykeńskie równiny. Nie było sensu niszczyć porządnego brązu, wystawiając go na ulewę, więc Atalanta kazała mi biegać wokół miejskich murów Tyrynsu. Dzięki temu miałam wyrobić w sobie wytrzymałość.
Czułam się okropnie. Moje gołe stopy grzęzły w błocie, a lodowaty deszcz przemoczył mnie aż po bieliznę. Mimo wysiłku fizycznego dygotałam z zimna, a rozgrzewał mnie jedynie palący gniew na Atalantę, która stała ze skrzyżowanymi ramionami jak posąg nieśmiertelnej bogini i obserwowała mnie krytycznie.
Okrążyłam mury raz. Gdy dotarłam do miejsca, gdzie stała samotna postać mojej nauczycielki, zatrzymałam się i spojrzałam jej w oczy.
– Nie zamierzam więcej tego robić – oświadczyłam hardo i tupnęłam nogą. Stopa zapadła się w błoto. Wyciągnęłam ją z głośnym mlaśnięciem, co osłabiło nieco wrażenie, o jakie mi chodziło. – Chcę wejść do środka.
Atalanta pociemniała na twarzy. Przez chwilę nie słychać było nic poza moim urywanym oddechem i szumem deszczu. Ta kobieta, która zabijała potwory i wrogich wojowników, zrobiła krok ku mnie przez zasłonę ulewy, smukła i szybka jak nóż.
Zwarłam się w sobie. Atalanta patrzyła na mnie jak wilk na królika, ale ja nie zamierzałam zachowywać się jak królik. Niby co mi zrobi, zbije mnie? Nie bałam się tego. Dziesiątki razy uderzyła mnie już drewnianym mieczem w ramiona i tułów, gdy trenowałyśmy. Czekałam wyprostowana.
Atalanta stanęła tuż przede mną i spojrzała na mnie z góry.
– Potwory, na które będziesz polować, ci nie odpuszczą, ja też nie – powiedziała powoli. Ulewa przykleiła jej ciemne włosy do głowy. – Myślisz, że dzikie stworzenia odpoczywają, gdy pada? Bzdura. Właśnie w taką pogodę najlepiej polować na niektóre zwierzęta, zwłaszcza na duże koty czy niedźwiedzie, ponieważ nie mogą cię zwęszyć. Pierwszego lwa zabiłam akurat w taki dzień.
Zachwiałam się w swym postanowieniu, a w jego miejsce wkradło się zaciekawienie.
– Naprawdę?
Po jej twarzy przemknął leciutki uśmieszek.
– Tak. A jeżeli zrobisz jeszcze jedno kółko wokół murów miasta, opowiem ci o tym przy pucharku ciepłego mleka w sali biesiadnej. Wiesz, nie stoję tu w tej paskudnej pogodzie dla przyjemności.
Poweselałam. Atalanta niechętnie dzieliła się opowieściami, ale parę udało mi się z niej wydobyć i zawsze byłam łasa na więcej. Mimo że snuła opowieści w mniej wyrafinowany sposób niż ślepy poeta, podobały mi się one najbardziej, bo były prawdziwe.
Przebiegłam resztę trasy bez słowa skargi.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji